lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [Rise of the Runelords I] Burnt Offerings [Ukończona] (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/20104-rise-of-the-runelords-i-burnt-offerings-ukonczona.html)

Bellatrix 18-03-2022 18:57

Wieczór minął jej miło. Poznała nieco lepiej Sherwynn, która wydawała się być inteligentną i wesołą kobietą i cieszyła się, że ich drogi się skrzyżowały. Argaen i Mharcis trochę się ścięli, ale na szczęście nie było to nic poważnego, poza tym pewnie z czasem te relacje się dotrą. Jakby nie było, dzięki dzisiejszemu zwycięstwu nad goblinami tworzyli nieformalną drużynę, o której już się mówiło w miasteczku, a pewnie mówić się będzie jeszcze bardziej. Pamiętała, jak za czasów dziecięcych, chłonąc książki przygodowe jak gąbka wodę, chciała być częścią takiej drużyny. Chyba powoli te marzenia się spełniały. Nie piła dużo, choć wino lubiła i gdy dzwon ratusza wybił jedenaste uderzenie, pożegnała się z kompanami i ruszyła w drogę do domu.

Wślizgnęła się niepostrzeżenie głównymi drzwiami, a słysząc, jak matka z ojcem dyskutują dość głośno w salonie na jakiś gorący temat zdjęła buty i na paluszkach weszła na piętro. Zamknęła się w pokoju na klucz, rozebrała i legła do łóżka. Nawet nie zorientowała się, kiedy odpłynęła w sen.


Następnego dnia na spotkanie z towarzyszami szła o pustym żołądku, ale wiedziała, że zjedzone u Ameiko śniadanie potrzyma ją spokojnie do obiadu. Tym razem nie wybrała standardowej formy wyjścia z domu, gdyż słyszała krzątającego się na dole ojca (a na spotkanie go z samego rana nie miała najmniejszej ochoty), więc zrobiła to jak "za starych, dobrych czasów", gdy Vall przychodził do niej pod dom, czyli zeszła po żywopłocie. Elf rzucał wtedy małymi kamyczkami w okno jej sypialni, kiedy to mieli wybrać się na "niebezpieczne" zwiedzanie okolicy, oczywiście bez wiedzy jej rodziców. Zwykle wtedy dołączał jeszcze do nich Argaen i było naprawdę sympatycznie. Te wspomnienia sprawiały, że uśmiechała się do siebie, idąc uliczkami Sandpoint.

Mijani ludzie też się do niej uśmiechali. Na początku myślała, że to przez to, że sama promienieje, ale gdy zaczęli gratulować jej wczorajszej postawy w walce z goblinami, już wiedziała, że wieści obiegły miasteczko. Co jakiś czas mijała dzieciaki udające "obrońców katedry" a gdy ujrzała małą dziewczynkę z długim patykiem wyrzucającą z siebie z powagą słowa "Jestem Verna Scarnetti, obrończyni Sandpoint, a ty zaraz zginiesz, niecny goblinie!" do niewidzialnego wroga, aż się zaśmiała. Widząc to wszystko, była dumna z tego, jaką drogę obrała. Jej ród nie cieszył się w mieście dobrą opinią i cieszyła się, że powoli zaczęła u niektórych zmieniać to postrzeganie. Zaczęła pisać swoją historię własnymi czynami. Wiadomo, nie zmieni tego, co zrobili jej przodkowie, ale mogła wytyczyć nową drogę dla Scarnettich. W końcu ojciec nie będzie żył wiecznie. A ona nie zamierzała być kontrolowana jak jej brat Leon i iść jego ścieżką.


W karczmie zamówiła sobie smażony ryż z jajkiem sadzonym, do tego swoją ulubioną, zieloną herbatę Longjing, którą - jak mówiła jej kiedyś Ameiko - ludzie z jej stron nazywali Smoczą Studnią. Orzeźwiający, zielono-złoty napar był idealnym dodatkiem do głównej potrawy. Zajadając śniadanie, co jakiś czas "przemycała" kręcącej się pod stołem łasicy Valla ryż z fasolą.
- Wy też zauważyliście tę zmianę w zachowaniu ludzi z miasteczka? Idąc tutaj widziałam dziewczynkę, która mnie udawała, grożąc patykiem niewidzialnemu goblinowi. - Zaśmiała się. - Chyba zaczynamy być popularni.

Niedługo później atmosfera nieco siadła, gdy do budynku wkroczył ojciec Ameiko. Verna nigdy nie zaznała z jego strony żadnych przykrości (doskonale wiedziała, dlaczego), ale widziała wielokrotnie, jak ten furiat ganiał z kijem dzieci próbujące bawić się z jego córką. Verna obserwowała jego scysję z Ameiko spode łba i choć nie rozumiała słowa, domyślała się, że w rozmowie padają prawdziwe gromy. Kulminacją było rozbicie przez bardkę miski z zupą na głowie Lonjiku. Mężczyźni nigdy nie znosili dobrze takich upokorzeń, zwłaszcza zadanych publicznie, co ojciec Ameiko skwitował krótkim oświadczeniem wobec córki.

Tak bardzo mogła się z nią teraz utożsamić. Sama walczyła z ojcem od wielu lat. On zawsze chciał postawić na swoim, chcąc mówić jej, jak ma żyć, a ona robiła swoje. Chyba tylko dzięki matce nie wysłał jej gdzieś z dala od miasteczka, do jakiegoś przytułku dla problematycznych cór szlachciców, choć nawet jeśli by to zrobił, to by uciekła i wróciła do Sandpoint. Miała ochotę podbiec do Ameiko i ją przytulić, powiedzieć, że zawsze może na nią liczyć, ale kobieta szybko uciekła na zaplecze. A potem pojawił się człowiek wysłany przez szeryfa.

- Pójdziemy z tobą, tylko daj nam chwilę - powiedziała, ruszając za Argaenem i Vallem na zaplecze, gdyż panowie najwyraźniej również postanowili sprawdzić, jak trzyma się Ameiko. W ich towarzystwie wiedziała, że dadzą radę wesprzeć bardkę, nie było innej możliwości.

Alex Tyler 18-03-2022 22:39

Po udanym spotkaniu towarzyskim z członkami drużyny najemnej straży Sherwynn postanowiła odwiedzić swoją matkę. Opuściła „Rdzawego Smoka” najwcześniej ze wszystkich z tego właśnie powodu. Ganiła się za to, że nie zdążyła uczynić tego przed imprezą, ale w danym momencie już i tak nie mogła z tym nic uczynić. Zresztą, zaniechała odwiedzin, ponieważ przypadkiem już zawczasu zdołała dowiedzieć się, że jej rodzicielce zupełnie nic się nie stało. Do zakładu gdzie pracowała, gobliny nawet nie zdołały dotrzeć. Poza tym, z niemałym trudem przychodziło jej widywanie się z kobietą, która miała do niej niesłychany żal, tylko dlatego, że nie pozwoliła sobie zniszczyć życia. Żal, który nie zanikł nawet mimo tego, że młoda bardka wyciągnęła ją później z ciężkiej choroby.


Dotarłszy do dzielnicy portowej, rudowłosa szybko odnalazła małe i obskurne, stanowiące zaledwie pojedyncze pomieszczenie mieszkanko. Zapukała dość nieśmiało. Nie uzyskała jednak odzewu, więc uczyniła to po chwili jeszcze raz. Z podobnym skutkiem. Choć przez okna widziała, że w środku pali się jakieś światło, to nieco zaniepokojona postanowiła dostać się do środka. Oczywiście nie miała klucza, nie chciała też prosić właściciela kamienicy o drugi. Skorzystała więc z wyuczonych od byłego chłopaka, elfa Daelena, umiejętności złodziejskich. Zabezpieczenie w tak nędznym apartamencie stanowiła zaledwie wątła żeliwna zasuwka, więc pokonała je nader szybko. Żeby nie wystraszyć matki, od progu zaczęła ją cicho nawoływać. Nie dostała jednak odpowiedzi. Bardka zamknęła drzwi za sobą i ostrożnie zbliżyła się do łoża, które oświetlało słabe światło dochodzące wprost od małej figurki Abadara, do którego modły często zanosili ludzie niezamożni. Dochodząca z przedmiotu poświata nie stanowiła jednak żadnego cudu. Ongiś matka orzechowookiej artystki była uzdolnioną czarodziejką i poszukiwaczką przygód, a wątłe światło dochodzące z figurki było raczej posępnym świadectwem, jak bardzo kobieta się stoczyła. Obecnie nie mogła należycie sprokurować nawet tak prostej magicznej sztuczki.
— Mamo, śpisz? — zapytała cichutko Sherwynn siadając na kancie łoża i patrząc na leżącą z przymkniętymi powiekami pod wielokrotnie cerowanym posłaniem szczupłą kobietę w średnim wieku.
W latach młodości musiała prezentować się nad wyraz okazale. Teraz stanowiła jedynie cień siebie, przygnieciona przez społeczną degradację, samotność, ciężką pracę, biedę, stres i niedawno przebytą ciężką chorobę. Wiotkie dłonie miała spracowane i pokłute igłą, co stanowiło efekt wieloletniej pracy w szwalni. Twarz zapadłą, o niezdrowej cerze. Odziana była w kiepskiej jakości koszulę nocną. Życie obeszło się z nią dość okrutnie, lecz w pewien sposób sprawiedliwie. Mimo tego wciąż zdawała się nie pojmować, jak dużą winę ponosiła za to sama. Pewnie nadal nie mogła uwierzyć, że ustawiona korzystnym zamążpójściem, rozrzutna i wielbiąca zbytki czarodziejka chwaląca się więzami krwi z samym rodem Valdemarów upadła tak nisko. I to było powodem jej nieskończonej goryczy. Tak samo jak nieposłuszna córka, która tak bezmyślnie pozbawiła ją uroków dostatniego życia i porzuciła na pastwę losu, wybierając sobie na partnera elfiego wagabundę miast starego Minkaiczyka, największego bogacza w Sandpoint. Czym zniweczyła jej ostatnią szansę na podtrzymanie wystawnego stylu życia, jednym aktem niesubordynacji rzucając na pastwę nędzy i upokorzenia. Tak najprawdopodobniej mniemała.

Bardka położyła dłoń na jej ramieniu i ponowiła pytanie, lecz ponownie nie otrzymała odpowiedzi. Nie była jednak pewna czy jej matka rzeczywiście spała. Wiedziała, że równie dobrze mogła celowo ją ignorować. Kobieta obwiniała ją w całości o swój obecny stan i rzadko raczyła ugościć czy cokolwiek odpowiedzieć. Mimo starań, jakie córka czyniła, by nadać dobry ton ich relacjom. Bo choć samolubna i apodyktyczna, wciąż była jej matką. Sherwynn rozumiała to doskonale, zarazem całkiem rozsądnie nie dostrzegając własnej winy w jej niedoli. Ale też nie obarczała zbytnio swej rodzicielki za doznane z jej strony krzywdy i okazywaną przez lata niechęć, upatrując winy głównie w jej przyzwyczajeniach i trudnym charakterze.
— Ech, jeśli mnie słyszysz, to wiedz, iż cieszę się, że nic ci nie jest — na wszelki moment postanowiła przemówić do leżącej kobiety. — Mam nadzieję, że Berta przekazała ci, że się o Ciebie pytałam. Szkoda, że śpisz, bo chciałam Ci opowiedzieć, co mi się dzisiaj przytrafiło. A musisz wiedzieć, udało mi się nieźle dać we znaki tym wstrętnym goblinom i przy okazji poznać kilkoro ciekawych osób. Zarobiłam też nieco złota. I w sumie pomyślałam, że tobie również się ono przyda.
Nie widząc żadnej reakcji ze strony matki, szkarłatnowłosa złożyła delikatny pocałunek na czole śpiącej i poprawiła okrywającą ją narzutę.
— Wybacz, jeśli Ci przeszkodziłam. Kocham Cię, bywaj — wyszeptała, następnie przykryła kawałkiem sukna świecącą figurkę, położyła obok dwie złote monety i ostrożnie się oddaliła.
- 2 GP




Następnego dnia krocząc uliczkami Sandpoint Sherwynn dostrzegła wyraźną zmianę w zachowaniu mieszkańców. Dotychczas zaledwie sporadycznie była nagabywana przez ludzi zachwyconych jej występami lub, znacznie częściej, jedynie rozbierana wzrokiem przez losowych mężczyzn. Teraz zaś nagminnie zwracali na nią uwagę i zaczepiali ją zwykli mieszkańcy, także kobiety i dzieci. Okazało się, że nie było cienia żartu we wczorajszych słowach Ameiko o „Bohaterach Sandpoint”. Bardka czuła się naprawdę usatysfakcjonowana i podniesiona na duchu tym, z jaką wdzięcznością i serdecznością się do niej zwracano. Wreszcie zaczęła kosztować swojej upragnionej sławy. I powoli zaczynała się tym upajać.

Dziewczyna z pewnym wahaniem wkroczyła do „Rdzawego Smoka”, nie miała bowiem większej ochoty natknąć się na Alderna Foxglove’a. Ku swemu zadowolenia nie zastała jednak szlachcica w środku. Usadowiła się więc przy stoliku, przy którym wczoraj celebrowała zwycięstwo nad goblinami i rozprawiała z nowo poznanymi ludźmi. Niniejszego dnia miała na tyle dobry humor, że postanowiła uraczyć się herbatą i jadłem serwowanymi przez Ameiko, choć wciąż te aromaty i smaki budziły w niej nieprzyjemne wspomnienia.

Wszystkie one niespodziewanie wróciły ze zdwojoną siłą, kiedy do budynku wdarł się stary Kaijitsu. Nie chodziło tylko o fakt, że za młodu zabraniał jej się bawić z Ameiko. Nie, to głównie z jego powodu dwa lata temu, wtedy osiemnastoletnia Sherwynn, uciekła z miasta razem ze swoim elfim ukochanym. Chodziło o fakt, że matka próbowała zeswatać ją ze starym wdowcem, a tenże wydawał się temu wyraźnie przychylny. Aczkolwiek nie było w tym nic z miłości ani perwersji. Jedynie chłodny pragmatyzm. Lonjiku miał paskudny charakter i nie uważał żadnego ze swoich dzieci, ani córki Ameiko, ani syna Tsuto, za godnych jego dziedzictwa. Pragnął jednak potomka, najlepiej męskiego, który mógłby przejąć po nim schedę, tak jak on przejął ją po swoim ojcu. I tu naprzeciw wyszła mu matka przyszłej bardki, oferując swą potulną, młodą i atrakcyjną córkę jako materiał na przyszłą żonę i matkę dziedzica. Sama zaś liczyła wyłącznie na zabezpieczenie finansowe, jakie oferowałby jej taki mariaż, bowiem zdążyła przepuścić majątek po zmarłym mężu i w oczy zaglądało realne widmo życia poniżej wysokich standardów, do których przywykła. Na nieszczęście dla obojga, Sherwynn zakochała się w pewnym elfim bardzie. Para spotykała się miesiącami w tajemnicy, a gdy została zdemaskowana, uszła z miasta przed gniewem srogiego Lonjiku i zawiedzionej matki dziewczyny. To od tamtego czasu rudowłosa darzyła mieszaniną strachu i niechęci cały ród Kaijitsu, a przede wszystkim jego gruboskórną głowę.

Obserwując całą scenę między córką a ojcem na obliczu Sherwynn malował się lęk i niesmak. Wolała się nie wychylać i nie przypominać o sobie okrutnemu mężczyźnie, choć z drugiej strony nie mogła znieść niesprawiedliwości, z jaką traktował córkę. Dlatego od razu poczuła pewną satysfakcję, gdy ostatecznie został on ugodzony potrawą i tym samym publicznie upokorzony. Jednak widząc jak po jego zniknięciu Ameiko ucieka na zaplecze, bardka poderwała się gwałtownie z miejsca. Ruszyła za Minkaiką, lecz ostatecznie zatrzymało ją wtargnięcie Lukasa. Zignorowała to jak próbował nie patrzeć w jej stronę i po wysłuchaniu co ma do przekazania, odparła:
— Dobrze, ale jeśli pozwolisz, to za chwilę.
Jednocześnie spostrzegła, jak za drzwiami zaplecza znika kilkoro z jej towarzyszy, co sprawiło, że zmieniła zdanie odnośnie swej wizyty w tamtym miejscu. Nie chciała przytłoczyć potencjalnie wzburzonej dziewczyny, ufała też, że Vall, Argaen i Verna sobie spokojnie poradzą. Zarazem jednak nie zamierzała ruszać do szeryfa bez nich.

Nostromo 19-03-2022 05:57

Cade wracał do domu w bardzo dobrych humorze za sprawą wypitego w dużych ilościach piwska. Wszedł do domu i od razu tak jak stał w skórzni i butach walnął się na łóżko. Był zbyt "zmęczony" żeby się rozbierać. Rano czekał na niego rytuał związany ze śniadaniem. Cade nie miał za bardzo nastroju, ale był głodny, więc nie było mowy, by uniknąć porannego przekomarzania się z rodzeństwem i narzekania matki, że wciąż się nie ożenił. Zjadł pośpiesznie i ruszył do "Rdzawego Smoka". Zauważył odmienne zachowanie mieszkańców co bardzo go podbudowało.
-Wreszcie jakaś wdzięczność za nadstawianie za nich karku-powiedział sam do siebie.
***
W rdzawym smoku przywitał się szybko z obecnymi i od razu zamówił piwo.
-Najlepsze lekarstwo na kaca- powiedział do towarzyszy mogących być zaskoczonych wyborem.

Głowa go rzeczywiście nieco bolała i przede wszystkim męczyło go pragnienie, więc jak tylko dostał dzban z piwem zajął się jego opróżnianiem.

Wtargnięcie ojca Amaiko i awantura nieco popsuła mu nastrój. Sam był bardzo rodzinny i podobne zachowanie czy to ojca wobec dorosłej córki, czy córki wobec ojca nie mieściło mu się w głowie. Nie skomentował jednak zajścia poza ciężkim westchnieniem.
Nieco poprawiło mu humor przybycie Lukasa.
-Czołem brachu! A więc szeryf nie może się bez nas obejść? Żeby mu tylko to rozkazywanie nie weszło w krew, bo ja już jego podkomendnym nie jestem- powiedział uśmiechając się.

Wstał i ruszył do wyjścia, zatrzymał się jednak, bo część towarzyszy postanowiła powściubiać nos w rodzinne sprawy Amaiko i ją indagować odnośnie zajścia z ojcem.
-Bardzo nietaktownie- mruknął do Sherwynn, czekał jednak cierpliwie.

Alex Tyler 19-03-2022 12:00

Sherwynn wysłuchała uwagi Cade’a nie odwracając wzroku od wejścia na zaplecze.
— Niby racja, ale jeśli ktokolwiek miałby prawo teraz do niej pójść, to właśnie jej przyjaciele z dzieciństwa.
Po tych słowach przysiadła na bocznej krawędzi stołu, oddając się oczekiwaniu.

Kerm 19-03-2022 18:39

Bohaterowie (zwłaszcza po dokonaniu czynu, dzięki któremu na owo miano zasłużyli) mają prawo do odpoczynku, ale Argaenowi ten odpoczynek dany nie był. Przynajmniej nie od razu, bowiem ledwo przyszedł do domu dopadła go Elena i prośbą i groźbą skłoniła go do zdania nad wyraz szczegółowej relacji z akcji pod hasłem "walka z goblinami".
- Teraz już się nie opędzisz od licznych wielbicielek - powiedziała z kpiącym uśmiechem. Ale widać było, że jest dumna ze swego starszego brata.

Ojciec aż taki zachwycony nie był faktem, iż syn - miast zająć się czymś porządnym i przydatnym - zrobił właśnie pierwszy krok na drodze ku wymarzonej karierze poszukiwacza przygód. Ale zadowolony był, że Argaen spisał się jak należy.

W końcu Argaen zdołał się wyrwać z rodzinnego grona. Szybko się wykapał i poszedł spać.
* * *

Wizja poranka w "Rdzawym Smoku" sprawiła, że Argaen przegryzł tylko kawałek chleba i pospieszył na spotkanie z towarzyszami broni. Idąc zastanawiał się, czy któreś z nich ruszyłoby z nim na poszukiwanie przygód. Może Verna? Cade? Może Sherwynn? Krewna któregoś tam stopnia, o czym przypomniała mu Elena. Bardka, więc niejako z definicji powinna chcieć podróżować.
A inni?
Vall zdawał się wrosnąć na stałe w Sandpoint, bo był tu "od zawsze". Mharcis? Strażnicy miejscy raczej nie porzucali służby.
No ale spotkanie w tym gronie w zasadzie stwarzało okazję do przedstawienia swych planów. I gdyby w końcu sprawa goblinów się wyjaśniła, można by spróbować ruszyć w świat. Wszak lepiej wędrować z kimś, kogo się zna.

Po drodze do "Smoka" wymieniał pozdrowienia, uśmiechy, uściski dłoni i odbierał gratulacje od licznych znajomych. Sława, jak na razie, była całkiem przyjemna.

* * *

Fundator śniadania był - ku widocznemu zadowoleniu Sherwynn i Verny - nieobecny. Argaen nieco żałował, bo miał cichą nadzieję, że Aldern powie coś ciekawego. Sakiewka pełna złota też byłaby miłym dodatkiem do podziękowań, ale w taką hojność Foxglove'a Argaen nie wierzył.

Jedzenie - jak zawsze w "Smoku" - było wspaniałe, ale miła atmosferę przerwało pojawienie się w lokalu ojca Ameiko, który zrobił córce karczemną awanturę, która zakończyła się rozbiciem półmiska na głowie mężczyny... a potem okrutnymi słowami Lonjiku.
Kretyn najwyraźniej nie był dumny ze swej córki, a Argaen współczuł podwójnie przyjaciółce z lat dziecięcych. Dlatego też zlekceważył (chwilowo) zaproszenie na spotkanie z szeryfem.

shewa92 20-03-2022 23:57


Po zażegnaniu sporu na linii szlachta - mieszczanie, reszta wieczoru upłynęła już całkiem przyjemnie. Popili, porozmawiali i lekko podchmielony Mharcis wrócił do domu, gdzie zastał chrapiącego już ojca. W powietrzu unosił się jeszcze aromat świec, których używali, więc straszy z Petarów zapewne też wrócił całkiem niedawno i tyle co się położył. Syn wkrótce poszedł w jego ślady.

***

Rano, Mharcis szybko przegryzł trochę pieczywa, zamienił dwa zdania z Peterem i tłumacząc, że się spieszy, wyszedł z domu, unikając rozmowy na temat magii. Widział, że nie da rady tak w nieskończoność, ale nadal nie widział co powinien powiedzieć. Prawda była dość niepokojąca, a nie chciał niepotrzebnie martwić rodzica.

W pełnym rynsztunku, udał się do Rdzawego Smoka, wiedząc że po posiłku będzie musiał udać się prosto do garnizony. Tego dnia pełnił służbę i musiał wrócić do codziennej rutyny. Przez moment żałował, że gobliny częściej nie napadają Sandpoint.

***

O ile początek śniadania był pozytywnym zaskoczeniem ze względu na nieobecność szlachcica, którego dzień wcześniej uratowali to sytuacja, która wywiązała się między Ameiko i jej ojcem, zepsuła Mharcisowi humor. Nie zamierzał się jednak mieszać w nieswoje sprawy. Na miejscu kobiety, pewnie wolałby zostać na jakiś czas sam.

Pojawienie się Lukasa z wezwaniem do szeryfa nie tylko dla niego, ale też wczorajszych towarzysz broni, było conajmniej zaskakujące. W dodatku posłaniec wspomniał coś o jakichś kłopotach i strażnik chciał pędzić od razu do przełożonego, ale cześć z zaproszonych ruszyła porozmawiać Ameiko.

-Jeżeli to nie jest aż tak pilne, to poczekamy na resztę. - odpowiedział Lukasowi.

Umbree 22-03-2022 09:03

Argaen, Vall, Verna, Ameiko

Czy byli z Ameiko bliskimi przyjaciółmi? Takimi słowami Argaen nie określiłby relacji między nimi. Ale znali się od zawsze, to znaczy tak daleko, jak Argaen sięgał pamięcią. I nigdy nie lubił jej ojca - nie tylko dlatego, że nie pozwalał im się bawić czy obiecywał połamać kości, gdy tylko zobaczył, jak choćby rozmawiają ze sobą.
Nie był pewien, czy po takiej scenie Ameiko nie wolałaby być sama, ale uznał, że warto spróbować z nią porozmawiać. I, jeśli się uda, podnieść ją na duchu.
Wstał i, omijając rozlane na podłodze jedzenie, ruszył w stronę zaplecza. Verna i Vall uczynili to samo.

W kuchni natrafili tylko na dwóch skośnookich kucharzy, którzy na pytanie Argaena o Ameiko odpowiedzieli tylko nieskładnym wspólnym, że jest w swoim biurze. Przeszli tam więc i zapukali a znajomy głos zaprosił ich do środka. Ameiko siedziała za sporym, zawalonym jakimiś papierami biurkiem pod oknem, przez które wpadało dzienne światło. W pokoju znajdowały się jeszcze dwa krzesła i wysoka półka, na której leżały poukładane równo dokumenty. O ścianę nieopodal biurka oparta była wysokiej jakości lutnia.
- Coś się stało? - zapytała Ameiko, wyraźnie zaskoczona wizytą Verny, Valla i Argaena. - Coś nie tak z jedzeniem?
- Nie, jedzenie jest wyśmienite, jak zawsze - zapewnił Argaen, starając się dostrzec, jakie skutki dla Ameiko miało wcześniejsze zdarzenie. Nie wyglądała na jakąś strasznie zdenerwowaną, czy przygaszoną.
- Dokładnie, nie przez jedzenie tu jesteśmy. - Dorzuciła Verna. - Widzieliśmy, co stało się na sali… Jak się czujesz? Możemy jakoś pomóc? - Paladynka starała się jak najdelikatniej wybadać teren.
Vall przechodząc przez kuchnię zostawił tam kulę zupy, co wywołało na tyle duże zainteresowanie pracowników, że pozwoliło niepostrzeżenie przygarnąć elfowi kawałek sera. Teraz właśnie karmił nim swoją mysz obserwując jak szlachta podchodzi do problemów rodzinnych.
- Wszystko w porządku, to tylko rodzinna scysja - rzuciła Ameiko. - Ojciec chciał, żebym porzuciła swoje dotychczasowe życie i wróciła z nim do Magnimaru. Nie interesuje mnie to, więc zagroził, że mnie wydziedziczy. No a po tym, co mu zrobiłam publicznie, chyba już nigdy się do mnie nie odezwie. - Westchnęła ciężko.
- Wiem, jak się czujesz, mam podobnie do ciebie. Mój ojciec nie wyobraża sobie, żebym zajmowała się czymś innym, niż wyjściem za mąż za bogatego szlachcica. Jeśli się nie kłócimy, to ze sobą nie rozmawiamy - powiedziała Verna. - Nie martw się, być może jeszcze wszystko się ułoży, jeśli twój ojciec zobaczy, że chcesz iść własną drogą i mieć swoje życie. W razie czego wiedz, że zawsze możesz ze mną pogadać i dostać wsparcie. - Uśmiechnęła się lekko do Kaijitsu. Nie wyglądało na to, że Ameiko chce się wywnętrzać, a Verna nie zamierzała naciskać, bo odpowiednie podejście w takich sytuacjach było bardziej wskazane, niż wymuszona na kimś rozmowa na drażliwe tematy.
Argaen z takimi problemami we własnym domu się nie spotykał, ale oczy i uszy miał i wiedział, że takie rzeczy się zdarzają.
- Zapewne Verna ma więcej doświadczenia w takich sprawach, ale jeśli będziesz chciała porozmawiać, to zawsze znajdę czas - powiedział. - W każdym razie ja nie widzę cię w charakterze kury domowej. - Uśmiechnął się do Ameiko. - No a moja siostra cię podziwia.
Vall usiadł na parapecie i podciągnął nogi. W zasadzie był chudy i drobny, więc jakoś upchał się w pozycji, której żadnemu szlachcicowi nie przystawało przyjmować.
- Też nie gadam z rodzicami. Idzie z tym żyć - Rael nie pierwszy raz żartował z faktu, że jest sierotą. Była to część jego życia. Inne elfy w tym wieku nadal biegały z kijami i waliły się po łbach. Tymczasem on był sam odpowiedzialny za siebie.
- To wydziedziczenie może mieć realne konsekwencje? W sensie - podrapał się po potylicy - knajpa jest twoja, czy jego? Jakbyś nie miała gdzie spać, czy coś to też mam parę miejscówek.
- Dziękuję wam za wsparcie, naprawdę - odrzekła Ameiko, uśmiechając się lekko do Verny i Argaena. Ton jej głosu również się zmienił, świadcząc o tym, że naprawdę docenia ich słowa. - Dam sobie z tym radę, bo już nie z takimi rzeczami dawałam. Ale będę pamiętała o waszej propozycji i gdyby coś było nie tak, odezwę się. Co do wydziedziczenia… - zwróciła się do Valla. - … to “Smok”, moje ukochane dziecię, należy do mnie. Sama na niego zapracowałam na szlaku i kupiłam ten popadający w ruinę budynek za własne pieniądze. Wyremontowałam też za własne pieniądze. Płacę pracownikom swoimi pieniędzmi. Jestem samowystarczalna. Ojcu chodziło o usunięcie mnie z rodzinnego biznesu, czyli huty szkła i wszystkich dochodów z tego płynących, do których wciąż mam prawo. Niech usuwa, nie zależy mi na tym. Nie będę żyła pod jego dyktando. - Machnęła ręką. - Miło mi, że przyszliście sprawdzić, co ze mną, ale jak widzicie, trzymam się dobrze. Niejedną przykrą sytuację z nim przeżyłam, a takie rzeczy utwardzają skórę.
- Jestem pewien, że dasz sobie radę - powiedział Argaen. - Twój "Smok" jest wspaniały. Masz dryg do tego interesu - dodał z uznaniem.
Vall nie byłby sobą, gdyby nie zaczął drążyć. Lubił wiedzieć co dzieje się w mieście.
- A dlaczego twój ojciec wraca do Magnimaru? Zostawia za sobą interesy i chce zmusić ciebie do tego samego? Co go do tego skłoniło? - dopytywał elf, jednocześnie zerkając co jakiś czas za okno. Słońce było coraz wyżej, a ich wzywał szeryf.
- Tak naprawdę nigdy nie był tu szczęśliwy, nawet pomimo sukcesów w interesach - odpowiedziała Ameiko. - Może w końcu doszedł do wniosku, że czas wyprowadzić się z Sandpoint. W Magnimarze mamy liczniejszą rodzinę, będzie tam wśród swoich. Tak mi się przynajmniej wydaje, bo pewności mieć nie mogę.
- Ważne, że ty tu zostajesz - powiedział Argaen. - Ale już nie będziemy zawracać ci głowy - dodał. - Wiesz, że możesz na nas zawsze liczyć.
- Tak, ruszajmy. Miasto liczy na swoich bohaterów - próbował żartować Vall, gdy zeskoczył z parapetu.
- Dokładnie, chodźmy. I pamiętaj, Ameiko, że jakby co, jesteśmy do dyspozycji - powiedziała jeszcze Verna i ruszyła za kompanami.
- Wiem, pamiętam. I dziękuję - odparła Tianka i skupiła się nad papierami leżącymi na biurku.

Wszyscy

Lukas czekał znudzony, bo i jakie miał inne wyjście? Przecież bez "bohaterów Sandpoint" do szeryfa nie wróci. W końcu jednak na horyzoncie pojawili się Verna, Argaen i Vall, więc można było wspólnie opuścić gospodę. Nie trwało długo, gdy tego całkiem ciepłego, słonecznego przedpołudnia dotarli na miejsce. Tam, przed wrotami katedry stali ojciec Zantus i szefyf Hemlock, dyskutujący o czymś ze sobą. Gdy was dostrzegli, przerwali rozmowę, uśmiechając się lekko w waszą stronę.
- Witajcie, dobrze was wszystkich znów widzieć - Zaczął Shoanti. - Niestety, okoliczności naszego spotkania nie są wesołe. Mamy pewien... kłopot i posłałem po was, byście pomogli mi go sprawdzić. Ojcze? - Spojrzał na kapłana Desny.
- Dzisiaj wczesnym rankiem, gdy przechadzałem się po cmentarzu, zauważyłem, że krata do krypty grobowej ojca Tobyna jest wyłamana - powiedział Zantus. - Wydało mi się to bardzo dziwne, gdyż jeszcze wczoraj rano była zamknięta. Gdy podszedłem bliżej, by to sprawdzić, od razu zorientowałem się, że ktoś musiał zbezcześcić grób mojego poprzednika. Obawiając się najgorszego, od razu ruszyłem po szeryfa Hemlocka.
- To mógł być któryś z goblinów, albo i nawet kilka. Mogli tam zostawić coś paskudnego, dlatego planuję to sprawdzić w waszej asyście - powiedział szeryf. - Ojciec Zantus zostanie tutaj dopóki nie wrócimy. W drogę.

Pewnym krokiem poprowadził całą grupę na cmentarz, doskonale wiedząc, gdzie idzie. Krypta, o której wspominał duchowny stała blisko północnego muru. Kamienny budynek był jednym z największych i najstarszych w tej części cmentarza. Krótkim, wąskim chodnikiem przeszliście do wejścia do grobowca, na który składała się częściowo otwarta, metalowa krata. Na ziemi leżała solidna kłódka, a jej obudowę i pałąk ktoś potraktował czymś ciężkim. Za kratą znajdowały się wiodące w dół schody, które po kilku stopniach kończyły się drewnianymi drzwiami, również częściowo otwartymi. Pomieszczenie za nimi tonęło w mroku.
- Miejsce ostatniego spoczynku poprzednich opiekunów, kapłanów i akolitów naszej katedry - powiedział Hemlock, z szacunkiem w oczach przyglądając się budowli.


Rozejrzeliście się wszyscy. Wokół mauzoleum nietrudno było dostrzec ślady prowadzące od muru za kryptą i z powrotem, bo i nikt nawet nie trudził się, by jakoś je zamaskować. Naliczyliście sześć par mniejszych odcisków stóp, które mogły pasować do goblinów i jedną parę należącą do wyższego humanoida.
- Wygląda na to, że siedmioosobowa grupa przeskoczyła przez mur, włamała się do krypty, a potem wyniosła się z niej tą samą drogą. - Podsumował szeryf Hemlock. - Nie podoba mi się to. Gotowi sprawdzić, co zastaniemy na dole?

Dobyliście broni, co było dla szeryfa jasnym sygnałem. Odpalił niesioną przy pasie latarnię i sięgnął po miecz. Szedł przodem, za nim Mharcis, Verna, Argaen, Vall z Fredem, Sherwynn i Cade rozglądający się po okolicy. Shoanti przekroczył drzwi i otworzył je szerzej dla pozostałych, by światło dnia wypełniło przynajmniej część przestrzeni krypty. Dostrzegliście duże, kamienne sarkofagi ustawione w rzędzie po drugiej stronie od wejścia oraz kamienne słupy z otworami na kaganki ulokowane w takich samych odstępach od siebie po obu stronach sali. Co innego jednak przyciągnęło waszą uwagę natychmiast jak tylko Cade przekroczył próg.

Ruch.


Zza słupów po obu stronach krypty wyszły nagle cztery kościste, klekoczące sylwetki ludzkich pozostałości. Oczodoły w ich czaszkach zalśniły czerwienią, kiedy szkielety z niepokojącą szybkością ruszyły na was, unosząc swoje poszczerbione miecze do ataku i zasłaniając się zardzewiałymi tarczami.
- Na Desnę! - Krzyknął Hemlock, mocując się z drzwiami, by te się nie zamknęły. - Co to za wynaturzenia! Brońcie się!

Mi Raaz 22-03-2022 10:14

Vall nie rozumiał pewnych kwestii wśród ludzi. W zasadzie, to nie rozumiał bardzo wielu rzeczy wśród ludzi. Podobnie jak wśród półelfów, które wiele cech miały wspólnych z ludźmi.

W każdym razie zauważył, że mężczyźni mają potrzebę dominacji. Kierowania swoim stadem. I nawet dwójka ludzi mających te same cele była w stanie pokłócić się o to kto ma rację. W tej grupie taka sytuacja miała miejsce wczoraj. Strażnik miejski Mharcis przeciwko szlachcicowi Argaenowi.

Obydwaj chcieli dobrze. Obydwaj chcieli pomóc. Aczkolwiek gdyby nie obecność dziewczyn, to pewnie skoczyliby sobie do gardeł. Pod tym względem Vall poczuł ogromną sympatię dla Cade’go. Teraz za to wspólnie maszerowali na cmentarz bronić kapłana. Miło było patrzeć n taki obrót spraw. Zabawne, że myślał teraz o tym, a nie o Ameiko i jej ojcu. Z drugiej strony, czy to nie to samo? Musiał kochać swoją córkę, a ona musiała kochać jego. Dlaczego wszyscy wkoło tak komplikują rzeczy?

Gdy tylko minęli bramę cmentarza to elfa przebiegł dreszcz. Nie było to przyjemne i sielankowe spotkanie na placu pełnym ludzi i czekających na imprezę. To był CMENTARZ!

Trevor pisnął czując niepokój elfa.

Na moment elf przystanął, poprawił łuk, zasznurował buty. Sprawdził czy sztylet dobrze leży. A potem wyszeptał zaklęcie i ścisnął mocniej różdżkę. Gdy jego ciało otoczyła niewidoczna powłoka pancerza nie poczuł się ani trochę pewnie. Ale zagryzł zęby, żeby powstrzymać szczękanie.

- Ale, że mamy tam wleźć? Do grobu? Tam są martwi ludzie. - Zaczął przed wejściem do krypty.

Po chwili ucichł. Z oporem sięgnął po broń. Raczej w grobowcu nie będą walczyć. W końcu co może być w grobowcu? Mało miejsca, ciemno, duszno.

Vall ściskał miecz w jednej, a sztylet w drugiej dłoni.
- Nie wychylmy się Fred, jasne? Idziemy tylko zobczyć, czy ze zwłokami wszystko w porządku i wychodzimy. Zgrniamy hajs i…

Wtedy jego spojrzenie na moment skrzyżowało się ze spojrzeniem Verny. Elf wyprostował się i wypiął swoją wątną klatkę piersiową.

- No. Mam nadzieję, że uporamy się z tym przed obiadem - po tych słowach Vall zakaszlał, bo żeby brzmieć lepiej obniżył ton swojego głosu dość nienaturalnie.

***


W ciemności widział bardzo dobrze. Zresztą pochodnia dawała sporo światła. Naprzeciw nich stały szkielety. Takie prawdziwe… jak z opowieści o złych nekromantach.

- Myślicie, że one śpią? Albo rozumieją dowcipy?

Wypalił w stronę stojącego najbliżej Mharcisa. Po chwili przełknął ślinę.

Małe pomieszczenie. Czterech na ich szóstkę. Wziął głęboki wdech. Czy się bał? Bał się jak chyba nigdy w życiu. No, ale co? Ucieknie i zostawi resztę? No nie ucieknie, bo wstyd. Czy zatem będzie się dzielnie bronić? No a niby jak? Poczeka aż się zmęczą? Szkielety? A może aż zgłodnieją? Nie… obrona nie miała wiele sensu. Musieli atakować. Atakować z całych sił.

Mharcis był strażnikiem. Szkolili ich do walki przy tłumieniu zamieszek. Verna była świetną wojowniczką, więc oni byli świetni na froncie. Czarownik i Cade mogą razić przeciwników z dystansu.

Jakiego dystansu? Przecież tu będą z przyłożenia walić praktycznie. Ale muszą cisnąć zza Varny i Mharcisa. Cóż, mamy zatem typowe rozstawienie jak w smoczych szachach. A to oznaczało, że Vall i Sherwyn byli lekką kawalerią. Skoczkami, ruszającymi z flanki. Gdyby tylko mógł obserwować sytuację siedząc z gorącym kakao przy kominku.

Wykonał ruch głową w stronę kolumn, żeby kompani zrozumieli, że chce zaatakować wroga z boku. Bał się strasznie, ale tylko zmasowany i szybki atak dawał im szanse na przeżycie. Fred napiął się do skoku wczepiony w ramię elfa.

Bellatrix 23-03-2022 09:41

Żałowała, że nie może jakoś bardziej pomóc Ameiko, ale też bardka nie wyglądała na taką, co by w tej chwili tej pomocy potrzebowała. Możliwe, że chciała trzymać w sobie te uczucia i nie zamierzała się nimi dzielić, co było zrozumiałe. Najważniejsze, że dali jej jasny sygnał, że gdyby chciała porozmawiać, to bez problemu znajdą dla niej czas. Naciskanie na nią przyniosłoby teraz efekt odwrotny do zamierzonego.

Po przejściu pod katedrę szeryf i kapłan wyjaśnili im, co zaszło. Trzeba było udać się do krypty ojca Tobyna i to sprawdzić.
- Skoro wczoraj rano krata była jeszcze zamknięta, może stało się to wtedy, gdy gobliny zaatakowały miasteczko? - powiedziała bardziej do kompanów, niż do Hemlocka i Zantusa. - Nikt raczej nie miał wtedy głowy do tego, żeby biegać wtedy po cmentarzu i sprawdzać, co z naszymi zmarłymi.

Tak, czy siak, przekroczyła z pozostałymi bramy nekropolii a widok wysokich, dobrze utrzymanych mogił otulonych krzakami i drzewami przywołał do niej dziecięce wspomnienia. Zwolniła nieco, by zrównać się z Argaenem i Vallem.
- Pamiętacie, jak żeśmy lubili spędzać tu czas za dzieciaka? - Spytała nieco ściszonym głosem. - I jak baliśmy się Naffera, który za każdym razem próbował nas stąd przegonić? W sumie teraz mu się nie dziwię, patrząc z perspektywy czasu. Małe dzieci potrafią być kłopotliwe, a cmentarz to nie plac zabaw. Ale my chcieliśmy mieć tylko spokój. - Uśmiechnęła się. - Stare, dobre czasy…

Gdy doszli do krypty, bardzo szybko zlokalizowali ślady świadczące o włamaniu.
- Czyli zgodnie z naszym przypuszczeniem, wygląda na to, że goblinom pomaga jakiś "człowiek". - Pokazała w powietrzu palcami cudzysłów, bo równie dobrze mógł to być półork albo elf. - Wygląda mi to na coś poważniejszego. Ale zejdźmy na dół i zobaczmy, co tam zmalowali…

Uśmiechnęła się tylko, gdy Vall wypiął pierś, starając się pokazać jej, że mimo swoich wątpliwości jest odważny.
- Dacie sobie radę - zapewniał jego i Freda, na co łasica odpisknęła jej coś. - W razie czego trzymajcie się blisko mnie.

Zeszli na dół a Verna miała już w gotowości tarczę i swój długi miecz. Widok czterech wychodzących zza słupów, uzbrojonych szkieletów zaskoczył ją jednak całkowicie. Nie spodziewała się tutaj czegoś takiego, chociaż - nomen omen - to był dom zmarłych. W pierwszej chwili sopel lodowatego strachu przejechał wzdłuż jej kręgosłupa, jednak szybko wzięła się w garść i z okrzykiem, dodając sobie tym odwagi, natarła na jedną z kościstych kreatur.

Ostrze świsnęło w powietrzu, odłączając po chwili rękę dzierżącą tarczę od reszty zeszkieleciałego ciała. Za chwilę oberwał magicznym pociskiem od Argaena i rozsypał się w drobne kosteczki. Pozostali również poradzili sobie ze swoimi wrogami i walka zakończyła się błyskawicznie.

- Dobra robota! - Pochwaliła wszystkich. - Miejmy jednak oczy i uszy otwarte, tych szkieletów może być tu więcej. Proponuję przejść powoli w głąb krypty i sprawdzić ją dokładniej. Ktokolwiek tu był, nie zostawił nam takiej niespodzianki bez powodu.

Po tych słowach, zasłaniając się tarczą i z uniesionym mieczem, ruszyła krok za krokiem w stronę sarkofagów. Rozglądała się czujnie, aby nie dać się zaskoczyć.

Percepcja: 12


Kerm 23-03-2022 10:19

Jak się okazało, to nie szeryf miał do przekazania kolejne informacje, a ojciec Zantus. A były to wieści niepokojące, jako że włamanie do krypty mogło oznaczać różne rzeczy, ale z pewnością nic dobrego.
Co prawda w głębi ducha Argaen uważał, że to zadanie dla straży miejskiej, ale skoro szeryf bardziej ufał "Bohaterom Sandpoint", to zaklinacz nie miał nic przeciwko temu, by do wieńca chwały dodać kolejny listek laurowy.

- Prawdę mówiąc to obecność Naffera dodawała nieco uroku naszym zabawom - odpowiedział Vernie. - Taki dodatkowy dreszczyk emocji... Ale, jeśli pamiętam, nigdy nic nie zniszczyliśmy. Ani nie hałasowaliśmy... zbytnio...

Rozwalona kłódka sugerowała użycie dość sporej siły, ale pytanie brzmiało, czego gobliny szukały w krypcie. I czy znalazły to coś.
Z drugiej strony... skoro gobliny poszły, to dlaczego ojciec Zantus nie wszedł do środka i nie sprawdził, czy dokonano jakichś zniszczeń?
Dziwne...

Prawdę mówiąc Argaen spodziewał się kolejnej grupy goblinów, więc atakujące szkielety stanowiły dla niego spore zaskoczenie. Ale mimo tego zareagował bardzo szybko - rzucił w jednego szkieleta garść magicznych pocisków.
Magia okazała się skuteczna - trafiony szkielet upuścił broń i rozsypał się w stos kości. Kompani też wzięli się do roboty i w parę uderzeń serca na placu boju pozostał tylko jeden przeciwnik.
Ognisty pocisk przeciął powietrze i ostatni szkielet rozstał się ze swym nieumarłym życiem.

- Ojciec Zantus miał nosa - powiedział Argaen - że nie wszedł do środka, tylko pobiegł po pomoc.

Ale wątpliwościami na ten temat się nie podzielił. Wszak mogło być tak, że kapłan nawet nie spojrzał pod nogi i nie zauważył, że gobliny sobie poszły.

- To nie musi być jedyna niespodzianka - dodał, rozglądając się na wszystkie strony, biorąc przykład z Verny


11



Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:06.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172