Legionista kucnął obok gasnącej kobiety. Kimkolwiek była, nie miało już znaczenia. Dołączała do licznych trupów wyścielających podłoże wielkiej sali przed nimi. Wbiła w niego wzrok, który choć było dla niej zapewne oczywiste, że umrze, zawierał w sobie niewysłowione błaganie o cud. Thoer złapał ją za dłoń i ścisnął. Zgoda czarowniku. Saadi nie odpowiedział od razu. Nie zdołał ukryć ani niezrozumienia ani zdziwienia, które rozlały się po legioniście. Ten zaś skinął na Jahmillę i jeńca, by przynieśli czarownicę i położyli obok. Powiedziałem, że zgoda. Możesz przejść na Zahiję. Masz tu czym uzupełnić jej nadwątlone siły - biedaczka oddychała coraz chrapliwiej, ale nadal żyła - A potem wyświadcz światu przysługę i utop te stworzenia w ich własnej krwi. - Odwróćcie się. Dla swojego dobra. - powiedział do księżniczki i jeńca, po czym zwrócił się do Enki i Cedmona - Czy spośród wszystkiego co zabiliście w swoim życiu... było cokolwiek co mniej niż te bestie zasługiwało na życie? Na odpowiedź nie czekał. |
Jedna wygrana potyczka nie oznaczała wygranej bitwy, a widok kolejnej grupy małpoludów nie napawał optymizmem. Nadzieja co prawda umierała ostatnia, Ale widmo śmierci stanęło Cedmonowi przed oczami, a ewentualna walka raczej nie mogła zakończyć się powodzeniem. Wycofać się i przeczekać? Gdy padło pytanie ze strony Ianusa, Cedmon skinął głową. - Ich śmierć będzie zyskiem dla świata - powiedział, równocześnie cofając się o krok. |
- Widzę, że w końcu przemówił zdrowy rozsądek. A może znudziłeś się już moim gderaniem, co? – czarnoksiężnik wyraźnie się ożywił, a Ianus miał wrażenie, że w jego głowie zalągł się batalion mrówek. – Słuchaj uważnie, co masz zrobić, a cały proces przebiegnie bezboleśnie. W teorii… - Jak już się ode mnie uwolnisz, poczujesz pustkę w głowie. Może się zdarzyć, że będziesz nieco… zagubiony, więc dobrze by było, żeby akurat wtedy małpoludy się nie zorientowały, że tu jesteśmy. W moim nowym ciele, ze względu na jego obecny stan nie będę się miał zbyt dobrze. Od razu dajcie mi świeżej krwi. Dużo krwi… - kiedy skończył już instruować Thoera, zamilkł. Ale po chwili znów zaczął mówić. A Ianus nie miał żadnej kontroli nad swoim zachowaniem. Saadi całkowicie zawładnął jego ciałem. Z ust Accipitera wylewał się potok ank-kha-aryjskich słów. Legionista mógł tylko patrzyć jak jego ręce chwytają za blade nadgarstki Zahiji, a jego twarz pochyla się nad jej zmasakrowaną twarzą. Czuł słaby oddech wiedźmy na swoich wargach, które szeptały mroczne inkantacje. Jaźń Ianusa została wtłoczona gdzieś bardzo głęboko, tak głęboko, że nie mógł nic. - Heru-la – powiedział i wtedy oczy Zahiji otworzyły się. Zobaczył w nich… pustkę. Nie było tam strachu, nadziei ani żadnych innych ludzkich uczuć. Były puste, pozbawione wyrazu. – Na Pta-Pat – Ianus wymówił kolejną sylabę i poczuł jak zwalnia się miejsce w jego głowie. Słyszał kolejne wersy zaklęcia, ale miał wrażenie, że jego głos dochodzi z coraz dalszej odległości. Natomiast Zahija mrugnęła oczami, które dla Ianusa stały się jakieś… znajome. – Xe-Per-U! XE-PER-U! – rozległo się słowo wieńczące dzieło. Ianus zobaczył jeszcze oślepiający błysk i zapadł w pustkę. W tym samym momencie Zahija jęknęła i poruszyła się nerwowo, a z jej popękanych warg wydobył się przeciągły jęk, bardziej przypominający gadzi skrzek niż ludzki głos. Jeniec i księżniczka z przerażeniem wpatrywali się w wracającą do życia Zahiję i siedzącego obok niej, nie reagującego na bodźce Ianusa. Cdmon i Enki stali zwróceni w kierunku małpoludów, którzy dorzynali ostatnich uciekinierów. I właśnie wtedy jeden z okrwawionych zwalistych potworów, dzierżący w łapsku wielki bułat, swoimi malutkimi oczkami osadzonymi głęboko w tępej twarzy zauważył awanturników. Ryknął i nie zastanawiając się rzucił się w ich stronę, szaleńczo machając bronią. Było niemal pewne, że zaraz dołączą do niego kolejni… |
I to by było na tyle... Nie stał się żaden cud, żaden czar nie zmiótł małpoludów z powierzchni ziemi. A co gorsza jeden z gorylowatych stworów zwrócił uwagę na nowe ofiary. Na ucieczkę raczej nie było szans, więc Konrad uznał, że lepiej zginąć w walce, niż dać się zaszlachtować jak baranek. Strzelił do atakującego ich małpoluda, a potem chwycił bolas, by spróbować spowolnić napastnika. |
Nie spodziewał się jak bardzo czarownik może mieć rację. Sądził, że poczuje ulgę. Jakby pozbył się kleszcza, lub od dawna toczącego go robaka. Nic bardziej mylnego. Jakkolwiek działał czar, który rzucił na legionistę przeklęty sztylet, dusza czarownika była nie tylko gościem w głowie Ianvsa. Stała się jego częścią. I teraz znikała. A on nie był w stanie sformułować w głowie choćby pojedynczej myśli. Mógł tylko czuć. Ból nadwerężonych mięśni. Zapach krwi. Strużkę śliny ściekającą mu po brodzie. I było mu to w zasadzie wszystko jedno. Czuł też jednak coś na widok twarzy kobiety tuż przed nim. Coś silnego, choć za nic nie mógł przypomnieć sobie co. I zaczynało go to drażnić. Cholernie drażnić. Zacisnął półprzytomnie dłoń na rękojeści. I uniósł głowę w poszukiwaniu kogoś kogo mógłby z przyjemnością zabić dla tej kobiety. To kudłate bydle z buławą zdawało się idealne. |
Thak! Strzała wbiła się głęboko w tors małpoluda. Bestia była jednak z gatunku tych, które nic nie robią sobie z ran, póki nie zostaną zabite. Olbrzym pędził dalej. Wszyscy stojący w przejściu skulili się, czekając na atak. Enki cisnęła w niego nożem. Od strony leżącej martwej już kobiety rozlegały się odgłosy chłeptania. Ianus otrzepał się, wstał niezbyt pewnie i skierował ku napastnikowi. Ten ryknął. Jego krzyk przyciągnął uwagę pozostałych. Część z nich zaprzestała rzezi, uznając że nowy przeciwnik jest ciekawszy niż zarzynanie bezbronnych. Inni wciąż rąbali nieszczęśników… Bola w ręku Cedmona zafurkotało i na tym jego przydatność się skończyła. Gmanagh nie był mistrzem w ciskaniu tego typu bronią, przez co obciążone sznurki odbiły się od jednej z kolumn podtrzymującej strop i wylądowały gdzieś na podłodze. Ianus przesunął się na sam przód. Przyjął pierwszy, potężny cios małpoluda na ostrze swojej broni. Uderzenie spowodowało, że aż się cofnął i przysiadł. W tym momencie dwa ostrza ugrzęzły w ciele bestii. Enki i czarnobrody kłuli go ile wlezie, korzystając z chwili kiedy stracił impet. Pozostali już nadbiegali. Małpolud zamachnął się nieuzbrojoną ręką. Były jeniec odleciał na kilka kroków i padł na podłogę… Widzieli głód krwi w oczach bestii… - W tył – rozległ się nagle ochrypły głos należący do… Zahiji. Wiedźma ciężko dyszała, jednak stała na nogach, opierając się o ścianę. Całą twarz i pierś unurzane miała we krwi leżącej u jej stóp kobiety. Ianus w tym momencie uzmysłowił sobie w czyje oczy patrzył. To nie były oczy wiedźmy… Patrzył wprost w źrenice… Saadiego! Rusanamanka stała się tylko naczyniem dla ducha Czarnoksiężnika. Saadi zerwał wilgotną od krwi zasłonę twarzy i rozłożył szeroko ręce. Zaczął krzyczeć słowa zaklęcia. Trup kobiety uniósł się w górę, zawirował w powietrzu otoczony purpurowymi wstęgami krwi. I kiedy kolejny cios bułata zmierzał w kierunku przerażonej Ghaganki, zwłoki z impetem uderzyły w małpoluda, porywając go ze sobą. Czarnoksiężnik inkantował dalej, gestykulując rozczapierzonymi dłońmi. Kolejne zwłoki uniosły się w górę, zakręciły się i pognały ku rozpędzonym małpoludom. Potem trzecie i czwarte. Krew tryskała z trupów fontannami, tworząc w powietrzu plątaninę krzyżujących się linii. Futrzaste humanoidy, kiedy jeden z nich wpadł w ich ciżbę zatrzymały się, zaskoczone i przerażone widowiskiem wokół. Największy z nich ryczał coś na kształt rozkazów i próbował szarżować, ale krwawe więzi oplatały grupę coraz szczelniej. W końcu Saadi zdecydował, że czas zakończyć pokaz swojej mocy. Zacisnął dłonie w pięści tak mocno, że paznokcie przebiły skórę, a krwawe krople zrosiły posadzkę. Wszystko wokół małpoludów zawirowało, krwawa sieć rozżarzyła się, podobnie jak przyklejone do niej zwłoki. Po pomieszczeniu rozszedł się swąd płonącego futra, któremu towarzyszyły wrzaski unieruchomionych bestii. A potem Saadi coś szepnął i rozluźnił dłonie. Wszystko czym kierował, eksplodowało, rozrzucając wkoło resztki ciał, hektolitry krwi i poskręcaną broń. Budowla zatrzęsła się, kiedy popękane kolumny zaczęły się walić. Z sufitu leciał gruz. - Oto moc, którą teraz mogę dysponować. Niedostępna, gdy siedziałem w twoim ciele. Trzeba się było wcześniej zdecydować – oznajmił spokojnie Saadi ustami Zahiji i ruszył przez pobojowisko do wyjścia. – Możecie tu zostać, nie jesteście mi potrzebni. Ale jak chcecie żyć, to bym się pospieszył… |
Futrzasta, pełna szponów i pazurów śmierć była o parę kroków, gdy nagle działania podjęła Zahija. Czy raczej, jak się okazało, Saadi, który przeniósł się do ciała magiczki. I małpoludy zaczęły ginąć jak muchy, chociaż zdecydowanie bardziej efektownie. Cedmon zdecydowanie wolałby nie widzieć efektów tego zaklęcia, ale z drugiej strony - lepiej było to widzieć i przeżyć, niż zginąć. Ale żeby przeżyć, trzeba było zrobić to, co mówił Saadi/Zahija. - Uciekamy! - powiedział Cedmon. Przerzucił przez plecy łuk, po czym ruszył w stronę w stronę wyjścia, po drodze zagarniając czarnobrodego ex-jeńca i zabierając broń, która wypadła z dłoni jednego z małpoludów. Tym już żaden oręż do niczego nie był potrzebny. |
Słowa Saadiego wolno docierały do umysłu legionisty. Znał jednak już głos czarnoksiężnika, nawet jeśli wypowiadany ustami Zahiji, i na swój sposób ufał mu. Małpoludy nie żyły, ale trzeba było uciekać, żeby nie podzielić ich losu pod zwałami gruzu. Bo dawna budowa chyliła się ku upadkowi, a starożytne freski sypały się ze ścian, co w tej całej krwawej scenerii zdawało się czymś niezmiernie właściwym. |
Budowla zapadała się. Saadi, zupełnie ignorując fakt, że jeszcze chwilę temu ciało, w którym się zadomowił znajdowało się na granicy życia i śmierci, szybkim krokiem parł do przodu, wymijając chwiejące się kolumny i lecące ze stropu odłamki. Tuż za nim podążali pozostali awanturnicy. Gdzieś z boku słychać było jakieś wrzaski. Znak, że w starożytnej świątyni pozostały jeszcze jakieś małpoludy, które właśnie teraz znalazły swój koniec pod stertami pokruszonego kamienia. Wszechobecny pył nieco utrudniał oddychanie i zorientowanie się co do kierunku, w którym było wyjście, ale Czarnoksiężnik, najwyraźniej wiedziony jakimś dodatkowym zmysłem szedł, niemal biegł przez zawalisko, co chwila skręcając i znów wracając na wyznaczoną ścieżkę. Z tyłu dobiegał huk walącej się budowli, gdy przed grupą ukazał się prostokąt wejścia. Na zewnątrz panował mrok. Nie wiedzieli ile czasu spędzili wewnątrz przeklętej świątyni i czy był to wieczór tego samego dnia, w którym weszli czy ranek następnego, czy w ogóle kolejny dzień. Kiedy znaleźli się na zewnątrz, wzgórze ostatecznie tąpnęło, przez portal wydobył się kłąb pyłu i wszystko zamarło. Stali kilkanaście kroków od zdeformowanego wzgórza umorusani, podrapani od ostrych odłamków, ale wciąż żywi. - Na potęgę Xer-Anula, udało się – powiedział Saadi głosem Zahiji i zaśmiał się w głos. Popatrzył po sobie, wyciągnął do przodu ręce, obejrzał stopy. Potem złapał się za krocze, ścisnął piersi. – Trzeba się będzie przyzwyczaić do dodatków, a za prąciem chyba będę tęsknił… Lać będę musiał jak kobieta, kucając… - po tych słowach odwrócił się na pięcie i ruszył w krzaki, zakasując długie, pobrzękujące cekinami szaty. - Moim celem jest teraz Hedeb – oznajmił chwilę potem, kiedy wrócił. Jarzącymi się gniewem oczami spojrzał na jeńca. – Zaprowadzisz mnie tam. Jak ty się w ogóle nazywasz? - Hajit ibn Abdan – wymamrotał czarnobrody. Widać było, że jest przerażony faktem, że będzie musiał służyć za przewodnika Saadiemu. - Do Hedeb – powtórzył Czarnoksiężnik i tym razem popatrzył na Jahmillę. Ta skuliła się pod spojrzeniem, nie wiedząc czego Saadi będzie od niej chciał. – Dakhi. To po drodze? - Nie wiem, Pani – odpowiedziała. Saadi słysząc, jak go nazwała, uśmiechnął się uśmiechem Zahiji. – Dakhi jest na wschód. Z pewnością mój ojciec będzie mógł służyć Ci radą i pomocą… - To chyba oczywiste. Jedziecie z nami? – wyglądało na to, że Saadi chciał przejąć kontrolę. Już przywłaszczył sobie jeńca i księżniczkę. Teraz przyszła kolej na awanturników. Enki milczała z opuszczoną głową. |
Uciekli, o krok wyprzedzając śmierć. I mieli podwójne szczęście, bo konie ani nie uciekły, ani nie padły ofiarą żadnego drapieżnika ni małpoluda. Cedmon podszedł do swego wierzchowca i poklepał go po szyi, chcąc uspokoić zwierzę, przerażone zjawiskami, jakie towarzyszyły zniszczeniu świątyni. A potem odezwał się Saadi, będący teraz w ciele Zahiji... i zaczął snuć plany, które się Cedmonowi w najmniejszym nawet stopniu nie podobały. A dokładniej - w których nie widział siebie. Przynajmniej nie do końca. - Proponowałbym odwieźć Jahmillę do domu. - Spojrzał na Ianusa i Enki. - A potem ruszyć do Sabol. Mamy tam sprawę do załatwienia. Miał tylko nadzieję, że Ianus nie zapragnie chronić Zahiji za wszelką cenę. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:16. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0