Meliel od dawna nie spowdzał tyle czasu w tak dużym towarzystwie. Zdarzało mu się już wcześniej podróżować z Bortem, czy z innymi kupcami, ale miał w zwyczaju ograniczać się raczej do odcinka trasy, który przebiegał przez jego okolicę. Tym razem jednak było nieco inaczej. Mężczyzna dał się namówić na dłuższą trasę bo sam miał coś do załatwienia w Almas. Mimo, że nie nawykł do dużego towarzystwa to nie żałował swojej decyzji. Znał większość czlownków karawany i dobrze się czuł w ich towarzystwie, a nieznane dotąd twarze, były na tyle intrygujące, że Mel niemal równie wiele czasu, co na rozmowach ze starymi znajomymi, spędził na dyskretnej obserwacji. Zarówno
Dae, jak i
Kallel, budzili ciekawość polelfa swoim niecodzienym wyglądem i bardzo specyficznym zachowaniem. Kotowaty zdawał się być momentami dziwnie wycofany i najczęściej można było go znaleźć w pobliżu
Varela, za to dziewczyna była niemal wszędzie. Dodatkowo mówiła w sposób lekko konfundujący tropieciela i budzący pewne wątpliwości co do jej płci, co zdecydowanie nie dawało mu spokoju. Nie cierpiał zagadek, tajemnic i podobnych tego typu rzeczy, a z racji tego, że obserwacja nie dawała zbyt wiele, to pozostanowil, że zapyta o to kapłankę przy jakiejś dogodnej okazji.
Meliel za to nie wyróżniał się jakoś szczególnie. Miał nieco ponad pięć i pół stopy wzrostu, lekko spiczaste uszy i ciemniejszą karnację od
Varela, dodatkowo częste przebywanie na słońcu pogłębiało nieco barwę jego skóry, nadając jej barwę zbliżoną do ciemnego bursztynu. Budową ciała bliżej było mu do człowieka. Elfy porównując go do siebie, uznałyby zapewne że brakuje mu nieco ich smukłości, ale i tak trochę odbiegał od większości ludzi. Oczy były zwyczajne, pozbawione elfiej głębi, chociaż może dosyć ciekawej barwy. Z odległości wydawały się być zbliżonej do koloru piwa, ale gdyby się bliżej przyjrzeć to w większości były koloru wypłowiałej zieleni, z żółtą obwódką wokół źrenic i kilkoma również żółtymi plamkami, dosyć nieregularnie rozsianymi po tęczówce.
Mel nosił przy sobie dosyć sporo oręża. Przy pasie wisiały zawieszone rapier i lewak, służące za podstawową broń do walki. Na udach umocował dwa dosyć nietypowe noże do rzucania, skladajace się z metalowego okręgu z zamocowanymi na nim, na kształt gwiazdy, czterema ostrzami i poprzeczną rękojeścią. Całości dopelniał skórzany pancerz oraz przewieszone przez plecy kołczan oraz krótki łuk.
Chociaż Mel sam w sobie mógł nie przyciągać wzroku, to na pewno robił to jego nieodłączny towarzysz. Kilka tygodni temu, polelf znalazł w pobliżu jednego ze szlaków, młodego smilodona. Nie spotykał tych zwierząt w okolicy, więc zapewne zwierzę było towarem na jednej z karawan i jakimś cudem udało mu się uciec. Neistety był jeszcze dosyć młody i najwyraźniej nie w pełni samodzielny, bo znaleziony, słaniał się z głodu. Tropiciel nie miał więc innego wyboru niż zajść się kociakiem, z którym szybko połączyła go więź na tyle mocna, że postanowił przygarnąć go już na stałe.
Kociak przypominał coś między rysiem, a tygrysem z wyraźnie dłuższymi, wystającymi z pyska kłami. Zasadniczo nie oddalał się zbytnio od swojego pana i z dystansem podchodził do obcych, za wyjątkiem Glundy, która bez problemu zjednała go do siebie i
Kallela, budzącego najwyraźniej duże zainteresowanie u zwierzaka. Próbował nawet kilka razy zaczepiać przedstawiciela kociego pleminienia, ale zaraz szybko wracał do Mela. Od czasu do czasu obserwował też
Pasegame i tropicoel nie był pewny czy smilodon widział w gnomie potencjalnego towarzysza zabaw, czy raczej posiłek. Ze względu na dosyć żywe usposobienie i drobne psoty, jakie wyrządzał, dostał na imię Łobuz.
***
Polelf nie włączył się w dyskusję na temat Palguestone. Nie zależało mu na nocowaniu pod dachem, ale też nie przeszkadzało mu to, podobnie jak niezbyt przyjemna przeszłość osady.