lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   [Autorski| +18] "Rebelia" (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/15351-autorski-18-rebelia.html)

Dark_Archon_ 27-07-2015 22:31

Brama Twierdzy, Wieża wschodnia, dzień 3, popołudnie

Dźwięk rogu groźnie rozbrzmiał nad twierdzą. To Günnar Brann zadął, czyniąc tym alarm.
- Jazda Ÿekebørdzka! - wrzasnął ze szczytu wieży
Zrobił się zamęt na dziedzińcu. Kilku mężów wybiegło z na dziedziniec trzymając w rękach miecze, tarcze i topory.

Czterech jeźdźców spokojnym galopem zbliżało się do bram twierdzy. Po ich twarzach i ubraniach widać było zmęczenie i trudy podróży. Gdzieniegdzie nadszarpany strój i uszkodzony pancerz świadczył o stoczonej walce. Nie mieli też żadnego hfernu, ani innych znaków. Mimo wszystko jechali dumnie wyprostowani w siodłach, jak na jakiejś wojskowej paradzie. Dojeżdżając do bramy przeszli do wyciągniętego kłusa. Czwórka z nich stanęła, gdzieś w odległości około 20 metrów od bramy. Prawoskrzydłowy natomiast wyjechał na długość konia do przodu i stanął wzdłuż ich linii.
- To nie brzmi dobrze - Løkiemu Barnëtowi wyraźnie nie spodobały się dźwięki dochodzące z twierdzy.
- Zdecydowanie. Zadmij w róg, Løki – dał znać Leif, intensywnie wpatrując się w bramę. Jeźdźcy stali tak, trochę spięci, czekając na to, co się wydarzy dalej.

Kolejny, tym razem mniej donośny dźwięk rogu poniósł się po okolicy. Berg Størr wpatrywał się z okna wieży w przybyszów.
- To sam syn Jarla Ølafa Hälsten’a... - Spojrzał przez ramię na swojego dowódcę - Czego tu chcą?
Do strażnicy po schodach wbiegła Sasme. Bjørk Bein natomiast, stał i trzymał oszczep o dużym, szarpanym ostrzu, gotów pobiec na szczyt wieży.
- Powiedz jedno słowo… - syknął

Ingrid Thørkell, zaniepokojona odgłosami rogu zwiastującego alarm, pobiegła wraz z innymi w kierunku wschodniej wieży. Wbiegła do strażnicy zaraz po Sasme i spojrzała w kierunku gdzie skierowane były spojrzenia pozostałych osób. Gdy poinformowali ją kto stoi u wrót twierdzy powiedziała zdecydowanym tonem:
- Wpuście ich do środka. Leif Ølafson przyjaźnił się z moim bratem i razem z nim walczył na pustkowiach Fiørken.
Usłyszawszy słowa Ingrid, łowca morsów bezzwłocznie odsunął rygle i własnoręcznie otworzył bramę. Przez krótką chwilę stał w przejściu przyglądając się przybyszom, po czym skinął głową i ustąpił, zapraszając jednocześnie do środka. Brama stęknęła. Bjørk Bein pomógł, bo wrota ciężkie i popchnął jedno skrzydło. Teraz Twierdza stała otworem.

- Tak po prostu nas wpuszczają? Spodziewałem się grupy zbrojnych na powitanie – rzucił z przekąsem uwagę Rolf Tørdenson. Cała drużyna się rozluźniła widząc otwartą bramę i żadnego strzelca z napiętym łukiem na murach. Stępem minęli bramę, po czym zsiedli z koni. Leif spojrzał na otwierających bramę ludzi i rzekł do nich:
Zaprowadźcie mnie do dowódcy.
Nim wykonali jednak polecenie, Ingrid zeszła z wieży i podeszła do jeźdźców:
- Leifie Ølafsonie witaj w Twierdzy Borgrfiel. Jestem Ingrid Thørkell, siostra Ulve. Dziś wieczorem żegnamy mego ojca i tych którzy zginęli w ostatniej bitwie. Zapraszam na ucztę.
- Jarl Reidar nie żyje? – zapytał poruszony Johänn Hoflandsøn. Jako najstarszy z grupy jeźdźców widocznie miał przyjemność znać osobiście władcę Skätte.
- To rzeczywiście smutne wieści – dodał Leif – Lecz na pewno biesiaduje teraz ze swoim synem w Valhalli. Chodźmy więc, wzniesiemy toast za poległych.
Leif, Johänn i Trÿsgørr przekazali konie młodszym towarzyszom, by udać się spokojnie na ucztę. Leif jeszcze podszedł do Rolfa Tørdensona i polecił mu, aby małego Fenrira – jak nazwali swojego nowego pupila - pod opiekę tutejszemu psiarczykowi. Szczenię Värga było niewidoczne, zawinięte w skóry i przywiązane do siodła.
- Jutro przyjdę, sprawdzę jak się miewa. Spotkamy się na uczcie.

MTM 28-07-2015 01:01

Dzień 3, gdzieś za Górami Højgräd, Popołudnie

Słońce powoli schodziło z zenitu, kiedy grupa Vuka rozstała się z nowymi przyjaciółmi na wierzchowcach należących do drużyny Leifa. Po trzech pełnych przygód, niebezpieczeństw, przesiąkniętych mrozem i wysiłkiem dniach udało im się cało opuścić Góry Højgräd. Teraz znajdowali się nad brzegiem rzeki, która swe źródło brała u Twierdzy Börgefjel. Kierując się jej korytem przed zmierzchem powinni dotrzeć do upragnionego celu. Przynajmniej tak sprawa wyglądała z pieszą wędrówką. Leif dysponował końmi, którymi miał teraz się posłużyć, by dotrzeć na miejsce wcześniej, zbadać teren i zapowiedzieć bandę strażnika.

- Myślisz, że coś tam zastaną? - zapytał stary Hälldor Ürke, który stał obok Athelwina, podobnie jak on, wpatrując się we znikające za horyzontem sylwetki jeźdźców.
- Mam taką nadzieję, przyjacielu. Naprawdę mam - odpowiedział zmęczonym głosem Vuko. - Dobra, panowie, ruszać zady. Jeszcze kilka godzin i będziemy w domu! - zawołał, odwracając się do reszty.


Kolumna wędrowała już jakiś czas. Słońce jeszcze przyświecało, a śnieg pod stopami poddawał się w walce z temperaturą. Na końcu formacji szli Bërsi Tenner i Mäkkan Flöy.



- Ej, wielkoludzie! - zawołał mężczyzna o rudej czuprynie.
- Czego chcesz, Bërsi? - odpowiedział poirytowanie rosły wojownik, zwany Mäkkan.
- Pogadać chciałem tylko. Podróż mi się nuży. Z tego co mówił Ingën, za jakiś czas powinniśmy dotrzeć do twierdzy, a ja już nie mogę się doczekać - zagaił podekscytowanym głosem Tenner.
- Rozumiem to, mały człowieczku. Wszyscy jesteśmy wyczerpani i głodni - odmruknął Flöy, pocierając swój bark.
- To prawda. O nogi i żołądek trzeba dbać w tej krainie. Ja jednak mam jeszcze inne, równie ważne potrzeby - powiedział zagadkowym głosem rudy.
- Taak? Jakie to? - zapytał zaciekawiony wojownik, spoglądając na towarzysza.
- Podymałbym - odpowiedział bez namysłu niższy Nordianin, robiąc przy tym zatroskaną minę. - Myślisz, że w twierdzy mają jakiś burdel?
- Ej, Bërsi, Bërsi. Tobie tylko jedno w głowie. Ale w sumie masz rację. Przydałoby się coś poszukać.


Krajobraz przewijał się jak w kalejdoskopie. Z jednej strony mocarnym ramieniem okalały ich gór, z drugiej natomiast biegła nitka życiodajnej wody. Niebo zaczęło szarzeć. Powietrze mimo to było orzeźwiające, ułatwiające wędrówkę. Gdzieniegdzie przeskakiwały okazy mniejszego zwierza.

- Co zrobisz, jeśli okaże się, że to koniec rebelii? Że straciliśmy większość sił i nie ma planu na dalsze działanie? - zapytał nagle idący niezmiennie na przedzie łucznik Ingën Møggur Hälldora Ürka, który tym razem trzymał się za nim.
- Jeśli pytasz, dokąd pójdę, to odpowiem ci, że mam dom. Cała wioska czeka na mój powrót z wyprawy - odpowiedział ochrypłym głosem, spoglądając na młodego strzelca jedynym zdrowym okiem.
- To prawda, że byłeś wodzem w swojej wiosce? Przewodziłeś chłopom? - bez ogródek zadał kolejne pytanie. Møggur bywał bardzo bezpośredni, kiedy już zabierał w czymś głos.
- Byłem, ale to nie było dla mnie. Nie potrafię się już troszczyć o tylu ludzi. Za stary jestem. - Odpowiedź była w zaintonowana w taki sposób, iż Ingën nie drążył dalej tematu.
- A co z naszym dowódcą? Kim tak naprawdę był Vuko Athelwine? Nie znałem go od początku. Zwerbowaliście mnie dopiero po drodze - dopytywał dalej chłopak, uprzednio upewniając się, czy wspomniana osoba go nie słyszy.
- On nie ma dokąd wrócić. Vuko prowadził życie pozbawione jakiegokolwiek celu. Był strażnikiem w Tøgvannët. Ale nienawidził swojego życia, widziałem to w jego oczach. Można było w nich dostrzec pewną nadzieję, jakby na coś oczekiwał - starszy góral zadumał się, wspominając przeszłe dzieje.
- Dlaczego nie nosi klanowego hfernu? - dociekał łucznik.
- Utracił prawo do noszenia go po tym, jak został wyrzucony z rodziny. Ale to historia na inny czas, chłopcze - uśmiechnął się przyjaźnie do Ingëna.- Lepiej pobiegnij i spróbuj dostrzec twierdzę, czuję, że to juz niedaleko.


Słońce zaczęło zachodzić. Dodatkowo z nieba zaczął padać śnieg. Nieśmiało, bowiem dotykając sylwetek podróżnych od razu topniał.

- Jesteśmy już blisko - wysapał Ingën Møggur, który kilka minut temu odbiegł od grupy na kilkadziesiąt metrów, by zbadać teren. - Widziałem jakiś ogromny ogień, którego odblaski odbijały się na murach twierdzy. Co oni tam robią? Świętują porażkę? - zapytał zdezorientowany, spoglądając na resztę drużyny.
- Zapewne wkrótce się przekonamy, o ile nasz przyjaciel Leif uprzedził gości w twierdzy o naszym przybyciu. W innym razie możemy nawet nie podejść do bramy żywi - odpowiedział z uśmiechem na ustach Vuko. Cieszył się, że są już u celu. Długo wędrowali. Potrzebowali odpoczynku.
Po kilku minutach drużyna strażnika zbliżała się wolnym krokiem w stronę twierdzy. Ustawili swobodną linię, tak, by obserwatorzy na basztach mogli łatwo rozpoznać ich siłę.
- Tylko spokojnie - zawołał Athelwine do swych podkomendnych. - Łapy na widoku. Nie chcemy rozzłościć naszych gospodarzy - zakomenderował, spoglądając przed siebie.

Podchodząc bliżej, drużyna Vuka dostrzegła jakieś światło nad bramą. To była pochodnia. Zostali zauważeni.
- Kto tam? - usłyszeli jakiś głos, prawdopodobnie należący do operatora wrót.

Dowódca grupy pieszych dał znak dłonią, by zatrzymali się tuż obok niego. Odchrząkając tymi słowami zawołał w stronę bramy:
- Jestem Vuko Athelwine, a to moi podkomendni. Walczyłem, narażając życie moje i mych braci na Pustkowiach Fiörken za sprawę powstania ludzi północy.
Strażnik zamilkł na moment, by dać ludziom za bramą czas na przyswojenie tych wiadomości. Na koniec zaś dodał:
- Kilka godzin temu przybyła w te rejony grupa jazdy pod dowództwem walecznego Leifa. O ile został wpuszczony w wasze progi, poręczy za mnie, iż jestem waszym sojusznikiem.
Czekając na odpowiedź Nordian, Vuko uśmiechnął się słabo, jakby mając nadzieję, że to przekona strażników bramy. Ostatecznie zależało mu na tym, by gdzieś odpocząć. Choćby to miała być jakaś stodoła w tej twierdzy.

Wyczekując cierpliwie wrota zostały dla nich otworzone. Dopiero po tym zdołali dosłyszeć jakieś dźwięki instrumentów, śpiewów i okrzyków, jakby wyrwane z jakiejś uroczystości.
- Wchodźcie - zawołał do nich człowiek na bramie.
- Nie czekamy na drugie zaproszenie - zawołał Vuko do swych podkomendnych, jednocześnie widząc rosnące zadowolenie na ich twarzach. Są w bezpiecznym miejscu. Wreszcie będą mogli odpocząć. Tak, jak im obiecał.

Nie zwlekając więcej, przekroczyli próg, zostawiając mrok, śniegi, zawieruchy, Värgi, lawiny, Thursów i inne niebezpieczeństwa daleko za sobą. Tu powitało ich ciepłe światło ogromnego ogniska rozpalonego na dziedzińcu.
- Mamy stypę po Jarlu Thorinie - zagaił barczysty gwardzista zamykając za nimi bramę, po czym wskazał palcem na lewo - Pójdźcie tam. Napijcie się i zjedzcie coś.

Vuko podziękował strażnikowi skinieniem głowy, po czym pociągnął swych ludzi za sobą. Nie musiał się odwracać, by widzieć ich rozradowane twarze. Szóstka mężczyzn szła klinem, rozglądając się wokół zaciekawieni, jakby zostali wyjęci z innej epoki.

- Za mną. I słuchać się, co mówię. Jesteśmy bezpieczni, ale nie możemy pozwolić sobie na swawolę - powiedział Athelwine, nawet nie spoglądając na swych podkomendnych.

Martinez 28-07-2015 19:47

Twierdza Börgefjel, noc dnia 3 na 4. Biesiada.
 


Chmury kłębiły się nad kotliną kompletnie przysłaniając gwiazdy. Z nieba spadały płatki śniegu, wirując w powietrzu jakby tańczyły. Właściwie wszystko wirowało, tańczyło i działo się z wolna…
Choć było zimno, kilku mężczyzn rozebranych do pasa wyginało się w dzikich pląsach na dziedzińcu, wokół płonącego stosu. Po środku z rękami w górze kołysała się naga Stÿria. Jej rude włosy i iskrzący się żar ogniska zdawał się zlewać w jedno. Jej białe nogi wydeptywały ślady w rozgrzanym błocie.
Rytm bębnów. Wibrująca od uderzeń koźlęca skóra. Rozmazane twarze...



Harpa Bårra

Harpa Bårra wtoczył się z impetem do Sali Obrad zostawiając za sobą blask ognia by od razu wpaść w tłum głośnych biesiadników i duchotę. Tu także tańczono, pito i objadano się. Wyostrzył spojrzenie. Śliczna Maren Kristiånbjørk wybuchnęła śmiechem i posłała zalotne spojrzenie. Minął ją obojętnie i przepchał się do wielkiego stołu gdzie siedział Urcha i inni kamraci. Klapnął na ławę ciężko i nim ogarnął otoczenie, Dagur polał mu miodu.
Tehngowie siedzieli blisko siebie. Hardull, Lief, Svali i Kane. Obok stała Ingrid, a do sali właśnie wszedł Vuko z kompanią. Cały obsypany śniegiem, który szybko topniał. Pokierowany przez kogoś, podszedł do stołu z badawczym spojrzeniem.
Na stole leżał pieczony świniak, którego jeszcze nikt nie ruszył a rogi pełne były piwa i miodu.




Kompania Svaliego siedziała przy jednym stole; zdawali się być obojętni i niezainteresowani tym, co działo się na sali, ale zarazem popatrywali zezem na dowódcę, jakby szukając u niego potwierdzenia. Svali w końcu kiwnął głową; należało im się. Jego ludzie byli spragnieni jadła, napitku i ciepła kobiecych ciał. Od wielu dni nie zaznali niczego więcej niż twarda ziemia, lepka krew i nieustanny wysiłek - odpoczynek więc mogli mieć w pełni zasłużony. Bez Serca wypuścił ich na chwilę ze szponów swej żelaznej dyscypliny, pozwalając wygłodniałej sforze poszaleć ile dusza zapragnie. Jedna po drugiej koszmarne gęby wstawały od stołu, by z drapieżnymi uśmiechami rzucić się w rytm szaleńczego tańca, pijaństwa i obżarstwa, okazjonalnych bijatyk i gwałtownej namiętności.

Svali został sam. Skryty w cieniu, obserwował kotłujący się na dziedzińcu tłum, chłodnym spojrzeniem wyłuskując spośród biesiadników tych co znaczniejszych - dowódców, sierżantów... i samą jarlównę, której poświęcał najwięcej czasu. Nie czynił wcale z tych obserwacji sekretu; obojętna twarz jednak nie zdradzała, co myślał o swoich celach. Popijał lekkie piwo; czysta koszula wisiała na jego żylastym, wychudzonym ciele, a ciemne włosy spiął w krótką kitkę; nic nie przesłaniało jego paskudnej, obrzydliwej blizny koloru i faktury surowego mięsa, w której, jak biel kości w rozpłatanych trzewiach, błyskało mleczne oko bez powiek. Zdrowe, lodowe oko ścigało poszczególne osoby, jak sokół mysz, dopóki nie skryły się w kłębowisku innych ciał.

Ingrid przechodziła od jednego stołu do drugiego popatrując czy gdzieś nie brakuje jadła czy napitku i wskazywała służbie miejsca o które należy się zatroszczyć. Jej twarz pozostawała poważna, ale kobieta uprzejmie odpowiadała na pytania gdy ktoś ją zaczepił. Cieszyła się, ze tylu ludzi zdążyło dotrzeć do twierdzy na pogrzeb. Miała nadzieję, że będzie ich jeszcze więcej zanim niebezpieczeństwo nadciągające od strony Skatte stanie się realne.

W kącie sali dało się słyszeć gromkie okrzyki kibicowania, gdzie kilku najbardziej rosłych wojów o mięśniach jak zwój poskręcanych lin marynarskich, siłowało się na rękę dojąc przy tym miód i wrzeszcząc wniebogłosy. Była to ta atrakcja, która przyciągała co trzeźwiejszych mężów, którzy dopiero rozpoczynali ten upojny wieczór. Wśród tego męskiego, spoconego towarzystwa, siedziała Sigrudur Jonsdottir - baba o mocnych barach, której ramię właśnie zwaliło z taboretu jednego spitego piwskiem chojraka.

Bardziej zaprawieni miodem mogli dołączyć się do dzikich tanów na dziedzińcu lub rzucania toporami w pniaki, a jeśli któremuś zeszło na amory, to musiał się wykazać. Dziewczyn było niewiele i każda mogła wybrzydzać jak chciała.

MTM 28-07-2015 23:50

Biesiada rozkręcała się wokół postaci Vuko. Radość, taniec i śpiew nie opuszczały tych okolic nawet na moment.
Strażnik nieśmiało kroczył w stronę stołu obsadzonego przez kilku mężczyzn. Athelwine miał nadzieję znaleźć nowych przyjaciół i uznał, że w tym miejscu spróbuje najpierw. Starszy człowiek, który jak Vuko później się dowiedział zwany Eron Stase, zaufana osoba rodu Thørkellów, oderwał się od toczonej przy stole dyskusji, poprawił się na krześle i spojrzał na zbliżającego się strażnika.
- To zapewne Vuko Athelwine. Siadaj przy nas. Pewnieś zmęczony. Poznajcie się wszyscy - powiedział słabym głosem, kiedy ten podszedł już do zebranych.

Vuko spojrzał na starszego mężczyznę, który go powitał, próbując sobie przypomnieć, czy kiedyś już go nie spotkał. Nie chcąc jednak stać przed nowymi towarzyszami jak kołek, przyłożył pięść do ust i odchrząknął.
- Pozdrawiam was, kamraci - rzucił spojrzeniem po siedzących przy stole, uśmiechając się lekko do Leifa, który był jedyną mu znaną osobą oraz zatrzymując na kilka chwil wzrok na dziwnym jegomościu o oszpeconej twarzy. - Prawdę mówisz. Wiele dni zajęła nam podróż z Pustkowi Fiörken oraz przedzieranie się przez Góry Højgräd. Przede wszystkim chciałbym podziękować za gościnę - ponownie skupił wzrok na najstarszym mężczyźnie. - Ja i moi ludzie jesteśmy wyczerpani i potrzebujemy odpoczynku. Dlatego też jestem ogromnie wdzięczny za to, iż przyjęliście nas pod swój dach.

Eron skinął głową i machnął na urodzajną służkę zwaną Maren, która pospieszyła z dzbanem do stołu.
- Zasiądź z nami, Vuko - starzec wskazał wolne miejsce - Później Maren przydzieli ci komnatę, dla ciebie i twoich ludzi.
Maren polała w nowy kubek wina i postawiła przed gościem. Vuko skinieniem głowy podziękował za napitek i przysiadł do zebranych.Eron kontynuował, mówiąc już do wszystkich przy stole.
- Jutro, jak już wypoczniecie i kac wam zejdzie, zabierzemy się za obrady. Jutro zwołuję Muud. Każdy, kto dalsze swoje losy związuje z rebelią, będzie mógł zasiąść w tej sali i zabrać głos. Wybierzemy przywódców. Odnowimy przysięgi - tu przerwał na chwilę by łyknąć trunku i zaraz kontynuował z kwaśnym grymasem na twarzy
- Komu nie po drodze z nami, może jutro odejść w pokoju. Idą nowe czasy, mniej nam sprzyjające… Nie będzie nikt wobec tych, którzy odejdą chować urazy.
Zakaszlał i spojrzał w kubek
- To samogon?

Vuko przysłuchiwał się wszystkiemu w skupieniu. Cieszył się w sercu, iż tu w twierdzy wciąż znajdują się ludzie, którzy pomimo początkowej porażki nadal byli gotowi kontynuować rebelię.

- Jeśli wolisz wino zaraz każę Maren je podać. - Powiedziała kobieta o majestatycznej postaci podchodząc do stołu. Z jej sylwetki bił wigor znany Vukowi z rodu Thørkellów. Niewiasta spojrzała na nowego przybysza. - Jestem Ingrid Thørkell. Słyszałam, że przybyłeś przez góry prosto z pola bitwy. Jak myślisz jaka jest szansa, że dotrą do nas jeszcze jakieś oddziały?

- To prawda, córko jarla Reidara - odpowiedział kobiecie Athelwine, który poznał osobistość. - Niestety, jak walka z Thursami, tak i góry bywają równie niebezpiecznie. Tylko cudem udało mi się uniknąć spotkania z przerażającym Värgiem oraz uchronić przed potęgą lawiny. - Vuko wziął kubek w swoje zmarznięte dłonie, które powoli się ogrzewały i upił tęgi łyk wina. Następnie odstawił naczynie i wytarł usta o rękaw. - Nie byliśmy tymi, którzy wyczuwając okazję w pierwszej chwili uciekli z pola bitwy. Walczyłem do końca, jednak połączona siła Thursów i zdrajców była przytłaczająca. Opatrzność boska pozwoliła mi i garstce mych kamratów opuścić Pustkowia Fiörken cało. Niestety drużyna Leifa Ølafsona Hälstena była ostatnią, na jaką się natknąłem przy przeprawie przez Góry Højgräd. A to, co widziałem na Pustkowiach… Wielu, bardzo wielu walecznych mężów poświęciło swe życie w walce za sprawę rebelii. - Strażnik ponownie skosztował alkoholu i spuścił głowę, przypominając sobie przerażające obrazy z pola bitwy.

- Wiem o tym lepiej niż bym chciała. - Ingrid skinęła głową. - W tej bitwie straciłam brata, męża i wielu przyjaciół. Dzisiejsza uczta, to nie tylko pożegnanie mojego ojca, to także uroczystość ku ich pamięci. Nie mogę pożegnać ich i uczcić osobiście. Dlatego chciałam to zrobić choć w taki sposób.

Vuko prawdziwie podziwiał tę kobietę, która mimo dotkliwych strat w bliskich, nie poddawała się i szukała zemsty.

- Niech zatem pamięć o nich nigdy nie zaginie - powiedział Vuko, otrząsając się z przemyśleń. - I jeśli to, co mówisz, starcze, jest prawdą, to zaszczytem dla mnie będzie dołączenie się do waszych obrad. Wszak póki żyją prawdziwi Nordianie, póty nasza rebelia trwać będzie. - Athelwine ponownie podniósł kubek i przepił do no
wych towarzyszy.


Przez dalsze godziny uczta trwała w najlepsze. Bawiono się, opowiadano historię z bitew oraz wspominano poległych bohaterów. Vuko był zadowolony z tego, iż tu trafił. Wśród tej braci czuł się niczym jak w domu. Pragnął podjąć dalszą walkę i stanąć ramię w ramię z zebranymi w tej twierdzy. Choćby to miała być ich ostatnia bitwa.


Po pewnym czasie, kiedy już niemalże wszyscy biesiadnicy byli co najmniej pijani, Athelwine wstał od stolika i lekko chwiejnym krokiem przeszedł się na spacerek po twierdzy. Wtedy to podeszła do niego ciemnoskóra kobieta, która bacznie obserwowała go od kilku godzin. Jak się dowiedział, należała do załogi niejakiego Herdulla Bjornsona i była łowczynią głów. Lakoniczna i bezlitosna kobieta, jak mówili.

Szybko to potwierdziła w czynach, bowiem pozbawiona finezji słów i gestów, lekko pchnęła strażnika, tak iż ten zachwiał się i plecami oparł o ścianę. Wokół nich nie było wielu gapiów.

- Tam są komnaty - powiedziała szorstkim głosem, wskazując wspominane miejsce ręką. - Chodź - dodała, niczym wydając rozkaz. Wpatrywała się w niego morderczym wzrokiem, a czekając na jego reakcję, zaczęła wodzić dłońmi po jego ciele, w pewnym momencie szczypiąc go w tyłek.

- Ch... chwillluniaa, panienko. Nie tak... hip... szyypko. - odpowiedział Athelwine dość rozluźnionym głosem. Jego smętne spojrzenie mierzyło się z jej wymagającym posłuszeństwa wzrokiem.

Sasme, bo tak kobiecie było na imię, nie będąc uzbrojona w cierpliwość zjechała ręką na krocze swojego wybranka, być może próbując w ten sposób wyperswadować od niego pozytywną odpowiedź.
Vuko raz jeszcze się jej przyjrzał. Musiał rzec, iż była zgrabna. Wąska w pasie, szczupła, egzotyczna. Niejeden południowy kupiec oddałby za jej ciało majątek. I jeśli taka kobieta proponowała komuś darmowy seks, pewnie tylko głupiec i niedołęga by się nie zgodził.

- Nie jestem twoją zwierzyną - nieporadnie odepchnął Sasme, chwilowo skupiając w sobie trzeźwość umysłu i bystre spojrzenie. - Zostaw mnie w spokoju, albo poszatkuję cię jak Thurskie ścierwo.

Mulatka nie wyglądała na przejętą jego groźbami. Zmierzyła go tylko wzrokiem i mruknęła coś pod nosem odwracając się do niego plecami, co zabrzmiało jak "głupi kutas".


Po paru minutach Vuko toczył się z butelką wina w dłoni sam do komnat, korzystając przy tym ze wskazówki ciemnoskórej. Na coś przynajmniej się przydała.

dzemeuksis 29-07-2015 08:23

Łowca morsów myślami był daleko stąd: w jednej z małych rybackich wiosek rozsianych wzdłuż zachodniego wybrzeża Nordii wraz z żoną i synem, których nie widział od dwóch lat. Herdull zostawił ich, by ruszyć na wojnę z Thursami. Zarządcy mianowani przez najeźdźców żądali tak wielkich danin dla siebie, że polowanie na morsy przestało mieć jakikolwiek sens. Nie mając odpowiedniego urodzenia i nie chcąc się korzyć, nie widział dla swojego syna żadnej przyszłości.

Dlatego właśnie był teraz tutaj, wraz z niedobitkami armii Thorkella. A przyszłości jak nie było, tak nie ma. Nic to, trzeba będzie coś uradzić, kiedy Eron zwoła Muud. Teraz Herdull tylko słuchał, patrzył i myślał. Czy formująca się kompania dzielnych wojów wystarczy, by stawić czoła przeważającym siłom wroga i wzniecić ducha rebelii w rozleniwionej i pogodzonej z losem ludności? Gdzie szukać sprzymierzeńców? Wszak najtężsi wojownicy właśnie polegli. Innych nie było, albo nie mieli ochoty walczyć za wolną Nordię. Koniec końców i tak nie było odwrotu. Gdyby wrócił do swojej wioski i próbował żyć, jak dawniej, to ktoś w końcu rozpoznałby go i wydał Thursom. Pozostawała tylko walka. Nieważne jak beznadziejna, nieważne jak rozpaczliwa. Byle zaciekła.

Do uszu Herdulla doleciały wiwaty i gratulacje wznoszone pod adresem Berga, który zwyciężył w zawodach w siłowaniu się na rękę.
- Mocnyś, chłopaku, ale nie myśl, że najmocniejszy - powiedział do siebie łowca morsów i uśmiechnął się pod wąsem.
Zwlókł się z ławy i podszedł do miejsca, gdzie fetowano zwycięzcę zawodów. Patrząc na Berga zdjął futro, podwinął rękaw i zasiadł za stołem.
- No dalej, Berg! Sprawdź się z prawdziwym przeciwnikiem! - ryknął Bjornson.

Obaj mężczyźni spletli dłonie i już za chwilę mocowali się na stole napinając mięśnie. Obaj zacisnęli zęby, a ręce im drżały. Tłum kibicował wrzeszcząc i rozlewając piwo. Po kilku minutach wciąż nie było wygranej. Była to znacznie dłuższe starcie niż poprzedników. Powoli tłum ucichł, a z gardeł rywali zaczął dobiegać gulgot i warkot. Wreszcie przy naprawdę wielkim wysiłku, dłoń Brega Storra pacnęła z hukiem o blat stołu. Herdull wygrał. Wybuchła euforia stojących wokół mężczyzn. Zaraz przyniesiono róg bawoli, który służył za lejek i rozpoczęło się pojenie zwycięscy.

Martinez 29-07-2015 12:07

Dzień 3, noc. Twierdza Börgefjel
 
Skrzypnęły drzwi i do lochów na chwilę, wpadło trochę nocnego światła, dźwięków bębnów i wrzasków bawiących się ludzi. Kilka kroków odbiło się echem by już za chwilę z kolejnym jękiem zawiasów, lochy stały się ciemne i głuche. Zafurkotała pochodnia. Chodaki uderzyły kilkanaście razy o stopnie schodów, rozdeptując plamy wody. Przygarbiona postać stąpała ostrożnie, dysząc i świszcząc, owinięta w łachmany. Teraz było wyraźnie słychać rytmiczne opadanie jakiś kropli gdzieś z sufitu, a nozdrza wypełniał zapach grzyba i wilgotnych podziemi. Było tu zimno.

Volva lubiła to miejsce. Z dala od wszystkich i wścibskich, tak jak w jej chatce niegdyś. Przeszła wąskim korytarzem mijając magazyny i pomieszczenia kata, na sam koniec i otworzyła ciężkie drzwi.

Pomieszczenie było niewielkie i nadźgane rupieciami. W świetle kilku świec cienie na przemian opadały i wspinały się po chropowatych ścianach. Stało tu łóżko, stół i parę krzeseł. Z sufitu zwisały drewniane klatki i niektóre więziły jeszcze kilka żywych stworzeń. Tindåra zamknęła zasuwę z przyzwyczajenia. Było mało prawdopodobne by ktoś jej dzisiaj przeszkodził. Na wszelki wypadek stanęła nieruchomo i łypnęła okiem zdrowym i tym chorym, które ciągle uciekało na prawo. Nasłuchiwała przez chwilę po czym ruszyła do stołu.

Na blacie leżał szczeniak o sierści białej jak śnieg. Młody varg przewracał oczami i zaskomlał. Miał powiązane łapki i pyszczek sznurkiem konopnym. Trudno było mu się ruszyć. Tindåra musiała wyczekać, aż treser spije się na umór by móc podprowadzić to zwierzę.
Twór Skadi, bogini łowów i Njörðr’a opiekuna myśliwych. Jego kości, sierść i wnętrzności mogły posłużyć do rzucenia tak silnych zaklęć, że sam Urdur, bóg przeznaczenia, nie mógłby ich zlekceważyć.
Varg leżał pośród rozrzuconych rybich i szczurzych kości, których układ jasno wyrażał treść wróżb i hipnotyzował volvę.


- Przyniosłaś to, o co prosiłam? - kojący i spokojny głos dobył się z ciemnego kąta.
Volva obróciła się całym ciałem. Zanurzyła dłoń w sakwie po czym wyjęła garść oberwanych paznokci i prochów Jarla Thorina. Pokazała je wyczekując.
- Dobrze - oceniła spokojnie ciemna postać, która nadal skrywała się w cieniu - Wiesz co masz zrobić?
Tindåra Frigür pokiwała głową i odwróciła się do stołu. Rozsypała proch na kupkę, a paznokcie zaczęła energicznie ucierać na proszek. Jej wzrok zawisł na glinianym słoju stojącym na półce. W nim spoczywały szczątki Ajdy, jej pierworodnej.

- Tak, możesz jej użyć - postać dźwignęła się z ciemnego kąta i wyszła w światło pochodni. Była to bardzo młoda i drobna kobieta o głowie pokrytej złocistymi włosami niczym dojrzałe zboże . Mimo chłodu i wilgoci lochów, przechadzała się boso. Otuliła rękoma od tyłu volvę, opierając brodę o jej ramię - Twoja córka będzie zaszczycona - uśmiechnęła się.
Tindåra starła składniki i zmieszała je ze sobą, dodając nieco krwi. Tworząc tym samym szarobrunatną papkę. Następnie wybrała nóż. Ostry, ale mały. Nieco wyszczerbiony.
- Bardzo dobry wybór - pochwaliła dziewczyna. Volva wyszczerzyła czarne, próchniejące zęby. Jej towarzyszka była dziś dla niej bardzo miła.
Chwyciła nóż i podeszła do szczeniaka.

Lochy wypełnił skowyt i łkanie zwierzęcia, ale nikt na dziedzińcu nie mógł tego słyszeć. Bębny, pijaństwo, śpiewy i tańce pochłaniały bez reszty mieszkańców Börgefjel.

dzemeuksis 01-08-2015 10:26

Dzień 4. Późny ranek. Twierdza Börgefjel.
 
Z nieba siąpił deszcz. Dziedziniec opustoszał przez noc, a po stosie pozostała jeno hałda popiołu. Pośród rozbitych dzbanów i skrawków ubrań baraszkował Bas, który tu i ówdzie odnajdywał cenne kawałki kości, resztki mięs i ryb.

Wtem walnęły z impetem drzwi od wschodniej wieży i gwardzista Günnar Brann rozpoczął bieg w kierunku podcieni krzycząc Alarm!. Po okolicy poniósł się ryk rogu alarmowego i kilku zbrojnych, po chwili, pojawiło się na dziedzińcu, dopinając pasy, lub wciągając buciska. Pokierowani przez Günnara pobiegli ku wschodniej bramie.

Ālvar wbiegł w korytarz komnat thengów. Walił w każde drzwi i wrzeszczał:
- Wróg u bram! Wszyscy na dziedziniec!
Twierdza powoli ożywała. Słychać było zbieganie po schodach, wykrzykiwane komendy i ujadanie psa. Róg zawył po raz drugi.

Herdull zerwał się na równe nogi. Najszybciej, jak się dało, zebrał drużynę i wydał polecenia. Łucznicy na blanki, siłacze na dziedziniec, w razie szturmu trzymać bramę. Arnego wysłał w przeciwnym kierunku niż rozgłaszano alarm. Niech obejdzie blanki i twierdzę z pozostałych stron, żeby wykluczyć atak pozorowany a jeśli znajdzie gdzieś coś niedomknięte, jakieś drzwi, okna, cokolwiek, to niech rygluje. Sam próbował jak najszybciej zorientować się w sytuacji: kto atakuje, jak liczne siły, jak uzbrojone. Próbował sobie przypomnieć, gdzie podczas wart na blankach widział kamienie i belki do zrzucania. Miał nadzieję, że jeśli zagrożenie okaże się duże, Ingrid każe kuchennym zagotować wrzątek i smołę. Nie chciał przejmować dowodzenia. Bądź, co bądź, był tu gościem.

W odległości około dwustu metrów, na ścieżce ku przystani, w deszczu stało z pięćdziesięciu mężczyzn dzierżąc tarcze i topory. Stali zwarci świdrując wzrokiem bramę. Na tarczach mieli znak czaszki mulamäk’a.

Jeden z nich wyszedł przed szereg. Topór miał schowany. Jedną rękę uniósł na znak pokoju, w drugiej trzymał kij z zawieszonym białym materiałem. Zamachał nim kilka razy i ruszył do przodu. Towarzyszyło mu jeszcze dwóch zbrojnych. Przeszli połowę drogi do bramy i zatrzymali się.
- Przybywamy ze Skätte! - mężczyzna krzyknął głośno by deszcz go nie zagłuszył, a słowa dotarły do murów twierdzy - Chcemy porozmawiać! Przysyła nas Tan Åsgeir Siny!
Gdy odpowiedział mu tylko deszcz, mężczyzna znów krzyknął
- Mamy do przekazania wiadomość!

- Mów! - ryknął Herdull stojący na murach. Jednocześnie dawał znaki, żeby nie przerywano przygotowań do obrony, ale tak, żeby jego rozmówca tego nie spostrzegł.
- Chcemy rozmawiać z kimś kto dowodzi! Wyjdźcie. Nic wam nie grozi! - odkrzyknął kudłaty woj.
- Czekaj, zatem. - łowca morsów powiódł wzrokiem po dziedzińcu, szukając Ingrid albo Erona.
Woj skinął głową. Deszcz moczył ich niemiłosiernie. Dał znak kompanom i ci odstąpili kilka kroków.

Do twierdzy wbiegł Alvar zdyszany
- Ludzie pod bronią.. gotowi. Wysłałem też Sigrudur Jonsdottir z jej bandą tylnym wyjściem na zwiad - wydyszał, po czym zapytał - Zaraz przyjdzie Eron. Czego oni chcą? Ledwo ich słychać…

Dark_Archon_ 02-08-2015 23:00

- Trzymaj wyżej tarczę! – krzyczał Leif gdzieś w podziemiach twierdzy. Już od świtu był na nogach i robił swój obchód po twierdzy, posilając się, oliwiąc pancerz, ostrząc broń. Gdy skończyły się tego typu zajęcia, obudził swoich dwóch towarzyszy, Løkiego i Rolfa, by dać im solidny łomot gdzieś niedaleko lochów.
- To jest twoja główna broń – powiedział, unosząc dużą, okrągłą tarczę. – Ta jest tylko pomocnicza. – wskazał na miecz, po czym gwałtownie uderzył jednego z nich rantem tarczy w ramię trzymające broń, a następnie tak „otwartemu” przyłożył miecz do gardła. – Tarczą otwierasz przeciwnika, a mieczem go dobijasz.
Wtem gdzieś w twierdzy zabrzmiał złowieszczo róg. Leif zarzucił więc tarczę na swe gołe plecy i ubrany jedynie w spodnie i buty ruszył z towarzyszami na dziedziniec, by zobaczyć, co się dzieje.
- Løki, znajdź pozostałych i przyprowadź pod bramę. – polecił. Padający deszcz nie robił na nim widocznego wrażenia. – I przynieś mój hełm.
Pobiegli pod bramę. Leif zaczepił jednego ze zbrojnych, by zapytać, co się dzieje. Po chwili pojawił się Løk wraz z resztą drużyny. Leif założył hełm i już w czwórkę weszli na mury by na własne oczy ocenić sytuację, dołączając do znajdującego się tam już Herdulla.
- Herdull, każ strzelcom się przygotować. Zaprośmy tych ludzi w ich zasięg. Nie możemy pozwolić im wyjść żywo, jeśli postanowią nas zaatakować.

Powoli po schodach wspiął się Eron, któremu pomagał Günnar. Starzec kaszlał mocno. Podparł się o stół i usiadł.
- Chcą gadać tak? - zapytał, a Alvar podał mu chochlę wody.
- Tak - odrzekł Alvar
- Dobrze. Jak by chcieli, już by atakowali - odrzekł Eron - Herdull i Lief, wyjdźcie do nich. Niech kilku ludzi od was się pokaże przy bramie.
Eron dźwignął się i spojrzał przez okno. W deszczu słabo widział.
- Czy oni mają coś rogatego na tarczach? - zamyślił się starzec - To chyba wojska Skatte.
- Tak - przytaknął Alvar - Ludzie Tan’a Åsgeir’a Sinego…
Leif spojrzał na swoich towarzyszy, potem na Herdulla i Erona - Pójdę, jestem synem jarla Yekeborga, nie będą mogli mnie zlekceważyć.
- Idźcie, idźcie - wymamrotał Eron - Powiedzcie, że przekażecie te cenne wiadomości. Na razie niech nie wiedzą kto dowodzi.

Jęknęła brama i powoli wysypali się z niej woje. Raptem kilku, ale za to mocnych. Przepuścili Herdulla i Liefa. Obaj teraz stali na wzniesieniu a w dole, na końcu krętej ścieżki stało 3 posłańców. Brama zamknęła się z hukiem. Deszcz lał tworząc ze ścieżki jedno wielkie i śliskie błoto, nabijane ostrymi kamieniami. Półnagi Leif, po którego wyrzeźbionym niczym z granitu ciele spływały strugi deszczu, w żelaznym hełmie na głowie, z ciężką tarczą trzymaną pewnie w ręce i poluzowanym w pochwie mieczem stwarzał niepokojący obraz w szarej aurze obecnego dnia. Spojrzał jeszcze na swojego towarzysza przez okular hełmu i ruszył powolny, ale pewnym krokiem na spotkanie.

dzemeuksis 03-08-2015 10:45

- Jeśli coś pójdzie nie tak - Herdull ściszonym głosem szeptał do ucha Leifa - jeśli okaże się, że nic sensownego nie mają do zaproponowania, to spróbuję ogłuszyć ich przywódcę. Jeden cios. Robiłem to już z morsami. Jak się uda, to zarzucę go na plecy i w nogi do twierdzy. A jak się nie uda, to tym bardziej w nogi. Co myślisz, Leifie?

- Mogę wziąć na siebie pozostałą dwójkę - Leif przyjrzał im się, by ocenić ich możliwości. - Ale co z pozostałym wojskiem?

- Odległości są małe, zanim się otrząsną będziemy już z powrotem w twierdzy. Wszystkiego się spodziewają, ale na pewno nie takiego obrotu spraw. Zresztą wystarczy że zajmiesz się tym, po swojej stronie. Tego drugiego zdejmie mój łucznik - łowca morsów ukradkiem wskazał na blanki.

Po chwili milczenia, w której słychać było tylko jednostajny szum deszczu, Herdull podjął wątek.
- Obojętnie, który z nas podejmie tę decyzję, hasłem niech będzie wypowiedzenie słów: “To. Jest. Nordia!”

Leif spojrzał na Herdulla i wyszczerzył zęby w uśmiechu, dając znać, że podoba mu się ta opcja.

Dark_Archon_ 03-08-2015 15:26

Dwaj wojownicy z Twierdzy ruszyli na spotkanie delegacji ze Skätte. Leif po drodze przyglądał się uważnie trójce mężów, próbując ocenić ich siły. Rośli mężczyźni, dwóch z ogolonymi głowami. Jeden z tarczą, drugi z dwoma toporkami, trzeci z mieczem. Nie z takimi już przyszło mu się mierzyć.
Kudłaty wojownik ze Skätte uśmiechnął się rozkładając ręce w powitaniu. Lekko kpiąc tym gestem.
- Witajcie - rzekł i ruszył z kompanami bliżej.

Obie delegacje zatrzymały się w niewielkiej odległości od siebie.
- Wy tu dowodzicie? - Zapytał kudłaty
- O czym chcecie rozmawiać? - odpowiedział pytaniem na pytanie Leif.
- Jesteśmy tu na polecenie naszego tana. Mamy propozycję. To z wami mamy gadać?
Leif rozejrzał się we wszystkie strony rozkładając ramiona – Jesteśmy tu tylko my i nasi bogowie. Przejdźmy do konkretów. Co to za wiadomość macie dla nas?
Woj wyszczerzył pożółkłe zęby
- Od Korsbaru idą wojska południa. Lada dzień dotrą tu pierwsze lekkie oddziały. Nikt ich tutaj nie chce - posłaniec spojrzał na twierdzę - Idą tu z waszego powodu. Przez rebelię i Thørkellów. I nie oszukujcie się, jeśli dojdą, wasze kości będą bieleć po całym Ørm. Propozycja naszego tana jest taka: Wyprowadźcie wojska i zmiatajcie z kotliny. Wtedy Kørsbär nie będzie miał tu czego szukać. My wam przeszkadzać nie będziemy. Jeśli zostaniecie, to już nic was nie uratuje, a my będziemy mieli na głowie Południowców.
- Będziecie ich mieli tak, czy inaczej. Jaki macie interes w tym, żebyśmy poddali twierdzę bez walki? – odpowiedział im łowca morsów.
- Kto mówi o poddaniu się? Wasza twierdza się sypie. Zapewne nie macie zapasów ani ludzi. To raczej akt miłosierdzia - rzekł kudłaty wojownik po czym dodał z przekąsem - Idźcie z bogami na północ. Niech wasza rebelia rozkwitnie sobie. Tan Åsgeir Siny nie chce mieć was w pobliżu - wojownik splunął, bo deszczu mu naleciało na twarz. Wytarł ją rękawem i spojrzał głęboko w oczy swoim rozmówcom - Dlatego z naszej strony macie drogę wolną. Nawet nasze oddziały w Runie i Tyrze was przepuszczą. Nie chcemy tu południowców. Tyle. Jeśli pozostaniecie, Kørsbär zajmie okolicę. Nam będzie niewygodnie, a was… Was będziemy pewnie musieli zbierać z ruin tej rudery - kudłaty wskazał twierdzę. Z nosa kapał mu deszcz. Herdull i Lief też byli już kompletnie przemoczeni. - Przekażcie tę wiadomość dalej. Nasze siły pozostaną tutaj i nie wpuścimy do Twierdzy już nikogo, do póki nie dacie nam odpowiedzi.
- Jaką mamy gwarancję, że nie wykorzystacie opuszczenia przez nas murów twierdzy, żeby nas zgnieść w polu i przypodobać się tym samym Thursom?
- Słuszna obawa - odrzekł posłaniec, nadal szczerząc zęby w dość denerwujący sposób - Moglibyśmy już dawno otoczyć ten obszar i wybić każdego kto się pokaże. Tym też byśmy się przypodobali. Wojna między nami tylko niepotrzebnie wydłuży tę sytuację - woj wzruszył obojętnie ramionami - Nasz Tan nie będzie ryzykował. Woli by Kørsbär przybył i nie miał tu nic do roboty.
Kudłaty zamilknął na chwilę i przygryzł wargi po czym mówił dalej - Jest też inna droga, o której mam wspomnieć w razie waszych większych obaw. Tan Siny zgodził się wziąć pod opiekę Ingrid Thørkell jako swoją żonę i otoczyć opieką jej przyjaciół. Połączy to rody i da pokój na wiele lat.
- I mielibyśmy zdradzić pamięć o naszych poległych? Porzucić naszych bogów? – odrzekł z irytacją Leif - To nie będzie pokój, Thursowie nie spoczną dopóki całkowicie nie podporządkują sobie Nordii. Mam dla was inną propozycję. Pozwólcie korsbarskim wojskom podejść pod Twierdzę, pozwólcie im wykrwawiać się na naszych murach. A potem uderzcie na nich razem z nami. W ten sposób zrobimy wielki krok, by raz na zawsze pozbyć się tych obcych z naszych ziem.
Kudłaty rozdziawił twarz w uśmiechu. Propozycja wydała mu się bardzo śmiała - Myślisz że jak Tan Høren Sülgenn padnie w bitwie, to będzie koniec wojny? Jeśli syn jednego z Radnych zginie w kotlinie Ørm, to będziemy mieli tu więcej wojska z Kørsbäru niż w samej stolicy - powiedział, po czym dodał - conajmniej.
Nastąpiła chwila cieszy.
- Idźcie i przekażcie te wiadomości. Ja mam je tylko przekazać. Jak się naradzicie, dajcie odpowiedź. Macie na to trzy dni.
Herdull skinął głową, spojrzał na Leifa i niemal niezauważalnie wzruszył ramionami. Rozmowy zostały zakończone, mężczyźni wrócili do twierdzy. Leif prześwidrował spojrzeniem posłańca i na odchodne rzucił – Jeszcze do tego wrócimy – po czym zrobił kilka kroków do tyłu, uważnie obserwując delegatów, i skierował się z powrotem do Twierdzy. Adrenalina minęła, mięśnie zaczęły się rozluźniać i wojownik zaczął odczuwać chłód przenikający do samych kości. Będzie musiał się zaraz rozgrzać przy ogniu z grzanym miodem w dłoni.

W międzyczasie Ingrid przybiegła do bramy, a mężczyźni po drugiej stronie kończyli już rozmowę. Na szczęście, nie wyglądało na to, by był to podstęp, by wywabić kogokolwiek na zewnątrz. Mimo wszystko, pełna niepokoju przyglądała się z góry rozmowie. Teraz nie ufała nikomu, kto przybywał z okolic Skatte...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:25.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172