lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [DnD 3.5] "Brzemię" (18+) (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/7310-dnd-3-5-brzemie-18-a.html)

Kata 11-05-2009 13:10

Jeszcze nad jeziorem Risha wyraźnie drwiła z przezorności Rivielli, nie wzruszyło to doświadczoną wojowniczką ani trochę, szepnęła tylko...
- Jedni muszą strzec by inni mogli spokojnie odpoczywać - po czym odwróciła spojrzenie od tropicielki. Elfie zmysły nie były specjalnie wzruszone otaczającym ich pięknem, oczywiście było tu ładnie lecz Riv widziała znacznie piękniejsze miejsca i to właśnie je wspominała spoglądając czasem na srebrzysto-złotą od zachodzącego słońca tafle wody.


Elfka wcale nie marzyła o tym spacerze, zrobiła to gdyż powinna. Teraz chciała tylko ciepłej kąpieli i miękkiej pościeli... troszkę relaksu i spokoju.

Nic z tego! Rozpoczęła się bitwa tym razem żarty Rishy uznała za nie na miejscu i zignorowała. Nie miała zamiaru jej pouczać ani się obruszać. Ludzie umierali, palił się ich dom.. martwe spojrzenia bliskich i beznadziejna walka o przetrwanie nie były momentem ani powodem dla których można było żartować. Ona już to przeżyła, w tej samej chwili przed oczami ukazały się jej postaci rodziców i przyjaciół, tęskniła.

- Muszę napisać do nich list... Oby Larethian miał was w opiece. - myśl rozbrzmiała kilka razy echem w umyśle po czym uleciała gdy doszło do walki

Nie dostrzegła już grymasu łowczyni gdy rozpoczęło się starcie, liczyła tylko na to że nie zostanie sama z trzema hienami. Wiedziała że najgorsze co może się przydarzyć to przewrócenie przez Gnolla czy ich szkaradne zwierzęta. Przyjmując postawę obronną ruszyła wierząc w swoje doświadczenie, tarcze i zwinność pech chciał że ziściły się jej najgorsze obawy. Hiena złapała lekką elfkę za rękę uzbrojoną w broń, nie powinno się to zdarzyć. Zawiodła, nie było jednak czasu na rozterki, nawet gracja z jaką się poruszała nie była w stanie pomóc, widocznie zwierze było silniejsze niż można było ocenić gołym okiem.

Zaciśnięte na stalowej rękawicy kły dały się odczuć tak samo jak twarda ziemia pod plecami. Jakby tego było mało podszedł gnoll, dostrzegła go za późno, źle trzymając tarcze osłoniła się byle jak.. aby tylko nie dać zatopić w ciele ostrza. Przeszedł ją potworny ból, usta drgnęły lekko, a Riv jęknęła słabo co gnoll odebrał z wyraźną rozkoszą.

Jednak jaki ból mógł złamać poświęcone wiarą serce? Każda porażka zdawała się dodawać jej sił, każde niepowodzenie umacniało wzbierając w niej. Poczuła zapach fiołków rosnących niedaleko dodający pewności siebie.
Zacisnęła zęby, kopnęła hiene zrzucając ją z siebie i wstała, wybijając się od ziemi silnie. Spięte mięśnie ruszyły ze zdwojoną siłą, stanęła pewnie na nogach. Wydawałoby by się że najrozsądniej będzie teraz uderzyć gnolla który się nieco odsłonił myśląc tylko o jej ciepłej, elfiej krwi. Żądza zemsty była jednak silniejsza. Riviella Zasłoniła się tarczą osłaniając przed gnollem, obróciła sprawnie i wymierzyła cios hienie, mając nadzieję że tym razem skutecznie nie bawiąc się w podchody i walkę na utrzymanie pozycji.

- Sune, nie pozwól mi tym razem popełnić tych samych błędów... - pomyślała po czym krzyknęła fanatycznie, jakby z pamięci powtarzając słowa w które wierzyła, które zdawały się być wyuczoną regułką nie odpuszczając hienie ani troszkę.

- Siłą Nieśmiertelnego Płomienia Wiecznej Miłości!

Sonadora 11-05-2009 21:54

Pierwszy gnoll nie był dla niej zbyt inteligentnym przeciwnikiem. A może skołowała go szybkość i zdecydowanie tropicielki? Błyskawicznie dopadła do niego, ściskany w prawej ręce sejmitar rozjarzył się ogniem, zalśniło ostrze miecza w drugiej dłoni. To właśnie ją uniosła jako pierwszą. Stwór wytrzeszczył wielkie ślepia wodząc wzrokiem za podnoszoną bronią. Zauważyła to i natychmiast wykorzystała. Nie marnuje się szansy danej przez los. Życie nauczyło ją, że czasem lepiej zaryzykować i brać to co daje, umiejętnie wykorzystywać swoją przewagę. Zwłaszcza gdy o zwycięstwie decydują sekundy. Upewniła się więc, że humanoid patrzy na miecz i wyprowadziła potężny cios z drugiej strony, co było dla niego totalnym zaskoczeniem. Cięła szybko i głęboko, cuchnąca krew obryzgała jej twarz. Kiedy jej ofiara osuwała się na ziemię ona już dokładnie rozglądała się za następną. Kątem oka zauważyła walczącego niedaleko Serapha. Widząc, że ciężko ranny gnoll próbuje jeszcze go ugodzić przenikliwym gwizdem posłała mu Gwena na pomoc. Jastrząb spadł na stwora wściekle dziobiąc i drapiąc, co odwróciło jego uwagę od wojownika, który natychmiast to wykorzystał.
Nagle jej ramie przeszył ostry ból. To przywódca w pióropuszu posłał ku niej czar dotkliwie parząc. Nie spodziewała się tego, zganiła się w duchu, że nie była na to przygotowana. Nie miała zamiaru znosić dalej takich sztuczek, skoncentrowała się i wykorzystując swoją więź z naturą przywołała magiczną moc. Chwilę później usłyszała kobiecy krzyk i głos Tengira:
-Seraph, Carmellia cofnąć się pod dom!
Czarnoksiężnik widocznie szykował coś bardzo bolesnego dla napastników, nie chciała mu w tym przeszkodzić więc natychmiast zastosowała się do jego polecenia.

Aeth 13-05-2009 13:32

Błyskawiczne starcie z hieną odbiło się na tropicielce tylko w postaci kwaśnego grymasu - wyrażać miał on bezbłędnie, iż w zabicie Risha nie celowała, ale tak czy inaczej lepsza w tym wypadku martwa hiena, niż rozeźlona hiena z rozdartą paszczą. Chwilowe zamarudzenie przy padlinożercach zaowocowało jednak w o wiele bardziej przydatnym aspekcie, bo rozwścieczony magicznymi atakami Babci gnoll akurat sam się do dziewczyny pofatygował. Lepiej nie mogła sobie tego wyobrazić. Kątem oka widziała, jak tuż obok z dość średnim powodzeniem radziła sobie Riviella, ale było już za późno, by robić nagły zwrot - to znaczy o ile nie chciała ściągać na głowę elfki kolejnego napastnika. Co prawda wierzyła, że kto jak kto, ale paladynka poradziłaby sobie z wszelkimi przeciwnikami śpiewająco, lecz co by wtedy zostało dla niej? Risha nie była samolubna, ale dokonywanie pewnych rzeczy sprawiało jej po prostu ogromną przyjemność.
- No chodź, słoneczko - wyszczerzyła się krzywo do chcącego przepołowić ją gnolla. - Tylko spróbuj mnie opluć tą cieknącą ci z jęzora śliną...
Po tym, jak udało jej się odepchnąć gnolla po jego pierwszym ataku, tropicielka nie traciła czasu na podziwianie widoków. Zwarła się najszybciej jak mogła, by zamachnąć się na bestię sejmitarem, póki ta jeszcze szykowała się do ciosu. Trzymany przez przeciwnika topór mógł nie pozwalać na zwinne możliwości manewru, więc dziewczyna liczyła, że zanim ten zdąży ponownie unieść go do uderzenia, ona zdoła wyprowadzić swój atak. Odbiła przy tym w prawo, by jeszcze bardziej utrudnić śmierdziuchowi zamach...

Leonidas 14-05-2009 14:51

W domu burmistrza Seraph jak zawsze milczał lecz zdawał się słuchać rozmówcy z uwagą. Dopiero gdy ich gospodarz wymienił nagrodę która ich czeka za wykonanie zadania dało się zauważyć na jego twarzy jakąś reakcje, w lekkim zamyśleniu podniósł prawą brew. Przez moment sprawiał wrażenie jakby chciał coś powiedzieć lecz po chwili chyba porzucił ten zamiar. Nie trwało to jednak długo, dziwne odgłosy walki dobiegały z podwórza. Razem z całą drużyną Seraph wybiegł z budynku po drodze wkładając w rękawice z zatrzaskami, miecz. Gdy wybiegli wreszcie na zewnątrz wojownik nie wyglądał na zaskoczonego, w zasadzie to nie miało teraz sensu rozważanie jak i skąd kreatury dostały się do wioski. Seraph zareagował błyskawicznie. Zaszarżował na najbliższego gnolla. Mimo, że wszystko działo się tak szybko w każdym ruchu wojownika dało się wyczuć czy wręcz zobaczyć spokój. Nie wykonywał on żadnego niepotrzebnego ruchu, kiedy zaatakował, zrobił to z ogromną precyzją i sporą siłą mimo to cios nie okazał się śmiertelny. Na szczęście Gwen w tym samym momencie pojawił się, odwracając uwagę stwora naraził go na odsłonięcie którego Seraph nie mógł przegapić. Zaraz potem wojak zauważył, że jakimś sposobem ktoś odciągnął uwagę trolla. Potężna bestia ruszyła w ich stronę. Wyglądało na to, że Seraph chciał się nim zająć jednak usłyszawszy Tengira postanowił cofnąć się pod dom. Dokładnie w tym momencie uderzył go magiczny pocisk czarownika, Seraph nawet nie drgnął, co prawda odczuł cios jednak w czasie walki zupełnie ignorował ból – nie było na to czasu jeśli się chciało przeżyć. Gdy już znalazł się przy domu burmistrza, jego wzrok znów zmienił się jak to czasem zwykł robić i zaczął wpatrywać się w pokryte pęcherzami ciało trolla.
-Gdy się zbliży, zostawcie go mnie... na mnie się zatrzyma – rzekł dość szybko wojownik nie spuszczając wzroku z potwora.

Penny 15-05-2009 00:47

W chwili gdy wypowiadała słowa zaklęcia ogarnął ją błogi spokój. Nareszcie wchodziła w rolę, jaką grała od początku swoich podróży. Cztery pociski energii pomknęły w kierunku gnolla, którego uznała za przywódcę. Wydawało jej się, że po czymś takim gnoll na parę sekund powinien być wykluczony z walki. Ten jednak się tylko wzdrygnął, jakby spadł na niego zimny deszcz. Bestie szybko się przegrupowały, a troll, którego uwagę zwrócił Tengrir swoim zaklęciem, kroczył wprost na nich.
Nagle za sobą usłyszała wibrujący, wysoki krzyk. Szykująca się do tego samego zaklęcia Astearia zapewne by to zignorowała gdyby nie Tengrir. Nie odrywając wzroku od przeciwników kobieta ledwo zauważalnie skinęła głową, nie miała teraz czasu na zajmowanie się bzdurami.

Ponownie uniosła dłoń i skierowała ją na prawego gnolla osłaniającego teraz swojego przywódcę. Ponownie cztery magiczne pociski pomknęły w wyznaczonym kierunku, ale Astearia już nie widziała jakie odniosły skutki. Odwróciła się i wbiegła do domu burmistrza. Skierowała się od razu tam, gdzie zostawili burmistrza i jego rodzinę – do gabinetu Gregora.

Teraz pan domu leżał nieprzytomny na swojej lśniącej podłodze, a z jego nosa obficie ciekła krew. Nieopodal zaś jego córka szarpała się z uzbrojoną blondwłosą elfką. Astearia uniosła lekko brwi. Co tu się dzieje do jasnej cholery – pomyślała.

- Puść ją, nic ci nie zrobiła! – wykrzyczała, chcąc zwrócić na siebie uwagę zbrojnej.,

- Nie wpierdalaj się w nie swoje sprawy - warknęła nieznajoma, lecz puściła rękę szarpiącej się Grei a ta wylądowała tyłkiem na podłodze. Pierwszy sukces – przemknęło przez myśl Arii. Zmierzyła wzrokiem elfkę.

- Chyba muszę wpierdalać się w nie swoje sprawy – stwierdziła spokojnie.

- Gówno wiesz - odpowiedziała wrednie elfka a Aria usłyszała z boku warczenie, a gdy tam spojrzała ujrzała gotująca się do skoku czarna pumę... a może to była pantera?

Kobieta cofnęła się krok do tyłu.
-Zła kicia – stwierdziła, krzywiąc się lekko.

- Ona chciała nas zabić i ukraść bransoletę - pisnęła Grea, a wtedy Aria zauważyła ową bransoletę na nadgarstku burmistrza i podobną na nadgarstku wrogiej kobiety.

- Przez głupią bransoletkę? – spytała zdumiona. – A gnolle przed domem to i twoja sprawka?

- Nic ci do tego - blond elfka chwyciła szybko swoją włócznię na plecach po czym, po efektownym obrocie oręża w dłoniach, spojrzała zimnym wzrokiem na Arię.

- Zejdź mi z drogi, bo zginiesz...

Aria nie miała zamiaru się sprzeczać z elfką. Po prostu usunęła się na bok.
- Lepiej zastanów się czy to, co robisz jest warte takiej krzywdy – stwierdziła, myśląc o mieszkańcach wioski.

- Gdzieś ty polazła Aria?! - Wydarł się ktoś na zewnątrz budynku a dopiero teraz Aasimarka zdała sobie sprawę że ucina sobie pogawędkę a na zewnątrz walczą jej towarzysze. Przywołało ją to do porządku.

- Jeszcze się spotkamy! - tym razem elfka krzyknęła, po czym wyskoczyła przez okno, a tuż za nią czarna puma. Aria została sama z nieprzytomnym burmistrzem i jego wystraszoną córka...

- Opatrz go, ale nie wychodź z pokoju – rzuciła Aria do Grei odwracając się na pięcie. Wypadła na korytarz i dopadła do okna by zorientować się w sytuacji…

Kerm 15-05-2009 00:51

Przez ułamek sekundy wpatrywali się w siebie.
Elf i... I co?

Przygarbiona, muskularna, stojąca na zgiętych nogach postać. Z ciemnej, jakby pokrytej bliznami twarzy spoglądały na Liadona oczy. Białe, lecz czasami błyszczące krwawą czerwienią. Z gardła wydobywały się dziwne dźwięki, niezbyt przypominające ludzką mowę. Półotwarte usta ukazywały pokaźną kolekcję wielkich, żółtawych zębów, a wyłaniające się spod kaptura splątane włosy równie dobrze można by nazwać grzywą.

Człowiek? Bestia? Demon?
W każdym razie nie wilk...

Liadon najwyraźniej za długo rozmyślał nad naturą swego przeciwnika i tamten zaatakował pierwszy.
Potężny cios omal nie wytrącił Liadonowu tarczy, ale pazury tylko przejechały ze zgrzytem po gładkiej powierzchni liściodrzewu. Za to drugi cios...
Przed tym Liadon nie zdołał się uchylić, co przypłacił bolesną raną. A stwór nagle znalazł się na czworakach, by zębami zaatakować nogę Liadona. Gdyby nie odrobina szczęścia potężne zębiska wyszarpałyby Liadonowi kawał łydki. A tak skończyło się tylko na spływających krwią śladach.

Tak szybkiej bestii Liadon dawno nie widział. Stwór na dodatek wykonywał dziwne ruchy, na pozór nieskoordynowane. Nawet na ułamek sekundy nie zatrzymywał się w miejscu, by jak najbardziej utrudnić Liadonowi zadanie ciosu. Ale by zaatakować, musiał się zbliżyć i ten moment bez namysłu wykorzystał Liadon.
Długie cięcie, choć bolesne, ześlizgnęło się po żebrach. Drugie było celniejsze.
Ostrze przebijające się przez twardą skórę. Krew zabarwiająca czarne szaty. Trzask łamanych żeber. Nieludzki wrzask wydobywający się z ust potwora, który nie prostując się ponownie zaatakował..

Czy obrażenia spowolniły nieco wroga? Osłabiły w jakiś sposób? Trudno było powiedzieć. Może to wściekłość źle na niego wpłynęła... W każdym razie machnięcia łapami były nieskuteczne. Jeden cios minął Liadona o parę centymetrów, drugi zatrzymał się na tarczy. Za to atak zębami dotarł do celu.
Może przyczyniło się do tego zdziwienie, jakie ogarnęło elfa na widok zasklepiających się ran potwora i Liadon stał się mniej uważny.

W każdym razie elf nie zamierzał pozostać dłużny.
Tym razem musiał trafić w jakiś ważny punkt, bo z rany krew trysnęła obficiej, niż za pierwszym razem. Drugi cios nakreślił krwawą krechę na torsie potwora, z którego ust wyrwał się bolesny skowyt.
Najwyraźniej to uderzenie przeważyło szalę, bo stwór, rezygnując z walki, rzucił się do ucieczki.
I może nawet Liadon zdołałby go trafić na pożegnanie w plecy, gdyby nie głos... Słyszany już wcześniej... Wypowiadający szybkie i niewyraźne słowa.
I pięć magicznych pocisków, trafiających Liadona.

Cios mieczem, wymierzony w plecy potwora, chybił, a Liadon, schowawszy się za grubym pniem rozłożystego dębu, mógł już tylko patrzeć, jak jego niedawny przeciwnik wspina się jak błyskawica po gałęziach i znika w koronie drzewa.
Tylko drgające tu i ówdzie liście i gałęzie wskazywały drogę jego ucieczki.

Pościg za nim byłby głupotą, szczególnie wtedy, gdy gdzieś za plecami Liadona czaił się mag. Właściciel owego mało sympatycznego głosu.


Oparty o pień drzewa Liadon oddychał z trudem.
Walka trwała sekundy, a o mały włos dla niego skończyłaby się śmiercią. Co nie znaczyło, że jeszcze go to nie może spotkać. Gdyby tak zwierzoczłek wraz ze swoim magiem zechcieli wrócić...



Dokoła panowała cisza. Las jakby się uspokoił. Znormalniał. Ptaki, które jeszcze nie zapadły w sen, rozpoczęły wieczorne pogawędki.
Zło, czy jak nazwać to, z czym przyszło się Liadonowi zmierzyć, odeszło.

Liadon powoli, czujnie się rozglądając, odsunął się od drzewa.
Żaden potwór nie skoczył na niego z góry, żaden mag nie zaatakował go serią pocisków.
Ptaki się nie myliły.

Liadon starł z miecza resztki krwi i schował broń.
Od hipotetycznego powrotu tajemniczych wrogów groźniejsze były całkiem niehipotetyczne rany.
Zakrwawiona koszula nadawała się do prania, ale to nie oznaczało, że trzeba ją podrzeć na bandaże. Na szczęście, chociaż na ziołach niezbyt się znał, po tylu latach bezbłędnie potrafił rozpoznać niektóre z nich. Na przykład babkę czy szałwię.
Rzecz jasna były to metody prymitywne, ale na potrzeby chwili wystarczające.

Po prowizorycznym opatrzeniu ran ruszył w stronę gościńca.



Dźwięk, który dotarł do Liadona, był jednym z tych, które cieszą ucho i serce każdego zmęczonego wędrowca. Szmer wody mógł oznaczać tylko jedno - strumyk.

Wąska strużka kryształowo czystej wody wiła się między drzewami. Piaszczysty brzeg, dwa duże, zabłąkane nie wiadomo skąd głazy.
Liadon usiadł na jednym z nich.
Teraz mógł starannie zmyć ślady krwi i obejrzeć rany.

Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku. Zarówno rany po pazurach, jak i ślady po ugryzieniu nie sugerowały nic złego. Widocznie to "coś" nie było jadowite, czy też zarażone jakąś chorobą. A może po prostu zadziałała wrodzona odporność...

Przez moment zaczął zastanawiać się, co też porabiają jego kompani. I czy chociaż któryś o nim pomyślał przez ten czas.
W tej chwili pewnie zasiadali do kolacji. A on miał najwyżej wodę ze strumienia.
Pozostawało mieć nadzieję, że mimo wszystko zostanie w kuchni coś do zjedzenia.
Uśmiechnął się.
Jeśli dalej tu będzie siedzieć i rozmyślać, to w końcu Riviella będzie miała dla siebie całe łóżko.
Trzeba było zabrać się za siebie.

Kolejne opatrunki, tym razem założone mniej pospiesznie, i Liadon był gotowy do dalszej drogi.
To, co na razie zrobił z ranami powinno wystarczyć do chwili dotarcia do Południowych Dębów.
Ale czy tam był kapłan? Tego Liadon nie wiedział. Teoretycznie powinien być, ale... Prawdę mówiąc nie pamiętał, by zauważył w miasteczku jakąkolwiek świątynię, choćby najmniejszą.

Nawet przez chwilę nie wątpił, że Riviella mu pomoże, ale czy to wystarczy? Pod tym względem magia kapłańska była lepsza...


Mrok już zapadł na dobre, gdy ujrzał przed sobą gościniec.
A to znaczyło, że ma przed sobą prostą drogę do miasteczka.

Thanthien Deadwhite 16-05-2009 18:27

Bitwa z najeźdźcami Południowych Dębów trwała w najlepsze. Dosłownie wszyscy mieszkańcy tej uroczej mieściny, którzy mogli stanąć do walki zrobili to bez wahania. Tak zrobił choćby młody chłopak, który wziął na swoje barki ciężar walki z wielokrotnie przeważającymi przeciwnikami. Mimo, iż walczył dzielnie został w końcu powalony na ziemię, i po długiej walce w parterze młodzieniec przestał się w końcu szarpać. Czy zginął? Jego oprawcy nagle zainteresowali się kimś innym. Rozległ się tętent kopyt i na głównej drodze pojawił się lekko zbrojny konny wywijając toporem. Gnolle bez zastanowienia zostawiły swą ofiarę i ruszyły by stawić czoła nowemu zagrożeniu. Po chwili ich topory jak i człowieka na koniu zalśniły czerwienią.

Nieopodal trwała inna potyczka. Hieny i ich humanoidalni panowie trafili na twardych przeciwników niczym kosa na kamień. Nawet ich drobne sukcesy były, krótkotrwałe. Bo co z tego, że hienie udało się przewrócić Riviellę, skoro ta wstała szybko z jeszcze bardziej bojowym nastawieniem. Zasłoniła się tarczą przed gnollem, ale uderzyła w hienę, która wcześniej ją przewróciła. Cios precyzyjnie trafił w głowę, ucinając zwierzęciu ucho i niemal je skalpując. Bydlę jednak wciąż stało! Choć prawdę powiedziawszy nie za długo.
Kawałeczek dalej, Mago rozpoczął coś co mogłoby przypominać taniec, gdyby nie fakt, że wszędzie wokół niego tryskała krew. Wykonał zwinny piruet, w trakcie którego zadał zadziwiająco dużo sztychów i cięć. Czuł jak każdy jego atak dochodzi do celu, jak przecina skórę, żyły, jak niszczy narządy wewnętrzne. Pierwsza hiena dostała dźgnięcie pod gardło, a następnie cięcie po torsie. Druga hiena miała zdecydowanie gorzej. Pierwsze uderzenie trafiło ją w okolice ogona i przebiło się aż do tylnych nóg. Ból był tak niespodziewany i nagły, że zwierz uniósł się na dwóch łapach w odruchu bezwarunkowym, takim samym jak cofnięcie ręki po oparzeniu. Drugą ręką Mago wykonał mocne pchnięcie pod żebra, a zrobił to z taką siłą, że jego ręka znalazła się w ciele bestii.

Obie hieny leżały martwe, bynajmniej nie umarły lekką śmiercią. Widok był wręcz ohydny. Ryk Gnolla tylko to potwierdzał, gdy w furii natarł na Paladynkę. Spojrzenia Elfki i niziołka spotkały się na chwilę, i w tym momencie ten drugi zobaczył pięć niebieskich pocisków, które ze wszystkich stron „objęły” towarzyszkę, omijając ją i rąbnęły z impetem w gnolla. Ten poleciał do tyłu jakieś dwa metry i padł ciężko na trawę, z szeroko otwartymi ramionami, jakby już witał się ze śmiercią.

Risha w tym czasie z uśmiechem na ustach zaatakowała gnolla, który wyobrażał sobie, że może ją skrzywdzić. Sejmitar trafił na tarcze roztrzaskując ją i raniąc poczwarę boleśnie w rękę. Tropicielka jednak nie poprzestała na tym. Odbiła w prawo i wprawnym ruchem poszerzyła uśmiech gnolla swoim kukri. Ten złapał się za pysk rycząc z bólu, co Risha natychmiast wykorzystała. Uderzyła będąc nisko na nogach, z biodra i rozpłatała brzuchu przeciwnika. Jego agonia nie trwała długo.

Rulius dobył rapiera i spojrzał na swego rywala. Chwiał się on na nogach, a mimo to trzymał tarczę wysoko dobrze się nią zasłaniając. Jak przejść taką obronę? Bard wpadł na taki pomysł dość szybko. Zrobił dwa małe kroczki do tyłu, a gnoll ruszył za nim zamachując się bronią z nad głowy. Na to właśnie liczył półelf, nagle doskakując do wroga niczym zawodowy szermierz i przebijając jego szyje ostrzem rapiera. Gorąca krew trysnęła niczym fontanna, a gnoll zwalił się na ziemię mocno wierzgając. Rulius doszedł spokojnym krokiem i ukrócił męki przeciwnika sztychem w serce.

Gnoll, który nie miał okazji jeszcze pogruchotać nikomu kości, już chciał szarżować na małego pokórcza, gdy zobaczył jak Stara Wiedźma zabija magią jego pobratymca. Ryknął okropnie rozeźlony i natarł na nią w szale. Wiedźmą ową okazała się Babcia Danusia. Jej refleks nie był już taki jak kiedyś, przez co nie zdążyła zasłonić się przez atakiem. Poczuła potężny ból na ramieniu od którego aż zakręciło się jej w głowie. Nie mogła jednak tak łatwo odpuszczać, gdyż sprawca jej bólu stał przed nią i szykował się do powtórki.

Ogłuszony stwór, która zatrzymał się wcześniej w końcu doszedł do siebie. Widząc jednak, z jaką łatwością jego współplemienni oddają się w ramiona śmierci, zrobił jedyne co mógł w takim wypadku zrobić. Wziął nogi za pas.

***

Potworny huk, błysk i ognista kula zalała cały wrogi Tengirowi oddział płomieniami niczym z piekła rodem. Dało się słyszeć piski pełne bólu, oraz głośniejszy nade wszystko ryk trolla. Gdy płomienie opadły okazało się, że Czarnoksiężnik pozbył się dwóch gnolli. Osiągnął jednak więcej. Jego niedźwiedź wykorzystał, to że ogień zatrzymał się tuż przed nim, raniąc gnolle i zabił tych, którzy wcześniej tak mocno go poharatali. Pierwszego rąbnął łapą w głowę tak potężnie, że skręcił mu kark, a na drugiego spadł całym ciężarem ciała i już w parterze przegryzł mu krtań.

Zostały tylko troll i dwa gnolle – przywódca i jego ochroniarz. Ten drugi po chwili przestał być zagrożeniem, gdyż Astearia wbiła mu w pierś cztery magiczne pociski, zabijając w jednej chwili.

Troll zaszarżował na zwierzaka przywołanego przez Tengira i wbił w niego swoje pazury, po czym rozerwał go prawie na pół. Chlusnęła czerwona jucha, a trzask łamanych kości, rozrywanej skóry i ryk udręki jakiej doświadczył niedźwiedź dopełnił tylko tej makabrycznej sceny.

Przywódca gnolli wrzasnął nieludzko. Pióra w jego pióropuszu spłonęły doszczętnie, tylko jedno z nich ocalało teraz trawione przez maleńki płomyczek. Gnoll był osmolony, a jego humor na pewno nie poprawił fakt, że stracił wszystkich podkomendnych. Jego usta zaczęły się poruszać, a z jego gardła wydobyły się dziwne pomruki. Nagle na jego ręce zaczęły pojawiać się małe wyładowania elektryczne skaczące wesoło po jego ręce, które po chwili zmieniły się w małą elektryczną, migoczącą kulę, którą posłał dokładnie w środek grupy awanturników.


Błysnęło oślepiające białe światło i huknęło potężnie, gdy fale elektryczności rozszerzyły się w miejscu gdzie stali śmiałkowie, w podobny sposób jak wcześniej płomienie ognistej kuli.

Najwięcej szczęścia miały kobiety. Astearia właśnie wtedy przebywała w domu burmistrza, prowadząc dziwną rozmowę z niemile widzianym gościem. Carmellia za to, krzycząc „PADNIJ” sama błyskawicznie wskoczyła do korytarza domu, w ostatniej chwili chroniąc się od śmiercionośnej energii za framugą drzwi. Tengri odpowiednio zareagował co pewnie uratowało mu życie i upadł szybko w trawę. Nie posiadał jednak takiego refleksu i tego typu umiejętności co łowczyni, więc nie uniknął ogromnego bólu i poparzeń. Seraph za to nie zdążył nawet drgnąć, przez co dosięgła go cała moc zaklęcia. Okropny ból i obrażenia na całym ciele sprawiły że, zachwiało nim mocno, jednak nie przewrócił się. Pokazał, że jest mocnym wojownikiem i nie tak łatwo go pokonać.

Zmartwiło to chyba dość mocno Gnolla – maga, gdyż odwrócił się on na pięcie i zaczął uciekać.

Został więc tylko troll i czterech poszukiwaczy przygód.

***

Liadon w końcu trafił na trakt i skierował się w kierunku, gdzie powinna być wioska. Wieczorny spacer okazał się bardzo niebezpieczny, bardziej niż mógłby się spodziewać. Czy to miał na myśli młody strażnik pod bramą? Elf szedł powoli, rany które otrzymał były uciążliwe, zwłaszcza w szybkim marszu. Wiał lekki wiaterek, który przyniósł mu na początku orzeźwienie, teraz jednak przyniósł mu coś jeszcze. Zapach zgnilizny i stęchlizny. Mocno go to zaniepokoiło, dla pewności wyciągnął więc miecz i zaczął nasłuchiwać. Poza śpiewem ptaków i szelestem liści niczego jednak nie usłyszał. Czujnie ruszył więc dalej. Na środku drogi, za zakrętem, który właśnie minął ujrzał nieprzyjemny widok.


W karmazynowo-rdzawej kałuży błota i krwi leżało truchło konia. Zwierze miało rozerwany brzuch i szyje, wszędzie latały muchy, a w ranach wiły się robaki. To w jakiej części zwierze było zjedzone, oraz zaschnięta krew świadczyły o tym, że musiało się to zdarzyć kilka dni temu. Za koniem leżał roztrzaskany wóz. Nawet z tej odległości, wojownik nie miał wątpliwości, że wóz został zniszczony przez coś silnego i pewnie wielkiego. Niepokoiło go jednak coś innego. Muszek i robali było za dużo jak na jednego konia. Musiało być tu więcej ciał. Zrobił powoli dwa kroki w stronę martwego konia, rozglądając się uważnie. Wtedy je dostrzegł. Po obu stronach drogi, do drzew przybite były obdarte ze skóry ciała. Ciało po lewej było masywniejsze, być może był to mężczyzna. Do wielkiego starego dębu przybity był na wysokości mostka wielkim, żelaznym mieczem. To drobniejsze ciało po prawej wbite było zaś na złamaną gałąź. Ręce i nogi obu trupów powykręcane były w nienaturalnych pozycjach, połamane żebra sterczały ociekając krwią a organy spływające po korze drzew, ogromna ilość robaków pełzających po całych ciałach i skóra wisząca na gałęziach tuż obok nich, spowodowały mimowolnie grymas obrzydzenia na twarzy Liadona.

Co mogło tak skrzywdzić tych nieszczęśników?

Raincaller 16-05-2009 19:07

Udało się. Tym razem celność ataku nie pozostawiała nic do życzenia. Szybki zdecydowany cios i gnoll poczuł rapier rozdzierający na wylot jego grdykę. Padł. Bard nie miał skrupułów, podszedł do zwijającego przeciwnika i celując prosto w serce ukrócił jego męki.

Rulius obserwował pole walki, cieszyły go kolejno po sobie następujące sukcesy jego towarzyszy. Kątem oka dostrzegł jednak gnolla dopadającego do Babci Danusi. Staruszka wyraźnie szybkością reakcji ustępowała zwinnemu przeciwnikowi. Nie udało jej się uniknąć ciosu. Bestia zachęcona udanym atakiem szykowała się do powtórnego natarcia. Chociaż nie dzieliła ich zbyt duża odległość, to jednak nie było czasu na wykonywanie jakichkolwiek ruchów. Rulius natychmiast pochwycił kusze, zwinna dłoń błyskawicznie umieściła bełt. Stuknięcie spustu i świst. Bard celował w głowę, miał nadzieję, że pocisk spopieli psi pysk napastnika nim ten opuści zbrojne ramie na ranną staruszkę.

Kerm 17-05-2009 13:18

Widok był jeszcze gorszy niż zapowiadał to zapach.
Truchło, leżące na środku drogi, wyglądało bardzo nieciekawie. Krążące wokół niego stada much nie robiły sobie nic z nadchodzącego elfa.
Liadon pochylił się nad leżącymi resztkami konia. Typowy, chłopski konik, żaden wierzchowiec.
Z pewnością nie zginął ani dziś, ani wczoraj. Krew zaschła jakiś czas temu, a w ranach pojawiły się robaki.
Brzuch był rozerwany... i to w sposób wskazujący na wielką siłę. A ślady szczęk... Sądząc z rozmiarów ugryzień było to coś znacznie większego od zwykłego wilka. No, chyba że dwa wilki wgryzały się w to samo miejsce.
Takiej masakry wilki nie mogły zrobić i jeśli to one konsumowały padłego konia, to pojawiły się tu już po zniknięciu prawdziwego sprawcy.

Leżący kawałek dalej wóz był całkowicie zniszczony. Nawet najlepszy majster nie próbowałby go naprawiać. Deski były potrzaskane, jakby kilka krasnoludów z wielkimi młotami waliło w nie z całych sił kilkanaście minut. Albo ktoś znacznie większy od krasnoluda machnął parę razy solidną maczugą.
Na deskach widniały ślady wielkich pazurów, podobne ozdabiały złamane chomąto.
To coś, co tutaj grasowało, miało imponującą szczękę i równie pokaźne pazury. I na pierwszy rzut oka wyglądało na to, że jakakolwiek maczuga do niczego nie była mu potrzebna...

Połamane koła leżały z boku, przypominając bardziej materiał na opał, niż dzieło solidnego kołodzieja. Poszarpane kawałki uprzęży porozrzucane były po obu stronach drogi.
Ani na wozie, ani w jego pobliżu nie leżały żadne towary. Zostały tylko zakrwawione strzępy odzieży. Jakieś resztki spodni, kawałek niebieskiej spódnicy czy sukni. Oderwany rękaw od koszuli. Resztki uprzęży, takiej, w jakiej nosi się miecz na plecach...
Albo wóz jechał bez ładunku, albo też ten, kto dokonał napadu, zabrał wszystko ze sobą. Ten, ewentualnie ci...

Liadon sięgnął do kieszeni po szmatkę, którą znalazł wcześniej.
Też wyglądała na kwałek ubrania, ale kolory znalezionych tutaj resztek były całkiem inne.
Kolejna ofiara?

Czy komuś udało się uciec? Raczej trudno było przypuszczać. Wszak najbliższym zamieszkałym miejscem były Południowe Dęby, a w tam przecież szeroko by omawiano taki napad... Gdzie zatem podział się woźnica? I towarzysząca mu osoba, bo znalezione resztki wskazywały na to, że jechały tu co najmniej dwie osoby...

Odpowiedź na to pytanie znajdowała się kawałek dalej.
Liadon wstrzymał oddech, nie chcąc uwierzyć w to, co widzi.
Do pnia starego dębu przybite były obdarte ze skóry zwłoki. Wielki miecz, wbity między żebra, przytrzymywał je na wysokości ponad dwóch metrów. Na gałęzi, niedaleko ciała, wisiała... skóra.
Liadon z trudem przełknął ślinę. Wiele rzeczy w życiu widział, ale coś takiego...

Zrobił dwa kroki i zatrzymał się. Po drugiej stronie drogi, wbite na złamaną gałąź, wisiało drugie ciało, nieco mniejsze, również obdarte ze skóry.

- Na Corellona... - wyszeptał Liadon.

Tego nie mogło zrobić zwykłe zwierzę. Zwierzęta nie były takie. Podobne okrucieństwo cechowało tylko istoty, które same siebie zwą inteligentnymi.

Ta dwójka musiała jechać od strony Dębów. Nagle wyrósł przed nimi potwór.
Usiłowali uciekać? Bronić się?
Bez względu na to, co wymyślili, ich plan się nie powiódł. Cokolwiek ich zaatakowało zabiło konia, a potem dopadło ich, zabijając w okrutny sposób.
Bawiło się z nimi jak kot z myszą? A może zabiło szybko, a dopiero potem w taki sposób potraktowało zwłoki.
Na to pytanie nie było odpowiedzi.


Liadon nie bardzo wiedział, co go skłoniło do dłuższego pozostania w tym miejscu. Jaki był sens ściągania ciał, skoro i tak nie mógł ich pochować? Jednak wbrew rozsądkowi nie potrafił ruszyć dalej.

Miecz był odrobinę za wysoko. Oczywiście potrafił go dosięgnąć, ale wyciągnąć? Podskoczyć, złapać za rękojeść i pohuśtać się?
Spojrzał na wóz.
Nie było tam żadnej skrzynki ani beczki.
Rozejrzał się dokoła.
Samotny kamień, odpowiedniej wielkości, leżał kawałek dalej.
Wielkość była odpowiednia, by spróbować wyciągnąć miecz, ale sam głaz był nieco zbyt duży, by móc go przenieść. Albo przetoczyć ręcznie.

Trochę to potrwało, zanim za pomocą dyszla dało się przesunąć głaz i umieścić w odpowiednim miejscu.
Jeden duży krok i Liadon znalazł się na szczycie głazu. Ten, chociaż dość wielki, zachwiał się odrobinkę. Widać pozycja, w jakiej się znalazł, niezbyt mu odpowiadała.
Liadonowi również nie, ale skoro zdecydował się na wyciągnięcie miecza, to innej możliwości nie miał.
Chwycił za rękojeść i z całej siły szarpnął. Miecz przez moment stawiał opór, a potem wysunął się. Liadon poleciał do tyłu i w ostatniej chwili zeskoczył z głazu, z trudem utrzymując się na nogach i puszczając miecz. Uwolnione ciało osunęło się na ziemię z obrzydliwym plaśnięciem. Głowa... potoczyła się po ziemi.

Liadon po raz kolejny pożałował, że podjął się tego zadania. Mógł wszystko zostawić i iść po pomoc...

Podszedł do leżących zwłok.
Głowa nie została odcięta ani odgryziona. Była, choć trudno w to było uwierzyć, urwana. Trzymała się na kawałkach skóry, które pękły, gdy ciało spadło na ziemię.

Co to mogło być? Kto, lub co miało tyle siły?
Liadon nie należał do słabeuszy, ale oderwać głowę dobrze zbudowanemu mężczyźnie...

Odruchowo rozejrzał się dokoła. Miał nadzieję, że sprawca tej masakry nie pojawi się tutaj w ciągu najbliższych chwil...


Spojrzał na leżący na ziemi miecz.
Dwuręczny oręż, nie pierwszej młodości. Należał do tego nieszczęśnika, czy też był własnością napastnika? Raczej to pierwsze, skoro resztki uprzęży leżały wśród pozostałości wozu. Czy pasowały do siebie?
Znalezienie odpowiedzi na to pytanie musiało nieco poczekać. Po drugiej stronie drogi wisiało drugie ciało.

To ciało było drobniejsze i znajdowało się nieco niżej.
Gdyby tak objąć... Można by ściągnąć bez większych problemów.
Liadon wrócił do pozostałości wozu. Jakiś większy kawał szmaty. Płachta, w którą by można zawinąć zwłoki...


Następne parę chwil Liadon wolałby na zawsze wyrzucić z pamięci.
Oczywiście wśród resztek rzeczy nie znalazł się ani jeden większy kawałek materiału i trzeba było ciało zsunąć z gałęzi.
Potem przetransportować do tamtego...
Pewnie nawet grabarz miałby opory...
Na koniec trzeba było zbudować prowizoryczny grobowiec z desek, by drapieżniki nie dostały się do ciał.
I zabezpieczyć to paroma większymi kamieniami...



Skrajem lasu, unikając światła księżyca, który co jakiś czas wystawiał twarz zza chmur, Liadon ruszył w stronę miasteczka.
Powoli, ostrożnie... Wypatrując ewentualnego niebezpieczeństwa.

abishai 17-05-2009 14:14

Szala zwycięstwa przechylała się raz na jedną raz na drugą stronę podczas tej bitwy.
Początkowa przewaga gnolli, zwiększyła się jeszcze o rozwścieczonego trolla.
Kula ognia z magicznego paciorka Tengira szybko przechyliła szalę bitwy na korzyść obrońców osady.
-Gdy się zbliży, zostawcie go mnie... na mnie się zatrzyma. – rzekł Seraph, ale Tengir widząc jak bestia rozrywa jego niedźwiedzia na strzępy, odrzekł ironicznym tonem głosu.- Jak zginiesz, wyryję te słowa na twym nagrobku.
Ale i gnoll z resztkami pióropusza miał asa w zanadrzu...Kula energii, którą użył, zmusiła Tengira do uskoczenie i upadnięcia na ziemię. A i tak czarnoksiężnik doznał straszliwego bólu, gdy energia elektryczne przechodziła po jego kolczudze i ciele do ziemi.
Tengir zacisnął zęby i podniósłszy się z ziemi chwiejąc cofnął się do tyłu, o parę kroków. Zauważył Aesterię w oknie. Żyła i miała się dobrze...A więc sytuacja w środku była opanowana. Ignorując ból, uśmiechnął się do aasimarki. Sam jednak nie wiedział, dlaczego to zrobił.
Czarnoksiężnik chwiał się na nogach, jego rany i oparzenia były zbyt poważne by je zignorować. Wściekłym wzrokiem odprowadzał więc gnollowego maga, wiedząc że go nie dopadnie...Nie dziś, przynajmniej. Sięgnął do jednej z kieszeni bandoletu, wyjmując różdżkę białej barwy, pokrytą krasnoludzkimi runami. Przyłożył ją do wypalonej kulą energii gnolla rany na ramieniu.
- No...zacznij działać, ty kapłański badylu.- wysyczał potrząsając różdżką. Dopiero po chwili runy, jedna po drugiej, zaczęły świecić bladym światłem. wreszcie sama różdżka rozbłysła silnym blaskiem, lecząc ranę i przywracając nieco sił czarnoksiężnikowi.
Spoglądał na Serapha mierzącego się sam na sam z trollem. Zapewne obie kobiety mu w tym pomogą, a czarnoksiężnik był w tej chwili zbyt słaby, by skoordynować ich ataki.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:58.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172