asimar przez dłuższą chwilę przypatrywał się
Helenie, świdrując wzrokiem. Jego wypełnione światłem oczy były czymś czemu musiała się przeciwstawić, nie mogła się przed nimi ukorzyć. Z pomocą całej swej wiary i silnej woli utrzymała kontakt wzrokowy. Trwało to długo, poczucie czasu kompletnie ją opuściło i miała wrażenie, że zaczyna trząść się jak osika.
–
Niech więc tak będzie – przemówił wreszcie, a ona mogła zdobyć się na oddech. Wytrzymała. Niebianin przytaknął
Xhapionowi, a następnie zwrócił się do
Shee’ry, która przez cały ten czas siedziała wręcz oniemiała, chociaż wyraz jej twarzy mówił jasno, że nie podoba jej się to co ma tutaj miejsce.
–
A ty? Jaka jest twoja decyzja?
–
Nigdy wam nie pomogę! Nawet nie próbuj mnie przekonywać!
Aasimar pokręcił głową i cicho westchnął.
–
Everika, wiesz co masz robić – zwrócił się do płomiennej, która ruszyła w kierunku druidki. Stanęła przed nią, a osoba za krzesłem momentalnie założyła jej knebel i przytrzymywała głowę.
Everika spojrzała jej prosto w oczy, a te zrobiły się większe.
Gnomka poprawiła ułożenie ukryształowionych rękawiczek na dłoniach. Kamienie zaczęły się delikatnie żarzyć błękitnym światłem. Raz jeszcze spojrzała na druidkę.
–
No to zaczynamy. – Podniosła prawą dłoń, a
Shee’ra mogła tylko się przyglądać jak wewnętrzna strona rękawicy zajmuje się błękitnymi płomieniami. Te robiły się coraz intensywniejsze w miarę tego, jak ręka gnomki zbliżała się do jej twarzy.
–
Nie stawiaj oporu, a nie będzie bolało – rzekła jakby od niechcenia, po czym chwyciła tamtą za czoło. –
aż tak.
Niebieski ogień objął część głowy wokół rękawicy, lecz zdawał się nie palić ani skóry, ani nawet włosów. Niemniej po sali i tak zaczęły rozchodzić się potępieńcze jęki bólu w niewielkim tylko stopniu tłumione przez knebel.
Shee’ra wyginała się, wręcz unosiła w swoim krześle. Targająca nią siła sprawiała, że stojący za nią mężczyzna musiał się wysilić, by utrzymać ją na miejscu. Tymczasem pozostali mogli zobaczyć, jak spod błękitnych płomieni płyną łzy. Druidka ewidentnie musiała stawiać opór ingerencji w swój umysł, gdyż gnomka zmrużyła oczy. Ogień zyskał na intensywności. W międzyczasie
Ivor i
Xhapion zdawali się odczuwać echo tego co działo się z
Shee’rą, bowiem całe ich ciała przechodziły dreszcze i niespokojnie wiercili się na swych miejscach. Jęki druidki sięgnęły najwyższych rejestrów, kiedy to nagle urwały się. Zapadła cisza, pośród której wszyscy zaczęli spoglądać na ramię
Shee’ry, gdzie spod rękawa jaśniało złote światło. Blask nabierał na intensywności, aż wreszcie wypalił materiał i mogli ujrzeć bliżej niezidentyfikowany symbol.
Everika najwyraźniej była zbyt pochłonięta swym zadaniem, bowiem nawet tego nie dostrzegła. Zaniepokoił się za to aasimar.
–
Everika? Co się dzieje?!
Ta jednak nie odpowiedziała, a symbol emanował coraz silniej, aż rozświetlił się również kryształ na jej dłoni. Nie on jeden, bowiem te u
Ivora i
Xhapiona również poczęły reagować. Niemniej obaj czaromioci nie mogli się na tym skupić, bowiem jakaś niepojęta siła zaczęła zalewać ich umysły tłumiąc wszelkie bodźce z zewnątrz.
Helena i
Torin oniemieli pod wpływem tego co właśnie miało miejsce, jedyne cóż mogli czynić to się przyglądać.
–
Ev… – aasimar nie zdążył nic więcej powiedzieć, bowiem wtem po pomieszczeniu rozległ się huk wzniecający chmurę pyłu i rozrzucający karty pergaminu. Siedząca pomiędzy
Torinem, a
Ivorem Helena zakaszlała i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że czarownika nie było. Jego krzesło było puste, tak samo, jak
Xhapiona i
Shee’ry. Gnomka podniosła się z ziemi kawałek dalej. Aasimar patrzył na nią zdezorientowany.
–
Coś ty zrobiła? Gdzie oni są?
–
To nie ja. To ta dziewczyna. Coś w niej było… jakaś moc. Trudno mi powiedzieć dokładnie… *Ekhym* *Ekhym!* – zakaszlała. –
Ale dowiem się gdzie są. Teleportacja, nawet dzika i nieprzewidywalna zostawia ślady. Wytropię ich, o to nie musisz się martwić. Być może nasz koboldzi magik udzieli mi kilku odpowiedzi na temat tego co tutaj zaszło. Z tego co zobaczyłam w umyśle tamtej to badał te kryształy, które mieli na rękach.
Aasimar bił się przez chwilę z myślami, ale ostatecznie przytaknął na jej zamierzenia. Ta czym prędzej stanęła przed koboldem, którego głowę wnet objęły błękitne ognie. Pozostali przypatrywali się temu, jak ciałem gada targają spazmy, a z oczu jak i pyska płyną strużki krewi. Twarz gnomki przyjęła zdeterminowany wyraz, skóra jej pokryła się zmarszczkami. Po chwili oderwała rękę, a
Kirkrim opadł na swe krzesło. Spod knebla, z krawędzi pyska zwisał język, a oczy zamgliły się i rozjechały, każde w swoją stronę.
–
Dowiedziałaś się czegoś? – aasimar zapytał trochę zniecierpliwiony.
–
Tak, i to całkiem sporo. Okazuje się, że nasz koboldzi czarownik miał kilka interesujących sekretów. –
Everika uśmiechnęła się kącikiem ust na swoje własne słowa. –
Muszę sprawdzić kilka rzeczy. Ty możesz się zająć inicjacją tej dwójki.
Niebianin przytaknął.
–
Rozwiązać ich i zaprowadzić do kaplicy. Tam uleczyć i przygotować rytuał – rzekł do habitów i zbrojnych samemu stając przed dwójką kapłanów. –
Możecie mówić mi Gefael. zeczoną kaplicą okazało się pomieszczenie z wrotami naprzeciwko pokoju magini. Ściany były tak samo surowe, jak te w korytarzu i również nosiły ślady magicznego formowania. Na samym środku umieszczono kamienny, prostopadły ołtarz sprawiając wrażenie, jakby wręcz wyrastał z podłogi. Na jego powierzchni dostrzegalne były zaschnięte ślady krwi. Z kolei nad całością górował wyrzeźbiony, i miejscami ozłocony, uskrzydlony miecz, wszechobecny symbol w owym miejscu.
Kiedy
Helenę i
Torina wprowadzono do środka zastali tam już większą część akolitów. Niektórzy z nich pogrążeni byli w medytacji przed wizerunkiem miecza, a pozostali śledzili w skupieniu ich wejście. Trudno było dostrzec ich twarze skryte w cieniach kapturów, lecz już z samych rysów twarzy można było być pewnym tego, że większość z nich była ludźmi, paru może półelfami. W chwili postawienia ich przed ołtarzem zbliżyła się do nich dwójka kapłanów, która szybkim zaklęciem uleczyła ich dłonie. Palce i kości wracały na swe miejsca, czemu towarzyszył mniejszą i większy ból.
Helena syknęła wręcz, kiedy palec wskazujący okręcił się miejscu i sadowił na swym naturalnym miejscu. Po chwili było po wszystkim, a oni mogli rozmasować zdrętwiałe i obolałe knykcie.
–
Musicie nam to wybaczyć. – Usłyszeli tuż za sobą głos aasimara. –
Musimy być bardzo ostrożni w naszych działaniach. Nie wszyscy rozumieją i są przychylni naszym dążeniom. Teraz przejdziecie inicjację. Rytuał jest krótki i prosty. – Skończył mówić bezpośrednio do nich, zwrócił się natomiast ku wszystkim zgromadzonym. –
Możemy zaczynać, przyprowadzić ich.
Dwójka akolitów zniknęła w przejściu, które otworzyło się na końcu pomieszczenia. Po chwili pojawili się w nim ponownie niosąc na wpół przytomnego kobolda. Rozpoznali w nim
Koraka. Z kolei tuż obok minęła ich inna para ciągnąca za sobą to co zostało z
Kirkrima. Obu położono na ołtarzu.
Kirkrima naprzeciw
Torinem, a jego ucznia w opozycji do
Heleny. W międzyczasie przed rzeźbą miecza stanął ów półelf, który wyglądał na kapłana o wyższej randze. Przez chwilę przypatrywał się ich dwójce.
–
Podejdźcie. – Gestem zaprosił ich przed ołtarz. Postąpili kilka kroków do przodu. Obok nich pojawili się akolici ze sztyletami, których jelce uformowano w rozłożone skrzydła.
–
Ujmijcie poświęcone ostrza. – Wzrok półelfa powędrował na wyciągnięte w ich kierunku sztylety. –
Z ich pomocą ofiarujecie żywoty tych pomiotów zła zrodzonych na ziemi większemu dobru i tym samym przekujecie ich wrodzone zło w oręż dla naszej sprawie. Ich jestestwo nie zostanie wykorzystane przez siły ciemności. Nie. Zostanie przekute w sprawiedliwym ogniu, nasz *Opiekun* przemieni je w broń. To właśnie *On* ukazał nam, że istnieje inna możliwość, niż godzenie się na istnienie zła.
–
Triasie! Przywódco legionów Niebiańskich Zastępów Szlachetnego Gniewu! Wiedz, że jesteśmy tymi przez zło dręczonymi, którzy nie godzą się na jego istnienie. My, nasi bliscy oraz wszyscy ci, którzy są nam drodzy, cierpią przez zakusy biesów i ich nikczemne działania. Tak być nie powinno, tak być nie może, tak dalej nie będzie. Składamy się do twej dyspozycji, jesteśmy na twe rozkazy. Prowadź nas byśmy wyplenili zło i stworzyli świat dobra dla innych. Zstąpimy nawet do Piekieł i Otchłani, uczynimy wszystko co konieczne, złożymy każdą ofiarę w imię wyższego dobra. – chórem zaintonowali wszyscy w pomieszczeniu, w idealnej harmonii.
–
Unieście ostrza, zadajcie cios i udowodnijcie, żeście w pełni oddani naszej sprawie – arcykapłan znów przemówił i wzrok wszystkich skupił się na ich dwójce dzierżących w dłoniach uskrzydlone ostrza.
–
Uczyńcie, co musi zostać uczynione dla większego dobra – Posłyszeli za sobą głos
Gefaela, który górował nad nimi.