lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [DnD 3.5 FR] (18+) Żar krwawej nocy. (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/9015-dnd-3-5-fr-18-zar-krwawej-nocy.html)

Kovix 16-10-2010 15:01

Kiedy wydawało się, że wszystko stracone i na pewno wpadną w czyjeś łapy – szalonych druidów albo żądnych krwi i złota agentów, druidzi wraz z gigantami najwyraźniej… posprzeczali się między sobą. To chyba uratowało drużynę, która zdyszana ucieczką i zła na bardzo kiepski obrót spraw, łapała oddech na polanie. Dant nie miał ochoty na rozmowę z nikim – był wściekły, że dał się wziąć na litość bandzie dupków. Nigdy więcej takiego błędu.

Gdy tak wypoczywali na polanie, biorąc wolne od przygód i ucieczek, okazało się, żę przygody nie wzięły sobie wolnego od nich. Praktycznie znikąd na polanie pojawił się… imp, charcząc coś w swoim diabelskim języku. Niestety, Dant znał tylko mowę demonów. Na szczęście w sukurs przyszli inni – okazało się, że imp powiedział – „Znalazłem was, wytatuowani”.

Wytatuowani? Cała drużyna czy tylko jakieś poszczególne osoby? Imp nie wskazał na nikogo konkretnego, a dalszych informacji nie dało się z niego wyciągnąć, ponieważ bardzo szybko odleciał, trzepocąc małymi skrzydełkami. Dant zdjął na chwilę płaszcz – zdał sobie właśnie sprawę, jak bardzo się spocił.

Czy to miało coś wspólnego z nim? Miał szczerą nadzieję, że nie, ponieważ i tak pewnie cierpliwość drużyny względem jego przeszłości była na wyczerpaniu. Kiedy tak rozważał słowa impa, usłyszał głos Turiona, który przebił się przez zasłonę jego myśli:

- Czy śniło się wam coś dziwnego ostatniej nocy? – odrzekł nagle druid mocnym głosem, przerywając ciszę – Bo… mi tak. Koszmar przerażający. Być może w taki sposób zostaliśmy wyatutowani…
- Możliwe – odburknęła Cerre. - Możesz pierwszy zacząć opowiadać, Turionie... - sama zaś diablica taksowała swym spojrzeniem okolicę.

Druid spojrzał na mniszkę, a chwilę potem na pozostałych. W końcu postanowił się odezwać:
- Mój sen. - przerwał na chwilę, najwyraźniej przerażony samym wspomnieniem tego obrazu. - W mym śnie, stałem pośrodku lasu, który pożerany był przez płomienie. Ale nie to był w nim najstraszniejsze. - Przełknął ślinę. - Z płomieni wyłoniło się... coś, nie wiem co... demon. Wokół była moja krew i... serce, trzymane przez demona. - Przerwał i usiadł z powrotem na kamieniu, dodając po chwili. - To był straszny sen.

- Nie wierzę w sny - powiedział Bared. - Co prawda mi też się przyśnił jakiś demon, ale nie mam zamiaru zbytnio się tym przejmować. To może być ostrzeżenie, ale równie dobrze nasi nieprzyjaciele mogą chcieć nas zniechęcić do dalszych działań.
- A mnie sie tam nic nie śniło.- Takshor wypalił trochę bez namysłu, poczym widząc wzrok towarzyszy dodał. - Bo zaryłem łbem w kamień. Żeby mieć sny to trzeba spać a nie tracić przytomność. Prawda?

Dantowi zrobiło się zimno. Ale po chwili paniki przyszła ulga - przynajmniej nie był sam z dziwnymi snami. Postanowił nie kłamać i również opowiedzieć o śnie.
- Mnie również śnił się demon, choć nieco w innych okolicznościach niż Tobie, Turionie. Ale to nie może być przypadek, że wszyscy śniliśmy o tym samym. Ta...istota - wskazał na miejsce, gdzie ostatni raz widzieli stwora - musi mieć z tym jakiś związek. Być może działa tutaj jakaś trzecia siła... Albo czwarta.

- W każdym razie – odezwał się po chwili – teraz się o tym nie dowiemy.
Narzucił płaszcz na siebie, zaciągnął kaptur i powiedział:
- Jeżeli nikt nie ma nic przeciwko, to sądzę, ze powinniśmy udać się w miejsce oznaczone na mapie. Do wioski pewnie się nie dostaniemy, a tropić gigantów raczej też nie powinniśmy.
Czekał teraz na reakcje towarzyszy.

Jendker 16-10-2010 21:18

Za dużo się działo. Zbyt wiele tajemnic. Takshor tego nie lubił. Nie był typem pólorka, który miał problemy z myśleniem. Przeciwnie, można go było zaliczyć do bystrych. Jednak mimo wszystko nie lubił tyle myśleć. Wolał, gdy wszystko układało się samo po nitce do kłębka. Sprawa nie wyglądała tak jak ma wyglądać. Dużo by dał żeby mieć pod ręką spory zapas ognia alchemicznego. Ogień potrafił doprowadzić takie sprawy do normy. Rozejrzał się raz jeszcze. Ten las może się stać niedługo polem bitwy.

- Nie wiem jak wy, ale ja bym obmyślił plan. O co chodzi z tymi tatuażami i snami dowiemy się później. Czas pokaże. I powiem wam jedno. Po ostatnich wydarzeniach myślę, że musimy zrewidować nasze poglądy i sposoby działania. Od tej pory tu nie chodzi o robotę. Ratujemy własna skórę. Ja z moją nie zamierzam się rozstawać. Dlatego proponuję ruszać zanim ktoś nas tu zauważy. Ja i Bared zrobimy zwiad, będziemy się poruszać po bokach, kilkadziesiąt metrów przed resztą. Jak już obejrzymy tamto miejsce podejmiemy decyzję, co dalej. Pozostawanie tutaj nie jest dobrym pomysłem.- Po głosie dało się wnioskować, że tropiciel jest spięty. Wziął kilka głębszych oddechów i ruszył ustawić się na pozycje

Myśli krążyły, najpóźniej jutro będzie kilka trupów więcej. Ale w grę wchodziły jeszcze gorsze rzeczy niż śmierć.

Aegon 18-10-2010 00:57

Aranon ze zdziwieniem obserwował śmierć Hagareta i poddanie jego podwładnych. Dlaczego ludzie są tak głupi, że mówią o rzeczach oczywistych? Przecież nie ma najmniejszego sensu stwierdzać, że zostało się zabitym. Można te ostatnie tchnienie poświęcić na ważniejsze rzeczy. Na przykład pojednanie z bóstwem. Za to poddani maga… nie mieli za grosz honoru.

Walka była jednak skończona niezależnie od zakończenia. Elf zaczął zastanawiać się nad mocą dziwnych bransolet. To nie miało sensu. Ktoś musiałby rozpaczliwie obawiać się swoich podwładnych, by kontrolować ich w ten sposób. Bardzo kosztowny sposób. I jak to się niby miało do zachowania energii? Gdzie podziewała się ta, która miała być wyssana z tych ludzi? Aranon nie chciał nawet dotykać tych przedmiotów, stworzonych zapewne przy pomocy najczarniejszej z możliwych magii. Oczywiście, jeśli słowa agentów były prawdą.

Przedmioty, które odkryli również wydały się wybrakowane. Ich właściwości mogły łatwo zadziałać przeciwko używającemu. Było to co najmniej niepokojące. Coś tu się nie zgadzało. Przed zgłębianiem tajemnic należało najpierw sprawdzić, co działo się na górze.

Elf znalazł się tam wkrótce po Cerre. Widok nie był przyjemny, lecz Aranon widział już tyle, że niewiele było w stanie go zaskoczyć. Cyric ponownie kładł swe ręce tam, gdzie nie powinien. Niestety, nie było więcej czasu, niż na krótką, oczyszczającą modlitwę do Corellona i polecenie duszy Cristin Kelemvorowi. Kelemvor swoją drogą… ale to już inna historia. Trzeba odnaleźć dziewczynkę. Najwyraźniej jeszcze żyje.

Elf zszedł na dół, gdy trójka agentów wychodziła z budynku. W pewnym sensie żałował, że nie zdążył ich zabić. Byli tchórzami, zhańbili się. Nie powinni byli żyć. Wyszli jednak. Dzięki temu sprawy zaczęły przybierać coraz bardziej niefortunny obrót. Co gorsza, orzeł Turiona przyniósł wiadomość od Synów Dębu. Wiadomość, która brzmiała dziwacznie. Aranon spotkał już druidów wiele razy, ale żaden z nich nie przejawiał takiej ukrytej agresji. Co jak co, ale to druidzi właśnie powinni wierzyć, że każdy może odmienić swój los. Nie każdy musi w końcu być uwięziony przez swoją przeszłość i pochodzenie.

Ponownie nie było jednak czasu na przemyślenia, ponieważ drużyna musiała salwować się ucieczką przez tylnie drzwi gospody. Sytuacja nagle stała się bardziej dramatyczna. Ciężko było przełknąć widok gigantów, których właściwie nie powinno tam było być. Co ten gatunek robił na tym obszarze – tego elf nie wiedział. Niestety, jedynym właściwym wyjściem wydawał się teraz odwrót z zagrożonego obszaru, chociaż godziło to w jego honor. Nie mógł także pozwolić na oddanie Cerre druidom. Sytuacja była iście patowa. Gdyby jednak musiał wybrać… czyż nie warto poświęcić jedną duszę dla ratowania dziesiątek? Nie widział jednak ani jednego sensownego sposobu na przekonania drużyny do tego rozwiązania.

Bieg nie był zbytnio wyczerpujący, jednak zrobił swoje. Elfowi zajęło chwilę przywrócenie normalnego rytmu bicia serca i oddechu. Dokładnie w tym momencie pojawił się nieoczekiwany gość – imp. Słowa istoty były niepokojące. Gdyby złapać impa, można by zadać mu pytania. Niestety, zanim Aranon zdążył utworzyć jasnofioletową kulę energii, gościa już nie było. Istniało za to duże prawdopodobieństwo, że zostanie znaleziony obok wyznawców Cyrica, w miejscu oznaczonym na mapie.

Problem w tym, że nie wiadomo, co tam na nich czekało. Widok impa był dość niepokojący. Kultyści zapewne wiedzieli już o ich miejscu pobytu. Gdyby mieli więcej tego typu stworzeń, to mogliby nieźle namieszać. Wypadało zatem ruszać. Nie było czasu na zbędne pytania i odpowiedzi. Dla świętego spokoju elf odpowiedział na pytanie druida:

-Miałem sen. Więcej nie powiem. Obudził… wspomnienia.

Gettor 19-10-2010 00:16

W ich aktualnej sytuacji pozostawanie w miejscu było faktycznie „bardzo” złym pomysłem. Imp-szpieg odleciał i czort jeden wie komu miał zamiar donieść o… Wytatuowanych.

Ruszyli więc na północ, ku miejscu które wyznawca Cyrica im wskazał poprzedniego dnia. Mieli nadzieję otrzymać tam odpowiedzi na pewne pytania. Spodziewali się też, że może tam być nieprzyjemnie.

Byleby to nie było gorsze od druidów i ich gigantów… A może to właśnie dlatego Synowie Dębu się wycofali?

Niestety nie było czasu na rozmyślania – trzeba było działać. Takshor i Bared ruszyli przodem, by rozeznać się w terenie i informować pozostałych, którzy także poszli na północ. Tylko nieco wolniej.
Jak się rychło okazało, to był dobry plan. Niestety niedługo potem musieli stwierdzić, że niewiele on zmieniał.

Pierwsza grupa demonów, najwyraźniej znajomych owego impa, pojawiła się przed zwiadowcami bardzo szybko. Poinstruowali więc resztę drużyny, by zmienić nieco kierunek i ich ominąć. Jednak potem była druga, trzecia, czwarta…
Las był opanowany przez czarty! Ale jak? Kiedy? Skąd?

Co gorsza… Oni byli przez nie otoczeni! Po jakimś czasie drużynie po prostu skończyły się możliwości unikania kolejnych demonów – nawet z lasu nie mogli uciec. I teraz mogli tylko czekać na werdykt ich przywódcy, który był człowiekiem.


Kaptur na jego głowie nie pozwalał zbyt dużo powiedzieć o jego wyglądzie. Jednak po czarnej szacie przeplatanej tu i tam dziwnymi wzorami i symbolami, mogli stwierdzić że to demonolog.
- Mój pan was oczekuje. – powiedział do towarzyszy, po czym zwrócił się do zgrai demonów wokół siebie. – Zabrać ich.
I tyle: odwrócił się i ruszył. A śmiałkowie byli zmuszeni iść za nim… czarty dookoła nich nie pozostawiały zbyt wielkiego wyboru.

Z nich tylko Aranon i Dant „jako tako” znali się na demonach: najwięcej było oczywiście najniższych demonów, które wyglądały jak żałośnie zdeformowane humanoidy: nazywały się Dretche. Były także chude i szponiaste Babau, skrzydlate Vrocki, przerażające, pająkopodobne Bebilithy i wreszcie masywne Hezrou.

Z powodu tych ostatnich, towarzysze cierpieli przez niesamowity, niemal obezwładniający smród. W pierwszej chwili wręcz mieli odruchy wymiotne, jednak teraz udało im się przyzwyczaić do „zapachu” na tyle, by móc iść.

A im dalej w las, tym więcej drzew: mijali po drodze kolejne chmary czartów. Tu i ówdzie dało się widzieć sześcioramienne poczwary, pełniące funkcje generałów w armiach demonów. Znani… czy raczej znane były jako Marilith. Jednak zajęte były wydawaniem rozkazów, wrzeszczeniem naokoło i smaganiem czarnymi batami tych, którzy zbyt się ociągali.

Jeśli jednak one były tutaj… i żadna z nich nie była owym „Panem” o którym mówił demonolog, to zarówno Dant jak i Aranon obawiali się najgorszego.

I najgorsze nadeszło. Kiedy wyszli na pierwszą dotąd polanę, gdzie wszystko było spalone, stanął przed nimi największy z możliwych demonów. Wielki, umięśniony i przerażający Balor.


Warto było zauważyć, że ta polana była najprawdopodobniej miejscem do którego jeszcze nie tak dawno chcieli zmierzać…
Skórzane skrzydła zatrzepotały na wietrze, wypełniając na chwilę okolicę popiołem.
- Więc to wy jesteście moimi wybrańcami? Czempionami, którym dane będzie przysłużyć się mojej sprawie? – zlustrował wszystkich wzrokiem podchodząc bliżej. Wszystkim ścisnęły się nagle gardła, nogi zrobiły się miękkie, jakby z waty…
Uciekać… uciekać ile sił w nogach! Niestety te odmawiały posłuszeństwa.
Zatrzymał się przy Takshorze. – Wszyscy prócz ciebie…

Demonolog, który stanął za bohaterami, nagle się ożywił: zaczął przepraszać i prosić o wybaczenie, lecz Balor szybko go uciszył.
- Nieważne. Przeniosę tatuaż z niego. – powiedział wskazując na Kane’a. Wojownikowi nagle rozszerzyły się oczy, zrobił się bledszy niż zwykle, wargi zaczęły mu drżeć.

I wrzasnął. Z bólu. Coś się działo z jego plecami. Coś… wyskoczyło z nich! To był wzór… niby czarny atrament unoszący się w powietrzu. I powędrowało ku półorkowi… a konkretniej ku jego plecom.


Tropiciel zawtórował wrzaskowi wojownika: w efekcie, po kilku chwilach oboje leżeli na pełnej popiołu ziemi, targani coraz słabszymi spazmami bólu.
Pozostałych zaś nagle bardzo, ale to *bardzo* zaczęły swędzieć plecy… wiedzieli już, co na nich ujrzą jeśli zdejmą odzież i przejrzą się w lustrze.

- Zabrać go. – Demon wskazał na Kane’a. Dwóch jego sługusów natychmiast wykonało polecenie. – Mam dla niego inne zadanie… – zakończył złowrogim uśmiechem i zwrócił się na powrót do towarzyszy.

- Nie wiecie, co tu robicie. Pod koniec naszej rozmowy będziecie żałować, nie tylko że was uświadomiłem, ale że przyjechaliście do tej zapadłej wsi. Słuchajcie więc uważnie… Wszyscy macie na plecach takie tatuaże. Cała szóstka. Dają mi nad wami moc stosownego i bardzo bolesnego ukarania was w razie zboczenia z wykonywania zadania. Tak, tak. Mam dla was misję.

- Musicie się udać w moim imieniu daleko na północny zachód. Za miastem Hluthvar, do Dalekich Wyżyn. Tam odszukacie ruiny krasnoludzkiej warowni Kresh’natal, co oznacza Skalna Opoka. Żaden demon nie może tam wejść… więc już wiecie czemu *was* potrzebuję. Zanim wejdziecie do warowni, będziecie musieli się zaopatrzyć w kamień aktywujący portal, który z kolei znajdziecie w Kresh’natal. Wejdziecie w niego i zza drugiej strony przyniesiecie mi jedyną rzecz, która będzie wyglądać wartościowo: miecz o niebieskim ostrzu.

- Wyruszycie niebawem. Wszelkie pytania, których odpowiedzi mogą wam pomóc w tym zadaniu kierujcie do Greltrasha. – zakończył wskazując na demonologa, po czym odszedł i zostawił ich z jednym człowiekiem i otaczającą go armią demonów.

Las rozbrzmiewał teraz setkami nienaturalnych wrzasków, jęków, pisków, skrzeków i wszelkich innych, nieludzkich odgłosów. Niebo było zaskakująco błękitne, jakby chciało wprowadzić nieco optymizmu między śmiałków.

Kiedy Balor odszedł, Takshor wstał. Miał twarz całą w sadzy, co wyglądało groteskowo. Efektu dopełniał fakt, że jego plecy lekko dymiły... i strasznie piekły. Demonolog czekał…

_________________________
Takshor: pozostało 22 PW

Kerm 20-10-2010 07:00

Przeklinając gorąco acz po cichu tak pomysł przybycia do Stalowych Dybów, jak i wpakowanie się w sam środek kolejnych kłopotów, Bared szedł wraz z resztą grupy i zastanawiał się nad szansami dyskretnego opuszczenia całego towarzystwa.
Pomysł, chociaż z definicji słuszny i godny poparcia, nie wydawał się jednak w żaden sposób możliwy do zrealizowania. Bared był zdecydowanie zbyt duży i nie mógłby się schować w mysiej norce, udawać jednego z demonów by nie zdołał, latać nie potrafił, a o rozpłynięciu się w powietrzu miał jeszcze mniejsze pojęcie.
Demonów różnych rozmiarów było tyle, że każde przedsięwzięcie, jakiego chciałby się podjąć, było z góry skazane na niepowodzenie, a przecież najbardziej nawet zwariowany hazardzista wiedział, że nie warto się zakładać gdy nie ma najmniejszych nawet szans na zwycięstwo.
Gdyby to było parę demonów, to jeszcze można by spróbować. Ale samych najmniejszych pokrak plątało się człowiekowi pod nogami kilkadziesiąt. Przy czym określenie 'plątało się pod nogami' było poetycką przenośnią, a nie opisem faktycznego stanu, bowiem 'najmniejsze' nie oznaczało wcale 'małe'.
Pozostawało zatem iść spokojnie ku swemu przeznaczeniu. I liczyć na to, że w jakimś momencie, prędzej czy później, szczęście się uśmiechnie.

Nie uśmiechnęło się, przynajmniej na razie.
Widok wodza demonów był zdecydowanie... zniechęcający.
Prawdopodobnie z punktu widzenia zwykłego demona ten, który miał być szefem, prezentował się wspaniale, ale dla zwykłego śmiertelnika, jakim był Bared, spotkanie to nie miało za grosz uroku. Szczególnie po tym jak się okazało, że faktycznie wszyscy obdarowani zostali tatuażami. Sposób, w jaki swojego dorobił się Takshor był, można by rzec, dodatkowo zniechęcający dla wszystkich, którzy chcieliby podtrzymywać znajomość wodzem demonów. Zdawać się jednak mogło, że uniknięcie owej znajomości będzie, krótko mówiąc, diabelnie trudne.

Bared w milczeniu wysłuchał 'oferty' jaką przedstawiono całej szóstce. Misja miała jedną tylko zaletę - była szansa, że znajdą się w miejscu, do którego demony dostępu nie mają. To, że mogły tam być rzeczy od demonów gorsze, było rzeczą możliwą, ale nie pewną. No i mieli kilka dni by się przekonać, czy jednak nie uda się zmylić demonów i uciec, chociaż ta opcja, ze względu na tatuaże, była mało prawdopodobna.
Przez moment zastanawiał się, czy chciałby się czegoś dowiedzieć, ale doszedł do wniosku, że na razie nie ma pytań. Bo o co miałby pytać? O pochodzenie miecza, czy też o to, co ich spotka po wykonaniu zadania.
Pierwsze nie było ważne, a odpowiedź na drugie... Łatwo było się domyślić, widząc co spotkało Kane'a.

Aegon 20-10-2010 14:54

Początkowo elf myślał, że grupy demonów to odosobnione przypadki - efekt rytuału. Okazało się, że jest gorzej, niż przewidywał i choć rzadko się to zdarzało, teraz Aranon naprawdę się zirytował. Armia demonów w świecie materialnym - czy mogło się przydarzyć coś gorszego? Tak, jeśli dowodził nią potężny balor.

Sytuacja była bardzo przytłaczająca. Niegdyś Aranon mógłby stawić czoła przynajmniej części z tych demonów lub walczyć z balorem, ale teraz nie było innego wyjścia - trzeba było zachować życie. Dla przyszłości.

Plan demona był odrażający. Elf nie wierzył, że może się powieść. Należało zrobić wszystko, aby zapobiec władzy Cyrica nad Faerunem. Najpierw potrzebne były informacje.

- Kim jesteś? Kim jest ten balor i co tu robicie?
- Jest wysłannikiem Wielkiego Cyrica, który przybył do naszego świata aby nim zawładnąć. Czarne Słońce zadecydowało, że nadszedł kres ukrywania się w cieniu innych i postanowiło zagarnąć Faerun zaczynając od tego obszaru. - demonolog powiedział nader wzniośle, niemal sakramentalnie. - Zaś to, kim ja jestem jest mniej niż istotne. Jeśli jednak musicie wiedzieć, to jestem Wysokim Kapłanem Cyrica.

-Cyric chce zapanować nad Faerunem? Nie rozśmieszaj mnie. Jest wielu bogów potężniejszych od niego. Dlaczego mieliby na to pozwolić? Co więcej, co ma do tego miecz, który mamy znaleźć?
- Niech ani przeznaczenie miecza, ani pobudki Mojego Pana was nie interesują. Zwłaszcza to drugie, bo możecie źle skończyć.

-To znaczy, że wiesz tyle samo, co my, czyli nic. Prawda? - Rzekł z lekkim uśmiechem na ustach elf. - Powiedz mi jeszcze jedną rzecz: zwykle nie potrzeba tak dużej ilości ofiar, żeby przyzwać balora. Po co zatem całe to zamieszanie? Po co wzbudzać niepokoje?
- Głupcze! - wysyczał. - To nie jest "byle" balor! To jest Agush'Rah'Tol! Najwyższy sługa Cyrica, najpotężniejszy ze swojego rodzaju!
- Poza tym. - dodał po chwili. - Nie przyzwaliśmy "tylko" niego. Rozejrzyj się... chyba że nie dostrzegłeś armii dookoła siebie?

-Próbujesz mi wmówić, że przy pomocy rytuału moglibyście przyzwać te demony? Bardziej prawdopodobne, że to balor otworzył bramę. W każdym bądź razie, nie mam zamiaru z tobą więcej rozmawiać. Zmarnowałem na to za dużo powietrza. - Aranon odwrócił się w kierunku reszty grupy. - Mamy jeszcze jakieś pytania, czy możemy już ruszać?

Elf wiedział, że powinni dotrzeć do celu wyznaczonego przez demona, a w międzyczasie zdobyć dodatkowe wiadomości. Na temat miecza między innymi i dokładnych planów balora.

Kovix 22-10-2010 20:47

Demony. Dant czuł je, nie tylko zapach, nie tylko aurę magiczną, ale także czuł ich emocje, ich nienawiść, czuł na sobie ich wzrok. Skąd się tu wzięły? Czy były kolejnym graczem w rozgrywce, która robiła się coraz bardziej niebezpieczna, czy też miały związek z którąś ze stron? Synowie Dębu przysłali kogoś do pomocy? Chyba nie, do tego potrzebna była wielka moc magiczna, większa od mocy durnego fauna z fletem.

Więcej demonów. Jeszcze więcej. Nieważne, jak lawirowali, jak dobry zwiad mieli – a Takshor i Bared stanowili chyba niezły - Po jakimś czasie drużynie po prostu skończyły się możliwości unikania kolejnych demonów – nawet z lasu nie mogli uciec. I teraz mogli tylko czekać na werdykt ich przywódcy, który był… człowiekiem. Obok niego pałętały się najróżniejsze odmiany otchłannych stworzeń: Dretche, Vrocki, a nawet Hezrou.

Dant beznamiętnie słuchał, kiedy dowódca tej watahy kazał im iść za nim. Jakikolwiek opór teraz nie miał żadnego sensu, a każdy pościg za nimi w tej chwili odbiłby się od tej żywej śmiercionośnej ściany. A może te demony oczarowały go, może słuchał ich, bo fascynowały go, szeptały do niego…Może…

Jeżeli nawet najpotężniejsze z demonów nie były owym ‘Panem’, o którym mówił demonolog, to kto, lub co…

O kurwa…

Balor. Największe i najbardziej paskudne paskudztwo, jakie mogło zawędrować na ten plan. Jednym ruchem lub czarem mógł zabić całą ich drużynę. Dant popatrzył się po towarzyszach, ich miny nie wyrażały ochoty do walki. I dobrze, bo żadna walka z tą istotą nie skończyłaby się dla nich dobrze.
Warto było zauważyć, że ta polana była najprawdopodobniej miejscem do którego jeszcze nie tak dawno chcieli zmierzać… Cóż, przynajmniej teraz jakieś elementy układanki zaczynały się dopasowywać…

- Wszyscy, prócz ciebie… - głos potężnego demona wyrwał Danta z osłupienia. Chwilę później wojownik i Takshor leżeli na ziemi, zwijając się w spazmach bólu, a zaklinacz poczuł mrowienie na plecach… Wytatuowani…

- Zabrać go. – Demon wskazał na Kane’a. Nie można było nic zrobić, w drużynie nikt nawet nie wydał z siebie cichego piśnięcia protestu. Dwóch sługusów natychmiast wykonało polecenie. – Mam dla niego inne zadanie… – zakończył złowrogim uśmiechem i zwrócił się na powrót do towarzyszy.

Potem demon rozpoczął swoją przemowę. Z każdego słowa wyzierała determinacja i okrucieństwo. Oraz perspektywa niewyobrażalnego bólu, jakiego doznają, jeśli zawiodą.

Po chwili odezwał się Aranon. Jego słowa brzmiały strasznie arogancko, ale Dant nie słuchał ich za bardzo. W jego głowie narodził się wtedy bowiem plan. Plan, dzięki któremu będzie mógł upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Uśmiechnął się pod nosem. Tak długo czekał, za długo…

- Ruszać?! - Dant udawał dezorientację i złość, z przewagą tego drugiego - tak po prostu mamy ruszać? Jak daleko jest to miejsce, o którym mówisz - zwrócił się do demonologa w otchłannym - I co zrobicie z wioską pod naszą nieobecność? - Starał się, żeby ton jego głosu brzmiał w miarę grzecznie - oczywiście na tyle, na ile możliwe to było w jego sytuacji.

- Tak, macie ruszać. - odparł Greltrash także w otchłannym. - Tak, natychmiast. Miasto Hluthvar jest o jakieś siedem dni drogi stąd. Może więcej. Zaś Dalekie Wyżyny są kolejne kilka dni za miastem. Co zaś zrobimy z wioską? - zaśmiał się. - Spalimy, czyż to nie oczywiste? Przecież nie będziemy czekać, aż zaalarmują Scornubel. Właściwie to teraz, w każdej chwili może dojść do starcia. Doszło by do niego o wiele wcześniej, a wy byście zostali tutaj przywleczeni stamtąd gdyby nie grupa druidów i gigantów, które nam przeszkodziły.

Spalimy... niewesoło. W tej chwili to jednak zaklinacza nie obchodziło aż tak bardzo... Dant wiedział, że to jego jedyna szansa... Teraz albo nigdy. Podszedł do demonologa blisko, tak by nawet Aranon nie słyszał, i szepnął w otchłannym:

- Czy jeżeli wykonam zadanie... Powiecie mi coś o moich snach? O wezwaniach, szeptach, obrazach, które w nich widzę? W których są demony? O tym, że nie wyglądam tak, jak wszyscy? Chcę wiedzieć, co mam wspólnego z demonami... Chyba czujesz, że mam, prawda? - Dant był podekscytowany.
Nie było tego widać, bowiem nawet z tak bliskiej odległości Dant nie widział jego twarzy, jednak czuł że demonolog się uśmiechnął.

Wyciągnął do zaklinacza dłoń mówiąc:
- Więc jesteśmy umówieni.
Dant odwzajemnił uścisk. Nie wiedział, czy ta... istota dotrzyma umowy, ale nadal to dla niego była szansa. Demony czasami lubiły dla kaprysu spełniać zachcianki śmiertelnych, a ta dla potężnego balora nie wydawała się zbyt wygórowana. Chwytał się każdej szansy, nie miał nic do stracenia. Nic.

Ryo 23-10-2010 12:08

Wypalanie piętna nie trwało długo, choć nie należało zarazem do najprzyjemniejszych doświadczeń, jakie mogła mieć na swoim koncie Cerre. Ciarki obowiązkowo musiały przejść po plecach i nie była tu mowa bynajmniej o samym tatuażu. Wnętrzności same się skręcały, a krew się dziwnie gotowała.
Jakby witała starych znajomych, których już od bardzo dawna temu nie widziała. Dziwne uczucie.

Jednak ono przestało się tu wkrótce liczyć. Po kilku minutach wszystko się wyjaśniło. Diablę nie wiedziało jednak, czy odczuwa ulgę czy ekscytację. Ale chwila - ekscytację z czego? Że praktycznie odebrano jej wolność, że będzie dosłownie (i ponownie) na czyjejś łasce?

Mniszka zerknęła tylko na resztę drużyny, kiedy to balor zakończył instruowanie. Nie wiedziała, jak wiele w jego słowach było tylko wydestylowanej prośby, a ile prawdy. Zdarzało się, że jedno przelewało się w drugie i vice versa. Dochodziły również zanieczyszczenia, zwane łgarstwem. Nadeszła pora i miejsce, kiedy to i gdzie odróżnianie prawdy od fałszu zdawało się zbędne. Wiadomo, że piekło było wybrukowane dobrymi chęciami (sic), ale kiedy zostało ono przerobione na las? Gdzie podziały się płomienie, jeziora magmy i to ciepełko? Czyżby czartom i innym piekielnym bytom znudziło się tam "na dole" i chcieli jakiejś awangardy? Piekło na ziemi? Cóż, jakby tak się bliżej temu przyjrzeć - to całkiem niegłupi pomysł.

Choć nie oznaczało to, że każdemu tutaj się on podobał. No, bynajmniej siódemce wspaniałych (?!) niezupełnie przypadł do gustu. Każdemu członkowi z niej w różnym stopniu to odpowiadało. Jejmość miała problemy z określeniem, czy owe miejsce jest takie dobre (sic) czy jest dobre - ale inaczej (tutaj Cerre chytrze się uśmiechnęła na moment). Czy jednak mogła się równać z Kanem, którego gdzieś... licho porwało?

Po tym, jak ich nowy zwierzchnik gdzieś zniknął, Cerre nagle odczuła przemożną chęć roześmiania się i przywalenia komuś tutaj.
Pieprzyć to całe przeznaczenie. Całe życie od niego uciekałam, a teraz ono mnie dorwało! Może być ciekawie...

Czy chociaż znajdzie się nagroda warta takiego trudu? Dla Cerre zaginieni ludzie oraz ten cały kapitan Graive coraz mniej się liczyli. W końcu śmierć to najlepsza rzecz, jaką mogliby otrzymać. Wolała jednak nie pytać się z drugiej strony, co za drugie dno kryje się w planach potwora. I przy okazji symbolicznie pacnęła się w głowę - skąd takie myśli przychodzą jej do głowy?
Tu kryła się jedyna odpowiedź - obecność tych wszystkich istot. Przecież jejmość niewiele różniła się od tych istot z zastępów piekielnych.

Naprawdę niewiele, ba, może nawet wcale się nie różniła. W końcu jakaś odmiana po przebywaniu w ludzkich osadach, gdzie wszyscy byli ohydnie do siebie podobni, tacy... normalni. Cerre plwała na taką normalność, a sami ludzie ostatecznie jej zbrzydli. No, paru ludzi odhaczy od wyjątkowo długiej listy tych ludzi, których będzie trzeba z powinności odesłać grzecznie do piachu...
...tylko w jakim sensie to "ciekawie" może być? Jeśli źle się to wszystko skończy, najwyżej zasilę Ścianę Niewiernych. Czyżby naprawdę nie było jeszcze innego wyjścia?

Nie chcąc narazić się na dziwne spojrzenia ze strony drużyny, stłamsiła w sobie jeszcze zaczątki tego śmiechu, nim ten w swej całej postaci wydostałby się na zewnątrz.
Został jeszcze ten demonolog Greltrash czy jak się tam zwał, ale jego już niestety z taką łatwością nie zdusi. Bynajmniej nie w otoczeniu tych wszystkich czortów.
Chyba nie~...

Pozostał też Aranon, który to postanowił zaprezentować swoje poglądy. Póki co, rogatej znacznie kotłowało się w głowie od różnorakich myśli, ale na owym forum ludzka strona osobowości Cerre była tłamszona bardziej. Przeczuwała, że jeśli elf posunie się za daleko ze swoimi rewelacjami, to diablę niedługo automatycznie mu przywali, aż się popatrzy. Ona nie chciała, by do tego doszło, jednak obawiała się, że zaprzestanie panowania nad sobą wcześniej czy później.
Dłoń miedzianowłosej pani sama się zwinęła w pięść, kiedy to jegomość urządził dość ostrą wymianę zdań.
Jeszcze raz otworzysz tą paszczę, to ci w zęby przydzwonię! - chętnie wysyczałaby te słowa do zbuntowanego, ale zaraz sama się powstrzymała od wypo wiedzenia tego na głos. - Nie wystarczy ci na razie problemów? - spojrzała nieco zniesmaczona na Aranona i ostrym wzrokiem przejechała Greltrasha.
Co kozaczysz?! Naprawdę życie ci zbrzydło, że prosisz tutaj o śmierć?

- Skoro ci tak szkoda powietrza, Aranonie, to możesz nie oddychać, bynajmniej inni skorzystają, a ty sobie języka i szczęki zaoszczędzisz - diablę zakpiło sobie wyraźnie z Aranona, który nie wiadomo, czy chciał bawić się w bohatera czy kozaka. W obecnej chwili trochę zdenerwował Cerre, była nawet gotowa pod wpływem impulsu przyłożyć mu porządnym sierpowym.
- Jak wygląda ten kamień? - spytała demonologa, bez nuty sarkazmu w głosie.
- Tak jak każdy magiczny przedmiot - wzruszył ramionami w odpowiedzi. - Bez kogoś, kto rozpozna magiczne właściwości sobie nie poradzicie. Ten konkretny kamień jest szafirem i znajduje się "gdzieś" w okolicy warowni do której macie się udać.
Przejechała swym spojrzeniem informatora.

Na zapyziałej dziurze praktycznie jej nie zależało. Ot, przecież to była jedna z wielu dziur, takich, jakich na świecie wiele. A dziury trzeba przecież zatykać, a nie powiększać. Niemniej jednak - była okazja. Mieli wspólnego wroga - druidów i tych gigantów. Jednak bratanie się z tymi siłami nie wchodziło jeszcze w drogę. Po prostu, zwyczajnie nie wchodziło. Czyżby pretekst nagle zmarł śmiercią nie tragiczną, ale naturalną?

- W takim razie nie mam więcej pytań - wolała zdawać się bardziej na traf losu, ewentualnie samodzielne poszukanie informacji po drodze. Nie chciała mieć z tym gościem nic wspólnego, poza owym feralnym interesem. Nie miała powodu, żeby im ufać.
Aż nagle uświadomiła sobie, że nigdy nie miała powodu, by komukolwiek czy też czemukolwiek tak naprawdę wierzyć.

Olian 23-10-2010 16:49

Gdyby ktoś pragnął by teraz, otworzyć tu karczmę pod wdzięczną nazwą „Piekiełko”, miałby do tego idealną okazję… Demony pojawiły się z nikąd, tworząc barierę, która otoczyła śmiałków i nie dała im szansy na ucieczkę. Przez całe swoje życie, druid nie widział takiego czegoś; a widział już wiele rzeczy, mniej lub bardziej przerażających, lecz ta przerastała wszystko co wydarzyło się do tej pory. Turion nie wiedział nic o tych piekielnych stworzeniach, ale nawet głupiec domyśliłby się, że istnieje w ich społeczności, hierarchia, tak podobna do tej ziemskiej…

… I dopiero teraz, starzec zdał sobie sprawę z tego, że przyrównuje te szkaradne istoty do ziemskich spraw, które bynajmniej nie maja nic wspólnego z tymi demonicznymi. Przerwał szybko swe rozmyślania. Wówczas zauważył, że orzeł nadal opleciony jest jego uściskiem. Już chciał puścić go wolno, aby ten rozprostował swe skrzydła i spojrzał na to wszystko z góry… może tam jest bezpieczniej. Ale przed jego oczyma ukazał się o dziwo człowiek ( jakby nie pasujący do zaistniałej sytuacji), otoczony kolejną grupką demonów. Czy to on stoi za tym wszystkim? – pomyślał druid. – czy to przez niego towarzysz druida został poturbowany? – Nie miał jednak odwagi zadać tych pytań na głos, życie jest tylko jedno i zbyt cenne, aby zadawać takie pytania, które mogą zdenerwować ich… wroga?

Staruszek nie wiedział co o nim myśleć. Z jednej strony obawiał się jego osoby, ale zaś z drugiej, nie sądził, że to on przywołał to wszystko co pomiędzy nimi chodzi czy lata… I nie mylił się, to raczej nie on, ale przywódca armii czartów. Wielki i muskularny, również demon. Turion wpatrywał się w niego przez chwilę, lecz jego ognisty wzrok, przepełniony gniewem i chęcią pozbycia się tego świata, był silniejszy od wzroku druida. Ten szybko więc spojrzał na swego orła i teraz dopiero wypuścił go ze swych objęć. Ptak poszybował lekko w górę, lecz po chwili powrócił i zasiadł na ramieniu starego mężczyzny.

Przysłuchując się słowom stwora z piekieł, druid coraz to bardziej zastanawiał się po co przyłączył się do zgrai samobójców. Spojrzał na swych towarzyszy, którzy również nie byli zachwyceni tą sytuacją… chociaż lekki uśmiech diablicy i sekretny język, w którym przemawiał Dant zadziwiły trochę druida.

Kolejną szokująca sprawą była wiadomość o tatuażach, o których wspomniał wielgaśny demon. Ale kiedy? I jak? –zastanawiał się Turion. – Czy to te sny, o których mówili tak niedawno? Czy to właśnie wtedy zostali naznaczeni? – Chciał zadać pytania demonologowi, ale zabrakło mu odwagi. Co nie wydaje się dziwne, w takich okolicznościach każdemu (no, prawie każdemu) odebrało by głos. Druid przełknął tylko ślinę i szepnął do swego orła w leśnym:
- Iluve tot tereva... amin estela ikotane – co oznaczało “Wszystko będzie dobrze... mam taką nadzieję”.

Gettor 25-10-2010 12:00

- Nie zamierzam iść nigdzie bez ekwipunku. - Takshor widać już doszedł do siebie. Nie normalny pozostawał jednak uśmiech na jego twarzy. - Chce ten miecz, dobra. I tak nie mam wyjścia. Ale nie zamierzam iść gdziekolwiek bez sprzętu. A tak się składa że wszystko zostało tam. - Tu Takshor wyciągnął energicznie rękę, wskazując na wioskę. Stał tak przez chwilę beznamiętnie i dopiero po chwili znużenia. - Więc? Zorganizujesz coś, czy mam tu stać i czekać na koniec świata? I każda dodatkowa pomoc była by mile widziana.
Półork musiał widocznie mówić głośniej i "groźniej" niż mu się zdawało, bowiem niektóre z czartów dookoła nich podeszły do niego szybko. Jednak demonolog je powstrzymał ruchem ręki.

- Nie zamierzasz, powiadasz? - zaśmiał się. - Cóż, możesz równie dobrze umrzeć, mieszańcu. Aż się cały trzęsiesz z ochoty do ginięcia. A może się mylę? Może po prostu jesteś idiotą, który nie wie gdzie jest i czemu tu się znalazł? - machnął ręką. - Ale to nie moje zmartwienie.
Westchnął.
- Faktem jednak jest, że pomoc dostaniecie. W postaci przewodnika i... sponsora, który będzie na was czekał w przydrożnym zajeździe "Gruba Gałąź" o dzień drogi stąd w kierunku Hluthvar. Ostrzegam przed próbami wrogości wobec niego, to chyba oczywiste. Nie powinniście mieć problemów z rozpoznaniem go... a raczej jej. - Spojrzał na Takshora raz jeszcze. - Choć kto wie...

- Jasne jak słońce. Chyba mam prawo być wściekły gdy od jakiegoś czasu banda debili traktuje mnie jak idiotę, a teraz wylądowałem tu. - Tropiciel machnął tylko ręką i wywalił się na ziemi parę metrów dalej, odpoczywając.

Demonolog jednak pozostał niewzruszony.
- Z naszych informacji wynika, że zostaliście niedawno całkiem nieźle zaopatrzeni w złoto przez waszego niedoszłego najemcę. – powiedział beznamiętnie. – Więc dodatkowych funduszy nie dostaniecie. Do wspomnianego wcześniej zajazdu udacie się pieszo. Tam czekać będą na was wierzchowce. I uważajcie na różne zakony. Ilmater, Helm, Torm… zwłaszcza Torm – ich paladyni i krzyżowcy jakoś szczególnie upodobali sobie tą okolicę. – wysyczał. - A wasze tatuaże będą zwracać ich uwagę. Na szczęście tylko subtelnie – jeśli nie rozbierzecie się przed nimi, to nie powinno być problemów.

Na zakończenie pstryknął palcami i pospiesznie coś powiedział do pobliskiego Babau. Ten zaś podszedł do wylegującego się półorka i solidnie kopnął go w brzuch, a następnie brutalnie podniósł do pozycji stojącej.
- A teraz już idźcie. – powiedział demonolog wskazując kierunek palcem. – I pamiętajcie, że was obserwujemy. Jeśli się wykażecie i przyniesiecie żądany artefakt, każdy z was otrzyma nagrodę o jakiej zwykły śmiertelnik może tylko marzyć. – złożył dłoń w pięść, a następnie ją rozłożył. Jednak tym razem wewnątrz niej tliło się błękitne światło. – Nagrodę w postaci Życzenia. Dla każdego po jednym.

Nagroda była faktycznie nielicha. Życzenie, zwane też Cudem, było czymś z górnej półki wszelkich możliwych wynagrodzeń. Ale… na ile można wierzyć demonom?
No właśnie.
Z takimi mieszanymi uczuciami towarzysze wyruszyli w kierunku wskazanym przez czarownika i wyszli z lasu w miejscu daleko na północ od Stalowych Dybów.

Jednak nie dość daleko, by nie dostrzec że wioska płonęła. A wraz z nią wszystko i wszyscy z którymi się dotąd spotkali. Pewnie już ich nigdy nie zobaczą, choć kto wie. Nie wiedzieli przecież, kto „dokładnie” był w Dybach w momencie inwazji demonów. Kapitan Greive? Agenci z Wrót? Kaldor?
Pod znakiem zapytania pozostawała też Cristin, która co prawda zginęła… jednak nie wiadomo czy czarty nie wykorzystają jej mimo wszystko do swoich celów.

Jak się okazało, całą sytuację najbardziej przeżywał Takshor. Półork znienacka ryknął przeraźliwie i zaczął się wyżywać na pobliskim drzewie. A potem zaczął wyjaśniać, już w dalszej podróży ku „Grubej Gałęzi”, o tym co się właściwie z nim stało tego ranka: że obudził się w jaskini goblinów, wraz z Kaldorem udało im się wydostać, potem przez tego samego tropiciela trafił do aresztu kapitana Greive, gdzie jakiś zapuszkowany paladyn Torma proponował mu „uwolnienie” w zamian za służbę u Torma. Rycerzyka oczywiście wyśmiał i sam się uwolnił.

A konkluzją tego wszystkiego była złość półorka, bo to on chciał wykończyć Greive’a i Kaldora. A tutaj jakieś demony go ubiegły…

No ale cóż… trzeba było iść dalej – w Dybach już raczej nie mieli czego szukać.
Podróż na szczęście była… nudna. Tak dla odmiany. Szybko znaleźli drogę i podążali nią, aż pod koniec dnia nie trafili na skraj lasu, gdzie stała tawerna „Gruba Gałąź”.


Obok samej karczmy stała jeszcze stodoła i publiczna studnia. Tej ostatniej towarzysze woleli nie używać – nie wiadomo co tam można było znaleźć, ale z pewnością nie wodę…
Jednak mieli inne zmartwienia – ktoś z nich dostrzegł kątem oka, że stajenny oporządza właśnie wierzchowca, który miał na sobie niepokojący znak rozłożonej, metalowej rękawicy.
Symbol Torma, oczywiście…

To komplikowało nieco ich sprawy, jednak musieli wejść do „Grubej Gałęzi” i znaleźć swojego sponsora. Jeśli demonolog mówił prawdę, do słudzy Torma nie powinni tak po prostu ich wykryć.

Wewnątrz karczmy było w miarę spokojnie. Większość podróżnych zajmowała małe, osobne stoliki i pilnowała swoich spraw. A może tylko sprawiali takie wrażenie?

Uwagę natomiast przykuwała pewna egzotycznie wyglądająca kobieta, która nader aktywnie zajmowała się ustawianiem kart na stole, przez co wydawała się nieobecna. Czuć od niej było różne zioła i kadzidła.


Przy ladzie, oprócz sędziwego karczmarza o srogim obliczu, stał wyjątkowo dobrze zbudowany mężczyzna – na widok bohaterów przerwał rozmowę z gospodarzem i ze złowieszczym uśmiechem zaczął się im przyglądać. Zwłaszcza Takshorowi.


Dalej w pomieszczeniu siedziała spora grupka mężczyzn, którzy jako jedyni zachowywali się jak na biesiadników przystało – śmiali się, pili piwo, szczypali karczemne dziewki w tyłki i… rzucali kuflami?
Niby nic, gdyby nie fakt że jedno z takich naczyń wylądowało u stóp Cerre.
- Hej, rzuć to tutaj! – zawołał jeden z biesiadujących, człowiek, do mniszki. Jednak ta nie zareagowała.
- Głucha jesteś? Prosiłem… - podszedł i przerwał w półzdania przyglądając się jej nagle z wielkim zainteresowaniem. Po czym uśmiechnął się paskudnie. Jednak nic nie powiedział – podniósł tylko rzeczony kufel i wrócił do swoich.

Dopiero teraz, po dłuższym przyjrzeniu się owej grupce stwierdzili sporą rozbieżność rasową: trzech ludzi, dwóch elfów, krasnolud, aasimar i półork.
Chwilę później usłyszeli telepatycznie przekazaną informację – W stajni…

Wyszli więc i poszli tam. Jednak to, kogo tam ujrzeli, przekroczyło ich oczekiwania.
Bowiem w stajni czekała na nich Cristin: cała i zdrowa, dokładnie taka jaką ją widzieli jeszcze tego ranka.

Uśmiechnęła się słabo na ich widok.
- Tak, to ja. – powiedziała natychmiast. – I nie pytajcie „jak” ani „skąd”, chyba że macie przy sobie naprawdę duży antałek. Albo całą beczkę…


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:46.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172