Widok dostojnie ubranego mężczyzny o twarzy pokrytej misternymi tatuażami, wspieranego przez dwóch zaprawionych w bojach wojów robił spore wrażenie, dzięki czemu Jace skupił na sobie uwagę większości uciekinierów. Jego przemowa odniosła zamierzony efekt – wyczuwał, że w aurze tego miejsca, dotąd gęstej i ciężkiej od zmęczenia i strachu pojawiają się pojedyncze nitki nadziei. Sama wzmianka o jedzeniu i kocach sprawiła, że na kilku twarzach pojawiły się uśmiechy.
Jarth stał z rękami założonymi na piersi, jego postawa wciąż wyrażała nieufność i niechęć, chociaż mniejsze niż chwilę temu. Cóż, najwyraźniej był wyjątkowo uparty, nawet jak na Nirmathańczyka.
- Możecie tu być, skoro przychodzicie z darami, ale nie myśl że potem zmusisz nas do odpłacenia się! – stwierdził hardo - Od kilku dni jesteśmy trochę osłabieni. Jest zimno, a ciężko cokolwiek w okolicy upolować, zwierzyny tu dziwnie mało - dodał, jakby uważał, że Jace maczał w tym palce. Nie mogli w końcu wiedzieć, co jeszcze parę tygodni temu terroryzowało ten obszar.
Skupieni na przemowie Jace’a uciekinierzy pozwolili Laurze i Hannskjaldowi przebadać się bez protestów – wielu też zwyczajnie nie miało siły, by się bardziej bronić. Wnioski były niepokojące, ale szczęśliwie nie tak bardzo, jak którekolwiek z nich się obawiało: przypadłość, choć bardzo niebezpieczna dla chorych, nie była ani magiczna, ani związana jakkolwiek z Plagą, ani nawet zakaźna. Przede wszystkim dlatego, że to nie była po prostu choroba. O ile bóle brzucha, zmęczenie i anemię można było wiązać z dyzenterią, to po przyjrzeniu się druid i wiedźma zauważyli niewielkie, drgające i ruszające się pod skórą chorych kształty. To sugerowało bardzo nieprzyjemny scenariusz: wszyscy uciekinierzy byli zarażeni pasożytem, i to nie byle jakim, bo larwami groźnego stwora znanego jako wilk-w-owczej-skórze. Sytuacja była bardzo zła - infekcja była już w zaawansowanym stadium, w ciągu dnia lub dwóch larwy dojrzeją na tyle, by wyrwać się z ciał nosicieli, przy okazji ich zabijając. Próba chirurgicznej interwencji w tym momencie najpewniej skończyłaby się śmiercią pacjenta, a magia lecznicza mogła nie wystarczyć dla ponad dwudziestu potrzebujących. Na szczęście Hannskjald przypomniał sobie o tym, że jest inne rozwiązanie: błyskoliść, rodzimy dla Fangwood krzew, zabójczo toksyczny dla wilka-w-owczej-skórze, a jedynie słabo trujący dla humanoidów. Dzięki swoim zwiadom po puszczy krasnolud kojarzył, że spore skupisko tych roślin dało się znaleźć rosnące wzdłuż strumienia parę mil na południe stąd – gdyby udało się zebrać jej odpowiednio dużo, może zdołaliby uwarzyć dość lekarstwa na czas.