lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   Ostatni Bastion: Przygoda na Północy. (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/11342-ostatni-bastion-przygoda-na-polnocy.html)

Sketch 01-08-2012 11:12

Gelid Glad:
Gelid spojrzał po wszystkich, oparł miecz na ramieniu, zaczął od tego, że całkowicie zignorował groźbę skierowaną w swoim kierunku, uznał po prostu, że ten człowiek już tak ma. Następnie powiedział:
-Śmierć tego człowieka, mnie w ogóle nie obchodzi, ani go znałem, ani go lubiłem. Czy jednak naprawdę tylko ja uważam zabójstwo śpiącego człowieka za tchórzostwo?

Ankarian Nevard:
- Chęć przeżycia, nie jest tchórzostwem - odparł Ankarian i wiedząc, że będzie teraz mówił trochę więcej, napił się jeszcze wody. -Jeśli słuchałeś, staruszek podawał się za żywe wcielenie zemsty, czy coś takiego - tutaj zrobił przerwę, aby się zastanowić i dobrze dobrać słowa. - A my walcząc z nim upokorzyliśmy go, bo miał się za jakiegoś zasranego boga, który może wszystko. A co zrobiłby taki bóg zemsty, którego upokorzono? - rozejrzał się po wszystkich zanim sam udzielił odpowiedzi. - Zabiłby nas wszystkich, gdyby tylko miał okazję. A wszystko po to, aby pokazać jaką ma wielka moc. A ja nie miałem zamiaru zginąć, bo nie dotrzymałbym wtedy pewnej obietnicy.

MG:
Siłą rzeczy do źródła krzyku popędziła także pozostała część karawany. Kusznicy mamrotali między sobą i można było wyczuć, że nie podobało im się to, co widzieli. Pierwszy głos zabrał Mirkan.

- Co tu się...? To znowu ten stwór? Nie, nóż, noc, zabójca. Wiadomo, który to zrobił? I czy miał tu miejsce jakaś walka, czy też staruszek został zabity we śnie, po zbójecku?

Trójka kuszników odsunęła się trochę, jakby spodziewali się, że ktoś może próbować umknąć.

Riskan Hofferon:
-Ten człowiek był zagrożeniem dla całej karawany, powinieneś się cieszyć że to się stało tak wcześnie bo inaczej ten człowiek mógł spalić nas wszystkich.-Gdy to mówił wyciągnął miecz i trzymał go klingą w dół.Miało to znaczyć”Odczep się od tej sprawy i nie wsadzaj swojego nosa tam gdzie nie trzeba bo ci go utnę razem z głową”.
Riskan spojrzał na Mirkana wyzywająco, modląc się w głowie jednak by ten odstąpił.

MG:
- Że niby te płomienie wczoraj to była sprawka tego staruszka? - Mirkan rozejrzał się po zebranych, szukając potwierdzenia.

Alnin Vyr:
- A jakże, aczkolwiek płomienie to nic. Do jasnej cholery! Właśnie wypełzł stąd potwór plugawie okropny! Czyżby nikt owego nie zauważył? - Pokręcił głową z niedowierzaniem i poważnie zastanowił się nad dobyciem klingi. Jak każdy to czemu nie on?

Arabella von Feuer:
Mało brakowało a zauważyliby ją, na szczęście Arabella zdążyła się oddalić z miejsca zbrodni zanim Mirkan i reszta rozeznali się w sytuacji, chyba nikt nie zwrócił na nią uwagi. Poszła do namiotu w którym spała. Szybko chwyciła leżącą na ziemi pochwę miecza, przypasała ją i schowała ostrze, potem ubrała płaszcz, zamaskowała twarz szalem i narzuciła kaptur. Znowu była tylko anonimową sylwetką. Na progu zawahała się, czy nie zostać we wnętrzu namiotu zostawiając rozstrzygnięcie wszystkiego innym. Postanowiła jednak dyskretnie wrócić.

Ankarian Nevard:
Ankarian spojrzał w stronę wejścia do namiotu i westchnął cicho. Teraz zaczynało się najciekawsze. Mirkan i jego ludzie znaleźli się w środku. Czyli trzeba będzie im wszystko wyjaśnić. Ludzie takiego pokroju powinni uwierzyć we wszystko, co im się powiem. Przynajmniej taką nadzieję miał Ank.
- Próbował nas wszystkich pozabijać. A raczej spalić.To jakiś szaleniec był i w każdej chwili mógł podjąć kolejną próbę spalenia nas żywcem.

MG:
- On...? - Kupiec był wyraźnie zdziwiony, wykonał jakiś gest, który mógł być szybką modlitwą. - Może to i lepiej... - Najwyraźniej przypomniał sobie płomienie z poprzedniego wieczora. - Tak czy inaczej, nie godzi się tak we śnie, jak zbój jakiś!

Mirkan splunął w stronę Ankariana, a dla pozostałych było to jak komenda, zaraz zaczęły się sypać w jego stronę ostre słowa.

- Powinniśmy cię związać i odstawić do najbliższego miasta, gdzie straż by to roztrzygnęła. Jednak aż do przełęczy nie będziemy już przechodzić przez żadne miasto, a jeśli się wrócimy, to możemy nie zdążyć zanim śnieg zasypie przełęcz. A jeżeli zabierzemy cię do Highmarket to nie będziesz odpowiadał za zbrodnie popełnione na terenie Ostatniego Bastionu, choć pewnie też nie przyjmą cię z otwartymi ramionami... Daję ci wybór, chłopcze - albo dajesz się związać - bo nie będę ryzykować podróży z kimś, kto podżyna innym gardła we śnie - i resztę podróży spędzisz ze związanymi rękoma, albo natychmiast się stąd wynosisz i jeśli zobaczę gdzieś na trakcie choćby i twoje plecy, to każę ludziom strzelać.

Ankarian Nevard:
Ankarian w czasie przemowy Mirkana, postanowił w końcu podnieś swój tyłek z ziemi. Wytarł ostrze noża o płaszcz i skrył go pod nim. Podniósł się powoli. Na początku się lekko zachwiał, ale dał radę ustać. Spojrzał na ludzi Mirkana.
- Widzę, że macie tyle obelg do powiedzenia. Może któryś pokaże swoją odwagę przyjmując moje wyzwanie do uczciwej walki? Każdy potrafi gadać, jak jest z tyłu, ma za sobą kilku kumpli i celuje do kogoś z kuszy - dopiero po chwili postanowił odpowiedzieć Mirkanowi. - Ciekawie się tutaj dziękuje za uratowanie życia, nie ma co. Chciałbym zauważyć jeden szczegół. Zaatakowała nas jakaś bestia, a ty chcesz, abym dał sobie związać ręce. Może od razu mnie przywiążecie do jakiego okolicznego drzewa? Wyjdzie na to samo, bo i tak nie będę mógł się bronić w razie ataku tego potwora. I może jeszcze dasz możliwość zabrania głosu innym? - zaproponował.

MG:
Jeden z kuszników już ruszył się do bójki, ale Mirkan powstrzymał go od ataku ruchem ręki.

- Tak samo każdy może strzelić z kuszy, jak i każdy może zaatakować śpiącego staruszka, chłopcze. A skoro chcesz, żebyśmy byli wdzięczni za uratowanie życia, to czemu nie odwdzięczysz się tym samym? W każdym mieście Bastionu czekałby cię stryczek. W Highmarket co najwyżej posiedzisz parę dni w areszcie albo wyrzucą cię z miasta, nie takich jak ty puszczano tam wolno. Prawisz, że słusznie zabiłeś starca. Kto wie, być może rzeczywiście tak było. Ale ja nie będę ryzykować życiem swoim i swoich ludzi dając miejsce w karawanie zbójowi. Wystawiaj ręce do związania, koniec dyskusji! Albo wynocha, i żebym cię więcej nie widział!

Riskan Hofferon:
Riskan podszedł do Mirkana-Zostaw go.On dobrze zrobił zabijając starca.Nie ważne jak,
śmierć to śmierć zawsze jest taka sama.Gdyby tego nie zrobił, przy następnym ataku szału
ten staruszek mógł nas wszystkich spalić na popiół.
Twoi ludzie pewnie mają rodziny i dzieci.Pomyśl, nigdy ich by już nie zobaczyły,ba nawet
nie dowiedziały by się gdzie są prochy ich ojców.Nie zbyt miła perspektywa?Więc podziękuj
mu, odwołaj ludzi i pozwól wszystkim spać w spokoju.-Riskan spojrzał po swojej przemowie na niego z groźbą w oczach.Lepiej by było dla Mirkana i jego kuszników by zostawili te sprawę,
w przeciwnym wypadku nie obejdzie się bez przelewu krwi.
Cichaczem przemknęła przez obóz z powrotem na miejsce zdarzenia. Stanęła przed feralnym namiotem prawie w chwili gdy padały ostatnie słowa Mirkana, stawiając przed Ankarianem prosty wybór. Zanim zdążył go dokonać wtrącił się Riskan, groźne tony w jego głosie sugerowały, że sytuacja może się w każdej chwili wymknąć z pod kontroli. Wkroczyła pod namiot.

Arabella von Feuer:
- Uspokójcie się. Prawdą jest że Hono stanowił dla nas wszystkich zagrożenie i dobrze że zostało ono zażegnane, choć sposób w jaki to się stało nie jest godny pochwały. Nie ma potrzeby by za to dziękować jak i nie ma potrzeby by Ankariana trzymać w powrozach przez całą drogę. Niech odda broń i pochowa starca, a resztę zostawmy władzom Highmarket. Nie ma powodów byś obawiał się o swoje i swoich ludzi bezpieczeństwo.- zapewniła przywódcę karawany, chociaż nie mogła być do końca pewna zachowania nożownika, ale mało prawdopodobny przyszły atak uważała za i tak znacznie lepszą perspektywę niż natychmiastową i prawie pewną walkę, w której ucierpią zwykli niezamieszani w sprawę ludzie.

Alnin Vyr:
Ku jego zdumieniu nikt a nikt nie podjął się wytłumaczenia obecności kobiety-potwora. Żaden z obecnych nawet nie zwrócił uwagi na ten niepokojący fakt. Gdy zaś owa nieludzka persona wróciła, tym razem skrupulatnie zamaskowana, nie było mowy o wywarciu nacisku na “sprawujących władze” w karawanie. Rychło to Alnin znalazłby się na miejscu zabójcy, czyli w tarapatach. Może nie tak poważnych, lecz zawsze w tarapatach. Lecz z drugiej strony...

Zaskoczeniem była również niecodzienna interwencja jednego z podróżujących, zapewne kolegi po fachu Ankariana. Człowiek ten nie tyle, iż nie staną przeciwko “ognistemu dziadkowi”, a wybrał zupełnie inne, niemożliwie idiotyczne rozwiązanie sporu, jeśli w ogóle można było to tak nazwać. Alnin prychnął więc i po raz wtóry z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Spalić na popiół... cóż, cholernie ciekawe, podczas tamtego małego sporu nie byłeś skory do unieszkodliwienia dziadygi. Ba! Wręcz zmieniłeś stronę barykady, co niestety kiedyś się na tobie zemści. - Westchnął zastanawiając się co zrobić w przyszłości z delikwentem. Choć obecnie traktował to niczym karczmienną sprzeczkę przy stole, niewykluczone, że mogło to się zmienić w zależności od postępowania pseudo obrońcy mordercy.

- Jednakże są powody by obawiał się. - Lada chwila wtrącił się ponownie. Choć nie musiał, zrobił to z czystej złośliwości przyprawianej szczyptą ciekawości. Podniósł kącik bliznowatych ust w okropnym uśmiechu, a był to nieprzyjemny widok dla oczu. - Pozna je gdy odsłonisz swoje lico. - Powiedział niezwykle wolno przeciągając te krótkie zdanie w niemal nieskończoność. Jednocześnie powiedział na tyle głośno by zwrócić uwagę wszystkich obecnych w namiocie, niecodziennie dużym namiocie. Z chorobliwą wręcz ciekawością czekał na reakcje Mirkana oraz nieludzkiej kobiety.

MG:
- Ty! - Mirkan zignorował na razie inne sprawy, które chcieli załatwić członkowie karawany - Zgadzasz się oddać broń na czas podróży?

Ankarian Nevard:
Ankarian podszedł do Riskana i położył dłoń na jego ramieniu.
- Nie ma sensu przelewać krwi w tak błahej sprawie. I do tego za darmo - powiedział, a potem spojrzał na Mirkana. Utrata broni. Jakby to miało powstrzymać go w jakikolwiek sposób. - Dobrze. Tylko w razie ataku na karawanę, czy coś, niech ktoś jak najszybciej mi ową broń odda, abym mógł się bronić. - odpowiedział i nie czekając na decyzję Mirkana, co do oddawania broni w przypadku walki, sięgnął pod płaszcz. Pojedynczo wyciągnął spod niego dziewięć noży do rzucania i rzucił je na ziemię. Jakby nagle sobie coś przypomniał, schylił się i z lewego buta wyciągnął sztylet, który rzucił obok noży. - Wszystko.

MG:
- Niech więc tak będzie.

Mirkan rozkazał jeszcze dwóm z kuszników sprawdzić, czy to rzeczywiście wszystko, a potem schować do jednego z pakunków na pierwszym wozie w taki sposób, żeby nikt nie widział do którego. Trzeciemu kazał pójść i przejrzeć rzeczy Ankariana. Potem skupił swoją uwagę na Alninie i Arabelli.

- Mości panie, gdyby nie podobało mi się, że ta kobieta ukrywa twarz, to wykopałbym ją z karawany. Może i jestem prostym człowiekiem, ale nie głupim, a przynajmniej nie aż tak, żeby nie wiedzieć, że jeśli ktoś ukrywa twarz, to z jakiegoś powodu. Zresztą nie ona jedna - Wymownie spojrzał na Vernona. - Jak na razie zachowuje się o wiele lepiej od ciebie, tak więc skończ pan już. A ty pamiętaj, że nie wszyscy podejdą do tego tak samo, jak ja - zwrócił się do Arabelli - Ale ja swoje lata już mam, dwie dekady jeżdżę z towarami na Północ i uwierz mi, że zabierają się ze mną naprawdę różni ludzie, a czasem to nawet i ciężko powiedzieć, czy ludzie.

W tym czasie kusznicy skończyli przeszukiwać Ankariana. Ciągle była noc i mogli polegać w zasadzie jedynie na dotyku, w związku z czym Ankarian został dość brutalnie sprawdzony. Złym pomysłem było wyciągnięcie z jednego buta sztyletu, gdyż po zobaczeniu tego kusznicy dokładniej sprawdzili zwłaszcza jego nogi i drugi but, znajdując jeszcze jeden sztylet.
- Nieładnie, panie nocny zabójco. Ale z drugiej strony nie znam nikogo kto w takiej sytuacji nie starałby się zostawić sobie przynajmniej jednej broni. - Mirkan zmienił ton, teraz mówił głośno i do wszystkich - W zasadzie to za godzinę, półtora zacznie świtać. Równie dobrze możemy już zwinąć obóz, żeby wyruszyć o świcie, zwłaszcza, że mamy kolejnego trupa do pochowania. Musimy się spieszyć, gdyż może się okazać, że będziemy musieli zawrócić z przełęczy, jeżeli tego nie zrobimy! Tak więc do roboty.

Sam Mirkan potem poszedł przejrzeć rzeczy zmarłego, wybierając te cenne (które pewnie podzieli między siebie i załogę karawany, znając życie, choć z drugiej strony część pewnie dostanie także wdowa po zmarłym kuszniku), a zostawiając te, co do których uznał, że są na tyle bezwartościowe, że nie da rady ich nawet sprzedać w Highmarket - czyli trochę szmat, a także laskę starca.

Alnin Vyr:
- Obyś wówczas się nie dziwował gdy trupów będzie więcej niźli samych podróżnych, a plugawej maści potwory poczną ci pluć w pysk! - Rzucił rozeźlony za wychodzącym Mirkanem, po czym sam czym prędzej opuścił “nie do końca ludzkie” towarzystwo. Nie chciał przecież wpakować się w kolejną kabałę, bądź co gorsza pomagać przy “zwijaniu obozu”.

Arabella von Feuer:
- Jeden już zaczął i nie chce przestać!- krzyknęła za odchodzącym. O ile starzec ją przerażał to najemnik zwyczajnie działał jej na nerwy i gdyby nie Mirkan powiedziałaby mu od siebie kilka „ciepłych” słów. Teraz nie było już sensu kontynuować tematu. Wyszła więc z namiotu.
- Dziękuję.- skinęła głową przywódcy karawany i ruszyła by pomóc innym w zwijaniu obozu, sama nie miała już żadnych rzeczy o które musiałaby zadbać.

Zwróciła uwagę na porzuconą laskę starca, rozejrzała się wokół niepewnie, ale wszystko wskazywało na to że przez członków karawany została uznana za bezwartościowy kawałek drewna. Schyliła się i podniosła ją, czegoś takiego nie powinno się zostawiać na pastwę losu. Przyjrzała się jej dokładnie zastanawiając się jak to możliwe że z pozoru zwykła laska zmieniała się w płonący miecz.

Ankarian Nevard:
Wszystko poszło w dużej części po myśli Ankariana. Utrata broni nie była niczym, co mogłoby mu w jakiś sposób zaszkodzić. Nie został związany, ani nie chcieli go zabić, czyli było dobrze. A najważniejsze, że staruszek już nie będzie sprawiał kłopotów. Początkowo chciał rzucić uwagę, że można spalić ciało, bo w końcu staruszek tak kochał ogień, ale się powstrzymał. Podniósł ciało z ziemi i wyszedł z nim na zewnątrz, a potem zabrał się za wykopywanie grobu.

Riskan Hofferon:
Riskanowi nie zbyt spodobał się rozwój sytuacji, ale gdy zobaczył że Ankarian się nie przejmuje
też przestał się przejmować.
Spojrzał za szybko odchodzącym(A może uciekającym?) najemnikiem.
Obejrzał się na ciało Hono.
Nie, napewno nie chciał pomagać przy pogrzebie starca.
W miarę szybko podszedł do swojego konia i wyciągnął bukłak z piwem.Pociągnął mocno
i zaczął się przyglądać zwijaniu obozu.

Agape 08-08-2012 09:41

Gelid glad:
Gelid nie cierpiał tego najemnika, pocieszał się jednym, ten facet nie robił sobie przyjaciół, a to zwykle mści się na człowieku. Białowłosy brzydził się okradaniem trupów.
-Powodzenia w wzbogacaniu się, ja wracam na wartę.
To powiedziawszy Gelid odszedł spokojnie na swoje dawne miejsce. Kłótnie wśród karawany go nie obchodziło. Jedyne co chciał zrobić to dotrzeć do Highmarket.

***
Lokalna fauna:

Północne równiny są domem dla wielu zwierząt. Trawiasta roślinność, otwarte przestrzenie oraz niemal całkowity brak osadnictwa sprzyjają w szczególności bytowaniu dużych, roślinożernych ssaków. Stąd na północy wielkie stada koni, bawołów, reniferów, a nawet mamutów. Podczas lata żyją one na północnych terenach - głównie przy nasadzie Półwyspu Północnego - ponieważ jest tam mniej drapieżników. Zimą przemieszczają się na południowy wschód, wgłąb kontynentu w majestatycznych wędrówkach, gdzie także rodzą się młode.

*
Jedno na wiele takich młodych urodzi się nie zwykłym koniem, lecz huranem. Z daleka wyróżnia się on przede wszystkim dodatkową parą nóg. Z oczywistych względów - nikt nigdy nie dogonił hurana - brakuje świadków, lecz ci nieliczni twierdzą czasem, że w ciele hurana występują także inne modyfikacje zwiększające osiągane przez to zwierze prędkości. Jednak ciężko dać temu wiarę, skoro nawet co do konkretnej ilości nóg nie ma zgody - są tacy, którzy naliczyli się aż ośmiu, a są tacy, którzy twierdzą, że huran ma cztery nogi jak każdy koń, a ich większa ilość jest jedynie złudzeniem. Cóż, jest to możliwe, biorąc pod uwagę, że wszystkie spotkania człowieka z huranem odbywały się z dalekiej odległości i to podczas gdy ten drugi pędził z oszałamiającą prędkością.

Dzieje się tak dlatego, ze hurany - to znajduje potwierdzenie we wszystkich relacjach - są bardzo płoche, w galopie osiągają prędkość dwukrotnie większą od zwykłego konia, a na dodatek ich natura sprawia, że uwielbiają biegać. Od dziecka ścigają się z innymi końmi, a kiedy już dorosną i żaden ich towarzysz nie jest w stanie im sprostać, opuszczają swoje stada. Niektórzy nazywają to instynktem, jednak wydaje się, że w ten sposób hurany poszukują innych podobnych sobie w innych stadach, albo samotnych.

Wszystkie relacje i legendy zgadzają się natomiast całkowicie co do jednego, dość smutnego szczegółu: kiedy już spotkają się dwa hurany, co jest zjawiskiem niezwykle rzadkim, uszczęśliwione zaczynają się ścigać, osiągając coraz to większe prędkości. Niektórzy twierdzą, że w takim biegu potrafią przebiec i tysiąc mil w ciągu dnia, choć jest to oczywista przesada, no i najpewniej nikt nigdy nie widział takiego zdarzenia, a nawet jeśli, to byłby w stanie prześledzić jedynie niewielką jego część, gdyż zwierzęta szybko zniknęłyby z jego pola widzenia. Jednak wreszcie zaczynają one odczuwać to, co jeszcze im się nie przydarzyło, czyli zmęczenie. Po odbyciu biegu swojego życia, którego żaden z nich nigdy nie wygrywa, obydwa konają z wyczerpania.

*
Innym przykładem bestiariusza północy jest wąż jaskiniowy. Przyjmuje się, że północ jako taka nie sprzyja obecności stałocieplnych gadów, gdyż szybko się wychładzają i giną. Wąż jaskiniowy jest jednym z nielicznych wyjątków. Zamieszkuje on tereny na północ od Ostatniego Bastionu ze względu na wyjątkowe zagęszczenie jaskiń, które zasiedla, gdyż tam może schronić się przed najcięższymi mrozami. Oczywiście, w jaskiniach również nie jest gorąco, zwłaszcza zimą, ale nie aż tak, żeby węża zabić. Jednak z powodu zimna spędzają one większość czasu w letargu.

Wybudzają się z niego kiedy wyczują, że jakieś zwierzę weszło do jaskini. Atakują błyskawicznie, z zaskoczenia, z ogromną skutecznością. Wystarczy jedno ukąszenie, żeby jad zabił człowieka. Co więcej - wyjście z jaskini grozi wężowi śmiercią, w związku z czym jad musi zadziałać niezwykle szybko. Węże jaskiniowe wykształciły jad, który zabija w krócej niż minutę, dzięki czemu ofiara nie może daleko uciec. Powoli trawiąc ofiarę, wąż jaskiniowy może czekać na kolejną nawet rok, dzięki spowolnionemu metabolizmowi.

Raz na kilka lat, kiedy następuje wyjątkowo ciepłe lato, węże jaskiniowe wypełzają z jaskiń w poszukiwaniu partnerów. Całe szczęście są wtedy znacznie mniej agresywne, lecz mimo to ludzie boją się takich sezonów, a sporo zwierząt domowych pada w tym czasie ofiarą gadów.

***

MG:
Wyruszyli gdy tylko pierwsze promienie słońca przebiły się pomiędzy drzewami. Jednak były to tylko chwilowe przebłyski, które wkrótce się skończyły, a cały nieboskłon pokrył się zwartymi chmurami. Pogoda była zła, ale znacznie lepsza niż dnia poprzedniego - czasem mżyło, było też zimno, ale nie padało. Na trakcie gdzieniegdzie stała woda i trzeba było schodzić z wozów i pomagać wołom w ciągnięciu.

Kiedy Ankarian pomagał w pchaniu wozów, zauważył, że po wszystkim jest znacznie bardziej zmęczony, niż powinien. Do tego czuł w gardle rozwijającą się chorobę. Jeszcze w nocy, kiedy raz na jakiś czas kichnął mógł się łudzić, że to przez to, że zamoknął, ale teraz mógł już być pewien, że jego stan się pogarsza. Prawdopodobnie mógł winić za to Lodowego Węża, jak kazał się zwać - to jego lodowata woda sprawiła mu wczoraj zimny prysznic.

Minęła godzina, dwie - przez warunki musieli podróżować jeszcze wolniej, niż zwykle - mimo, że paradoksalnie śpieszyli się, żeby zdążyć nim zasypie przełęcz - jednak czas mijał szybko ze względu na to, że co chwila było coś do roboty, głównie trzeba było pomagać przy którymś z wozów.

Na trakcie zauważono konia i już po chwili okazało się, że był to koń Arabelli. Kobieta na początku zawiodła się, kiedy nie zauważyła przypiętych bagaży, musiały się oderwać i spaść gdzieś po drodze, ale nie - nadepnęła na nie przypadkiem w kałuży tuż obok. Przemoczone i całe w błocie, ale przynajmniej je odzyskała.

Vernon nie widział swojego wilka, mimo że rozpoznawał (o ile można tak powiedzieć, każde miejsce na trakcie wyglądało w tym lesie niesamowicie podobnie) to miejsce ze snu. Po chwili jednak wyczuł/domyślił się - najpewniej obydwa na raz - że Barry najpewniej zgłodniał, pilnując przez noc konia, w związku z czym udał się na polowanie nim tu dotarli.

Dalsza podróż, po dramatycznych wydarzeniach tej nocy i dwóch trupach pogrzebanych w lesie, przebiegała w spokoju... jak na razie.

Arabella von Feuer:
Arabella cieszyła się że już wyruszają, pomimo że nie mogła powiedzieć by tej nocy się wyspała, nie kiedy atakowały potwory, walczyli zaklinacze, popełniano morderstwo, nie kiedy dręczyły ją koszmary i nie w takich warunkach. Wiedziała że nawet gdyby zdecydowali się jeszcze zostać na miejscu, nie mogło być nawet mowy o tym żeby na powrót zasnęła.

Posiłek zjadła jako ostatnia, jak zwykle w oddaleniu i samotności, głupio się czuła musząc pożyczać od kogoś miskę i łyżkę. To jednak było niewielkie zmartwienie w porównaniu z tym co będzie kiedy zrobi się naprawdę zimno, ponieważ gruby koc i długie futro również pognały w dal na grzbiecie konia. Tamta chwila nieuwagi mogła jeszcze wiele ją kosztować.

Przez chwilę, kiedy wesołe promyki przerzedzone przez gałęzie drzew dotknęły ziemi, miała nadzieję na zmianę pogody, jednak szybko wróciły ponure chmury i drażniąca mżawka, zdecydowanie nie poprawiając jej humoru. Nie cierpiała takiej pogody, tęskniła za słońcem, uwielbiała upalne dni, im było goręcej tym przyjemniej. Tymczasem miała wrażenie że tylko czekać aż przez tę wilgoć i ziąb porośnie grzybem albo złapie jakieś choróbsko jak Ankarian którego kichanie rozlegało się od czasu do czasu.

Z początku usadowiła się na wozie i swoją uwagę poświęciła lasce, zanim jednak odkryła coś niezwykłego w jej wyglądzie czy zastanowiła się w jaki sposób się jej używa, wóz utknął w jakiejś błotnistej dziurze. Porzuciła więc swoje zajęcie i zeszła żeby pomóc pchnąć pojazd. Nie wiedziała czy ktoś oczekuje pomocy akurat z jej strony, ale zważywszy na to jak niektórzy byli chętni do współpracy przy zwijaniu obozowiska uznała, że dodatkowa para rąk się przyda, nie była w końcu słabą kobietą. Na wóz już nie wróciła, cały czas było coś do roboty, nie narzekała chociaż znowu miała przemoczone i ubłocone buty.

Ktoś coś krzyknął, a kiedy spojrzała od razu rozpoznała na trakcie swojego konia.

Oczywiście ucieszyła się na jego widok chociaż nie mniej ucieszyłby ją widok bagażu, którego jednak nie dostrzegła. Podeszła ostrożnie, nie wiadomo w końcu co zwierzak przeżył tej nocy i obejrzała go dokładnie. Z ulgą stwierdziła że ogier jest cały i zdrowy. Pogładziła go po pysku.

- Nigdy więcej mi tego nie rób.- ostrzegła i delikatnie pociągnęła wodze by doprowadzić zwierzę na tył wozu i przy nim uwiązać. Wtedy właśnie to dostrzegła, przez chwilę nie była pewna na co właściwie patrzy, potem przyszło zrozumienie, „to” był jej bagaż. Westchnęła, będzie go musiała jakoś doprowadzić do porządku, niemniej ulżyło jej że się odnalazł. Spłukała tyle błota ile tylko mogła używając mętnej wody z kałuży. Potem wrzuciła, nasiąknięty i przez to znacząco cięższy niż powinien być, pakunek na wóz i zajęła się przeglądaniem zawartości. Nie było tak źle, wystarczy przepłukać wszystko w czystej wodzie i wysuszyć, no może poza plikiem kartek papieru i kawałkiem wędzonego mięsa, które musiała wyrzucić. Zajmie się tym jak tylko trafi się okazja. A na razie póki wozy jechały bez problemów…

Jej wzrok znowu padł na laskę. Wcale nie była już taka pewna czy dobrze zrobiła zabierając ją. Może zamiast tego powinna była zadbać o to by trafiła razem z „awatarem boga zemsty” do jego mogiły? To chyba byłoby najwłaściwsze rozwiązanie, ale było już na nie za późno. Chwyciła więc tajemniczy kawałek drewna i udała się do wozu na którym podróżował mag.

- Magu Yerbanie, czy zechciałbyś się przyjrzeć tej lasce? Należała do Hono i z pewnością jest magiczna.- powiedziała podając przedmiot starcowi. Jako osoba związana z demonem nie powinna się zadawać z magiem, ale Yerban swoim zachowaniem podczas wczorajszej walki udowodnił już, że nie zamierza szkodzić zaklinaczom, więc nie obawiała się go. Niecierpliwie czekała na to co jej odpowie.

MG:
- Cóż - powoli zaczął mag - wydaje się, że dobrze trafiłaś zarówno ze względu na moje doświadczenie - a uwierz, że większość ludzi, nawet magowie, traktują magiczne przedmioty jedynie jako wytwór ludzkiej wyobraźni - jak i ze względu na pewne szczególne właściwości tego kamienia.

Mówiąc to, Yerban ustawił swoją laską w takiej pozycji, że spoglądał na laskę-miecz przez klejnot na jej końcu niczym przez szkło powiększające. Arabella uznała, że nie mógł nic zobaczyć - klejnot był przezroczysty niczym woda, ale oszlifowany w taki sposób, że światło rozpraszało się na ściankach, tworząc z przedmiotu na który się spoglądało kilka zupełnie różnych, barwnych, zniekształconych obrazów. Choć może właśnie o tym mówił mag?

- Hm... - Przez chwilę starzec prychał i pomrukiwał, raz niczym w gniewie, a chwilę potem jakby rozwiązał jakiś skomplikowany problem. - Mhm... I przynajmniej w tym przypadku większość ludzi miałaby rację. To nie jest magiczny przedmiot.

- W tym miejscu, wybacz mi rozmowność, muszę ci drogie dziecko wyłożyć trochę teorii, mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.
- Kontynuował. - Magiczne przedmioty - choć nigdy żadnego nie widziałem, ani żaden ze znanych mi magów - są, hm... - przez chwilę zastanawiał się, szukając słów - Są niczym Zaklinacze. W jakiś sposób są one zdolne do sprowadzania energii i formowania jej według własnych wytycznych w naszym świecie. Gdyby to była jakaś, haha, magiczna laska ognia - to byłaby w stanie tworzyć ogień, przywoływać go ze Świata Demonów - tu mag spojrzał na dziewczynę, i najwyraźniej uznał, że nie ma ona pojęcia o takich rzeczach, bo dodał - Znaczy się, z dalekich miejsc.

- Ta zaś laska tutaj, hm... Jest to przedmiot zaklęty. Znaczy się, za pomocą potężnych zaklęć i rytuałów nadano jej pewne właściwości, których normalnie by nie miała... Ciekawe zdolności, nie powiem. Jednak nie przywołuje ona żadnego ognia znikąd - wręcz przeciwnie. Jest ona zaklęta w taki sposób, że non stop pobiera ona energię od Zaklinacza, który posługuje się ogniem. Co wydaje się oczywiste, w sytuacjach zagrożenia ta laska może ową zgromadzoną moc uwolnić... Choć jej część jest non-stop pochłaniana przez iluzję, widzisz, to jest bardzo zaawansowana iluzja, ten miecz nie tylko wygląda jak laska, ale zasadniczo jest laską, bowiem jeżeli byłaby to jedynie zwykła iluzja wizualna, to łapiąc za laskę trzymałabyś jedynie powietrze, gdyż miecz ma węższy przekrój...

- No ale o czym to ja... Ah, tak. Kolejna część mocy jest pewnie wykorzystywana, żeby wzmocnić miecz fizycznie... Ale teraz, kiedy jej właściciel nie żyje, prawdopodobnie z braku dostępnej energii za jakiś czas owa laska stanie się zwykłym mieczem. Hm... Istotnie, szkoda tak wspaniale stworzonego przedmiotu, sam jestem wręcz pod wrażeniem. Hm. Szkoda, że kiedy tworzono ten przedmiot, pomyślano o tym, żeby działał poprawnie tylko w połączeniu z pewnym specyficznym rodzajem Zaklinaczy... Choć pewnie i dałoby się z niej korzystać, gdyby trzymać ją przez większą część czasu w ogniu, choć w naszej sytuacji jest to raczej niemożliwe do wykonania...

- Na razie jednak laska najwyraźniej funkcjonuje na pewnych rezerwach mocy... Nie mogę ci jednak rzec, w jaki sposób ją aktywować, ani w jaki sposób uwolnić drzemiącą w niej moc. Nie dlatego że nie chcę, choć mam swoje co do tego obawy - po prostu o ile mogę powiedzieć to nie istnieją jakieś proste komendy czy hasła. To tylko moje przypuszczenie, ale ta laska może reagować płynnie na potrzeby Zaklinacza władającego ogniem... A drugiego nie ma najpewniej w odległości tysiąca mil.

Być może to po prostu cień padł w tym momencie na oko Yerbana, a być może po prostu się Arabelli zwidziało, lecz być może mag (co nie przystoi choćby i ze względu na wiek) puścił jej oko. Czy tylko jej się wydawało, czy też przypomniała sobie właśnie, jak spoglądał na nią przez klejnot w swojej lasce niczym przez szkło powiększające, dostrzegając coś w niemożliwych załamaniach światła? Cóż, być może tylko jej się wydawało, że to pamiętała...

Arabella von Feuer:
Kiedy tylko zobaczyła jak mag spogląda na laskę wiedziała że dobrze trafiła, co potwierdził również sam Yerban. Uśmiechnęła się do siebie, czego oczywiście starzec nie mógł dostrzec przez skrywający jej oblicze szal i dobrze bo chyba nie chciałby czegoś takiego zobaczyć. Kiedy tłumaczył kiwała tylko głową na znak zrozumienia i nie przerywała mu, nie było takiej potrzeby, mag z własnej woli wyjawiał jej kolejne fakty, tłumacząc sekrety miecza jakby mówił o czymś oczywistym. Doprawdy niezwykłą musiał posiadać moc, on i jego przeźroczysty kamień.

Kiedy do niej mrugnął wzdrygnęła się, ale po chwili przyszło zrozumienie i niepokój odszedł. Nic dziwnego że mając taką moc korzystał z niej, zapewne wiedział o niej i o wszystkich innych więcej niż oni sami. Wiedza była prawdziwą potęgą, a on mógł ją zdobywać tak łatwo, jednak ta potęga wzbudzała znacznie więcej zaufania i szacunku niż moc i zachowanie Hono, który przecież również znał jej tajemnicę.
-Dziękuję bardzo. Postaram się zapamiętać wszystko czego się dowiedziałam.- skłoniła się wdzięczna starcowi. - Pozwolisz że zapytam jeszcze o coś? Laska nieustannie potrzebuje mocy... czy jest możliwe żeby zaszkodziła zaklinaczowi władającemu ogniem, który przypadkiem znalazłby się w jej pobliżu wysysając moc jego demona i osłabiając go?

MG:
Mag spojrzał się na kobietę badawczym wzrokiem.
- A z jakiegoś to powodu potrzebna ci ta wiedza, hm? Wybacz mi trochę wścibskość, nie spodziewałem się po młodej pannie takiego pytania... Ale nie, o ile jestem w stanie powiedzieć, to nie... Choć nie jest to nic pewnego.

Ankarian Nevard:
To pchanie wozów coraz bardziej męczyło Ankariana. Że też musiało trafić na niego z tą chorobą. Podejrzewał, że przez większość podróży będzie w fatalnym stanie i nic już nie mógł na to poradzić. Pocieszał się jedynie faktem, że zabił szalonego starucha. Teraz na pewno by mu się to nie udało. Znowu jeden z wozów miał problemy, ale tym razem dał sobie spokój. Już dość przy tym pomagał. Wykorzystując chwilowy postój, który właśnie nastąpił z powodu wozu, odszukał Alnina i poszedł z nim zamienić kilka słów. Przynajmniej miał początkowo taki zamiar.
- Musimy pogadać. Chodzi o… Aaapsik! – zanim w ogóle zdążył wytłumaczyć po co mieliby rozmawiać, kichnął Alninowi prosto w twarz. Domyślał się do czego ten wypadek mógł doprowadzić. – Może porozmawiamy później? – zaproponował, wykonując kilka kroków do tyłu, aby nie być zbyt blisko rozmówcy.

Alnin Vyr:
Za każdym razem, bez wyjątku, w czasie krótkich postojów gdy inni pomagali przy wozach, on zgodnie ze swoją naturą oddalał się nieco by oddać się potrzebie bądź skonsumować to i owo ze swojej pękatej sakwy. Robił to umyślnie, a wiedzieli o tym wszyscy. Nikt zaś nie reagował. Z pewnością “ci zwykli ludzie” bali się na choćby najmniejszą uwagę. Reszta zaś, ta utalentowana, miała to w głębokim poważaniu.

Skrupulatnie przysłuchiwał się rozmowie “potworzycy” ze starym magiem. Rzecz jasna inni nazwali by to podsłuchiwaniem, lecz nie on. Tak więc dowiedział nieco o tym i owym. Nie sądził, by taka wiedza przydała mu się w przyszłości, jednak była o wiele ciekawsza niż paplaniny kuszników o straszliwych czynach dokonywanych przez lodowe węże bądź o niewiarygodnych spotkaniach huranów. Długie wywody maga skłaniały go do pewnych refleksji. Owy starzec wiedział dużo, jeśli nie za dużo. Skądkolwiek brał informacje, nie podobało się to Alninowi.

Natrętny zabójca najwidoczniej postradał zmysły albo był po prostu tak głupi by doprowadzić do tak “niewinnego wypadku”. Nawet ten, który zaatakował najemnika zapewne nie odważyłby się plunąć mu w twarz. To było przegięcie. Przetarł twarz rękawem.
- Czyżbyś miał zbyt dużo zębów? - Warknął rozzłoszczony. Złość wywoływała w nim nieprzyjemne, lecz znane uczucie. Głos w jego głowie wpierw spokojnie zachęcał go do dobycia ostrza i sztychu. Chwilę później krzyczał, nakazywał atak za wszelką cenę. Groził mu. Zagłuszał jego myśli. Najmita zacisnął zęby i powieki. Chwycił się za głowę i napierał z całej siły byle by tylko głos zostawił go w spokoju. W końcu uległ. - Ty śmieciu. - Wycharczał nie swoim głosem i dobył klingę. Przyłożył ostrze do szyi skrytobójcy.

Ankarian Nevard:
Nie trzeba było być geniuszem, aby zauważyć, że Ankarian znalazł się w nie najlepszej sytuacji. Gdyby to zrobił specjalnie, byłby gotowy na coś podobnego, ale to wszystko przez chorobę i ciągłe kichanie, które było ową chorobą spowodowane. Stał spokojnie i myślał, co niby ma teraz zrobić? Gdyby miał do czynienia z kimś innym, mógłby wziąć pod uwagę, że nic więcej się nie stanie, ale jeśli to był Alnin. Sytuacja nie wyglądała kolorowo. Ank wziął głęboki oddech i spojrzał mężczyźnie prosto w oczy.
- To był wypadek do cholery! - krzyknął, jakby na moment zapominając o ostrzu przy gardle. - Oboje wiemy, że zdążę zareagować szybciej. A nawet jeśli będę miał pecha, to wszyscy zareagują i będzie po tobie - już nie krzyczał, ale mówił stanowczo, chcąc pokazać, że wcale nie obawia się miecza. Wprawdzie trochę obaw miał, ale przez szereg podobnych sytuacji nauczył się ukrywać swoje zwątpienia i uczucia.

Agape 08-08-2012 10:27

Alnin Vyr:
- Rychło wydarzy się kolejny wypadek. - Nadal mierzył w szyję. Nieco zbliżył się aby wyszeptać coś co usłyszy tylko Ankarian. - A wtedy dziewoja zawiedzie się. I kto wie jakiego innego gościa zastanie.

Riskan Hofferon:
Riskan, przystanął przy jednym z wozów po uprzednim mozolnym pchaniu go, ponieważ woły nie były w stanie same go przeciągnąć przez błoto. Przy okazji usłyszał to i owo z rozmowy kobiety owiniętej w szal z magiem. Chodziło głównie o laskę zabitego starca. Było to ciekawe ,ale niepotrzebne.

Wtedy zobaczył jak Najemnik kłóci się z Ankarianem. Zaczął iść w ich stronę ale w pewnym momencie zasłonił ich wóz a gdy Riskan znowu ich widział, Alnin opierał miecz na szyi Ankariana.
Odruchowo sięgnął po kuszę ale się powstrzymał..Mógł trafić nie tego co trzeba. Zaklął szpetnie i trochę już wolniej znowu zaczął iść w ich stronę, jednocześnie sięgając ręką po miecz ,ale nie wyciągając go.

Ankarian Nevard:
Ankarian zacisnął pięści i próbował się opanować, aby nie zareagować zbyt gwałtownie. Wprawdzie mógł próbować zabić Alnina zanim on zabiłby jego. Zapewne nikomu by to nie przeszkadzało, ale Mirkan nie słuchałby innych członków karawany, tylko z najlepszym wypadku kazał Ankarianowi odejść, a takie rozwiązanie wcale mu nie odpowiadało. Dlatego Ank musiał się powstrzymać i na razie mu się to udawało.
- Jest lepsza ode mnie, więc sobie poradzi. Jednak obietnica, to obietnica i dotrzymam jej. Więc opuść ten miecz, albo stanie się z tobą to, co z tamtym staruchem. - powiedział, wciąż patrząc Alninowi w oczy.

Vernon Aureli:
Cały czas krocząc za karawaną, Vernon zastanawiał się nad wydarzeniami poprzedniego dnia i nocy. W prawdzie zagrożenie zostało zażegnane, ale widać kierownictwo karawany nie widziało nic dobrego w pozbyciu się agresora.
Lecz to nie ich wina. Nie wiedzieli, że ten starzec zapalił las, myśleli, że to ten potwór. Nielogicznym było za to zabieranie broni nożownikowi. Jakby to cokolwiek zmieniało, to jedynie możliwości walki Ankariana.
Vernon westchnął ciężko myśląc o naiwności prostych ludzi.
Wtem akcja znów zaczynała się rozwijać. Zauważył w oddali, że Riskan kieruję się za wozy ze wzniesioną kuszą, jednak po chwili opuścił ją i chwycił za miecz. Nie spieszył się, jednak szedł pewnym krokiem.
Vernon postanowił sprawdzić co znowu się dzieje. Wyszczerzył zęby z zadowolenia gdy zobaczył o kogo znów chodziło.
Wyrównał się z Riskanem i puścił do niego oko i zaczął obchodzić szczepionych mężczyzn tak, by nie zostać zauważonym za wcześnie a jednak podejść najemnika od tyłu. Nie silił się na skradanie i uśmiechnięty cały czas jak chory psychicznie wariat ze sztyletem w ręku. Z zakrytą lewą częścią twarzy i poszramioną widoczną prawą stroną wyglądało to koszmarnie.
-Nie próżnujesz widzę!- rzucił do stojącego do niego plecami najemnika. Przyłożył mu czubek sztyletu do podstawy czaszki, a drugi nisko, do wewnętrznej strony uda na tętnicę.
- Opuść broń i odejdź w swoją stronę, a nikomu nie stanie się krzywda! - krzyknął, tak aby usłyszeli to karawaniarze.

-No chyba, że taki kaprawy ryj jak Twój tego właśnie pragnie. - dodał już o wiele ciszej, przy samym uchu najemnika.
Vernon nacisnął lekko na sztylet przy głowie, który zaczął mocniej opierać się o kość najemnika.
-Kierowniku!!! - wydarł się Vernon w stronę wozów. - Kierowniku!!! Ten chędożony najmita zaatakował bezbronnego podróżnika!!! Kierowniku!!! Nie godzi się tak bezbronnego atakować!!! Zareaguj waść!!! Tyś tu jeden sprawiedliwy!!!

Riskan Hofferon:
Vernon trochę wyprzedził Riskana w działaniu, ale on też nie był bezczynny. Podszedł do najemnika w chwili gdy Vernon zagroził Alninowi. Przyłożył swój miecz do jego krtani tak aby ten nie mógł wykonywać ruchów głową ani do przodu ani do tyłu.
-Działasz mi na nerwy, i wygląda to to że będziesz mi przeszkadzać w tym co muszę zrobić. Więc jeszcze raz mnie zdenerwujesz, to nie będę się cackał tylko od razu poderżnę ci gardło.- powiedział a gdy usłyszał wołanie Vernoda dodał -Masz szczęście że on chce cię załatwić uczciwie ja bym cię zabił na miejscu.-Uśmiechnął się do Alnina a potem mrugnął do Vernona.

Wtedy nagle ciął się sam lekko w udo sztyletem który trzymał w dłoni tak by to wyglądało na atak najemnika i ryknął tak by wszyscy go usłyszeli -Ten chędożony pies ta szelma mnie zaatakowała brać go!

Alnin Vyr:
Ni z tego ni z owego zmienił “taktykę”. Spojrzał wymownie na Ankariana i opuścił miecz. W tym momencie nie groził nikomu, a ostrze niemal bezwładnie zwisało ku ziemi. Zerknął na okaleczającego się mężczyznę i zaśmiał. Niemal parowało od niego głupotą.
- Takich dziwów żem jeszcze nie widział w swym długim żywocie. Natenczas bijesz resztę głupców świata na głowę. Arcy książę kretynów. - Zaśmiał się znów i ponownie zerknął na zabójcę kapelusznika. - Toż my tylko gawędzimy. Czyż nie? - Odwrócił się na tyle na ile pozwalały mu ostrza na przyłożone go jego ciała.. - Rzecz to jasna mości handlarzu! Zostaliśmy zaatakowani przez tych oto gburów! - Zakrzykną głośno. Zdziwił się, iż złość ta w głębi jego tak nagle przerodziła się w zwykłą frustrację. Tak czy siak było to “bezpieczniejsze” uczucie. - Jakim to prawem można trzymać w karawanie owych bandziorów? Toż wszyscy widzą jawny atak.

Ankarian Nevard:
Ankarian w spokoju i z cierpliwością, która była wymagana w jego profesji, obserwował rozwój całej sytuacji. Raz nawet pozwolił sobie kichnąć, tym razem gdzieś na bok, aby nie szykować kolejnej awantury. Stał w takim miejscu, że widział dobrze wszystkich pozostałych. Sytuacja zaczęła wyglądać naprawdę ciekawie. Teraz mógł sobie pójść i pozwolić któremuś z dwójki “obrońców” zabić Alnina. Jednak takie rozwiązanie w żaden sposób nie byłoby mu na rękę. Alnin był cenny jedynie, gdy żył i zginąć mógł tylko z ręki Ankariana. To oznaczało, że sam mógłby go teraz zabić, ale za mało z nim do tej pory rozmawiał i nie dowiedział się prawie niczego. Szybko wymyślił rozwiązanie tego problemu. A słowa Alnina nawet mu w tym pomagały.
- Jeśli ktoś tu kogoś chce zabić, to chyba wasza dwójka! - krzyknął do Vernona i Riskana. - Jeden sam się rani, drugi nawet nie spojrzy przeciwnikowi w oczy. Nawet już spokojnie nie można porozmawiać, bo ktoś chce mnie zabić? - jego ton brzmiał tak, jakby był naprawdę wściekły tym, co się właśnie stało. Uśmiechnął się w myślach, będąc niemal pewnym, że to wszystko poskutkuje. Przecież on sam nie miał broni, a Alnin trzymał miecz przy ziemi. To tamta dwójka obnażała bronie, a nie oni.

Gelid Glad:
Gelid nie interesował się dwoma mężczyznami, którzy najwidoczniej postanowili się zabić. Miał już dosyć interweniowania w takie sytuacje, przynajmniej dopóki nie będą go dotyczyć bezpośrednio. Uznał, że są ważniejsze sprawy, na przykład mag który nie próbuje zabić zaklinaczy, białowłosy wiedział jedno, czarodzieje wiedzieli rzeczy o jakich mu się nawet nie śniło. Gelid zrównał się z wozem na którym siedział staruszek.
-Zastanawiałem się nad pewną rzeczą. Słyszałem kiedyś, że ludzie składają się z wody, zastanawiam się czy tak samo jest z roślinami? No i czy to w ogóle jest prawda.

MG:
- Cóż, z popołudniowej drzemki chyba dzisiaj nici, skoro wszyscy przychodzą do mnie z jakimiś pytaniami. A i owszem, człowiek to w znacznej części woda, co łatwo stwierdzić... Byłem kiedyś daleko na południu, gdzie mięsa nie wędzi się - jak czynią to cywilizowane narody - a suszy się na słońcu. Takie mięso traci wodę wraz ze sporą częścią wagi... Niektórzy obruszyli by się na porównanie człowieka do kawałka szynki, ale nie można zaprzeczyć, że ludzkie mięso od zwierzęcego się zbyt znacznie nie różni, prawda? A co do roślin... W tych dalekich krajach suszy się także owoce w podobny sposób, w dodatku z pewnością wiesz, jak się robi moszcz jabłkowy lub winny, a niektóre owoce wręcz ociekają wodą po naciśnięciu, a więc tak - rośliny przynajmniej w części składają się z wody, co można wywnioskować choćby i z powszechnej wiedzy.


Kiedy załoga karawany zaalarmowana zeszła się w miejsce “bójki” widok przedstawiał się następująco: Riskan odprawiał swój teatr, Alnin właśnie chował miecz, a Vernon nadal trzymał ostrza przy Alninie. W oczywisty sposób wprawiło to Mirkana w osłupienie.

- Hej! Co tutaj zaszło? A, zresztą... Ty
- rzucił do Vernona - schowaj te zabawki, no już. Widzicie? Nic się nie stało. Że co, że ta rana? - Uciszył Riskana - Pocałuję i przestanie boleć. - zaśmiał się - Daj spokój, nie jesteś dzieckiem, toż to byle draśnięcie. A teraz słuchajcie - podniósł głos i mówił już do wszystkich. - Nie wiem, dlaczego nagle wszyscy próbujecie się nawzajem pozabijać, jakbyście nie mogli poczekać tych paru tygodni aż wyręczy w tym zimowy mróz. Nie wiem kto zaczął, ani po co, i nie obchodzi mnie to. Jeżeli chcecie, teraz macie szansę załatwić wszystkie sprawy - w uczciwej walce, jeden na jednego, bez broni, bo nie mamy czasu na kopanie kolejnego grobu, ale znowu te dziesięć minut nas nie zbawi. Ktoś chętny? Tylko pamiętajcie, że nawet jak połamiecie sobie nogi, to i tak za podróż na wozie musicie zapłacić. Aha, no i potem, jeżeli wyjdzie na jaw jeszcze jedna taka sytuacja, to wszyscy biorący w niej udział - wypad z karawany. I ten, który zaatakował, i ten, który został zaatakowany.

Alnin Vyr:
Uśmiechnął się na myśl o walce na pięści. Niestety nadal jego ruchy krępował furiant z chustą na licu. Zapewne po pseudo interwencji szefa karawany nic by mu nie zrobił, tak więc Alnin postanowił pomóc sobie w uwolnieniu. Robił to raczej wolno gdyż do końca nie był pewny działań mężczyzny.
- Jakże więc Książę Kretynów? Jest owa szelma godna walki z tobą? - Rzucił do osobnika ze skłonnościami do samookaleczenia, po części znając już odpowiedź. - Czyżbyś się zląkł?

Vernon Aureli:
Vernon schował sztylety na swoje miejsce i cofnął się dwa kroki w tył. Zdziwiony zachowaniem osobnika zwanego Ankarianem, wysłuchał słów najemnika, jednak słowo się rzekło, a mieszać się w honorową walkę na pięści nie zamierzał.
Jeden na jednego, pięść do pięści. Rozwiązanie tego sporu było jak najbardziej sprawiedliwe.
Dalsza walka nie była pierwotnym zamierzeniem Nożownika z Ann, toteż mieszać się w nią nie zamierzał, choć perspektywa pojedynku jakoś w głębi go korciła.

Zareagował gdyż zobaczył ostrze przy gardle drugiego z członków karawany, należące do osobnika do którego odczuwał niechęć.
Człowiek, który był w opresji jednak się zdaje lubi smyranie klingą po szyi i nawet widać, spodobała mu się ta czynność w wykonaniu Najmity. Vernon wyczuwał w tym nutę sodomii, ale cóż... Nic z tym nie mógł zrobić. O gustach się nie dyskutuje.
Żałował jedynie tego, że dał się napić temu człowiekowi z własnej manierki. Będzie ją teraz musiał dobrze obmyć i wypłukać, kto wie co ten człowiek wcześniej w ustach trzymał. Vernon skrzywił się na samą myśl, odwrócił się i poszedł na wóz po własną torbę po czym przyszedł oglądać rozwój sytuacji.

Riskan Hofferon:
-Zaraza -zaklął Riskan po cichu. Nie dość że jego podstęp nie wypalił to Ankarian z jakiegoś powodu chronił Alnina. Splunął w stronę zabójcy opuścił miecz i odpowiedział na pytanie najmity
-Z wielką chęcią sprał bym taką szelmę jak ty ,ale jestem zmęczony, a do tego czeka nas przeprawa przez przełęcz.-Spojrzał jeszcze na chwilę na Ankariana a potem znowu zwrócił się do Najemnika -Mam nadzieję że wziąłeś sobie moją radę do serca -wyszeptał tak by tylko on
to usłyszał apotem głośno dodał -Gdy wyjedziemy z bastionu z wielką chęcią spiorę cię tak że rodzona matka cię nie pozna.Niestety na przyjemność musi poczekać.
Podszedł do konia i wsiadł na niego, rozmyślając. Najemnik mógł się w przyszłości domyślić co będzie robić i do kogo iść, a wtedy nasuwa się pytanie: komu powie?
Na podobnym rozmyślaniu zszedł mu czas do wyruszenia.

Ankarian Nevard:
Po reakcji Mirkana, Ank nie odzywał się. Zaciekawiła go opcja wyzwania kogoś na pięści. A jak zrobił to Alnin, to nie mógł się doczekać bójki. Niestety. Usłyszał chyba najgłupszą wymówkę w życiu. Riskan po prostu się nie popisał. Ankarian zaśmiał się głośno.
- Panowie, tu już wszyscy szykowali się na małą rozrywkę, a tu nic. Tak się nie robi. Chyba będę musiał was wyręczyć, aby nie zawieźć pozostałych - rozejrzał się i wbił spojrzenie w Vernona, który właśnie wrócił. - Nie lubię, gdy mi ktoś przerywa rozmowę. Szczególnie ważną rozmowę. Skoro byłeś taki odważny, aby z nożami w ręku zachodzić kogoś od tyłu, to pokaż swoją odwagę w walce bez tych swoich zabawek - był ciekaw, czy Vernon się zgodzi. A może trafił na kolejnego tchórza? W końcu tak ich wielu, gdy muszą stanąć z wrogiem twarzą w twarz bez swoich zabawek. W tym przypadku nie zdziwiłby się z odmowy. W końcu jak dotąd wyzwany osobnik wiele nie pokazał. Potarzał się po ziemi z Alninem i zaszedł go od tyłu. Tyle to potrafi każdy. Chociaż mogą być wyjątki dla których takie rzeczy są czymś bardzo trudnym. Jeśli Vernon odmówi, to zapewne się do owych wyjątków zalicza.

Alnin Vyr:
- Zmęczony? - Nie dawał za wygraną. - Zaiste kretynizm ogrom energii pochłania. - Roześmiał się tak głośno, iż nie jeden obserwator wziął by go po prostu za szaleńca. Alnin był rozgoryczony zachowaniem Księcia Kretynów. Nie dość, iż rzuca niezbyt udanymi wymówkami, to jakby tego mało dolewa oliwy do ognia swoimi obelgami. Coś takiego nie mogło ujść mu płazem. Jakby tego mało grozi mu, choć stroni od walki gdy jest nadążająca się okazja.
- Takoż mam uznać, iż trudniejszym przeciwnikiem niźli ty będzie twoja matka? - Począł ponownie swoje starania. - Pojmuję. Przy sposobności utnę sobie z ową pogawędkę. - Śmiał się ciągle obserwując tchórzliwego jegomościa. - Dziw bierze, bo żem nigdy nie poczynał dyskursu z małpą. - Nieustannie rechotał, a widząc wskakującego na konia mężczyznę sam załadował się na wóz. Wywodu nie przerywał. - Choć jak widać po kądzieli masz nieco, to i po mieczu żeś to i owo dziedziczył. Dajmy na to ohydny pysk tudzież pietra na myśl o bitce. - Wzruszył ramionami chichocząc.

Vernon Aureli:
- Już myślałem, że o mnie zapomniano. - Vernon wyszczerzył garnitur zębów w szerokim uśmiechu jak dziecko, które właśnie otrzymało prezent.
-Z rozkoszą, mości Panie! - ukłonił się przesadnie wylewnie Ankarianowi, po czym zdjął torbę z pleców.
Włożył doń swoją kurtkę, składany nóż, sztylety, noże z pochwą umiejscowioną na udzie i sztylet z buta.
Zapiął torbę, rzucił ją na wóz.
Stał tak w białej lnianej koszuli, podciągając jej rękawy za łokcie. Ciaśniej zawiązał buty wcześniej wpuszczając doń o czym naciągnął swoje rękawice bez palców i podszedł do Mirkana:
- Obszukaj mnie kierowniku, żeby nie było później jakichkolwiek zarzutów. A wy panowie utwórzcie krąg!!! Wreszcie coś się zaczyna dziać!

Wszedł uśmiechnięty do utworzonego kręgu gapiów i czekał na swojego przeciwnika, aż ten się przygotuje.

Ankarian Nevard:
A jednak. Ankarian został zaskoczony i to mile. Przynajmniej będzie mógł się trochę rozruszać. A wszystko po to, aby pokazać Vernonowi, że nie powinien wtrącać się jeśli nikt go o to nie prosi. Wprawdzie nie miał tego w planach od początku. Gdyby Alnin bił się z Riskanem, nauczka dla jednego z nich by wystarczyła, ale skoro wspomniany Riskan okazał się tchórzem to sprawa wyglądała inaczej. Ank zdjął płaszcz i kapelusz. Podał je jednemu z ludzi Mirkana. Wszedł do okręgu.
- W końcu jakaś sprawiedliwość. A nie, że wszyscy chodzą z bronią, a ja nie mogę - kichnął i zaraz przeklną pod nosem. Byle mu to kichanie się więcej nie zdarzyło. Chociaż podejrzewał, że jedno, czy dwa kichnięcia mu wiele nie przeszkodzą, ale nigdy nic nie wiadomo. Rozciągnął się trochę, rozejrzał po obecnych, a potem wbił swoje spojrzenie w przeciwnika. - Nie mamy wiele czasu, więc się ruszaj, aby można było to szybko zakończyć - powiedział i oczekiwał na ruch przeciwnika.

Vernon Aureli:
Vernon jednak nie dał się sprowokować. Chciał, by wszystko się rozegrało drogą oficjalną, bez możliwości wymówek w późniejszym czasie. Po chwili namysłu, już w trakcie słów kierowanych do Mirkana, Vernon zdjął również swoje rękawiczki bez palców i schował je do kieszeni.
- Szefie, Ty jesteś sędzią. Daj znak.

Issander 16-08-2012 02:40

Kiedy załoga karawany zaalarmowana zeszła się w miejsce “bójki” widok przedstawiał się następująco: Riskan odprawiał swój teatr, Alnin własnie chował miecz, a Vernon nadal trzyma ostrza przy Alninie. W oczywisty sposób wprawiło to go w osłupienie.

- Hej! Co tutaj zaszło? A, zresztą... Ty - rzucił do Vernona - schowaj te zabawki, no już. Widzicie? Nic się nie stało. Że co, że ta rana? - Uciszył Riskana - Pocałuję i przestanie boleć. - zaśmiał się - Daj spokoj, nie jesteś dzieckiem, toż to byle draśnięcie. A teraz słuchajcie - podniósł głos i mówił już do wszystkich. - Nie wiem, dlaczego nagle wszyscy próbujecie się nawzajem pozabijać, jakbyście nie mogli poczekać tych paru tygodni aż wyręczy was w tym zimowy mróz. Nie wiem kto zaczął, ani po co, i nie obchodzi mnie to. Jeżeli chcecie, teraz macie szansę załatwić wszystkie sprawy - w uczciwej walce, jeden na jednego, bez broni, bo nie mamy czasu na kopanie kolejnego grobu, ale znowu te dziesięć minut nas nie zbawi. Ktoś chętny? Tylko pamiętajcie, że nawet jak połamiecie sobie nogi, to i tak za podróż na wozie musicie zapłacić. Aha, no i potem, jeżeli wyjdzie na jaw jeszcze jedna taka sytuacja, to wszyscy biorący w niej udział - wypad z karawany. I ten, który zaatakował, i ten, który został zaatakowany.

Uśmiechnął się na myśl o walce na pięści. Niestety nadal jego ruchy krępował furiant z chustą na licu. Zapewne po pseudo interwencji szefa karawany nic by mu nie zrobił, tak więc Alnin postanowił pomóc sobie w uwolnieniu. Robił to raczej wolno gdyż do końca nie był pewny działań mężczyzny.
- Jakże więc Książe Kretynów? Jest owa szelma godna walki z tobą? - Rzucił do osobnika ze skłonnościami do samookaleczania, po części znając już odpowiedź. - Czyżbyś się zląkł?

Vernon schował sztylety na swoje miejsce i cofnął się dwa kroki w tył. Zdziwiony zachowaniem osobnika zwanego Ankarianem, wysłuchał słów najemnika, jednak słowo się rzekło, a mieszać się w honorową walkę na pięści nie zamierzał.
Jeden na jednego, pięść do pięści. Rozwiązanie tego sporu było jak najbardziej sprawiedliwe.
Dalsza walka nie była pierwotnym zamierzeniem działań Nożownika z Ann, toteż mieszać się w nią nie zamierzał, choć perspektywa pojedynku jakoś w głębi go korciła.
Zareagował gdyż zobaczył ostrze przy gardle drugiego z członków karawany, należące do osobnika do którego odczuwał niechęć.
Człowiek, który był w opresji jednakjak się zdaje lubi smyranie klingą po szyi i nawet widać, spodobała mu się ta czynność w wykonaniu Najmity. Vernon wyczuwał w tym nutę sodomii, ale cóż... Nic z tym nie mógł zrobić. O gustach się nie dyskutuje.
Żałował jedynie tego, że dał się napić temu człowiekowi z własnej manierki. Będzie ją teraz musiał dobrze obmyć i wypłukać, kto wie co ten człowiek wcześniej w ustach trzymał. Vernon skrzywił się na samą myśl, odwrócił się i poszedł na wóz po własną torbę po czym przyszedł oglądać rozwój sytuacji.

-Zaraza-zaklnął Riskan po cichu.Nie dość że jego podstęp nie wypalił to Ankarian z jakiegoś powodu chronił Alnina.Splunął w stronę zabójcy opuścił miecz i odpowiedział na pytanie najmity
-Z wielką chęcią sprał bym taką szelmę jak ty ,ale jestem zmęczony, a do tego czeka nas przeprawa przez przełęcz.-Spojrzał jeszcze na chwilę na Ankariana a potem znowu zwrócił się
do Najemnika-Mam nadzieję że wziąłeś sobie moją radę do serca-wyszeptał tak by tylko on
to usłyszał apotem głośno dodał-Gdy wyjedziemy z bastionu z wielką chęcią spiorę cię tak że
rodzona matka cię nie pozna.
Niestety na przyjemność musi poczekać.
Podszedł do konia i wsiadł na niego, rozmyślając.Najemnik mógł się w przyszłości domyślić
co będzie robić i do kogo iść, a wtedy nasuwa się pytanie:komu powie?
Na podobnym rozmyślaniu zszedł mu czas do wyruszenia.

Po reakcji Mirkana, Ank nie odzywał się. Zaciekawiła go opcja wyzwania kogoś na pięści. A jak zrobił to Alnin, to nie mógł się doczekać bójki. Niestety. Usłyszał chyba najgłupszą wymówkę w życiu. Riskan po prostu się nie popisał. Ankarian zaśmiał się głośno.
- Panowie, tu już wszyscy szykowali się na małą rozrywkę, a tu nic. Tak się nie robi. Chyba będę musiał was wyręczyć, aby nie zawieźć pozostałych - rozejrzał się i wbił spojrzenie w Vernona, który właśnie wrócił. - Nie lubię, gdy mi ktoś przerywa rozmowę. Szczególnie ważną rozmowę. Skoro byłeś taki odważny, aby z nożami w ręku zachodzić kogoś od tyłu, to pokaż swoją odwagę w walce bez tych swoich zabawek - był ciekaw, czy Vernon się zgodzi. A może trafił na kolejnego tchórza? W końcu tak ich wielu, gdy muszą stanąć z wrogiem twarzą w twarz bez swoich zabawek. W tym przypadku nie zdziwiłby się z odmowy. W końcu jak dotąd wyzwany osobnik wiele nie pokazał. Potarzał się po ziemi z Alninem i zaszedł go od tyłu. Tyle to potrafi każdy. Chociaż mogą być wyjątki dla których takie rzeczy są czymś bardzo trudnym. Jeśli Vernon odmówi, to zapewne się do owych wyjątków zalicza.

- Zmęczony? - Nie dawał za wygraną. - Zaiste kretynizm ogrom energii pochłania. - Roześmiał się tak głośno, iż nie jeden obserwator wziął by go po prostu za szaleńca. Alnin był rozgoryczony zachowaniem Księcia Kretynów. Nie dość, iż rzuca niezbyt udanymi wymówkami, to jakby tego mało dolewa oliwy do ognia swoimi obelgami. Coś takiego nie mogło ujść mu płazem. Jakby tego mało grozi mu, choć stroni od walki gdy jest nadążająca się okazja.
- Takoż mam uznać, iż trudniejszym przeciwnikiem niźli ty będzie twoja matka? - Począł ponownie swoje starania. - Pojmuję. Przy sposobności utnę sobie z ową pogawędkę. - Śmiał się ciągle obserwując tchórzliwego jegomościa. - Dziw bierze, bo żem nigdy nie poczynał dyskursu z małpą. - Nieustannie rechotał, a widząc wskakującego na konia mężczyznę sam załadował się na wóz. Wywodu nie przerywał. - Choć jak widać po kądzieli masz nieco, to i po mieczu żeś to i owo dziedziczył. Dajmy na to ochydny pysk tudzież pietra na myśl o bitce. - Wzruszył ramionami chichocząc.

- Już myślałem, że o mnie zapomniano. - Vernon wyszczerzył garnitur zębów w szerokim uśmiechu jak dziecko, które właśnie otrzymało prezentent.
-Z rozkoszą, mości Panie! - ukłonił się przesadnie wylewnie Ankarianowi, po czym zdjął torbę z pleców.
Włożył doń swoją kurtkę, składany nóż, sztylety, noże z pochwą umiejscowioną na udzie i sztylet z buta.
Zapiął torbę, rzucił ją na wóz.
Stał tak w białej lnianej koszuli, podciągając jej rękawy za łokcie. Ciaśniej zawiązał buty wcześniej wpuszczając doń o czym naciągnął swoje rękawice bez palców i podszedł do Mirkana:
- Obszukaj mnie kierowniku, żeby nie było później jakich kolwiek zarzutów. A wy panowie utwórzcie krąg!!! Wreszcie coś się zaczyna dziać!

Wszedł uśmiechnięty do utworzonego kręgu gapiów i czekał na swojego przeciwnika, aż ten się przygotuje.

A jednak. Ankarian został zaskoczony i to mile. Przynajmniej będzie mógł się trochę rozruszać. A wszystko po to, aby pokazać Vernonowi, że nie powinien wtrącać się jeśli nikt go o to nie prosi. Wprawdzie nie miał tego w planach od początku. Gdyby Alnin bił się z Riskanem, nauczka dla jednego z nich by wystarczyła, ale skoro wspomniany Riskan okazał się tchórzem to sprawa wyglądała inaczej. Ank zdjął płaszcz i kapelusz. Podał je jednemu z ludzi Mirkana. Wszedł do okręgu.
- W końcu jakaś sprawiedliwość. A nie, że wszyscy chodzą z bronią, a ja nie mogę - kichnął i zaraz przeklną pod nosem. Byle mu to kichanie się więcej nie zdarzyło. Chociaż podejrzewał, że jedno, czy dwa kichnięcia mu wiele nie przeszkodzą, ale nigdy nic nie wiadomo. Rozciągnął się trochę, rozejrzał po obecnych, a potem wbił swoje spojrzenie w przeciwnika. - Nie mamy wiele czasu, więc się ruszaj, aby można było to szybko zakończyć - powiedział i oczekiwał na ruch przeciwnika.

Vernon jednak nie dał się sprowokować. Chciał, by wszystko się rozegrało drogą oficjalną, bez możliwości wymówek w późniejszym czasie. Po chwili namysłu, już w trakcie słów kierowanych do Mirkana, Vernon zdjął również swoje rękawiczki bez palców i schował je do kieszeni.
- Szefie, Ty jesteś sędzią. Daj znak.



Highmarket jest niewielkim miastem, ale ze względu na kluczowe położenie ma zarówno ciekawą historię, jak i o wiele więcej interesujących miejsc niż podobnej wielkości ludzkie siedliska. Nawet z daleka zdaje się wyglądać na większe, niż jest w rzeczywistości: ze względu na dużą ilość opuszczonych budowli oraz zupełnie niepasujące do otaczających go gór jednopiętrowych kupieckich kamieniczek przy rynku.

Bardzo interesującym miejscem wydaje się być Świątynia Tysiąca Bóstw. Ogromna jak na tutejsze warunki, kilkunastometrowa kopuła skrywa przestronne wnętrze, gdzie z niezliczonych nisz w ścianach na podróżnych spoglądają niewielkie statuetki, święte posążki, popiersia czy choćby same symbole. W Świątyni panuje wieczny zaduch, gdyż nie ma w niej okien, a w centrum bez przerwy płonie ogień poświęcony po równo wszystkim tym starożytnym, zapomnianym bóstwom.

Północ poza Ostatnim Bastionem była celem podróży wielu grup religijnych i sekt, które zakładały swoje utopijne osady z daleka od wszelkiej innej władzy - do dziś za górami jest pełno takich miejsc. Część z nich wręcz wygnano z powodu ich wierzeń, a część sama zadecydowała o swojej ucieczce. Łączyło je jedno - wszystkie musiały przejść przez Highmarket, większość zatrzymywała się tu na dłużej, żeby zrobić zapasy, albo żeby poczekać na lepszą pogodę. Tak powstała Świątynia Tysiąca Bóstw i odtąd każda grupa pozostawiała w jednej z nisz wizerunek i ołtarzyk swojego bóstwa. Choć z początku było ich mało, to wkrótce ich ilość zaczęła odpowiadać nazwie Świątyni, aż wreszcie z pewnością przekroczyła tysiąc, choć nikt ich nigdy dokładnie nie policzył - podobno bóstwa sobie tego nie życzą i obłożyłoby to liczącego klątwą przynoszącą straszliwego pecha.

Gdy Północ stała się bardziej otwarta, Świątynia zaczęła też pełnić inne role. W przylegających terenach znajduje się niewielki park, posiadający nawet mały ogród i kilka drzew, które jakimś cudem udało się zasadzić niemal na gołej skale, a także cmentarz służący mieszkańcom Highmarket. Podróżni nadal tu przychodzą, choć już nie po to by zostawić tu wizerunek swojego boga, lecz złożyć ofiarę Bogom Północy, żeby drogi które mają do przemierzenia stały się krótsze, a wiatry które będą ich smagać cieplejsze. Powszechnie uważa się, że choć samotnie każdy z tych bogów niemal nic nie znaczy, to nie zaszkodzi złożyć małej ofiary tysiącowi bogów naraz.


Drugim miejscem kultu w Highmarket jest kaplica Jeziornego Pana - lokalnego bóstwa odpowiadającego za udane połowy, pomyślne wiatry podczas łowienia i tym podobne. Jeziorny Pan odgrywa istotną rolę w mieście, gdyż leży ono nad sporym jeziorem i znaczna część mieszkańców to rybacy.

Kaplica składa się z resztek zniszczonych kutrów i łodzi - Jeziorny Pan nie przyjmuje innych ofiar niż fragmenty łodzi rybackich, co zrujnowało już wielu rybaków - żeby odwrócić złą passę często składali w ofierze własną łódź, pozostając jedynie z możliwością łowienia przy brzegu, co kończyło się dla nich jeszcze większą biedą.

Issander 16-08-2012 03:46

Po przerwie na walkę karawana mogła ruszyć dalej. Wkrótce wozy wjechały w rzadszy las, a przez prześwity zaczęły malować się sylwetki górskich szczytów. Wreszcie las ustąpił miejsca trawiastej dolinie.

Karawana zatrzymała się na posiłek przy moście na sporawej rzeczce. Stan Ankariana pogarszał się, do kataru doszedł męczący kaszel, a kiedy efekt zaklęcia, które wykorzystał do walki z Vernonem minął, osłabienie organizmu powróciło ze zdwojoną siłą - podczas postoju padł wyczerpany. Na domiar złego po każdym kroku jego ciało zdawało się przenosić wibracje wprost do złamanego nosa, powodując ból.

Zaskoczyło go, kiedy obok dosiadł się Yerban.

- Wyglądasz, jakbyś potrzebował, żeby Mirkan pozwolił ci podróżować na wozie. Jeżeli przyjmiesz radę od starca, to lepiej zapłać mu te parę pensów.

Starzec najwyraźniej wykorzystał postój, aby zaparzyć sobie herbaty. Nabrał wody z rzeczki do imbryka, postukał weń laską, po czym zalał napar w cynowym kubku.

- Wiem, o co chcesz spytać. Leczenie za pomocą magii jest niezwykle czaso- i pracochłonne, a tobie nic poważniejszego nie grozi, o ile resztę drogi przeleżysz pod kocem na wozie. Jest jednak parę rzeczy, które można nazwać relatywnie prostymi. Więc jeśli pozwolisz, postaraj się leżeć nieruchomo...

Starzec zaczął rzucać zaklęcie. Ankarian czasem rozpoznawał któreś ze słów ze słyszenia, ale zupełnie nie był w stanie ogarnąć całego zaklęcia, a więc przewidzieć, co się teraz stanie - do czasu, kiedy zaczął czuć mrowienie w nosie. Ciężko było powstrzymać się od podrapania się, kiedy starzec tak mruczał. Nie minęło jednak pięć minut, gdy skończył.

- Postaraj się tego nie ruszać. Połączyłem częściowo chrząstkę, czyli krótko mówiąc - przyspieszyłem gojenie o jakiś tydzień. Oczywiście, gojenie samej chrząstki, a nie całej rany. Do tego powinno się wszystko ładnie zrosnąć, o ile, tak jak powiedziałem, nie będziesz tego ruszać. No, to by było na tyle. Chyba będziemy już wyruszać. - Powiedział, dopijając ostatni łyk herbaty i wstając z miejsca.

Kiedy wyruszyli, droga zaczęła powoli wznosić się do góry. Góry po obydwu stronach stawały się coraz bliższe. Po lewej stronie w oddali było widać główną rzekę doliny. Rozpogodziło się nieco, co uspokoiło Mirkana, choć z tego co mówił oznaczało to najpewniej, że przyjdzie kolejne, silniejsze załamanie pogody za parę dni. Ile - nie był w stanie przewidzieć. Dlatego nadal pozostawał za opcją szybkiego marszu.

To jednak było bardzo utrudnione. Północny Trakt, którym teraz poruszała się karawana, był w znacznie gorszym stanie niż Srebrny Trakt, którym podróżowali od Silverytown do Settler's Turn. Wcześniej, kiedy poruszali się po równym terenie w lesie, nie robiło to dużej różnicy - solidnie ubita ziemia była równie wygodna, co brukowana powierzchnia Srebrnego Traktu. Tutaj natomiast zaczynały pojawiać się wystające fragmenty skał, a powierzchnia traktu zrobiła się żwirowata, gdzieniegdzie stając się całkowicie żwirem. Woły znowu potrzebowały pomocy. Do popołudnia wszyscy byli już wyczerpani.

A droga stawała się coraz bardziej stroma. Wreszcie po kilku trawersach na bardzo stromym odcinku wydawało się wręcz, że dotarli już do celu, jednak szybko okazało się, że wcale tak nie było. Wspięli się za to do zawieszonej wyżej doliny. Stojąc nieco wyżej, na progu oddzielającym te dwie doliny, mieli ładny widok zarówno w tył, gdzie w oddali widzieli nawet las w którym podróżowali, jak i na dolinę rozpościerającą się przed nimi.



Dolina była raczej płaska, co zapowiadało całkiem przyjemny odcinek, ale wyraźnie zaznaczone przełęcze znajdowały się jeszcze sporo wyżej, po drugiej jej stronie. W jej centrum znajdowało się jedno duże jezioro, a po lewej, w niemal całkowitej ciszy jaka panuje w takich miejscach słychać było cicho szumiący wodospad. Dolina miała bajkowy wręcz wygląd, zwłaszcza w świetle zbliżającego się do zachodu słońca. Na wodach jeziora pojawiły się przyjemne, złote refleksy...

Mniej-więcej w połowie drogi, gdy trakt zbliżał się do jeziora, znajdowały się jakieś zabudowania. Z bliska okazały się być ruinami zamku. Choć dopóki świeciło słońce wydawały się wręcz malownicze, to mogły być dość upiornym miejscem na nocleg. Mimo to właśnie tu Mirkan zatrzymał karawanę. Z jego słów wynikało, że robi tak przy każdej podróży na północ z tego względu, że jest to idealne miejsce na nocleg i odpoczynek przed atakowaniem przełęczy, a w płytkim jeziorze obfitość jest raków, ponieważ niewiele jest osób gotowych dotrzeć tu, aby je łowić. Podobno smakują pysznie, choć trzeba sporo ich nałapać, żeby móc się najeść.



Wkrótce też zaczął opowieść o zamku...

Drogą lądową z Ostatniego Bastionu istnieją trzy wyjścia - to, których właśnie podróżowali i dwa w miejscach, w których góry opadają do morza. Co prawda czasem pojawiają się pogłoski o innych niskich przełęczach, ale najczęściej jest to zwykłe czcze gadanie. Gdyby Ostatni Bastion był otoczony innymi państwami, byłby wręcz idealnie chroniony przed najazdem. Jednak mimo tego, że jest samotny, znajduje się tu wiele zagrożeń, przed którymi chronią go góry.

A raczej znajdowało się. Ponad dwieście lat temu, kiedy zaczynano kolonizować te tereny, roiło się tu od ogromnych bestii - fororaków, ursanów, ogromnych wilków i orłów, olbrzymów, a nawet mamutów - tak samo jak obecnie na północ od gór, choć i tam sytuacja trochę się poprawiła. Jednak na południe od gór wszystkie te zwierzęta całkowicie wytępiono - trzeba więc było niedopuścić, by znowu przedostały się na południe. A także, co nawet bardziej istotne, trzeba było mieć jakąś obronę i system ostrzegania przed atakami goblinów, neandertalczyków czy ludzi północy, które jeszcze sto lat temu były regularne i powodowały wiele zniszczeń. Wybudowano więc trzy warownie, z których zamek w którym nocowali był największy. W latach swojej świetności dorównywał wręcz rozmiarami mniejszym zamkom Południa, a stała załoga liczyła ponad sto łuków.

Potem jednak Ostatni Bastion zaczął coraz bardziej przypominać swoją metropolię, a tereny położone na północ od niego zaczynały być coraz bardziej atrakcyjne dla osadników. Choć zarówno wschodnia, jak i zachodnia strażnica jeszcze funkcjonowały, to duży i drogi w utrzymaniu zamek północny postanowiono opuścić - zwłaszcza, że po drugiej stronie przełęczy powstało miasteczko Highmarket spełniające te same funkcje. Tak oto wspaniały niegdyś zamek obrócił się w ruinę i miejsce na nocleg dla tych, którzy zamierzali przejść przez przełęcz następnego dnia. Zamek był rozgrabiony do tego stopnia, że nie ostały się już żadne drewniane elementy konstrukcji z których można by było rozpalić porządne ognisko, nad czym ubolewał Mirkan, gotując raki na gałęziach z rosnących gdzieniegdzie krzewów.

Issander 16-08-2012 15:09

W nocy Vernon zapadł w kolejny niespokojny sen, w którym przemierzał świat składajacy się z zapachów i dźwięków na czterech łapach.

Tereny te nie obfitowały w zwierzynę. Chociaż było jej tu trochę, to część potrafiła wspiąć się na strome ściany, po których wolał nie ryzykować pościgu, a część chowała się do swoich nor. Te nory zaś, położone pomiędzy kamieniami, nie dawały się rozgrzebać łapami, tak jak te należące do polnych zwierząt. Kiedy poszedł napić się wody z jeziora, wydawało mu się już, że znalazł coś jadalnego, ale kiedy to złapał, okazało się być twarde, niesmaczne, i boleśnie uszczypnęło go w nos.

Rano będzie mógł spróbować poprosić Człowieka, żeby dał mu coś do jedzenia. Na razie jednak poszedł zrobić to, co robią czasem wilki, kiedy brak im pożywienia - jako że w tych okolicach rosło sporo jagód, poszedł się ich najeść.

Najbujniejsze połacie krzewinek znajdowały się po drugiej stronie doliny, w pobliżu przełęczy. Kiedy tam dotarł, znalazł jednak coś, co go zaskoczyło. Pachniało niczym zwierzę, choć dokładnego zapachu nie rozpoznawał, natomiast wyglądało jak człowiek. Było jego wzrostu, a Vernon niejasno domyślał się, że w takim razie musi być niskie, gdyż oglądał świat z innej perspektywy.

Był zdezorientowany. To coś było nawet nieco mniejsze od niego, miał więc szanse na solidny posiłek. Z drugiej strony, nigdy nie atakował ludzi. Czy to coś było człowiekiem? Zawarczał na wszelki wypadek i przyjął pozycję do ataku. Tamten zamachał jakimś przedmiotem i również zawarczał. Przedmiot - może być ostry, a nawet jeśli nie, należy bać się wszystkiego, co ludzie trzymają w łapach. Dodatkowo ludzie to zwierzęta stadne, może ich być tutaj więcej, mógł zawołać swoich braci...

Koniec końców, odpuścił. Uznał, że przez jakiś czas lepiej będzie trzymać się swojego człowieka.

Kiedy wracał, zaczął czuć się dziwnie. Może to przez te jagody? Kręciło mu się w głowie, nie poznawał okolicy, przez którą szedł jeszcze przed chwilą, cały świat wirował... Wreszcie wpadł na coś miękkiego. Oparł się o to... Dłonią. W tym śnie Vernon był już sobą, nie wilkiem. Okolica była niezwykle dziwna. Stał w cieniu ogromnych drzew, które widział po raz pierwszy w życiu - musiały mieć ze sto metrów wysokości. Z oddali dobiegały dźwięki lasu, jakich nigdy w życiu nie słyszał.

A to, co brał za ogromny kamień, na który wpadł, mruknęło dudniącym basem i podniosło łeb wielkości Vernona, z paszczą pełną ostrych niczym brzytwa zębisk.



- Witaj... Śmiertelniku. - Zaczął stwór, a Vernon niejasno zorientował, że z jego pyska nie wydobywa się nic poza warknięciami i mruknięciami. Mimo to, wszystko rozumiał. - Dobrze, że usłyszałeś... moje zaproszenie...

Vernon poczuł jak fala gorąca ogarnia jego ciało. Strach przeszywał go od stóp do głów. Paraliżował ruchy i ściskał gardło.

- K... Kim jesteś? Skąd znasz moje imię?
Strach przeszywał go od stóp do głów.

- Jestem Madara... choć w krainach takich jak ty nie używa się naszych imion. Zwie się nas bestiami, duchami bądź demonami. To nieistotne.

Potwór jakby przyglądał się uważnie Vernonowi przez chwilę.

- Oh. Czyżbyś się bał? Tak... Ten zapach... Słusznie, śmiertelniku. Mógłbym zakończyć twój żywot jednym kłapnięciem szczęk, lecz... to jest twój sen, a ty usłyszałeś moje wezwanie. Możesz się uspokoić. Chociaż zapewniam cię, że jesteś tu naprawdę, to nie jesteś tu, można by rzec, ciałem. Nie masz się więc czego obawiać. W najgorszym przypadku obudziłbyś się... Lecz wtedy nie mógłbym dobić z tobą targu.

Vernona wcale nie uspokoiły słowa Wilka. Wziął głęboki oddech i wypuścił go. Lekko drżał.
- Dlaczego zostałem tutaj wezwany? Czego ode mnie chcesz? Jakiego targu?

- Chcę dokonać wymiany. Tak... Istoty takie jak ja... O ile są odpowiednio silne, inteligentne i zdeterminowane, potrafią skoncentrować się na tyle, by pomóc człowiekowi, którego wybiorą na swojego... towarzysza. Jakkolwiek różni się to od tego, co zwiecie Zaklinaczami, to zapewniam cię, że pomoże ci znacznie w nadchodzących czasach. Widzę w twoim świecie wojnę! Tak... I to nie tylko tą, która wydaje się oczywista... Zresztą - wkrótce sam się przekonasz. W zamian oczekuję, że wypełnisz dla mnie pewne zadanie... Nie bój się, i tak już zmierzasz w odpowiednim kierunku, nie stracisz na to wiele czasu... Poza tym, czuję, że samemu i tak pakujesz się prosto w te kłopoty, których i ja szukam. Ale bez mojej pomocy możesz sobie nie poradzić... - Demon przerwał na chwilę - Pytasz, dlaczego ty? Nawet dla tak potężnych istot jak ja odpowiednia koncentracja jest często poza zasięgiem. Po pierwsze, twoja szczególna więź z twoim towarzyszem... ułatwia mi wiele spraw. Po drugie, w jego oczach jesteś godzien zaszczytu współpracy ze mną. On jest pewien, że podołasz temu zadaniu.

Dreszcze przeszyły jego ciało od stóp do głów. Czuł, jakby żelazne kleszcze zacisnęły się na jego gardle. Z trudem dobierał słowa, choć nie za bardzo wiedział co miał powiedzieć.
- Jaką mam pewność, że chcesz mi pomóc? Jaką masz pewność, że ja Ci pomogę? Jakim jesteś Bogiem, co chcesz w zamian za pomoc i jak ta pomoc będzie wyglądać?
Vernon złapał się za głowę, tysiące pytań rozsadzały go od środka. Nie wiedząc co myśleć ani co zrobić, spojrzał po prostu na boga pod postacią wilka i czekał. Ten świat zdecydowanie różnił się od Ann... Nawet podczas przeklętej wyprawy, wężowe stwory, śmierdzące błotem wróżki czy jaszczury w slumsach nie były aż tak dziwnymi stworzeniami jak ten stojący przed nim.

- Tak dużo pytań, tak mało czasu... Człowieku - nie jesteś jeszcze przystosowany do bycia wzywanym przed moje oblicze. Nie będziesz w stanie utrzymać połączenia tak długo, żeby zaspokoić swoją ciekawość... Nawet teraz widzę, jak powoli się rozmywasz... Zbyt mocno dajesz ponieść się emocjom, a to wyprowadzi cię z krainy snu. Ale odpowiem na twoje pytania, przynajmniej na część, o ile zdążę... Jestem zaniepokojony. Wyczuwam, że wiele istot podobnych do mnie, związanych z ludźmi, podąża do miejsca, które nazywacie Północą lub już tam się znajduje. W twoim świecie, człowieku, nazywa się ich wilkołakami, albo likantropami. Ilu dokładnie ich jest, nie wiem, lecz przynajmniej tuzin. Co więcej - z jednym z nich nawet podróżujesz! Kolejnych zaś dwóch zdążyłeś już przelotnie spotkać na swej drodze. Chcę wiedzieć, dlaczego się gromadzą. Chcę wiedzieć, co im chodzi po głowach. Chcę, żebyś to dla mnie sprawdził. - Wizja zaczynała coraz bardziej się rozmywać - Wśród nich jest jeden dawny, hm... przyjaciel. Tym bardziej jest to dla mnie istotne. A teraz idź już, człowieku. Jeszcze się spotkamy, gdyż teraz jesteś na to zbyt słaby... - Słowa cichły, aż wreszcie stały się ledwo słyszalne, Vernon zaś wybudził się z wizji do zwykłego snu.

Saverock 17-08-2012 11:42

"I to miała być spokojna podróż na północ" - właśnie taka myśl towarzyszyła Ankarianowi, gdy wlókł się wraz z karawaną. Być ledwie żywym z powodu śmiertelnych ran to jedno, ale ledwie trzymać się na nogach z powodu choroby i złamanego nosa, to już lekka przesada. W czasie postoju mag podszedł do niego i podobno rzucił zaklęcie, które pomogło ze złamanym nosem. Chociaż tyle.

- Dzięki - mruknął Ank do maga, gdy ten odchodził. Gdy karawana znowu ruszała, Ankarian ledwo wstał, aby do niej dołączyć. Może to była racja, aby zapłacić za przewóz wozem. Nie. Nie zrobi tego. Nie chodziło nawet o pieniądze. Przecież się nie podda jakiejś chorobie. Poradzi sobie z trudami podróży.

Gdy zatrzymali się na noc w pobliżu ruin, Mirkan zaczął opowiadać o zamku, który tu kiedyś był. W sumie dla Ankariana ta paplanina nie miała większego znaczenia. Bardziej się interesował samym sobą i swoim coraz gorszym stanem. Ledwie dosłuchał do końca opowieści Mirkana i oddalił się na spoczynek. Snu teraz chyba najbardziej potrzebował.

Agape 18-08-2012 19:57

Kompletnie o niczym
 
Arabella walką się nie interesowała, nie widziała w niej nic ciekawego no może poza tym że to Ankarian wyzwał Vernona, który przecież niedawno stanął w obronie nożownika i tym razem chyba też próbował. Nie rozumiała tego i nie próbowała zrozumieć. Odłożyła laskę na wóz ciekawa jak długo zajmie iluzji wyczerpanie resztek energii i przemiana w miecz.

Podczas postoju skorzystała z okazji żeby przepłukać rzeczy, które tego wymagały w rzeczce i uprosić demona by pomógł je wysuszyć. Zadowolona z tego małego prania i lekkiej poprawy pogody ruszyła w raźno w dalszą drogę.

Kolejny postój przywitała z ulgą. Ogiera spętała i pozwoliła mu paść się na trawie, sama zaś podziwiała piękne widoki i słuchała opowieści.

Raków łapać nie łapała, ale pomogła zebrać nieco gałęzi i rozpalić ognisko, no i oczywiście zjeść skorupiaki, jak zwykle w pewnym oddaleniu. Lubiła raki chociaż nigdy nie jadła ich wprost nad jeziorem, co stanowiło całkiem miłą odmianę zwłaszcza, że jezioro było niezwykle malownicze.

Issander 20-08-2012 04:00

Nie śpieszyli się z wyruszeniem. Droga zapowiadała się szczególnie trudno, a z tego co mówił Mirko, Highmarket wcale już daleko nie leżało. Wystarczyło wspiąć się na przełęcz, po drugiej stronie droga miała opadać dużo łagodniej, a miasto leży nie dalej niż trzy godziny drogi od przełęczy, o ile idzie się w dół.

Kiedy obchodzili jezioro dookoła, ktoś nagle ktoś krzyknął, wkazując palcem w niebo. Wśród chmur, na wysokości otaczających dolinę wierzchołków majestatycznie sunął przez przestworza Smok...


Smoki: te gady można podzielić na dwie grupy. Pierwsza to magiczne istoty, zmutowane gady, występujące w wielkiej różnorodności form, kształtów i mocy, gdyż każdy z nich jest w zasadzie istotą innego gatunku. Niezwykle rzadkie, częściej występują w legendach niż w wiarygodnych źródłach.

Druga grupa, czyli Smoki Właściwe, to jeden z gatunków Vragów - wywodzących się od gadów inteligentnych istot. Wśród swoich pobratymców wyróżniają się na wiele sposobów. Po pierwsze, zdolnością lotu. Po drugie, rozmiarami ciała - największe ubite okazy dochodziły do prawie dwudziestu metrów rozpiętości skrzydeł i czternastu metrów długości ciała. Po trzecie, przystosowaniem do życia na północy. Niewiele gadów to potrafi, a jeśli idzie o Vragów, to Smoki są jedynymi.

Prawdopodobnie smoki wyewoluowały z ogromnych jaszczurek - ich tylnie nogi, położone mniej-więcej w połowie ciala, przekształciły się skrzydła, podczas gdy przednie stały się chwytne, gdyż nie musiały już dłużej dźwigać ciężaru ciała. W locie można je łatwo rozpoznać, gdyż ich ciało przyjmuje kształt odwróconej litery V - głowa i ogon opadają ku dołowi.

Choć oczywiście nie znalazła się jeszcze na tyle odważna osoba, żeby zbadać tryb życia Smoków (a nawet jeśli, to nie wróciła, żeby móc to opisać), to uważa się, że tworzą zorganizowane społeczności i są inteligentne. Tworzą narzędzia, choć widziano je jedynie korzystające z długich, dziesięciometrowych włóczni. Ich rozmiary sprawiają, że wtedy, kiedy są najczęściej widywane - czyli podczas polowań - nie potrzebują dodatkowych broni, a ogromne łapy nie pozwalają im zapawne na stworzenie pancerzy, które wymagają łączenia dużych ilości drobnych elementów.

Mimo, że inteligentne, ze względu na znaczne różnice w budowie nigdy nie udało im się nauczyć wypowiadać w żadnym z ludzkich języków (chociaż istnieją doniesienia, że próbowały w latach swojej świetności), co uniemożliwiło im w przeszłości przejęcie na stałe ludzkich terytoriów. Były lata, w których zapuszczały się daleko na kontynent, ale ostatecznie wyparto je wraz z wynalazkiem balisty, dzięki którym miasta mogły skutecznie się przed nimi bronić. Uważa się, że zamieszkują głównie dużą wyspę na północ od Ostatniego Bastionu i Półwyspu Północnego, na którym on leży, choć są to niezbadane tereny.


... Przez moment wydawało się, że Smok może zwrócić na nich uwagę, ale tak się nie stało. Szerokim łukiem skierował się na zachód, a karawana mogła kontynuować swoją podróż. Mirkan z przejęciem opowiadał, że tak daleko na południe Smoków nie widziano od dawna i że musi to o czymś świadczyć. Nakazał pośpieszyć się - być może Highmarket było w niebezpieczeństwie. Ostatecznie jednak rozpogodził się trochę, kiedy już wspięli się trochę wyżej.

Alnin swoimi wzmocnionymi zmysłami wyczuwał zapach... czegoś. Śmierdziało niczym połączenie psa i małpy. To znaczy, Alnin nigdy nie widział małpy, ale wydawało mu się, że wie, w jaki sposób powinna śmierdzieć. Także Barry był niespokojny.

- Najgorszy fragment już za nami. Za chwilę dojdziemy do rozdroży, gdzie szlak rozdziela się na swoje dwie odnogi, prowadzące przez Przełęcze Królewską i Goblinią. Tam oczywiście pójdziemy na Królewską i już po pół godziny powinniśmy być po drugiej stronie. Powinniście teraz uważać. W górach można spotkać goblinów i rozbójników, choć rozbójnicy już pewnie o tej porze roku pochowali się w jaskiniach, a gobliny są zbyt słabe, żeby zaatakować karawanę, a jak już się odważą, to i tak najczęściej uciekają, gdy pierwszy z nich padnie z bełtem w brzuchu. Chociaż trzeba przyznać, że ciężko te małe skurwiele trafić. Tak czy siak, najważniejsze, że udało nam się dotrzec na przełęcz zanim spadł grubszy śnieg - Rzeczywiście, gdzieniegdzie leżaly kupy śniegu, najwyraźniej z opadów, ale z powodu późniejszego ocieplenia trochę podtopniały i nawet jeżeli czasem leżały na samym trakcie, to nie były dużą przeszkodą. - Nie mogę już się doczekać, kiedy wreszcie sprzedam ten cały ładunek i będę mógł... O, cholera!

Droga, jakieś sto metrów od rozwidlenia, zotała zasypana przez lawinę. Jako, że w tym miejscu było dość płasko, ogromna część głazów zatrzymała się, nie spadając do samej doliny. Niektóre z nich mogły ważyć nawet po kilkaset ton. Przekopanie się, nawet z pomocą maga, zajęłoby wieki. Mirkan zarządził postój i poszedł obejrzeć z bliska, jak to wszystko wygląda, choć od razu było wiadomo, że tędy nie przejadą. Wrócił po chwili, znacznie szybciej i bardziej zdenerwowany, niż powinien.

- Gobliny. Sięgnijcie po broń!

Rzeczywiście, po chwili smród poczuli wszyscy. Zobaczyli też pierwsze gobliny - małe, obdarte istotki, skradające się szczelinami. Część wychodziła spomiędzy zawaliska, część odcięła drogę powrotu - wydawało się, że każde miejsce, w którym mógł ukryć się goblin, było przez nie okupowane.

Wkrótce wręcz zaroiło się od niskich, małpowatych, owłosionych kreatur. Część trzymała włócznie, część pałki, a część nawet prymitywne łuki. Musiało być ich przynajmniej ze dwieście. Ale nie atakowały. Zbliżały się jedynie czujnie, trzymając dystans i okrążając członków karawany. Wreszcie, kiedy podeszły już na tyle blisko, że każdy krok dalej musiałby się skończyć rozpoczęciem walki, zatrzymały się, a na przód wystąpił nieco wyższy osobnik (albo wydawał się wyższy przez kościano-skórzaną koronę, którą nosił), z mnóstwem tatuaży i kościanej-drewnianej biżuterii, dzierżący ozdobną włócznię - najwyraźniej wódz, albo szaman. Zaczął mówić zaskakująco niskim jak na tak małą istotę głosem.

- Wy człowieki wkroczyć na nasz teren! Wy nasi goście! Zapraszamy! Zapraszamy was do nasz obóz. Broń odłóżcie! Walki zaniechajcie! Krzywdy wam nie zrobimy, ale przepuścić was nie możemy. - Kilka goblinów zdążyło się już zainteresować zawartością wozów - A do tego On chce się z wami widzieć. - Goblin powiedział "on" niemal nabożnie.

Riskan: Zauważyłeś, że gobliny zachowują się bardzo dziwnie. Choć widziałeś je głównie z daleka - Mirkan dobrze mówił, że gobliny unikają uzbrojonych grup ludzi jak ognia - to słyszałeś o nich co nieco i wiesz, że taka dyscyplina z jaką urządziły zasadzkę jest dla nich nietypowa. Co więcej, kiedy już gobliny uzyskały nad wami przewagę, aż dziw cię wziął, że nie postanowiły jej wykorzystać i roznieść was na włóczniach.

Saverock 20-08-2012 10:24

Pod koniec podróży zaczęło dziać się więcej niż przez całą drogę. Chociaż Ankarian bardziej był zainteresowany samym sobą, to musiałby być ślepy, aby nie zauważyć smoka, który przyciągnął spojrzenia chyba wszystkich wokół. Kichnął już sam nie wiedział, który raz. A kichnięcie zdecydowanie nie pasowało do tej chwili, gdy smok leciał w oddali. Jakby odebrało cały majestat sytuacji. Leciał smok, każdy się nim zainteresował, a tu nagle ktoś kicha. Jednak Ank w żaden sposób się tym nie przejął. Po kichnięciu znowu poczuł silniejszy ból w nosie i z trudem opanował się przed próbą dotknięcia go.

Mirkan kazał przyspieszyć, co zdecydowani nie podobało się Ankarianowi. W sumie po porządnym odpoczynku czuł się lepiej, ale nie znaczyło to, że miał zamiar już szybko chodzić, aby nadążyć za pozostałymi. W czasie drogi znajdował się gdzieś na środku karawany. Gdy zatrzymali się z powodu zablokowanego lawiną przejścia, oparł się o jeden z wozów i czekał.

Niedosłyszał krzyku Mirkana i dopiero, gdy sam dostrzegł gobliny, zrozumiał, co się szykuje.
- Broń, gdzie moja broń? - właśnie to miał zamiar zrobić na początku. Planował krzyk, ale z powody obolałego gardła, wypowiedział to tak cicho, że sam ledwo to słyszał. Nie wiedział, gdzie miał broń, a gobliny się zbliżały. W swoim aktualnym stanie raczej wiele nie zdziała w walce. Szczególnie w zwarciu. Gdyby miał noże, mógłby z bezpiecznej odległości nimi miotać, ale teraz był bezsilny.

Wtedy stało się coś dziwnego. Gobliny nie rzuciły się do ataku, tylko okrążyły karawanę i zatrzymały się. Jeden z nich, jakiś dowódca, a na pewno ktoś ważny, wystąpił trochę do przodu i zaczął mówić. Ank za nic nie potrafił zrozumieć o co w tym wszystkim chodziło. Gobliny nie atakowały i do tego chciały ich ugościć. I co to był za "On", który chciał ich zobaczyć? To wszystko było bardzo dziwne.
- I tyle ze spokojnej podróży na północ - mruknął pod nosem.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:25.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172