Siła argumentów Bereniki zdawała się złamać Tarona. A może była to kwestia wtulenia się w jego silne ramię? Jakby nie było, pół-ork zmieszał się nieco i poklepał dłonie zaklinaczki, delikatnie i powoli wyzwalając ramię z jej uścisku. Westchnął i uśmiechnął się jakby przepraszająco, ruszając w stronę skrytych przed deszczem - który wedle wywołanego do odpowiedzi Maakora miał nie ustać do późnych godzin wieczornych - mężczyzn, pochylonych nad zwojem.
-
Ech, skomplikowane diabelstwo - Temujinowi słabo szła identyfikacja zaklęcia.
-
Tutaj jest wzorzec Seleny - pokazał palcem Dresden, któremu szło lepiej niż gnomiemu towarzyszowi -
a tutaj standardowa taldańska inkantacja. Kosmopolityczne to zaklęcie.
-
Fiona użyła wielu źródeł na jego zaprojektowanie - oznajmił Taron, dołączając do duetu.
-
Powinno ją znaleźć, bez znaczenia jak daleko jest - oznajmił pewnie śledczy. -
Zwłaszcza biorąc pod uwagę waszą więź. Problem w tym, że zaklęcie wymaga lunety albo teleskopu, o ile się nie mylę.
-
Nie do końca - pół-ork wysupłał monokl na łańcuszku z torby.
-
A więc możemy działać - Temujin pokiwał głową.
-
Możemy. ***
Taron na miejsce czarowania obrał resztki baszty, które górowały nad ruinami i okolicą - niegdysiejsza wieża miała raz jeszcze posłużyć za miejsce wypatrywania i przepatrywania, z tym że tym razem magicznego. Pół-ork ciężkim buciorem zmiótł resztki dawnego paleniska, zajmując jego miejsce i rozwijając zwój lśniący magicznymi runami. Dresden i Temujin zajęli miejsca po obu stronach ucznia czarodziejki, przystając na jego prośbę by monitorowali i asystowali podczas rytuału.
Słowa w smoczym języku uleciały spomiędzy warg Tarona, a magiczna energia zaczęła owijać basztę, wyrywana ze zwoju ostrożnymi gestami dłoni. Runy lśniły miarowo, powoli gasnąc jedna po drugiej w miarę postępu zaklęcia. Minuty wypełniały inkantacje i melodyjne słowa w smoczym, którym akompaniował deszcz uderzający w zmurszałe kamienie fortyfikacji. Kolejna runa zgasła, gdy palce wyrwały energię zaklętą w pergaminie.
Minuty przeszły w dwucyfrowe liczby, deszcz lał, a Taron dalej inkantował zaklęcie. W końcu, gdy mijało już pół godziny, ostatnia runa zniknęła z pergaminu, a energia zeń zionąca została wtłoczona w lewitujący przed tercetem monokl. Zwój, pozbawiony już jakiejkolwiek magiczności, poczerniał i zwinął się, jakby potraktowany niewidzialnym płomieniem. Lekki podmuch wiatru rozproszył spopielałe resztki.
Taron chwycił za łańcuszek monokla, unosząc go na wysokość oczu. Dresden z Temujinem przyglądali się uważnie, niepewni czy zaklęcie podziałało, ale wątpliwości prędko zostały rozwiane jak resztki zwoju. Pół-ork obrócił się w stronę niedawno wskazanej wieży, mającej być ich kolejnym celem, zerkając przez szkło okulara. Jasny punkt zalśnił gdzieś na lewo od wieży, a Taron nie czekał i nakierował monokl w jego stronę.
Punkt zalśnił po raz kolejny w centrum szkła i... Zgasł. Po chwili jednak obraz rozdął się i wydłużył, jakby właśnie podróżowali z wielką prędkością w tamtym kierunku - przez gęsty las i wzgórza, wzdłuż malowniczego strumyka. Między kurhanami i grobowcami, a później jeszcze dalej, w stronę gór Masywu. Wijącym się zygzakowato jarem, wąską ścieżką, w dół tunelem. Wrota zdobione runami, te same co na rycinie. Grobowiec Wiedzącego.
Runy rozjarzyły się światłem, zalewając szkło monokla. Metalowa oprawka wygięła się tu i tam, drżąc niekontrolowanie. Kolejny błysk i szkło ustąpiło, zasypując tercet szklanymi drobinkami. Resztki monokla, wygięte i stopione, uderzyły o podłogę.
-
Grobowiec - odezwał się Taron, za nic mając krwawiący policzek. -
Znaleźli grobowiec. ***
-
Długo im schodzi to zaklęcie - mruknął Maakor.
Ondyn, razem z Bereniką i Ganorskiem, usadowili się tuż nieopodal schodów baszty, we wnęce oferującej schronienie zarówno przed deszczem, jak i zimnym wiatrem. Mimo że Taron chętnie przyjąłby i ich pomoc, zmiarkowali że “gdzie magików sześć”... Zajęli się więc szczytną czynnością zabijania czasu i odpoczynku, wsłuchując się w inkantacje gdzieś w górze.
-
Skomplikowane zaklęcie - odparła Berenika.
-
Albo z Tarona jest mierny czarodziej - ripostował ondyn.
Jak to właściwie było, nie było dane im wiedzieć, ale podnieśli się ze swych siedzisk gdy zapadła cisza. Maakor, w przypływie zniecierpliwienia, ruszył nawet ku schodom do baszty, ale zatrzymał się wpół kroku gdy błysk rozświetlił dziedziniec. Skonfundowani spojrzeli po sobie, ale Taron zaraz wychylił się przez prowizoryczną balustradę z resztek ściany.
-
Mamy to - rzucił w ich stronę.
Nie było jednak czasu na świętowanie czy gratulowanie pół-orkowi. Dziwne mrowienie przeszło przez ich skórę, Ursk warknął ostrzegawczo, a Rawgh po drugiej stronie dziedzińca położył uszy i ze zjeżoną sierścią zaczął okrążać środek dziedzińca. Berenika i Ganorsk powiedli spojrzeniem w tamtą stronę, szukając źródła nagłego niepokoju. Zaklinaczka wciągnęła głośno powietrze, palcem wskazując dziwnie składające się i falujące powietrze. I tylko na tyle starczyło jej czasu.
Zwierzęcy kształt pojawił się znikąd, materializując się w pełnym skoku. Rawgh, który skoczył mu na spotkanie, został zmieciony impetem uderzenia i złączeni w krwawym uścisku przekotłowali się przez resztki dziedzińca przy akompaniamencie wściekłych syków, warknięć i skamlań, zostawiając za sobą krwawy ślad. Przybyły stwór wyrwał się pierwszy, uderzając pazurzastymi łapami raz po razie, wyrywając sierść i krew jednako z tygrysa. Maakor nie czekał. Druid chwycił za włócznię i skoczył w kierunku swojego towarzysza.
Barghest zadarł łeb do góry i wycie odbiło się od murów.