Kiedy otworzyła drzwiczki od swojego wozu promienie słoneczne musnęły jej twarz. Było tak przyjemnie ciepło. W końcu to Flemerule, więc lato w pełni. Do tego te łąki. Tak tu pięknie. Zupełnie jakby była te kilka lat wstecz w Yartarze, małej wiosce, położonej w widłach Rogatego Strumienia i rzeki Dessarin. To było tak niedawno, raptem cztery lata, a jednak wydawać by się mogło że to całe wieki mijają odkąd opuściłam rodzinne strony. Ciekawe jak się czują wujek Anno i ciocia Lakhola. Dawno nie przebywała w rodzinnych stronach. Może kiedyś jak będzie w pobliżu wstąpi zobaczyć co się dzieje u rodziny. Mimowolnie uśmiechnęła się na samo wspomnienie wspólnie spędzonych chwil. Zauważyła Arlo Rainfarda, niziołka o miłym usposobieniu i, o czym się wielokrotnie przekonała, z niekończącym się zestawem anegdot i powiedzonek. Rozmawiał z kilkoma nieznanymi jej osobami, uznała więc że pewnie to mieszkańcy pobliskiej osady. Skinął jej głową w geście powitania a ona odwzajemniła się podobnym gestem. Akurat dziś do wieczora nie ma nic do roboty. Rozstawienie sceny zajmie trochę czasu, do tego momentu może poświęcić swą uwagę na relaks. Odrzuciła niesforny kosmyk opadający na lewe oko. Spojrzała jeszcze jak się prezentuje w tym stroju i uznała że jest całkiem nieźle. Brązowa kamizelka z ćwiekami, osłaniająca korpus, lecz z dość imponującym dekoltem leżała idealnie. Na pewno sprawi że kilka osób zarzuci oko. Ręce nie były chronione, tylko na lewej znajdowała się rękawiczka sięgająca łokcia. Spodnie były takiego samego koloru co kamizelka, zaś buty, koloru czarnego, były specjalnie wzmacniane. Ze wzgórza na którym rozstawili obóz widziała Cormanthor, wielki i jak wiedziała zamieszkany przez różne, często nie nastawione przyjacielsko rasy, las. A ta wioska leżała bardzo blisko krawędzi lasu. Przypomniała sobie że kiedyś, w zamierzchłej przeszłości, las nawiedziła jakaś katastrofa. To ona sprawiła że pojawiła się Dolina, zaś ziemia stała się żyzna. Puszcza, mimo wielu prób, nigdy nie zdołała wtargnąć na teren Doliny. Kiedy tak podziwiała piękno otaczającego ją krajobrazu zauważyła że ktoś idzie w kierunku osady. Świeci jak pochodnia, pomyślała. Przyglądała się chwilę, po czym dając znać Arlo że idzie do wioski, zeszła powoli ze wzgórza. Dotarła do bram pilnowanych przez jednego z okolicznych mieszkańców i została zatrzymana. - Stój! Kt… kto idzie i skąd prz… przychodzi. My tu jest mi… milicja chł… chłopska. Porządku pil... pilnujem. Bez p… po… podania przyczyny n… nie pr… przej… przejdziecie. Zauważyła ze pierwsze zdanie wypowiedział do stojącego przed nią nieznajomego. Teraz mogła się lepiej przyjrzeć misternie zdobionemu napierstnikowi, będącemu jak podejrzewała źródłem odblasku jaki widziała na wzgórzu. Słońce musiało odbijać się od powierzchni zbroi i stąd myślała że świeci jak pochodnia. Nie tracąc jednak czasu na zastanawianie się stanęła przed strażnikiem i zagadała: - To może ja zacznę. Jestem Ariadne Nathos, członkini trupy teatralnej Arlo Rainfarda. Właśnie rozbiliśmy obóz, o tam na wzgórzu. Korzystając z okazji chciałabym jedynie rozejrzeć się po waszej osadzie i poznać tutejsze zwyczaje. To wszystko. |
Cormanthor , wspaniały , dziki i nieokiełznany Cormanthor. Słowa matki ciągle wibrowały w głowie Thersosa, znikały i pojawiały się z powrotem. Jej opowieści, którymi układała go do snu, gdy był jeszcze małym chłopcem. Piękne legendy o dostojnych elfach zamieszkujących Myth Drannor i ich wspaniałej magii. Historie, które przepływają z ust do ust wśród tych, którzy wspominają ze smutkiem dni elfiej chwały w Faerunie. Dni przeszłe. Thersos nie zamierzał jednak spisywać nowych legend, bądź odwiedzać miejsc owianych mroczną tajemnicą. Jak co roku, gdy lato dobiegało swej pełni, przenikając promieniami słonecznymi Doliny, najemnik wybierał się w podróż. Chociaż doskonale wiedział, iż osady na obrzeżach lasu nie są w stanie dostarczyć mu pracy czy zarobku, lubił odwiedzać to miejsce. Dziki elf żyjący w zatłoczonych miastach nie potrafił na długo stłumić pierwotnych instynktów i potrzeb. Potrzeby bytowania z naturą, prawdziwą i dziką naturą. Potrzeby stojącej ponad niekończącym się łańcuchem od zlecenia do zapłaty. Przemierzał więc las, mając w myślach jedynie wspomnienie swej matki i jej słowa. Myśląć jedynie o tym czego nie musi robić w ciągu najbliższych dni, myśląc o swej wolności. Po trzech dniach w gęstwinach lasu wreszcie dotarł do jednego z krańców. Sam nie miał pojęcia gdzie dokładnie się znajduje ponieważ podążał głownie według jakiejś ubitej ścieżki, której nigdy wcześniej nie przemierzył. Gdy wyszedł z lasy spotkała go całkiem miła niespodzianka. No proszę, jednak warto było zaufać zdrowemu rozsądkowi i podążyć tym szlakiem. W myślach cieszył się na widok osady, ponieważ postrzegał całkiem nieznane mu miejsce jako wspaniałą okazję by odpocząć i zaczerpnąć języka na temat okolicznych siedlisk ludzi i elfów. Ciążyła mu już zbroja i miał ochotę skryć się przed upałem w zaciszu jakiejś gospody. Gdy zbliżał się do samych zabudowań, dostrzegł przyglądających się ludzi. Dziwiło go takie traktowanie, gdyż były to tereny nadal w największym stopniu zamieszkiwane przez elfy. Nie przejmując się jednak zainteresowaniem jakie budził, zmierzał powoli ku bramie. Jego wzrok poza ciekawskimi gapiami przykuły też powozy na zboczu opodal obozu i krzątanina w ich pobliżu. No proszę, chyba trafiłem tutaj w dobrym momencie. Był wysokim dobrze zbudowanym mężczyzną, toteż sprawiał wrażenie dość dostojnego szlachcica z powodu jego wspaniałego napierśnika, wykutego rękami wprawnego krasnoludzkiego mistrza. Bawiło go, że ludzie z początku zawsze biorą go za przedstawiciela jakiegoś szlachetnego rodu elfów. Postawy dumnego wojownika, którą wpoił mu ojciec nie dało się sklasyfikować według rasy czy profesji. Czoło wysoko, wzrok zawsze skierowany ku rozmówcy, dłoń spoczywająca na włóczni, bądź głowni miecza. Dziki, czy nie, zawsze dumny. Tak dotarł aż do bramy prowadzącej do osady. Przy bramie spojrzał na niego chudy mężczyzna o kręconych włosach. Co ciekawe, też miał przy sobie włócznię. Prymitywnie wykonana, ale jednak stanowiła jako taką broń. Uniósł rękę dając znać by się zatrzymał. - Stój! Kt… kto idzie i skąd prz… przychodzi. My tu jest mi… milicja chł… chłopska. Porządku pil... pilnujem. W pierwszej chwili wyraźnie rozbawiony postękiwaniem strażnika, Thersos zwyczajnie obdarzył go jedynie przelotnym spojrzeniem przepełnionym politowaniem. Po chwili strażnik przechylił głowę, a najemnik dopiero wtedy dostrzegł dziewczynę, która wyraźnie także miała zamiar dostać się do środka. - Bez p… po… podania przyczyny n… nie pr… przej… przejdziecie. - ponowił apel zacinając się niemiłosiernie pan milicjant. Thersos zmierzył wzrokiem młodą damę, uśmiechając się w duchy na widok jej obserwacji. Domyślał się, że tak samo jak on musi mieć w głowie podobne myśli w tym momencie. Była zresztą dość ładna jak na swój młody wiek, a jak się po chwili okazało także śmielsza, niż przypuszczał. Bez dłuższego namysłu odpowiedziała strażnikowi. - To może ja zacznę. Jestem Ariadne Nathos, członkini trupy teatralnej Arlo Rainfarda. Właśnie rozbiliśmy obóz, o tam na wzgórzu. Korzystając z okazji chciałabym jedynie rozejrzeć się po waszej osadzie i poznać tutejsze zwyczaje. To wszystko. - A t... t... ty? - tym razem słowa skierowane były ponownie do najemnika. - Jestem Thersos Quamar, jestem głodnym i znużonym wędrowcem. Pragnę jedynie znaleźć gospodę, gdzie mógłbym się pożywić i odpocząć przed wyruszeniem ponownie na szlak. - zrobił krok w kierunku strażnika, stawiając swoją włócznie niemal na równi z jego marną prymitywną dzidą. - Myślę, że nie ma powodu abyśmy stali w bramie, prawda? Strażnik spojrzał na elfa i lekko zdezorientowany wykrztusił. - Ta... tak. N... nie wy... wy.. wydajecie się mieć z... złych zamiarów. - spoglądając na dziewczynkę dokończył swoją mordęgę. - Mo... mo... możecie przejść! Thersos uśmiechnął się przyjacielsko do biedaka, po czym ruszył przed siebie. Po kilku krokach odwrócił się na pięcie i rzucił do stojącej w bramie Ariadne. - Lubię teatr. Chętnie obejrzę przedstawienie wieczorem. Miłego dnia życzę. - skinął lekko głową i ruszył ku centrum osady. Po krótkim spacerze dostrzegł budynek, którego wypatrywał, gospodę. Nad wejściem widniał szyld z wizerunkiem hełmu na tle tarczy. Chociaż po dokładniejszym przyglądnięciu się wyglądało to bardziej na dzieło jakiegoś dziecka, dla zabawy wystawione przed karczmą. Ciekawa wizytówka, muszę przyznać Wewnątrz nie było przesadnego tłoku, jednak pustego miejsca nie sposób było dostrzec z progu. Po wejściu głębiej oczom Thersosa ukazało się mieszane towarzystwo przesiadujące w tym przybytku. Z każdej strony dobiegały go szmery, większość dotyczyło przybycia trupy teatralnej. Skupiając wzrok na kelnerce, najemnik odprowadził ją wzrokiem aż do stolika, przy którym zasiadał brodaty interesujący jegomość. Siedział jednak sam. Elf szybkim krokiem zbliżył się do niego, gdy akurat głos zabrała kelnerka. Zapytała go o zamówienie. - Witam. - skłonił lekko głowę gdy tylko jego wzrok napotkał wzrok krasnoluda. - Czy nie będziesz miał nic przeciwko temu, iż usiądę przy tym stoliku? W ręce trzymał włócznie i zdjęty z pleców oszczep. Krasnolud jednak wydawał się być skupiony jedynie na jego wzroku. Eh, naprawdę ciekawy jegomość. Uśmiechał się sam do siebie w myślach oczekując odpowiedzi. |
Krasnolud siedział samotnie na ławie postawionej przy stole pod ścianą. Obok niego leżał ciemnozielony płaszcz i skórzane rękawice, a przy jego nogach, na podłodze, wypchany plecak i kusza. Rękawy płóciennej koszuli miał podciągnięte do łokci, a nogawki czarnych, skórzanych spodni wpuszczone do solidnych butów. Ignorował rozmawiających o błahych sprawach ludzi - jego uwagę całkowicie pochłaniały kartki, na których w czasie podróży zapisywał swoje przemyślenia, obserwacje i konkluzje. Drapiąc się po skroni, palcami wyczuł także poziomą bliznę ciągnącą się niemalże do nosa. Już dwa miesiące od wydarzeń w Galenach... Odpuść, nie użalaj się nad sobą. Hełm Peldana na pierwszy rzut oka wydawał się przyjemnym miejscem, może nie jest to jakaś metropolia, centrum nauki, kultury czy polityki, ale stanowi miły kontrast dla ciągnących się w nieskończoność lasów i puszcz. Pogładził się po schludnej, czarnej brodzie, która kończyła się na wysokości mostka. Cóż, jeśli dobrze pójdzie, to mam jeszcze przed sobą jakieś dwieście lat i zdążę wyhodować coś godnego uwagi. - Pierwszy raz cię widzę, nieznajomy. Musisz być strudzony wędrówką. Czym mogę służyć? Durkon spojrzał swoimi jasnoniebieskimi oczami na kobietę. Ostatni raz z prawdziwą gościnnością spotkał się może kwartał temu, toteż zachowanie kobiety zbiło go nieco z tropu. - Eeeee... Głodnym, a tu u was dobrze pachnie. Miskę ciepłej strawy i butelkę dobrego wina, jeśli łaska, dobra kobieto - złożywszy zamówienie, ponownie wbił wzrok w swoje papiery. Kątem oka dostrzegł jednak kolejną postać, która doń podeszła. Podniósł głowę Elf. Dziwny jakiś, leśny może? Chce mnie zaatakować tymi kijkami w ramach kuriozalnej zwady trwającej od zarania dziejów? - Witam - elf skłonił lekko głowę gdy tylko jego wzrok napotkał wzrok krasnoluda. - Czy nie będziesz miał nic przeciwko temu, iż usiądę przy tym stoliku? - Jednak nie. - Witam - Durkon odwzajemnił skinięcie i wskazał głową miejsce naprzeciwko niego. - Tam skąd pochodzę, dosiadający się, zwykł podawać swoje miano - dodał po chwili, wciąż obserwując przybysza. |
Widząc przyjacielskie nastawienie krasnoluda wojownik uśmiechnął się lekko po czym odpowiedział. - Thersos, Thersos Quamar. Najemnik z Cimbar. - to powiedziawszy oparł włócznie i oszczep o stół, sam zajmując wskazane prze Durkona miejsce. Przez chwilkę obserwował rozmówce, a obserwacje wywoływały w nim mieszane uczucia. Gdzie jego topór i kolczuga? A te zapiski? Czyżby jakiś krasnoludzki myśliciel? Ciekawy jegomość to zdecydowanie mało powiedziane. - Dla mnie te same specjały co dla brodatego sąsiada. - złożył zamówienie wykorzystując, iż kelnerka lekko zaciekawiona ich konwersacją ciągle stała obok stolika. Po chwili ciszy, Thersos postanowił dowiedzieć się z kim ma przyjemność. - Jegomość jest krasnoludem, a w obyciu krasnoluda nie przypomina. - spojrzał na podłogę obok nóg Durkona. - Zamiast topora i zbroi taszczysz kusze i wypchany zapewne książkami plecak. Na twoim stole zamiast porozbijanych kufli po piwie fruwają kartki zapisanego papieru, a zamawiasz dobre wino? - w tym momencie elf wyraźnie rozbawiony spojrzał po karczmie przyglądając się innym biesiadnikom, ciągnął jednak mowę do krasnoluda. - W stronach, z których pochodzę, krasnolud nie parający się wojaczką zostałby uznany za dziwadło. W tym momencie przerwał obserwując twarz rozmówcy, chciał mieć pewność, że nie wywołał przesadnego gniewu. Widzać jednak, iż krasnolud zachowuje spokój dodał. - Uwierz mi wiem co mówię... Chociaż Chessenta gardzi elfami, Cimbar, miasto gdzie dorastałem szanuje sztukę i magię. Właśnie tam, mimo tego ciągle brany byłem za magiczne śmieszne stworzenie. Jednakże przemawiam do jegomościa ciągle nie znając jego imienia... Czy tego w twoich stronach nie zwykło się podawać? - uśmiechnął się znowu, tym razem bardziej do kelnerki, która zmierzała do stolika z dwoma butelkami wina i kielichami. |
Najemnik, ha! Jeśli jest tacy jak inni, to pewnie sprzedał własną matkę za garść miedziaków. Chociaż... w sumie zachowaniem nie przypomina tych, na których natknąłem się wcześniej. Nie zachowuje się jak grubiański cham, nie wrzeszczy od progu i nikomu jeszcze nie groził poderżnięciem gardła. - Durkon Norfolk, syn Rokhara z Cytadeli Adbar, do usług – przedstawił się. Widząc i słysząc, że towarzysz nie ma nic do dodania, ponownie wbił wzrok w notatki opisujące faunę i florę widziane na trakcie prowadzącym do Hełmu Peldana. Cisza nie trwała jednak długo. Wysłuchał opinii elfa ze spokojem, lekko tylko unosząc brwi na wspomnienie o porozbijanych kuflach. Pobratymcy nie próżnują, eh... Zauważywszy zbliżającą się kobietę, schował notatki do skórzanej tuby przymocowanej rzemieniami do plecaka. - Dziękuję – rzekł do kelnerki, gdy ta postawiła na stole dwie butelki czerwonego wina oraz kielichy. Pewnie jakiś lokalny specjał pomyślał nalewając trunku do kielicha i pijąc mały łyczek. Gdy tylko kobieta odeszła, odpowiedział Thersosowi. - Proponowałbym na pewien czas odstawić mniej lub bardziej krzywdzące stereotypy. Sam waszmość elfem będąc nie przyniósł ze sobą łuku, lutni ani księgi z zaklęciami. Mało tego, chodzi pan, panie Quamar, w krasnoludzkim napierśniku, chociaż temu akurat nie sposób mi się dziwić – rzekł i odchrząknął. – Co do wina zamiast piwa... Żaden ludzki browar nie jest w stanie stworzyć napoju, który dorównałby smakiem krasnoludzkiemu piwu z północy. A nawet jeśli je importują, to żądają zań niemałych pieniędzy. Pozostało mi więc przestawić się na wino, jeśli cię to tak interesuje, Thersosie - gdy skończył, zauważył powracającą już rudą kelnerkę, niosąca miski z mocno przyprawionym majerankiem mięsnym gulaszem oraz garnek grochu z kapustą. |
Thersos spoglądał na kelnerkę podającą strawę. Była dość atrakcyjną kobietą, jednak w tej chwili jedzenie na stole wydawało się być najpiękniejszym zjawiskiem w jego otoczeniu. Głód dawał mu się we znaki już od jakiegoś czasu. Im bliżej był krańca lasu, tym trudniej było upolować jakieś zjadliwe stworzenie. Teraz wiedział już, iż przyczyną tego była osada i jej myśliwi. Chociaż mocno przyprawiany gulasz nęcił elfa do rzucenia się na półmisek to obecność spokojnego i stonowanego krasnoluda krępowała jego ruchy. Nie mogę przecież okazać się bardziej grubiański niż krasnolud. - karcił sam siebie w myślach, mając na uwadze słowa Durkona odnoszące się do stereotypów. - Co racja to racja. Stereotypy rujnują zdrowe podejście do otoczenia. - odpowiedział starając się zachować przyzwoity język, sporych rozmiarów łyżka brodziła jednak w gulaszu. - Sam zresztą, jak jegomość słusznie dostrzegł, od stereotypu delikatnego artysty odstaję. W mych żyłach jednak płynie krew dzikich elfich plemion, a te sztuką się przesadnie nie parają. Wszystko to jednak kwestię umowne. - zaczął jeść, przerywając na chwilę wypowiedź. Po kilku chwilach wziął łyk wina i kontynuował. - Dla jednych sztuką jest gra na lutni, bądź znajomość wspaniałej magii. Dla mnie... - rzucił spojrzenie na włócznię opartą o stół. - Dla mnie sztuką jest walka. W zręcznych dłoniach umiejętnie wykorzystywana broń potrafi stworzyć niemalże teatralny spektakl. - zastanawiając się czy aby w tej kwiecistej mowie nie posunął się za daleko, najemnik przypomniał sobie dziewczynę, na która natknął się w bramie miasta. - Byłbym zapomniał... przecież trupa teatralna rozkłada się na wzgórzu obok osady. - rzucił ukradkowe spojrzenie Durkonowi popijając wino. - Jegomość nie przebył chyba dzikiego lasu tylko po to żeby zobaczyć wędrowny pokaz? Mnie sprowadza tutaj coroczna wędrówka, gdy lato dobiega powoli końca znajduję tutaj ukojenie wśród dziczy. Po miesiącach spędzonych w miastach, czy też podróżach z karawanami po pokrytych śniegiem górach na północy tutaj mogę odetchnąć. - spuścił nieco głoś, uderzony w myślach obrazem Chessenty i twarzą swej matki. - Chociaż nie tutaj chciałbym teraz być. Ale mniejsza z tym, jegomość musi mieć jakieś powody przybycia tutaj. Biorąc pod uwagę te notatki i fakt, że jesteś Durkonie raczej mędrcem niż wojakiem wskazuje na ciekawe pobudki. Czy możesz się nimi ze mną podzielić? Może przydałaby ci się silna ręka, bądź ochrona na czas pobytu w osadzie? Możesz mówić śmiało... Gdy skończył zaczął zajadać się gulaszem i kapustą, nie szczędząc wina. Czuł, że trafił idealnie na towarzysza do rozmowy. Z niecierpliwością oczekiwał odpowiedzi. |
Mijał kolejny dzień wędrówki a końca podróży nie było widać.I do tego ta wstrętna pogoda- Pomyślał Kanithar. Już od dawna padało ale zamiast się rozpogodzić ulewa tylko się wzmagała. Pomimo posiadania płaszcza z kapturem Kanithar był cały mokry i wściekły. Nie było to spowodowane tylko samym deszczem ale i stanem drogi którą posróżował. Był to najzwyklejszy piaszczysty trakt który po tak długich opadach zamienił się w morze błota. Chociaż jechał konno to niezbyt przyśpieszało podróż ponieważ zwierze z trudem przedzierało się przez zwały błota. Kanithar marzył tylko o tym aby jak najszybciej znaleźć się w jakiejś karczmie mogła by być nawet najgorszą w okolicy gdyby jakieś się tu znajdowały. Kanithar kontynując użalanie się nad sobą w myślach bacznie obserwował osobę jadącej przed nim. Nie była to osoba zbyt towarzyska ale nie przeszkadzało to mu. Ponieważ Kanithar również nie miał ochoty na rozmowę. Pozwolił jej jechać przodem na wszelki wypadek gdyby coś chciało ich zaatakować lecz wątpił aby jakieś zwierze polowało w taką pogodę. Rozmyślenia Kanithara przerwał cichy odgłos dobiegający z przodu. Kanithar zatrzymał konia i rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś lub kogoś co mogło go wydać. Okazało się, że było to jakieś małe zwierze. Kidy miał ruszyć poczuł zapach spalenizny. Ciekawe co może się palić podczas takiej ulewy.- Pomyślał zaskoczony Kanithar. Po przejechaniu paru metrów ujrzał kawałek murku a w oddali chyba jakiś budynek. Kanithar postanowił na razie nie jechać dalej. Chciał nieznajomej pozwolić wjechac tam pierwszej na wypadek gdyby była to zasadzka. |
Ariadne Nathos Kiedy elf zagadywał strażnika Ariadne spokojnie stała z boku lekko się uśmiechając. Cóż to za jąkałę wybrano aby pilnował bramy, pomyślała. Po chwili strażnik przesunął się dając im przejść, jednak była pewna że cała rozmowa, nawet tak krótka jak ta, była dla niego wielkim przeżyciem. Nieczęsto musiał się popisywać swą „elokwencją”. Zachichotała na samą myśl o tym. Elf odwrócił się do niej i rzekł na odchodnym: - Lubię teatr. Chętnie obejrzę przedstawienie wieczorem. Miłego dnia życzę. Kiedy oddalał się, prawdopodobnie w kierunku wspomnianej wcześniej gospody, Ariadne szybko rozejrzała się po osadzie. Otoczona kamiennym murkiem, zapewne mającym chronić mieszkańców przed niebezpieczeństwami, cechowała się mieszaną zabudową. Część domów była drewniana, lecz większość zbudowana została z kamienia, tylko dachy pozostały drewniane albo wyłożone słomą. Niektóre z domów posiadały zadaszone tarasy, służące zarówno jako miejsce zabaw, jak i odpoczynku w promieniach słońca. Zwróciła uwagę że przykuwa spojrzenia. Głównie męskiej części widowni. Oczywiście część z nich znamionowała jedynie ciekawość któż to odwiedził Hełm Peldana. Należałoby podejrzewać że znaczniejsza część spojrzeń miała znaczenie zdecydowanie bardziej pejoratywne. Po prostu mężczyznom włączyły się te obszary które odpowiadają za pożądanie. Cóż, takie życie. Z miejsca gdzie stała zauważyła plac, do którego przylegał spory budynek ze spadzistym dachem. Na piętrze usytuowany był sporych rozmiarów balkon, wychodzący nad sam plac, przez co musiał być podtrzymywany przez cztery kolumny. W porównaniu do pozostałych budynków w osadzie odznaczał się większą szczegółowością, dbałością o detale, jakby rezydował w nim ktoś ważny. Białe proporce, na których namalowana była czerwona róża zwisały swobodnie, przymocowane do dolnych belek balkonu. Przy placu, trochę z boku od zabudowań, rozstawiono kilka stoisk, gdzie miejscowi alchemicy, zielarze, zbrojmistrze wychwalali swe towary paru osobom wyraźnie nie pochodzących z tych rejonów. Część z nich była dość dobrze uzbrojona i wyposażona. Sama pokręciła się jakiś czas po placu, spoglądając na oferowane jej towary i obserwując przebywających dookoła ludzi. Tylko jedna osoba stała z boku, przyglądając się z nieskrywanym zainteresowaniem, ale też niepokojem, grupce przyjezdnych buszujących wokół tych kilku kramów. Mężczyzna nosił misternie wykonaną kolczugę, z tuniką w niebieskim kolorze, na której wyszyto hełm. Na balkonie pojawiła się jakaś postać. Była ubrana w szare szaty. Skłoniła się będącym na dole mieszkańcom i podeszła do zawieszonego do desek okrągłego dysku. Wzięła stojący opodal kij, zakończony z jednej strony jakimś materiałem, po czym uderzyła w powierzchnie dysku. Rozległ się głośny dźwięk. Stojący najbliżej uklękli, zaś z budynków zaczęli wychodzić mieszkańcy i gromadzić się na placu. Jakiś cień przemknął na krawędzi wzroku. Lekki wiatr zawiał od strony lasu. Na niebie pojawiły się idące szybko ku wiosce ciemne chmury. Zapowiadało się na deszcz. Albo i burze. Thersos Quamar Durkon Norfolk Kiedy kelnerka odeszła od stołu postawiwszy na nim dwa talerze, zaś na środku stołu gulasz oraz groch z kapustą i udała się by zrealizować zamówienia pozostałych gości gospody rozmowa między przedstawicielami dwóch, jakże innych ras trwała w najlepsze. Po wzajemnym przedstawieniu się i wymianie ogólnych poglądów odnośnie jak powinni wyglądać typowi przedstawiciele ich ras i jak od tego stereotypu odstają, napili się. Elf upiwszy ociupinkę musiał przyznać że akurat wino mieli wyborne. Ciekawe czy to tutejszy specjał, zastanawiał się. - Jeszcze, jeszcze!!!- usłyszał. To dzieci podeszły bliżej siedzącego obok kominka staruszka i zaczęły prosić go o kolejną opowieść. Jakaś kobieta, prawdopodobnie matka jednego z dzieci podeszła i coś szepnęła malcowi. Musiało to być coś niemiłego dla malca gdyż zacisnął pięści i krzyknął. - Ja nie chcę!!! Ja chcę tu zostać, posłuchać opowieści. - Dziś jest przedstawienie, pójdziemy wieczorem z ciocią, ale teraz musimy iść do domu. Ojciec nas oczekuje. Wychodząc skłonili się siedzącemu przy stole mężczyźnie o dość pokaźnych rozmiarów brzuchu. Odwzajemniwszy pozdrowienie wrócił do zajadania dwóch kurczaków, których kawałki walały się po podłodze oraz stroju pokaźnego mężczyzny. Brązowa broda ociekała tłuszczem. Kelnerka podeszła do nich i zapytała: - Czy życzą sobie panowie coś jeszcze? Mamy smaczne kurczaki, prosto z naszego własnego chowu. Ledwo zdążyła zadać pytanie, a słychać było dźwięk gongu. Na pytające spojrzenia niektórych gości uśmiechnęła się i od razu wyjaśniła: - Spokojnie, to tylko gong na kazanie. Jesteśmy małą społecznością stąd nasze przywiązanie do ziemi i plonów jakie ona daje. Niestety, ale każdy jest zobowiązany przybyć na wezwanie, bez względu na to czym się aktualnie zajmuje. Kiedy skończy się wrócę do panów i przyjmę kolejne zamówienia. Nie czekając aż nowi przybysze zdążą zadać jakiekolwiek pytania kelnerka spojrzała na karczmarza, po czym wyszła przez drzwi. Zaraz po niej wyszedł na zewnątrz karczmarz, a po nim reszta mieszkańców osady. Kompletnie ignorowali próby nawiązania z nimi chociaż najmniejszej wymiany zdań. Zostało tylko kilka osób, pochodzących z innych okolic, które wydawały się bardzo zdziwione mającym miejsce przed ich oczami przedstawieniem. |
W czasie gdy elf wypowiadał się na różne tematy, Durkon utrzymywał kontakt wzrokowy, z rzadka jedynie sięgając drewnianą łyżką do miski. Zanim skończy, to pewnie wystygnie. Postronnemu obserwatorowi mogłoby się wydawać, że krasnolud jadł powoli i spokojnie, gdyż był niesamowicie dobrze wychowany. Nie byłoby to kłamstwem, ale przecież był w jakiejś wiejskiej karczmie, a nie na królewskim bankiecie. Prawda była zatem bardziej przyziemna: nie chciał uwalić sobie brody sosem. - Jeśli chodzi o walkę, to dla mnie największą sztuką jest wiedzieć, kiedy oręża należy dobyć, a kiedy powinien pozostać w pochwie, na rzemieniu lub przy pasie – stwierdził krasnolud wytarłszy brodę wyjętą z kieszeni chustką. - Teatr postaram się chyba ominąć, aż tak niestereotypowy to ja nie jestem – uśmiechnął się, co było ledwo dostrzegalne pod gęstą brodą. – Nie bawią mnie językowe wieloznaczności, metafory i niedomówienia – rzekł biorąc łyk wina. – Moje pobudki są dosyć prozaiczne: Hełm Peldana leży na drodze do Cormyru, a potem do Amn, w których to miejscach mam nadzieję pogłębić swą wiedzę o sztukach magicznych. Wiedz też, że od trzech miesięcy podróżuję samotnie i z co przykrzejszych przygód, jak widzisz, zdołałem się wykaraskać. Może potem wrócimy do tematu, na razie jedzmy, póki ciepłe – zakończył i ponownie zanurzył łyżkę w gulaszu. Gdy podeszła kelnerka, krasnolud już miał uprzejmie odmówić propozycji skosztowania kurczaków Lepiej nie szastać pieniędzmi, kto wie kogo tu przywiało, gdy nagle zabił gong wywołując zamieszanie w całym przybytku. Gdy skończył jeść, Durkon odsunął miskę na bok i nalał sobie wina. W butelce zostało nieco mniej niż połowa trunku. - Co kraj, to obyczaj – wzruszył ramionami i wychylił kielich. Muszą być bardzo ufni lub bardzo głupi, skoro zostawiają karczmę z grupą nieznanych im osób w środku. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:04. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0