lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [AD&D 2ed] Czarna Horda (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/16761-ad-and-d-2ed-czarna-horda.html)

Cedryk 23-01-2017 09:37

Rozmowy przy ognisku u stóp wzniesienia z widokiem na
 
- Dwalin, chodź. - powiedział Rond. - Co będziesz sam siedział? Zjemy coś i pogadamy z Abalem.
- Zatem chodźmy bracie. Ogrzejemy się przy ogniu i coś zjemy. - Dwalin szybko przyszykował ognisko. Potem podszedł do Abala. - Zapraszam do ognia towarzyszu. - po tych słowach sam przysiadł wyjął z bandoletu (Wilderness Harness) ostrzałkę i miarowymi ruchami zaczął ostrzyć miecz, czekając z rozmową, aż Abal się do nich dołączy.
- Zdolnyście, tak szybko rozpalić ognisko, kiedy powietrze wilgotne - nowy znajomy przysiadł się do kuzyństwa. - Abal, jestem... byłem woźnicą, nim ta udręka się zaczęła - wyciągnął zapracowaną dłoń na powitanie.
Dwalin pokiwał głową, krzepko uja podaną dłoń i uścisnął, potem ujął symbol Chantueai.
- Dwalin kapłan i wojownik Chauntei, to mój kuzyn Rond wojownik. Z ogniem zaś musiymy umieć się doskonale obchodzić. Obaj zajmujemy się rozgrzanym metalem. Prowadzimy zakład płatnersko-zbrojmistrzowski. Co myślicie o tej zasranej sytuacji. Zawsze niszczyliśmy hobgobliny i gobliny, a teraz oni chcą nas wyrżnąć, lecz mówię wam, tak się nie stanie, póki choćby jeden krasnolud żyje na tych ziemiach.
- Przydałby się nam teraz porządny płatnerz - Abal obrócił gwardyjny buzdygan w dłoniach - ta broń nie wydaje się zła, jednak nie chciałbym rzucać się z czymś tak krótkim na cały szereg goblinoidów.
- Dlatego potrzebna ci kusza - pouczył Rond. - Każdy w tej grupie powinien mieć kuszę. Jak nie umie strzelać, to przynajmniej nosiłby bełty dla mnie! Ha, co nie? - szturchnął Dwalina.
- Przepraszam, jeżeli zasmucam - dodał Abal, zanim Dwalin zdążył odpowiedzieć - ale... zostawiliście coś za sobą, zanim trafiliście do obozu nad klifem?
Zgodnie z obawami, twarz jednego z krasnoludów wyraźnie posmutniała. Rond wziął kawałek pieczonego mięsa i zaczął przeżywać, żeby nie musieć odpowiadać.
Dwalin wzruszył tylko ramionami.
- Każdy z nas coś zostawił, lecz nie czas i miejsce by o tym rozmyślać.
Kapłan tylko pokręcił głową. Skończywszy ostrzyć miecz zajął się po kolei sztyletami wyjmowanymi z bandoletu.
- Jeśli będzie potrzeba możemy przygotować broń i pancerze, o ile znajdziemy kuźnię lub ją nam wybudują. Wszak jesteśmy krasnoludami i wyrób broni idzie nam, dzięki łasce bogów, szybciej niż ludzkim zbrojmistrzom.
Potem pokręcił głową i szybkim sprawnymi ruchami skończył ostrzenie pierwszego z sztyletów
- W chwili obecnej, przy mule w obozie, mam tylko najpotrzebniejsze narzędzia, pozwalające na naprawę bron i zbroii, oraz niewielką ilość materiałów.
- Bardzoście pewni swojej profesji - zaśmiał się Abal. - Ja nie potrafię nawet gwoździa wykuć, co dopiero broń czy pancerz. Dobrze, że chociaż tyle mamy, co narzędzia i trochę materiałów. Znaczy, że Tymora się do nas życzliwie uśmiechnęła i wciąż dostrzega. Jeżeli będziecie potrzebowali pomocy przy swoich pracach, powiedzcie, ostatecznie też żem krasnolud - ponownie się zaśmiał, najwyraźniej żarciki się go trzymały tego dnia. - Lepsze to, niż bezczynność. Plątać się wam pod nogami nie będę, o to się obawiać nie musicie.
Abal wyciągnął niewielki bukłak z wnętrza którego wydobył się zapach piwnej goryczki. Wziął łyk, po czym wręczył go Dwalinowi.
- Zdrowie. Golnijmy sobie, póki możemy.
Dwalin przyjął bukłak pociągnął, podał Rondowi. Przeciągnął jeszcze kilka razy po ostatnim sztylecie i wsunął go bandoletu. Potem podniósł się znad ognia.
- Nie lubię takiej bezczynności. Idę do tego niby dowódcy. Zamelduję - przy tych słowach splunął - że idę na patrol wzdłuż obozu by przepatrzyć teren. Nie ma co siedzieć tu jak zające w bruździe. Może lepsze miejsce na obóz znajdziemy. Idziecie ze mną?

Kapłan wojownik podszedł do Albina.
- Nie ma co siedzieć tu jak zastrachane trusie. Idę przepatrzeć teren na południe od tego miejsca, może znajdzie się lepsze miejsce na obóz.
- Nie. Za chwilę ruszamy dalej w stronę wioski - odparł Albin spoglądając na rysujące się w oddali zabudowania. - Chciałbym dotrzeć tam jeszcze dziś przed zachodem słońca. Jeżeli nam się to uda, to tam założymy obozowisko. Trochę forsownego marszu i będziemy mieli bezpieczne miejsce na noc. Jeżeli opadniemy z sił przed wioską, to trudno, ale to nie zrobi nam większej różnicy.
Dwalin pokręcił tylko głową.
- Nim czarodziej z niziołka zlezą z tej górki będzie zmierzchało. Wszak czarodziej miał chyba posłać chowańca na przeszpiegi do wioski. Oni tak lubią szpiegować dobrych ludzi swymi chowańcami.
- Nie znam się na tym. Ale wiem na pewno, że jeszcze daleko do zmierzchu. Jak wyruszymy w ciągu kilku minut, to powinniśmy dotrzeć tam na styk - odparł Albin. - Jak tylko tamci wrócą to wyruszamy. Nie wolno nam marnować czasu jeżeli chcemy jutro dotrzeć z powrotem do Bastionu.
Kat skinął na stojącego nieopodal gwardzistę.
- Nie wychylając się za bardzo, sprowadź tych naszych zwiadowców. Coś długo ich nie ma, a nie mamy za wiele czasu. Postaraj się zawołać ich tak, by nie zwrócić na nas przypadkiem uwagi jakiejś bandy hobgoblinów.
Gwardzista przytaknął i poszedł po trójkę.

Pan Elf 23-01-2017 11:43

Szafran najpierw spojrzał na niziołkę, z którą miał się wybrać na przeszpiegi, a potem na iluzjonistę. Podniósł jedną brew. A potem spojrzał na Albina, jakby upewniając się, że faktycznie tę trójkę zamierza wysłać na zwiady.
- No, dobrze, zatem ruszajmy, kryjąc się pod osłoną iluzji - powiedział, kiedy nie uzyskał żadnej odpowiedzi od dowódcy tej zbieraniny.
Ne był do końca przekonany, ale poprawił swój ekstrawagancki kapelusz i strzepał niewidzialny kurz z karmazynowej kamizelki. Upewnił się też, że jego lutnia dobrze i stabilnie umocowana była na jego plecach, po czym machnął ręką na niziołkę i czarodzieja i ruszył, z duszą na ramieniu.
- Sprawię, że z wioski nie będzie nas widać, o ile będziemy skuleni i nie wyjdziemy poza obszar działania czaru. Ewentualni obserwatorzy powinni widzieć tylko szczyt wzgórza, bez naszych osób na nim. Tylko jak już rzucę muszę się skupić na jego utrzymaniu, także nie rozpraszajcie mnie dopóki nie będziemy chcieli wracać.
Tuż przed wejściem, a właściwie wczołganiem się na sam szczyt wzgórza, Sadrax rzucił zaklęcie widmowej mocy ( Noskire nevets tnomelsse noremac nai - usłyszeli ci, którzy byli blisko. Mogli także zauważyć dziwaczne ułożenie palców maga podczas gdy poruszał dłońmi kreśląc skomplikowane, kabalistyczne figury) - iluzyjnie podwyższając wzgórze o pół wzrostu mężczyzny - zbyt mało by zauważyć z wioski, że wzgórze zrobiło się wyższe, a wystarczająco by ukryć grupę. Magia ta wymagała od czarodzieja koncentracji, inaczej iluzja rozmyłaby się w nicość. Chwilę wcześniej nakazał chowańcowi poszukać śladów i obadać miejsce jego kocimi zmysłami.
Podczas gdy chowaniec węszył po wzgórzu, a czarodziej podtrzymywał iluzję, dwójka wypatrywaczy przyjrzała się dokładniej Pegate. Wytężali wzrok, ale nie byli w stanie dostrzec niczego szczególnego; wioska wyglądała na opustoszałą. Również kot nie znalazł śladów, ani nie usłyszał czegoś ciekawszego, od polnej myszy, za którą pognał w gąsz trawy i wrócił zadowolony ze zdobyczą w pyszczku, którą podzielił się ze swoim panem.
- Hej, a może tak trochę się wychylę? Kompletnie nic nie widać, a skoro wioska wydaje się opustoszała, to nic w tym złego nie będzie - powiedział Szafran do niziołki. - Poza tym, co z nas za przepatrywacze, jak nic dostrzec nie możemy? - dodał, uśmiechając się zawadiacko.
Potem, jakby nie czekając na jej reakcję, a tym bardziej na próby powstrzymania go przed pochopnym działaniem, wychylił się nieco bardziej, żeby móc lepiej spojrzeć na rozciągające się w dole Pegate. Niestety, pomimo usilnych prób skupienia wzroku, Szafranowi nie udało się dostrzec niczego więcej, niż uprzednio. Za to pobudził trochę towarzyszkę do życia, która widząc, jak ten wychyla się trochę za daleko, podskoczyła i pociągnęła go za portki, przewracając się przez to razem z nim. Jabłko, drugie danie niziołki, poturlało się ze wzgórza.
- Uważaj! Co ty robisz!? - wykrzyczała zdenerwowana.
Potem przeniosła wzrok na oddalające się jabłuszko, które podskoczyło, obijając się o kamień. Szafran również wpatrywał się przez dłuższą chwilę w turlający się owoc.
- I widzisz, co zrobiłaś? - powiedział, podnosząc się. - No nic, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Możemy chyba już wracać do reszty, w Pegate nie ma żywej duszy.
- Ja zrobiłam? To twoja wina! Oddawaj mi swoje, albo suniesz za moim w dół! - niziołka udawała wzburzoną. - Dobrowolnie pójdziesz w dół, albo cię tam sprowadzę. - wycedziła na koniec przez zęby i stanęła bardzo blisko Szafrana, tak, że niemal stykała się z nim ciałem i musiałaby zadrzeć głowę wysoko do góry, żeby widzieć jego twarz, chociaż spojrzała co najwyżej na jego kołnierz.
- Ho, ho, ho! - zakrzyknął Szafran, również udając wielce wzburzonego i patrząc na niziołkę z góry. - Popatrzcię ją, drodzy państwo, jaka waleczna, jaka wzburzona! Niczym morskie wody podczas sztormu!
Szafran przy tym odsunął się o krok od niziołki, chociaż nie patrzył za bardzo, gdzie kładzie stopę.
- Jeśli tak bardzo zależy ci na tym jabłku, to droga wolna! Ja nigdzie się nie wybieram, za daleka droga i zbyt ryzykowałbym ubrudzeniem swojego pięknego stroju - oznajmił, krzyżując ręce na piersi i puścił oczko do niziołki.
- Wiesz co, zapomnij - również odsunęła się - to jest naprawdę dobre.
Wyciągnęła nie wiadomo skąd kolejne jabłko, przetarła je o ubranie i zaczęła chrupać.
- I może nie bądź taki jurny, chyba, że kręci cię jego broda - mlaszcząc z pełnymi ustami, wskazała na... rozpięty pas Szafrana, a następnie na koncentrującego się czarodzieja. Po chwili Szafran zorientował się, skąd pochodziło jabłko: z jego własnej kieszeni.
Szafran natomiast na to wszystko tylko się uśmiechnął. Szybko zapiął pas i kompletnie zignorował ukradzione mu jabłko.
- Zbyt wiekowy - odparł natomiast na przytyk niziołki. - A co, zazdrosna?
Sadrax natomiast nie przerywał koncentracji, ale jego kot, wyczuwając rosnące zmęczenie i niecierpliwość czarodzieja, zaczął plątać się pod nogami niziołki, dając znać, że już powoli czas na powrót.
- Pfff... - odpowiedziała niziołka, nie odpowiadając tym samym prawie wcale. - Ooo, kiciuś! Chcesz do mamy?
Niziołka próbowała chwycić zwierzaka, ale ten szybko czmychnął w stronę pana.
- Kot ma rację, zmywajmy się. Tam nic nie ma, zobaczymy, co powie szef.
Szafran przyglądał się przez chwilę, jak nieudolnie niziołka próbuje złapać futrzaka. Potem, niepodobnie do siebie, bez słowa ruszył za nią w stronę reszty. Po drodze zgarnął jeszcze Sadraxa.

Cedryk 25-01-2017 07:24

Zasadzka na zasadzkę
 
Podróż godzin: 9.5/8, odległość od obozu: 20km / 10 godzin (stromo pod górkę od połowy drogi)
odległość do Pegate: 0km / 0 godziny (jesteście w Pegate)

Testy forsownego marszu pierwszy test drugi test (+4) stan końcowy
Albin zdany zdany ok
Dwalin zdany zdany ok
Sadrax oblany oblany zmęczony
Szafran zdany oblany l.zmęczony
Rond oblany zdany l. zmęczony
Gwardzista zdany zdany ok
Klucha oblany zdany l. zmęczony
Błyskotka oblany oblany zmęczona
Mikro-wiedźmin zdany zdany ok
Abal, ex “Mikołaj” oblany oblany zmęczony
Mroczny oblany zdany l. zmęczony
Włochata zdany zdany ok




Za rozkazem Albina, wszyscy niezwłocznie ruszyli do Pegate. Minęło już prawie dziesięć godzin, odkąd opuścili obóz. Na dalszą wędrówkę nie mieli zapasów; jeśli nie znajdą czegoś w wiosce, drogę powrotną spędzą z pustymi brzuchami. Sprej części grupy forsowny marsz dał się odczuć, szczególnie dając w kość Abalowi, bogato ubranej kobiecie oraz iluzjoniście, których wyraźnie już bolały nogi i pod koniec musieli zwolnić. Kobieta nawet skarżyła się, że dostanie odcisków, ale nikt się tym zbytnio nie przejął, gdyż co tak naprawdę mogli uczynić? Postój miał nastąpić za chwilę, trzeba było zacisnąć zęby i przeboleć ten ostatni kawałek tak, jak zrobili to inni.

Grupa dotarła na krawędź Pegate. Wyglądało równie spokojnie, co z góry, a nawet ponuro, powoli spowijane w nieubłaganie zbliżającą się noc. Śpiew świerszczy komponował nutę, która jako jedyna dawała oznaki życia. Nie dało się zauważyć śladów walki, wszystko zostawione było tak, jakby mieszkańcy mieli za chwilę wrócić.

Albin skrzyżował ręce, wpatrując się przez chwilę w opustoszałą wioskę. Przez chwilę nawet zaczął zastanawiać się, czy aby na pewno było tu bezpieczniej niż pod tamtym wzgórzem. Niemniej, kat nie należał do osób, które przejmowały się zbytnio swoimi decyzjami, starając się być ciągle obecnym myślami w teraźniejszości.

- Potrzebuję trzech ochotników, którzy pójdą ze mną sprawdzić czy w wiosce jest bezpiecznie. Reszta niech zostanie tu i czeka w gotowości.
- Kat omiótł spojrzeniem zebranych. - Jacyś chętni?
- Rond idziemy do wioski, nie ma co tu sterczeć na widoku. Reszta niech się schowa i pogasi pochodnie. Po co ma światłem zdradzać swoje pozycje. Zresztą nam też światło niepotrzebnie co nie braciak.. - Dwalin przesunął tarcze z pleców potem oparł się o trójząb czekając na trzeciego ochotnika.
Czarodziej usiadł gdy tylko mógł. Ciężko oddychał. Był wyraźnie zmęczony. Z drugiej strony, kot, niesiony przez większość drogi przez niego, miał się znacznie lepiej. - Będę waszymi uszami. I oczami w sumie też, światło jemu niepotrzebne - powiedział Sadrax pokazując na czarnego kota - na nic więcej się nie zdam w tym stanie.
- Toż masz chowańca. Zapomniałem o nim, jak tak cicho siedział w plecaku. - Dwalin wyraźnie się ucieszył.
- Poślij go między chałupy i do nich. Będziemy wiedzieli czy aby ktoś nam tam nieprzyjemnej zasadzki nie przygotował. Z góry nie mogłeś go puścić, bo zanim by dobiegł i wrócił my dawno bylibyśmy na miejscu. Teraz wioska jest pod nami. Zawsze to lepiej wiedzieć czy wróg nie siedzi w chatach. Zawsze też można na nich zastawić pułapkę wiedząc o ich zasadzce. - Dwalin wskazał na pobliska wioskę.
- Przekazuje mi, że chętnie pomyszkuje - czarodziej uśmiechnął się głaszcząc kota. Po chwili patrzył niewidzącym wzrokiem przed siebie, a kot przebiegł równie szybko jak bezszelestnie pod ścianę najbliższego budynku. Uważny obserwator, znający kocie sztuczki, mógł zauważyć, że zwierzę co chwilę zatrzymywało się, łapało zapachy i nasłuchiwało uważnie. Jak każdy kot, ma umiejętność precyzyjnego określania źródła dźwięku, potrafi też selektywnie wyławiać dźwięki, co pozwala mu np. ustalić miejsce w którym znajduje się jego ofiara, nawet jeśli w pobliżu znajduje się inne źródło dźwięku. Tym razem jednak używał tych umiejętności nie do polowania, a do zwiadu. Kiedy poczuł się bezpiecznie, przemykał od zasłony do zasłony, zwinnie wskakiwał na parapety i wspinał się na dachy, zaglądał do domów przez szczeliny, by po chwili znów czujnie przyczajać się w cieniu. Kilka razy spłoszył się, wtedy Sadrax starał się go uspokoić nadając spokojne myśli i uczucia, zachęcał też chowańca do skupienia się na śladach zapachowych, nawet jeśli nie były przyjemne, poza jednym razem, gdy wyczuł, że coś kotu bardzo ale to bardzo się nie spodobało.

Chowaniec po węszeniu bliższej okolicy, zagłębił się w ciemności, znikając z oczu całej grupy. Jedyną osobą, która wiedziała o jego obecności, był sam iluzjonista, połączony mentalną więzią z kotem. Sadrax czuł to samo, co chowaniec, jednak nie dzielił jego percepcji. Na szczęście zwierzę było znacznie inteligentniejsze od reszty swojej rasy i potrafiło pojąć koncept zwiadu, chociaż wielokrotnie instynkt kierował je w inną stronę.
Czarodziej czuł niepokój zwierzęcia, jakby spostrzegło dużego drapieżnika. Jakieś inne zwierzę znajdowało się w okolicy i kot spłoszył się, gdy zdał sobie sprawę, że drapieżnik próbuje go wywęszyć. Czmychnął do innego domu, ale najpierw przeszedł się po płocie, kąpiąc futerko w blasku wyłaniającego się księżyca. Wreszcie dotarł do skraju miasta, gdzie poczuł odurzający fetor, przy którym długo nie przebywał, oddalając się pośpiesznie z obrzydzeniem.
Zanim wrócił do pana, odwiedził jeszcze kilka budowli, dostrzegając wyraźne i liczne zagrożenie w każdym z nich. Pojawił się przy właścicielu, usiadł i zamiauczał. Dla Sadraxa była to kocia mowa, którą dobrze rozumiał. Meldunek składał się z informacji o dużej ilości brzydkich istot o dwóch nogach, jeszcze dwóch większych brzydalach, jednym bardziej włochatym i wyższym oraz ogromnym psie
- Dużo humanoidów, w tym dwa ponadwymiarowe. Jeden z tych dwóch dużych jest bardzo włochaty i jeszcze wyższy. - Sadrax tłumaczył z kociego reszcie grupy - I ogromny pies. Kot jest nieduży, więc ciężko powiedzieć jak wielki jest pies, ale wydaje mi się, że większy od typowego burka. Postaram się jeszcze wypytać czy pachną jak ludzie czy inaczej oraz czy jak żywe istoty czy trupem, ale to może chwilę potrwać. Postrzegamy świat trochę inaczej niż on. Aha - dodał - na skraju wioski coś okropnie śmierdzi. Obawiam się, że mogą to być mieszkańcy. - powiedział drapiąc za uszami i głaszcząc po grzbiecie swojego dzielnego przyjaciela. Skupił się na przekazaniu pytań chowańcowi w zrozumiałej dla niego formie.
- Mhm - mruknął Kat, starając się nie okazać jak w bardzo złej sytuacji się właśnie znaleźli. Wszyscy byli zbyt zmęczeni by iść dalej, zaś pozostanie w tym miejscu naraziłoby ich na wielkie niebezpieczeństwo od strony tych istot. - Musimy zaatakować. Nie mam innego wyjścia. Po naszej stronie mamy zaskoczenie. Możemy spróbować wywabić te istoty na otwarty teren i wystrzelać. Jeżeli to nieumarli, to bez problemu wlecą w pole rażenia naszych strzał. Wszyscy mają ze sobą broń dystansową?
Dwalin ujął w dłoń medalion.
- Chantuea nas obserwuje. Dzięki jej mocy mogę odgonić nieumarłych, jeśli taka będzie jej wola. To zaś zmiesza szyki atakujących, o ile są to nieumarli.
- Mam procę. A zaklęcie “sen” może zadziałać, jeśli nie będą to nieumarli. Tylko jestem zmęczony i nie wiem czy wyjdzie - wtrącił Sadrax, chwilę po tym, jak zakończył mentalną rozmowę z kotem - A sądząc po tym, co mój pieszczoch podaje, to mogą być goblinoidy. Więc pewnie głównie gobliny, te dwa większe były różne od siebie, może hobgoblin i ork? Albo gobliny i hobgobliny jako te “mniejsze”, a te większe to, nie wiem, ork i co? - zastanawiał się głośno licząc na to, że któryś z wojowników ma większą wiedzę o stworach, z którymi będą walczyć.
- Ja łuk. - potem uśmiechnął się do czarodzieja. - a sen dobrze by było skierować w kierunku tych dwóch odróżniających się od reszty. Jeśli to gobliny to często towarzyszą im wargi. Gobliny często wykorzystują je jako wierzchowce. Są większe od wilków, piekielnie sprytne i złe. Jeśli to goblin, hobgoblin i orkowie, to zadamy im bobu. Krasnoludy od wieków walczyły z nimi. Potrafimy z nimi walczyć jak nikt inny.
- Na te największe zaklęcie “Sen” może nie zadziałać - ostrzegł czarodziej.
- Wszystko zależy co to jest to duże włochate. Bo może to być zarówno ork jak ogr, które często się w takich watahach znajdują. - Dwalin w zamyśleniu zaczął podwijać brodę.
- Pokażcie mi, gdzie strzelać, to się nimi zajmę, czy to zdechlaki, czy zielone. Dla mnie to mała różnica. Chociaż w goblinoida więcej satysfakcji wpakować bełt - Rond nie krył zainteresowania nadchodzącym konfliktem.
Nie wszyscy jednak podzielali entuzjazm. Siwy niziołek, niedawno narzekająca kobieta oraz gwardzista nie palili się do walki, wspominając rozkazy konstabla.
- Nad zatoką zgromadzono materiał na budowę portu. Musielibyśmy tylko przemknąć się tam. Szkoda, że nie jest to dzień, gobliny słabo widzą w świetle dnia. Sandraxie posiadasz w swoim zasobie czar światło, Nim można oślepić głównego przeciwnika dając jednocześnie światło. - wtedy to usłyszał słowa gwardzisty.
Dwalin pozostawiwszy wbity w ziemię okutym końcem trójząb. Podszedł do gwardzisty szarpnął obiema rękoma za obojczyk zbroi przyciągając twarz gwardzisty do swojej twarzy.
- Słuchaj młodziaku. Kwestionujesz rozkazy dowódcy oddziału. Taki z ciebie tchórz. Widzisz oddział wroga, który można niewielkim kosztem zniszczyć i chcesz uciekać z podkulonym ogonem.
Potem pchnął gwardzistę.
- Słuchajcie mnie wszyscy. Tam, przed nami w wiosce - dramatycznym gestem ręki wskazał na zabudowania wioski - kryją się potwory, które mordowały, paliły, gwałciły, kobiety i dzieci, przed których hordą musieliście uciekać. Wtedy nie mieliśmy szans by z nimi wygrać, teraz mamy szansę zmiażdżyć je jak robaki, którymi są. Co powiedzie duchom pomordowanych gdy spotkacie je po śmierci? Co powiecie ich rodzinom i sierotom? Co? - odłożył na ziemię plecak z którego wyjął tabard, tunikę na zbroje z symbolem Chantuai.
Albin nie sądził, że wymienianie okropności, jakie są w stanie zrobić im gobliny było dobrą drogą do podnoszenie ludzi na duchu. Zadziałałoby to zapewne, gdyby zamiast bandy zmęczonych ocaleńców, mieli do czynienia z oddziałem krasnoludów.
- Nikt nie zginie i nikomu się nic nie stanie - odezwał się Kat. Przez krótką chwilę wahał się nad ciężką decyzją, którą musiał podjąć. Następnie westchnął i sięgnął do plecaka po spory kawałek suszonego mięsa ze swoich prywatnych racji żywnościowych. - Potrzebuje jednego ochotnika, który wraz ze mną będzie robił za wabik. Musi to być człowiek. Reszta legnie w trawie w półkolu kawałek stąd i nie będzie się stamtąd ruszać dopóki nie dam wam znaku. Ja i jeszcze jeden ochotnik, o ile się taki znajdzie, pójdziemy do wioski i ściągniemy stamtąd gobliny. Ludzie są szybsi od nich, więc nie powinniśmy mieć kłopotu z ucieczką. Macie się nie wychylać dopóki nie dam wam sygnału. Obetnę głowę pierwszemu, kto złamie się i zacznie strzelać wcześniej, zrozumiano? Jeżeli gobliny przedwcześnie wyczują podstęp, to zasadzka na nic się zda. A jak oberwą naraz ze wszystkich stron, to ich morale powinny się szybko załamać. A wtedy reszta będzie już dziecinnie prosta. Krasnoludy zasadzą się na obu końcach tego półkola, a kiedy wszyscy zaczną strzelać, one odetną goblinom drogę ucieczki. Musimy wybić je wszystkie, inaczej nie będziemy spać spokojnie. Iluzjonista niech skryje się w trawie jak najbliżej wyjścia, którędy będziemy biegli. Jeżeli część goblinów będzie miała łuki, to będzie musiał je uśpić. W wiosce raczej nie będą miały możliwości oddania dogodnego strzału, ale jak wybiegniemy na otwarty teren to może zrobić się nieciekawie. Jedna osoba z tobą zostanie, tak na wszelki wypadek. Tak wygląda plan. Teraz potrzebuję jeszcze jednego śmiałka na ochotnika. Byle szybko, z każdą kolejną chwilą robi się coraz ciemniej…

Kapłan tylko pokręcił, głową. Wiedział, że kłamstwa nie podnoszą morale oddziałów, tylko zmniejszają zaufanie do dowódców, lecz niech Albin robi co chce, tylko jego autorytet ucierpi, gdy ktoś zginie, lub gdy jak groził kogoś zabije. Zresztą szybko zapłaci sam za to głową, jeśli spełni taką groźbę. W końcu karać na życiu miał prawo tylko i wyłącznie konstabl a nie chwilowo wybrany dowódca.
- Plan jest dobry, lecz trzeba go zmodyfikować jakiś krasnolud wojownik musi zostać w centrum dla wzmocnienia. Tam zapewne pójdzie główny atak. Zgłaszam się do centrum, zresztą nie bardzo jest wybór. Abal nie jest wojownikiem.
Albin kiwnął głową.
- Niech będzie. No to na obwód, zamiast ciebie, niech idzie ktoś, kto umie sprawnie posługiwać się bronią w razie czego..
- Kto jeszcze ma przeszkolenie milicji. W środku potrzeba co najmniej dwóch dobrych wojowników. Potem, o ile znajdziemy jeszcze znających się na walce to dobrze byłoby ich ustawić na przemian z słabiej walczącymi. - Dwalin nieśpiesznie przygotowywał się do walk. Poluzował sztylety by łatwo wychodziły. - Popatrzył na gwardzistę.
- I jak? Odważysz się młodziaku stanąć w środku by przyjąć główny atak.
Kapłan szybko rozejrzał się po okolicy.
- Po co mamy ułatwiać przeciwnikom poruszanie się w środku okręgu. Naciąć gałęzi i zrobić z nich krótkie kołki zaostrzone z dwóch stron. Wbijamy je jednym końcem do góry w ziemię. Gobliny nie noszą obuwia. Spowolni je to i porani im kulasy.
- A przy okazji ja biegnąc wywrócę się i wbiję to sobie w brzuch. A poza tym nie mamy na to czasu. Nie ma co kombinować, bo za chwilę nas zauważą i będzie po planie - rzek Albin.
Szybko podszedł do krzaka dla zobrazowania odciął gałąź, szybko pociął ją i zaostrzył. Końce kołków zaostrzonych z obu stron wbił je w środku planowanego okręgu zasadzki.
- Kiedy mówiłem, że zgłaszam się do samobójczej misji żartowałem - powiedział mag - ale bez tego zginie jeszcze więcej osób - dodał z rezygnacją. Ciężko westchnął - Dobra. Położę się na płasko i będę udawał martwego, póki nie usłyszę krzyku “Sanamma Noillitoc!”. Wtedy wstanę i rzucę czar “sen”, a przy odrobinie szczęścia wrogowie będą spodziewać się maga przed sobą, w szeregu, a nie za sobą.
- Krzyknę “uśpij ich”, zanim wypowiedziałbym tamto, to już miałbym dwie strzały w plecach - odparł Albin. - Oddaj komuś swoją proce, ktoś inny zrobi z niej na pewno lepszy użytek. Ja oddam swój łuk.
- Skoro chcesz dokonać samobójstwa biegnąc pod ostrzałem do środka zasadzki, to owszem patyki pomogą w nim. W końcu środek zasadzki ma być polem śmierci, na które nikt z naszych nie powinien się zapędzać żeby nie dostać strzałą, bełtem, nożem czy też trójzębem rzuconym. -wzruszył ramionami Dwalin
- Przecież ktoś musi ich do środka tej zasadzki zaprowadzić, prawda? Muszę przebiec przez to pole. Na tym polega cały plan - skwitował Albin.
- To nie biegnij na centrum szyku tylko odbij w bok. Pozycje przed centrum się zapalikuje zamiast środka - odparł Dwalin
- Gobliny to nie byki z płachtą na głowie. Ja skręcę, one też skręcą. A przez to możemy całkiem załamać nasz szyk.
- Jeszcze lepiej jak skręcą wystawią się bokiem na strzały. Nienawidzimy goblinów one nas też nienawidzą więc jeśli ujrzą tylko krasnoluda ruszą ku niemu. - Dwalin pokręcił głową
- Wy macie się nie wychylać. Zobaczą jednego krasnoluda, zaczną zastanawiać się czy nie ma ich więcej. Plan jest prosty po to, by nie było szansy na spieprzenie go - odpowiedział Kat, którego zaczynała denerowawć przepychanka słowna z krasnoludem.
- To kiedy ty chcesz strzelać? Jeszcze nie znalazł się taki, który leżąc potrafił by szyć z łuku.- Dwalin był wkurzony bo zdarzyło mu się mieć kretynów za dowódców, lecz ten bił ich wszystkich na głowy.
- Jak dam sygnał i nie wcześniej. Jak wystarczająco dużo z nich będzie w zasięgu. Hobgobliny wejdą w zasadzkę dużo wcześniej niż gobliny.
- Ja szarżę strzymam, lecz czy inni wytrzymają bez najdrobniejszej osłony. Zasadzka jest dobra, gdy ma się osłonę. Tu jest gołe pole bez najdrobniejszej osłony
. - Dwalin pokręcił tylko głową.
- Głośniej panowie. Na drugim końcu wioski jest goblin w śpiączce, jeszcze go nie obudziliście krzykami. - Sadraxa zaczynała już męczyć ta “walka kogucików” - Albinie, Ty krzyknij “uśpij ich”, ale ktoś z szeregu albo zza szeregu musi udać, że jest magiem i krzyknąć to co mówiłem, inaczej łucznicy zaczną się rozglądać i nafaszerują mnie strzałami w połowie inkantacji.
- Możesz inkantować leżąc? Gobliny raczej będą zainteresowane czymś innym w tym czasie - odparł Albin. - Dobra, ja idę. Plan jest jasny. Jeden idzie ze mną. Wy się ustawiacie. Już.
Dwalin słysząc pomysły ich wodza zachichotał. “Toż to niemożliwe by aż tak się na magii nie znać. Bo któż to widział maga czarującego na leżącego. Może jeszcze ma przy tym ruchać dziewkę i zabawnie dupcią ruszać.” Pomyślał kończącą ostrzyć kolejną gałąź.
- Muszę widzieć cel i mieć wolne ręce. Na leżąco się nie da, chyba, że centrum czaru ma leżeć tuż przed moim nosem.- odparł czarodziej.
- Kucając dasz radę? Jak rzucisz czar to po prostu uciekaj - powiedział Albin. - Dobra, koniec dyskusji. Ochotnik. Już. Szafran?
Tym razem Dwalin już tylko uśmiechnął się pod wąsem. “Mag rzucający czar jakby miały nie przymierzając srać. Toż oni nawet w zbroi i z tarczą nie potrafią rzucać czarów, w większości przypadków, a ten chce by robił jakieś błazeńskie sztuczki.”
- Nie uczę Ciebie taktyki, Ty nie ucz mnie czarowania, proszę. Usłyszę z szeregu “Sanamma Noillitoc!”, wstaję i rzucam czar. Choć połowę tego. Po pierwszej sylabie zacznę wstawać i zanim skończy, już zacznę czarować. Ja wiem, ja rozumiem - dać mi samobójcze zadanie to prawo dowódcy. Ale dać niewykonalny rozkaz… Muszę mieć choć chwilę spokoju i pewności, że nie dostanę strzałą. Wystarczy odruch ciała i po czarowaniu. Musi być stabilna pozycja. Kucając, jak zacznę machać rękoma to zaraz się zachwieje i tyle z czarowania. Jak zaczną na mnie biec, a ja ze strachu się cofnę tak samo. A w bitwie nie uczestniczyłem nigdy i nie wiem jak się zachowam - przyznał ze wstydem.
Albin klepnął maga po ramieniu.
- Ja też nie - powiedział, a na jego twarzy zakwitł uśmiech. - Będziemy z ochotnikiem krzyczeć w niebogłosy, więc nie powinni cię usłyszeć. Ani nawet nie powinni spojrzeć w twoją stronę.
- Jeśli potrzebujecie pewnej osłony starczy byście stanęli za mną Sandraxie, Nikt przeze mnie nie przejdzie do was bo by miał najpierw ze mną do czynienia. - Dwalin poluzował miecz
Sadrax uśmiecha się słysząc słowa Albina. Oddycha z widoczną ulgą, że zrzucił to z siebie i że Albin go nie wyśmiał. Do krasnoluda mówi natomiast: - Dziękuję za propozycję. Doceniam. Mam już swoje zadanie i wykonam je najlepiej jak umiem. Wy musicie wykonać swoje, a nie osłaniać mnie. Ale jak już rzucę czar, będę uciekał za Ciebie.
- Jaki ma zasięg wasz czar na ile stóp możecie go rzucić? Ważne to jest, bo jest nas za mało, za luźno rozstawieni damy im miejsce by umknęli pomiędzy nami jak małe rybki z sieci rybaka. - Dwalin przestał myśleć nad głupotą dowódcy tylko zaczął dumać jak rozstawić ludzi.
- Zasięg - trzydzieści jardów (ok. 27 metrów) ode mnie. Ofiary też muszą stać nie więcej niż trzydzieści stóp od siebie nawzajem, co daje nam koło o promieniu piętnastu stóp (niecałe pięć metrów), ale to ja decyduję, gdzie jest jego środek. - Kiedy nie było już więcej pytań odszedł na pozycję i zaczął naradzać się z kotem, który po chwili gdzieś odbiegł.
Dwalin rozejrzał się po okolicy zauważył też sporej wielkości pniak.
- Ten pniak to środek naszej zasadzki rozstawcie się po łuku w odległości od niego piętnastu, dwudziestu jardów, zaś od kolejnego uczestnika zasadzki siedmiu, dziesięciu jardów. - Dwalin wybrał sobie miejsce na wprost wioski mając za punkt odniesienia pniak. Przed sobą ułożył tarcze i trójząb, w ziemię wbił sześć strzał dla szybkiego strzelania.
Szafran stał i wsłuchiwał się w tę szaloną wymianę zdań ze zdumieniem. Kto by pomyślał, że tacy wprawieni w bojach wojownicy będą się przekomarzać ze sobą jak przekupki na targu? Zaśmiał się pod nosem, może nawet trochę za głośno, choć chyba wciąż nie wystarczająco głośno, by usłyszały go potwory, na które mieli przepuścić atak. Niemniej zwrócił na siebie uwagę wykłócających się mężczyzn, więc wyprostował się i obdarzył ich serdecznym i jednocześnie nonszalanckim uśmiechem.
- No, panowie, widzę, że ciężko jest wam podjąć właściwą i ostateczną decyzję, a czas ucieka, my nie stajemy się młodsi, a i istnieje szansa, że prędzej zostaniemy spostrzeżeni przez potwory i tyle będzie z tej waszej zasadzki.
Dwalin wzruszył tylko ramionami on już był gotowy. Czekał tylko na ochotnika do biegania lub by w końcu ich pożal się Chantuea dowódca wyznaczył tego ochotnika.
- Ja pójdę! - wyrwało się Szafranowi, czego od razu pożałował. Co się stało, to się jednak nie odstanie, a Szafran był słownym człowiekiem. Czasami. Bardzo sporadycznie. Właściwie to nigdy. Nie chciał jednak stracić swojej publiki, a była to okazja na doskonały występ.
- Dobra. Trzymacie się planu, który zaznaczyłem na początku. Krzyknę “Strzelać”, to strzelacie, krzyknę “Szarża” to szarżujecie, krzyknę… “Sanamma Noillitoc” to usypiasz. Strzelajcie tylko do tych, goblinów, które nie są z nami w zwarciu - następnie Albin sięgnął po łuk i strzały i wcisną je pierwszej lepszej osobie. Następnie spojrzał na Szafrana. - Jak masz broń dystansową, to też ją lepiej komuś oddaj. Idziemy.

Kata zatrzymała niziołka, która przez cały czas przyglądała się - tak samo jak zresztą większość - z równym zdumieniem, co Szafran.
- To jak już przestaliście się kłócić, to może posłuchacie, co mam do powiedzenia? Dajcie mi kociaka, to mogę zajść ich od tyłu, zrobię trochę spustoszenia. Tylko kot mi musi pokazać, gdzie iść.
Oprócz tej jednej uwagi od włochatostopej, nikt nie miał nic więcej do powiedzenia. Nastroje pogorszyły się, gdy doszło do sprzeczki i niektórzy pogubili się, kogo właściwie powinni w tym bałaganie słuchać. Tylko krasnoludy zachowywały rezon, Rond wraz z Abalem stanęli przy Dwalinie w wyrazie rasowej wspólnoty.
- W jaki sposób chcesz tego dokonać? - zapytał wyraźnie zniecierpliwiony Albin.
- Oj, się już nie przejmujcie tym. Mówię, że mogę i chcę, to pewnie potrafię. Przecież głupia nie jestem i bym się nie pchała do wioski na pewną śmierć.
- No ale czy w ten sposób pozbędziemy się wszystkich goblinów? Czy ty ich tu tylko nam sprowadzisz?
- dopytywał w dalszym ciągu niezbyt przekonany.
- No, jak ta partyzancja, coś wymyślę. Pozbędę się jednego czy dwóch, nie wiem sama jak wyjdzie. Trzeba czasami działać na żywioł.
- Jak się zorientują, że coś jest nie tak, to mogą nie dać się nabrać na zasadzkę. Zaskoczenie jest naszą jedyną siłą w tej sytuacji, więc trzeba wykorzystać je jak najlepiej - powiedział Albin. - Plan jest prosty, ja i Szafran sprowadzamy ich tu na otwarte pole, a potem wy atakujecie je ze wszystkich stron.
- Tak, tak - niziołka wyraźnie przestała słuchać gdzieś od połowy. - To poczekam, aż zacznie się coś dziać. Powiedziałam, że nie jestem głupia.
- Rób co chcesz, byleby nie zniszczyć naszego planu - powiedział Albin, który zaczął się zastanawiać, czy towarzystwo goblinów nie będzie mniej uciążliwe, niż pobyt z tą zgrają. - Reszta, zająć pozycje i czekać na sygnał. My ruszamy.
- Dajcie mi chwilę. Dosłownie, zniknę i idźcie - skwitowała niziołka i szybko odeszła od dowódcy.

Ochotnicy poszli na swoje pozycje, niziołka zaś zaczepiła iluzjonistę, by poprosić go o pożyczenie chowańca. Mieli nerwy napięte jak struna, cały plan nagle zaczął być wprowadzany, a potyczka na śmierć i życie stała się bardzo realna.
Rond ustawił się obok kuzyna, szykując z niezadowoleniem kuszę. Chyba tylko Dwalin rozumiał, że był zdenerwowany na topornie działający mechanizm; we Fridze wszystko chodziło gładko i z gracją karczemnej dziewki. Z boku, niedaleko Sadraxa, ustawił się gwardzista. Chociaż nie wydawał się zbyt bystry, patrzyło mu z oczu pewnie.

Kiedy tylko niziołka zniknęła w oddali, Albin wraz z Szafranem wyszli naprzeciw niebezpieczeństwu, nie zdając sobie sprawy, w co dokładnie się pakują...

Googolplex 25-01-2017 09:20

Chłodny poranny wiatr muskał jego pióra. Orzeźwiał i odpędzał senność, lecz nawet on nie był w stanie wygrać ze słabością jaka ogarniała Utnapisztima. Z góry wypatrywał miejsca w którym mógłby choć chwilę odpocząć, choć na chwilę zasnąć bezpieczny. Jednak wszędzie gdzie nie spojrzał widział tylko hordę, lub jeśli nie samą hordę to tlące się zgliszcza przez nią pozostawione. A przecież nie tak miało to wyglądać, nie tego oczekiwał po swej podróży.
Wyprawa na północ była nie lada wyczynem, od dawna jego kraju nie przeprawiał się przez pustynię ani morze za nią, więc zmiany jakie zaszły były dla prostego adepta wstrząsające. Nie zobaczył jak się spodziewał potężnych miast hyperboreanów, wspaniałych cudów magii i inżynierii. Jedynym co zastał była niemalże barbarzyńska cywilizacja (choć unikał tego określenia w rozmowach z miejscowymi). Największym jednak zaskoczeniem było dla niego to jak niewiele legend zachowało się o ludzie którego poszukiwał.

Gnany desperacją dotarł do niewielkiej jaskini na wschód od Złotego Kłosa. Z niej to pochodził amulet, tak prznajmniej twierdził kupiec usilnie starający się wmówić Utnapisztimowi, że bezwartościowa pieczęć kupiecka hyperborean jest starożytnym amuletem potężnych smoczych czarnoksiężników.
Sama jaskinia nie rozczarowała badacza, tak jak przypuszczał były to w istocie ruiny starego magazynu win. Zarośnięte i częściowo przysypane ziemią, z jednym niewygodnym wejściem. Wewnątrz prócz resztek amfor znalazł też kilka tabliczek. Większość była zwykłym spisem magazynowym lecz na jednej prócz odciśniętej pieczęci kupca znajdował się też niekompletny opis drogi jaką miała podążyć karawana z winem. Niby nic wielkiego ale słowem które rzuciło się w oczy Utnapisztimowi było “miasto”. Pech chciał, że ten właśnie dokument ukruszył się i badacz dysponował jedynie połową.
Spędził więc kolejne dwa dni przeszukując centymetr po centymetrze ruiny. Grzebał w ziemi, tak metodycznie jak i starą dobrą metodą na przeczucie. W końcu odnalazł brakujący fragment, lecz był już wtedy praktycznie bez jedzenia które zabrał na wyprawę (nie spodziewał się przecież, że zajmie mu to aż tyle czasu). Wodą na szczęście z łaski Enkiego dysponował w ilościach dużych, a to dzięki małemu strumykowi płynącemu w ruinach, najpewniej pozostałości dawnej instalacji sanitarnej, rzeczy dość powszechnej u hyperborejczyków od którym jego rodacy przejęli tą wiedzę. Zmęczony poszukiwaniami rozłożył się na płaszczu i postanowił odpocząć jeszcze przez noc nim powróci do tego, co obecni właściciele tych ziem nazywali miastem.

Jakże fatalną okazała się ta decyzja przekonał się rankiem kiedy zbudziły go dźwięki maszerującej armii. Wychylił się by sprawdzić kto też tak hałasuje, jeszcze szybciej niż się wychylił, schował się z powrotem w najgłębszym zakamarku ruin. Nawet w najgorszym koszmarze nie przypuszczał, że jego stanowisko badawcze (jak lubił je nazywać w myślach) zostanie najechane przez hordę zielonoskórych.
W strachu przed tym, że mogą go odkryć starał się nie ruszać i w ogóle robił jak się da naj mniej hałasu. Jednocześnie obmyślał jak można by się wydostać z tej nieciekawej sytuacji, a wiele opcji nie miał. Jak okiem sięgnąć otaczały go zastępy orków, goblinów, czy innego tałatajstwa z którym rozmowy kończyły zawsze tak samo, z siekierą w głowie retora.

Czekał więc dzień, i noc całą. Niewiele przy tym robił, a desperacja w nim narastała. Wylecieć z kryjówki nawet nie próbował, w najlepszym wypadku skończyłby na ruszcie jako kolacja (a może śniadanie?), o najgorszym wolał nawet nie myśleć.
W końcu o poranku, kiedy słońce jeszcze nie wzeszło lecz jest już na tyle widno, że można dostrzec kontury postaci, w momencie o którym sądził, że zielonoskórzy (choć po prawdzie skóra nie wszystkich była w tym właśnie odcieniu) najgorzej widzą, zebrał całą odwagę i z gracją zniedołężniałego hipopotama wyczołgał się z ruin. Czujnie się rozglądając wybrał miejsce mniej więcej bezpieczne po czym rozłożył skrzydła i wzleciał w przestworza.
Radość zebrała w jego sercu kiedy wznosił się w górę, niezauważony, bezpieczny, a już niedługo daleko od tych śmierdzących barbarzyńców. Wtedy jego prawe skrzydło przeszył ból, tępy obezwładniający ból. Niewiele brakowało a żywot badacza zakończyłby się w tym właśnie momencie, lecz chęć przetrwania była w nim silna. Rozpaczliwie zamachał zranioną kończyną i z ulgą odkrył, że pocisk nie połamał kości ani nie przebił żadnej z delikatnych ptasich arterii. Szarpał się i wściekle uderzał skrzydłami, lecz w końcu wyrównał lot i znów wznosił się ku bezpiecznym niebiosom.
Rana na skrzydle już nie krwawiła, pocisk na szczęście przeszedł na wylot. Utnapisztim uważał się za szczęściarza, że uszedł z zaledwie tak drobnymi obrażeniami. Niestety, walcząc z bólem i upływem krwi, umysł mu się zmącił i przez pewien czas badacz leciał na wschód. Z początku sądził, że to żadna różnica, ot znajdzie bezpieczną stanicę na wschodzie poprosi o pomoc i opowie zbrojnym o bandzie orków grasującej na zachodzie. Jednak już po kilku minutach, gdy słońce powoli wyłaniało się zza horyzontu, a jego szkarłatny blask padał na ziemię. Wtedy też przed filozofem ujawniona została straszliwa prawda, jak okiem sięgnąć widział tylko ślady działalności zielonoskórych a w wielu miejscach i ich samych.
Przerażony zawrócił szerokim łukiem i gnany strachem przyspieszył, pędząc na ile pozwalały mu skrzydła. O tym, że był to wielki ład przekonał się już niedługo potem. Zmęczony utratą krwi i szaleńczą prędkością musiał walczyć by nie zasnąć a w efekcie nie spaść i nie skręcić sobie karku. Chłodne powietrze poranka nieco pomagało lecz to tylko odwlekało nieuniknione. Więc kiedy w oddali zobaczył Bastion czuł się jakby właśnie objawił mu się sam Enki proponując miejsce po swej prawicy.

Ulga jaką poczuł sprawiła, że trzymające go dotąd przy świadomości napięcie niemal całkowicie zniknęło, a Utnapisztim runął dziobem w dół na ziemię. Jedynie ostatni zryw świadomości i heroiczny wysiłek sprawiły, że nie rozbił się na ziemi. Nawet mimo tego upadek był bolesny, tym bardziej, że w jego trakcie, tracąc przytomność zaczął się przemieniać z powrotem w swą ludzką formę.
Jeden Enki raczy wiedzieć jak długo trwał sen, lecz gdy się skończył, przerażenie powróciło. Wstał a jego ciało natychmiast zareagowało sprzeciwem i ostrymi wymiotami. W głowie mu szumiało a otoczenie z jakiegoś powodu postanowiło udawać karuzelę. Chwiał się na nogach, kolana miał miękkie i ledwo był w stanie ustać, mimo tego odnalazł wzrokiem pulchną elfkę, najwyraźniej zajmującą się tu chorymi. Przeszedł kilka niepewnych kroków w jej stronę nim zwróciła na niego uwagę.
- Horda… zielonoskórzy nadchodzą… miriady orków… - jedynie tyle przeszło przez wyschnięte, obolałe gardło.

Lord Melkor 25-01-2017 23:00

Podróż godzin: 9/8, odległość od obozu: 0km / 0 godziny

Po krótkiej naradzie z konstablem, jeźdźcy wyruszyli bez kolejnej zwłoki. Parli przed siebie, pośród gąszczu trawy i okazyjnie spotykanych drzew. Zatrzymali się na dłużej dopiero, kiedy młody gwardzista zauważył liczne ślady stóp. Można było określić w przybliżeniu, że zostawiono je wczoraj w trakcie deszczu, kiedy grunt zrobił się nieco bardziej mulisty i pozwolił na odbicie się butów oraz gołych stóp. Bez wątpienia, były to ślady goblinoidów, zmierzających na zachód. Wedle opinii gwardzisty, były ich dziesiątki; zbyt liczni, by jednoznacznie określić.

Rordik zszedł z konia i obejrzał ślady wraz z gwardzistą, po czym w zamyśleniu pogładził się po brodzie - czyli wiemy, że przynajmniej jeden oddział hordy wyruszył niedawno na zachód, to użyteczna informacja...kontynuujmy na razie zwiad na północ -stwierdził.
- Banda goblinów dwie godziny od obozu? - Zastanawiał się głośno Edisson - Ta informacja mogłaby być cenniejsza jeśli dowiedzieliśmy się jak liczna jest ta grupa i czy nie zbliżyła się zbytnio do garnizonu.
- Sugerujesz, żebyśmy poszli ich śladem? - zapytał gwardzista.
Rodrik przerzucił kalkującym spojrzeniem pomiędzy niziołkiem a gwardzistą, z jednej strony mówili z sensem, lecz musiał uważać na podważanie jego autorytetu.
- To może pojedźmy dwie godziny na północ, potem odbijemy dwie godziny na zachód i akurat na noc wrócimy do obozu.
- Wtedy zgubimy ten ślad. - Zauważył niziołek. - A jutro może zmyć go deszcz. Północ może zaczekać… moim skromnym zdaniem.
- Ślady nie znikną tak szybko, a grupa goblinów może być jedną z wielu - powiedział Rodrik z nutą wyższości, widać było, że jego ludziom brakuje prawdziwej wiedzy o wojskowości. - Pojedziemy tak jak powiedziałem - stwierdził teraz już kategorycznym tonem.
- Jak sobie wielmożny książę życzy. - Odparł z uśmiechem Edisson. - Prowadź.
Rodrik westchnął, ignorując uwagę niziołka, dobrze, że ten przynajmniej w działaniu się potrafił podporządkować.

***

Jeźdźcy ruszyli dalej, zgodnie z planem Rodrika. Najpierw pojechali prosto przez około dwie godziny, by następnie odbić na zachód. Dojechali do wygodnego miejsca, które pozwalało z wysokości zbadać odległy teren. Chociaż nie widzieli dokładnie Hoemoor, nie umknęła ich uwadze unosząca się z tamtego kierunku chmura czarnego dymu. Zbliżenie się do krawędzi wzniesienia i rzucenie spojrzenia nieco niżej ujawniło liczne zastępy Hordy. Dzieliło ich ponad pięć kilometrów, ale wydawali się jednocześnie znajdować zastraszająco blisko. Armia rozbiła obozowisko niedaleko miasta, koczując na pobliskich terenach. Wyglądało na to, że Hoemoor - wraz z jego rozległymi, uprawnymi ziemiami - przepadło pod naporem hordy Tazoka. Gwardzista spojrzał na rycerza ze zgrozą w oczach.
Rodrik zastygł bez ruchu, wpatrując się w płomienie. Po chwili odezwał się ponurym głosem
- Miasto chyba właśnie upada, zakładam, że Angton będzie następnym celem. Gdybyśmy natrafili na jakiś niewielki patrol, moglibyśmy wziąć jeńca na przesłuchanie, ale lepiej nie zbliżać się zanadto do tej armii, możemy trafić na wargów...zdobyliśmy użyteczne informacje, powinniśmy wracać do obozu.
Rodrik nie chciał zostawiać Długopalcego na długo, a to co widział utwierdziło go w przekonaniu, że Złoty Kłos jest stracony i należało próbować przebić się do Królestwa.
-Paskudne ścierwo. - Przeklął pod nosem niziołek. Świnia na której siedział zaczęła ryć gwałtownie ziemię swoimi racicami. - Uspokój się berta. Nic im nie zrobimy. No może połowę byśmy wybili ale potem i tak by przerobili nas na szaszłyki. A to mała strata dla tej choroby bo gobliny mnożą się gorzej niż króliki. Wracajmy.

***

Zwiadowcy ruszyli w drogę powrotną. Natknęli się drugi raz na ślady, które wydawały się nie być świeższe od poprzednich. Oprócz tego, okolica była bezpieczna i nie spotkali niczego wrogo do nich nastawionego.
Kiedy na horyzoncie rysował się Bastion, wierzchowce dawały pierwsze oznaki zmęczenia. Na szczęście dla nich, dojeżdżały w bezpieczne miejsce i będzie im dane odpocząć po wyczerpującym dniu pracy.

Grupie na powitanie wyszedł konstabl, osłaniany przez oddział kuszników za plecami i trójkę gwardzistów przy boku.
- Witajcie - machnął ręką i powiedział zadowolony, widząc tylu ludzi ilu wysłał. - Oddajcie konie moim ludziom i chodźcie odpocząć. Opowiecie, coście widzieli. *

Hazard 31-01-2017 13:24

Bitwa pod Pegate

Odważni wojownicy szli jako przynęta, wyglądając spomiędzy domostw na większy plac, gdzie skupiały się wejścia do kilku chałup. Mogli pierwszy raz rozejrzeć się po wiosce z tak bliska, ale nie przyniosło to nowych spostrzeżeń.
Zrobili kolejny, niepewny krok, gdy nagle coś świsnęło niespełna pół metra od Albina. Rozległ się podekscytowany, wysoki krzyk, do którego po chwili dołączyły kolejne, gdy kilka goblinów zaczęło wybiegać z domów, machając groźnie bronią nad głowami i szczerząc w szalonym zadowoleniu.
Ludzie nie byli w stanie określić, skąd wyleciała strzała, tkwiąca teraz w ścianie obok. Nie to jednak było ich największym zmartwieniem, gdyż nim zdążyli się zorientować, z placu biegła w ich stronę cała grupa krępych zielonoskórych. W oddali ze środka wioski, Albin rozpoznał krzyk w goblińskim, który wróżył, że sytuacja się nie polepszy: “Bierz ich! Rozrywaj! Goń, goń, goń!
Do czekającej zasadzki również doszły krzyki panującego zamieszania, Sadrax był nawet w stanie określić dokładnie ich kierunek dzięki swoim magicznym zmysłom, ale jedynie hałasowali, nie wykrzykując nic konkretnego, chociaż rozpoznał ten charakterystyczny, goblini chichot.
- WIEJ! - Kat krzyknął do Szafrana i rzucił się do ucieczki tą samą trasą którą tu przybyli. Biegł co sił w nogach, puszczając jednak barda przodem.
Szafran nie zamierzał się obijać. Puścił się biegiem jeszcze zanim jego uszu dotarł krzyk Albina. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie przebierał tak szybko nogami, nawet wtedy, kiedy uciekał przed pewnym rozzłoszczonym mężem pewnej pięknej damy.
Rozwrzeszczana banda ruszyła w pościg, goniąc na złamanie karku za uciekającymi ludźmi. Albin wyleciał zza domów zaraz za Szafranem, a po nich wylała się grupa goblinów, której nawet nie trzeba było widzieć, by wiedzieć, gdzie się znajdują. Wbiegli na otwarte pole i wszyscy zaczęli się zastanawiać, czy to już ten moment.
- Tutaj wy śmierdzące szczury! - krzyknął po goblińsku Albin. Podbiegł jeszcze kawałek, sięgając równocześnie po swój katowski topór i tarczę. Kiedy był mniej więcej w dwóch trzecich okręgu pułapki, odwrócił się i przygotował na szarżę wroga. Czekał tylko aż ostatni goblin wejdzie w ich sidła, a następnie miał zamiar wydać komendę do rozpoczęcia ostrzału.
Sadrax czekał udając trupa wśród wysokiej trawy na umówiony sygnał, martwiąc się o Pana Mazgillera, swojego chowańca, który był gdzieś tam z niziołką.
Dwalin czekał na sygnał Albina. W końcu zasadzki to chleb powszedni wojowników. Kątem oka widział leżącego i celującego już w znienawidzonych zielonoskórych kuzyna, z którym odbywali identyczne szkolenie. Kapłan wojownik był pewny kuzyna. Nie wystrzeli za wcześnie, chyba że to gobliny niemal na niego nie wejdą. W głowie układał sobie plan walki. Dwalin wpierw miał zamiar ostrzelać dowódców i warga, lub gdyby ich nie było w tej grupie, najbliższe gobliny. Potem w zależności rozwoju sytuacji łuk, sztylety lub miecz. Wszystko będzie zależało od tego co podpowie mu danej sytuacji instynkt wojownika.
Dziewiątka goblinów, niczym łowna zwierzyna, wbiegła bezmyślnie na środek kręgu, gdzie przygotowana była zasadzka. Albin zauważył bezbłędnie ten moment i wydał rozkaz, by zacząć ostrzał. W stronę goblinów wyleciało kilka pocisków, ale zrządzeniem losu, tylko jeden dosięgnął swojego celu, reszta gubiąc się pośród trawy. Gobliny z wrzaskiem zniżyły się do gruntu, chociaż jeden z nich nie dobrowolnie; raniony strzałą, padł na ziemię, krwawiąc obficie. Widząc, że ataki nadeszły zza pleców wojownika, którego niedawno goniły, postanowili wszyscy, bez wyjątku, uciec w przeciwną stronę. Nie dane im było oddalić się za daleko, gdyż drogę zaszli im kolejni uzbrojeni, wymierzając ciosy z różnorakim skutkiem. Abal celnym ciosem, rozbił łeb jednego zielonoskórego, jednak gwardzista spudłował tak niefortunnie, że odsłonił się na atak, jednak uciekającemu przeciwnikowi nie to było w głowie i masą, staranowali go i przewrócili, nie przerywając biegu na dłuższą chwilę. Próbując wyminąć Abala, jeden goblin odbiegł w bok, ale trafił na długowłosego elfa, który jednak zamiast zadać cios, po prostu zablokował kreaturze drogę. Mniej szczęścia miał inny goblin, do którego dobiegł masywny mężczyzna i ściął go toporem, kładąc na glebę z zaskoczenia.
Z boku zajściu obserwował iluzjonista, do którego doszły dźwięki dobiegające z innego kierunku, niż pole goblińskiej masakry. Mieszały się i z trudem rozdzielił kobiecy krzyk od uderzenia stóp i powarkiwania jakiegoś zwierzęcia. Nadciągało niebezpieczeństwo, niebezpiecznie blisko z każdą chwilą.
O dziwo plan zadziałał. Może jego efekty nie były aż tak druzgocące jak początkowo miał nadzieję, że będą, jednak Albin nie mógł mieć za złe grupce nieprzeszkolonych w bojach ochotników, że nie wykonali swojego zadania perfekcyjnie.
Wzmocnił chwyt na rękojeści swojego topora, po czym rzucił się pędem za uciekinierami. Spodziewał się, że za krótką chwilę przybędzie wsparcie dla zielonoskórych, dlatego musieli już teraz pozbyć się ich jak najwięcej.
Początek walki nie poszedł do końca po myśli Dwalina. Nie wytrwał po powstaniu w bezruchu i pierwszą ze strzał posła tuż obok zamykającego goblina, druga jednak trafiła.
- Patrzaj braciaku jak umykają zielone szczury. Nie boją się mordować naszych we śnie. Walczą tylko z bezbronnymi. Nie mają ni krztyny honoru jak to szczury. Trzeba je tępić tak jak szczury dokładnie. Strzelać, topić, truć, rozdeptywać. Nie boją się zatruwać swoimi wyziewami korytarze kopalni a tu umykają jak szaraki. To oni oddzielili cię od Frigi - to mówiąc przygotowywał strzały.
Dwalin dokładnie wiedział jak łatwo zainspirować krasnoludów do szału przeciwko zielonoskórym bedącymi ich odwiecznymi wrogami. Widział też jak zmienia się na twarzy Rond słysząc jego przemowę. Zacięta twarz mocniejszy chwyt na kuszy. Rond aż kipiał, wyraźnie było to widać po zaciśniętych szczęki miał teraz okazję odpłacić się winnym rozłączenia z Frigą - ulubioną kuszą.
- Za wszystkich wymordowanych w Beothorp za rannych i dogorywających. Za wszystkie sieroty, za plony niszczone na polach i w sadach. Za całą chudobę wyrzynaną i pożeraną przez te zielone szczury. Czas odpłaty nadszedł. Czas was rozdeptać jak szczury - nakręcał się Dwalin.
Nie wyglądało na to, by zaklęcie miało być potrzebne w tej chwili - pomyślał Sadrax gdy nie usłyszał komendy do rzucenia czaru, a tupot goblinich stóp dał do zrozumienia, że właśnie zawrócili. Nadal leżąc krzyknął więc;
- Niebezpieczeństwo! Warg nadciąga! I to nie sam! - ostrzegł pozostałych, którzy byli zajęci walką.
- Tak bracie, wystrzelamy ich jak psy! - Rond oddał pierwszy strzał, powalając jednego goblina.
Kontynuował swoją litanię obelg, ładując kolejny pocisk, którym przeszył drugiego goblina. W tym czasie “błyskotka” męczyła się z łukiem. Bolały ją już ręce, nogi, w zasadzie wszystko, nie spodziewała się, że dostanie takiego potwora, którego będzie tak ciężko napiąć. Strzeliła, ale strzała poleciała daleko od celu. Szafran i niziołek również ostrzeliwali gobliny, jednak z podobnym skutkiem; pudłując, chociaż nie tak żałośnie, jak kobieta.
Abal walczył sam z dwoma goblinami, które spanikowane, napierały jak szalone. Krasnolud został draśnięty przez jednego z nich, a zanim zdążył zareagować, drugi goblinoid wbił mu głęboko miecz w brzuch. Mężczyzna z toporem cały czas szedł pomóc krasnoludowi, jednak nie zdążył przed tym, jak gobliny obaliły kompana. Z gniewem rzucił się w ich stronę i niemal spłoszył, sprawiając, że jeden zaczął uciekać, kiedy drugi próbował wyciągnąć broń z woźnicy.
Podobnie skończył elf, który próbował jedynie opierać się ciosom przeciwnika, ale jego brak doświadczenia i umiejętności pozwoliły kreaturze zadać cios, który posłał go na glebę.
Na samym końcu, dobiegając już do uliczki, Albin dogonił goblina i rozorał go kilkoma celnymi ciosami, zabijając na miejscu. Zaraz potem wojownik usłyszał niepokojące warknięcie i wynurzające się z mroku uliczki, żądne krwi ślepia.
- Niech ktoś opatrzy rannych, nim się wykrwawią na śmierć! - zagrzmiał Kat, samemu szykując się do przyjęcia na siebie szarży rozwścieczonej bestii.
Warg rzucił się na wojownika, szczerząc groźnie kły. Wskoczył na jego tarczę i prawie przewrócił, ale Albin zaparł się wystarczająco mocno, by ustać. Bestia wyciągnęła swój wielki łeb nad tarczą i zakłapała masywną szczęką tuż przy twarzy Albina, by zaraz potem dostać w nos z trzonka toporu, co zmusiło ją do wycofania się z piskiem. Warg wciąż torował przejście z jednej strony, zaś wojownik z drugiej.
Jeden z goblinów, który wciąż walczył z topornikiem, nie mógł przez niego uciec, więc postanowił rzucić się na człowieka. Atak był na tyle niespodziewany dla niedoświadczonego ochotnika, że udało się go zranić, chociaż wciąż stał krzepko na nogach. Niziołek i błyskotka próbowali pomóc kompanowi, ale ten pierwszy spudłował, a ta druga za bardzo bała się wypuścić strzałę, by nie zranić towarzysza.
Życie elfa zaś wisiało na włosku. Nie tylko krwawił, leżąc nieprzytomnym, to jeszcze goblin nad nim szykował się, żeby zadać kończący cios. Nagle świsnął przy nim bełt i zamiast dożynać długouchego, wziął nogi za pas. Wpadł na gwardzistę, który niedawno podniósł się z ziemi i który zakończył jego żywot, nabijając z impetem na miecz.
Rond zaczął iść przed siebie, celując kuszą do uciekającego goblina. Spudłował, kiedy zielonoskóry przeskakiwał przez płot, nie zdając sobie nawet sprawy, że kilkanaście metrów dalej w trawie czaił się czarodziej. Sam Sadrax wciąż czekał na sygnał, gdy nagle doszła go plątanina myśli. Chowaniec ostrzegł go przed zbliżającym się niebezpieczeństwem z tej samej strony, gdzie poszła niziołka. Iluzjonista nastroszył uszy i mógł potwierdzić te informacje. Byli bardzo blisko.
- Jak pojawi się więcej przeciwników, to usypiaj ich! Z tym sam sobie poradzę! - krzyczał na całe gardło Albin, mając nadzieję, że jego głos przebiję się do czarodzieja przez warczenie wściekłego psa. Zaraz potem umocnił chwyt na rękojeści topora i rzucił się na bestię.
Zmotywowany Dwalin ruszył na pomoc Abalowi. Prawą dłonią ujął medalion w lewej nadal dzierżył łuk. Miał zamiar odwołać się do mocy leczniczej Wielkiej Matki, tak również nazywali Chantueai, jeśli jego krasnoludzkiego ziomka dało by się jeszcze uratować. W końcu miał w leczeniu wieloletnią praktykę, starczyłoby mu rzuta oka na ranego by określić jego stan.
- Pomóż elfowi by nie skapiał mi tam, będę miał czas gdy już pokonamy zielonych.
Sadrax usłyszał Albina. - Zaraz tu będą! - wydarł się wstając. Przygotował się do rzucenia zaklęcia: skupił się, wziął głęboki wdech i rozpoczął inkantację - Synorak’A Ediba Elba Latsarba - Wyczekiwał z jej końcem, aż pierwsi wrogowie pokażą się na widoku w zasięgu zaklęcia. - Isba Alyaga - wyszeptał z przydechem w odpowiednim miejscu i zwolnił czar energicznym i nieco przesadnym ruchem ręki, dłonią z palcami wygiętymi w sposób niemożliwy do osiągnięcia bez wielomiesięcznych ćwiczeń i słowami - Sanamma Noillitoc!, gdy tylko się pokazali. Zaklęcie Snu miało uśpić wrogów zanim będą w stanie podjąć jakiekolwiek działania zaczepne, jak pewnie nazwaliby to Albin czy Dwalin.
Kapłan dobiegł do leżącego pobratymca i zaklęciem postawił go na nogi. Abal nie był w dobrym stanie, ale zaklęcie znacznie oddaliło go od agonalnego. Woźnica przytaknął na słowa wybawcy, wstał opierając się na broni i skierował do elfa.
Goblin utknął w zwarciu z topornikiem. Wymieniali się ciosami, ale żadnemu nie udało się zranić przeciwnika. Pojedynek trwałby jeszcze pewnie długo, gdyby nie zakończył go wreszcie Szafran, pakując bełt w plecy goblina. Zielonoskóry wykręcił paszczę w grymasie, kiedy grot rozrywał mu kręgi i pozbawił zdolności do dalszej walki. Gwardzista skrócił jego cierpienie, rozbijając głowę buzdyganem.
Z tyłu wszystkiemu przyglądali się strzelcy, spośród których na przód wyszedł Rond, krzycząc obelżywie, żeby się ruszyli i trzymali chociaż blisko niego, a nie stali tak “jak te chuje na weselu”, cytując kusznika.
Albin stawał oko w oko z bestią. Ta co chwila wychylała się, warcząc i próbując chwycić zbrojnego, aż wreszcie otrzymała cios przez grzbiet. Worg jednak, zamiast cofnąć się, ugryzł rękę Albina, zostawiając krwawy ślad po kłach.
Sadrax zaś wyczekiwał, inkantując zaklęcie. Cierpliwie i w skupieniu, pomimo panującej dookoła walki, wypuścił zaklęcie w odpowiednim momencie, gdy tylko wyłonili się przeciwnicy. Grupa goblinów prowadzona przez niedźwieżuka zupełnie się tego nie spodziewała, weszła w samo centrum magicznego efektu. Siódemka goblinów padła na ziemię, uśpiona zaklęciem. Został tylko zaskoczony niedźwieżuk i jeden goblin. Oboje zwrócili się w kierunku z którego przyszli i szykowali się do ucieczki.
Sadrax wiedział dokładnie ile potrwa działanie czaru. Żałował, że nie ma procy - “było wziąć zapasową” - pomyślał. Podniósł tarczę lewą ręką, prawą dłoń zacisnął na rękojeści noża i starając się nie wbiec sojusznikom pod ostrzał rozpoczął pościg za uciekającymi tak, by ich, brońcie bogowie, nie dogonić. Zatrzymał się przy śpiących goblinach i wsuwał każdemu ostrze noża po rękojeść w oko (bał się ciąć po gardle, od krwi jeszcze mógłby zemdleć).
Dwalin posłał dwie strzały w plecy znienawidzonego wroga. Niedźwieżuk to cholerny zielony.
- Jednego chce mieć żywcem! - zawołał Kat, w dalszym ciągu zmagając się z wygłodniałą bestią. Nie miał pojęcia co się działo na flance, jednak miał nadzieję, że towarzysze dawali sobie bez niego radę.
Niedźwieżuk został ostrzelany w plecy, ale o dziwo, dosięgnęły go tylko dwie strzały. Niziołek i kobieta jak zwykle spudłowali, tak samo Szafran, który jednak wcześniej miał więcej szczęścia, a Rond... za wszystkimi rozległ się ryk krasnoluda, który klął w swoim ojczystym języku. Mechanizm kuszy zwyczajnie się zaciął i przez to nie mógł oddać nawet jednego strzału. Goblinoidy zniknęły za domem, zostawiając krwawą ścieżkę.
Sadrax rozpoczął swoją rzeź. Wbił jednemu goblinowi nóż w oko. Chyba nie przypuszczał, jak bardzo będzie to obrzydliwe, a zarazem fascynujące na swój własny, chory sposób. Zdał sobie sprawę, że próbuje gmerać w mózgu goblina, przebijając się przez oczodół, ale musiał zawalić lekcję anatomii, bo o coś się zablokował. Naparł silniej i z okropnym mlaśnięciem, wbił się dalej, zabijając goblinoida. Jeszcze sześciu...
Albin zaś walczył na śmierć i życie. Nie mógł znaleźć odpowiedniego momentu do wyprowadzenia celnego ciosu, gdyż worg ciągle napierał. Jeden błąd mógł kosztować wojownika życie, szczęki dałyby radę zgnieść jego kości, gdyby tylko dał się chwycić. Na szczęście sprawnie trzymał plugawe zwierzę na dystans, przeciągając walkę o kolejne cenne chwile.
Abal przyklęknął nad ciałem elfa i sprawdził, czy jeszcze dycha. Wyglądało na to, że tak, chociaż nie był pewien. Nie znał się bardzo na leczeniu, potrafił poradzić sobie co najwyżej z migreną i sraczką, a nie tamowaniem krowtoków. Podrapał się po głowie i zastanowił, w jaki sposób przyda mu się cała latami gromadzona wiedza o naprawach wozu. Jak można się domyślić, na niewiele. Musiał jednak szybko coś zrobić, bo chłopak - a może i nie, to w końcu elf - mu zejdzie na rękach. Zaczął improwizować z ograniczonymi zasobami, jakie posiadał i... krwotok ustał. Sam nie mógł w to uwierzyć, ale udało mu się zatrzymać krwawienie. Sprawdził jeszcze dla pewności, czy to po prostu nie uleciała z pacjenta cała krew i po prostu nie żył, ale nie, dychał lekko i z trudem.
Sadrax posłuchał komendy. Ostatniego pozostałego przy życiu goblina uderzał rękojeścią noża w głowę siedząc na nim (na torsie i rękach), mając nadzieję na ogłuszenie. Biedny goblin. Dostawało mu się za cały lęk i strach, który czarodziej czuł przez cały czas potyczki. Gdy tylko ktoś przejął jeńca, nie patrzył nawet kto, odsunął się na bok i zwymiotował. Jak kot.
Dwalin zaklął po krasnoludzku, widząc że niedźwiedziuk uciekł z jego strzałami w plecach.
- Na zimne cycki i ciepłe piwo.
Zaszarżował od tyłu na wrag po drodze upuszczając łuk, chwytając tarcze i miecz. Ciął warga wkładając w to wszystkie siły i wzmacniając go skrętem bioder.
Ochotnicy wreszcie mogli odetchnąć. Został już tylko worg, do którego powoli zaczęło docierać w jakim położeniu się znalazł. Grupa młokosów zebrała się razem, by odpocząć, chociaż niektórzy z nich nie widzieli walki z bliska, być może w ogóle nie widzieli przeciwnika, wnioskując po ich celności. Rond jednak nie miał zamiaru w tym uczestniczyć; rzucił z całej siły kuszę o ziemię, klnąc bez przerwy. Wyciągnął buzdygan i pobiegł po śladach krwi niczym rasowy bloodhound.
Gwardzista miał ciężki orzech do zgryzienia. Mógł próbować pomóc Albinowi, ale również iluzjonista został bez opieki. Przypomniał sobie polecenie konstabla i ostatecznie zdecydował się na obronę “cywila”, przy okazji pomagając przy dożynaniu śpiących goblinów. Gwardzista był zdumiony nie tylko potęgą zaklęcia, ale również reakcją czarodzieja, który porzygał się dopiero na zwieńczenie swojego makabrycznego czynu.
Worg zawył, nie czując obecności swojego tresera. Zaczął cofać się, trzymając niską postawę, gotową do skoku, ale człowiek nie bał się; wręcz przeciwnie, dotrzymywał mu kroku, nie pozwalając na opuszczenie czujności i szybką ucieczkę. Wreszcie w desperackim akcie, rzucił się na Albina, jednak został uderzony tarczą w łeb, co ogłuszyło go i dało wystarczająco czasu na zamaszysty cios, który rozpłatał głowę zwierzęcia.
Dwalin dobiegł do uliczki jedynie po to, by zobaczyć prawie dwumetrową bestię, która bez ruchu leżała pod stopami kata.
- Dwalin, kurwa! Gońmy ich, bo nam spierdolą! - wydarł się po krasnoludzku Rond, goniąc za uciekinierami.
- Stój! Czego cię, uczono o walce z zielonymi szczurami! -po krasnoludzku zakrzyknął zaś - Na zimne cycki i ciepłe piwo! - potem przeszedł na wspólny by wszyscy narwańcy go słyszeli i rozumieli - Czego cię uczono o każdej walce Rond! Nie biegnie się ścigać wroga! Tak wpada się w zasadzki. Tak jak te zielone szury wpadły. Wracaj do szyku! - przesunął tarczę z pleców, rozejrzał się dojrzał krasnoluda pochylonego nad elfem.
- Abal i kobieta zostajecie. Skrępować języka i pilnować. Idziemy na pomoc niziołce i wykończyć resztę wrogów. Albin idziemy rozdeptać te zielone szczury. Wytępimy te szkodniki. Za wszystkie ich zbrodnie. - kapłan wojownik starał się wprowadzić również i Albina w stan podobny do szału. W ten sposób starał się wzmocnić nieduże siły bojowe, jakimi dysponował patrol, jak się okazało po pierwszej potyczce.
Czarodziej wymiotował dopóki nie opróżnił żołądka. A potem jeszcze trochę. Zaczął się trząść jak galareta i na tę chwilę miał też podobną wartość bojową. Nie był w stanie się sam podnieść a co dopiero ruszyć gdziekolwiek z grupą. Nagle przypomniał sobie o Panu Mazgillerze i skupił się na odczuciach swojego chowańca.
Intensywnie zastanawiając się nad dalszym posunięciem, Albin nie marnował czasu na świętowanie zwycięstwa, a jedynie pobiegł po swój łuk. Kiwnął głową odpoczywającym ochotnikom w dowód uznania ich odwagi, po czym ruszył w stronę czarodzieja i gwardzisty. Nieco oniemiały spojrzał na sześć martwych goblinów z sztyletem oczami oraz jednego pojmanego. Kat poklepał maga po ramieniu.
- Całkiem nieźle jak na pierwszą bitwę - powiedział rozbawiony. - Trzymaj go. Jakby się rzucał to dajcie mu w łeb. A ty - zwrócił się do gwardzisty. - Też dobrze się spisałeś. Ale mamy jeszcze jedno zadanie do wykonania.
Zwrócił się zaraz do Dwalina.
- Idziemy we trzech pomóc twojemu kuzynowi. Reszta na niewiele się nam przyda, a nie chcę więcej ofiar. Trzymajcie łuki i kusze w gotowości. Trzeba wybić ich co do jednego. Przywódcy nie dobijajcie. Będzie wiedział zapewne więcej niż ten tutaj - wskazał na goblina. Następnie spojrzał na stojącego gdzieś z tyłu Szafrana. - A ty obejdź wioskę i obserwuj, czy zielonoskórzy nie uciekają! Jak zobaczysz jednego, to próbuj go zabić sam, a jak będzie ich więcej to biegnij po nas. Jak pozwolimy im uciec, to wkrótce zawiadomią resztę swojej bandy i będziemy mieli problem. Idziemy!
Dwalin przesunął tarcze na bok, schował do pochwy miecz podszedł po miecz mrucząc pod nosem cały czas po krasnoludzku.
- Dumny człeczyna. Mówiłem mu, że zasadzka bez osłony to nie zasadzka. Trzeba było okrążyć miasto i zaatakować od strony portu. Tam mielibyśmy osłonę. I efekt zasadzki wiadomy ranni. Gdybyśmy mieli osłonę to co najmniej jednego ciężko rannego by nie było. Znów będę musiał się rannnym zajmować i to kim, długouchym elfem.
Sadrax nieprzytomnym wzrokiem patrzy na kata. Po chwili otrząsa się częściowo z szoku i kiwa głową. Szuka po kieszeniach wziętego ze sobą sznura i krępuje nieprzytomnego goblina, na tyle na ile potrafi.
Szafran niechętnie skinął głową na słowa Albina. Cóż, udało mu się jakimś cudem dobić jednego z wrogów, ale czy mógł liczyć na tyle szczęścia podczas samotnej przebieżki wokół wioski? Szczerze w to wątpił, ale chyba nie miał już innego wyboru. Zgodził się więc na plan ich przywódcy.

Googolplex 02-02-2017 10:14

- Spokojnie, nic ci tutaj nie grozi - zielarka próbowała uspokoić dziwnego przybysza. - Obudził się - zwróciła się do zbrojnego w barwach Kłosu, który stał niedaleko.
Wojownik zasalutował, chociaż sam nie do końca wiedział, dlaczego. Odszedł w głąb obozowiska, które wcześniej jak przez mgłę widział Utnapisztim. Teraz mógł się przyjrzeć bardziej trzeźwym wzrokiem. Miejsce pełne było humanoidów, wśród których przeważali ludzie. Nie zbrojni, nie wojownicy, nawet nie wyglądali na awanturników, po prostu zwykli mieszkańcy, jakich spotyka się masami w każdym cywilizowanym zakątku świata.
Wraz ze sprawnością wzroku powróciła też sprawność umysłu, a do świadomości Utnapisztima powoli docierała groza sytuacji. Orkowe zastępy które widział mogły dotrzeć w to miejsce w każdej chwili a zgromadzeni tu ludzie nie mieli żadnej, absolutnie żadnej nadziei by przetrwać zmasowany atak zielonoskórych.
- Nie możemy tu zostać - rzekł ciągle słabym głosem, teraz dodatkowo przyciszonym przez ściskająca mu gardło trwogę - fala ze wschodu zaleje to miejsce nie tracąc nic ze swego impetu. Trzeba uciekać na zachód, proszę musicie to już wiedzieć, nawet stąd muszą być widoczni.
- Spokojnie, nic ci nie będzie - zielarka próbowała uspokoić przybysza. - Leż spokojnie, muszę zająć się innymi. Ty już najwyraźniej ozdrowiałeś, skoro tak się miotasz.
Utnapisztim próbował protestować, lecz szybko zrozumiał, że elfka ma rację. Przede wszystkim musiał odzyskać utracone siły jeśli miał się do czegoś przydać, w dodatku rana na dłoni ciągle bolała. Tym będzie musiał się zająć w pierwszej kolejności, na szczęście łaska Enkiego była przy nim więc drobne uzdrowienie nie będzie problemem. Zanim jednak kapłan zdążył cokolwiek zrobić, pojawił się groźnie wyglądający gwardzista. Jego nieogolona gęba straszyłaby w nocy niewiele gorzej, niż ślepia goblinów świecące w świetle księżyca.
- Przyszedłem po ciebie, zbieraj się - przekazał słowa jakby był samą kostuchą, głosem szorstkim jak papier ścierny - Konstabl chce się z tobą rozmówić - czy może sama Ereshkigal?
Nie, to zdecydowanie nie były zaświaty, a Utnapisztim wciąż żył. Był tego pewien niemal w stu procentach, zachowując jednak margines błędu na niespodziewane okazje. Tak samo zachował cisnący mu się na usta komentarz na temat nie dbających o siebie troglodytów, bo w końcu trochę higieny i brzytwa nie zaszkodzą nawet w takich warunkach. Co innego, że Utnapisztim sam się nie golił, jednak w jego wypadku broda była zawsze należycie utrzymana…
O Enki wybacz swemu słudze, że w pierwszym odruchu nie przejrzał się w twym zwierciadle. Co też muszą sobie o nim myśleć jeśli i on wygląda jak… obwieś, toż nigdy i nikt nie potraktuje poważnie słów obdartusa.
Nim więc Utnapisztim zwlókł swe wymęczone ciało z łoża boleści, uważnie dłońmi skontrolował swą twarz. Ku jego radości wydawała się czysta, lecz zapinki z brązu którymi był zwykły przyozdabiać brodę gdzieś znikły. Miał nawet zamiar zająć się ich odszukaniem, gdyby nie wlepione w niego oczy i morda w której się nieszczęśliwie znalazły.
- No cóż, później poszukam - westchnął cichutko do siebie, po czym dodał już pewniejszym głosem. - Prowadź dobry… człowieku - ostatnie słowo z niewiadomych przyczyn jakoś nie chciało opuścić jego ust.

Cedryk 03-02-2017 16:50

W poszukiwaniu niedźwieżuka.
 
Ślady krwi zdradzały pozycję niedźwieżuka. Chociaż uciekał krętą ścieżką, Albin nie zgubił tropu, pomimo ciemności, wypatrując kolejne plamki krwi. Doprowadziły do dużego, dwupiętrowego domu z widocznym strychem. Musiała to być jedna z najbogatszych posiadłości, wyróżniała się na tle reszty nie tylko bogactwem, ale również wyważonymi drzwiami. Rama głównego wejścia umorusana była świeżą krwią.
- Obejdźcie dom i sprawdźcie wszystkie okna i tylne wyjścia - powiedział Albin. Wyciągnął z kołczanu strzałę i nakładając ją na cięciwę mówił dalej - Ja zostanę tutaj i będę obstawiał drzwi jakby któryś z nich chciał się ulotnić. Miejcie oczy szeroko otwarte. Szczególnie uważajcie na okna na piętrach i dachy. Wchodźcie tylko na mój rozkaz, mam pewien plan…

Dwalin szedł równym tempem. Krycie już nie było potrzebne. Kapłan/wojownik wiedział, iż trzeba przypomnieć zielonym szczurom co to jest strach. Przypomnieć, że nie są w stanie pokonać formacji krasnoludów polu jeśli nie mają nad nią czterdziestokrotnej przewagi liczebnej. Nie było lepszego przypomnienia niż pieśń czy raczej recytacja. “Idziemy” “Trwamy” te dwa słowa były całą treścią, poparte uderzeniami w tarcz w rytm kroków. Były to tez czesto ostatnie słowa, które słyszeli zieloni nim krasnoludzkie tory roztrzaskały im łby. To były jedyne słowa, w karsnoludzkim, które zapamiętały zielone hordy zielonych. Często tylko to wystarczyło by szyki hord zielonych pierzchały, gdy ci wspierali swoich ludzkich sojuszników. To też robił Dwali. Wprawdzie rozkaz, był używać broni strzeleckiej, lecz i uderzając strzałami o łęczysko można było nadawać. W wioskę niósł się głos Dwalina.
- Idziemy -grzechot brzechwy o łęczyco. - Idziemy.
Dom był okazały jak na taką wioseczkę.
- Rond otwierasz wszystkie zamknięte okiennice i łomoczesz w nie. Ja cię osłaniam. Idąc w prawo obchodzimy dom. - powiedział nakładając strzałę na łęczysko i zahaczył o cięciwę tak by był łuk natychmiast gotowy do użycia.*

Gwardzista poszedł w lewo, przeciwnie do krasnoludów, Albin zaś został w miejscu. Przyjrzał się elewacji domu, przeszedł wzrokiem po oknach na parterze i piętrze. Nagle rozległ się łomot.
Po stronie krasnoludów, Rond rozbił okno buzdyganem, a następnie wepchnął je do środka. Poczekał ułamek sekundy na Dwalina, który zajrzał do środka i niczego nie zobaczył. Młodszy krasnolud zrobił to samo z drugim oknem i zresztą z takim samym skutkiem; nikogo nie było w środku. Przez rozchodzący się hałas, Albin ledwie usłyszał żeński głos, który zdawał mu się znajomy. Gdzieś niedaleko na południu, prawdopodobnie niziołka, wydarła się “- Giń wreszcie!”, a zaraz potem rozległ się gardłowy ryk innej istoty, jakby rzucała się do szaleńczego ataku.
- Pilnujcie drzwi! - zawołał do kompanów Albin. Sam natomiast rzucił się pędem w stronę skąd dochodził głos. Równocześnie schował łuk i sięgnął po miecz. Zaczął sobie wyrzucać, że pozwolił niziołce działać na własną rękę…
- Młody pilnujesz tego domu, - krzyknął do gwardzisty Dwalin. Potem po krasnoludzku zawołał do Ronada.
- Rond za nim, ty po lewej stronie drogi ja po prawej. Pilnujesz wszystkich okien, drzwi, studni, poideł i miejsc, w których ktoś mógłby się ukryć po mojej stronie, ja to samo robię obserwując Twoją stronę! - krzyczał biegnąc za Albinem. - Na zimne cycki, czy go nikt nie szkolił jak się przeprowadza marsz po wrogim terytorium. - burczał po krasnoludzku Dwalin.
- Dam sobie radę! Jeśli niedźwiedziożuk ucieknie to będziemy mieli większy problem! - odpowiedział krzykiem do Dwalina Albin.
- Właśnie i może teraz tam walczy z nim, bo nie wiesz z kim. Na ciepłe piwo, nie biega się, bo to najlepszy sposób na wpadnięcie w zasadzkę. Rond robimy tak jak mówiłem! - odpowiedział krzykiem człeczynie, który potwierdził tylko swoim zachowaniem, iż nie potrafi dowodzić. Dwalin przemieszczał się truchtem ubitą drogą wioski lustrując stronę, po której truchtał jego kuzyn.
- Zostańcie gdzie jesteście, to rozkaz! - odparł Albin. - Możesz myśleć o mnie co chcesz, ale w tej chwili, na tej wyprawie, ja dowodzę.
- Rond pierdolić tego durnego człeczynę! Zrobimy co ten kretyn, bez podstawowego wojskowego przeszkolenia mówi! Obstawiam ten dom i niech lepiej tam będzie niedżwieżuk, inaczej już po niziołce! - krzyknął do kuzyna w krasnoludzkim. Wracając pod okazały dom posłał strzałę przez jedno z wybitych uprzednio okien. Dwalin był wkurzony wiedział, że to marnowanie strzał ale pal licho wiedział, że po walce się je odzyska, jak to mają w zwyczaju łucznicy i kusznicy.

Lord Melkor 03-02-2017 23:35

Konstabl zaprosił zwiadowców do swojego przyczółku strategicznego, który składał się po części z mównicy oraz kilku innych paczek, beczek i dużego blatu ze związanych desek. Wszystko zasłonięte płachtą brezentu trzymającą się na wbitych w ziemię kijach i broni drzewcowej.
- Usiądźcie i mówcie. A ty - zwrócił się do gwardzisty - odmaszerować.
Kiedy wojak zniknął za prowizoryczną kotarą, konstabl usiadł, ale nagle podniósł głowę, jakby coś sobie przypomniał. Podniósł dłoń i donośnie pstryknął palcami. Drugi... trzeci raz. Wreszcie do grupy przyszła wysoka, ruda kobieta, niosąc mokre naczynia pełne piwa. Postawiła je na blacie i stanęła ze skrzyżowanymi rękoma, jakby na coś czekała.
- Wystarczy, nie jesteś już potrzebna.
Dziewczyna przekręciła oczami i mrucząc coś pod nosem, odeszła.
Zmęczony po całodziennej podróży Rodrik usiadł i oparł łokcie o blat
-Dwie godziny na północ natknęliśmy się na ślady kilkudziesięciu goblinów podążających na zachód. Następnie udaliśmy sie na północny zachód poszukując głównych sił Hordy. Niestety, zobaczyliśmy, że Hoemoor stoi w płomieniach, tam też znajduje się główna potęga nieprzyjaciela….potem zawróciliśmy aby na noc wrócić do obozu.
- To okropne wieści... My też coś mamy, ale... to trudne do wyjaśnienia. Ptak zleciał...
- Konstablu - przerwał nagle gwardzista, który stał wciąż za kotarą - przybysz się przebudził.
- Właśnie o tym mówiłem - konstabl zrobił kwaśną minę. - Przyprowadzić go do mnie.
Rozkaz został przyjęty, a gwardzista odszedł.
- Mieliśmy dziwne zdarzenie, kiedy was nie było - kontynuował konstabl. - Ptak... a właściwie teraz człowiek, zleciał z nieba prosto do obozu, prawie rozbił sobie głowę. Leżał nieprzytomny kilka godzin. Nie wygląda jak tutejszy, nie wiem skąd go przywiało. Może będzie w stanie nam odpowiedzieć.
- Ptak powiadasz…. Rodrik zwęził oczy -magia to jakaś, trzeba go uważnie przesłuchać, to może być szpieg Hordy….a rozumiem, że u mojego przyjaciela Długopalcego sprawy mają się bez zmian?
Konstabl przez chwilę musiał pomyśleć, nie rozumiejąc od razu o co dokładnie chodzi.
- Ach, kupiec! Tak, czeka przy swojej karawanie. Z oboma strażnikami - szybko dodał.
- Kij tam z Twoim kupcem. - Wtrącił się niziołek. Był wyjątkowo rozbawiony. - Chcecie mi wcisnąć, że jakiś jegomość przyleciał jako ptak do garnizonu i przemienił się w człowieka? No ktoś tu sobie robi jaja albo kuchcik nawrzucał do bigosu halucynków.
- Tak było - krótko podsumował konstabl, a zaraz potem dodał ponurym tonem. - A ty, niziołku, powinieneś zacząć okazywać trochę więcej szacunku rycerzowi.
-Trudno oczekiwać szacunku od jeżdżącego na dzikiej świni niziołka - odpowiedział Sir Rodrik z ironicznym uśmiechem - przynajmniej na zwiadzie nie robił problemów, poza kilkoma głupimi komentarzami, ale dziękuje za słowa poparcia, zgadzam się że w tym obozie brakuje dyscypliny i szacunku dla władzy… natomiast chętnie porozmawiam z tym człowiekiem-ptakiem.
- A Ty jesteś mamusią rycerzyka, że będziesz mi mówić jak mam się do niego zwracać? - Zapytał konstabla niziołek. - A ta dzika świnia ma na imię Berta i jak nie będziesz uważał, to przerobi Cię na mielony pasztet w zbroi.
- Co? Przeproś natychmiast mnie i Lorda Konstabla, albo nauczę cię szacunku do lepszych od ciebie! - warknął Rodrik, wstając. Miał tego dosyć, czas było zrobić tu porządek.
- Czyli najpierw Ciebie a potem Lorda, w tej kolejności jesteście lepsi? - Zapytał niewzruszony Edisson.
- Oboje się zamknijcie! - konstabl wstał i uderzył o blat, aż ten podskoczył, rozlewając trochę piwa.
Zrobił się czerwony na twarzy, gdyby mógł, pewnie parowałby złością.
- Ja... przepraszam panie Rodriku za ten wybuch. Ostatnio... - przerwał i pomyślał dokładnie, co chce powiedzieć. - Nieważne. Słuchaj niziołku, nie trzymam cię tu na siłę, jeżeli nie chcesz wyjechać i stawić czoła Hordzie samotnie, to stul mordę i okaż chociaż trochę wdzięczności, że masz gdzie zmrużyć oczy bez obawy o to, że ktoś poderżnie ci gardło. Teraz idź i czekaj na dalsze rozkazy, albo lepiej, żebym cię nie widział więcej, jak skończymy... Gdzie jest ten cholerny ptak!? - wykrzyczał na koniec do swoich ludzi.
Eddison wział kufel piwa, upił łyk. Odwrócił się i wyszedł. Jednak nie byłby sobą gdyby nie rzucił czegoś na odchodne. Dlatego zatrzymał się w przejściu i powiedział skromnie.
- Powodzenia ze swoim ptakiem. - Na twarzy niziołka, pojawił się uśmieszek, który błyskawicznie zabrał ze sobą wychodząc na pole garnizonu.
Rodrik zatrzymał się na prośbę konstabla, usiadł i odezwał się do niego cichym głosem
- Rozumiem, twój stres, Panie, wielka odpowiedzialność na tobie spoczywa, a tacy jak ten niziołek tego nie doceniają, muszą wiedzieć jakie są konsekwencje anarchii i braku posłuchu. Może noc spędzona we więzach albo kilka batów na dziedzińcu byłoby właściwą nauczką dla takich jak on?
- A w jaki sposób pomoże nam szerzenie strachu? - zapytał konstabl - Mam pozwolić, żeby jeden, pyskaty niziołek przewrócił cały obóz do góry nogami? Tak długo, jak nie szczeka zbyt głośno, niech sobie szczeka. Inaczej pozbędę się go w mgnieniu oka, na razie jest przydatny, brakuje nam sprawnych rąk do walki.
Rodrik popatrzył przez chwilę w oczy konstablowi, czy faktycznie jego wrażenie było słuszne, że był to człek słaby i wystraszony?
- Tak jak mówiłem, czasami do motłochu tylko strach przemawia, a jak nie ma autorytetu i szacunku dla władzy to lepsze niż nic. Hordy się boją, ale to może być za mało…. To może sprowadźmy tu w końcu tego człowieka-ptaka, chętnie go poznam.
- Może w waszym królestwie tak sprawuje się prawo, ale Złoty Kłos nie ma zamiaru uciskać swoich mieszkańców - konstabl wyraził swoją opinię, dosyć suchym tonem.

hen_cerbin 03-02-2017 23:48

Pegate - po bitwie - Sadrax
 
Z Sadraxem zostali tylko zmęczeni i poranieni cywile oraz sterta martwych goblinów. Wszystkie z wyjątkiem jednego, spotkał ponury los, do którego w sporej części przyczynił się iluzjonista. Spętany zielonoskóry nie obudził się jeszcze, co mogło być spowodowane wielkim krwiakiem na jego głowie po tym, jak dostał od czarodzieja.
Iluzjonista skupił się jeszcze raz na chowańcu. Wciąż nic poważnego się nie działo, kroczył w pełnej gotowości i skupieniu, prawdopodobnie skradając się w poszukiwaniu niziołki.

Ochotnicy przenieśli nieprzytomnego elfa i usiedli pod płotem, mogąc wreszcie odsapnąć. Kilkoro z nich prawie przypłaciło walkę życiem i tylko pomoc innych sprawiła, że jeszcze nie trafili na listę Jergala, który i tak musiał mieć ręce pełne roboty, przechadzając się po równinie i spisując gobliny; zakładając, że bogów w ogóle interesuje ich los.
- Hej, magiku! - odezwałą się kobieta. - Przywiąż tego goblina do płotu, to ci nie ucieknie. Chodź tutaj, napijesz się.
- Dużo nie zostało, ale chociaż można zmoczyć usta -
dodał Abal, unosząc swój bukłak.
Sadrax otarł usta z resztek śliny, dawno skończyła się treść żołądka… Podniósł się. Złapał goblina za nogi i przyciągnął bliżej grupy.
- Dzięki - złapał bukłak i wziął solidny łyk - Uch, dobre. Mógłbym cały gąsiorek wyżłopać na raz.
- Ale nie żłop, bo tylko tyle mamy -
powiedział niziołek, sięgając po bukłak.
- Eh - westchnął mag - było barda zaprosić do kompanii. On może mieć więcej. Zresztą, tacy jak on to mają szczęście, pewnie pije sobie teraz sam, a może nawet przygruchał sobie jakąś ładną dziewkę i tarzają się po ziemi...
Sprawdził ponownie więzy goblina i dokładnie przeszukał go na wypadek ukrytej broni. Starał się nie myśleć za wiele o tym co niedawno uczynił. Nigdy do tej pory nie odebrał nikomu życia.
Postanowił zająć się… czymkolwiek. Każda czynność, która pozwalała się oderwać byłaby dobra.
- Jeśli macie coś skórzanego mogę to naprawić - odezwał się. Rozglądał się też za odpowiednim kawałkiem skóry, z której mógłby zrobić kilka proc - jak się okazało, grupa cierpiała na ich niedobór. W międzyczasie zabawiał siebie i innych “magicznymi” sztuczkami ze sznurkiem, regularnie sprawdzając czy ich goblini “gość” się nie obudził.
- Zostaw to teraz, odpocznij - odpowiedziała kobieta. - Patrz na elfa, jak sobie drzemie... on jeszcze żyje, tak?
- A skąd mam wiedzieć? Znam się na naprawianiu wozu, a nie elfów...
- odburknął krasnolud. - Ale podoba mi się pracowitość magika, już myśli, jakby tu skręcić nową procę.
- Zedrzemy z tych kurdupli -
pulchny mężczyzna wskazał na nieprzytomnego goblina - co mają, to będziemy mieli skóry.
- Chciałbym zauważyć, że te kurduple są niewiele niższe ode mnie -
oburzył się niziołek. - Pokraki, zieloni, gobliny, ale nie ubliżajmy nikomu z powodu wzrostu.
- Dobra tam, dopijcie resztę, ja sprawdzę dokładnie elfa - powiedział Abal, wstając, aż stęknął, tak przyjemniej mu się siedziało po walce.
Kobieta zaś poprawiła jeden z wielu pierścieni na palcu, których najwyraźniej nie zdjęła do strzelania z łuku.
- Zdążyliśmy się zapoznać po drodze - powiedziała, poprawiając kolejny pierścień. - Ja nazywam się Heve, krasnolud to Abal, to jest Freda - wskazała na topornika - a nasz siwek to Hardo. Ty, czarodzieju?
Corlo
- po raz kolejny przedstawił się mag - ale to było imię dla urzędnika. Sadrax brzmi lepiej, kiedy twoja pracą jest mordowanie goblinów… W moim zawodzie dobry pseudonim sceniczny to podstawa...
- To jakie nam nadasz pseudonimy? -
zapytał z przekąsem Freda. - Dzielimy ten sam rynek…
- Broń działa tak samo sprawnie i rani tak samo mocno, niezależnie od tego czy przeciwnik wierzy w to czy nie. Jeśli odetniemy komuś głowę ostrzem to będzie martwy, choćby i sądził, że przeżyje. Z moimi zaklęciami jest inaczej. Żeby zadziałały, ktoś na kogo je rzucę musi wierzyć, że są prawdziwe. Im potężniejsze się wydadzą, tym silniejsze będą. A w czyją potęgę łatwiej uwierzyć: jakiegoś Corla z uczelni, czy maga bitewnego, Sadraxa Wielkiego, który dwoma słowami usypia bandę goblinów a uniesieniem brwi podnosi mosty zwodzone?

- Słuchajcie, może ktoś mi pomoże? - nagle zapytał Abal, na co podniosła się Heve. - No... miałem na myśli... Corlo? Dobrze usłyszałem? Ten elf ma na sobie jakieś znaki. Normalnie nie byłbym tak ostrożny, ale po tym, co dzisiaj widziałem... jak położyłem te gobliny jednym skinieniem palca... Wolę nie ryzykować, wystarczająco mi wrażeń na dzisiaj.
- Znaki, powiadasz? - mag od zawsze interesował się źródłami pisanymi. A elfimi w szczególności, wiele ważnych tekstów magicznych zostało spisanych w tym języku - pokaż mi je proszę, Abalu.

Mag zabrał się do odczytywania znaków na elfie, które wiły się na jego korpusie i części ramion. Czarodziej, który był znakomitym uczonym, szybko rozgryzł zawiłości języka z którym miał do czynienia: elficki odmiany dzikiej, prekursora współczesnego języka cywilizowanych elfów. Dalsze oględziny symboli ujawniły kształty i formuły, które bliźniaczo przypominały zaklęcia ochronne, strażnicze. Całość tworzyła ochronny glif, którego jednak znaczenie wychodziło poza wiedzę iluzjonisty, przynajmniej tymczasowo, dopóki nie będzie miał wystarczająco dużo czasu przestudiować całość dokładnie, być może z pomocą magii.
- Uh, ciężka sprawa Abal. To w pre-elfickim, a słowa i znaki mogły zmienić znaczenie przez lata. Na teraz mogę powiedzieć, że to jakiś ochronny glif, złożony z wielu zaklęć ochronnych i strażniczych. Potrzebuję dokładnie przestudiować całość, żeby powiedzieć coś więcej. Chociaż gdybyś tylko wiedział, co ja musiałem przejść i z kim się zmierzyć, żeby dziś wiedzieć choć tyle… Póki co zalecam ostrożność. Na jutro przygotuję zaklęcie, które pomoże mi w analizie tych znaków. Alternatywą jest rozebranie mrocznego i dokładne obejrzenie wszystkich znaków, ale co nam po poznaniu znaczenia glifu, jeśli otworzą mu się przy tym rany i się wykrwawi. Chyba, że pomoże nam ktoś, kto go najpierw podleczy.

Ochotnicy wzruszyli ramionami. Nikt z nich najwyraźniej nie znał się na opatrywaniu ran. Zaczęli zastanawiać się, co właściwie powinni teraz zrobić. Czekać?
W międzyczasie niziołek wstał ociężale i zaczął zbierać strzały i bełty, żeby czymkolwiek zająć ręce.

A Corlo, albo też Sadrax, jak zdecydował się od tej pory przedstawiać, czekał...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:37.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172