lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   Oszukać Przeznaczenie - II. Dziedzictwo (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/9473-oszukac-przeznaczenie-ii-dziedzictwo.html)

Eleanor 17-01-2011 22:39

Trolle były głodne i złe, a jedyne pragnienie które przepełniało ich mózgi było proste. Bardzo proste. Jeeeść! Zaś jedzenie stało przed nimi i nie tylko nie dawało się schrupać, ale jeszcze do tego sprawiało ból. Jednak ból nie miał znaczenia wobec wszechogarniającego, wszechpotężnego, silniejszego niż strach przed śmiercią czy cokolwiek innego, poczucia głodu. Śniadanie, obiad i kolacja w jednej osobie pochyliły się po raz kolejny, a ból w kolanie prawie zachwiał potężnym cielskiem. Troll zawył bardziej ze złości niż z bólu, a głównie ze skręcającego trzewia głodu. Jego wielka i sięgająca do kolan łapa wyskoczyła gwałtownie do przodu próbując chwycić poruszającego się w dole człowieka.
Wulf poczuł ból kiedy ostre szpony przebijając kolczugę wbiły się w jego ciało. Gdyby nie ta osłona z cieniutkich, a jednak mocnych kółeczek z pewnością w rękach potwora pozostałaby spora część jego ramienia. Teraz jednak zsunęły się tylko. Próbując jeszcze zatrzymać na napierśniku. Wściekły cios nadziaka dosłownie zmiótł je z blachy. Pogruchotany nadgarstek nie pozwalał zginać się palcom.
Jednak troll nie miał zamiaru oddać pola, miał przecież jeszcze druga rękę i zęby. Po za tym wszystko szybo zawsze przecież wracało do normy...
Wracało...?
To czemu upadł na zgruchotane kolano i nie może się podnieść? Czemu druga ręka nie unosi się w górę i nie atakuje? Czyżby właśnie przechytrzył go własny posiłek? Coś niewielkiego wspięło się po jego ciele, a potem ostry jad wypalił mu oczy i wlał się w otwarte usta parząc język.
Wulf z zimna kalkulacją uderzył w czaszkę powalonego wroga. Zielonkawo biało czerwona zawartość rozlała się po białym śniegu.
Popatrzył na dyszącego obok ciężko Ragnara. Przeorana prawa strona twarzy i krew we włosach dobitnie świadczyły, że i jemu nie udało się uniknąć pazurów wroga. Jego przeciwnik na wpół spalony przez celnie rzuconą przez Alto Miksturę leżał obok bez ruchu. Dla pewności, że jednak na pewno się nie podniesie Razor uderzył w jego szyję oddzielając głowę od korpusu. Potem wraz z Samsonem zaczęli skrupulatnie ćwiartować stwory na kawałki i rozrzucać w różnych kierunkach.
- Tak na wszelki wypadek gdyby komuś przyszło do głowy spróbować poskładać je do kupy – Powiedziała krasnolud zauważając zdziwione spojrzenia ludzi.

Kiedy w końcu wyruszyli było już późne popołudnie i mimo przewidywać krasnoludów nie udało im się dotrzeć do pierwszej, położonej najbliżej kopalni. Dzięki mocy czarodziejki nie musieli się jednak przejmować niedogodnościami noclegu w górach.
Spadkobiercy nie mieli pojęcia gdzie z taką pewnością ciągną ich khazadzi. Mapa pozostawiona przez prawnika, wydawał się dość mało precyzyjna. Shannon nigdy wcześniej nie była w kopalni zimą, a przedtem była w niej przed stu pięćdziesięciu laty, do tego zaledwie dwa razy. Teraz przykryte śnieżnym puchem wszystko wyglądało obco.
Razor usiadł i popatrzył na Alto. Obok niego usiadł Samson i też popatrzył na Alto. Grugh zaczął chodzić pozornie w koło rozglądając się na boki.
- Taaa... - szeptał do siebie geolog – starsze piętro strukturalne się zgadza... to powinna być odpowiednia warstwa... taaa... Budowa się zgadza i wiek.
Obszedł dokładnie jakąś wystającą z ziemi skałę i popukał ją a potem zaczął kontemplować. Poszedł kilkanaście kroków do przodu znowu coś mrucząc, a potem ruszył przed siebie. Razor i Samson bez słowa wstali ruszyli za nim.
Krasnolud ruszył wąskim jarem. Po kilkunastu minutach zatrzymał się przed ścianą, w której widniał prawie całkowicie zasypany otwór, a nad nim prawie niewidoczny, wykuty w kamieniu napis:
KOPALNIA STONRON
Razor wyciągnął rękę w kierunku Samsona, który z westchnieniem sięgnął do kieszeni, a potem położył na niej niewielki, ale pięknie błyszczący rubin.

By dostać się do środka musieli odkopać wejście, a potem odbić deski, którymi zostało ono zabite. To ostatnie nie stanowiło wielkiego problemu, bo przez lata zdążyły całkowicie spróchnieć i lekkie dotknięcie wystarczyło, by obróciły się w proch.
Krasnoludy rozpaliły ogień i zawiesiły pochodnie na ścianach w przeznaczonych do tego otworach, które mimo upływu lat nie zdążyły najwyraźniej zmurszeć. Zaczęły się uważnie rozglądać i przyglądać wszystkiemu co widziały w koło.


Powoli zagłębili się w korytarze, którymi od półtora wieku nikt nie wędrował...
Nikt...?!
Jak na niewprawne oko samych spadkobierców wnętrze kopalni wyglądało całkiem dobrze. Może nawet za dobrze. Wyglądało jakby ktoś całkiem niedawno zajmował się odnowieniem tego miejsca.
Samson zaklął nagle i pokazał coś Razorowi.
- Wiedziałem! - Powiedział tamten, a potem odwrócił się w kierunku reszty.
- Mam dobrą i złą wiadomość. Zła: W tej kopalni rozpanoszyły się koboldy. Dobra: Na pewno coś wartego kopania w niej jest i na pewno nie siedzi tu nic gorszego!

***

Rano, choć gnomi gospodarz łaskawie zaoferował swym wczorajszym wybawcom kolejny dzban solidnego samogonu i kociołek ciepłego gulaszu ze świeżym chlebem, wyraźnie się ucieszył na wzmiankę, że mają zamiar wyruszyć w dalszą drogę. Wyszedł razem z nimi na zewnątrz i dopiero wtedy jakby dotarł do niego rozpościerający się wokół „problem”.
- Ale nie zostawicie tu chyba tych zielonych by gnili na moim progu? - Zapytał jeszcze wskazując na trupy pod wieżą – Nie dam rady ich odciągnąć za daleko.
- Przy takim mrozie raczej szybko się nie zepsują
– Morgan wzruszyła ramionami wskakując na siodło – A zanim nadejdzie odwilż na pewno znajdziesz jakiś niesamowity, naukowy sposób jak pozbyć się takiej ilości nadmiarowej mrożonki.
Odjechali śmiejąc się wesoło.

Kolejne dwa dni podróży minęły bez ekscytujących wydarzeń, choć nocleg pod gołym niebem okazał się dużo mniej przyjemny niż na podłodze kamiennej wieży. Zaczynało już zmierzchać i Bran rozglądał się za odpowiednim miejscem na popas gdy nagle z daleka dobiegło do niego ujadanie wilków. Z pewnością nie była to jedna czy dwie sztuki. Bardziej byłby skłonny sądzić, że prosto na nich kieruje się jakieś wygłodniałe stado.
Nie byli niestety w stanie nic zobaczyć, bo dźwięk dobiegał akurat od strony zachodzącego właśnie słońca, a w jego oślepiającym blasku dokładne rozpoznanie było praktycznie niemożliwe.
Zaalarmowany Tim wyciągnął kuszę, podobnie reszta sięgała po swoją broń szykując się do ataku, gdy Morgan uniosła w górę dłoń wstrzymując ich działania:
- Czekajcie to nie wilki! - Gdy popatrzyli na nią ze zdziwieniem, bowiem niezależnie od tego jaki gatunek zwierzęcia ich atakował wstrzymywanie się przed obroną było zdecydowanie nierozsądne. powiedziała pospiesznie:
- Nie słyszycie dźwięku dzwonków?
Gdy wsłuchali się w zbliżającą kakofonię, rzeczywiście wśród narastających gwałtownie dźwięków zdołali rozpoznać ten raczej nietypowy dla przedstawicieli świata zwierząt dźwięk. Ponownie popatrzyli na rudowłosa wojowniczkę, która zaczęła wyjaśniać.
- To vaasańscy łowcy. Gdy zimy są zbyt mroźne przemieszczają się w okolice Damary w poszukiwaniu żywności. Jednym z podstawowych środków ich transportu są psie zaprzęgi. Mają do tego specjalnie szkolone zwierzęta. Piękne! - Dodała z wyraźnym entuzjazmem oczekując nadchodzącego spotkania.
- Ktoś z was zna ich język – Zapytała jeszcze oglądając się za siebie.
- Ja kilka podstawowych słów – powiedział Hergan – Czasami przyjeżdżali handlować do Talagbar gdzie się wychowałem. Podobno mają niezłe konie, choć trochę chuderlawe i dla kogoś o mojej posturze zdecydowanie się nie nadają.
Morgan skinęła głową i ponownie spojrzała w kierunku słońca, które zdążyło już zabarwić białe oblodzone pola niesamowita pomarańczowo różową łuną. Teraz bez problemu widzieli dwa zbliżające się do nich zaprzęgi, każdy ciągnięty przez sześć par pięknych czarno białych psów. Przywiązane do nich sanie po za stojącym jeźdźcem obciążone były najwyraźniej aktualną zdobyczą łowców. Z jednych zwisała porośnięta solidnym porożem głowa pięknego daniela. Oczywiście reszta doczepiona do niej zajmowała większość przestrzeni sań. Zwierzę na drugich, sądząc po szczecinie i charakterystycznym zadzie i racicach, musiało być przedstawicielem gatunku świniowatych. Powożący pierwszym zaprzęgiem człowiek zatrzymał się tuż przy grupie Brana i nie okazując najwyraźniej wielkiego lęku, odrzucił lekko do tyłu zasłaniający mu pół głowy kaptur. Wtedy mogli zobaczyć, że woźnicą jest całkiem ładna i do tego najwyraźniej dość młoda dziewczyna i ciemnych włosach, lekko skośnych błękitnych oczach i pogodnym uśmiechu. Przez cały jej policzek od oka do podbródka ciągnęła się zawiła linia wymalowanego henną tatuażu. Zawołała coś w gardłowej niezrozumiałej mowie, na co najwyraźniej bez większego problemu odpowiedziała panna Wildborrow.
Przez chwilę rozmawiały ze sobą, a w czasie tej rozmowy Vaasanka rzuciła najpierw zaciekawione spojrzenie na Brana, potem zaś z wyraźnie jeszcze większym zainteresowaniem przyjrzała się pozostałym rycerzom.


Przez chwilę dyskutowały o czymś zawzięcie, w końcu jednak wojowniczka zwróciła się do pozostałych.
- Ich obóz znajduje się jakieś dwie godziny na wschód stąd. Helke, powiedziała że powitają nas bardzo chętnie w swych namiotach – Kiedy Morgan wypowiadała te słowa, ktoś bardziej spostrzegawczy i dociekliwy z pewnością dopatrzyłby się w nich jakiegoś przekornego błysku. - Nie wiem jak wy, ale ja chętnie nadrobię trochę drogi by odpocząć w ciepłym i przytulnym wnętrzu. To bardzo przyjacielscy i gościnni ludzie. - Dodała jeszcze jakby próbując przekonać resztę do tego pomysłu gdyby przypadkiem mieli jakieś obiekcje, ale nie mieli, zwłaszcza gdy zbliżyła się do nich powożąca drugim zaprzęgiem, równie ładna i równie wesoło uśmiechnięta ciemnowłosa dziewczyna.

Obóz nie był duży. Składał się z sześciu dość sporych namiotów ułożonych w okrąg i jednego, znacznie mniejszego, usytuowanego nieco na uboczu. Od razu stało się oczywiste dlaczego namioty i wejścia do nich są takich rozmiarów. Najwyraźniej łowcy mieszkali razem z całym swoim inwentarzem i dobytkiem. Tworzyło to we wnętrzu dość specyficzną mieszaninę zapachów, ale z pewnością zapewniało wszystkim ciepło.
Na powitanie wracających dziewcząt i gości wybiegło z namiotów jakieś trzydzieści kilka osób, które z ciekawością przyglądały się nowo przybyłym, a gdy Helke zawołała coś głośno wskazując na nich, roześmiali się najwyraźniej bardzo z czegoś uradowani.
- Co się dzieje? - Zapytał lekko zaskoczony ich zachowaniem Rupert.
- Mówiłam przecież, że oni bardzo lubią gości – odpowiedziała zdawkowo Morgan, ale jadąca obok niej Tiara doskonale widziała, że wesołość dosłownie rozsadza jej czasami bardzo nieprzewidywalną przyjaciółkę. W końcu dziewczyna ulitowała się nad zaciekawionymi współtowarzyszami:
- Vaasańscy łowcy żyją w bardzo zamkniętym kręgu. Żenią się zazwyczaj z przedstawicielami swego plemienia, albo innych spokrewnionych plemion. Mają jednak bardzo interesujący zwyczaj dzięki któremu zapewniają sobie dopływ świeżej krwi... - Popatrzyła na nich z uśmiechem. - Wszyscy odwiedzający obóz kawalerowie zapraszani są da łożnic ich córek i żon, by jej im trochę zapewnić.
- To znaczy że my, że ja...
- Rupert zrobił się nagle bardzo czerwony, a jadący obok Hergan klepnął go przyjacielsko po ramieniu.
- Tylko mi nie wmawiaj chłopcze, że taki piękny rycerz jak ty, nie zaznał jeszcze rozkoszy w ramionach dziewczyny? - Roześmiał się rubasznie – Jeśli tak, to najwyższy czas zmienić ten stan rzeczy!

Gdy tylko zsiedli z wierzchowców zostały one gdzieś odprowadzone, podobnie jak Rupert, Velix i Hergan. Nawet Tim zniknął w jednym z namiotów. Bran z pewnym zaskoczeniem zauważył, że jakoś jakoś nikt nigdzie nie pociągnął.

- Pomyślałam, że nie chciałbyś przez tutejsze zwyczaje stracić okazji do wygrania naszego zakładu – Powiedziała do niego Mogran podejrzanie słodkim tonem – Dlatego powiedziałam im, ze jesteś naszym mężem i złożyłeś przysięgę, ze nie tkniesz żadnej kobiety dopóki nie staniemy się same brzemienne. Łowcy wykazali się naprawdę wielkim zrozumieniem i oddali nam nawet ten specjalny namiot.
Wskazała na stojące nieco w oddaleniu schronienie z płótna.

***

Gospodarz, który tak jak reszta przybiegł zobaczyć co się dzieje, popatrzył na leżąca na posłaniu dziewczynę kiwając głową wymownie:
- Gdyby nie twój młody wiek i anielski wygląd, można by przypuszczać, że strasznych się czynów w życiu dopuściłaś skoro po nocach tak potworne cię zmory dręczą.
Potem odwrócił się i poszedł spać podobnie jak i reszta wybudzonego ze snu oddziału Alice.

Rankiem wyruszyli w dalszą drogę, która ku ogromnemu rozczarowaniu Myszy nie obfitowała w żadne mrożące krew wydarzenia. Nic na nich nie napadło, ziemia się nie rozstąpiła, ani z nieba nie walnęły gromy. Jednym słowem straszliwa, przeokropna nuda i biel krajobrazu.
Dopiero trzeciego dnia coś się zmieniło, bo najwyraźniej dotarli do traktu wiodącego w kierunku Laviguer. Obwieszczał o tym znajdujący się przy drodze drogowskaz, a także przetarta przez liczne wozy i konie droga. Dwie godziny później zobaczyli zarys gospody zapewniającej doskonałe schronienie na najbliższą noc, więc choć do zmierzchu było jeszcze kilka godzin, spragniona rozrywki i nowych ludzi nowo upieczona lady Kintal zdecydowanie odmówiła ruszenia w dalsza drogę. Zwłaszcza gdy się dowiedziała, że do kolejnego zajazdu jest cały dzień drogi.

Oberża nie była zbyt dużą, wielka sala jadalna z szynkwasem i kuchnia z tyłu stanowiły cały parter. Na piętrze znajdowało się kilka pokoi gościnnych, niewielkich, ale w miarę czystych, a na poddaszu pokoje gospodarzy i ich nielicznej służby, składającej się się z kilkunastoletniego kuchcika i dwóch pulchnych dziewek kuchennych na zmianę podających również do stołu gościom, a w miarę potrzeb pełniących również posługi pokojówek lub inne bardziej osobiste dla hojniejszych gości...
Ostatnimi pracownikami tego przybytku, byli dwaj mężczyźni w nieokreślonym wieku zajmujący się końmi i sypiający zazwyczaj, kiedy byli tam w stanie dotrzeć o własnych siłach, pod dachem stodoły.

Dumna nazwa „Mucha w smole”, miała pewnie nawiązywać do artystycznego dzieła zawieszonego nad napisem, a przedstawiającego białą kropkę na pomalowanym na czarno białym tle, nie zaś do tempa w jakim obsługiwano tu gości, ale i tak każdy wchodzący po raz pierwszy w te progi przystawał z pewnym wahaniem.

Gości nie było wielu. Przy jednym ze stołów siedziało trzech mężczyzn wyglądających na wieśniaków, najwyraźniej podróżujących do miasta by sprzedać swoje towary, przy kolejnym usadowili się spragnieni jadła i napitku strażnicy dróg w liczbie czterech, którzy już wyraźnie zakosztowali uciech przybytku, bo rozmawiali głośno, śmiali się jeszcze głośniej, a bekali tak głośno, że słychać by ich pewnie było na trzecim piętrze, gdyby ta budowla takowe posiadała. Wreszcie ostatni gość, tłustawy i rumiany kupiec z wielkim brzuchem i dwojgiem służby, siedział przy wielkim stole i pochłaniał kolejne porcje jadła w tempie osoby umierającej z głodu i próbującej jednocześnie pobić rekord prędkości w połykaniu kolejnych kęsów, a wydawane przez niego odgłosy bez problemu konkurowały z tymi strażników, tyle że on używał do nich większej ilości otworów w swym okazałym ciele.

Ogólnie więc wszystko nie wyglądało zbyt obiecująco jeśli chodzi i rozkosze podniebienia, interesujące przeżycia lub ciekawych ludzi, ale Mysz niezrażona i tak postanowiła zaryzykować i poczekać na jakieś „przygody”.
Jej wiara i cierpliwość zostały nagrodzone w godzinę później...
Kolejny gość przyjechał o zmierzchu. Był szary od kurzu, tylko oczy mu błyszczały jak młodemu wilkowi...
Usiadł z tyłu jakby kryjąc się przed światłem. Nie zdjął kapelusza, ale można było dostrzec, że wystają spod niego długie ciemne pasma włosów.
Jedyną jasna plamą na jego odzieniu, którą udało się dostrzec lady Kintal był niewielki rysunek ściekającego krwią topora w purpurowym kolorze.
Strażnicy rzucili mu krótkie spojrzenia, ale jakby szybko stracili zainteresowanie i na powrót zajęli swoim dotychczasowym zajęciem.

***

Po krótkiej naradzie zdecydowali, że skoro w dole nie ma trujących wyziewów można tam wysłać chowańca maga. Na wezwanie swego pana zwierzę zmaterializowało się owinięte wokół jego przedramienia, a potem zsunęło w dół po ciele i popełzło w kierunku wyrwy, po kilku chwilach zniknęło za jej krawędzią.
Dla ciepłolubnego węża poruszanie się po suchym, nieco ciepławym podłożu było odczuciem całkiem przyjemnym, zwłaszcza po długim okresie przebywania w pustych otchłaniach nicości. Ocierał się z rozkoszą o leżące pod nim drobinki. Ciemność nie była problemem, przecież i tak lepiej widział ciepło niż kolory, a tego tutaj nie brakowało. Dla płaza cała pochyła ściana krateru była niczym pulsujący ciepłem plaster miodu. W otworach pracowite, pulsujące ciepłem pszczółki próbowały się przebić jak najbliżej jego źródła.
Mag popatrzył na nich z zaskoczeniem:
- To wygląda tak, jakby się chcieli przebić do wulkanu... ryją tunele dokładnie w jego kierunku.
- Czy pytanie "po co" będzie w tej chwili bardzo nie na miejscu?
- Robert uniósł brew. Fakt, że ich włości położone są na wulkanie nie poprawiało mu nastroju.
- Jak najbardziej na miejscu, ale by uzyskać na to odpowiedź potrzebowalibyśmy kogoś skłonnego do rozmowy... na przykład kolejnego strażnika – szeptem powiedział Ilianean, wskazując na kierującą się ku nim ostrożnie postać. Najwyraźniej jeden z dwowów zainteresował się w końcu co się stało z jego pobratymcą.
- Twój chowaniec jest jeszcze w stanie coś znaleźć? - spytał maga Valstrom.
- Raczej nie. Po za tunelami i tymi, którzy je kopią tam po prostu niczego nie ma.
- Mam więc nadzieję, że twoje zaklęcia potrafią robić w ludziach nie tylko dziury
- uśmiechnął się półgębkiem Robert wskazując na strażnika i kładąc dłoń na mieczu.
- Spopielenie jeszcze nie całkiem mi wychodzi – szepnął Aramis odpowiadając Robertowi lekko kpiącym spojrzeniem.
- Nie. - Elf wyraźnie zbyt zaabsorbowany tym co się dzieje by wyczuwać napięcie między mężczyznami, pokręcił głową – Potrzebujemy go żywego. Wycofajcie się do tyłu i spróbujcie go jakoś zwabić, ja się ukryje za tym spalonym pniem i spróbuję go zajść od tyłu.
Robert wzniósł oczy do nieba na niedomyślność elfa i posłusznie wycofał się w krzaki. Ostatecznie za to im płacił.
Mieli tego dnia najwyraźniej sporo szczęścia, bo drow, nie zauważywszy zaczajonego z tyłu zwiadowcy ruszył w kierunku wycofujących się mężczyzn. A jednak jakiś instynkt ostrzegł go w ostatniej chwili przed spadającym na głowę ciosem i trafił on tylko niegroźnie w bark przeciwnika. Ostry krzyk przerwał ciszę jaka w koło panowała. Teraz nie musieli już zachowywać ostrożności musieli się za to bardzo spieszyć. W trójkę bez większego problemu rozbroili i unieszkodliwili przeciwnika, zwłaszcza kiedy jego koncentracje rozproszył pełznący po nodze wąż. Szybko okręcili twarze i ruszyli w kierunku trującej zapory.

Sekal 19-01-2011 23:59

Nie ma to jak dobra walka! Tylko te cholerne paskudy zamiast uczciwie się tłuc, to próbowały bezczelnie pochwycić go i zapewne wsadzić do swojej śmierdzącej mordy. Wulf parsknął, zdejmując z siebie poszarpaną kolczugę, aby opatrzyć i odkazić ranę. Tak to właśnie było się bić z głupim i niehonorowym wrogiem. Ty do niego jak przystało na wojownika, z bronią i tarczą, a ten tylko brudnymi łapskami chwytał. Warknął, gdy zobaczył nowe szramy na ramieniu. Dobrze, że napierśnik to było za dużo dla jego pazurów i rysy pokrywały metal, ale nie ciało pod nim. Tak czy inaczej skinął głową pozostałym.
- Dobra walka.
Opatrywanie tego było wyjątkowo nieprzyjemne w tym siarczystym mrozie, ale kapłan swoje wiedział. Najpierw należało powyciągać kawałki kolczugi, które wbiły się czasem całkiem głęboko. Z drugiej strony nie było to też najważniejsze. Wulf sięgnął po spirytus i polał nim ranę, zaciskając zęby z potwornego, nagłego bólu.
- Nienawidzę trolli. Nigdy nie wiadomo co po nich może się w tobie zalęgnąć!
Splunął przez ramię, odpędzając złe uroki i z pomocą Megary szybko zabandażował ranę, ponownie zakładając na siebie zbroję i futra. Nie wyglądał na osobę, która odczuwałaby jakieś niedogodności w dalszej wędrówce.

Opóźnienie przez ten głupi splot wypadków było jednakże nieubłagane i musieli odpuścić, chroniąc się przez zmrokiem w stworzonej za pomocą magii chatce. Lekko zirytowany Wulf mógł lepiej zająć się swoją raną, przy okazji rozpalając w palenisku. Zebrane ze sobą suche drewno codziennie uzupełniał nowymi, ususzonymi przy ogniu szczapkami, starając się zawsze mieć na podorędziu coś do rozpałki. Zresztą, prócz może przypadków takich jak tego dnia, lubił odludzia, niebezpieczny teren i niewielką grupę zaufanych kompanów, z którymi przy ogniu można było powspominać minione czasy. Natura żołnierza, jak często powtarzali tacy jak on. Gdy już uporał się z raną, rozłożył się na pryczy. Szkoda, że kamienie były tak twarde. To był jeden z niewielu momentów, w których żałował, że Meg nie jest jakiś rąbniętym druidem, który mógłby przygotować pachnący ziołami, wygodny siennik.
- Gdybym nie został lordem, to wróciłbym do takiego życia. A raczej zaczął, poprzednie pamiętam tylko z wędrówek mojego ojca, a wcześniej - z opowieści ojca mojego ojca. To w końcu mój dziad zawędrował aż do Doliny Lodowego Wichru.
Milczał przez chwilę, ale potem odezwał się znowu, pogrążony w myślach.
- Nie bez powodu mówi się, że tamtejsze miasta są zbieraniną wyrzutków i uciekinierów. Nigdy nie dowiedziałem się, co wygnało moją rodzinę do tamtego miejsca, ale ojciec powiadał, że słyszał, jak gadał przez sen. Tylko część z historii mógł pozbierać do kupy, zanim dziad zmarł, trzy lata po dotarciu do Bremen. Powtarzał kilka słów. "Elf", "jednooki", "zemsta". Ale w Dolinie nie było elfów prawie wcale, zresztą mój ojciec był młody.
Wulf zamilkł i machnął ręką, zdając sobie sprawę, że przestał mówić składnie i z sensem.
- Wędrówki i tak zaczęły się później, gdy już podrosłem na tyle, by móc iść przez śniegi. Moja matka, tam ojciec ją poznał, nie dożyłaby swojego wieku, gdyby tam zostali. To ciężkie życie, cięższe niż w takich górach jak te, gdzie lato jednak dociera. Załapaliśmy się do jakiejś karawany i aż do niedawna to były najciekawsze dni mojego życia, ta podróż. Nawet się nie zastanawiałem, gdy w Cormyrze spotkałem człowieka takiego, jakim sam jestem. Chciałem tak żyć! O elfie już nie pamiętaliśmy, może dziad tylko go sobie wymyślił.
Lubił wracać do przeszłości, przynajmniej w słowach. I lubił słuchać. Czyż można było znaleźć lepsze zajęcie na długie wieczory i noce, nie licząc kobiet, ma się rozumieć? Wulf lepszych nie znał, zwłaszcza, gdy mógł jeszcze zjeść ciepłą strawę i łyknąć rozgrzewającego napoju, który chlupotał w bukłaku.

Nie był zaskoczony, gdy krasnoludy znalazły jedną z kopalń. W końcu z tego słynęli, byłby nawet rozczarowany, gdyby im się ta sztuka nie udała. Wyszczerzył się, z zapałem przystępując do odgruzowywania i pozbywania się desek blokujących przejście wgłąb szybu. Gdy już im się udało, kapłan stwierdził, że jednak jest zaskoczony. Kopalnia za nic w świecie nie wyglądała na opuszczoną, a nawet na całkiem dobrze utrzymaną. Słowa krasnoludów szybko wyjaśniły sytuację.
- Nawet nosa macie niesamowitego w tych górach. Koboldy śmierdzą inaczej od zielonych?
Mrugnął radośnie. W końcu jak mógłby się nie cieszyć?
- Miejmy tylko nadzieję, że za dużo nam nie odkopali. Po co im w ogóle srebro, to miękki metal, nie zrobią z niego nic przydatnego.
Przymocował tarczę na ramieniu, zajmując pozycję na przedzie pochodu, z racji swojej ciężkozbrojności. Nawet nie dyskutował o tym, czy warto zaglądać w tak małej grupie dalej do kopalni. Korytarze były wąskie, koboldy małe i słabowite, a przecież ocena ich własnych włości była konieczna.
- Ragnar, zajmiesz się baczeniem na tyły? Te małe skrzaty mogą wyskoczyć z jakiś bocznych tuneli.
Wzruszył ramionami, jakby to był bardzo marny i poboczny problem. W walce kapłana już widział, a krasnoludy potrzebne mu były na przedzie.
- Wskazujcie drogę. Zobaczymy ile tego tutaj siedzi. Gdybyśmy dotarli odpowiednio daleko, Meg mogłaby zawalić tunel i odciąć im możliwość kradzieży naszej rudy.
Mówił z przekonaniem osoby, która posiadała te tereny od przynajmniej kilku wieków.

liliel 20-01-2011 22:13

Mysz pokonała całą długość sali krocząc niby lwica po swoim łowieckim terenie. Biodra kołysały się lekko, niewyraźny uśmiech błądził po jej twarzy. Wiedziała, że oczy wszystkich wisiały na niej mniej lub bardziej dyskretnie. No i co się dziwić, w końcu była tu bezdyskusyjnie najładniejszą kobietą. Zatrzymała się dopiero przy stoliku nieznajomego. Chrząknęła wymownie i opadła na krzesło naprzeciwko typa w kapeluszu.
- Można się dosiąść?
Pytanie było w zasadzie retoryczne bo przecież już się dosiadła. Dodała więc naprędce wyciągając przed siebie smukłą rączkę.
- Nazywam się Marie. Zmierzam do Laviguer.


Mężczyzna obserwował ją od chwili gdy wstała od swojego stołu, więc chrząkanie było w zasadzie zupełnie niepotrzebne. Jego uważny wzrok śledził ja całą drogę jaka przemierzyła do jego stolika, a gdy wyciągnęła rękę popatrzył na nią jak na jakiś ciekawy zoologiczny okaz, a potem uścisnął. To był krótki, ale pewny uścisk człowieka, który ma swoje poczucie godności i pewność siebie:
- Christian Hagen. Nie jesteś stąd. - Bardziej stwierdził niż zapytał.


- A skąd takie wnioski? Ponieważ większość ludzi unika twego wzroku? Widocznie mają coś na sumieniu. Może ja nie mam? - zatrzepotała rzęsami i skinęła na szynkarza a kiedy ten się zbliżył poleciła:
- Butelkę najzacniejszego wina i dwa kielichy. Kielichy, nie kubki!

- Każdy ma coś na sumieniu - mężczyzna błysnął wilczym uśmiechem - po prostu niektórym udaje się uniknąć wykrycia, a są i tacy co po prostu kochają niebezpieczeństwo...
- Masz rację... - uśmiechnęła się niewinnie. - Lepiej przyznam się od razu. Gdy miała sześć lat kradłam jabłka z sadu sąsiada - pochyliła się przez cały stół i szepnęła. - I co teraz? Będziesz zmuszony na mnie donieść?
Szynkarz przyniósł trunek i Mysz napełniła po brzegi dwa kielichy. Jeden z nich podsunęła mężczyźnie.

- Na szczęście nie muszę sobie przysparzać klientów. Jakoś sami pchają się w moje ręce. Podobno co ma wisieć nie utonie... - mrugnął do niej znad uniesionego kielicha po czym upił solidny łyk.
- Zmierzasz do Laviguer mości Christianie?
- Tak.
- W celach... zawodowych? Czy po prosto zwiedzasz? - Mysz nieco się rozluźniła. Przechyliła kielich i wychyliła do dna jednym haustem. - Całkiem dobre - skomentowała obracając kielich w palcach.
- Można rzec, że w celach zawodowych... właśnie zostałem tam oddelegowany jako jeden z miejskich katów - on także wychylił zawartość kielicha do końca.
- A czemuś sobie taki zawód wybrał? - bardka sumiennie wypełniła puste kielichy. - Nie lepiej było zostać kupcem? Wędrownym kuglarzem? Rzemieślnikiem? Marynarzem? Poganiaczem bydła? Bajarzem? Malarzem? Lokajem? Kucharzem?... - zaczęła wyliczać na palcach, wszystko na jednym wdechu. - Tragarzem? Filantropem? Krawcem? Bibliotekarzem? Kwiaciarzem? Skrybą? Kwatermistrzem? Rzeźnikiem... - przygryzła dolną wargę. - Nie... Ostatni był nietrafiony. No ale czemu akurat katowski fach? Toż na pewno nie z zamiłowania.
Ponownie błysnął zębami słysząc ten słowotok:
- Zawód jak zawód. Całkiem dobrze płatny i robota zawsze pewna. Czy wojownika tez pytasz czemu sobie taki zawód wybrał? On tez zabija, tyle że ofiary często nie są tak winne jak te moje. Po za tym wbrew pozorom większość kar nie jest tak znowu krwawa. Tu w Implitur kary finansowe i publiczne są uznawane za bardzo korzystne dla kraju.

- Nie żal ci czasem? Jak trzeba dzieciaka w dyby zakuć albo młodą dziewkę wybatożyć? - butelka była już do połowy pusta. - Ja bym nie miała serca do takiej roboty... Może i popłatna. Ale sam widzisz, że ludziska ciebie unikają jak ognia. Ciężko ci pewnie panne wyciągnąć na schadzkę? - uśmiechnęła się półgębkiem na takie bezpretensjonalne zapytanie.
- Jeśli ktoś jest winy powinien ponieść taka karę jaka została mu przysądzona. Nie do mnie należy ocena jej zasadności. jestem tylko narzędziem - wzruszył ramionami - co do panien... różnie bywa, ale są takie którym nie przeszkadza moja robota, sa nawet i takie, które to wręcz... podnieca - zakończył uważnie przyglądając się dziewczynie.

Na ostatnie słowo Mysz zachłysnęła się winem. Po serii tłumionych kaszlnięć spurpurowiała absolutnie i zaczęła dukać.
- To... ja już może pójdę - wstała migiem. - Przypomniałam...eee... sobie, że mam coś bardzo ważnego zrobić. Coś... ekhm... nie cierpiącego zwłoki.

Mężczyzna roześmiał się wyraźnie szczerze ubawiony z tej nagłej rejterady tak dotychczas pewnej siebie dziewczyny. Wzniósł w jej kierunku pusty kielich z winem w zabawnym pozdrowieniu
- Więc powodzenia w tym niecierpiącym zwłoki zajęciu - powiedział i mrugnął, nawet bezczelnie.


* * *

Myszy było nie w smak wieczorne spotkanie. Podrywała go przecie aż nazbyt wymownie. Bo kto to widział żeby się do nieznajomego dosiadać, wino mu serwować i schodzić na dokładkę na schadzkowe tematy? Była niemal pewna, że jakby mu zaproponowała żeby sobie na tą jedną noc wzięli wspólną izbę to mości Wielki Topór by nie odmówił. A najgorsze, że była bliska żeby mu takową deklarację złożyć.
Problem leżał w mości Topora urodzie, i to bynajmniej wcale nie topornej. Przystojny był a jakże. Złośliwie w Myszy typie, z owym czarcim urokiem, który ją do mężczyzn jako magnes przyciągał.
Nie miała za grosz poczucia wstydu. Bo przecie była kobietą zakochaną, a co za tym idzie stateczną, w stałym związku czyli niemal po zrękowinach, a co za tym idzie niemal zamężną i prawie bezwzględnie zajętą! A w głowie jej frywolne flirty, trzepotanie rzęsami i ta ciekawość paskudna, czy owy kolejny lepiej nie całuje i czy może jakieś nowe tereny, dotąd nieznane, będzie jej dane eksplorować niby pionierski podróżnik zwiedzając kraniec świata. Tak brzmiało lepiej, niemal naukowo.
Ale nie o odkrycia w życiu chodziło. Ale o wierność, miłość i zaufanie. Alto powinien ją kijem przez pusty czerep zdzielić i kazać mości katowi ją dla przykładu tępoty i braku wdzięczności na rynku w dyby zakuć aby w nią dzieci rzucały nadgniłymi pomidorami.
Dobrze chociaż, że w porę od jegomościa uciekła nim atmosfera tak całkiem zgęstniała.
Głupia Mysz! Głupia i rozpustna! I niewdzięczna! A fe!

Usta wygięła w podkówkę, wygrzebała się z pościeli i podreptała boso do kwater najemników. Gdy tylko drzwi skrzypnęły Alice poderwała głowę i chwyciła za miecz ale odłożyła go zaraz kiedy dostrzegła lordównę. Bardka przykucnęła przy jej łożu i szepnęła nostalgicznie:
- Mogę z tobą spać? Potwornie mi smutno...
I zaiste smutno jej było a żal ten odbijał się na każdym skrawku jej buzi jako odciski buciora w miałkiej ziemi.
Mina najemniczki z kolei wyrażała półprzytomnie zdziwienie, niedowierzanie, niezrozumienie i jeszcze raz niedowierzanie. Ponieważ jednak nie oponowała lady Kintal wślizgnęła się już bez słowa pod jej pierzynę i wtuliła głowę w poduszkę zabierając, sprawiedliwie, równiuśką połowę . Sen nadszedł naprędce.
Wstała już radosna jak słowik.
Bo w świetle dnia wiadomo – wszystko się lepiej prezentuje.

* * *

Nazajutrz gdy szykowali się do drogi wpadła w stajni na mości kata. Wymienili parę uprzejmości i jakoś tak, od słowa do słowa, zaproponowała żeby im w trasie towarzyszył. Bo w jednym kierunku jadą, bo w kupie raźniej, bo bezpieczniej, bo pogadać można, nudę zadusić...
bogowie, czemu on miał takie ładniuśkie lico?!!!

Oznajmiła Alice o nowym kompanie a kiedy ta zmierzyła ją rozbawionym spojrzeniem bardka wzruszyła tylko ramionami.
- Wiem, będę potępiona...

Tom Atos 21-01-2011 14:54

Rycerz miał wrażenie, że wpadł w zręcznie zastawione sidła i rzeczywiście tak było. Morgan i Tiara mieniąc się jego żonami nie grały zbyt uczciwie i Bran spytał, a jego głos był uosobieniem niewinności:
- Należałoby się odwdzięczyć za tak wspaniałomyślne przyjęcie. Czy zechcesz Morgan przekazać, że w dowód wdzięczności oddaje swoje żony na tę noc naszym gospodarzom?
Morgan parsknęła śmiechem słysząc tę nieprawdopodobnie zuchwałą wypowiedź Brana, a potem przechylając głowę w bok powiedziała prowokująco:
- Czyżbyś się obawiał dzielny rycerzu pozostać samotnie w naszym towarzystwie?
- Czyżbyś spodziewała się po nim czegoś innego? -
uniosła brwi Tiara.
- Najwyraźniej go przeceniłam. - odpowiedziała jej wojowniczka wzruszając ramionami.
Oblicze Brana przybrało z lekka czerwonawą barwę, gdy odpowiedział:
- Nie obawiam się niczego, a nawet jeśli to z całym szacunkiem, nie jesteście to Wy szlachetne Panie. - Powiedział mrużąc oczy.
- Skoro tak - Morgan wyraźnie niezbyt przejęta widoczną irytacją młodego lorda uśmiechnęła się do niego promiennie -Zechcesz skorzystać z uprzejmości naszych gospodarzy? - Wskazała ponownie dłonią na oddalony nieco od innych namiot.
Namiot nie wyglądał jakoś szczególnie groźnie, ale pozory mogły mylić.
- A co tam jest? - zapytał rycerz dodając natychmiast - Pytam z ciekawości.
- Sala tortur... - Morgan przewróciła zabawnie oczami po czym roześmiała się i podeszła do namiotu. Gdy uniosła pokrywę osłaniającą wejście do niego, ze środka wydobyły się gęste obłoki białej pary. Z tego co Bran zdołał dostrzec w nikłym świetle trzech lampek oliwnych ustawionych na podłodze, jego źródłem było znajdujące się pośrodku szerokie palenisko. Było ono dość osobliwe, bo jakby dwuwarstwowe, na dole dostrzegł rozżarzone do czerwoności spore kawały drewna, na górze zaś na bardzo ścisłym stalowym ruszcie ułożone były spore płaskie kamienie. W koło paleniska rozłożono posłania, na których spocząć mogło kilka osób.
We wnętrzu panowała tak wysoka temperatura, że jak stwierdził rycerz dość szybko, pozostawanie w ubraniach było absolutnie niemożliwe. Zobaczył, że stojąca obok Morgan, odwrócona do niego tyłem zaczyna się rozbierać po kolei zdejmując najpierw wierzchnie ubranie, potem zbroję, kubrak i spodnie, a na koniec ku jego dość mocnemu zaskoczeniu koszulę. Nie miał jednak okazji zbyt długo podziwiać jej kształtnych bioder, bo dziewczyna podniosła z ziemi leżący tam kawał białego płótna i okręciwszy się nim, zasłoniła mu część widoku. Nadal jednak miał okazję widzieć jej niesamowicie długie i pięknie zbudowane nogi.
Lady Wildborrow, zupełnie wyraźnie nieskrępowana swoja nagością podeszła do paleniska. Podniosła z ziemi niewielki dzban i polała nim kamienie. Wywołało to syk i wytworzyło kolejną porcję pary. W końcu rzuciła figlarne spojrzenie w kierunku Brana i Tiary przyglądających jej się bez ruchu:
- Na co czekacie? Chcecie się ugotować z gorąca?
- No wiesz... Morgan... -
Tiara odgarnęła z policzka włosy, zerknęła na Brana, po czym spuściła oczy. - Z tą ręką... musisz mi przecież pomóc się rozebrać... jak zawsze, prawda? - uśmiechnęła się słodko do wojowniczki.
- Oczywiście kochanie - W odpowiedzi rudowłosa obdarzyła ją pełnym czułości spojrzeniem i podeszła do przyjaciółki. - Jak mogłam zapomnieć o Twoim problemie? - Dodała jeszcze powoli rozpinając strój półelfki. Wierzchnie okrycie zdjęła pospiesznie i rzuciła je na ziemię. Za to kolejne części garderoby zaczęła zdejmować z pewną pieszczotliwa powolnością doskonale zdając sobie sprawę z obecności stojącego obok rycerza. Śmiała się w duchu doskonale wiedząc, że do tej pory Tiara świetnie sobie radziła bez pomocy i prędzej by komuś przylała niż o nią poprosiła.
- Iii! Łaskoczesz! - pisnęła Tiara, gdy Morgan doszła do troczków u koszuli i dalej, po czym zaczęła się wiercić i wymykać przyjaciółce, kierując się w stronę rycerza. Rozwiązana koszula rozchyliła się, na wpół odsłaniając strategiczne miejsca i ledwie zakrywając pośladki. Osobiście tropicielkę niespecjalnie bawiły takie gierki, no ale skoro Morgan zależało... poza tym sama miała ochotę dać rycerzykowi nauczkę. Co prawda wolałaby dobry miecz, ale na to przyjdzie jeszcze czas. Żałowała jedynie, iż nie może ocenić czy rumieńce Brana są wynikiem gorąca czy narastającego podniecenia. Ale...
- Panie rycerzu, macie zamiar zostać w kurcie i spodniach cały wieczór? - westchnęła w stronę mężczyzny.
Gdy tylko Bran spostrzegł, że Morgan pozbywa się swoich szat na wszelki wypadek zaczął z podniesionym wzrokiem studiować sklepienie namiotu, które nagle wydało mu się niezwykle ciekawe. Jednak w swym postanowieniu nie wytrwał długo. Pomyślał, że zostanie to odczytane jako ucieczka i opuścił wzrok spoglądając na obie dziewczyny.
"Twardy bądź" powtarzał sobie w duchu "Nie, nie bądź twardy" przemknęło mu przez myśl, gdy uświadomił sobie, iż twardość może mieć różne znaczenie, a jego zaczęła niejako krystalizować się w miejscu, w którym jej sobie nie życzył. Bez słowa zaczął się rozbierać. Zawczasu chwycił ręcznik, by się nim owinąć. Od razu też, gdy się rozebrał usiadł by nie skompromitowało go wybrzuszenie materiału. Pomny zasad zakładu pozwolił sobie na małą uwagę:
- Muszę przyznać, że znakomicie Panie poradziłyście sobie z niecodziennymi zwyczajami nomadów. Podanie się za moje żony, było wyjątkowo błyskotliwe. Oszczędziło Wam i mnie pewnych kłopotliwych sytuacji. Chylę czoła przed Waszą inteligencją.
I faktycznie lekko się ukłonił. Tyle że na siedząco.
Morgan usiadła tak, by umożliwić rycerzowi jak najlepsze podziwianie jej wdzięków. Materia którą była zakryta zaledwie zakrywała pośladki, a czy to specjalnie, czy przez nieuwagę dziewczyny jej górna część zsunęła się nieco i teraz ledwo zakrywała sutki. Branowi zdawało się, że wystarczy zaledwie niewielki jej ruch by zsunęła się całkowicie ukazując w pełni dwie pełne, jędrne półkule. Jak miał okazje się przekonać, pod męskim strojem wojownika, lady Wildborrow ukrywała naprawdę apetyczne ciało. Dziewczyna rozpuściła spięte zazwyczaj w ścisły warkocz włosy, które teraz burzą loków spłynęły jej do pasa niczym miedziany potok skrzący się w blasku ognia.
- Jeśli zrobi Ci się zbyt gorąco - rzuciła w kierunku rycerza pozornie całkowicie obojętną wypowiedź - za tobą jej drugie wyjście i przerębel dla ochłody. To doskonały sposób na pobudzenie krążenia i oczyszczenie krwi.
Bran miał bardzo nieprzyjemne uczucie, że nie panuję nad swoimi gałkami ocznymi. jakby się nie starał patrzeć na twarz dziewczyny, to jego wzrok uparcie podążał w dół. Rycerz ciągle podnosił wzrok, lecz jakąś dziwną siłą oczy jego stawały się ciężkie. W pierwszej chwili propozycja Morgan zdała mu się wybawieniem, lecz w porę uświadomił sobie, że skok do przerębla wiązał się nieuchronnie z pozbyciem przyodziewku, a tego wolał uniknąć. Odparł więc ze swobodą światowca.
- Jeszcze poczekam, by łaźnia parowa była skuteczna trzeba się dobrze wygrzać, a na razie jest tylko ... ciepło.
- Masz rację -
Dziewczyna skinęła głowa równie poważnie - nie należy zmarnować tak wspaniałej okazji zadbania o swoja higienę. By było to jeszcze bardziej skuteczne proponuje użycie tego - Sięgnęła do tyłu ruchem dość niebezpiecznym zważywszy na jej strój i podniosła leżący tam wiecheć brzozowych gałęzi wyglądem przypominający niewielką miotłę. Jak można się było domyślić w tym momencie okrywający ją kawałek materii zsunął się ze swej strategicznej pozycji.
- Należy lekko uderzać tym w skórę - powiedziała podając mu "miotłę" - to wspaniale ją stymuluje - zakończyła niewinnie podciągając płótno ponownie na swoje piersi.
Po raz pierwszy od wejścia do namiotu rycerz był z siebie dumny. Opanował oczopląs na tyle, że w krytycznym momencie, gdy zasłona opadła swój ciężki wzrok zatrzymał w okolicach obojczyka Morgan, jedynie na skraju widzialności dostrzegając mętnie co nie co więcej.
- Dziękuję. -
odparł biorąc pęk rózeg i zaczynając okładać się po plecach i przedramionach.
- Twojej skórze też masaż nie zaszkodzi - uśmiechnęła się podstępnie Tiara, sięgając ponad głowę Morgan po kolejną "miotełkę". Półelfka wyciągnęła się przy tym na całą swoją długość, unosząc wysoko jedną z nóg dla utrzymania równowagi. Zaś płótno... cóż... zwinęło się w okolicy krzyża, rożkiem tylko zasłaniając najbardziej strategiczne miejsce.
Na słowa przyjaciółki rudowłosa skinęła głową i obróciwszy sie na brzuch zsunęła tkaninę ze swego ciała odsłaniając nagie plecy, pośladki i nogi.
- Oddaję się w Twoje ręce...
Tiara usiadła okrakiem na udach przyjaciółki, delikatnie przeciągnęła witkami od szyi po wcięcie w pośladkach, po czym z nienacka smagnęła wojowniczkę po pupie. Ten sam zabieg wykonała z drugiej strony, a potem po bokach, nie omijając obfitych piersi Morgan, które - nawet przygniecione - zachowały swój kuszący kształt.
- Lordzie Bran, proszę się nie bić tak intensywnie. Czyżby karał się waćpan za jakieś niestosowne myśli? - półelfka odwróciła się po chwili do rycerza, poprawiając zsuwajace się wciąż płótno. - Jak tak dalej pójdzie, to zaraz będziemy musiały waćpana opatrywać, bo nabawi się pan ran nie gorszych niż w czasie walki...
Faktycznie dopiero na słowa Tiary Bran poczuł, że zaczyna go piec skóra. Do tej pory nie zwrócił na to uwagi przyglądając się przedstawieniu specjalnie, nie miał co do tego wątpliwości, przeznaczonym dla jego oczu. Spojrzał na swoje ramiona i dostrzegł krwawe pręgi. Rycerz był słusznej postawy i potrafił niezgorzej przyłożyć. Choć witki nie były ostre, to uderzenie z odpowiednią siłą mogło swobodnie zadać płytkie rany.
- Bynajmniej. - odparł dzielnie - W moich myślach nie ma nic niestosownego. Dziękuję jednak za troskę. Swymi słowami udowadniasz tylko Tiaro, to co wiedziałem od dawna, że nie tylko jesteś mądra, ale także masz dobre serce.
- Chyba jednak rzeczywiście przesadziłem w okładaniu się rózgami. - nadarzała się znakomita okazja, by wyjść z całej sytuacji z twarzą. Dalsze pozostawanie w towarzystwie, tej szelmowskiej dwójki mogło się okazać ponad jego siły. Niczym wytrawny strateg postanowił wykonać odwrót na z góry upatrzone pozycje.
- Pozwolą panie, że podziękuję im za towarzystwo, ale powinienem obmyć te skaleczenia.
Wstał zasłaniając się miotełką, po czym wyszedł szybko, jednak nie biegiem, z namiotu w stronę przerębla. Pozbywając się ręcznika nabrał powietrze w płuca i wskoczył. Nim zimna woda otuliła jego rozgrzane ciało zdążył z troską pomyśleć o swoim sercu, a nie o innej części swego ciała, która do tej pory sprawiała mu najwięcej kłopotu.
Okazało się, że woda nie jest tu zbyt głęboka i nogi Brana już zetknęły się z powierzchnią zanim jeszcze dosięgła ona jego brzucha.
Nie spodziewając się tak płytkiego zbiornika Bran pośliznął się i przysiadł na dnie zanurzając się po szyję. Woda zmroziła go. Miał uczucie jakby tysiące szpilek wbiło się w jego ciało. Wyskoczył w górę jak z procy krzycząc, parskając i próbując złapać powietrze. rzeczywiście to skutecznie go ochłodziło wyganiając z głowy wszelkie myśli.
Morgan widząc nagły odwrót Brana popatrzyła przez ramie na Tiarę:
- Myślisz, że przesadziłyśmy?
- E tam. Krzywdy mu przecież nie robimy, przysługę wręcz -
ziewnęła Tiara. Od gorąca zaczynała się robić senna. - Zresztą większą przysługę robimy zapewne kobietom, które staną na jego drodze. Choć ja bym go tam wytrzebiła, tak prewencyjnie - ziewnęła znowu. - Albo ci w nocy wlezie do łóżka, albo się rano wreszcie odczepi. Ale czego on się tak dziera? - odwróciła się w stronę wyjścia do przerębla.
- Młody jest. Jeszcze się może na ludzi wyprowadzić - Morgan uśmiechnęła się - i widzę, że bardzo mu zależy na wygraniu zakładu, a co do łóżka... hm... wiesz... skoro jesteśmy niby małżeństwem to wyznaczyli nam wspólne posłanie - posłała Tiarze szybkie spojrzenie, ledwo hamując śmiech.
- Chcesz go podebrać na macanki? - uniosła kpiąco brwi Tiara. - Zacznij od opatrzenia ran po tych witkach; biedak się mało nie zabił próbując na nas nie patrzeć - parskneła śmiechem, po chwili jednak spoważniała. - Ale chyba nie dasz mu tej satysfakcji i się z nim nie prześpisz, co?
- By dochować umowy nie może mnie nawet dotknąć, ani ciebie -
wojowniczka mrugnęła do przyjaciółki.
- Ale potem... - naciskała Tiara.
- Potem zobaczymy. Kto wygra będzie mógł żądać czego zechce, a niewywiązanie się z umowy byłoby niehonorowe - Morgan wzruszyła ramionami - więc muszę zrobić wszystko by mu się nie udało wygrać prawda?
Dziewczyna wstała wsunęła nagie stopy w buty, narzuciła na siebie kurtę i wzięła jeden z kocy po czym skierowała się w kierunku przerębla.
- Nie powinno się w lodowatej wodzie siedzieć dłużej niż kilka sekund - powiedziała do parskającego Brana.
Dziwne uczucie gorąca w środku i zimna z wierzchu nie dało się porównać do niczego innego. Kto nigdy nie próbował, ten nie wiedział jak to jest. Bran wziął ofiarowany koc i okrył się nim wychodząc z wody.
- Dziękuję. Było naprawdę ... miło, ale już późno i powinnyśmy pójść spać. Jutro czeka nas ciężki dzień, a nie wiadomo w jakiej formie będzie reszta drużyny. - stwierdził z delikatnym przekąsem.
- Na pewno w doskonałej - Morgan uśmiechnęła się lekko - Helke powiedziała że nasze posłanie jest zaraz na prawo od wejścia do tego namiotu.
Wskazała mu ręką schronienie znajdujące się najbliżej nich.
- Acha. To znaczy że mamy razem spać? - spytał ostrożnie, choć podejrzewał, że zna odpowiedź.
- W końcu jesteśmy małżeństwem... dla nich... - popatrzyła na niego z przekornym uśmiechem - czyżbyś się obawiał, że nie przetrwasz takiej próby? Zawsze możesz się wycofać...
- Zabawne, ale właśnie miałem Cię zapytać o to samo. -
spytał patrząc jej prosto w oczy, co nie było trudne, bo dziewczyna prawie dorównywała mu wzrostem.
- Nigdy się nie wycofuję - odpowiedziała nie odwracając wzroku.
- Zawsze jest ten pierwszy raz, a to już niebawem. Tydzień minie szybko. - stwierdził zaczepnie.
- Ale z ciebie gaduła - Morgan roześmiała mu się w twarz - Mój ty dzielny rycerzu nie marzną Ci czasem stopy?
- Prawdę powiedziawszy nie tylko stopy. Musze się ogrzać w ciepłym łóżku. Jestem jednak pewien, że nie posuniesz się do tak niegodnych chwytów, byś Ty albo Tiara próbowały się do mnie tulić w nocy. Prawda?
- Och z cała pewnością nie zrobiłybyśmy czegoś tak niegodnego... świadomie –
powiedziała dziewczyna ze śmiechem ruszając w kierunku wejścia.
Ubrali się pobieżnie. Zabrali swoje rzeczy i po cichu weszli do wyznaczonego dla nich miejsca na nocleg. W nozdrza uderzył ich charakterystyczny zapach ludzi i zwierząt mieszkających wspólnie, skór, wędzonego jedzenia, a także inny jakże charakterystyczny i trudny do odróżnienia piżmowy zapach seksu. Ktokolwiek spał pod kocami rozpostartymi na kilku posłaniach, na pewno nie zachowywał tej nocy wstrzemięźliwości do której zobowiązały Brana słowa zakładu. Chłopak słyszał nawet dochodzące z jednego z posłań jęki nie pozostawiające wiele wątpliwości co do tego czemu oddawali się leżący tam ludzie.
Wyznaczone im posłanie nie było zbyt duże, ale mogli się na nim ułożyć tak, by nie stykać się ciałami. Wkrótce wszyscy zapadli w sen. W środku nocy młodego rycerza obudziło jednak dojmujące uczucie niewygody. Jego wygłodniałe ciało mimowolnie reagowało na dwie śliczne, niewinnie śpiące po jego bokach istoty, kusząco przytulone do jego ciała. Najwyraźniej musiały to zrobić w poszukiwaniu ciepła, przecież by się nie odważył, by je posądzić, że działają niehonorowo...
Do świtu Bran nie zmrużył oka starając się nie zmieniać pozycji na wznak. Ściślej mówiąc przysnął na krótko kilka razy, ale jego sny były pełne nagich kobiecych ciał, że z lękiem budził się prawie natychmiast. Z pewnością była to najbardziej niewygodna nocy w jego życiu. Choć kompletnie wykończony rycerz powitał ranek z ogromną ulgą. Tylko na głowie pojawiło mu się kilka siwych włosów, a oko zaczęło nerwowo się mrużyć. Nie wiedział jak długo wytrzyma takie tortury, był na skraju załamania.

Karenira 22-01-2011 12:24

Shannon aż przyklasnęła z radości, gdy krasnoludom udało się odnaleźć kopalnię. Kręciła się dookoła wszystkich niecierpliwie czekając na odśnieżenie wejścia, a gdy tylko między odsłoniętymi deskami zaczęły pojawiać się pierwsze prześwity, przecisnęła się do środka. Niewiele jej to dało, w pogrążonym w ciemności wnętrzu nie ujrzała właściwie niczego dopóki do środka nie dostała się reszta osób niosąc ze sobą rozpalone pochodnie.

Niewiele pamiętała ze swoich poprzednich wizyt w kopalniach, więc teraz z równą co pozostali ciekawością przyglądała się wszystkiemu. Na wieść o koboltach zmarszczyła się i gniewnie syknęła Altowi do ucha. Ożywiła się przy tym wyraźnie do tego stopnia, że jej postać zamajaczyła pośród nich, po raz pierwszy od rozpoczęcia podróży.

- Pójdziemy przodem, prawda? Jak wcześniej - odezwała się do łotrzyka właściwie nie oczekując odpowiedzi.

Kapłan wyglądał jakby już szykował się do walki i Shannon mimowolnie uśmiechała się pod nosem na ten widok. Przez moment przypominała sobie jego wcześniejsze wynurzenia na szlaku, których, musiała przyznać słuchała z ciekawością. Nie odzywała się wtedy niepewna do kogo właściwie kierował swoją opowieść, ale próba wyobrażenia sobie małego chłopca pragnącego przygód i wędrówek stawiała dorosłego kapłana w nieco innym świetle. Zazwyczaj Shannon patrząc na jego surową minę prostowała się bezwiednie, a w pamięci odżywały jej nauki i napomnienia wszystkich nauczycieli, jakich miała będąc jeszcze dzieckiem. Był to jeden z głównych powodów, dla którego nie plątała się zbytnio w jego pobliżu.

Zastanawiała się czy cokolwiek było teraz inaczej, gdyby w przeszłości częściej odwiedzała kopalnie. Nie było po prawdzie ku temu wielu powodów, a więcej jej uwagi pochłaniało samo Elandone i cała masa innych, mniej poważnych rzeczy. Ilekroć zaczynała się nad tym zastanawiać dochodziła do wniosku, że właściwie tak naprawdę poważna stała się dopiero po własnej nie do końca udanej śmierci. Wcześniej pędziła radosny żywot szlacheckiego dziecka i młodej damy, której obowiązki związane z zamkiem nigdy nie były zbyt ciężkie i nigdy też nie była z nimi pozostawiona całkiem sama. Zdecydowanie o wiele trudniejszą sytuację mieli obecni Spadkobiercy. A ona sama, co też skrzętnie usprawiedliwiała przed samą sobą i jeszcze przed wspomnieniem ojca, pochłonięta była całkiem innymi rzeczami.

Wolała myśleć, że oczyszczenie kopalnie nie nastręczy im wielkich problemów. Drugą kwestią był czas. Raz za razem wybiegała myślami do przodu. Eksplorowanie kopalni będzie zapewne zajęciem zajmującym i ciekawym, ale Shannon głowę miała i tak wypełnioną wizją opactwa i tego, co mogło tam na nią czekać.

Lady 22-01-2011 17:04

Trolli było na szczęście za mało, by stanowiły poważne zagrożenie ich życia, ale niestety nie zdrowia. Wulf musiał wpakować się pomiędzy dwóch największych i nawet z tą swoją ciężką zbroją nie dał rady uniknąć obrażeń. Obdarzyła go niezadowolonym spojrzeniem, pomagając najpierw wyciągać kawałki metalu, a potem bandażować.
- Nie chcę, byś za kilka lat wyglądał jak jedna wielka chodząca blizna! Byłabym wdzięczna, gdybyś starał unikać się takich głupich obrażeń, jeśli nie dla swojego, to dla mojego poczucia estetyki.
Nie mówiła tego całkowicie poważnie, ale także nie całkiem żartem. Taka szarpana rana była okropna i Megara nawet rozważała użycie jednej z tych leczniczych mikstur, które znalazła w grobowcu Ravena i których część zabrała ze sobą. Nie zrobiła tego jednak, domyślając się odpowiedzi kapłana na takie traktowanie. Na mężczyźnie nie można było wymóc zmiany, co najwyżej go na nią nakierować, a na to nie był to dobry czas.

- Ej, przestań się tak na niego gapić i zajmij się czymś ważniejszym. Chwytaj nóż i do roboty!
Zaskoczona Meg spojrzała na Waltera, którego metalicznego głosu nie dało się pomylić z niczym.
- Na mnie też się nie gap. Co za mało domyślna istota! Języki im obcinaj i oczy wydłubuj. Każdy podrzędny alchemik zna ich wartość, nawet jak nie do użycia, to do sprzedania.
Czarodziejka miała wrażenie, że kostur wpatruje się w nią natrętnie i gdzieś tam w jej wyobraźni, potupuje nieistniejącą nogą. Miał jednak rację, o czym sama Megara nie pomyślała. Słyszała o wielu recepturach, do których potrzebne były elementy magicznych stworów, ale to był pierwszy raz, kiedy sama sięgnęła po sztylet.
- Tnij je na ukos, wtedy pozostaje najwięcej soków.
Wbity w ziemię Walter czerpał wyraźnie sporą przyjemność z tego elementu podróży. Jeśli zawsze towarzyszył Ravenowi, to będzie musiała wreszcie wykorzystać jego wiedzę. Zamknęła oczy i z obrzydzeniem odcięła język trolla. Dobrze, że mróz bez problemu je zakonserwuje, nie wymagając od niej innych działań.

***

Nie dotarli tego dnia do kopalni, ale czarodziejka nie przejęła się tym zupełnie. I tak nie znała się na mapach i polegała wyłącznie na prowadzących, będąc pewną, że w razie czego uda się jej tylko znaleźć drogę powrotną.
No i tego dnia wreszcie dopadło ją zmęczenie, wywołane gwałtownym splataniem silnej magii, najpierw przeciwko lawinie a potem trollom. Była bardzo szczęśliwa, gdy udało się jej utworzyć kamienną chatę. Osłonięta od wiatru i powoli ogrzewana ciepłem ognia z kominka, zdołała tylko zjeść kolację i wysłuchać Wulfa, obdarzając go na koniec uśmiechem.
Kilka chwil później już spała.

Przespana noc bez problemu wróciła jej siły, a znalezienie kopalni jeszcze poprawiło humor czarodziejce. Z uśmiechem wchodziła do wydrążonego korytarza, przesuwając dłonią po nierównej ścianie. Koboldy potrafiły tak dobrze zajmować się kopalniami? Megara niewiele o nich wiedziała, ale to co wiedziała stawiało je w tym samym rzędzie co gobliny, jako małe, śmierdzące i głupie stworzenia. Może ktoś znacznie bystrzejszy nimi kierował?
Nikt nie podjął dyskusji o dalszej wędrówce, podobnie jak ją, wszystkich najwyraźniej pchało do zwierzania, nawet jeśli miało się to spotkać z gwałtownym niezadowoleniem tutejszych, tymczasowych "zarządców".
Czarodziejka chwyciła medalion, wypowiadając aktywujące zaklęcie. Skalna łuska pokryła jej ciało, dając jej ochronę przed jakimś zaskakującym atakiem, który musiał nastąpić, w to nie wątpiła.
A wszystkie małe istoty były wredne i podstępne.
Tylko będą miały przeciwko sobie osobę, która w tym otoczeniu czuła się doskonale. Zerknęła na Waltera.
- Szkoda, że prócz wiedzy co wyciąć z martwych, nie umiesz także wykrywać żywych istot.
Mimo wszystko miała nadzieję, że koboldy na prawdę okażą się tak małym zagrożeniem, za jakie je uważali.

Harard 22-01-2011 20:05

Poszło nawet sprawnie, nie ma to jak współpraca, no albo wojskowe wyszkolenie. W każdym razie Alto wykrzywił się wrednie, kiedy krasnoludy zaczęły ćwiartować pokraki i poklepał Wulfa po plecach. Od samego patrzenia jak wielkolud ściąga wierzchnie ubranie by opatrzyć swą ranę zrobiło mu się zimno. Okutał się lepiej płaszczem i przyglądnął się ciekawie na wpół spalonemu truchłu. Jak to się nazywało? Ogień alchemiczny? Może kurdupel na wieży będzie miał trochę na składzie, przydatna rzecz. Miał jeszcze kamyczki na handel, a jak nie to gotówki też mu nie brakowało jak na razie. Jeszcze długo nie będzie się mógł przyzwyczaić do takiego stanu. Niewiele wydawał bo i nie było gdzie, nie musiał płacić za żarcie i kąt do spania, za informacje, zbierać na łapówki. Czysta oszczędność. No i zawsze mus ie ciepło robiło gdy wspomniał co jest w skarbcu pod zamkiem.
Popatrzył na rudego, który właśnie brał się za naprawianie porysowanej buźki. Trochę go troll pazurami zawadził, wyżyje a piękny to i tak już wcześniej nie był. Kapłan splunął na ścierwo krwią i zaczął coś mamrotać pod nosem, przykładając dłoń do twarzy. Spomiędzy palców zaczęła kapać zaróżowiona woda i po chwili widać było tylko dwie gojące się szramy na policzku. Ragnar w końcu pozbierał swój sprzęt i sposobił się do dalszej drogi. Zerknął jeszcze na Tsatzkiego, ale ten najwyraźniej nie potrzebował pomocy, poradził sobie sam.

A potem znów pod górę. Alto wlókł się znowu na końcu, korzystając z przetartego szlaku przez śniegi. Krasnoludy parły dalej naprzód, choć on już zaczynał tracić nadzieję na odnalezienie czegokolwiek w tych zaspach. Meg po raz kolejny poratowała ich i zrobiła schronienie. Moment w którym można było ściągnąć plecak i usiąść przy ogniu, rozetrzeć zgrabiałe ręce, czekając aż podpiecze się suszone mięso z zapasów był jak zbawienie. Wychlali w kompanii do końca beczkę ze spirytem, nawet dębowe klepki przydały się do podsycenia ognia. Wulfowi zebrało się na opowieść, Alto zaś słuchał ciekawie i przeglądał sprzęt. Dobrze w końcu coś wiedzieć o facecie z którym się pół roku przebywało, coś ponadto że jest kapłanem, lubi wojskowy dryg i ma ciągoty do despotyzmu. Uśmiechnął się pod nosem kiedy i rudemu zebrało się na wspominki. Na czym ta gorzała z wulfowego bukłaczka pędzona? Rudy zaś opowiadał o jakiś jego znajomych: krasnoludzie, dwóch czarodziejach, półelfce, elfie pełną gębą, złodziejowi i tropicielce. Wypytywał nawet czyśmy ich nie widzieli gdzieś w okolicy. Z jakimś zacięciem i niebezpiecznym błyskiem w oku pytał też, czy w tak mroźnych okolicach nie słyszeliśmy o kultach Auril i ich kapłankach. I o boginkę pytał, tą z naszej wyspy. W ogóle gęba mu się nie zamykała, ale Alto znużony po całodziennej wspinaczce, pieprzonej lawinie i pieprzonych trollach, zawinął się w płaszcze i usnął szybko.

Nazajutrz okazało się, że nie szli jednak w góry na darmo. Brodaty geolog już od rana coś tam mamrotał pod nosem, stukał niewielkim młotkiem w skały i w końcu znaleźli kopalnię. Zabrali się raźnie do kopania i wkrótce weszli do środka. Brodacze zapalili pochodnie i zaczęli rozglądać się pilnie, to znaczy zaraz potem jak pozbierali się do kupy po ujrzeniu Shannon wpełnej krasie. Już dla samych ich min warto było przejść się z Elandone taki kawał drogi. Alto słuchał ich uważnie, przyglądając się wcale nie tak zaniedbanym korytarzom. Koboldy. Nawet widział raz jednego. Siedział w klatce przy namiocie cyrkowym na Promenadzie Waukeen. Mały, śmierdzący, wredne i złośliwe paciorkowate oczka. Syczał coś swoim gadzim pyskiem i patrzył z nienawiścią na oglądających go ludzi.
- Hej, ilu ich tu może siedzieć? – zapytał cicho Razora spoglądając w dół ciągnącego się i znikającego w ciemności korytarza
- Bo ja wiem, pewnie z kilka setek. To spora kopalnia, a skoro mają czas nawet na odnawianie ścian i utrzymywanie porządku, to musi być tu całe plemię.
Hmm, przypomniał sobie co wiedział o tych stworach. Niewiele, poza tym że dobrze pilnują swojego terenu i lubują się w zakładaniu pułapek. Proste i skuteczne sposoby, czasami magiczne. Same problemy, reszta najwyraźniej szykowała się do zwiedzania, chyba tylko jemu nie podobał się ten pomysł. Może i taki kobold to nie wygląda groźnie, ale jak ich tu ma siedzieć całkiem spora rodzinka i to na doskonale znanym im terenie, może być nieciekawie. Lepiej by się czuł z Szarymi Płaszczami i ludźmi Brana przy boku.
Najwyraźniej jednak nawet Shannon paliła się do eksploracji korytarzy. No cóż, tyle dobrego że według krasnoludów coś jeszcze w kopalni zostało więc ryzyko warte jest zachodu. Po to w końcu tu przyszli.
- No dobra – szepnął do Białej Damy – prowadź więc, tylko ostrożnie i pomału. Jednak nawet mimo woli poduczysz się mego fachu.
Uśmiechnął się w cieniu kaptura i minął Wulfa wychodząc na szpicę. Założył zaraz monokl do oka, ale zaklęcie aktywował tylko na chwilę. Nie wiedział ile im przyjdzie spędzić tutaj czasu, i wolał by umagicznienie nie wyczerpało się zbyt szybko. Przyglądał się więc dokładnie kolejnemu odcinkowi tunelu i szedł ostrożnie, badając wszystko wkoło. Wysforował się jakieś kilkanaście kroków do przodu, aby brzęczenie żelastwa na kapłanach i krasnoludach nie przeszkadzało mu. Cofnąć zawsze się zdąży, przynajmniej miał taką nadzieję. Koboldy czy nie, walczyć w pierwszym rzędzie nie miał zamiaru. Od tego byli inni, bardziej uzdolnieni. Ragnar zaś zajął pozycję na tyłach. Odpowiadało mu to nawet, nie lubił podziemi i nie umiał się w nich dobrze poruszać. A tak, szedł za innymi przez większość czasu tyłem, dając baczenie na to co za nimi.

Eleanor 24-01-2011 23:20

- Ja cie! - powiedział Samson wpatrując się w ledwie widoczną kobiecą postać, która nagle pojawiła się przed jego oczami.
- O w mordę jeża! - Wykrzyknął Razor także nie odrywając wzroku od dziwnego zjawiska – jakoś zawsze myślałem że duch kopalni jest bardziej... krasnoludzki? - powiedział w końcu z wyraźnym rozczarowaniem w głosie.
- No co ty? Nie słyszałeś o Białej Damie? - Odpowiedział mu stojący obok przyjaciel. Nachylił się do niego i wyszeptał stając w pozycji obronnej – Podobno jest przewrotna, złośliwa, chytra, a jej jedyną działalnością jest prowadzenie górników na zatracenie. - W ciszy kopalni jego szept był doskonale słyszalny.

Zaczęli powolną eksplorację. Wędrowanie po kopalni nie było zbyt przyjemne. Z wszystkich stron otaczał ich mrok, a wąskie i niezbyt wysokie korytarze przytłaczały. Niezbyt stromo schodziły w dół, zagłębiając się w głąb góry. W wielu miejscach po ścianach spływała woda, mokre, śliskie kamienie pod nogami wymagały ostrożnego stawiania kroków. Nikłe światło pochodni i lamp oliwnych muskało ostre, wystające ze ścian ociosy, rzucając drgające dramatycznie cienie. Choć miejsce otaczała głucha cisza i wydawało się wymarłe, świadomość że za każdym załomem może czaić się przeciwnik lub można tam trafić na pułapkę, nie poprawiała nastroju.
Otaczająca idącego przodem łotrzyka czerń była taka... smolista. Jedynym plusem przebywania w kopalni było panujące tu ciepło. Im bardziej oddalali się od wejścia i schodzili niżej tym wyraźniej podnosiła się temperatura. Krasnoludy odradziły Alto oddalanie się i praktycznie deptały mu po piętach. Hałas nie był problemem, jak twierdzili khazadzi koboldy już doskonale wiedziały, że weszli na ich teren.
W pewnym momencie główny korytarz rozchodził się w trzy odnogi. Jednak czymś co zwróciło szczególną uwagę krasnoludów, były znajdujące się w ścianach bocznych korytarzy otwory, będące najwyraźniej wejściem do tuneli tak niskich, że człowiek na czworakach ledwo mógł się tam przecisnąć.
- Mają własne przejścia. - powiedział Razor - To oznacza, że mogą nas otoczyć z wszystkich stron. Po za tym nie wykurzymy ich z nich tak szybko. Nawet z pomocą magii może to zająć sporo dni.
- Według planów ta kopalnia jest bardzo rozległa.
- Grugh przeglądał z uwagą wyciągnięte z plecaka szkice. - Jesteśmy na pierwszym poziomie. Tutaj – wskazał na plątaninę kresek, według której nie przebyli nawet jednej dwudziestej długości kopalni - a jest ich tu jeszcze cztery. Wygląda na to, że koboldy zachowały podstawowy układ korytarzy i zbudowały dodatkowo własne. Muszą się tutaj panoszyć od wielu lat.
Potem przejechał dłonią po kamiennej ścianie. Była mokra. Megara zauważyła na co zwrócił uwagę. Rozpoznała typowe gniazdo powstałe z wodnych roztworów pomagmowych. W ciemnej skale widoczne były wyraźnie przecinające ją żyły w srebrnym, czarnym i czerwonobrunatnym kolorze.
- Myślę, że koboldy interesują się nie tylko srebrem. - Odpowiedział w końcu na zadane dużo wcześniej przez Wulfa pytanie. - Tutaj jest całkiem sporo żelaza i miedzi. Sądząc po tym co już widziałem warto się nią zainteresować...

Zaledwie wymówił te słowa, gdy nagle z bocznych otworów poszybowały w ich kierunku niewielkie, szklane pojemniki, które po rozbiciu się o kamienie zaczęły syczeć i buchać żrącym dymem, szybko zmniejszającym widoczność w i tak dość ciemnym korytarzu. Na granicy widzialności dostrzegli niewielkie istoty, sięgające zapewne zaledwie do pasa dorosłego mężczyzny. Stwory o ciemnobrązowej skórze i psich głowach zwieńczonych jasnymi rogami i ze szczurzym ogonem. Najbardziej w oczy rzucały się jednak płonące czerwienią oczy. Wydawali przypominające psie skomlenie odgłosy. Ku zaskoczeniu czarodziejki zdołała je zrozumieć.
- Wynosssscieeee ssssie sssssnasssseho gniassssda.
Płonące pociski poszybowały w kierunku intruzów.

***

Każda noc, nawet najdłuższa w końcu się kończy. Bran z prawdziwą ulgą przyjął pierwsze promienie świtu prześwitujące przez szczelinę przy wejściu do namiotu, a potem powoli powstających ze swych posłań tubylców. Wyszedł na zewnątrz i odetchnął mroźnym powietrzem. Jakiś mężczyzna powiedział coś do niego. Oczywiście nie zrozumiał co mówił, ale po znaczących gestach, szerokim uśmiechu i palcu skierowanym na namiot z sauną domyślił się bez problemu o co tamtemu może chodzić.
Niedługo podeszli do niego pozostali rycerze. Uśmiechnięci od ucha do ucha. Hergan, wyraźnie zadowolony z siebie Velix i Rupert z rozanielonym, głupawym wyrazem twarzy. To właśnie on dostał się jako pierwszy pod obstrzał towarzyszy.
- I jak tam nasz cherubinku – zaśmiał się rycerz z Dvelf – spodobało ci się widzę to co miałeś okazje robić w nocy.
Gdy chłopak oblał się czerwonym pąsem obaj z Veliksem zarechotali.
- Nie ma się czego wstydzić – jasnowłosy rycerz klepnął go poufale w plecy - Co za gorące kobietki. Nigdy jeszcze nie robiłem tego z tyloma naraz. Nawet nie sądziłem że jestem w stanie. Miały jednak tak cudownie zręczne palce... - Popatrzył na Brana:
- Jak ci się podobała ta atrakcja w podróży, którą nam zafundowała nasza rudowłosa towarzyszka. Doprawdy interesująca kobieta...

Od kłopotliwej odpowiedzi na to pytanie wybawiła lorda Kintal Helke, która otarła się poufale o Velixa odwracając skutecznie jego uwagę, a potem rzuciła gorące spojrzenie w kierunku Ruperta. Z namiotów zaczęło wychodzić coraz więcej łowców. Wszyscy roześmiani, wyraźnie zadowoleni zaczęli rozpalać ogniska i przygotowywać posiłek. Śliczne vaasańskie dziewczęta nie omijały żadnej okazji by zbliżyć się i uśmiechnąć do swoich gości.
Z namiotu wyszły także Morgan I Tiara, wyglądające na wypoczęte i bardzo zadowolone z siebie.
Panna Wildborrow wesoło odpowiadała na zadawane jej przez wszystkich pytania.
- Nasi gospodarze bardzo by się cieszyli gdybyśmy zostali u nich jeszcze jeden dzień. Zapraszają nas na wspólne polowanie, a wieczorem na naszą cześć urządziliby ucztę. Co wy na to? Jak dla mnie jeden dzień zwłoki w drodze do majątku ap Gruffydda nie powinien wiele zmienić...
Jej wesoło roześmiane oczy skierowały się na Brana. Inni z cała pewnością, sadząc po zadowolonych minach mieliby wielką ochotę pozostać. Tylko on mógł pragnąć jak najszybciej oddalić się z tego miejsca.
W zielonych oczach wyraźnie lśniło wyzwanie.

***

- Weźcie drowa i uciekajcie przodem – Szybko zawołał Aramis do towarzyszy gdy okazało się, że pościg depcze im po piętach. - Spróbuję ich zatrzymać.
Wyczarowana magiczną mocą ognista ściana pojawiła się niespodziewanie pomiędzy uciekającymi i pościgiem. Jednak takiego żywiołu jaki się rozpętał zdecydowanie nie powołałaby do życia zwykła magiczna moc. Oczywiście zakładając że jakąkolwiek magię można nazwać tak mało do niej pasującym epitetem jak „zwykła”.
Czarodziej władający ogniem zdawał sobie sprawę z ryzyka, ale w tej sytuacji był to jedyny sposób, by odgrodzić się od podążających ich śladem drowów. Żywioł karmiony już nie czarem, a oparami siarki wydobywającymi się z ziemi, szybko rozszerzył się na kilkadziesiąt łokci. Buchający w górę czarny dym dodatkowo zagęścił i tak mocno zanieczyszczone powietrze. Na szczęście wiatr im sprzyjał i trujące podmuchy wraz z ogniem przesuwały się w kierunku krateru. Spychając w tamtym kierunku pogoń i zmuszając ją do obejścia pożaru.
To wystarczyło by zwiększyć dystans i wrócić do czekających na nich towarzyszy.

Wypadli z oparów krztusząc się i kaszląc. Drow niezabezpieczony jak oni czarami i materią, był mocno podtruty i nieprzytomny, ale żył. Wystarczyło go związać i przepytać gdy oprzytomnieje dzięki zdrowemu powietrzu i niewielkiej, leczniczej pomocy druidki.
Szybko zdali relację z tego co zdołali zobaczyć.
- Ronwyn – Robert podszedł do dziewczyny – czy tutaj było dawniej coś ważnego? Bo w sumie to trochę dziwne, że wykuwaliby tę dziurę na górę i schody w niej tylko po to, by potem pilnować, by nikt nimi nie uciekł.
- Nie mam pojęcia
– popatrzyła na niego z zastanowieniem – Nigdy wcześniej przed przybyciem na prośbę druidów, nie byłam w tym miejscu. Możemy pójść do kręgu i zapytać. Chyba jednak nie powinniśmy iść wszyscy. - Popatrzyła na uzbrojony po zęby oddział. - Raen i Karena są dość... specyficzni. Chyba od dawna nie mieli kontaktów z ludźmi...

***

Christian Hagen przyjął zaproszenie dziewczyny, bo była ładna i intrygująca, a on mimo mało popularnego zajęcia nie stronił od interesujących dziewcząt. Czasami jednak dobrze było się z nimi trochę podrażnić. Dlatego zamiast zająć miejsce przy czarnowłosej kokietce wyforsował naprzód i zagadnął jadącą tam naburmuszona blondynkę.
- Jesteście z Laviguer?
- Nie. - Dziewczyna obrzuciła go krótkim spojrzeniem. Nie wydawała się przejęta jego profesją, ale wyczuwał w niej wiele rezerwy.
- Podróżująca grupa najemników?
- Nie.
- Na kupców raczej nie wyglądacie.
- To stwierdzenie nie doczekało się ani potwierdzenia, ani zaprzeczenia.
- Jeśli przeszkadza Ci moje towarzystwo nie będę się narzucać... - Christian popatrzył na dziewczynę.
- Nie. - Lekko kpiący uśmiech, który zobaczył na jej twarzy i wesołe spojrzenie wywołały śmiech mężczyzny.

Tego dnia Mysz miała okazję oglądać przystojnego kata z Laviguer tylko z daleka. Cały czas bowiem kręcił się koło panny Raine i wyraźnie świetnie się bawił w jej towarzystwie. Dopiero wieczorem dosiadł się do stolika przy którym siedziała:
- Wiesz Marie, że ta karczma została zbudowana na ruinach starego zamczyska? Wieść głosi, że dawny właściciel zakopał w podziemiach ogromny skarb, ale jeszcze nikomu nie udało się znaleźć wejścia do podziemi.

Rzeczywiście dziewczyna już wcześniej zwróciła uwagę, że karczma jak na przydrożny zajazd jest wyjątkowo duża, a jej okna i drzwi wykończone są pięknymi rzeźbionymi portalami. Także sala w której siedzieli, z gwiaździstym stropem, podtrzymywanym przez cztery pokryte płaskorzeźbami kolumny i ogromny kominek, świadczyły na korzyść tej opowieści. Przynajmniej tej o ruinach zamku. Bo przecież historia o skarbie mogła być tylko doskonałym chwytem by przyciągać żądnych przygód klientów.

Pokój, który jej przydzielono także wglądał na pozostałość dawnego kasztelu. Miał mozaikową posadzkę i rzeźbienia na jednej ze ścian. Łoże z baldachimem podtrzymywanym przez cztery kolumny, było prawie tak wygodne jak to na zamku Elandone, a czysta pachnąca pościel zachęcała do snu. Nie miała pojęcia kiedy zasnęła.
A potem nadeszły sny...
...Była na jakimś balu. Wirujące kostiumy ludzi migały jej przed oczami. Poruszały się tak szybko, że nie była w stanie rozpoznać ich twarzy. Ze zdziwieniem jednak dostrzegła, że znajduje się w sali łudząco przypominającej główne pomieszczenie karczmy. Potem wszystko zaczęło zwalniać i pojawiła się przed nią twarz Fergusa. Miał turban na głowie. Nigdy nie widziała go w turbanie. Wyglądał dziko i mrocznie. Potem pojawiła się twarz Alto i Ian. Jak w kalejdoskopie przesuwali się przed jej oczami wszyscy mężczyźni, który kokietowała w swoim życiu, tacy znaczący dla niej niewiele, ci ważniejsi i bardzo ważni.
Korowód barw...
...Znowu pojawił się Fergus. Tym razem widziała go całego miał na sobie tylko dziwne, szerokie, spięte w kostkach spodnie z jakiegoś mieniącego się materiału, przewiązane złotym pasem. Trzymał w ramionach szczupłą, skąpo ubraną kobietę o długich czarnych włosach i całował ją namiętnie. Kobieta odwróciła się i Mysz zobaczyła najbardziej niebieskie oczy jakie widziała kiedykolwiek w życiu. Oczy całkowicie pozbawione białek. Tylko błękit na ciemnobrązowej twarzy...
Scena zmieniła się...
...Alto stojący na blankach w Elandone. Z tyłu zachodzące słońce. Nagle na jego twarzy pojawiają się dwie kobiece dłonie i zakrywają mu oczy. Mężczyzna śmieje się łapie za ręce i przyciąga do siebie złotowłosa dziewczynę na widok której przez ciało śpiącej przechodzi nagły dreszcz... Ona...
Ciemność pojawia się nagle, a potem rozjaśnia rozjaśnia...
...Pusta sala karczmy i mężczyzna z czarnym kapturze. Spowity w czerń od stóp do głów, obchodzi pomieszczenie i uważnie się czemuś przygląda, a potem wyciąga kawałek z jednej z kolumn idzie po schodach do jej komnaty i wsuwa wyjęty element w rzeźbienie ściany. Mozaika na podłodze zaczyna się ruszać. Powoli w środku kształtuje się czarny wir. Przyciąga leżącą na łożu dziewczynę i wsysa w siebie. Mysz próbuje się czegoś złapać, ale zdrętwiałe ręce nie są w stanie się zacisnąć. Wpada prosto w czerń.
Budzi ją własny krzyk...

liliel 25-01-2011 23:29

Bardka stała pośrodku swojej najętej komnaty, boso, w nocnej koszuli. W dłoni ściskała ciężki łańcuch na którym kołysał się znajomy kształt amuletu.
Spojrzała na swoje odbicie w niewielkim lustrze.
- No co się tak gapisz? Nic nie uczyniłam... Robiłam tylko za wrogi wywiad i... no, wyszedł klops.
Wypuściła ze świstem powietrze i opadła bezwładnie na posłanie.
Jak ja się w to wpakowałam? - myślała gorączkowo. - Ah, no tak... Moja ciekawość znów wywiodła mnie na manowce...

* * *

Jak można było nie sprawdzić?
Człowiek w kapturze, tam we śnie, wyciągnął ornament z kolumny, tam włożył, tu przekręcił...

Podłoga zadrżała, kamienne bloki zapadły się do środka czyniąc na środku komnaty okrągłą ziejącą czernią dziurę.
Mysz wygrzebała z bagaży pochodnie, w ruch wprawiła hubkę i krzesiwo.

- Dziwne – powiedziała na głos. - Krzyczałam i nikt nie przylazł.

Wyszła z własnej izby ale im dalej się zapuszczała tym bardziej obco wyglądała gospoda. Podobnie niby... Ale miast drewnianych ścian te były z kamienia. Sufity niższe, zakurzone arrasy na ścianach. I przejmująca pustka..
- Śpię dalej.
Uszczypnęła się lecz zabolało prawdziwie.

Stanęła nad dziurą w podłodze i ujrzawszy kręte wąskie schody uczyniła pierwszy krok w nieznane.
Na początku była ciekawość, później zniecierpliwienie aż wreszcie... znużenie.

Ten marsz zaczynał się robić nudny. Dokąd zmierzała? Pod bramy piekła?
Minęły chyba godziny nim dotarła na samo dno czeluści. Przyświeciła pochodnią... Podłoga! Świeciła śliczniutko, barwą szczerego złota! Oglądała podziemia i ku swojemu zdziwieniu musiała przyznać, że wszystko tutaj wykonane było z tego szlachetnego kruszcu. Tak samo jak malutkie drzwiczki na końcu wielkiej hali. Nacisnęła złotą klamkę. Tu było już ciaśniej. I jaśniej. Na prostym drewnianym biurku stał imponujących rozmiarów ośmioramienny kandelabr, za biurkiem zaś, wśród stosów woluminów i ksiąg siedział mężczyzna przyobleczony w czerń. Kaptur szczelnie skrywał jego twarz i Mysz nie mogła dostrzec choćby zarysu jego twarzy mimo to sylwetka wydała jej się znajoma.

- Kim jesteś? Tym złym? - zagadnęła siadając na zimnej podłodze.
Obok niej zmaterializował się zaraz kusząco miękki fotel ale bardka ani drgnęła.
- Powiedzmy że jestem drugą stroną tego samego medalu - Zaśmiał się chrapliwie - to tylko wy ludzie tak bardzo kochacie dzielić wszystko na dobro i zło.
- Po co tutaj jestem?
- Bo pragniesz wiele, a tylko ja mogę pomóc Ci to zyskać?
- Wygląda na to, że wiele o mnie wiesz. A czego niby pragnę? Nawet ja sama mam co do tego wątpliwości więc chętnie posłucham – w jej głosie było znać drwinę. Sama się zdziwiła, że tak z nim gadała. Jak równy z równym choć pewnie mógł ją zdmuchnąć jak płomyk na świecy. Świadomość jego przewagi, jego mocy, wzmogła w niej tylko irytację.
- Pragniesz władzy i potęgi. Mocy która pozwoli ci wpływać na innych ludzi. By robili to czego chcesz. By cię uwielbiali i podziwiali.
Mysz zaniosła się nieszczerym śmiechem.
- Bardzo śmiałe wnioski panie... - przerwała jakby szukając następnego słowa. - Jak cię w ogóle zwą?

- Możesz mówić do mnie Panie - Choć nie widziała jego twarzy miała wrażenie że się uśmiechnął. - W przeciwieństwie do niektórych nie lubię się silić na wymyślanie sobie imion.
- Cokolwiek chcesz mi zaproponować... nie mogę się zgodzić – wyparowała przedwcześnie.
- Nie muszę niczego Ci proponować i tak idziesz ścieżką która zawiedzie cię do mojego celu. - Wzruszył ramionami. - Tak łatwo było cię sprowokować byś tutaj przyszła. Jesteś impulsywna, samolubna i chciwa. Wprost idealna dla mnie.
- Doprawdy, tyle komplementów za jednym zamachem... - podniosła się z ziemi. - Zachowaj choć kilka na kolejną okazję bo wyczerpiesz swój repertuar pochlebstw.
- Och nie martw się o moja elokwencję. Z pewnością niczego mi nie zabraknie. Zwłaszcza słów - odpowiedział jej kpiąco.
- Skoro i tak jestem twoim sprzymierzeńcem, świadomie czy też nie, to po co to towarzyskie spotkanie? Słodko się gada, powaga – jej ton pozostał niepoważny, choć może było to lekkomyślne. - Na rynkach miejskich organizują czasem konkursy na najurokliwszego mieszkańca. Powinieneś kiedyś wystartować. Można wygrać fajne nagrody. A teraz... - na moment zacisnęła usta w wąską kreskę - czy mogę się już obudzić?
- Ależ wcale nie śpisz... powiedzmy cofnęłaś się nieco w czasie.
- Wypuścisz mnie stąd? - na twarzy Myszy po raz pierwszy pojawił się cień strachu.
- A dlaczego bym miał? Przecież niczego ode mnie nie potrzebujesz i nie chcesz....
- Tak. Poza tym abyś dał mi spokój...
- Tego dać nie mogę. Nie lubię przegrywać, a ty jesteś kluczem do tego by wygrać.

Mysz westchnęła przeciągle i usiadła z powrotem na ziemi oplatając ramionami kolana.
- Kim jest kobieta o niebieskich oczach?

- Marika... - westchnął - Asasynka, Najlepsza zabójczyni jaką stworzył świat.
- Co ona zamierza? Względem Fergusa?
- Pytanie raczej powinno brzmieć co Fergus zamierza względem niej... - Czarny kaptur uniósł się w górę, jakby jego właściciel zapatrzył się w sufit. - Ściga ją od dziesięciu lat.
- Chce ją zabić?
- Taaak... jedyne zlecenie, które cały czas mu się wymyka...
- A ta... Marika? Czemu w moim śnie go całowała?
Wzruszył ramionami. Ten gest niewiedzy sprawił, że wydawał się przez chwilę tak bardzo... ludzki.
- Wierz mi albo nie, ale ja naprawdę nie jestem odpowiedzialny za to jak toczą się twoje sny. Mogę coś zasugerować. Mogę się w nich pojawiać, ale nie panuję nad wszystkim. Podświadomość jest zbyt nieprzewidywalna.

- A możesz mi powiedzieć gdzie on teraz jest? Czy coś mu grozi?
- Mogę powiedzieć, co nie znaczy że zechcę. W końcu to ty nie miałaś ochoty na konwersację i współpracę.
- Chciałam być uprzejma. Skoro i tak mamy tu siedzieć nie wiadomo jak długo równie dobrze możemy porozmawiać.
- Ależ nikt Cię tu nie więzi. Możesz w każdej odejść.
- A jak mam wrócić do moich czasów?
- Musisz znaleźć coś co Cię tam z powrotem ściągnie.
- Czyli co? - zaśmiała się gorzko. Ale zaraz wrócił jej rezon. - Mówiłeś, że nie lubisz przegrywać. A ja jestem kluczem do twojej wygranej. Czy w twoim interesie aby nie leży bym już wróciła do moich czasów? Mógłbyś mi bardziej podpowiedzieć.
- Czas jest wspaniały nie sądzisz? Ja nie muszę się nim przejmować. Nie istnieje dla mnie. Nie ogranicza mnie w żaden sposób. Kiedy wrócisz do swoich czasów stanie się to dokładnie w tym momencie kiedy odeszłaś. Nikt nawet nie zauważy Twojego zniknięcia. jakie to będzie miało znaczenie, że jesteś o kilka lub kilkanaście lat starsza?

- No dobra. - jeśli były w Myszy jeszcze resztki humoru to właśnie wyparowały. Całą młodość przespać w letargu? On chyba drwi. - Zaproponuj układ. Bo miałeś jakiś w zamyśle, prawda?
- No widzisz. Nie można tak było od początku? - ponownie zaśmiał się chrapliwie i nie był to przyjemny dla ucha dźwięk. - W tamtej sali znajdziesz medalion. Poznasz go od razu bo wygląda dokładnie tak jak ten, który nosi na swojej szyi Shannon Ashbury z tą tylko różnicą, że klejnoty w tym którego szukasz wyglądają jak czarna noc usiana tysiącem gwiazd. Kiedy odnajdzie się klejnot Shannon podmienisz je tak by nikt nie zauważył. Nie przejmuj się różnicą. Tylko ty ją będziesz dostrzegać. Nie wolno Ci nikomu o tym powiedzieć - Nachylił się w jej kierunku niby dziki zwierz przed skokiem. - Jeśli nie posłuchasz powrócisz tutaj i już nigdy nie zobaczysz ani Fergusa, ani Alta ani kogokolwiek na kim ci zależy. Dobrze to sobie zapamiętaj. Nie igra się z Losem.

- Co się stanie? Kiedy medalion zostanie podmieniony?
- Powiedzmy, że Shannon przestanie być problemem.
- A jest nim? Dla kogoś twojego majestatu? - w jej głosie znów zagościło szyderstwo.
- Nie muszę Ci niczego tłumaczyć! - Uczynił zdawkowy gest niczym król odprawiąjacy petenta - Chyba spieszno Ci było do powrotu?
- Owszem - teraz ton Myszy zabrzmiał nad wyraz stanowczo. - Ale chyba zapomniałeś o jednym... - na koniec dodała już spokojnie - panie.
- O czym?
Śliczną twarz dziewczyny wykrzywił brzydki uśmiech.
- Co ja będę z tego miała? Nie sądzisz chyba, że zrobię dla ciebie cokolwiek za darmo?

- Znasz bajkę o złotej rybce?
- Znam wiele bajek. Ale na tą chwilę wolałabym usłyszeć fakty.
- Jeśli dobrze mi się przysłużysz... spełnię trzy twoje życzenia.
- A jeśli się nie zgodzę? Będziesz mnie więził w tym miejscu poza czasem... na wieki?
- A dlaczego nie? Myślisz, że Twoje życie ma dla mnie jakieś znaczenie? Ponad fakt na ile użytecznym narzędziem jesteś?
- Dobra, już dobra – podniosła się z ziemi i otrzepała z kurzu kolana. - Ten medalion w tamtą stronę?
Znalazła go bez trudu. Jakby tamten chciał być odszukany. A zaraz później kontury się rozmyły, świat zawirował i...

stała pośrodku karczemnej izby.

Twarz łypiąca na nią z lustra wyrażała dogłębną pogardę.

Mysz wściekle huknęła pięścią w lustro. Waliła weń raz za razem aż dostała zadyszki a ze zwierciadła została sama rama.Podłogę zapełniły okruchy szkła ozdobione czerwienią jej własnej krwi sączącej się z rozciętych dłoni.

Lady 28-01-2011 22:47

Megara z każdym krokiem czuła się coraz lepiej i jednocześnie coraz mniej bezpiecznie, popadając w swoisty paradoks. Z trudem stłumiła śmiech po słowach krasnoludów o białej pani, ale nie poczyniła żadnych wysiłków co do tego, by ich wyprowadzić z błędu. Skoro Shannon chciała być sama ze sobą, to czarodziejka tylko temu mogła przyklasnąć. Raz tylko rozmawiała z uwięzioną na innym planie kobietą i nie wspominała tego razu zbyt dobrze.
Za to ostatnio zawsze wiedziała, gdzie tamta się znajduje. Lubiła sobie przypominać o tym fakcie.

Teraz nie jedyna prawowita dziedziczka Elandone nie była istotna. Nie musiała słuchać krasnoludów, by doskonale zdawać sobie sprawę, jak niebezpieczne dla nich mogą być koboldy, czające się gdzieś tam, w zaułkach i bocznych korytarzach. A przecież nawet jakaś zabłąkana strzała mogła pozbawić życia kogoś z nich.

Spojrzała nad ramieniem krasnoluda trzymającego mapę, zastanawiając się nad jego słowami. Odbicie tego miejsca może nie być łatwe.
- Ciekawa jestem, ilu złóż nas pozbawili przez tak długi czas bytowania w tym miejscu. Będziemy musieli tu wrócić, wraz z ciężkozbrojnymi i Aramisem, razem z magiem ognia mogę wymyślić coś skutecznego, dzięki czemu unikniemy niepotrzebnych strat...
Tak czy inaczej, wiedziała, że będzie wymagało to wiele pracy i sił, a także tego pomysłu. Na razie takiego nie miała, bowiem samo przepędzenie koboldów to mogło być za mało. Należało ugodzić je tak, by wracać nie chciały, bojąc się ponownej klęski.

Zanim sami zdecydowali się co dalej począć, tymczasowi mieszkańcy kopalni zebrali siły i wreszcie zebrali się do tego, by pokazać się obcym. Nieszczególnie zaskoczonym, choć atak tym duszącym dymem był paskudny i podstępy. Megara nie straciła zimnej krwi, nie w tym miejscu, które czuła bardziej niż zapewne te małe stworki. Ale gdy się odezwały, prawie straciła koncentrację.
Tylko prawie.

Przyzwała na pomoc najprostsze środki, przecież nie potrzebowali zabijać napastników. W tak małej grupie mogli się tylko wycofać i chyba rozumiał to także Wulf, który krzyczał o odwrocie. Skały i ziemia poruszyły się, ale czarodziejka panowała nad nimi doskonale. Nagłe i spore osypiska pojawiły się tylko w bocznych korytarzach, malutkich tunelach i jeszcze mniejszych strzelniczych otworach, które koboldy sobie przygotowały. Przekopanie się przez coś takiego wymagało tylko kilku minut pracy, nawet dla niewielkich rączek, ale przez te kilka minut oni będą już daleko stąd.
I miała nadzieję, zaczynając się cofać, że stworzenia, choć mówiły, to były na tyle głupie, by nie utworzyć z tej kopalni trudnej do zdobycia twierdzy.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:29.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172