Wenus rozpłynęła się jak elfie fajerwerki, w ciepłych kolorach, iskrach zaniku formy fizycznej, która być może dla Bogów była tylko czarodziejską iluzją, kontaktującą się z wiernymi. Spojrzała na swoją suknię, ciepły beż kawy z mlekiem, z rozciętymi plecami, delikatnie mknący prostym krojem, swobodnie i blisko do dołu. Iris czuła swoje ciało o dziwo bez rozdźwięku, bez cienia obcości. Kształtne, drobne, lekko szpiczaste piersi oddychały jak śpiący kot, a jej intymność była lekko nawilżona, ciepła, prosząca się o dotyk i zgłębienie.
Muszę się z kimś przespać, sprawdzić tą nową powłokę, albo, gdy znajdę chwilę samotności sprawdzić czy jestem zdolna pochłonąć się orgazmowi, więcej niż jeden raz. Tyle piękną, tyle smukłości, gracji białego łabędzia. Teraz muszę działać swoją kobiecością, wykorzystać ją do swoich celów; cieszyć władzą jaką mi to daje, mocą większą niż kiedykolwiek posiadał Irand, gdy odmawiał dla lubości ego, miłości przeróżnym męskim kochanką- pomyślała Leamer idąc krokiem modelki wzdłuż wystawnych, okrągłych stołów pokrytych białym obrusem, zasiadywanych w większości przez utytych pomniejszych lordów i magnatów handlowych i towarzyszącym im żoną w średnim wieku, do kresu znudzonych swoimi partnerami służącymi za głębokie źródło srebra wydawanego w luksusowych sklepach Waterdeep.
Lecz Iris miała skierować się do Portu Czaszek, pod-miasta, gdzie porty tonęły w kontrabandzie, pod mrokiem skalnego stropu, wśród antycznych ruin sprzed eonów, teraz pełnego zbitych dech zwanych budynkami. Szybko, zrozumiała, że w takim odzieniu nie uda jej się skryć w norze pełnej mętów, a suknia na oko była warta z dwieście złotych monet, więc wymiana z kimś z biednego mieszczaństwa nie wchodziła w grę.
Przed drzwiami zauważyła, swoim łotrowskim zmysłem, że w szatni nie ma nikogo, żadnego odźwiernego ku jej szczęśliwemu niedopatrzeniu... nie interesowały ją te wszystkie cenne łachmany Midasowe. Przeszła szybko przez odsuwany w górę kontuar, a jej wzrok- Iris zrozumiała to teraz- jest zdrowy, bez wad a umysł bardziej skory do widzenia szczegółów. Dlatego, też prędko zobaczyła długi, prawie do butów, szaro-zielony obszerny płaszcz bez zdobień, z kapturem. Szyty był z grubego, poprzecznego szycia, a spinany u szyi -czy może teraz dekolcie- srebrną spinką wykutą w kształt oceanicznej fali. Być może płaszcz należał do jakiegoś bogatego kapitana statku, który raczył zaśmiać się w twarz szkorbutowi swych majtków i zjeść pieczoną gęś. Chwyciła ciemno oliwkowe ubranie, zmyła się jak na złodzieja przystało i już miała uciec z miejsca występku, gdy szelmowski fart, kazał chwycić jej długie, buty kawalerzysty, marniejące w rogu, zapewne zapomniane i zgubione, pośród jakiegoś balu.
Wyszła na brukowane białą kostką ulice. Słońce grzało ciepłym blaskiem, a morska bryza i śpiew mew, z oddali dolatywał do jej uszu, promienie grzały jej bladą, mleczną skórę. Leamer uznała, że kiedyś to miasto będzie pod jej pięścią, po długimi palcami a Lord Corylus straci swoją pozycję... może patrząc jak jego córka trzyma za rękę kogoś poniekąd nowego, poniekąd od dawna oddanego, urągając jego prostackiemu spojrzeniu na płciowość. Lorianno, twa oliwkowa skóra splecie się z mym gładkim alabastrem, kością słoniową, oddając wielki kult mej nowe Pani...
Była malarka nawykiem mrocznych dzielnic sprawdziła, czy ma nóż do garbowania. Z zdziwieniem i nagle odkryła, że owszem ma broń, ale inną. Zbadała ją palcami, skierowała się do zaułka między drogimi, kamienicami zwieńczonymi u góry posągami gargulców w łajnie gołębi i sprawdziła uzbrojenie. Ku satysfakcji był to nóż typu kukri, rzadki, czasem używany przez marynarzy sprowadzającymi orientalne przyprawy. Ostrze było posrebrzane z złotymi kwiecistymi ornamentami. Złocistą, szczerą polerowaną głownie wyrzeźbiono jako sylwetki kochanek, splecione w stosunku, dwóch par długowłosych zgrabnych kobiet po każdej na stronę. Rękojeść zrobiono z chropowatej, zafarbowanej na purpurę skóry węża...
Jej ekwipunek i strój był prawdopodobnie bardziej cenny niż najpełniejsza sakiewka jaką kiedykolwiek miał przy sobie Irand- dawny cień przeobrażony w motyla. Próżność oraz duma, przepłynęły przez energetyczne kanały Iris, żywy, srebrzysty chłód, kryjący w sobie fosforyzującą tajemniczość... to coś, musiało być talentem magicznym uznała dziewczyna, z wyglądu ledwo kobieta. Jakby palce i usta chciały się ułożyć w mistycznym geście, który podświadomość Leamer pojęła w sposób jasny, darowany pocałunkiem w czoło, błogosławieństwo Wenus!