Mimo widocznej niechęci, słońce w końcu, mozolnie wzeszło nad Locris, budząc do życia obywateli miasta. Deszczowa i chłodna noc odeszła w zapomnienie, przypominając o sobie jedynie poprzez nieliczne kałuże i zastygające z wolna błoto. Rozległy i zaawansowany system kanalizacyjny jednak - jak zwykle - spełnił swoje zadanie na medal. Woda która powinna grubo zalegać na chodnikach, posłusznie zaczęła spływać do ścieków, a potem labiryntem rurociągów i podziemnych tuneli docierała do ujścia wpadającego do kanałów przeplatających miasto.
Jednym z nich, w ten słoneczny poranek, przepływała stara, zmurszała gondola. Stojąca na jej czele, zmęczona ciężką nocą elfka, cierpliwie parła naprzód. Nieliczni ludzie wyłaniający się niechętnie z domów, zmuszeni do powielenia kolejnego, nudnego dnia w pracy, często rzucali w jej stronę podejrzliwe spojrzenia, jednak szybko zdawali się tracić zainteresowanie. Ot, zwykła podejrzliwość miejscowych, dla których elfka miała stanowić intruza w cyklu ich monotonnego życia. Nikt nawet nie zwrócił szczególnej uwagi na leżącego bezwładnie urzędnika, który przypominał raczej pijanego, niż celowo otumanionego i uprowadzonego. Popularnym w mieście było wynajmowanie przez bogatych mieszkańców miasta gondolierów, którzy po hucznej nocnej zabawie, mieli bezpiecznie odstawiać biesiadników do domu.
- Pro… Proszę - wychrypiał cicho, z wielki trudem. Elfka czekała jeszcze chwilę, nie zwracając na niego większej uwagi, do czasu aż jego język nieco się rozplątał. - Proszę, powiem wszystko, tylko mnie nie zabijaj. S… Słyszałem, wszystko o czym mówiliście wczoraj. Byłem sparaliżowany, ale wzrok i słuch wciąż miałem wolny - przyznał niepewnie. - Nie chcę kłopotów. Uratowałaś mnie... Powiem ci wszystko co wiem i nie zdradzę nikomu o tobie ani słówka. Przysięgam.
Elfka zatrzymała w końcu gondolę pod jednym z mostów, gdzie okrył ich cień. Westchnęła cicho i odwróciła się do mężczyzny. Nie musiała nawet zadawać pytania, gdyż urzędnik odzyskując zdolność mowy, z własnej woli zaczął opowiadać.
- Nazywam się Oreste Zetticci, od wielu lat służę jako jeden z wielu trybików wielkiej kompanii handlowej należącej do starego rodu Fallaci. Zajmowałem się tam wieloma rzeczami, jednak przypuszczam, że to cię raczej nie będzie interesować… Ważne jest jednak to, że moja praca dawała mi sposobność by… pokątnie uszczknąć sobie nieco więcej pieniędzy, w nieco mniej legalny sposób. Dzięki temu dosyć szybko, ze zwykłego biedaka, udało mi się wybić ponad standardy życia mieszczan. Piękny dom, żona, dwójka dzieci, wszystko dzięki tym, - zdawać by się mogło - niewinnym oszustwom. Nie wiedziałem jednak wtedy, po jak bardzo cienkim lodzie stąpam.
- Trzy dni temu zostałem wezwany przez Olindo Fallaciego jednego z synów głowy rodu i mojego bezpośredniego przełożonego. Z jakichś źródeł udało mu się dowiedzieć wszystkiego, o moich drobnych przekrętach. Obiecał, że odbierze mi wszystko i odda w ręce prawa, może, że… dostarczę dla niego pewną przesyłkę. Była to stara księga, pisana ręcznie, o nazwie na okładce: “Kroniki rodu Sabbatini”. Poza tytułem nic więcej nie wiem o niej, w końcu miałem ją tylko dostarczyć. Na sam koniec dostałem także list, którego to pod żadnym pozorem nie mogłem otwierać. Po reakcji tamtego mrocznego mężczyzny, domyślam się, iż był to rozkaz pozbycia się mnie, zaraz po odebraniu przesyłki.
- A co do tego, któremu dałem paczkę… nie pamiętam jego twarzy. Wiem, że spoglądałem prosto w jego oczy przekazując przesyłkę, jednak z jakiegoś powodu w moich wspomnieniach twarz jego jest… abstrakcyjną plamą, której w żaden sposób nie mogę w głowie wyostrzyć. Może, to przez tą truciznę… Nie wiem…
Mężczyzna spojrzał na Ilithyię błagalnym wzrokiem.
- Nic więcej nie wiem. Nie wiem, o co tu chodzi, po co była komuś potrzebna ta książka, i co ma do tego mój szef. W Locris jestem już skończony. Muszę dostać się jak najszybciej do rodziny i uciekać stąd, jak najdalej, póki myślą, że nie żyję. Proszę, pozwól mi odejść, powiedziałem wszystko co wiedziałem.