Drużyna w napięciu patrzyła, jak Hannskjald zbliża się do naturalnej pułapki i kucając przy samej ziemi, wyciąga korek z karafki nieskończonej wody, znalezionej w smoczym leżu w forcie Trevalay. Wywołany słowem rozkazu delikatny strumyczek popłynął przez tunel, dostając się we wszystkie szczeliny. Nawet jeden fałszywy ruch czy zwiększenie ciśnienia wody o sekundę za wcześnie mogło w tym momencie wywołać erupcję żrącego gazu. Druid wykazał się jednak cierpliwością i opanowaniem godnym jego skalnej formy - dopiero po kilku minutach, które wydawały się trwać godzinami, mając już absolutną pewność, kolejnym słowem rozkazu wywołał mocniejszy strumień, który wypłukał zebrane pod podłogą opary, a także na kilka chwil zablokował jego ujście.
Bohaterowie nie zwlekali i czym prędzej ruszyli w głąb tunelu, ciągnąc za sobą kulejącego Voldana. Kilkanaście metrów dalej, zgodnie z zapowiedzią górnika, korytarz rozszerzał się do większej kawerny, przeciętej głęboką na kilkanaście metrów szczeliną. Ta z pewnością nie była efektem ostatnich tąpnięć, gdyż nad szeroką na prawie dziesięć metrów dziurą zawieszono sznurowy most z drewnianą kładką, który wciąż wydawał się trzymać w jednym kawałku, w miarę solidny. Na prawo od niego znajdował się szerszy tunel, kompletnie jednak zawalony – wśród gruzu widać było szczątki wózka górniczego i sporo resztek różnych narzędki.
- Ha, porządna robota – stwierdził zadowolony Voldan, patrząc na most - W końcu jakiś uśmiech losu, trzyma się. Kazali nam go rozwiesić, żeby połączyć jedną część tuneli z drugą – wyjaśnił.
Laura nie mogła jednak zgodzić się z jego optymizmem. Dla niej liny wydawały się zdecydowanie zbyt zniszczone i poszarpane, by utrzymać kogokolwiek na dłużej niż kilka sekund. Bez wzmocnienia nie nadawał się do niczego.