lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   [Grimm] - "Nie tak wcale dawno temu..." (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/10342-grimm-nie-tak-wcale-dawno-temu.html)

Kerm 29-08-2011 12:10

Szli, i szli, i szli... Las nie wydawał się coraz mniejszy, drzewa nie rosły coraz rzadziej, co mogłoby sugerować zbliżania się do brzegu lasu. Wprost przeciwnie - drzewa wyglądały tak, jakby wchodzili w głąb jakiegoś matecznika. Krzaków też przybywało. Na dodatek wypowiadane przez zwierzaczki-cudaczki słowa nie napawały optymizmem.
Tomek spojrzał na słońce, które, chociaż było niżej niż przed wyruszeniem z polanki, uparcie świeciło im w plecy.
- Zatrzymaj się na chwilkę - powiedział do Piotrka, maszerującego z zapałem na czele ich grupki. - Coś jest nie tak...
Spojrzał jeszcze raz na mapkę. Północ, południe, wschód, zachód... Wszystko się zgadzało. Prócz tego, że nie udało im się jeszcze wyjść z lasu.
- Wejdę na drzewo i sprawdzę, czy czasem czegoś nie widać tam, z góry. A wy w tym czasie spróbujcie pogadać z tymi stworkami. Może one znają drogę do domku na plaży.

Wejdę na drzewo. Jak to łatwo powiedzieć. Zdawać by się mogło, że to nic trudnego. Gdy był na wakacjach, u wujka, co rusz ‘zaliczał’ jakieś drzewo. I całkiem nieźle mu to szło. Tutaj też. Dopóki nie spojrzał w dół i nie zorientował się, jak wysoko nad ziemią się znalazł. Gdyby zleciał... Na samą myśl zrobiło mu się zimno i na chwilę musiał przytrzymać się pnia drzewa.
Całe szczęście, że drzewo nie ma nic przeciwko temu, że po nim chodzę, pomyślał, sam nie wiedzieć czemu.
Drzewo, gdy już się po nim wspinał, nie wyglądało tak groźnie i mało sympatycznie jak przed chwilą.
Gałąź pod nim zaskrzypiała ponuro, całkiem jakby drzewo usłyszało jego myśli i zaczęło się zastanawiać, czy nie pozbyć się intruza. Na szczęście skończyło się na skrzypieniu.

Skąd się wziął ten wiatr, pomyślał, ponownie przywierając do pnia. Na dole się go nie wyczuwało, ale tutaj, kilkanaście metrów nad ziemią, kołysało drzewem tak, jakby wiatr postanowił się zabawić z wierzchołkami drzew.
- Houston, mamy problem - mruknął do siebie. Miał nadzieję, że tam z dołu nikt nie widzi, jak nim kołysze.
Nie myśl o dole, idioto. I nie patrz w dół, opieprzył i poinstruował samego siebie. Usiłując nie myśleć o mokrej plamie, jaka by z niego została po efektownym upadku, odkleił się od zbawczego pnia i ruszył do góry.
- Jeszcze jedna gałąź, jeszcze jedna - przekonywał samego siebie. Dokoła widział same drzewa. Musiał wejść jeszcze wyżej, chociaż pień się robił coraz cieńszy, a gałęzie miały taką samą tendencję.

- Niech go coś trafi - powiedział, mając na myśli twórcę mapy. Owszem zobaczył światło latarni, ale nie tam, gdzie powinno się ono znajdować. Słońce, dziwnie nisko wiszące nad horyzontem, dotykało niemal powierzchni morza. A to znaczyło, że na górze mapy nie było północy, tylko zachód.
- Ale z nas kretyni. - Tym razem krytyka była skierowana pod jego adresem. - Trzeba było od razu wejść na drzewo.
Mądry Polak po szkodzie....
Rozejrzał się jeszcze raz. Góry nie były wcale pagórkami, tylko były bardzo, bardzo wysokie. I nie było widać żadnych zamków ani wież. A z wielkiego domu było widać tylko kawałek ogrodzenia.
Zaczął schodzić.

Jak to jest, że łatwiej się wchodzi, niż schodzi? Nie wiedział dlaczego tak jest, ale wiedział, aż za dobrze, że ma pewne kłopoty. Za dużo czasu zajmowało mu wyszukiwanie szczebli tej naturalnej drabiny, jaką stanowiło drzewo. raz noga mu się osunęła i gdyby nie przypadek, drogę w dół odbyłby w przerażająco szybkim tempie. Na filmach rysunkowych fajnie to wyglądało, jak ktoś spadał z gałęzi na gałąź. W rzeczywistości z pewnością nie było to takie zabawne. I wiedział, że nie chce sprawdzać tego na własnej skórze.
W końcu jednak znalazł się na dole.

- Źle idziemy - powiedział. - Morze jest tam - pokazał w stronę słońca - a latarnia mniej więcej tam. Musimy się bardzo spieszyć.
Ale i tak zdawał sobie sprawę z tego, że mogą nie zdążyć. Wieczór przychodził zdecydowanie za szybko.
- Melu, daj nam ręce i pomożemy ci z Justynką szybciej iść. Piotrek, ruszaj przodem, tylko nas nie zgub. Pamiętaj, że słońce musi być po naszej lewej stronie.
Jak tylko wydostaliby się z lasy mogliby pobiec w stronę domku.

Arvelus 29-08-2011 14:16

Potwory... potwory... Piotrek należał do tych chojraków, którzy tylko marzyli by trafić na wojnę, móc zabijać ludzi, czy, jak w DragonBallu kamehamą pokonywać kosmitów, ale z jakiegoś powodu wizja potworów w nieznanym miejscu napawała go niepewnością. Oczywiście nikomu tego nie pokazał. Od zawsze pracował nad swoją reputacją. Chłopaka... nie... MĘŻCZYZNY który niczego się nie boi i właśnie dla tego jest przywódcą na podwórku... w sumie z tym ostatnim nie do końca się udało, ale też nie można powiedzieć że się nie udało. Miał swoją grupkę która zawsze za nim łaziła i robiła to co on powiedział. Robercik, Kama, Damian, Mati... i jeszcze kilku. To go zobowiązywało aby zatroszczyć się o tych tutaj gdyby zaatakował ich Frezer. Dla tego cały czas miał w recę swoją procę i dwa kamienie między palcami drugiej ręki. W pewnym momencie Tomek stwierdził, że coś jest nie tak i wlazł na drzewo

* * *

-Psia kość!- zaklął po czym zrobił przerażoną minę gdy zdał sobie sprawę, że to chyba brzydkie słowo- W takim razie musimy przyspieszyć...

kanna 31-08-2011 18:41

Szli szybko, a las robił się coraz bardziej gęsty. Mela mocno ściskała rękę Justynki, nie żeby się bała, oczywiście – była przecież z tatusiem w lesie w nocy, oglądali nietoperze – niepokoiła się tylko, że domu ciągle nie było widać. Ale była pewna, że Justynka zna drogę. Wiedziała, że musza trochę pójść, że nie wolno marudzić ani jęczeć, chociaż gałązki drapały ją po gołych nogach, a do tego robiło się coraz bardziej zimno. Szorty i bawełniany podkoszulek były świetne na czerwcowe popołudnie a bluzy Mela nie zabierała – przecież miała wrócić do domu na dobranockę. - Pewnie już się skończyła – pomyślała – mamusia będzie zła, że za późno wracam…

- Zatrzymaj się na chwilkę - powiedział nagle Tomek i stanęli - Coś jest nie tak...

Mela puściła rękę Justynki i przykucnęła, kuląc się - tak było cieplej. Ptaszki nie wydawały się już jej takie milutkie, jak wcześniej - straszyły potworami biegając wokoło. Ale Mela lubiła wszystkie zwierzątka - nawet robale i węże - więc ptaszki też ją zainteresowały.
- Chodźcie, nie bójcie się - powiedziała wyciągając rączkę - widziałyście mojego petszopa?
- Petszopa, petszopa, petszopa - zapiszczały włochate kulki.
- Petszopa - ucieszyła się Mela - widziałyście? - wyciągnęła rękę bardziej, próbując dotknąć puszystej kulki.
Znajdujący się najbliżej Meli papling, bez żadnego ostrzeżenia dziobnął ją w wyciągniętą dłoń, ostrym dziobem. Po czym uciekł chowając się za swoich braci.
Całe stado zapiszczało:
- Petszopa, petszopa, petszopa...

Mela pisnęła z bólu, zacisnęła dłoń w piąstkę i przycisnęła ją do brzucha, dociskając przedramieniem drugiej ręki. Kotek babci też ją kiedyś podrapał, wielka rzecz., pobolało chwile i przestało... ważne było tylko, żeby nie oglądać krwi.
- Niedobre ptaszki - powiedziała cofając się. Pan z programu z Rodziną wśród zwierząt mówił, że dzikie zwierzęta są dzikie i się nie oswoją. Widać ptaszki też były dzikie, mimo że mówiły. Mela była zła na siebie, że zapomniała, co pan mówił.

-Hah! Wiedziałem, że należy im się kulka!- zakrzyknął uradowany Piotrek dochodząc do wniosku, że jedyną jego winą było to, że spudłował
- Zostaw ptaszki! - Mela zerwała się na nogi i zamachnęła się, żeby popchnąć Piotrka – nie mogła mu pozwolić strzelać do ptaszków! Przecież to ona nie uważała. Chłopak zdążył zastawić nogę, więc pchnięcie wyszło... słabo. - Nie wolno strzelać do ptaszków! Mogą być pod ochroną
-Pod ochroną? Głupia ty... spójrz ile ich tu jest! Z resztą co tam- machnął ręką- ale jeśli mnie dziobniecie to dostaniecie w dziób- pogroził pięścią paplingom.
- Sam jesteś głupi – mruknęła Mela i wtedy Tomek zeskoczył z drzewa.

- Źle idziemy - powiedział. - Morze jest tam - pokazał w stronę słońca - a latarnia mniej więcej tam. Musimy się bardzo spieszyć.

Morze?? W Warszawie nie ma morza, Mela była tego pewna. Była rzeka. Może Tomek myślał o rzece, tylko się pomylił? Ale przecież mieli iść do domu, nie nad rzekę.. mamusia nie pozwalała jej chodzić jej na dwór po dobranocce.

Kiedy Tomek chciał dać jej rękę cofnęła się, i schowała rączki za plecy.
- Nie chce iść nad rzekę! – powiedziała – Chcę do domu! Mamusia się będzie gniewać… Możemy pójść do domu? Zdążymy, umiem chodzić szybko.

Lilith 10-09-2011 00:01

Wrzaski i piski włochatych stworków coraz bardziej działały jej na nerwy i mimo początkowej pewności siebie i pełnemu zaufaniu do decyzji Tomka z każdym krokiem mocniej deprymowały. Jak tu się nie bać, gdy cały czas ktoś papla o potworach i straszy. Gdyby jeszcze ten las nie robił się taki gęsty i nieprzyjemny. Justynka wzdrygnęła się. Chyba zbliżał się wieczór. Mela mocno ściskała jej palce. Aż ręka jej ścierpła i zrobiła się wilgotna. To chyba ze strachu.
Wreszcie, kiedy zaczęło się naprawdę okazywać, że las nie ma zamiaru się skończyć, a słońce na niebie, przebijające się z oporami przez korony drzew, przemieszcza się, jej zdaniem, jakby nie bardzo we właściwym kierunku, zaniepokojony Tomek zatrzymał całą, maszerującą z zapałem grupę. Jemu też coś się nie podobało.

Może pomysł z wejściem na drzewo był nawet dobry, ale kiedy spojrzała w górę na kołyszący się na wietrze wierzchołek, ciarki ją przeszły. To nie było jedno z drzewek na Pradze. To, było jakieś takie... “nieoswojone”, przypomniało się Justynce określenie, które poznała czytając “Małego Księcia”. Bardzo pasowało do tych drzew i do całego tego okropnego lasu. W dodatku tak zagapiła się na wspinającego się po gałęziach Tomka, że przestała zwracać uwagę na to, co robi Melcia. Ale jak miała uważać na tę dwójkę równocześnie? Nie potrafiła patrzeć jednym okiem w górę, a drugim w dół. Chyba nikt nie potrafił. Nawet tata, który nauczył ją robić perfekcyjnego zeza. Chociaż... widziała kiedyś takie śmieszne zwierzątko. Jak ono się nazywało? Kameleon! Szkoda, że ona tak nie potrafiła. Może wtedy Meli nie stałaby się krzywda. Może udałoby się ją powstrzymać przed próbą zabawy z dziobatą, futrzastą kulką. Niestety zapatrzona w wierzchołek drzewa usiłujący zrzucić z siebie wspinającego się wciąż wyżej i wyżej Tomasza, nie zwracała uwagi na to, co działo się u jej stóp. W dodatku, zanim się spostrzegła pomiędzy Melą i Piotrkiem doszło do przepychanki.

Bleh! Nie potrafiła zajmować się maluchami. Może babcia Kasia miała rację? Nie, nie miała. Młodsze rodzeństwo nie było jej do niczego potrzebne. Jeśli Mela nie chce pokazać tego dziobnięcia, to niech nie pokazuje. Justynka nie miała zamiaru się z nią szarpać. Przynajmniej, dzięki całemu temu zamieszaniu z agresywnym dziobakiem przestała wyobrażać sobie spadającego z drzewa Tomka. Nawet nie widziała, kiedy zeskoczył z ostatniej gałęzi i zdyszany stanął przy nich. Wzdrygnęła się, kiedy usłyszała co miał im do powiedzenia.

- Melunia, my też strasznie chcielibyśmy iść już do domu. - Justynka, choć zniecierpliwiona, starała się zachować względny spokój przemawiając do najmłodszej dziewczynki. - Daj rękę. - Nie miała zamiaru, przez jednego upartego brzdąca, zostać na noc w lesie i sprawdzać, czy faktycznie pojawią się potwory. Gdy tylko spojrzała na te ‘dzikie’ drzewa, była w stanie uwierzyć we wszystko, co najgorsze. - Spróbujemy pobiec chociaż kawałek? - spojrzała z niepokojem na Tomka. Chwyciła Melcię mocno za nadgarstek.
- Robimy wyścig! - krzyknęła, starając się, żeby zabrzmiało to jak zachęta do zabawy. a nie rozpaczliwe wezwanie do ucieczki przed nocnymi straszydłami grasującymi po lesie. - Kto ostatni wyjdzie z lasu, ten ciapa!

Storm Vermin 10-09-2011 17:07

Przemek starał się najlepiej jak tylko ignorować mógł makabryczna zaśpiewkę niby-kiwi, ale nie wychodziło mu to najlepiej. Gdyby chociaż zbliżali się do wyjścia z lasu... Ale drzewa rosły coraz gęściej i gęściej, aż w końcu stało się jasne, ze zabłądzili. Z ulgą przystał na plan Tomka. Sam nie miał najmniejszej ochoty wspinać się na ogromne drzewo - sam rzut okiem na jego czubek przyprawił Przemka o lekkie zawroty głowy - a trzeba było to zrobić, jeśli mieli uniknąć potworów - to znaczy, wyjść z lasu przed zmierzchem.

Nie miał też nic przeciwko krótkiej przerwie w marszu. Przemek oddychał ciężko, częściowo dlatego, że zupełnie nie miał kondycji, a częściowo ze strachu. Nie zwracał specjalnej uwagi na kłótnię Meli i Piotrka, chociaż mała zaczęła jęczeć jeszcze bardziej kiedy stworek ją dziabnął, co z pewnością uczyni dalszą drogę bardzo denerwującą. Co chwila rzucał okiem na znikającego w koronie drzewa Tomka, czekając z niecierpliwością na jego powrót i jakiekolwiek wieści.

Przemek jęknął z zawodem, kiedy już usłyszał o zmianie kierunku. Jak można było źle zorientować mapę? Skąd mieli wiedzieć, że morze jest na zachodzie? Narzekanie nie miało teraz szczególnie sensu, więc chłopiec prychnął tylko poirytowany i podreptał za Justynką. Naprawdę nie chciał zostać z tyłu w samym środku lasu.

Pinhead 12-09-2011 13:37

Gęstniejący las zaniepokoił Tomka. Grupa zatrzymała się i stoją blisko siebie obserwowała otaczające ich wysokie drzewa. Strach coraz mocniej pukał do ich serduszek.
Jedynym sposobem, by dowiedzieć się w którą stronę należy iść było wdrapanie się na jakieś wysokie drzewo i spojrzenie na wszystko z góry.
Tego trudnego zadania podjął się Tomek. Wszystkie dzieci patrzyły na wspinającego się chłopca.
Złośliwe i krzykliwe paplingi zaczęły w tym samym czasie nową rymowankę:
- Kości, krew i mięśni strzępy
zaraz zjedzą głodne sępy
dzieci dobre mięso mają
i się nigdzie nie schowają
Piskliwe głosiki włochatych stworków sprawiały, że gęsią skórkę mieli już wszyscy. Lęk i tęsknota za domem coraz bardziej stawała się namacalnym uczuciem.
Gdy Tomek zszedł z drzewa i wręcz nakazał szybki marsz.
Dzieci ruszyły szybkim krokiem w wyznaczonym kierunku. Zapadający zmrok utrudniał wędrówkę. Zdawało się, że gałęzie drzew i ich korzenie wręcz specjalnie podcinają dzieci. Najmłodsza Mela, tylko dzięki pomocy Justynki nie upadła jeszcze na ziemię.
Dzieci szły blisko siebie i cały czas uważnie rozglądały się na boki.
Przemek jako pierwszy zauważył, że im dłużej szli tym coraz mniej włochatych stworków płatało się im pod nogami.
Nie znikały one jednak, a tylko biegły za dziećmi w dalszej odległości. Przemek widział ich żółte, małe ślepia błyskające pomiędzy coraz większymi plamami cienia, pośród drzew.
Ich potworne wierszyki cały czas odbijały się echem i niosły hen daleko w głąb lasu.
- Idzie noc, złego moc
maszkar czas, one zjedzą was
idzie noc, złego moc
Idący na przodzie Piotrek i Tomek z radością zauważyli prześwitującą poprzez grube pnie drzew równinę.
Udało im się.
Byli co prawda zmęczeni, zziajani i poobijani, ale szczęśliwi. Obrócili się do tyłu, by przekazać reszcie radosną nowinę i pobledli.
Za nimi roztaczała się absolutna ciemność. Czarna niczym smoła noc. Tak czarna, jak nic co do tej pory obaj chłopcy widzieli. Ciemność ta wydawała się wręcz żyć, oddychać i poruszać. Sunęła wolno w ich stronę.
Justynka, Mela i Przemek także pobledli, choć wcale nie patrzyli na ciemność za ich plecami, ani na twarze swoich kolegów. Oni patrzyli na dwa ostatnie włochate stworki jakie plątały się pod ich nogami. Działo się z nimi coś dziwnego. Podskakiwały, jakby miały czkawkę i skrzeczały jakby ktoś im robił krzywdę. Przy każdym kolejnym podskoku ich ciała ulegały zmianie. Ich nogi kurczyły się, ale za to wydłużały szyje. Oczy z małych, żółtych guziczków zmieniały się w czarne węgle, ich małe ciałka zaczęły rosnąć niczym pompowany balon.
Trójka maluchów patrzyła na to z rosnącym przerażeniem.
Po kilku sekundach małe włochate kulki zmieniły się w potężne ptaszyska z ostrymi dziobami. Wzrostem dorównywały najmłodszej Meli.
Skraj lasu był tuż, tuż...
...ale czy ich zmęczone nóżki zdołają uciec przed nadciągająca ciemnością i pokracznymi ptaszyskami?

Kerm 13-09-2011 19:48

Błędem chyba było stanie i przyglądanie się, co się dzieje z włochaczkami i zastanawianie się, kto im zrobił coś złego, jako że zamiast wyśpiewywać niepokojącą piosenkę zaczęły w dziwny sposób skrzeczeć. Ciemność, która nagle pojawiła się za plecami Justynki, Meli i Przemka również wyglądała niezbyt przyjaźnie. Można by powiedzieć, że była ciemnością stanowiącą uosobienie wszystkich dziecięcych strachów przed ciemnym pokojem, kwintesencją (bardzo trudne słowo, które nie wiadomo skąd przyszło Tomkowi do głowy) mroku.
- Nie ma ktoś czasem latarki? - spytał cicho Tomek.
Co prawda nie bardzo wierzył, by jakiekolwiek światło mogłoby pokonać taką ciemność...
Kiedyś, gdy był w górach, w jaskini, zgasił na chwilę latarkę by się przekonać, czy cokolwiek będzie mógł zobaczyć bez odrobiny światła. Było ciemno. Ciemniej, niż w najciemniejszej piwnicy. Nie widział nawet własnej ręki. Ale to COŚ, co powoli podążało w ich stronę, wyglądało dużo, dużo gorzej. Całkiem jakby ściana mroku chciała ich połknąć.
A na dodatek futrzane kuleczki zaczęły się zmieniać w wielkie ptaszyska o krótkich nogach, za to bardzo długich dziobach.
- W nogi! - krzyknął.
Zamiast jednak dać dobry przykład zrobił krok w drugą stronę. Akurat tyle ile było trzeba, by znaleźć się koło Meli i Przemka. Chwycił oboje za ręce i z okrzykiem “Biegiem!” ruszył w stronę zbawczego krańca lasu.

Arvelus 13-09-2011 22:24

Piotrek się przestraszył nie na żarty... założył na procę pierwszy kamień, ale nie udało mu się trafić, bo rączki mu się trzęsły. Spróbował przełknąć ślinę, ale gardło miał zaciśnięte, toteż nie udało mu się pogonić reszty by uciekała a jedynie stęknąć niezrozumiale. Nałożył na procę drugi kamień gdy ptaszyska kończyły się przeistaczać i natychmiast strzelił, a za kamieniem ciągnęła się smuga światła. Ptaszyska zapiszczały i zaczęły nerwowo podskakiwać już przy poprzednim, chybionym, strzale, a teraz trafiony rzucił się do ucieczki... to dodało mu odwagi
Chciał krzyknąć “biegiem”, ale Tomek go uprzedził, ale sam nie zaczął uciekać... Tylko, drżącą rączką, sięgnął po kolejny kamień, do saszetki na pasku. To zaboli... to nie da im dziobnąć nikogo... “Trzeba dbać o swoich”... Tak mówił Tomek... A Songo na pewno by nie rzucił się do ucieczki, a osłaniał taktyczny odwrót... tak, właśnie tak... Kolejna smuga światła i chwilę potem wszystkie już uciekały gdacząc boleśnie.
Chwilę zajęło Piotrkowi nim do niego doszło, że pokonał je
-Hah!- zakrzyknął radośnie, dumny z siebie jak nigdy, po czym dołączył do reszty
-Widzicie? Pokonałem je!- podrzucił swoją procę tak, że zakręciła się w powietrzu, ale znów nie złapał jej za pierwszym razem i musiał się gwałtownie schylić by nie upadła na ziemię, jednak i to nie zepsuło dobrego humoru.

Lilith 13-09-2011 22:42

Chłopcy zareagowali całkiem odmiennie. Piotr szykował się do obrony, ale Justynka widziała, jak ręce mu się trzęsły. Tomek ewakułował Melę i Przemka, wzywając wszystkich do ucieczki.
W takich przypadkach najczęściej działa się spontanicznie, a myśli dopiero po fakcie... Jeśli się jeszcze ma czym myśleć. I tak też zadziałało to u Justynki.

- Piotrek! - wrzasnęła kiedy jasny tor lotu wystrzelonego z procy kamyka przeciął ciemność. - Zwiewamy póki nie skończyły się zmieniać! Pomóż Meli - chciała pchnąć go w stronę najmłodszej członkini ich grupki, ciągniętej już przez Tomka ku prześwitującej między drzewami otwartej przestrzeni.
Ona sama nie zamierzała jednak słuchać dobrej rady. Wiedziała... była pewna, że jeśli będą uciekać wszyscy razem, to nie zdołają się wymknąć strasznym ptakom. Małe nóżki Meli z pewnością by nie wytrzymały narzuconego przez konieczność tempa, a wtedy wszyscy by musieli zwolnić. Ktoś musiał być ostatni. I dobrze by było, gdyby ten ktoś potrafił bardzo szybko biegać. Tak jak ona. Odczekała chwilę wycofując się i obserwując podrygujące maszkary.

Schyliła się i podniosła z ziemi okazałą szyszkę. I wypuściła ja z rąk, widząc efekt kolejnego strzału. Nieco przerośnięta ptaszyna trafiona prosto w korpus z piskiem pognała w panującą w lesie ciemność. W ślad za nią poszły inne.
Przez chwilę stała jak osłupiała, nie wierząc własnym oczom.
- Justyna?! Na co czekasz?
Głos Tomka wyrwał ją z osłupienia. Nie powinna tak stać i się gapić. Ptaki-dziwaki uciekły, ale pozostała jeszcze ta ciemność, która zdawała się coraz bardziej zbliżać.
A co będzie, jeśli ona wyjdzie z lasu i będzie ich gonić, pomyślała.
Prawdę mówiąc wolała nawet sobie nie wyobrażać, co by się mogło stać, gdyby trafili w objęcia ciemności.

- Świetny strzał, Piotrusiu - pochwaliła wyborowego strzelca, szczerząc się do niego radośnie ii klepnęła go w ramię. - Skąd masz tę procę? - spytała.
- Nie czas teraz na pogaduchy “dziewczynki” - popędził ich Tomek. - Biegniemy!
- Jacie! - wykrzyknęła zaskoczona Justynka, zachęcając Piotrka do odwrotu szarpnięciem za rękaw. - Tomek? Widziałeś to!? Ona świeci! Ta proca, znaczy się.
- Co? - Tomek odwrócił się, nie zwalniajac kroku. - Twoje klucze też świecą - powiedział zdziwiony. - Nafosforyzowane? - spytał. - Jak to zrobiłaś?
- Nafosfoco? - nie była pewna czy dobrze zrozumiała. Podniosła tylko rękę, chwytając za klucze od domu, huśtające się w rytm podskoków na smyczce. - To nie ja... To one, tak same z siebie - powiedziała. - I zrobiły się ciepłe.
- Ale już chodźmy! - zaproponowała, odkładając na później problem świecących się przedmiotów. Pobiegli tak szybko, jak tylko były w stanie nóżki Melci.

kanna 15-09-2011 12:45

Szarpnięta przez Tomka Mela pobiegła ile sił w nogach. Była drobna, ale potrafiła biegać na prawdę szybko – jak na siedmiolatkę, oczywiście. Przerażoną siedmiolatkę, dodajmy. Ptaszki nie powinny nadmuchiwać się jak baloniki. Tak bardzo. I do tego same. Widziała żabę u babci, której słomką tamten głupi Krzysiek zrobił coś takiego. Inne chłopaki śmiały się tylko, a Mela płakała, bo wiedziała, że zwierzątka czują jak je boli, tak jak ludzie. I widziała też rybę na animalplanet, co się sama nadmuchała. Ale żeby odstraszyć innych. Ale nie była taka wielka jak pan z kamerą.

Powoli do Melki zaczynało docierać, ze coś jest tutaj nie tak jak być powinno. Coś nie pasowało. Kiedyś układała puzzle z kucykiem pony i złościła się, bo jeden nie pasował. Nigdzie. I nie mogła zrobić całego obrazka. Dopiero potem, jak przyszedł Makary to jej powiedział, że ten kawałek jest z innych puzzli. Z jego starych puzzli z pokemonami. Dlatego nie pasował. Mela czuła, że ten las i te ptaszki i to wszystko nie pasuje do tego, co znała. Ze za ścianą lasu nie będzie podwórka i domu. I że ona tu nie pasuje.

Nie było jej już zimno, wręcz przeciwnie – zgrzała się, a dodatkowo gwizdek, który miała zawieszony na rzemyku na szyi rozgrzał się też i grzał ją pod tiszercikiem. Jakby go położyła na kaloryferze, albo na parapecie na słońcu i dopiero potem założyła na szyję. Ale tu nie było kaloryfera. Poza tym, Mela prawie nigdy nie zdejmowała gwizdka z szyi – no, tylko do kąpania się , jak mamusia kazała. Bo jak nie kazała, to nie. Musiała go mieć zawsze przy sobie i czasem gwizdać, żeby piesek, który miał do niej przyjść, mógł go usłyszeć. Tak obiecał Święty Mikołaj, który dał jej gwizdek na Gwiazdkę. A właściwie napisał w liście, co był z gwizdkiem. Bracia go jej przeczytali. Bo ona wtedy czytała tylko niektóre litery na przykład M. M jak Mela. Albo M jak Miłość - ale tego mamusia nie pozwalała jej ogladać i zawsze wyganiła ją z pokoju. Więc Mela patrzyła przez szparę w drzwiach, ale krótko, bo to nie było o zwierzątkach. Ale Wszystko o psach na animal mamusia pozwalała i stąd Mela wiedziała, że pewnego dnia jej pies usłyszy ten gwizdek i do niej przyjdzie. Bo tam gwizdali takimi gwizdkami co nie było ich słychac, a psy słyszały. Bo to jest specjalny gwizdek na psy. Musi tylko spokojnie czekać . A jakby akurat był niedaleko, a ona by nie zagwizdała, to by nie wiedział, ze ma być jej psem, i Mela by nigdy nie miała pieska! To by było straszne. Straszniejsze nawet niż nadmuchane ptaszki.

Biegła ile tchu w piersiach, najszybciej jak potrafiła, a strach dodawał jej sił. Dla postronnego obserwatora jasne było, że nie utrzyma tego tempa przez dłuższy czas – ale pusta przestrzeń prześwitywała już zza linii drzew.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:55.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172