lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [DnD 3.5 FR] (18+) Żar krwawej nocy. (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/9015-dnd-3-5-fr-18-zar-krwawej-nocy.html)

ObywatelGranit 22-05-2011 23:54

Helm nieustawał w pieczy nad swoim kapłanem. Nim zdążyli otrząsnąć się po bitce z ogrami, jaszczur został rozniesiony na mieczach. Zwycięstwo kosztowało życie paru wartowników. Aquilian pomagał w pochowaniu każdego z poległych, odmawiając nad ich grobami słowa błogosławieństwa. Oddał im honory unosząc przyłbicę i pochylając głowę.
- Poniosłeś chwalebną śmierć w boju. Wytrwałeś do ostatniej chwili swej służby. Nie oczerniłeś swego imienia haniebną dezercją. Złożyłeś życie w ofierze, by inni mogli bezpiecznie kontynuować swą drogę. Chwała ci poległy strażniku! Niech Ten Który Czuwa towarzyszy ci w ostatniej drodze.
Po zakończeniu pochówków, oddzielili się od karawany. Helmita jechał na swym ciężkim rumaku tuż za wozem, czujnie rozglądając się wokoło. Miał na uwadze słowa Mii – kolejne starcie z ogrzym magiem mogło zakończyć się dla nich tragicznie. Podróż minęła mu w ciszy. Co jakiś czas zerkał na towarzyszy drogi. Aranon i Dant zdawali się być podobnie usposobieni. Nie zdawali się dążyć do rozmowy, preferowali ciszę – szczególnie Aranon. Z kolei Bared rysował się jako osobnik bardziej otwarty – może nawet rozmowny. Aquiliana intrygował fakt, iż prawie każdy swobodnej drużyny, którą utworzyli, dysponował mistycznymi mocami. Wyłącznie łotrzyk zdawał się nie przedstawiać magicznych predyspozycji. Nie mając podstaw do rozważań, kapłan zmuszony był uznać to za zbieg okoliczności. Nie do przeoczenia było też doświadczenie bojowego każdego z nich. Za pewne – podobnie jak kapłan – już wcześniej zostali ochrzczeni w ogniu walki.

Miasto w swej szaroburej okazałości ukazało im się wieczorem. Strażnicy nie wyglądali na podatnych na pertraktacje, więc nie pozostawało im nic innego jak podporządkować się. Rozbijanie obozowiska przy gasnącym blasku słońca, po całym dniu spędzonym w siodle z krótką przerwą na bitwę, nie należało do najprzyjemniejszych zajęć. Mimo to helmita nie narzekając pomagał zebrać drwa na ognisko i rozbijać namioty. Postawny duchowny zasiadł przy trzaskających płomieniach. Przystąpił do ceremoniału ściągania pancerza, który trwał dobry kwadrans. Gdy blachy spoczęły w plecaku, Aquilian zabrał głos:
- Co dokładnie sprowadza was do Hlutvar?
Ciekawość zwano pierwszy stopniem do piekła. Czyżby kapłan się tam akurat kierował?
- To tylko przystanek na naszej drodze do szczęścia - odparł Bared. - Do spełnienia marzeń i życzeń - dodał. Co, można by powiedzieć, było odpowiedzią całkiem zgodną z prawdą.
Kapłan skinął ze zrozumieniem głową: - Jak długo zamierzacie, a właściwie zamierzamy, tu zostać?
- Jak najkrócej - odparł Bared. - Nocleg, ewentualne zakupy i ruszamy dalej.
Aquilian zerknął na Aranona i Danta, być może mieli coś do dodania.
Aranon rzadko zabierał głos, ale teraz akurat miał coś do dodania, a raczej do załatwienia.
- Jeśli pozwolicie... wolałbym abyśmy pozostali w mieście kilka dni. Mam pewne zamówienie, które chciałbym zrealizować u któregoś z miejskich kowali. Przy odrobinie szczęścia któryś z nich będzie miał to, czego szukam, ale i tak będą potrzebowali czasu na korekty.
Bered nie okazał swego braku zachwytu. Dłuższy pobyt w mieście niekoniecznie oznaczał przyjemne życie w luksusie. Równie dobrze mogło to spowodować niepotrzebne komplikacje.
Dant milczał, zajęty zbieraniem drewna, rozbijaniem swojego namiotu i zabezpieczaniem juków. Zwykł pilnować ich jak oka w głowie. W końcu się jednak odezwał, siadając przy ogniu:
- Może ktoś z was ma igłę i nić? Szata się trochę rozdarła...
Pokazał ubranie, w którym faktycznie było nieco dziur.
- [i]Szkoda, że nie kupiłeś nic u Mii - powiedział Bared. – Mam wrażenie, że igła z nitką to trochę mało...
- Niestety nie mam – odparł – Udam się już na spoczynek. Zasłużyliśmy na niego - rzekł kapłan po czym wstał od ogniska - Dobrej nocy, miejcie się na baczności.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=GNpVSqYnX3I[/MEDIA]

Kapłan pochwycił plecak i udał się do pobliskiego lasu. Przygotowania zaczął już w drodze. Oddychał miarowo, bez pośpiechu. Przypominał sobie słowa psalmu. Gdy otoczyły go drzewa i zarośla zaczął rozglądać się za odpowiednim miejscem. Po chwili dostrzegł niewielką polankę strzeżoną przez trzy brzózki. Rozpakowywał swoje rzeczy recytując modlitwy. Wdział ornat i rozwinął niewielki pakunek. W powietrzu uniosła się woń egzotycznych pachnideł. Przygotowanie niewielkiego paleniska zajęło mu chwilę. Do ognia dorzucił susz, w efekcie czego dym przybrał nieco zielonkawy odcień. Kapłan nachylił się nad oparami i wziął głęboki wdech. Zaintonował pieśń, o tajemniczej i mistycznej melodii. Ponownie zażył uświęcony dym. Jego umysł został oczyszczony, a ciało rozluźnione. Psalm brzmiał czysto, a kolejne jego słowa wprawiały Aquiliana w trans. Otaczające go kształty i kolory zatraciły wyraz i ostrość. Kapłan zerknął na granatowe chmury wiszące nad lasem. Przez wieczorny nieboskłon przebijał się nieśmiały blask. Wtedy usłyszał też szept...

Zadanie niełatwe, któremu musisz podołać
A po nim z misji nie będziesz mógł się odwołać
Zabić druha, taka twa rola
W miejscu życia sokoła
Możesz się czuć jakbyś zabijał kogoś bliskiego
Będzie to bowiem sługa Prawdziwego

Wonny susz wypalił się do cna. W miejsce psalmu wstąpiła kojąca cisza. Helmita przez długie minuty rozważał usłyszaną wskazówkę. Nie było mowy o pomyłce – w mieście czekała ich kolejna zbrojna przeprawa. Dlaczego miałby jednak stawać naprzeciw „druha”?

Ruszył w stronę powrotną. Jedna myśl nie dawała mu spokoju – jak wielką rangę miało powierzone mu zadanie, skoro Helm był skłonny poświęcić życie jednego ze swoich wyznawców?

abishai 25-05-2011 21:37

Część 1
 
Cogito ergo sum obudził się w zaułku miasta. Kiedy, gdzie? Czy to miało znaczenie?
Szczupły, w obszarpanej szacie mnicha... być może z zakonu Ilmatera. Oparł dłoń na kosturze wykonanym z czarnego drewna i pełnym pęknięć wypełnionych ołowiem. Wyjął z plecaka obsydianową płytkę i wędrując po niej palcem, medytował. Na płytce pojawiał się co rusz rząd złotych znaków i symboli. Po czym znikały, by ustąpić kolejnym. W końcu wstał i rozejrzał się zastanawiając, czy to jest to samo miejsce, w którym kładł się spać.
I ten sam czas?
Nie wiedział, nie pamiętał wczorajszego dnia. A raczej... pamiętał jednocześnie trzy wczorajsze dni.
Wstał, otrzepał szatę i ruszył przed siebie. Miasto zdało mu się znajomym tyglem...


Był tu ? Czy dopiero będzie? Mury śpiewały swoją historię, mieszając się z głosami straganiarzy. A on przemierzał miasto niczym pielgrzym, szukający oświecenia.
Powoli szedł przez miasto szukając znaku. I znalazł. Symbol oka... coś w nim kryło. Ale to akurat nie miało znaczenia.


Umysł maga był przeczulony na znaki. Wszedł to karczmy “Czujne oko”. Wiedział, że coś tu śmierdzi. Akurat śmierdziała przypalona baranina. Kolejny znak. Usiadł przy pierwszym wolnym stoliku, zamówił posiłek i jedząc rozglądał się ciekawie.
Wodził spojrzeniem spod twarzy zakrytej kapturem. Znaki mówiły, że kolejny fragment układanki jest blisko. Jego wspomnienie... jest tutaj.
Kolejnym złym znakiem były latające kufry. Do diaska, jakieś złe moce musiały tutaj hulać. Niebawem do jego stolika przysiadła się kobieta w czarnym, podróżnym płaszczu z kapturem nasuniętym na głowę. Pan dostrzegł, że pani ma włosy w kolorze miedzi i że z jej skroni wystają kręte rogi. Niewiasta jednak nie zwracała uwagi na jegomościa, najwyraźniej czekała na posiłek. W jej kierunku ni stąd ni zowąd poleciał pusty kufel po piwie, jednak miedzianowłosa zręcznie złapała lecące w jej stronę naczynie i posłała z powrotem do “właściciela”. Niestety, tamten chyba przez “przypadek” oberwał, ale co tam to obchodziło rogaczkę? Wszystko to stało się w ułamku chwili i niewiasta zaczynała zachowywać się tak, jakby się nic nie stało.
A ów osobnik położył dłoń na jej udzie, jak gdyby nic i spytał.- Czemu rogi? I czemu tutaj?
- A czemu dłoń? I czemu tutaj? - odpowiedziała mu pytaniem, ale nie usunęła jego dłoni z jej uda. Spojrzała mu prosto w oczy.
Kobieta miała pomarańczowe oczy. Bynajmniej coś już więcej się na jej temat dowiedział. Ale czy się tym przejął? Bynajmniej.
Spojrzenie dwojga błękitnych oczu, było śmiałe jak na kogoś bezwstydnie obłapiającego kobietę. Uśmiech zza krótkiej bródki bezczelny niemal.-By poczuć... siłę. Dotyk wiele potrafi powiedzieć o innym. Twarde mięśnie, silne nogi... Nie wojownik z ciebie.
Nadal bezczelnie się gapił mówiąc.-Pokażesz twarz?
- Koniecznie? - mruknęła ze znikomym entuzjazmem.
-Tak. Koniecznie.-uśmiechnął się osobnik spoglądając jej w twarz. Dłoń na udzie dziewczyny, zacisnęła się delikatnie.
- A jak mi się nie chce - wystawiła mu ukradkiem język. - To co? - jej twarz nadal pozostała zasłonięta cieniem.
-Nadal pytanie. Czemu tutaj... czemu siedzisz.... czemu pozwalasz.-mruknął czarodziej przybliżając twarz do twarzy Cerre i wędrując dłonią po jej udzie.-Naznaczona drogami chaosu?
- Może tak... - mruczała, uśmiechając się złośliwie. Następnie odeszła w kierunku lady, strącając jego dłoń z własnej nogi..
Mag zapamiętał sobie twarz nieznajomej.


A może...wspomniał? Trudno rzec o czym myślał zakapturzony mężczyzna przymykają oczy i mrucząc do siebie.- Taka jaką zapamiętam. Ile więc czasu? Strzała została... droga została wyznaczona. Któryż to raz? Czy ten będzie ostatni? Czy pierwszy może?
Cerre powróciła wkrótce do stołu, ze szklanką kwaśnego mleka i tacą pełną kanapek. Zerknęła na maga i się roześmiała z jego spojrzenia.
- Głodny pan, jak widzę. Chociaż chyba jedzenie tu wiele nie pomoże. Pan jest podróżnikiem może? Bo że magiem - to widzę.
-Podróżnikiem? Tak. Podróżuję to tu to tam. Podróżowałem i będę podróżować. Przez miejsca, wymiary, czas. Byłem jestem będę. A może będziemy? Jesteśmy jednym i tym samym. Cogito ergo sum.- mag wygłosił dość bełkotliwą filozoficzną tyradę. I znów spojrzał Cerre w twarz. Coś go w niej fascynowało.
- Cerre, panie - przedstawiła się rogata. - To faktycznie, jest pan uniwersalnym podróżnikiem. A tak się składa, że także podróżuję, w wkrótce udaję się na poszukiwanie skarbów. Moim celem jest krasnoludzka twierdza, tam zamierzam je odnaleźć.
-Mhmm...- stwierdził mag, pocierając podbródek.-A któraż to krasnoludzka twierdza i co czynił ją... wyjątkową?
- Ta na północ od Hluthvar.-
-Dopiero ją zbudują... czekaj... który my dziś mamy? Tyche jeszcze istnieje?-położył dłoń na swym czole i przymknął oczy starając sobie coś przypomnieć.-Sama... nie... chyba nie jedziesz sama... C. Cerre
- Na razie jadę sama - rzekła smutnym tonem. - Towarzyszy się zgubiło po drodze i jest niedobrze. Ale widzę, że pan też jest sam w tym bałaganie czasowym. Dzisiaj... hmmm, 1 Flamerule 1369 RD, a... Tyche? - zdziwiła się i gwizdnęła cicho pod nosem. Jeśli on zostanie jej towarzyszem , to zaiste czeka ją... bardzo ciekawa droga. Facet wyglądał na kogoś z innego planu. Zupełnie innego planu. - Wyruszyłby pan razem ze mną?
Czarodziej spoglądał na nią w milczeniu. Ba, gapił się w jej twarz niczym sroka w gnat. Przymknął oczy, położył dłoń na jej udzie. Znów milczał, przez chwilę.-Co takiego jest w tej twierdzy?
- Skarby - w jej oczach płonęły ogniki. - Duuużo skarbów.
Skaaarby....Skarby...Skaaarby....Skarbyyyy.- mruknął wodząc dłonią po jej udzie, wyczulony na drżenie jej ciała. Zamknięte oczy, skupienie.-Skaaarby. Skarby. Skarby.- skarby mało go interesowały. Zwłaszcza bliżej niesprecyzowane skarby. Bajki. Ale ona, to co innego... Intrygowała go. Ona była częścią jego ścieżki. Przynajmniej też ścieżki. Przewodniczką do kolejnych znaków. Pod palcami czuł ogień, przygaszony, ale nadal ogień. Chciał pochłonąć jego żar... zamknąć w sobie, okiełznać.-Jakież tooo skarby... i skąd o nich wiesz?
- Z katowni - pokazała mu ukradkiem język i zachichotała.
Otworzył powoli oczy wodząc nadal dłonią po jej udzie. Spojrzał jej prosto w twarz uśmiechając się.-Spełnię twe.. pragnienie. Pojadę z tobą.- zmarszczył brwi dodając po chwili.-Po skarby.
- I po przygody, tak? - dopowiedziała mu szczebiocząc delikatnie. Uśmiechnęła się do niego.
-Czujesz się przy mnie bardziej... kobieca?- przysunął twarz do jej twarzy. Skinął głowę.-I po przygody.
- A czy ty czujesz się przy mnie bardziej męski? Czy obronisz mnie przed bandytami i złymi stworami? - wpatrywała się w oczy maga. - I dlaczego tak?
-Pewność zdarzeń, zachowań jest taka... nudna. Przypadek... chaos bywa całkiem ciekawy.-odparł czarodziej bezczelnie dotykając wargami czubka nosa Cerre.-I wypadkowa różnych prawdopodobieństw jest wszystkim w tym i tamtym świecie.
- A zatem uwielbiasz niespodzianki - dodała szeptem Cerre. - To i po niespodzianki - zachichotała, po czym namiętnie go pocałowała w usta. Dłoń maga wsunęła się pod kaptur mniszki i docisnęła jej twarz, do jego twarzy. Całował powoli delektując się miękkością jej ust i wsuwając język głębiej. Gdzieś pod czaszką tłukło się mu słowo “Pamiętam”. Jednak żadne wspomnienie nie było do tego słowa doczepione. Zresztą , na razie ważniejsza była dłoń wsunięta w ognisto-rude włosy i wargi pieszczące jego usta. Czuła, jak mężczyźnie wciąż mało atrakcji na ten ranek, krew krążyła w żyłach coraz szybciej, serce mocniej zabiło. Stwierdziła, że i jej doskwiera brak iskry w sytuacji. Z drugiej strony: na widoku innych ludzi? Smakowała tej subtelnej rozkoszy, ciało jej drżało od stopniowo wzmacnianych doznań.
- Nie wolałbyś na górze? - szepnęła kobieta. Cogito wyczuł, że nieco ją rozpalił. Natomiast publiczność z rozkoszą na osobności ciężko dało się ze sobą połączyć.
-Wolałbym.- odparł Cogito. Gdzieś w głębi duszy, wiedział że jest z premedytacją uwodzony. Że kobieta swe ciało używa jako liny, by spętać go i zdobyć jego lojalność. Nie żeby mu to przeszkadzało. W sumie pasowało to do scenerii tego aktu... pasowało do gry w którą miał grać, pasowało do niedopowiedzeń. A i... przesunął dłonią po jej drżącym udzie, drugą muskając szyję. Skłamałby, gdyby nie poczuł iskierki przyjemności jaki sprawił Cerre jego pocałunek. Łączenie przyjemnego z pożytecznym, szaleństwa z geniuszem, ognia z wodą... lubił łączenie kontrastów. Wstał żartując.-Tu też może być zabawnie... acz.... rozumiem, że masz opory.
- Nie, jeszcze będą przeszkadzać - szepnęła do maga. - Ludzie mnie nie lubią, nawet bez przyczyny, i się czepiają. A poza tym na górze jest więcej wolnej przestrzeni, a tutaj zaduch.
-Prowadź Cerre...-odparł muskając dłonią policzek dziewczyny.-Czepiają... boś ładniutka.
- Oj, coś bym nie powiedziała, że to ten powód - zadziornie się uśmiechnęła prowadząc nowego kamrata (a może kochanka?) na górę, do własnego pokoju.

Gdy dotarli i drzwi się za nimi zamknęły, czarodziej naparł na nią, przyciskając swym ciałem, jej ciało do ściany i powoli zsuwał kaptur z jej głowy. Po czym palcami przesuwał po jej rysach i rogach, spoglądając na nią bez obrazy... za to z pożądaniem w błękitnych oczach. Przesunął kciukiem po jej wargach w milczeniu. Cogito bardzo szybko przejął panowanie nad sytuacją. Przez moment potańcowali po pokoju; kiedy pan Cogito znalazł się w pobliżu łóżka, w najmniej spodziewanym momencie Cerre przerzuciła go przez biodro na własne łóżko, zaraz po tym dziewczyna wykonała efektowną śrubę i wylądowała tuż koło kochanka.
- I w dodatku lubisz tańczyć, jak widzę - zachichotała, i położyła się na nim. Mężczyzna miał ciekawą perspektywę na jej piersi. - Czym mnie jeszcze zaskoczysz? - całowała namiętnie kochanka w usta; była na tyle chętna do pomocy, że pomagała pozbyć mu się koszuli. Niedługo potem usta lubieżnie masowały ciało Cogito.
Dłonie maga uwolniły swe ciało od płaszcza i po chwili od pasa. Dłonie wsunęły się pod koszulę dziewczyny, którą powoli podwinął i zaczął ów biust dotykać i pieścić.-A czyż można cię zaskoczyć? Czyż jestem pierwszym twym... kochankiem... czuję.... ogień, który płynie w tobie.- Nachylił się by lubieżnymi pociągnięciami języka wędrować po szczytach jej piersi.-Jesteś piękna... niczym ogień. Cerre.
Było jej jeszcze mało tych emocji. Wiedziała, że trochę się podlizuje, ale... och, a czemu by nie? Może być... pikantniej. Cogito szybko stracił spodnie. Cerre zresztą też. Zsunęła je powoli z siebie, stojąc nad nim... czując swoje spojrzenie, gdy patrzył jak się przed nim obnaża. Sam został błyskawicznie roznegliżowany, mógł przy okazji podziwiać ciało diablicy. Przejechała lubieżnie językiem po wargach, spoglądając na niego. Dodatkowo na jego oczach pobawiła się jedną piersią, chcąc zapewne zachęcić Cogito do zabawy. Jakby mało było tego, usiadła na jego kolanach. Pragnienie rozpalało jej ciało, o tak...
Cogito w jej oczach wydawał się takim pysznym, podniecającym ją kąskiem. Niedługo potem nachyliła się ku niemu. Mężczyzna musiał przyznać, że ten masażyk jej dłoni... schodzący coraz niżej... też go mocno podniecił. Igraszki przybierały na intensywności.
Ciało maga było szczupłe i pokryte rozmaitymi bliznami. Niektóre z nich wydawały się … dziwne. Ciężko było zgadnąć, co je uczyniło. Jakiż stwór zostawiał takie ślady na ciele. A oczy maga skupiły się na piersiach diabliczki, by po chwili zacisnąć na nich dłonie i pieścić je namiętnie. Małe preludium przed głównymi igraszkami.
Cogito nasunął Cerre nad swój “oręż” i po chwili połączył się z nią... gwałtownie i mocno. I namiętnie. Tak też zresztą zaczął całować, rozpalony wspólną zabawą. I wędrując dłońmi po jej podskakującym na nim ciele.
Przypadkowo dłoń Cerre powędrowała na prawą łopatkę maga - wyczuła sporą wypukłość. Nie była to kwestia garbu czy innych krzywizn kręgosłupa. To było dziwne, ale pochłonięta żądzą nie zwróciła na to szczególnej uwagi. Nie to się w obecnej chwili liczyło. Ważniejsze były figle z magiem, bez udziału innych osób...
Powolne ruchy przyspieszały na sile, dwa ciała wiły się w gorącym rytmie dzikiego pożądania. Piersi Cerre ocierały się o tors maga, szyja czuła wędrujące po niej usta, podobne jak pośladki. Ale i tak najważniejsze doznania skupiły się pomiędzy udami i w podbrzuszu. Żar który rozlewał się po ciele Cerre z każdym ruchem ud. Pożądanie, które sprawiło, że poszła do łóżka z nowo poznaną osobą, pożądanie to płonęło coraz bardziej, sprawiając że ona chciała więcej i więcej. Zresztą, czy teraz można się było wycofać?
Nie, ale może ona nawet teraz nie chciała tego? Przyjemność, błogostan zawitał w jej umyśle, pozwolił choć na moment o codzienności, o przeklętej misji... Jej ciało drżało z rozkoszy, nasycała się przyjemnością płynącą z tych zabaw. Wkrótce ich oboje zaczęli drżeć w obliczu nadchodzącej ekstazy. Ruchy nabrały dwojga ciał nabrały dzikiej żarliwości. Aż... Cerre wygięła się w łuk, drżąc w ramionach kochanka. Z ust dziewczyny wyrwał się cichy jęk. Po czym przytuliła się do niego.

Jej ręce wciąż wędrowały po jego ciele, wyszukując nowych oznak niepowtarzalności Cogito. Wyczuła sporą gulę (dość podejrzaną), a te blizny... od czego mógł je mieć? A może to dlatego, bo... wciąż poszukiwała nowych doznań?
-No i? Czy to było to, czego ci brakowało?- mruczał Cogito wędrując wargami i czasem językiem, po nagich piersiach Cerre. Nadal siedziała na nim, co gołemu czarodziejowi jakoś nie przeszkadzało.
Cerre zresztą niespecjalnie to przeszkadzało. Aczkolwiek masowała jego kark, pieszcząc jego szyję ustami. Szepnęła mu do ucha:
- Tak, możesz mi zrobić dodatkowy masaż - dodając odrobinkę kłamstewka do wypowiedzi.
-Masaż? A co ci pomasować?- mruknął czarodziej, całując szczyty piersi Cerre, w lubieżnej pieszczocie.
- O, kontynuuj. Albo... - zasugerowała masaż okolic z futerkiem.
-To połóż się wygodnie.-odpowiedział mag.
Cerre cały czas leżała wygodnie. Cogito miał dobry widok na jej piersi.
Ale zajął się innym obszarem. Głowa Cogito zanurkowała pomiędzy uda Cerre, a usta zaczęły pieścić obszary intymne mniszki, szturmując je językiem.
- Jest sprawa - wyszeptała. Westchnęła, po chwili dodała. - Musimy spotkać się z pewnym gościem później - głaskała maga po głowie.
Ruchy języka maga w Cerre, były nerwowe i badawcze. Świadczyły one jednak o jednym, nie była jego pierwszą. Masując uda, przesuwał językiem, przerywając jednak zabawę, by spytać.-Z kim? Po co?
- Z takim jednym - mruknęła. - Coś od nas chce.
Cogito przerwał igraszki i spojrzał na twarz Cerre pytając się.-A dokładniej? Skoro ruszamy do zamku, razem to... możesz powiedzieć coś więcej?
- Jeden cyricowiec coś od nas chce - mruknęła z niezadowoleniem z tego faktu. - Co dokładniej, nie mam pojęcia - wzruszyła ramionami.
Cogito językiem przesunął po jej udach liżąc je powoli. Palcem zaś dotknął jej intymnego miejsca, wzbudzając w ciele Cerre przyjemne drżenie.-A po co nam on? Nie ma go w naszej ścieżce. Cyric i jego banda nieudaczników nie są warci uwagi.
- Wolę nie ignorować tej bandy nieudaczników. Zobaczymy, co on od nas chce.
-A czego ty chcesz?-spytał mag znów wracając do gorącej pieszczoty językiem, najbardziej intymnego fragmentu ciała Cerre.
Westchnęła. I tu ją miał. Jej ciało zadrżało i lekko wygięło w tył pod wpływem przyjemnych sensacji płynących z tej igraszki.
- O, jeszcze możesz masować... Chcę tego... - wyszeptała. Gotowa była mu się oddać raz jeszcze.
-W końcu jesteś wszak kobietą.- odparł czarodziej i wzmógł pieszczotę pomiędzy udami Cerre. Jednocześnie jednakże myśli Cogito odpłynęły w innym kierunku. Delikatnie masując uda Cogito ni stąd ni zowąd spytał.-Widziałaś kiedyś pustynię?
- A skąd takie... pytanie? - spytała... znów westchnęła. Zaczęło się jej podobać.
-Pustynia... po horyzont wydmy czarnego piasku, wichry przetaczają się po niej polerując kości martwych od eonów gigantów. Mam wrażenie... że powinienem tam... być.- pieszczotliwie przesunął palcami po kwiatuszku rozkoszy Cerre, wsunął głębiej, wyraźnie bawiąc się jej wrażliwym miejscem. Niczym chłopczyk nową zabawką.

Wyglądało na to, że czeka ją... ciekawe... towarzystwo...
Ponownie się zagotowało na łóżeczku. Zmieszano kilka łyżeczek zabawy z litrem pikantności.
Westchnęła na niespodziewane skojarzenie Cogito z pustynią. Jego tam raczej nie wyśle - było jej zbyt przyjemnie. Natomiast niewerbalnie mu zasugerowała, żeby pobawił się swoim mieczykiem w jej wnętrzu. Cogito wziął się tym razem za zabawę paluszkami, zamiast swym ‘orężem’. Powoli wędrował, uciskał masował wzmagając jedynie pożądanie, powodując drżenie i rozpalając ogień w ciele Cerre. Ogień który domagał się ugaszenia.
Problem w tym, że mag błądził myślami gdzieś indziej, ograniczając się do pieszczot.
Musiała zatem sprowadzić błędnego rycerza na dobrą drogę.
- Daj ostrzej, kochanie, ot - pchnęła go lekko na łóżko. Sama się nadziała na jego palik. - No, nie jest... przyjemniej? - omotała go, diablica jedna. Kobieta przejęła inicjatywę w figlach, całując się z nim lubieżnie.
Nie na długo jednak. Czarodziej chwycił ją w okolicy bioder, podniósł się do pozycji siedzącej. Zaczął obsypywać pocałunkami i pieszczotami. A ruchy bioder sprawiały, że Cerre czuła mocniej i głębiej swego kochanka. I energiczniej robiło się bardzo gorąco. A on uśmiechał się bezczelnie, szepcząc.-Uzależnisz się ode mnie... i co wtedy?
- O, na pewno? - równie chytrze się uśmiechnęła i namiętnie całowała jego usta. Oraz masowała coraz intensywniej jego ciało.
-Zdecydowanie...- wsunął nieco dłoń we włosy Cerre i lekko za nie ciągnąc zmusił ją do wyeksponowania szyi. Całując ją po niej i liżąc szeptał.-Brak ci kontroli nad sobą. Tym bardziej... nie uzyskasz nade mną. Kontrola, dominacja... seks jest tylko jedną z dominacji. A my tu toczymy batalię czyż nie?
Jego głosowi brakowało opanowania, jego ruchy były gorączkowe, przez dziewczyna “podskakiwała” nieco na swym kochanku.
- Pierwszy zacząłeś... - wyszeptała gorączkowym tonem. Podskakiwała, a nawet zrobiła przerzut. Też chciała sobie poleżeć na łóżku. Wtedy on mógł ją pieścić: Cerre wydawało się, że przez Cogito tak prędko się nie nasyci. Bezwstydnik jeden.
Zmienili pozycję... Cerre leżała przygnieciona przez Cogito i czuła jego wargi na swych piersiach. Dłonie zresztą też pieściły jej biust. Leżała pojękując pod magiem, którego znała od kilku godzin zaledwie. Zaś Cogito rozpalając żądze i zmysły kobiety, chichotał mówiąc.-Nieważne kto zaczął... ważne jest tylko... zwycięstwo, ostateczny efekt działań. Punkt w których chaotyczne nici zdarzeń, splatają się w jeden węzeł.
Gadał od rzeczy, ale wiedział co trzeba robić w łóżku. I to bardzo dobrze.
To bardzo dobrze, że wiedział. Rozpalona doszczętnie Cerre przewróciła się na bok.
- Nie, mój miły. Nie chaotyczność, a płynność zdarzeń - wystawiła mu lekko język. Znów przemieścili się na moment przerywając pieszczoty.
Znów mag wylądował na plecach - znów kobieta nad nim górowała. Żar ich ciał eksplodował - oboje doszli do nirwany. Cerre wygięta w łuk, zadrżała i z jękiem opadła na Cogito. Było jej przyjemnie...
Czuła jak czarodziej muska ją po policzku dłonią leniwie. Bowiem Cogito zaczynał lekko drzemać, zmęczony figlami.
Oddychała szybko. Cogito najwyraźniej będzie musiał popracować nad kondycją. Lecz Cerre taka zabawa zaspokoiła. Gorąca, rozpalona, głaskała jego policzek dłonią.
- No, mój drogi, niedługo wychodzimy - szepnęła do niego. - Ten gościu, z którym się mam spotkać... i który jest od Cyric’a... to jest agent... coś ode mnie chce. Chce też, abyś ze mną przyszedł do niego - wciąż szeptem mówiła do niego.
-Pionek na planszy... przesuń o trzy pola. Rozgrywka się rozpoczęła, moja... heroldzie, obwieść nadejście.- mruknął w odpowiedzi Cogito.
- Nadejście apokalipsy... - Cogito odpłynął w eter, więc Cerre cisnęła w niego swoje ubrania. - Odziej mnie, heroldzie.
-Naznaczona... ja rozdziewam. Nie odziewam.- zaśmiał się czarodziej zbudzony w ten sposób. Podszedł do niej nagi i dotykając palcami jej nagich piersi. Muskając je opuszkami palców, szeptał.-Nie uczynisz ze mnie swego sługi... Nie tak łatwo, w każdym razie.
- Cóż... jak chcesz , wymienimy się odzieżą - Cerre wzięła swą bieliznę, odziała się w swoje szatki prędko i wzięła ze sobą odzież Cogito. - Albo i nie. Pięknie prezentujesz się i bez niej - wystawiła mu język.
Już odziana mniszka wyszła z pokoju wraz z ubraniami maga.
Kiedy wydawało się, że rogata nie odda mu ubrań - cisnęła je w jego kierunku. Najwyraźniej przemyślała konsekwencję tej sytuacji.
- Ubieraj się. Wychodzę... a raczej... wychodzimy! - rzekła do Cogito.
A mag zaczął się szybko ubierać, w milczeniu... czasem jednak mamrocząc coś pod nosem.

abishai 25-05-2011 21:40

Część 2
 
Spotkanie z agentem kościoła Cyrica nie zrobiło wrażenia na Cogito. Zresztą czarodziej pamiętał spotkanie z samym Cyriciem, aroganckim i małostkowym trzeciorzędnym intrygancikiem... A przynajmniej wierzył, że go spotkał. Ile bowiem było w jego głowie prawdziwych wspomnień, a ile złudzeń, bogowie tylko raczą wiedzieć.
Czarodziej nie uważał tej namiastki boga, za istotę uwagi. Jeszcze więcej pogardy miał dla jego wyznawców.
Naiwnych wręcz, patologicznych megalomanów.
Zakapturzona szczupła sylwetka maga, przysłuchiwała więc się wywodom czciciela Cyrica z obojętnością malującą się na twarzy mężczyzny. Spojrzenie maga skupiło się bardziej na szczurze który lawirował pomiędzy nogami bywalców z okruszkiem chleba.
Dopiero, gdy rozmówca portret raczył rzucić na niego okiem, kiwając głową w takt... słyszanej tylko przez niego muzyki. Słowa jakieś pytania, wyrwało go z zamyślenia.
-A dostałbym szczerą odpowiedź? Wątpię. Wy zawsze kłamiecie. A mnie się nie chce odsiewać ziaren od plew.- mruknął zrezygnowanym tonem głosu Cogito. Po czy nagle się ożywił wpadając na genialny pomysł.- Może gdybym pobudził w tobie szczerą stronę duszy! Na przykład piorunami. Popieścił nimi twoje jaja...o ile ci ich nie wycięli. Tak, tak... pewnie teraz powiesz bzdety o tym jak ważną jesteś personą. I gdyby coś ci się stało... i takie tam. Ale prawda jest taka, że mógłbym cię tu ukatrupić i nigdy się nie przejął. O ile podjąłbym się tego zadania. Widzisz. Tak naprawdę jesteś zbędny. Dla twego szefa jesteś wymiennym chłopcem na posyłki, wartym mniej niż pył z mego buta. Dla podwładnych... o ile masz jakiś podwładnych. Jesteś trupkiem, na ich drodze do celu. To jak...wykażesz się męskością, czy spietrasz?
Chwila szeptu i przez chwilkę dłoń maga jarzyła się energią błyskawic w oczekiwaniu na odpowiedź.


-Bo jak spietrasz...to nie mam więcej pytań. Nie ufając udzielonym odpowiedziom, nie ma sensu ich zadawać.- po czym rzekł po chwili zadumy. –A sprawą się zajmę.
Agent kościoła Cyrica lekko przymrużył oczy, skrzywił usta i przez chwil walczył sam ze sobą żeby coś odpowiedzieć Cogitowi, ale w końcu nic nie powiedział.
Cerre w myślach stwierdziła, że... ten typek, ten świr, kimkolwiek by nie był, mógł być kluczem do przełamania klątwy wyznawców Cyric’a. Robiąc dobrą minę do złej gry, świadczyła może przysługę agentom, ale też ratowała swoją skórę. Akolita zaś zmieszany z powodu patetycznego, a zarazem charakterystycznego dla maga przedziwnego bełkotu, nic nie odparł.
-To jak? Zostajemy tu jeszcze czy czekamy na...? Nie wiem na co.- Cogito widząc brak odpowiedzi zerknął na Cerre. On sam niczego ciekawego się nie dowiedział. Poznał co prawda kolejny element swego chaotycznego planu... ale to wszystko, co mógł uzyskać.
- Co chcesz się od niego dowiedzieć?
-Nic i tak wartościowego nie powie.-wzruszył ramionami Cogito. I dodał.-Chodźmy stąd.
Musiała zatem później dowiedzieć się od akolity, co od nich chciał.

Kiedy oddalili się od opuszczonego domostwa, Cerre spytała Cogito, dokąd planuje pójść. Mniszka zamierzała następnego dnia ruszyć w drogę. Wtedy nie wiedziała jeszcze, że drużyna znajduje się tak blisko Hluthvar.
-Gwiazdy mnie poprowadzą do celu, którego nie widzę. Znajdziesz mnie sama... więzy krwi cię łączą.- odpowiedź czarodzieja była równie szalona jak on sam.
Cerre oczywiście nie rozumiała tego wywodu postrzelonego czarodzieja. Nie była typem poety.
Nie zrozumiała zwłaszcza ostatniego zdania.
- Nie chce mi się ciebie poszukiwać. Podobno miałeś ze mną wyruszać na poszukiwanie skarbu - choć przy okazji Cerre zadała sobie pytanie... Czy nie przywalić mu pięścią w głowę, żeby krew mu lepiej wpłynęła do mózgu? Albo jak by mu tu olej w głowie wymienić.
Objął ją nagle w pasie, przywarł ustami do jej ust. Po czym dłonie ześlizgnęły się lubieżnie na jej pośladki, wędrując po nich. Całował długo... smakując jej wargi.-Mam wejść do twego pokoju w nocy? Tej nocy.
- Długo myślałeś nad tym pomysłem?
-Jestem geniuszem... opieram swe działania na iskrze.-odparł Cogito i musnął wargami płatek uszny Cerre.- I wyczuwam pragnienia twego ciała.
Ponoć część świrów była geniuszami. Jednak pozostałość nadal pozostała wariatami. A Cogito wzbudzał w Cerre kontrowersje.
- Pewnie i tak wpadniesz - rzekła to subtelnym tonem. Nie zwracając uwagi na pragnienia ciała, które domagało się jeszcze intensywniejszych zabaw.
-Pewnie otworzysz mi drzwi... nieprawdaż?-mag ujął wargami płatek uszny Cerre pieszczotliwie, równie pieszczotliwie wędrując dłońmi po jej pośladkach. Czarodziej już zdołał zorientować się, że mniszka jest bardzo namiętną kobietą, spragnioną intensywnych doznań. Wręcz od nich uzależnioną.
Będąc mniszką, Cerre musiała jakoś nad sobą panować. Jednak ostatnio działo się tyle rzeczy, tyle spraw przewróciło się o 180 stopni. Namiętność u niej często brała w górę. Tak samo inne doczesne przyjemności często ją kusiły.
Uświadomiła sobie, że już od dłuższego czasu przestała zwracać uwagi na pewne sprawy. Przestała zastanawiać się nad tym, skąd pochodzi, kim byli jej rodzice. Nie pamiętała ich, i owszem... Tak samo w zapomniała swych lat dzieciństwa, młodości... Ale - dlaczego zwłaszcza te lata wyparowały z jej pamięci? Może ten mag będzie kluczem do rozwiązania tej zagadki?
W tym momencie mag ponownie ją uwodził. Prawdą było to, że takie zabawy sprawiały jej przyjemność, lecz czekały na nią inne, dotąd jeszcze nierozwiązane sprawy.
- I tak pewnie sam sobie je otworzysz - mruknęła do niego.
-Ja pokonuję przeszkody na mej drodze, lub je omijam. Ale nie odstraszają mnie one.-mruczał cicho nadal pieszczotliwie wodząc wargami po płatku usznym Cerre.-Jednakże, co zastanę za tymi drzwiami?
- Mój pokój. Mnie -” i jednego kompana”, dodała w myślach.
-To się zastanowię... a może pomylić pokoje?- zaśmiał się jej cicho do ucha czarodziej i... oderwawszy od niej, ruszył uliczką, postukując miarowo kosturem.
Cogito zmierzał w głąb miasta wędrując błotnistymi uliczkami, dzielnicy biedoty.


Nie wiedział gdzie idzie i nie dbał o to zdając się na swój instynkt i kaprysy i na znaki.
Im więcej było ludzi, tym znaki stawały się wyraźniejsze. Twarze, głosy zlewały się w kakofonię myśli i obrazów.


Którą się jednak nie przejmował. Przywykł do niej. Cerre zaś obecnie jawiła się jako kolejne wspomnienie. Wiedział, że gdzieś ma iść, kogoś zabić... ale w tej chwili, niezbyt się tym kłopotał.
Nie był też w nastroju na morderstwa wędrując uliczkami miasta.
Wiedział, że musi znaleźć świątynie Helma, a potem... Tu zaczynały się schody. Nie wiedział co potem. Nie wiedział też po co szukać tej świątyni. I nie kłopotał się przypominaniem powodu. Na razie nie chciał sobie przypominać.

Dotarł do owej świątyni, potężnej budowli głoszącej swym istnieniem chwałę Helma, Wielkiego Strażnika. Przez chwilę milczał gapiąc się na szczyt budowli, po czym zamarł garbiąc się.
Jego twarz skrył cień kaptura, przez przypominał posąg pokutnika. Po czym wszedł do środka, rozglądając się trwożliwie po wnętrzu katedry. Spojrzenie niebieskich oczu wędrowało szczególnie po Helmitach obecnych w budowli. Szukał kogoś... szukał ciemnoskórej aasimarki, szukał jakiegoś kapłana... tego kapłana. Osobnika naznaczonego przez przeznaczenie. Szukał znaku, który zaprowadzi go do kolejnej ścieżki.
Szukał wybranego. I natrafił. Podszedł do kapłana i drżącym głosem rzekł.-Czuję potrzebę nawrócenia ze ścieżki zła.
Pochylona w dół głowa i szeroki sprawiał, że kleryk nie mógł zobaczyć przewrotnego uśmiechu na ukrytej w jego cieniu twarzy...

Wieczorem dotarł znowu do „Czujnego Oka”. Spoglądał z uśmiechem na szyld karczmy. Po czym zaczął mówić.-A jednak... nie widzisz wszystkiego. Nie wszystko uda się wypatrzeć, nie wszystko przewidzisz. Twe osądy są związane karbami porządku, logiki, mimo iż mienisz się łamać prawa...tak naprawdę jesteś jego więźniem. Nie rozumiesz czym jest chaos... czysty chaos w swej zmiennej naturze.
Zaśmiał się głośno i ruszył na górę. Noc już okryła mrokiem miasto i w karczmie było pełno ludzi, których wyminął wspinając się schodami. Dotarł do drzwi i wykonując gesty szeptał.
-To co zamknięte niech otworem stoi
to co otwarte, niech zatrzaśnie przed nosem
odźwierny umysłu i mocy odźwierny
posłuszny mym słowom
spełnij me zamiary.

Wokół dłoni maga zaczęły pojawiać się węże o „głowach” zakończonych sztyletami, o wiele więcej niż być powinno...chyba. Cogito wiedział że zaczerpnął więcej mocy, niż potrzebował. Wiła się w jego umyśle jak nieokiełznany rumak. Ale zdołał ją opanować. Jeden z węży wbił się w zamek głową i przekręcił. I po chwili drzwi puściły, a Cogito wślizgnął się do pokoju Cerre.

Kerm 27-05-2011 23:28

- Dzięki za pomoc - Bared podziękował za leczenie, dzięki któremu nie musiał używać mikstur.


Mia równocześnie miała rację, i jej nie miała. Oczywiście powinni jak najszybciej opuścić to miejsce, ale jeśli chodzi o maga... nie mając skrzydeł nic nie mogli mu zrobić, skoro zdecydował się uciec. Biec za nim i czekać, aż spadnie? Ciekawy pomysł... Ale Mia zapewne uznałaby powiedzenie tego na głos za ironię. Poza tym, ze względu na brak czasu, wolał z nią nie dyskutować. Szczególnie że miał zamiar załatwić jeszcze jedną sprawę.

- Pytanie mam dotyczące interesów - dogonił Mię, która ruszyła już w stronę swoich ludzi. - Czy wśród pani towarów znalazłaby się może różdżka leczenia? Jeszcze jedna czy dwie takie przygody i mikstury się skończą, a kapłani nie zawsze są pod ręką...
- Tysiąc sztuk złota
- powiedziała natychmiast Mia.
- Chyba trochę drogo... może tak za pięćset? - spytał, przystępując do tradycyjnych targów.
- A w życiu... ale może być dziewięćset.
- Sześćset?
- spytał Bared.
- Osiemset pięćdziesiąt.
Był to pewien postęp, ale Bared, chociaż stać go było na taki zakup, nie zamierzał przepłacać. Zbytnio przepłacać.
- Sześćset pięćdziesiąt - Bared zwiększył nieco ofertę.
- Osiemset pięćdziesiąt - powtórzyła Mia ze zmrużonymi oczami.
- Siedemset? - zaproponował Bared.
- Osiemset pięćdziesiąt panie Baredzie - powtórzyła po raz trzeci handlarka. - Taniej nie będzie. Wóz albo przewóz.
- To przepraszam, że traciłaś przeze mnie czas.

Odpowiedziała mu tylko ponurym skinieniem głowy i machnięciem ręką.
Osiemset sztuk złota pewnie by i dał. W końcu kupcy też musieli mieć jakiś zysk. Ale bez przesady. Nie miał zamiaru dać się okraść. On - tak, jego - nie...
Wrócił do swoich by dokończyć pakowania.

***

Jechał nieco zamyślony, ale nie na tyle, by nie zauważyć ptaszydła, podobnego nieco do gołębia, które zaczęło krążyć wokół niego, jakby sprawdzając, z kim ma do czynienia i, najwyraźniej, przymierzając się do lądowania.
- Siadaj - mruknął, z umiarkowanym entuzjazmem, wyciągając przed siebie ręką.
Ptaszydło, jakby szkolone, usiadło na nadstawionym przedramieniu, a potem wystawiło łapkę, do której przywiązany był kawałek pergaminu.
Miłosny liścik, skrzywił się Bared, który nie sądził, by go ktoś chciał go uszczęśliwić przekazywaniem dobrych wieści.
- No dobra... daj mi to. - Odczepił pergamin. Ptak natychmiast rozsypał się w pył. - Tak... Widać odpowiedzi nie ma być. Może i lepiej.
Nie woził ze sobą inkaustu.
Rozwinął pergamin. Od razu było widać, że albo pisał go ktoś w wielkim pospiechu, albo też, co było bardziej prawdopodobne, jakiś półanalfabeta. Kulfoniaste litery, byk na byku... Chociaż wiadomość była dość interesująca. Tylko nie do końca rozumiał, czemu wyznawczynię Torma interesują ich tyłki... Zboczona jakaś czy co? W kąpieli chce ich podglądać? Elyry nie będzie musiała prosić...
Wzruszył ramionami. I tak dopiero po spotkaniu nadawcy tej wieści będzie wiedzieć, co to jest aszimarco i czemu mają być niegrzeczni. Szczególnie do tego zalecenia nie miał zamiaru się stosować.

***

Hluthvar za zamkniętą bramą...
Gdyby chodziło tylko o niego, znalazłby jakiś sposób, by się dostać do środka. Co prawda pozostawałby jeszcze problem z rumakiem... No i wilk... Dlatego też zrezygnował z tego pomysłu. W dodatku i tak nie był pewien, czy następnego dnia wejdzie do miasta i na jak długo. Może tylko po to, by zrobić niezbędne zakupy...

Czy gdyby zostawili wóz gdzieś w lesie, to zdążyliby do miasta przed zamknięciem bram? Możliwe, ale wcale nie pewne. Czy Elyra, która zdaje się, pierwszy raz w życiu dosiadłaby wierzchowca, dałaby sodę bez problemów? Czy miś dotrzymałby wszystkim kroku, czy też w połowie drogi najspokojniej na świecie położyłby się, by zakosztować odpoczynku? Jeśli nowi członkowie drużyny nie zmienią zdania i pozostaną z nimi bez względu na dość mętne wyjaśnienia związane z celem podróży, to po opuszczeniu Hluthvar okaże się, jak wygląda sytuacja i kto sobie daje radę z utrzymaniem tempa podróży. Na razie jednak musieli koczować niedaleko murów i należało zadbać o to, by spokojnie doczekać rana. Bliskość miasta nie gwarantowała bezpieczeństwa. Czy wystarczyło liczyć na czujność wilka i Thaliona? Ten ostatni wyglądał raczej na śpiocha, niż na czujnego wartownika.
- Miasto, nie miasta - powiedział Bared, dorzucając drewno do mikroskopijnego ogniska - musimy ustalić warty. Wezmę przedostatnią.
Teoretycznie najgorszą. W praktyce jednak już dawno nauczył się zasypiać na życzenie, zatem było mu obojętne, kiedy i na jak długo przerwą mu sen.
Jeśli zaś chodziło o samo bezpieczeństwo... W pobliżu miasta mogło grasować więcej bandytów, niż na okolicznych traktach. W końcu do miasta każdy musiał przyjechać.

Powoli zaczął rozkładać posłanie niedaleko Elyry.

Gettor 28-05-2011 15:37

Świątynia Helma, do której wszedł Cogito wewnątrz okazała się równie okazała, co na zewnątrz. I nieco większa, niż się mogło wydawać.


Jego czujne spojrzenie wędrowało między kolumnami w poszukiwaniu kapłanów i wyznawców Helma, a także charakterystycznej aasimarki. Dostrzegł jedno i drugie, bowiem w budynku było parenaście przedstawicielek i przedstawicielów tej rasy. Tylko… która była „tą”?
Oczywiście nie brakowało też ludzi. Ani elfów. Krasnoludów czarodziej nawet się tu nie spodziewał, no ale cóż…
Znalazł się nawet półork wyglądający na mnicha.
W sumie było kilka tuzinów osób, z czego większość skupiona była przed ołtarzem Obserwatora na modlitwie.
Kiedy więc Cogito znalazł w końcu jednego kapłana na osobności…
- Czuję potrzebę nawrócenia ze ścieżki zła – powiedział, drżącym głosem. A Helmita popatrzył na niego, uniósł brew i…
- Wynoś się stąd, żebraku! – warknął gniewnie grożąc czarodziejowi dodatkowo pięścią. No tak…

W międzyczasie Cerre przechadzała się jeszcze po mieście, kiedy była świadkiem niezwykłego zdarzenia. Nie, nie chodziło o to, że jakiś typ w kapturze przebiegł właśnie obok niej z workiem, który prawie że miał wypisane na sobie „łup z niedawnego rabunku”. Ani też o to, że jakiś człowiek krzyczał za nim „Złodziej! Łapać łachudrę!”
Otóż, ktoś z pospólstwa poczuł się w obowiązku spełnić prośbę tego krzykacza i próbował chwycić uciekiniera za płaszcz. Udało mu się jedynie ściągnąć mu kaptur z głowy.


Cerre nie wiedziała nawet kiedy się odwróciła gwałtownie, jakby nią zarzuciło.
BaredBared?

Bared!
Co on tutaj do cholery robił? Nie mógł przecież tak szybko dostać się do miasta. Ale skoro tak… to inni też tu byli?
Zauważyła, że stojąc tak i wpatrując się jak sroka w gnat w uliczkę w którą uciekł złodziej przyciąga sporo uwagi. Otrząsnęła się więc i kontynuowała „spacer” próbując zachować spokój…
… ale później go zabije.

Tymczasem niczego nieświadomy łotrzyk przygotowywał się właśnie do spędzenia nocy przy ognisku, wciąż poza granicami miasta. Rozłożył posłanie obok Elyry, jednak wiedział że ona inaczej spędza noc niż on. Niż ludzie…

2. Flamerule, 1369 RD, Rok Rękawicy – 13. dzień wyprawy


Aquilian znalazł się wraz z pozostałymi wreszcie w tajemniczej twierdzy do której zmierzali. Sprostali wielu przeciwnościom losu, takim jak pułapki, czy dziwne stwory, które zasmakowały ich stali i niszczycielskich czarów.
I wreszcie szli ostatnim korytarzem oświetlonym jaskrawym pasmem płomieni przebiegającym przez wszystkie ściany.


Na szczęście ten konkretny ogień ich nie palił, a jedynie rozjaśniał drogę. Mogli więc spokojnie iść naprzód. Na ścianach widniały różne, poprzeplatane ze sobą, runy z języków otchłannego, piekielnego, oraz niebiańskiego. Próba ich odczytania była całkowicie pozbawiona sensu… bo słowa w jakie się układały znaki nie były ze sobą w żaden sposób powiązane. Nawet gdyby odczytywać wszystkie trzy języki naraz.

Doszli do końca korytarza. Bared ostrzegł ich przed kolejną pułapką i szybko ją rozbroił.
Aquilian, który stał nieco z tyłu, poczuł nagle ogromne niebezpieczeństwo, które na nich czyhało za drzwiami. Fala zła, która do niego dotarła… była po prostu oszałamiająca. Rzucił się czym prędzej w kierunku łotrzyka, który właśnie otwierał drzwi, by go powstrzymać.
~Nie rób tego! Nie otwieraj tych drzwi! Wszyscy umrzemy! Nie!
Nie!
Nie…
Nie…

- Nie! – krzyknął nagle kapłan zrywając się z posłania. Był środek nocy. Ognisko wciąż się paliło. Wszyscy z drużyny również się zerwali i patrzyli na niego pytająco. Byli pod Hluthvar…
To był tylko… sen. Czy może wizja?

Na szczęście reszta nocy przebiegła już bez żadnych zakłóceń. A rano bramy się otworzyły i drużyna mogła wejść do miasta. Choć strażnicy musieli się pierw upewnić, że niedźwiedź Talion i wilk Bareda są oswojone.
[i]Elyra[/b] nalegała, by pozostali w mieście jak najkrócej, gdyż drażniło ją… to wszystko. Natomiast Aranon był zupełnie innego zdania i nalegał, by zostali tu co najmniej kilka dni.
Z pewnością spędzą tu co najmniej jedną noc. Trzeba było uzupełnić zapasy… może zrobić jakieś inne zakupy.

A Bared był ciekaw o co chodziło z tym liścikiem. Kiedy więc się rozeszli, on ze swoim wierzchowcem skierował się do karczmy „Czujne Oko”. Jednakże…
- Ty, stój! – zawołał jeden z dwóch strażników idących przed nim. – W imieniu prawa aresztujemy cię…
Jednak łotrzyk był już na koniu i galopował w drugą stronę. Zastanawiał się tylko… no, fakt. Zazwyczaj nie lubili się ze strażą miejską. Ale tak od razu, zaraz po wejściu do miasta?

Na szczęście w Hluthvar było sporo ciemnych uliczek w których nawet jeździec z wierzchowcem zdołają się ukryć. A Bared uznał, że lepiej będzie resztę drogi do karczmy przebyć z kapturem na głowie.

ObywatelGranit 29-05-2011 11:31

Aquilian uniósł się na łokciach ciężko oddychając. Otarł krople potu z czoła, po czym spojrzał na drżącą dłoń. Nie pamiętał, kiedy ostatnio był równie roztrzęsiony. Przed oczyma wciąż miał tajemniczy korytarz, oświetlony przez płomienną spiralę. W oddali, spowite cieniem, majaczyły przeklęte drzwi... Lecz to nie one napawały lękiem wyzutego z emocji duchownego. To co czaiło się po ich drugiej stronie było przerażające – nawet dla kogoś, kto nie uznawał strachu w ogóle...
Wyrównując oddech rozejrzał się po obozowisku. To co ujrzał mogło być jedynie majakiem. Nie wykluczał tej opcji, pomimo tego, że podobny sen przywiódł go do podróżujących śmiałków. Jak cienka była granica między wizją, a podszeptem strudzonego drogą umysłu? Helmita rozlał nieco wody z manierki na twarz. Wstał z posłania i wziął miecz. Oddalił się do miejsca gdzie poprzedniego dnia odprawił swoje wróżby. Padł na kolana wbijając miecz w leśną ściółkę. Modlił się gorliwie z przymkniętymi oczyma. Rozmawiając ze swym bóstwem przedstawił mu swoje bolączki. Błądził myślami wokół omenów, które zdawały się wprost krzyczeć do uwrażliwionego na znaki kapłana. Mijały kolejne minuty, a palce Aquiliana zaciskały się coraz mocniej na rękojeści półtoraka. Ledwie słyszalny szept przeszedł w wyraźne, pełne siły słowa. Granica między tym co ludzkie, a święte została zatarta. Helm udzielił mu znacznie więcej mocy, niż zwykle. Mimo, że mężczyzna wciąż nie miał pojęcia do czego dążyli Bared i jego towarzysze, doznał pewnej iluminacji. Wielki Obserwator nie obłaskawił go z byle powodu. Jego misją było strzec zarówno podróżników jak i innych, przed tym, co kryło się na końcu ognistej spirali...

...a było to zło wszechogarniające.

Modlił się dłużej niż zwykle. Wstał z klęczek dopiero, gdy do jego uszu doszły odgłosy krzątaniny w obozowisku.

***

Wjechał do Hlutvar zbrojny i czujny. Spoglądał z końskiego grzbietu przejeżdżając przez kolejne aleje. Drużyna postanowiła rozdzielić się na czas pobytu w mieście. Aquilian dostrzegając rozbiegane i zaniepokojone spojrzenie Elyry, zaproponował jej towarzystwo. Zasięgając języka u przechodniów prędko dowiedział się, gdzie znajduje się święty przybytek jego boga. Udali się tam pospieszenie.

Świątynia prezentowała się godnie, choć Aquilian bywał w piękniejszych i bardziej dumnych sanktuariach. Zostawili zwierzęta w stajni, starając się odseparować Thaliona od koni. Niemalże namacalna obecność Helma, rzuciła kapłana na kolana tuż po minięciu portalu. Po przekroczeniu uświęconej budowli, jego twarz jakby rozpromieniała, a spojrzenie złagodniało. Gdzieś na dnie błękitnych oczu zagościł trudny do skrzesania błysk. Kroczyli główną nawą, wsłuchani w tajemnicze pieśni i echo kroków. Woń kadzideł i przytłumiony blask przebijający się przez witraże był niczym balsam kładziony na rany. Uwagę Aquiliana przykuł okulus, rzucający jaskrawy snop światła na jeden z posągów. Mężczyzna czuł się tu zdecydowanie jak u siebie. Ożywiony opowiadał o bocznych ołtarzach, freskach i płaskorzeźbach przedstawiających scenki z życia Obserwatora. Mimo, że był tu po raz pierwszy w życiu, zdawał się znać każdy zakątek świątyni. Po oprowadzeniu druidki poprosił ją by zaczekała na niego w ławie, albo przy Thalionie. Samemu zaś udał się w stronę pomieszczeń przeznaczonych dla kapłanów...


Ryo 29-05-2011 16:16

Hmmm, czy to nie było za cudne, by było prawdziwe?
Cerre była z natury nieufnym stworzeniem. Istotą nie ufającą do końca ani znakom na niebie ani tym na ziemi. Nie ufała swoim towarzyszom, nie ufała obcym, ba, nie wierzyła nawet własnym oczom... ani do końca sobie. Czemu więc poszła z ledwo poznanym mężczyzną do łóżka? Kim on dokładniej był? Jakie tajemnice w sobie krył? Teoretycznie kolejny człowiek, bez którego świat mógłby sobie egzystować bez najmniejszej szkody. Lecz nie był zwykłym... magikiem.
Był wybitnie... stukniętym, szurniętym magikiem.

Kręcąc się w Hluthvar spojrzenie mniszki natrafiło w tłumie na sylwetkę znajomego łotrzyka. Bared tutaj, już? Prędzej chyba jej kaktus na dłoni wyrośnie (albo nie, jeszcze tą myśl usłyszy pan Cogito i ochoczo wyczaruje jej kłującą niespodziankę)... nie, prędzej napotka Balora... nie, już nie wiedziała, co mogło być bardziej prawdopodobne od spotkania łotrzyka w takim miejscu, żeby się przypadkiem za szybko nie zrealizowało to pierwsze zdarzenie. Teraz już wszystko mogło się wydarzyć. Cerre wolała zbytnio swoich myśli nie afirmować.

Cerre nigdy nie przepadała za złodziejaszkiem. Droczyła się z nim często, za jego plecami obracała mu dupę razem z towarzyszem Dantem, a ponadto notorycznie miewała zamiar mu przyłożyć pięścią w łeb “po rozum do głowy, tylko nie było na to okazji”. Zresztą, ten manewr często zazębiał się z sytuacją, kiedy musieli ratować własną skórę, więc Cerre dotychczas nigdy nie uruchamiała manualnie móżdżku tej małej szumowiny. Jego pomysły uważała czasami za dziwaczne, niebezpieczne, niektóre z nich momentami też za głupie. Szczytem jego “głupoty” było, jak się wcześniej okazało, “puszczenie” samopasem Elory, która zamiast pójść swoją drogą, równie łatwo mogła pójść donieść tzw. odpowiednim organom ścigania rzekomych sług Cyric’a i przestępców w jednym, by nie ciągnąć bogów ducha winnej niewiasty dalej w te czarne sprawy. Na szczęście dziewczyna wróciła z powrotem do swojego zakonu, dochowując tajemnicy grupy “wybrańców”. Tak, Bared miał zdecydowanie więcej szczęścia niż rozumu. Widać, że Tymora jednak nie odwróciła się zupełnie od często wkurzającego diablicę kradziejaszka. Za to miała w wyraźnym poważaniu mniszkę, której dziwnie często lubiła rzucać kłody pod nogi... albo przynajmniej podkładać jej świnię.

Toteż, gdy spotkała sylwetkę znajomego, miała do niego syknąć: “Idioto, tu jestem!”, ale nie zdążyła - coś ją powstrzymało od takiego kroku. To zachowanie kompana zaniepokoiło mniszkę. Który złodziej może być tak głupi, żeby się demaskować na forum? Ale... tutaj zatrzymała się mniszka. Znowu się na nią ci ludzie gapią! Uf, jak ona chętnie by wszystkim te gały wyłupała i ciskała nimi w nich! To wytykanie palcami dlatego, że inaczej wygląda, doprowadzało ją sporadycznie do białej gorączki. Ale co ona jedna ma poradzić na głupotę ludzkiej rasy, która sama dążyła do swojej zagłady? Z tej pozornej błahostki Cerre zrezygnowała z pomysłu powiadamiania towarzysza o swojej obecności.
Ale coś jej tu nie pasowało. Nie wiedziała jeszcze co dokładniej. Nie chciało się jej za nim łazić. Przecież jest taki zaradny.

Niestety, tym razem Tymora wpadła na głupi pomysł, żeby dzień mniszce dobitnie spaprać, ponieważ ktoś w tłumie znowu ją zaczepił. Tym razem całkowicie celowo, bo jak inaczej miało być?
Sądząc, że może być to zakuta pała, która sobie uroiła przyczynę zatrzymania dziewczyny, albo to inna pijaczyna, która nie miała już u nikogo lepszego doprosić się o śmierć, zerknęła na tego mało ważnego, nieciekawego osobnika.

- Pozdrowienia od szanownego pana Gereta. - burknął mężczyzna w płaszczu zatrzymując Cerre. - Pan jest zaniepokojony, że sklep elfiego maga nadal stoi i ma się dobrze.
- Że co? - burknęła niezbyt uprzejmie Cerre.
- Że to. - chłop popchnął ją nieco do tyłu. Z jego strony nie było to zbyt mocne pchnięcie, jednak drobnej postury mniszka zatoczyła się ciężko. Silny był, cholera... - Pan Geret nie lubi kiedy się go wystawia do wiatru.

Durny cwaniaczek. Ale Cerre nie zamierzała przebierać w środkach.
- Powiedz swemu panu, żeby się w dupę cmoknął, bo nikt mu niczego nie obiecywał - Cerre przywaliła mu silnie w twarz.
- Pan przewidział, że tak powiesz. - uśmiechnął się. Czyżby nie poczuł ciosu Cerre? Czyżby wyszła z wprawy? No nie, chwila, zaczęła mu nawet lecieć krew z nosa... ale nie wydawał się tym przejmować.
To było za mało. Pomysł powalenia gościa trzeba było bardziej... wyrafinować.
- Kazał cię w takim razie mocno uściskać i popieścić. Nie ruszaj się, żebym mógł to zrobić...
Jednak mniszka ani myślała czekać. Ani na gesty "przyjacielskie" ani na te "wrogie". Niestety nie uchroniło jej to przed gruchnięciem buzdyganu, który był wymierzony w jej brzuch, a trafił w rękę.
Ludzie się rozbiegli, ktoś zawołał straż, ktoś zaczął krzyczeć, ktoś zaczął wołać swoje dziecko...
A dryblas się uśmiechnął i przygotował do kolejnego zamachu.
Wyrzuciła to cackanie się. Kiedy dość szybko doszła do siebie, zrobiła zgrabny unik. Z małego rozbiegu zrobiła salto, przeskakując napastnika. Następnie chwyciła go i przerzuciła go z tyłu przez plecy. Delikwent poleciał na brzuch, ale mniszkę nie interesowało to, czy nabił sobie przy okazji jeden siniak czy połamały mu się wszystkie żebra.
Najwyraźniej mamusia nie nauczyła go kilku ważnych rzeczy, toteż Cerre musiała się zabawić w radykalnego nauczyciela "rzyciowej mondrości". Usiadła wygodnie na jego plecach, wyjmując sztylet i przykładając ostrze do jego karku.
- Taki jesteś cwaniak, że jesteś w stanie podnieść rękę na kobietę, ale brakuje ci jaj, żeby ją pokonać. Teraz ty słuchaj, mały cwaniaczku. Nie obchodzi mnie twój pan, ale jak chcesz, to wbiję ci ten sztylet w ramach swojej samoobrony i nie będę się tym wcale przejmować - założyła mu duszenie. - Ewentualnie wystarczy mi jeden ruch, żeby ci przetrącić tą twoją pustą głowę - syczała do niego, kiedy go dusiła coraz silniej. - I skończyć twój nic nie warty żywot.

Powaga sytuacji dotarła do niego jakby z opóźnieniem, bowiem przestał się szarpać dopiero po chwili.
- Czego chcesz? - warknął gniewnie.
- To samo pytanie kieruję do ciebie. A z tobą, co mam zrobić cieciu? Oczywiście wysłać do straży. Ale to rozwiązanie wydaje się takie mało wyrafinowane - rzekła znudzonym głosem, nie puszczając oponenta ani na moment. - I nie wiem, czy wystarczająco wbije ci się do łba, że kobiet się nie bije. Mogę cię też zabić, co z chęcią bym uczyniła. Ale szkoda też na to mojego wysiłku.

Przybyła straż...
- Dzień dobry, panie. Mam tutaj delikwenta, co mnie napadł i próbował zabić. Nie zechcieliby państwo go u siebie ugościć? - rzekła do jednego ze strażników.
Strażnicy, bowiem było ich trzech, spojrzeli po sobie. W końcu jeden z nich chrząknął i... Cerre zrozumiała swój błąd.
- Nie damy się nabrać na twoje sztuczki, plugawy diable! - oznajmił strażnik, a pozostali go poparli, mierząc ostrzami mieczy w mniszkę. - Przystawiasz sztylet do gardła niewinnemu obywatelowi i twierdzisz, że cię napadł?!
- Próbowała mi poderżnąć gardło! - krzyknął dryblas wystraszonym głosem.
- Poddaj się, to może będziesz miała sprawiedliwy proces! Jesteś aresztowana! - dokończył strażnik.
Przychodziła. Po cholerę. Równie łatwo i z o wiele większą pożytecznością mogła w ogóle nie przychodzić.

- Nie mam prawa do samoobrony? - warknęła. Szkoda, że go nie zabiła. Znowu głupia litość. - Ten człowiek oczywiście mnie napadł, to się broniłam - nie puściła człowieka, mimo wszystko. - Czy uczciwi obywatele chodzą z buzdyganami i atakują nimi innych? - wskazała skinięciem głowy w obuch, który facet jeszcze trzymał w ręce. - Ale oczywiście, najlepiej zwalać na diabłów tylko dlatego, bo są diabłami, prawda?
- Nie nam to oceniać. - powiedział zmieszany strażnik, choć jego mina mówiła "masz winę wypisaną na twarzy, diablico!". - Pójdziesz z nami, komendant cię osądzi.

A tutaj Cerre zalała krew symbolicznie. Czego nie rozumieją, co ma im wytłumaczyć? W piekielnym, w otchłannym czy smoczym ma im wyjaśniać, że to - nie - ona - pier - wsza - za - czę -ła?!
To powiedziawszy, dwójka z nich próbowała ją złapać za ręce.
Korzystając z tego, że najlepszą broń miała akurat pod ręką, rogata potraktowała delikwenta jak obuch i "zmiatając" dwóch stróży z drogi, na odchodnym rzuciła: Macie winnego!, uciekła w kierunku sklepu elfiego maga.
- Ty mała... STÓJ! - krzyknął trzeci strażnik, jednak nie podjął pościgu za Cerre.

A co ją to obchodziło? Czy oni są tak głupi!? Dlaczego nie mogą pojąć tego, że mają już winnego w swoich łapskach? Szkoda było czasu energii, czasu i... powietrza na nic nie wnoszącą do ich łbów gadaninę.
Zdecydowała się na jeden, jedyny słuszny w tym momencie krok: udała się do elfiego czarodzieja, u którego kupiła pierzasty amulet. Musiała sprzedawcę ostrzec, sama bowiem już miała dosyć tego bagna, w które wpakowała się ze swojej winy.
Klientów było bardzo dużo, jak zwykle, więc Cerre musiała się przepchać. Nie zważając na marudzenia ludzi, których przecież delikatnie pchnęła, skierowała się w kierunku maga. Tym razem nie przyszła na zakupy, więc ominęła kolejkę.
- Dzień dobry... panu - przywitała maga; po minie mniszki nie było jakoś widać, że był to dobry dzień. - Można na krótką chwilę na osobności?
Czarodziej zmierzył ją początkowym sceptycznym spojrzeniem.
- Nie widzi pani, że mam klientów? Proszę przyjść później... - odparł pospiesznie, po czym gestem zaprosił następną osobę w kolejce.
- Obawiam się, że nie będzie na to lepszego czasu niż teraz - odparła zdecydowanym tonem, kiedy obsłużył tą osobę. - Widzę, że ma pan klientów, chyba że ewentualnie pańskie życie i sklep się nie liczy - tu ściszyła głos. - Ja poczekam. I panu absolutnie nie grożę, ale... konkurencja tak.

Dłoń elfa zatrzymała się w połowie drogi do lady. Wziął głęboki oddech.
- Przepraszam państwa, za chwilę do was wrócę. - uśmiechnął się do klientów. - Tymczasem zapraszam do drugiej kolejki i do zapoznania się z naszą ofertą specjalną. - wskazał stosik ulotek leżący na szafce pod ścianą. Zaś Cerre dał znać, żeby poszła z nim na zaplecze, dokąd wziął ze sobą mały, metalowy pręcik.
- Dobra, to o co chodzi? - spytał nieco nerwowym głosem.
- Zna pan niejakiego Gereta? - rzekła dalej zdecydowanym tonem.
- No tak, domyślam się że to ta konkurencja o której pani mówiła. - podrapał się po twarzy. - Znaczy coś kombinuje. Nic nowego. Mnie bardziej interesuje skąd pani o tym wie i czemu mi o tym mówi.
- Mówię panu o tym dlatego - przeszła już do szczerości. - ponieważ ten człowiek wynajął mnie do zdemolowania pana sklepu, czego panu nie uczyniłam i nie uczynię. Rzecz jasna, niczego mu nie obiecałam, to pierwsze. Tamtemu nie spodobało się, że pan dobrze prosperuje, a on traci. Przyznam, że zanim przyszłam do pana do sklepu byłam wcześniej u niego. Dość nieciekawy, ale cwany typek. Jeden z jego ludzi napadł mnie chwilę temu, a straż, która do nas przybyła, nie wierzy mi, że to nie ja pierwsza zaczęłam to starcie. Mówię to panu dlatego, żeby pan na niego uważał, bo podejrzewam, że coś może gorszego knuć. Przepraszam, że przy okazji przeszkodziłam panu w pracy. Tyle z mojej strony. Żegnam.

Elf uśmiechał się coraz szerzej w miarę jak słuchał relacji Cerre.
- Prawda jest taka, że w pierwszym tygodniu mojego pobytu tutaj - powiedział jeszcze zanim mniszka odeszła. - znaczy, kiedy dopiero co otworzyłem sklep, przyszedł tutaj i kazał mi się stąd zwijać. Miał wtedy jeszcze czelność grozić mi osobiście. Wiesz czemu już tego nie robi? Bo pogoniłem go stąd jak czarodziej czarodzieja. Wybiegł z podkulonym ogonem i podpaloną szatą. - zachichotał. - Więc teraz szuka innych sposobów pozbycia się mnie. Dziękuję za ostrzeżenie, jednak taka konkurencja to zwykły wrzód na dupie - zbyt mały żeby sprawiał problem, ale jednocześnie brzydko wygląda, rozumie pani?
- Zrozumiałe - pokiwała głową. - Teraz szuka innych, żeby sobie rączek nie pobrudzić. Zakładam, że gdybym rzeczywiście zdemolowała panu sklep, cała wina mogłaby spaść na mnie, więc dobrze, że już nic z tym procederem nie mam wspólnego. Szkoda, że straż taka nierozumna, że mając w swoich łapach przestępce, dowierza mu, że został pobity tylko dlatego, bo 'ofiara' to diablę - wzruszyła ramionami. - Doprawdy, zaczynam wątpić w to, po co ta cała straż. Ale myślę, że sytuacja ze zleceniem wyglądałaby podobnie. Już panu przeszkadzać nie będę. Na mnie już czas - po chwili zamyślenia dodała. - Choć w razie czego, można byłoby się z panem skonsultować? - nagle wpadła na pomysł, by skorzystać z pomocy czarodzieja.

- Oczywiście. - mag splótł ręce na piersi. - Straż jest... ech... w gruncie rzeczy dobra. Ale to prości ludzie. Niektórych trzeba uczyć którą stroną trzymać halabardę. Innym tłumaczyć jeszcze dlaczego. - zachichotał. - Nie należy powierzać im cięższych ćwiczeń umysłowych, niż wiązanie sznurowadeł.
Cerre wybuchnęła śmiechem, ale po chwili się powstrzymała.
- Sama prawda - skwitowała. - Tylko nie wiem, jak pan się nazywa... - mruknęła, czując się głupio.

- Caheir abd Ennerei. Ale chyba samo Caheir wystarczy. - puścił do diablicy oczko.
- Tak - skinęła głową. Jakoś nie miała pamięci do zbyt dziwnych nazwisk, bo na przykład z zapamiętaniem nazwiska Aranona miała problem. Lekko się uśmiechnęła. - Myślę, że będzie sprawa, w której pan jako mag mógłby mi pomóc. Ale już panu w pracy nie będę przeszkadzała - dodała po chwili, czując się jeszcze głupiej.
Owszem, był jeszcze Cogito, ale potrzebowała maga, któremu nie brakowało piątej klepki. Zresztą znajomość jeszcze jednego maga nie była niczym złym... o ile zleceniodawca nie każe jej znowu kogoś zamordować. Na przykład tego maga. Na tą myśl Cerre poczuła się niepewnie, czy ma znowu kogoś w to wszystko wciągać.
- Zatem życzę miłego dnia. - elf uśmiechnął się, zapraszając Cerre z powrotem do głównej sali, by mogła wyjść frontowymi drzwiami.

Tym razem Cerre pospiesznie wróciła do karczmy Czujne Oko. Dotąd nie zwracając uwagi na zbędne szczegóły przyjrzała się teraz uważnie szyldowi. W oku dostrzegła znak Cyric'a. Chyba dopadała ją jakaś paranoja.
Wróciła z powrotem do swojego pokoju, zamykając drzwi na klucz. Padła na łóżko, wpatrując się w sufit, to w okno. Jeszcze nigdy dotąd tak bardzo nie pragnęła... nie bycia sobą i tego, by w tzw. ciul rzucić tą misję.
Tak się zamyśliła, że nie zauważyła, że do jej pokoju wleciał pseudosmok, a drzwi otworzył znajomy, szalony czarownik.

ObywatelGranit 29-05-2011 23:48

Wystrój zakrystii nie odbiegał od wyobrażeń Aquiliana. Znajdowało się tam kilka szaf z szatami liturgicznymi - męskimi i damskimi, a także dla różnych ras (w tym krasnoludów). Stała tam również komoda, z której czuć było różne zioła i kadzidła. Naprzeciw niej lustro, obok którego wisiał sporych rozmiarów symbol Helma. Z drugiej jego strony była druga, mniejsza komoda, w której szufladach znajdowały się srebrne symbole Helma. W rogu pomieszczenia znajdował się dodatkowy ołtarzyk z klęcznikiem.
Kapłan napotkał tam starego kościelnego.
Aquilian podszedł do niego: - Chwała niech będzie Helmowi. Szukam przełożonego tej świątyni, czy mógłbyś mi pomóc?
- Ano mógłbym. Ale tak nie do końca. - chrząknął. - Bo widzicie, panie, ojciec nasz przełożony Henilister wyszedł niedawno i wróci najprędzej wieczorem. Poszedł z panienką Imaldeą na zachód, do lasu. Paskudna sprawa, powiadam wam...
- Cóż to za sprawa?
- A to nie wiecie, panie? - zdziwił się starzec. - Ech... jakby to... No bo las ostatnio zwariował, prawda? Kto się do niego zbliży, ten trup. Z daleka elfy, czy inne cholerstwa strzelają do naszych. Czasami mamy problem ze zbieraniem martwych. Bo i tych, co idą po ciała ci z lasu mordują, pojmujecie?
- To panienka Imaldea postanowiła jakoś temu zaradzić. Paktować, czy coś. A nasz ojciec przełożony jej pomaga.
Aquilian przytaknął i pogładził się po brodzie: - Zdaje się, że mógłbym pomóc pani Imaldei i przełożonemu Henilisterowi. Jeśli to nie problem, chciałbym zaczekać na nich do wieczora.
- A czekajcie panie, mnie nie lza was stąd wyrzucać przecie.
- Widziałem w świątyni trochę wiernych. Chciałbym odprawić nabożeństwo - kapłan wyciągnął spod napierśnika symbol Helma: - Służę Obserwatorowi.
- Jasne, oczywiście. - kościelny zaczął się krzątać po zakrystii, pragnąc pomóc Aquilianowi w przygotowaniu nabożeństwa, kiedy nagle coś sobie przypomniał. - A bo pamiętam, jak brat Treg mi mówił, że jakby kto odprawiał nabożeństwo to żeby go zawołać. Bo chciałby asystować, rozumiecie. Nie będziecie mieć nic przeciwko, prawda?
- Oczywiście, poproś Trega - rzekł kapłan jednocześnie wyciągając z plecaka odświętny ornat.

Treg, jak się okazało, był półorkiem. A dokładniej półorczym mnichem. Jego zielonawa skóra wyglądała nieco dziwacznie w połączeniu z białym, kościelnym habitem.
- Witam. Słyszałem o nabożeństwie. - powiedział z gardłowym akcentem, typowym dla orków.
Kapłan przyjrzał się dokładnie mnichowi. Nie poczuł się zgorszony, ale z pewnością zaskoczony - ktoś mający w sobie orczą krew...i skłonności, rzadko wytrzymywał trudy służby: - Owszem, chciałbym je odprawić przed powrotem przełożonego waszej świątyni. Mam na imię Aquilian.
- Treg. - przedstawił się krótko półork. - Zatem, Aquilianie, chodźmy na nabożeństwo.
Kapłan przytaknął i narzucił na siebie odświętny ornat. Wygładził powstałe fałdy: - Prowadź do głównego ołtarza, Tregu.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=LMHHS1nFDJI
[/MEDIA]

Aquilian wraz z Tregiem uklęknęli przed połyskującym posągiem Tego Który Czuwa. Kapłan polecił półorkowi rozpalić kadzidła w żeliwnych koksownikach otaczających ołtarz. Samemu wertował święte księgi w poszukiwaniu odpowiednich fragmentów. Kątem oka dostrzegł, że Elyra zniknęła. Mógł spodziewać się podobnego zachowania z jej strony. Od dłuższego czasu zdawała się być nieobecna. Treg rozpalał świece, gdy rosły duchowny czytał pierwsze wersy pisma:

Ja Strażnik wiodę was ku zbawieniu:

Nie zdradź tych, którzy w ciebie wierzą
...albowiem i twoja wiara zostanie złamana
Bądź czujny
...nieostrożni nie udźwigną służby
Stój, czekaj i pilnie obserwuj
...lekkomyślność do błędu prowadzi


Wraz z czytaniem kolejnych wersetów gromadzili się wierni. Helmita odprawił nabożeństwo z zachowaniem ceremoniału; osobiście intonując każdą pieśń i modlitwę. Na koniec ostrzegł zebranych przed zagrożeniem czyhającym poza murami miasta i pobłogosławił ich.

Późnym wieczorem, kiedy słońce zdążyło już zajść za horyzont, a większość kapłanów udać się na spoczynek, do zakrystii faktycznie wrócił ojciec przełożony. Młody, w pełnej zbroi podobnej do Aquilianowej, z płonącą bronią u pasa.


- Ojcze przełożony. - zaczął kościelny, zanim Aquilian zdążył cokolwiek powiedzieć. - Ten tutaj kapłan...
- Widzę. - przerwał mu zbrojny. - Jaką macie do mnie sprawę, akolito?
Aquilian pokłonił się delikatnie: - Przyjąłem święcenia pięć lat temu, ojcze przełożony. Słyszałem o waszych problemach z mieszkańcami okolicznych lasów.
- Ach, wybaczcie. - westchnął ciężko. - To był długi dzień. Długi i kurewsko zmarnowany. Obawiam się, że jak tak dalej pójdzie, to czeka nas wojna z "mieszkańcami" lasu.
- Po drodze do Hlutvar przyszło mi stanąć do walki z owymi potworami. Skontaktowałem się również z druidami z okolicznego gaju. Mam garść być może istotnych informacji. - przekleństwo w ustach wyższego rangą kapłana mogło zostać usprawiedliwione na wiele sposobów... Mimo to pozostał pewien niesmak.
- Ach, w takim razie... usiądź. - przełożony wskazał mu stolik przy którym wcześniej siedział kościelny, do którego zresztą zaraz się zwrócił. - Bądź tak miły i przynieś nam czegoś do picia. A ty, bracie, mów co wiesz.

Zbrojny kapłan usiadł, po czym zabrał głos: - Trzy dni temu trafiłem do gaju druidów. Zebrani tam słudzy natury, poinformowali nas o wzmożonej aktywności wojowniczej organizacji o nazwie "Synowie Dębu". Mimo swej nazwy, mają niewiele wspólnego z wyznawcami Sylvanusa. Ich celem jest niesienie zagłady przejawom cywilizacji. Co ważne nie posiadają wsparcia konserwatywnych druidów. Owa organizacja nie wzbrania się przed współpracą z goblinoidami, orkami czy gigantami. Do Hlutvar przybyłem wraz z wolną grupą podróżników. Wczoraj, nie dalej jak pół dnia drogi od miasta, zostaliśmy napadnięci. Podejrzewam, że napastnicy mogli mieć coś wspólnego z Synami Dębu.
- Ech... - kapłan westchnął raz jeszcze, tym razem biorąc przy okazji spory łyk z kielicha z winem, który przyniósł kościelny. - Czyli wiecie dokładnie to samo co my. Nas też terroryzuje ta organizacja... chcą, żebyśmy się całym miastem wynieśli stąd gdzie pieprz rośnie. Byle daleko od ich pięknego lasku. Idioci...
- Mają po swojej stronie smoki, - Aquilian zerknął na puchar z winem - albo, przynajmniej mieli.
- Zielone, jak słyszałem. A my mamy, czy raczej będziemy mieli, kiedy z południa przybędzie armia Torma, spiżowe. - kapłan był całkowicie poważny.
Kapłan zmarszczył nieco brwi: - Armia Torma? Spiżowe Smoki? Wybacz ojcze, ale najwyraźniej nie jest wdrożony w najświeższe informacje. Jak bardzo poważna jest sytuacja?
- Sytuacja jest na tyle poważna, na ile miłe jest nam życie przy tym lesie. To znaczy na ile cenne są dla nas wszystkie wioski i miasta przy nim. Trzeba raz na zawsze uciszyć rozwydrzone bachory tej ich Matki Natury. "A bo to nasze". "A bo to nie ruszajcie tego". A ja im mówię: "A bo to spierdalajcie". I nie tylko ja, taką myśl przewodnią ma przede wszystkim zakon Torma. Przybędą tu za kilka dni z dużą armią by raz na zawsze, z wielkim hukiem i impetem, wybić druidom i ich pobratymcom pomysły zadzierania z nami.
Aquilian zmrużył nieco oczy: - W kogo zamierzacie uderzyć? Z tego co mi wiadomo, siedziba Synów Dębu jest nieznana...
- Oni nie mają czegoś takiego jak siedziby. - potrząsnął głową. - Jak koczownicy z zamierzchłych czasów wędrują po tym lesie i nie sposób ich zastać gdziekolwiek na dłuższy czas. Ale nasi wieszcze sobie z tym poradzą. Póki co nic nie wiemy. Ale kiedy przyjdzie czas, będziemy wiedzieć wszystko.
- Wielki Obserwator pobłogosławił wyprawie wojennej? - zapytał.
- Owszem. Zresztą to nie do końca nasza wyprawa. Nas w niej jest zaledwie garstka. Można rzec, że występujemy w niej gościnnie. - zaśmiał się lekko.
- W takim razie niech spłoną w ogniu słusznego gniewu. - Aquilian zadeklamował grobowym głosem - Niestety nie mogę przyłączyć się do wyprawy, choć z chęcią stanąłbym do boju.
- Rozumiem, do niczego cię nie zmuszamy. - kapłan znów popił winem. - Każdy z nas ma własną ścieżkę wyznaczoną mu przez Obserwatora i informacje o niej powinny pozostać między nimi dwoma.
- Chciałbym jeszcze zadać pytanie nie związane z zagrożeniem z lasu. Czy symbolika płonącej spirali i przeplatających się run języka niebiańskiego, otchłannego i piekielnego jest ci znajoma?
- Pierwsze słyszę. - odparł mężczyzna po chwili wpatrywania się w ścianę.
- Rozumiem. W takim razie nie będe zajmował już twojego czasu, ojcze przełożony - Aquilian zaczął zbierać się do wyjścia.
- Niech Helm błogosławi twoją duszę, oraz wzmocni twoją wiarę. - powiedział na odchodnym kapłan, wstając pierwej.

Helmita postanowił spędzić nocleg w karczmie o nazwie Czujne Oko. Płacąc za nocleg zastanawiał się, w jaki sposób podróżnicy odnajdą się dnia następnego... Musiał liczyć na ich przebiegłość.

Kerm 30-05-2011 23:04

- Ale zwierząt nie wpuszczamy. - Strażnik upierał się jak głupi twierdząc, że ani niedźwiedź, ani wilk, nie mogą wejść. - Dzikich oczywiście - dodał.
- Chyba, że są oswojone
- wtrącił jego kolega po fachu, przypatrując się bardziej Elyrze, niż zwierzętom.
- Oswojone?! - uniosła się Elyra.
- Ależ są - błyskawicznie swoje trzy grosze, niezgodne z prawdą, dorzucił Bared, zanim rozwinęła się wielka kłótnia. - I są całkowicie niegroźne. - Do pierwszego kłamstwa dorzucił drugie.
Na dowód prawdziwości swych słów pogładził po głowie wilka. Ten nadstawił grzbiet na kolejne pieszczoty.
- No idźcie już, idźcie... - Strażnik machnął halabardą.
- A jakie gospody mógłby nam pan polecić? - spytał Bared.
- Jest Pijany Kucyk, Kufel, Czujne Oko, Złoty Bażant...
Co wyjaśniło przynajmniej jedną zagadkę z listu.

- Pójdę coś załatwić - Bared zwrócił się do Elyry. - Zajmiesz się przez kilka chwil moim przyjacielem? - spytał. - A ty... - pogłaskał wilka po głowie. - Po moim powrocie pójdziemy do rzeźnika i dostaniesz wielką kość. Zgoda?

Prowadząc za uzdę wierzchowca ruszył przez miasto. W zasadzie jego celem był jakiś magiczny sklep, ale wolał najpierw nieco się odświeżyć. Klient wyglądający jak włóczęga... to często niezbyt dobry klient.
- Ty, stój!
Okrzyk ukochany przez wszystkich, którzy niekiedy bywają na bakier z prawem. Z tym, że mało kto reagował na to polecenie zgodnie z pragnieniem poleceniodawcy. Bared również należał do tego licznego grona. I zareagował tak, jak należy. Błyskawicznie znalazł się w siodle i odjechał, ścigany gniewnymi okrzykami biegnących za nim strażników. Przedstawiciele lokalnego prawa zostali wnet z tyłu, a ci, którym marzyła się rola bohatera uskakiwali na boki przed pędzącym rumakiem. Jeden zakręt, drugi...
Bared zwolnił, by nie zwracać na siebie zbytniej uwagi, a następnie, za kolejnym zakrętem, zsiadł z konia. Hluthvar było na tyle dużym miastem, że znalazła się jakaś stajnia, gdzie można było zostawić wierzchowca. A kogoś, kto za parę groszy podjął się oczyścić odzienie strudzonego wędrowca. Jeszcze tylko jeden mały zakup - wymiana starego płaszcza na nowy, różniący się od poprzedniego, chociaż stale z kapturem.
Wyglądający nieco porządniej, lecz czujnie rozglądający się na boki Bared, ruszył na poszukiwanie jakiegoś jubilera. Co prawda bransolety nie były kradzione, ale gdyby ktoś chciał się przyczepić...

Sklep jubilera okazał się wyniosłą budowlą, której wejścia strzegły dwa wielkie osiłki, podobne do goryli.
- Broń przed wejściem pan tu zostawi - powiadomił Bareda jeden z nich.
- Całą? - zapytał uprzejmie Bared. - Dostanę jakieś pokwitowanie?
Dryblas trochę pomarudził, jednak po chwili otworzył kufer stojący obok niego, z którego wyciągnął worek mający na sobie numer "4". Podał też Baredowi kawałek drewna z takim numerkiem.
- Pokwitowanie - powiedział. - A teraz broń.
Bared włożył do worka rapiery, kuszę, sztylet... nawet nóż do chleba.
- Proszę bardzo - powiedział, zawiązując worek.
Osiłek pokiwał głową, włożył worek do kufra, zamknął go i zaprosił Bareda do środka.
Pierwsze co łotrzyk pomyślał będąc w środku to "świeci się...", co było chyba najlepszym opisem tego miejsca. Brylanty, szmaragdy, rubiny, szafiry... wszystko tak oślepiająco lśniło...
Aż łotrzykowi głupio się zrobiło, że przychodzi do takiego miejsca z "zaledwie" złotymi bransoletami. Dopiero też po chwili dostrzegł, że wewnątrz jest jeszcze jeden, trzeci już ochroniarz. No i sprzedawca, czyli sam jubiler.
- Dzień dobry - powiedział, jeszcze raz rozglądając się dokoła i z uznaniem kiwając głową. Przez moment zastanawiał się, ile worków by trzeba, by zabrać stąd te wszystkie drogocenności. Pewnie cały wóz... - Chciałem się pozbyć pary drobiazgów. Jeśli oczywiście będzie pan zainteresowany.
Sięgnął do plecaka po bransolety.
- Hem, hem... - jubiler chrząknął biorąc błyskotki do ręki. Poobserwował je z różnych stron, puknął delikatnie drewnianym młoteczkiem, a nawet polizał...
- Złoto - stwierdził w końcu odkrywczo. Na to stwierdzenie Bared nie raczył zareagować okrzykiem radości czy też słowami 'wiedziałem'. Jubiler skrzywił się. - Nie nadają się do, hem, hem, sprzedaży. Ale do przetopu jak najbardziej. Hem, hem... mogę za nie dać w sumie trzysta sztuk złota. Hem, hem.
Bransolety, według Bareda, warte były jakieś czterysta sztuk. Może nawet pięćset, gdyby przytrafił się jakiś naiwniak lub zapalony kolekcjoner.
- Trzysta pięćdziesiąt - zaproponował. - To i tak będzie z zyskiem. A na drodze nie leżało... Trzeba się było trochę namęczyć.
- Hem, hem, niech będzie
- zgodził się sprzedawca bez przekonania. Widać czas, który zmarnowałby na targowaniu się z Baredem cenił bardziej niż te pięćdziesiąt sztuk złota, które musiał dopłacić.
- Dwie, pięć, siedem...
Bared zgarnął stosik platynowych monet do sakiewki, licząc je przy okazji, a następnie starannie schował sakiewkę. Wolał, by nie padła łupem jakiegoś złodziejaszka.
- Dziękuję bardzo - powiedział. - Do sklepu magicznego jak dojdę? - spytał.
- My po sąsiedzku, pierwszy sklep z prawej strony - odparł sprzedawca z uśmiechem.
- Jeszcze raz dziękuję - powiedział Bared.
Po wyjściu odebrał broń i skierował się do "sąsiada".

Ten sklep nie wyglądał tak okazale. Można by powiedzieć, że wyglądał dość ponuro, a i sprzedawca swoim wyglądem nie zachęcał do kupowania. Dodatkowo, w kącie sklepu, siedział krasnoludzki ochroniarz, z miną zniechęcającą do jakichkolwiek nieodpowiedzialnych pomysłów.
- Dzień dobry - powiedział Bared. - Chciałbym kupić dwa drobiazgi...
- Mhm...
- odparł mag nie do końca zainteresowany łotrzykiem. - Jakie drobiazgi?
- Pierścień niewidzialności
- powiedział Bared. - I różdżkę leczenia ran.
Mag momentalnie przeniósł wzrok z książki na łotrzyka unosząc jednocześnie brwi.
- Takie to drobiazgi... - mruknął pod nosem nie kryjąc zaskoczenia. - Mam takie rzeczy. Pierścienie nawet z różnymi klejnotami. Z brylantem, szafirem, albo rubinem. - To mówiąc czarodziej wyłożył trzy rzeczone błyskotki na ladę. - Wszystkie klejnoty pierwszorzędnej jakości, szlifowane u jubilera tuż obok. A różdżki... - tutaj mag również zaczął wykładać niewielkie pręciki na ladę. - Proszę, do wyboru. Różdżka do leczenia krytycznych ran. Do poważnych ran. Do średnich ran. A także do lekkich.
- Świetnie.
- Bared z zadowoleniem potarł brodę. - A ceny? - spytał. Daleki był od powiedzenia 'cena nie gra roli'.
- Dwadzieścia tysięcy za pierścień, a różdżki... siedemset pięćdziesiąt, cztery i pół tysiąca, jedenaście...
- Nie, nie, dziękuję. Wezmę te dwie
- Bared wskazał na różdżki leczenia średnich i lekkich ran. Jedna dla siebie, jedna dla innych...
- Dwadzieścia pięć tysięcy dwieście pięćdziesiąt - podsumował kwoty mag.
Bared zaczął ustawiać na ladzie równe stosy monet.
- A ile kosztuje różdżka kul ognistych? - spytał.
- Kula kuli nierówna - odparł mag. - Są różne poziomy tego zaklęcia, jak i różdżek. Najtańsza kosztuje jedenaście tysięcy dwieście pięćdziesiąt sztuk złota, zaś najdroższa dokładnie dwa razy tyle.
- W takim razie...
- Bared zastanowił się. - Zamiast tej, wezmę tę ognistą. I jeszcze jedną leczenia lekkich ran.
Do leżących na stole monet dołożył kolejne stosiki. W sakiewce nie zostało aż tak dużo złota i platyny, ale czasami warto zainwestować we własne bezpieczeństwo...
- Interesy z panem to czysta przyjemność - powiedział formalnie czarodziej, zgarniając z lady pieniądze Bareda
- Jak zdobędę trochę grosza to znów się zjawię - powiedział Bared, chowając nowe nabytki tak, by były łatwo dostępne. Szczególnie pierścień. Nie sprecyzował, jakie ma plany zakupów. - Do widzenia.
- Do zobaczenia - pożegnał się mag, po czym wrócił do czytania księgi. Krasnolud też coś burknął na koniec.

Kaptur na głowę, pierścień w pogotowiu... Bared ruszył na poszukiwanie “Czujnego Oka”.

abishai 02-06-2011 15:27

Ona wołała...
Ona krwawiła...
Ona tonęła w morzu jałowości...


Olbrzymia katedra wybudowana na chwałę Helma. Wypełniona pychą jej wyznawców.
Ona krzyczała.
A Cogito ergo Sum udawał, że nie słyszy jej krzyku.
Ruszył do środka, by policzyć owieczki Helmowe. I barany też.
I przekonać się... ile wiary jest w środku.
Wynoś się stąd żebraku... no tak. Ot i padła odpowiedź, czemu katedra krwawiła.
Czemu to całego złoto i blask zdawało się łuszczyć i pękać, jak barwy na amatorskim malowidle.

-Piękna świątynia. Ale... jeśli nie zbudujecie świątyń w sercach tutejszych ludzi.- odparł z uśmiechem Cogito chowając twarz w cieniu kaptura.- To po tej... za sto lat... będzie hulał tylko wiatr. Nie w kamieniu kuje się wiarę, a w żywych sercach.
I opierając się na kosturze zaczął kuśtykać do wyjścia, podśpiewując.- Za sto za sto lat... hulać będzie tylko wiatr.
- Kto to?
- do pierwszego kapłana podeszła kobieta, również ludzka.
- A bo ja wiem, wariat jakiś. Ma się chyba za wróżbitę. - odparł. - Jakby tu wrócił, wyrzućcie go czym prędzej.
Cogito zamierzał wrócić... kiedyś. Ona domagała się ognia... ognia oczyszczenia. Lecz problemy świątyni Helma, nie były jego problemami, więc nie widział powodu by się narażać.

Stuk puk, stuk puk... Kostur miarowo uderzał o bruk, poszarpany płaszcz falował na wietrze. A jego właściciel pogwizdywał.-
Hulał wiatr hulał wiatr,
ze sto lat ze sto lat.
A kości choć w piasku bielały.
Pamięć swą sprzedały...

Spojrzenie półprzytomne wędrowało po budynku świątyni, pogrążony w rozmyślaniach umysł rejestrował jednakże kolejne szczegóły instynktownie niemal. Umysł Cogito funkcjonował bowiem wielotorowo. Problem w tym, że rzadko na właściwym torze...

Tak więc świątynia była z dwóch stron otoczona murami miejskimi. Została bowiem zbudowana w północno-wschodnim rogu miasta . Jednakże Cogito szybko doszedł do wniosku, że nie jest ona jednym budynkiem, a trzema. Świątynią którą czarodziej już zwiedził, budynkiem mieszkalnym dla kapłanów, i magazynem. Przy czym to drugi budynek był wielkości dorodnej gospody, a trzeci sporej stodoły. Z tych trzech jednakże to właśnie drugi budynek szczególnie interesował Cogito.
Od trzeciej strony świątyni, jednej z nieotoczonych murami, była ulica idąca od wejścia do świątyni. Wzdłuż niej były zakłady rzemieślnicze, styczne do murów.
Z czwartej strony były zbite w kupę domy w których żyli "zwykli śmiertelnicy",oddzieleni od świątyni bramą i drogą wjazdową.
Poza tym pomiędzy magazynami i izbami mieszkalnymi, a główną świątynią był dodatkowy mur z bramą wjazdową, której strzegło dwóch strażników.
Sama główna świątynia od zewnątrz wyglądała na surową budowlę z wąskimi, wysokimi oknami wypełnionymi kratami. Wejść było dwa - jedno duże, od przodu, zaś drugie małe, z tyłu, które prowadziło do magazynu lub izb mieszkalnych.
Sama główna świątynia jednak nie interesowała Cogito, co najwyżej jej błagania o odrodzenie w ogniu irytowały maga. Czemu tylko on musi widzieć oczywiste? Czemu tylko on słyszy jęki niesłyszalne?

Szelest skrzydeł. Spojrzał w górę.


Wysłannik jej wysokości. Tak wcześnie? A może tak późno?
Co tu robił?
Cogito miał ochotę, by strącić go z nieba. Nie przepadał za krukami, mimo że miał takiego chowańca. Ale to przeszłość, miną wieki zanim zaistnieje.
-Odejdź, twój czas nie nastał jeszcze.- krzyczał mag do unoszącego się w powietrzu ptaka.
Kruki, kruczy dwór, ślady na śniegu... krew, tyle krwi. Kto do tego dopuścił? Nie pamiętał.
Nie miało to znaczenia. Ale być może będzie.

Powrót do karczmy. Nie z powodu głodu. Tego uczucia nie zaznał od dawna. Tak samo jak pragnienia. Sen również był prawie nie potrzebny, odkąd na jego serdecznym palcu lewej dłoni tkwiła matowa obrączka z drobnym szmaragdem i szafirem. Czasami jednakże przypominał sobie, że jednak powinien coś zjeść i wypić. Jednakże szedł do Czujnego Oka w całkiem innym celu i z innych pobudek. Orbitowały one wokół ciepła kobiecego ciała i niejasnych pobudek związanych z przyszłością. Przyszłość jest ważna... choć nie wiedział czemu. I nie pamiętał z czyją przeszłością się splata.
Krok po kroku, schodek za schodkiem...coraz bliżej celu.
Drzwi...ich sforsowanie i...

- Wiedziałam, że inaczej się nie stanie - stwierdziła nieco ironicznie Cerre, kiedy jej spojrzenie napotkało pana Cogito.
Mniszka leżała sobie na łóżku, ubrana wbrew prawdopodobnym oczekiwaniom maga. Chociaż trudno stwierdzić czego oczekiwał szaleniec. Wyglądało na to, że rogata dopiero wróciła z miasta. W tym momencie wybiła się z łóżka, ułamek momentu później stojąc na dwóch nogach. Rzuciła po chwili “Zamknij drzwi". Cogito zaś dodatkowo wydawało się, że coś czerwonawego śmignęło mu w oknie, a potem zniknęło. Acz ta sytuacja uleciała z pamięci.
- I co ciekawegoś upatrzył? - uśmiechnęła się szelmowsko.
-A ty?- odpowiedział pytaniem na pytanie mag i ominął Cerre. Podszedł do okna i rzekł.-Widział dom bóstwa, ale bóstwa w nim było. Widziałem lud czczący wargami, lecz sercem oddany pysze. Widziałem mury krzycząc.”Spal nas. Spal. Przypomnij, że bogowie nie w kamieniu, a w sercach winni być wyryci.”
- Bogowie mają nas gdzieś, Cogito. - odparła. - Ich interes, ich potęga. Co ich obchodzą śmiertelnicy. Ci rodzą się, żyją, odchodzą i tak w kółko, przez wszystkie czasy - wzruszyła ramionami. - Czyż nie tak jest? Boga nigdy nie widziałam i nie słyszałam.
-Niewiele straciłaś. Z bliska bóg nie wygląda imponująco.-czarodziej skupił spojrzenie na chmurach.-Ileż to lat... Bogowie. Są różni, jedni robią to co do nich należy. Inni toczą swary i szukają potęgi. A śmiertelnicy są tylko... pionkami lub poplecznikami
- Tyś boga widział - w głosie Cerre pobrzmiewała drwina. - Jeśli już, to ten cały bóg musiał ci coś mocnego dać do naćpania się.
-Kilku...Cyrica, Loviatar, Talonę, Bastet... Gilgeama i Tiamat.-Cogito nie zauważył kpiny wymieniając po kolei bóstwa, które ponoć “spotkał”.
- No iii?
-No iiii... nic?-stwierdził czarodziej, nie traktując spotkań z bogami jako mistycznych przeżyć.
- No właśnie. Nic - skwitowała nieco weselszym tonem diablica.

Czarodziej podszedł do niej, przesunął dłonią po jej policzku, patrząc jej w oczy i zsunął kaptur z jej głowy. Po czym spoglądając nadal w jej oczy, a potem na dekolt, pieszczotliwie wsuwał palce w jej ognistorude włosy mówiąc.-Tak wyglądasz.... lepiej.
- Eee, a ja sądzę, że wyglądam gorzej - mruknęła przekornie. - Znowu się bawimy w kółko i krzyżyk?
-To zależy... jakież to figle chodzą ci po głowie. I pomysły. Co zrobisz z aasimarką?- dłoń czarodziej przesunęła się z głowy na szyję diablęcia. Potem zsunęła w dół, pieszczotliwie wodząc po jej dekolcie.-Wszak dogadzanie ciemniakom od czarnego słońca... raczej nie wzbudza mego entuzjazmu.
- Tia, myślisz, że mnie to cieszy. Wszystkie te dzieci ‘słońca’ najchętniej posłałabym za Toril.
-To czemu tego nie zrobisz?- spytał dość naiwnie czarodziej, mniej naiwniej sięgając dłonią do jej pasa. I rozpinając go.
Nie otrzymał na to pytanie odpowiedzi. Sama Cerre przystąpiła odważniej do gry niż do odpowiadania na problematyczne pytanie maga. Nie miała najwyraźniej takiej ochoty na wyjaśnianie mu, co zamierza zrobić z aasimarką, jak na figle z nim samym. Jej ręka zawędrowała na kark czarownika. Przyciągnęła go do siebie i namiętnie całowała jego usta.
- Po co mam tracić energię, jak to ich określiłeś, na chłopców Cyrica na posyłki? - spojrzała mu prosto w oczy. Na ten moment. Bo później w mig wylądował na łóżku mniszki. Zresztą z jej pewną, małą pomocą.
I zadarł koszulę Cerre, do góry ustami pieszcząc jej piersi i smakując wargami ich szczyty. Z podobną energią zabrał się za usuwanie jej spodni mrucząc.-Uzależnisz się ode mnie. Jeśli już się nie uzależniłaś.
- Zobaczymy, kto bardziej... - wyszeptała uśmiechając się lubieżnie.
Po chwili natchnienia żarem Cogito także stracił ubiór. Wylądowało za łóżkiem dzięki pomocy mniszki. Sami kochankowie rozpoczęli namiętną zabawę. Najpierw mag zaczął, będąc tą ‘górą’ nad kobietą.
Poruszany odwiecznym rytmem pożądania, Cogito klęcząc na swych nogach i trzymając w objęciach jej biodra, dokonywał lubieżnych szturmów, na jej kobiecość. Łóżko trzeszczało, Cerre wiła się jak piskorz, drżąc od zmysłowych doznań. Pogrążona w szaleństw chuci, która rozpalała ją przy tym magu. Bo jak inaczej wytłumaczyć to gwałtowne zauroczenie, egocentrycznym szaleńcem, z którym figlowała?

Zwierzęcy magnetyzm? Bo był piekielnie dobry w łóżku? A może Cerre uciekała przed prawdziwym uczuciem? A może... to dlatego, że Cogito inaczej ją traktował? Nie traktował jej raczej jak wysłannika piekieł, którego należało potraktować ogniem i mieczem.. Cóż... Dant też nie traktował jej raczej jako kogoś takiego. Ale czuła podświadomie, że jemu na niej nie zależy. W dodatku egocentryk.
Czy jednak Cogito taki też nie był? A ona sama?
Znów tarzali się po łożu, całowali jak szaleni, wili w prześcieradłach spragnieni nawzajem swego dotyku i pocałunków. Dwie samotne duszyczki, oddzielone od społeczeństwa, jedna pochodzeniem, druga szaleństwem...
To były dzikie zabawy, w których Cerre zasmakowała przy Cogito. A potem leżeli przytuleni do siebie.
Czarodziej przymknął oczy obejmując nagą dziewczynę ramieniem i tuląc do siebie. Nie zasnął jednak.
Ona także nie zasnęła. Jej wrodzona czujność na to nie zezwoliła. Dłonią gładziła ciało mężczyzny, z którym się kochała.
- A co ty byś zrobił z tymi... ćwokami od Cyrica? - spytała się go.
-Dowiedział się tego, czego ci nie powiedzieli.-odparł Cogito. Przymknął oczy.-Dowiedział się kim jest ta aasimarka, co o niej piszą w księgach świątynnych i... porwał ją. I spalił tą niegustowną i napuszoną świątynię. Po każdej wizycie w takim przybytku Helm pewnie dostaje niestrawności.
- W jakich księgach? - Cerre wiedziała, że Cogito jest szalony, ale niezbyt zrozumiała jego wcześniejszą odpowiedź.
-W świątynnych kronikach i tym podobnym. Zorganizowane kulty opierają na porządku . A porządek, wymaga katalogowania.-odparł Cogito spoglądając w górę.
- A nie apo... ach, nieważne - przejęzyczyła się. - Porządek wymaga poukładania, harmonii.
-Harmonii dźwięków... już to przerabiałem... porządkowi brak...inwencji.-odparł mag.
- Nie, Cogito. Mylisz porządek z konserwatyzmem. Odrobina porządku nie szkodzi. Ale konserwatyzm nie zawsze pomaga.
-Co więc zrobisz?- spytał czarodziej.
- Z czym?
-Z następnymi godzinami?-odparł Cogito nadal gapiąc się w sufit.
- Zerknę na dół, na parter. Ale tak się nie chce nic robić. Masz coś w planach na dzisiaj?
-Patrzeć jak drżysz....- mruknął mag wędrując palcami po jej nagich udach. Nachylił się i zaczął muskać ustami jej piersi.-Odkryć tajemnice... ale to później.
- Ze strachu? - zażartowała, a później pocałowała go w czoło. - Czy może od kolejnych zabaw?
-Nie wiem... ta przyszłość nie jest jeszcze odkryta.- palce maga zagłębił się w intymny obszar Cerre, a on sam skupił się na pieszczotach jej biustu.

Było niezwykle przyjemnie. Ale głód wzywał na... obiad. Cogito najwyraźniej karmił się seksem i nie potrzebował ani jadła ani napoju, by się posilił. Cerre niestety tak nie potrafiła. Choć następna gierka ją rozgrzewała, zdecydowała się zabawić potem z magiem. Kiszki marsza wojennego zagrały.
- Ta najbliższa została odkryta, Cogito. Schodzę na dół. Idziesz coś zjeść?
-Nie teraz...później.- czarodziej przymknął oczy oddając się... rozmyślaniom.
Ritenuto. Cała sytuacja nieco ostygła, zaś Cogito zaczął “medytować”, dzięki czemu Cerre mogła się wymknąć Cogito z objęć i raz-dwa się odziać.
- Ja zmykam na dół. Nie wiem, co zamierzasz w międzyczasie robić ani gdzie się podziać, ale niedługo będę z powrotem...
Odpowiedzią było tylko skinięcie głową czarodzieja. Cerre zaraz po tym skierowała się w kierunku drzwi.
- Zostajesz tutaj? - chociaż myślała, że w międzyczasie czarownikowi coś strzeli do jego zwariowanej głowy. Mniszka powoli otwierała drzwi.
-Jest taka możliwość...-stwierdził Cogito po chwili milczenia.
- To uważaj na siebie - rzuciła odpowiedź, kiedy wychodziła z pokoju.
Zeszła na dół, do jadalni, narzucając wcześniej na głowę kaptur.
Cogito leżał przez chwilę, czując jak myśli wzbierają w nim, niczym spiętrzona woda w rzece. Wstał z łóżka i zaczął się ubierać. Po chwili ruszył w kierunku... okna. I usiadł na parapecie.
I spoglądał w ciemność.


One już się zbierały. One już się niecierpliwiły. Koła czasu zaczęły się obracać. Osnowa rzeczywistości drżała pod ich naporem. Splot pękał... Cogito ergo Sum, niemal czuł nadciągającą burzę, która zmiecie ten świat. A może następny?
Wymiary lubią płatać figle, gdy jest ich za dużo. Herold Chaosu, Posłaniec Zmiany spojrzał w niebo.
Coś się kończy.... coś się zaczyna. Zawsze.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:53.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172