[Savage World] Upadek Asturii Realia i główni bohaterowie neutralni - LINK ============================== Mamy rok 24 nowej ery panowania Sułtana Czerwonego Słońca. Znajdujemy się na ostatnim postoju przed dotarciem do Asturii. Dostałem polecenie od mojego Pana by udokumentować upadek Asturii na cześć i chwałę wezyra Aliba Hal Vourata będącego karzącą ręką samego Sułtana. Podążamy na czele niezliczonej armii orków, goblinów, ludzi i czarnych elfów na podbój wiecznego miasta, które upadnie pod potęgą Sułtana jak i cały świat….Jest nas wielu i zgnieciemy ich jak robaki Goto. Ich twarda skorupa murów pęknie i wysysamy z nich słodkie sok…. Głowy ich mężczyzn ozdobią pale przy drodze prowadzącej do miasta ich kobiety będą płakać u naszych stóp gdy będziemy pożerać ich dzieci. Wpierw upadną wrota pustynie, później całły świat! Maliv lut Halib - Kroniki upadku Asturiii Khalim wspiął się na wydmę. Jego wierzchowiec był koniem medyjskim czystej krwi. Siwe umaszczenie charakterystyczne uszy z piórkami, duże nozdrza wąski nieco wydłużony łeb, długa grzywa i ogon o długim włosiu sięgającym niemal piasku. Topaz zarżał cicho i szarpnął łbem gdy dotarli na szczyt. Z jego nozdrzy buchała para. Noc była zimna, a on pogonił konia oddalając się od orszaku. Khalim poklepał po karku swojego wierzchowca spoglądając w dół. Przed nim rozpościerała się Asturia. Już z daleka widać było łunę bijącą od tego miasta. Nazywanego bramą pustyni, znał to miasto i wiedział, że ono żyło od świtu do świtu. To miasto nigdy nie spało tym bardziej teraz, gdy na równinie przed nim rozpościerała się szeroka fala okupującej miasto armii. Na niebie wysoko nad nimi czerwienił się zachodzący pomału księżyc zbliżający się do pełni. Usłyszał obok niego charakterystyczne pojękiwania Kutry. Te podobne do wielbłądów wielkie stwory drażniły Khalima. Były rzadkością na tych ziemiach. Sprowadzili je dopiero Orkowie po podboju Medii. Nie musiał czekać długo, gdy zza załomu szczytu wydmy wyłoniła się olbrzymia postać jeźdźca dosiadającego jeszcze bardziej olbrzymiego wierzchowca. Długa owłosiona gęstym i twardym włosiem szyja kutry kończyła się paskudnie wyglądającym olbrzymim łbem o płaskim pysku pełnym zębów. Gęsta, różowawa, spieniona ślina kapała z chrap bestii. Na łbie miała założony stalowy ochraniacz opadający nitowanymi płytami aż na gruby kark.Oczy bestii zasłonięte były metalowymi ażurowymi płytami. Przez które bestia niewiele widziała. Khalim niewiele wiedział o Kutrach, ale jednego szybko się domyślił. Były to bestie uparte, silne i złośliwe. Do ich hodowli i ujeżdżania trzeba było twardej ręki i grubego zakończonego zębatą końcówką bicza. Po takiej tresurze te potwory były równie niebezpieczni jak dosiadający ich jeźdźcy. A ten który siedział w wysadzanym klejnotami siodle należał do jednych z najgroźniejszych ludzi jakich znał Khalim. Wezyr Vourat był potężnym ogrem. Na głowie miał pełnym zdobiony hełm, z którego zwisała długa czerwono złota kita świadcząca o jego pozycji. Jego potężne stalowe naramienniki ozdobione były złotymi kolcami sterczącymi w każdą stronę. Goła pierś i ramiona odsłaniały zwały mięśni. Opasany był szerokim pasem plecionym z drobnej kolczugi i spiętej szeroką i wysoką stalową płytą z złotymi inskrypcjami. Wokół nóg układała się ciężka kolcza Bafatri - ciężka kolczuga opadająca z przodu i z tyłu z rozcięciami po bokach. Wystawały spod niej nogi w strzemionach obute w pancerne nagolennice również najeżone pozłacanymi kolcami. U sidła w specjalnym uchwycie spoczywała włucznia. Dla ogra była za pewne krótką włócznia o szerokim ząbkowanym ostrzu długości niemal metra i 2 metrowym drzewcu. Po drugiej stronie siodła Khalim widział długą rękojeść potężnego dwuręcznego falchiona o szerokim na dłoń ostrzu i niemal dwa razy szerszym piórze. Vourat był właśnie znany z tego ostrza. Zwanego zrywaczem głów… Ściął nim własnoręcznie już ponad 100 przeciwników. Vourat nie odezwał się. Zatrzymał się koło maga, górował nad nim. Medyjski wierzchowiec zarżał niepokojąco i odsunął się od bestii. Khalid sam się delikatnie odsunął. Zapach kutry był charakterystyczny i przypominał Magowi coś na kształt połączenia kwaśnego mleka z moczem. Ciszę przewało powarkiwanie kolejnego potwora który wdrapał się na wydmę. Olbrzymia kula długiego szorskiego futra wdrapała się na wydmę. Stwór był wielkości jego konia, ale przeszło dwa razy szerszy. Nie miał praktycznie szyi, ale z boków wielkiego świńskiego pyska wystawały dwa długie na metr kły delikatnie zaokrąglone. W najgrubszym miejscu miały grubość jego uda. Gdzieś w połowie kłów założono na nie złote obejmy ozdobione kamieniami szlachetnymi. Na wierzchu besti siedział kolejny milczący ogr. Nie posiadał hełmu, jego łysa czaszka przecięta była paskudną blizną biegnącą poszarpanym wgłębieniem niemal przez całą czaszkę i kończącą się tuż nad prawym okiem. Khalim czytał o Myrmidronach. Były to zwierzęta ze skalistej równiny na dalekim zachodzie. Skąd pochodziły trolle. Wielki dzik charczał a jego potężne racice wzbijały tumany piachu. Khalim wcześniej tego nie zauważył ale jego wierzchowcowi brakowało paru zębów. Oboje byli weteranami niejednej bitwy. Wtedy dopiero Vourat się odezwał. Głos miał chrapliwy a pełen hełm niewiele pomagał. Język orków pełen spółgłosek Khalimowi zawsze sprawiał trudności w rozumieniu, szczególnie gdy używały go Ogry, które miały tendencje do strasznego seplenienia i przeciągania głosek nosowych. Dopiero gdy się wsłuchał zrozumiał o czym mówi wezyr. - Atakują idioci… Musieli nas zobaczyć. To szczyt głupoty i desperacji w wykonaniu Hesusa Gutaara. - Wezyr splunął w bok. Khalim obejrzał się za siebie. Zza wydmy z boku wyłaniały się pierwsze oddziały ich armii. Maszerujący w ponurym milczeniu nieśmiertelni. Duma Medyjskiej myśli wojskowej. Elitarne oddziały ludzi pozbawionych imion wiecznie noszących maski demonów na twarzach. Szkoleni od dziecka i gotowi umierać na rozkaz. Zza nimi maszerowała zwarta formacja goblinich pikinierów. Mniej karni i zdyscyplinowani ale nieprzebrany las włóczni mówił sam za siebie. Khalimowi przypomniała się lekcja której udzielił mu kiedyś Berzhad… *** Stali w kamiennym laboratorium Berzhada w podziemiach pałacu wezyra. Było tutaj przyjemnie chłodno. Ściany ozbadiały przecudnie tkane gobeliny ze scnami z różnych baśni podań i mitów. Podłogi zaścielały cudownie tkane dywany. Berzhad siedział w swoim olbrzymim fotelu, a młody Khalim przysiadł na krawędzi olbrzymiej pufy. Stary mag mówił - Zapamiętaj sobie mój uczniu jedną ważną zasadę, która powinna ci towarzyszyć przez całe życie. Nie liczy się ilość ale jakość. Jedna celna strzała wymierzona w wrogiego władce szybciej zakończy wojnę niż tysiąc strzał wypuszczonych na oślep przeciwko jego armii… - Khalim potakująco skinął głową. Myśl jego nauczyciela była trafna - Ale!... - jego mentor nagle podniósł głos i palec do góry - Z drugiej strony ilość jest jakością sama w sobie… - To znaczy? - zapytał nie do końca rozumiejąc uczeń - Jeśli w tego samego władcę poślemy tysiąc strzał najlepszy medyk nie będzie go w stanie uratować. - Berzhad uśmiechnął się ze swojego dowcipu… zupełnie jakby coś sobie przypomniał…. *** - Noc to czas umarłych… - z zamyślenia wyrwał go aksamitny cichy i wibrujący głos… Odwócił się i zobaczył. Jiri otoczoną czarnym płaszczem siedzącą na czarnym koniu. Jej włosy spięte czarną kościaną spinką opadały białymi kaskadami na ramiona. - Czuje zapach śmierci dodała zaciągając się chłodnym nocnym powietrzem. Khalim spojrzał w dół i zobaczył jak z potężnych białych murów Asturii unosi się zielona mgła, która kłębiąc się blisko ziemi pchana podmuchem od morza kierowała się stronę szarżujących orków. - Oddech ozyrysa - szepnął cicho Khalim.. - Co tam mamroczesz człowieku - warknął Vourat - Oddech Ozyrysa - dodał jaśniej Khalim - To swego rodzaju trujące powietrze. Magia boga śmierci… kto będzie nim oddychał umrze… Chyba że … - Chyba że co!? - wciął się poirytowany wezyr - Chyba że już jest się martwym i się nie oddycha - Mag wskazał palcem na jedną z niewielkich bram która się otworzyła i z twierdzy wyłoniła się grupa białych postaci, która szybko zniknęła w zielonkawych oparach. - Wieczny zastęp… Lub jak to nazywają medyiczycy Mumie. Khalim przełknął ślinę, próbując skupić się, nabrać pewności siebie i klarowności myśli. Oto w końcu nadeszła długa oczekiwana chwila, kiedy mógł dokonać pomsty na Asturii za upokorzenie i wygnanie, które przed laty spotkało jego rodzinę. Powinien być radosny… jednak cały czas nie mógł przyzwyczaić się do nowych sojuszników - te drapieżne spojrzenia krwawych elfów, jakby mieli ochotę skosztować jego ciała, brutalna arogancja ogrów i dzikość ich stworzeń, którym nie ufał - nawet ich wierzchowce go nie lubiły. Jeszcze kilka lat temu Sułtanat był przecież największym wrogiem Medii. Ale teraz nie był czas wątpliwości….czyż nie był potężnym magiem, najbardziej uzdolnionym z uczniów Barzhada? Musiał dopilnować by wszyscy inni to ujrzeli….. - Asturyjczycy sięgają po swoją najpotężniejszą magię, to objaw desperacji - stwierdził buńczucznie. - Skoro nadciąga ku nam chmura trującego powietrza proponuje wystawić na 1 szereg gobliny, ich najmniej będzie szkoda. W międzyczasie wraz z pozostałymi magami spróbuje rozproszyć Oddech Ozyrysa. Vourat pokręcił głową i powiedział. - Hesus Gutaar poniesie tutaj klęskę. Desperacja jest nie po stronie Asturii ale po stronie Gutaara. On w przeciwieństwie do ciebie człowieku - dodał z niesmakiem - doskonale sobie zdaje sprawę, że nie przyjechaliśmy tutaj go wesprzeć ale by go zamienić. Poza tym, nie mamy zapasów by utrzymać tak dużą armię na pustyni. Więc poczekamy tutaj i odpoczniemy. Obserwując rozwój wypadków. Chyba, że kontyngent z Medii chce dołączyć do upadku Gutaara? - nie czekajac na odpowiedź podniósł rękę i zawołał - JABO! - Słucham Panie? - rozległo się z boku, Khalim nie dał po sobie znać. Ale ponownie alchemik podszedł tak że go nie zauważył. Stał teraz obok swojego Wezyra z głową pochyloną w uniżonej pozie. Jego szerokie obszerne szaty spływały falami na piach. Głowę miał odsłoniętą. Jego paskudny pysk ozdobiony był kościanym diademem przypominającym smoka obejmującego jego nie kształtną czaszkę. - Przygotuj Kalivu, Poleci do Sułtana, trzeba go poinformować o porażce Gutaara. Khalim przeniósł czujne spojrzenie pomiędzy Wezyrem a Alchemikiem, kolejną obmierzłą kreaturą której obecności wcale sobie nie życzył. Nie mógł pozwolić sobie na nawet chwilę rozluźnienia pomiędzy jego nominalnymi sojusznikami, każdy tutaj czekał na potknięcie drugiego. Nie został też wysłany przez jego Mistrza by doprowadzić do rzezi medyjskiego kontyngentu, czas na wykazanie się i pomstę na asturyjskich kapłanach jeszcze nadejdzie….. lepiej by ginęło mięso armatnie Sułtana niż medyjscy żołnierze. Skłonił się przed Wezyrem. -Kim jestem aby kwestionować twoją mądrość, mój Wezyrze? Skoro rzekłeś że Gutaar poniesie klęskę zanim jeszcze bitwa się rozstrzygnęła, pozostaje mi jedynie przyjąć to jako pewnik. Zgadzam się że powinniśmy odpocząć i potem może uderzyć na osłabionych bojem Asturyjczyków, zgodnie z twoim planem. W takim razie jeśli pozwolisz, oddalę się do moich ludzi i użyję mojej sztuki, by dowiedzieć się więcej o siłach przeciwnika. - Wzruszył ramionami, mając nadzieję, że Vourat nie odbierze jego słów zanadto ironicznie….* Khalim zawrócił konia kierując się w stronę zbliżającego się Zahara. Wojownik medyjski ewidentnie nie trawił czarnokrwistych i wolał się trzymać od nich z daleka. Gdy zobaczył zbliżającego się maga ściągnął lejce swojego wierzchowca zatrzymując się w pół drogi. Do uszu Khalima dotarły zaledwie fragmentaryczne słowa jakie Vourat dyktował ogromnego sępowi, który wylądował koło niego. Khalim znał te ptaki, to kolejne twory olczych alchemików. Te potwory nie tylko potrafiły rozszarpać człowieka w pełnej zbroi a do tego lecieć bez przystanku całymi dniami to jeszcze bez pomyłki potrafiły słowo w słowo odtworzyć powierzoną im wiadomość. Tyle, że śmierdziały tak jak truchło, którym uwielbiały się żywić. Khalim wolał się trzymać od tych potworów w pewnym dystansie. Sens słów ogrzego wodza był jednak jasny. Gutaar okazał się niegodny zaufania sprzeniewierzył powierzoną mu siłę. - Atakujemy? - zapytał sucho Zahar. Khalim pokręcił głową. Zahar potratkował to jako dobrą wiadomość i zwróciwszy konia ruszył razem z Khalimem w kierunku oddziałom Medii. Khalim patrzył ponuro na koniec bitwy. Wstawał świt. Gutaar podjął jeszcze 2 szalone szarże. Obie kończyły się tak samo. Totalną klęską. Zielona mgła wysysała życie z nawet najpotężniejszych wojowników. A potężne mumie walczyły zaciekle dobijając osłabionych wrogów. Ostatnia szarża dobiegała końca. Gdy świt wstał już na widnokręgu. A pierwsze podmuchy mocniejszej bryzy z nadmorza niemal natychmiast rozwiały zielonkawą mgłę. Mumie się wycofały dopuszczając wroga pod mury, gdzie fala strzał zatrzymała go. A strumienie gorącej oliwą powstrzymały tych najtwardszych, którzy zapędzili się pod mury. Strumienie tryskały z dziwnych dysz, które wysunęły się z szczelin w murze. To wiatr jest głównym wrogiem mgły. Rozpuszczanie jej za dnia nie daje takich efektów, przez bryzę, znad morza. Za dnia wystawiają łuczników. Mają machiny tych niskich stworów. Nazywają ich Gnomami. Ich alchemia jest techniczna w przeciwieństwie do Orczej alchemii, która jest bardziej organiczna. Czyli pogłoski się potwierdziły i Asturia ściągnęła najemników i inżynierów, którzy umocnili jeszcze bardziej to miasto. Świt ukazywał coraz więcej szczegółów. Orki przegrały z kretesem. Wszędzie było pełno ich zwłok, A obandażowanych nieumarłych z Asturii niemal nie było widać w zwale trupów. Czyli to nie była desperacka obrona. Oni doskonale wykorzystali posiadane zasoby. Szturm przez mgłę nie miał najmniejszych szans. Połączenie mgły i potężnych mumii wystarczyłby żeby powstrzymać nawet jeszcze liczniejszą armię. Za dnia otwarty teren wokół budowli gwarantował doskonałe pole ostrzału. Mimo odcięcia drogi lądowej od strony morza mogły cały czas docierać transporty, zapasami i nowymi najemnikami. Orki nie miały jednak wystarczającej floty by odciąć to miasto. Szczególnie gdy wejście do portu bronione było potężnymi balistami i trebuszami. Te machiny pamiętał jeszcze z dzieciństwa. Olbrzymie orcze gallery musiały trzymać się z daleka od wejścia do portu i nie miały szans dogonić szybkich krasnoludzkich żaglowców. Które przemykały niemal pod ich nosem. Oblężenie, to potrwa więc nie do czasu aż skończą się im zapasy, a dopóki będą mieli złoto, a bogactwo Asturii jest nie do opisania. To oblężenie potrwać może naprawdę długo. Całonocne rozważania maga przerwał jednak orczy wojownik, przez którego Wezyr wzywał go by towarzyszył mu gdy będzie wjeżdżał do obozu wroga. Khalim wiedział, że lepiej wezyra nie denerwować, więc dość szybko zebrał się i pognał konia by dogonić prowadzącą grupę dowódców. Byli tam wszyscy, począwszy od wezyra przez tą elfią wiedźmę, przez przeklętego naczelnego alchemika po jakiegoś gobliniego przydupasa z bardzo długim prostym wąsem. Który jechał w rydwanie ciągniętym przez dwa jaszczury. Obozowisko Guttara było w kiepskim stanie. Wszędzie było pełno rannych. Gobliny bez nadzoru szwędały się bez celu wyjadając resztki zapasów. Większość obozowiska była opustoszała. Nad ich mieszkańcami krążyły obecnie ptaki. Część namiotów się zapadła. Wszędzie widać było ślady po szybkich przygotowaniach do walki. Wyjechali na długi plac przy którym stał olbrzymi czerwony namiot dowodzenia. Wielki niczym pałac. Przed nim na podwyższeniu na drewnianym tronie siedział Gutaar. Olbrzymi ork wzrostem dorównujący niektórym ogrom. Był jednym z najstarszych orków jakie Khalim widział. Jego twarz była pomarszczona zmarszczkami. Kończyła się długą brodą przetykaną siwiejącymi włosami.Głowę golił na łyso pokazując szlak blizn niczym mapę z polami bitew, w których uczestniczył. Po jego bokach stało dwóch orczych wojowników w bojowych pancerzach. opierających się na dwuręcznych falchionach. Wezyr bez słowa zeskoczył ze swojego wierzchowca i ruszył w kierunku wodza. Który siedział rozwalony na tronie. Górując nad towarzystwem - Widzę, że sułtan wreszcie wysłuchał mojej sugestii i przysłał uczciwe odwody. Dziękuję, że doprowadziłeś zapasy mojej armii na miejsce. Nie wiem tylko po co przyprowadziłeś całą tą hałastrę ze sobą! - powiedział buńczucznie Gutar w kierunku zbliżającego się wezyra. Za którym podążył jego ochroniarz. Khalim zdziwiony patrzył jak Vourat wspina się na podest i zatrzymuje się z pochyloną głową w lekkim ukłonie dalej bez słowa. - Zapomniałeś ogrzy pomiocie języka w gębie… - dodał pewny siebie ork ale przynajmniej wiesz gdzie jest twoje miejsce. Ork pochylił się nieco do przodu siedząc na tronie i już unosił rękę by coś pokazać. Gdy stoicka figura wezyra nagle niemal się rozmyła. Szerokim ruchem dobył swojej broni postawił długi krok do przodu i szerokim cięciem ściął głowę orczemu wojownikowi pióropuszem krwi ochlapując stojącego najbliżej wartownika. Nim ktoś zdążył się zorientować. Cichy wyrywał ostrze z trzewi jednego z ochroniarzy a drugi zachlapany krwią swojego dowódcy zdążył tylko podnieść broń i cofnąć się do tyłu. - W mojej armii nie ma miejsca dla tchórzy… Warknął Vourat i skoczył na cofającego się orka. Pierwszym potężnym cięciem zbił jego broń, niemal wytrącając mu ją z ręki. Postawił krok do przodu zataczając łuk rozpędzonym ostrzem ciął na odlew trafiając w ramię oddzielając je od korpusu końcem szerokiego pióra rozorał płytę pancerza wgryzając się w ciało. Siła cięcia była tak duża że posłała ciało ochroniarza prosto w tłum ocalałych wojowników, który zebrał się za podwyższeniem roztrącając ich na boki. U stóp wezyra natychmiast pojawił się Jobo, trzymając nad sobą głowę orczego wodza. Czarna krew spływała strugami po wyciągniętych rękach alchemika, który uginał się w służalczej pozie. Wezyr uśmiechnął się szeroko ciesząc sie z tak wiernego sługi i złapał za długą brodę byłego już dowódcy uniósł ją do góry i powiedział. - To czeka każdego, kto sprzeciwia się woli sułtana! Trwoni jego zasoby i przelewa bezsensownie szlachetną czarną krew!. Od teraz ja Wezyr Vourat dowodzę tutaj a ci tam - wskazał na Khalime i resztę sztabu - to moi doradcy ich też macie słuchać jak psy swoich panów. A teraz robić porządek w tym obozie. Chcę znać status zapasów, ilosć rannych i zabitych! - Ciżba się rozproszyła. Zaś wezyr zszedł po schodach do swojej świty. - Macie dwie godziny. Jeszcze przed południem chce was widzieć na odprawie w namiocie. Każdy ma mi przedstawić plan zdobycia tej twierdzy. Khalim odprowadził intensywnym spojrzeniem wycofującego się Wezyra. Nikt nie będzie płakał nad tym aroganckim orczym watażką...Vourat natomiast wydawał się godny zaufania Sułtana, wiedział jak zrobić spektakl i umocnić swoją pozycję, zdecydowanie należało mieć na niego baczenie. Podążył w stronę swojego namiotu, pogrążony w myślach. Klęska która poniósł Guttar mogła być mniej winą jego niekompetencji, a bardziej potęgi którą zgromadziła Asturia do obrony. Ale nawet ta siła nie wystarczy….w końcu nadejdzie czas by ci zadufani w sobie kapłani zapłacili za krzywdę jego rodziny…. |
Czternastoletni Khalim kulił się w namiocie ledwo wystarczającym dla kryjących się w niej osób - kobiety z dwójką dzieci oraz dwóch wiernych sług rodziny, jedynych którzy dochowali wierności po aresztowaniu głowy rodu - Khamsira, potężnego kapłana Ozyrysa. Boki namiotu kołysały się na wszystkie strony, w kilku miejscach wdarł się już piasek. |
Główny namiot był duszny i ciemny. Na dużym drewnianym stole stała makieta miasta uformowana z piasku. Zapewne orczy alchemicy maczali w tym palce bo ilość detali była zaskakująca, Khalim wyczuwał delikatne drgania mocy płynące od makiety. Podszedł bliżej. Miasto widziane z lotu ptaka było piękne. Rozległe ułożone na zderzeniu pustyni i pięknego morza. Było niczym klejnot oprawiony w piękną broszę. Wysokie mury otaczały je szczelnie niczym ramiona kochanka. Dwie wysokie wieże łączące się z murami chroniły wąskiego wejścia do portu. Nad miasto wybijały się spiczaste szczyty 3 równomiernie rozłożonych piramid. Większość budynków ginęła gdzieś w cieniu murów i piramid. Budynki też rosły w miarę zbliżania się do piramid. Te odległe były małymi zrujnowanymi przechowywalniami dla pracowników. Te najbliżej piramid, przypominały przepychem zdobień najwspanialsze pałace. Wezyr siedział rozparty na tronie. Spoglądał nie tyle na makietę, co na zgromadzonych wokół niej. Stał tam Khalim, za którym ustawił się Zahar z Jhameelią, najbliżej stał u stał Toy Gar Jobo Dosypując piasku z bukłaka. Jiri, stała pod dalszym słupem , w towarzystwie dwóch wojowników ze swojego plemienia. Obok tronu wezyra po lewej stronie stał Cichy po prawej Gorthag. Panowało niezręczne milczenie. Sądząc po puchnącej szczęce orczego wodza, wstępne ustalenia raczej nie poszły po jego myśli. Mina Wezyra też nie wrózyła nic dobrego. Zapewne dlatego Jiri była tak odsunięta i starała się nie rzucać w oczy. Chyba, że nie wpadała na żaden dobry pomysł i wolała by to inni wywołali fale wściekłości ogra. - Mam nadzieję, że każdy z przybyłych ma jakiś błyskotliwy plan zdobycia tej twierdzy. Bo jeśli będziecie tak aroganccy jak ten orczy pomiot - wskazał na stojącego obok orczego wodza - Skończycie jeszcze dzisiaj przerobieni na karmę dla mojego Kutry. Nie chcę słyszeć o żadnym długotrwałym oblężeniu. Chcę zdobyć tą twierdzę najlepiej jeszcze dzisiaj…. - Zawiesił głos i w namiocie słychać było tylko odgłos sypiącego się piasku z bukłaku orczego alchemika. Piasku, który samodzielnie formował się w morskie fale. Khalim stwierdził, że nie ma na co czekać. Wystąpił dumnie do przodu i skłonił się lekko przed Wezyrem. -Nie obawiaj się o Wezyrze, albowiem mam pomysł na zdobycie tego miasta, które przez stulecia pozostało niezdobyte. Mocą mojej sztuki zdobyłem wiedzę o sekretnej magii która wspiera obrońców…. szybki szturm na mury bronione przez legion nieumarłych raczej nie zakończy się sukcesem, a tunelami pod murami żywi nie przejdą...lecz myślę, że niewielki oddział doborowych ludzi, wspieranych moją sztuką, mógłby wpłynąć niepostrzeżenie do portu i tam dokonać dywersji, otwierając naszej wielkiej armii drogę do środka…... - Śmieszny człeczyno… - wybuchnął Gorthag - Czerwono krwisty! - dodał nie żałując obelgi w głosie - Jak śmiesz zarzucać mojej armii nieudolność. Nie znasz się na sztuce prowadzenia wojen. Moje orki nie takie twierdze zdobywały! - CISZA - warknął wezyr - Nie ubliżaj człowiekowi, bo ma racje. Patrzyliśmy wszyscy na wczorajszą bitwę. Widzieliśmy do czego zdolni są obrońcy. Nawet jeśli uderzymy całą siłą to po przedarciu się przez mury nie będziemy posiadali wystarczająco dużo sił by opanować miasto. Doskonale wiemy, że oblężenie trwa już zbyt długo. Co się dało zjeść w okolicy zostało zjedzone. Każdy gram pożywienia musimy transportować, a miasto ściąga posiłki. Blokada portu jest praktycznie niemożliwa. A na pewno nie takimi siłami jakimi dysponujemy. Nasze gallery są potężne ale powolne. NIe damy radę wyłapać tych niewielkich żaglówek te dostarczają zapasy i ludzi. Twój pomysł człowieku nie jest zły. Pytanie tylko brzmi kogo tam posłać. Khalim zadumał się na chwilę, przenosząc spojrzenie pomiędzy zgromadzonych w namiocie oficerów i członków świty. Po krótkiej pauzie odpowiedział Wezyrowi: - Oczywiście jak już powiedziałem ja jestem gotów poprowadzić oddział dywersantów, znam zaklęcia które będą w tym niezwykle przydatne. Z medyjskiego kontyngentu wziąłbym naszego kapitana zwiadowców, Ali Barufa, i kilku jego najlepszych ludzi. Pewnie moc mojej jakże utalentowanej konfraterki - wskazał na Jhameelię z błyskiem w oku - byłaby przydatna, ale ona i nasz generał Zahar zadecydowali, że przynajmniej jeden z wiodących magów powinien pozostać z głównymi siłami. Jeśli chodzi o twoich ludzi, Wezyrze, za mało o nich wiem by stwierdzić, czy mogliby być przydatni w tego rodzaju zadaniu, potrzebni byliby bardziej zwiadowcy i zabójcy niż wojownicy. Oczywiście ork lub goblin zwróci na siebie dużo więcej uwagi niż człowiek. Może któryś z elfów, szczególnie o magicznych talentach, mógłby mnie wesprzeć w tym arcyważnym zadaniu?- na chwilę spojrzał w stronę Jinri.* Jhameelia słysząc jak pada jej imię spiorunowała wzrokiem swojego byłego kochanka. Wezyr nabrał tylko powietrza widać było że słowa Khalima zezłościły wezyra. Wściekły Ogr wypuścił powietrze i podniósł się energicznie z tronu. - Nikt tutaj się nie będzie decydował o mojej armii. Ta ludzka suka i kundel Zahar idą z tobą magu i niech spróbują jakichś wymówek, albo czegokolwiek innego a ich głowy zawisną przed moim namiotem. A ty wyłaź z cienia Jinri! Weźmiesz swoich najlepszych ludzi i dołączysz do grupy szturmowej. - Elfka próbowała coś powiedzieć. Ale wezyr podniósł swoją dłoń do góry. Tuż koło niego stanął momentalnie Cichy z swym wielkim mieczem. - Jak był czas na dyskusję to się nie odzywaliście więc teraz będziecie milczeć. Khalim będzie dowodził tą grupą! Jak macie wątpliwości to zgłoście je jemu. Wyruszacie jeszcze dzisiaj. Więc przygotujcie się. Macie 3 dni! Rozejść się! - Wezyr odwrócił się tyłem i ruszył w głąb namiotu. Jhamelia zbliżyła się do Khalima i cicho szepnęła. - Zabiję cię… Zginiesz… Rozumiesz… Wycisnę Cię jak tłustego pustynnego robala. - Wysyczała cały czas uśmiechając się słodko i zalotnie. Podeszła do stołu, gdzie alchemik zakończył już wysypywanie piasku i ruszył w kierunku wyjścia z namiotu. Po drodze minął Zahara który patrzył z niekrytą furią w stronę Khalima. Jira również podeszła do stołu calotnie kręcąc biodrami. Odgarnęła niesformy kosmyk za długie ucho i pochyliła się nad stołem ukazując Khalimowi głębie swojego dekoltu. powiedziała - To jaki mamy plan i w którym miejscu najłatwiej będzie wbić ci w plecy sztylet? - powiedziała to z szerokim uśmiechem... Mag nagle zrozumiał, że podczas wyprawy będzie musiał nie tylko patrzyć na wroga ale i na sojuszników. Khalim odrzucił na bok wątpliwości czy faktycznie ta inicjatywa była dobrym pomysłem i uśmiechnął się nonszalancko do swoich “lojalnych sojuszników”, jakby nic sobie nie robiąc z tych gróźb. - Panowie i Panie, no cóź, ja nikogo nie chciałem brać na tę misję na siłę, to Wezyr podjął decyzję. Teraz, skoro już nie mamy wyboru, musimy lojalnie współpracować, bo inaczej to przedsięwzięcie może skończyć się dla nas tragicznie. Myślę, że z taką wspaniałą grupą nawet takie jakże śmiałe zadanie jest dla nas wykonalne. Ale proszę pomyślcie jaką chwałą się okryjemy kiedy to my doprowadzimy do upadku Klejnotu Asturii tam gdzie nie powiodło się hordom Sułtana. Myślę że Sułtan i Padyszach Medii wynagrodzą nas sowicie za taki triumf, nie mówiąc już o Wezyrze - podjął próbę ostudzenia nieco gniewu współuczestników na niego. - Myślę, że nie powinniśmy brać więcej niż tuzin ludzi, większa grupa będzie zbyt łatwa dostrzegalna. Pod osłoną zmroku przepłyniemy tratwą do portu, osłaniając się magią przed wzrokiem strażników. Potem zorientujemy się w sytuacji - możemy udawać najemników, tutaj też w ostateczności możemy wspomóc się magią iluzyjną. Mamy dwie możliwości - udanie się do piramidy by usunąć chroniące mury zaklęcie lub otworzyć mury od środka. Moim zdaniem zniweczenie wrogiej magii będzie dla nas cenniejsze ale oczywiście jestem otwarty na wasze sugestie, szczególnie wasze Jinri i Jhameelio, jako niezwykle przecież uzdolnionych czarodziejek… - zrobił pauzę, czekając gdy ktoś wniesie jakieś sugestie. Przypomniał sobie że nigdy dobrze nie poznał przeszłości Jhameeli, ona unikała tego tematu.Czy jako elfi mieszaniec będzie miała Jinri po swojej stronie czy wręcz przeciwnie? Powinien się tego dowiedzieć.* - Wątpię by wezyr nagrodził kogokolwiek poza sobą samym - westchnęła Jhameelia - Dla nas maluczkich wystarczy, że zachowa nas przy życiu. To ma dla nas być główna nagroda. Ale jeśli już mamy się tam pchać i ryzykować życie, to bramy wydają się bezpieczniejszym rozwiązaniem, choć nie powiem, że wizja zwiedzania piramid wygląda kusząco... - My i moi ludzie idziemy na Piramidy - Wtrąciła się Jirii - niezależnie od tego co wymyślicie. Skoro mnie w to wrobiłeś magu będziesz musiał teraz się dostosować do naszych potrzeb. Też przychylam się do opinii o małej grupie więc biorę ze sobą tylko 2 wojowników. Skoro mamy już ryzykować to po to by coś zyskać. Magia śmierci, którą nawet ja czuję emanującą z tych budowli chroni to miasto. Jest nie do złamania. Nawet 100 ofiar mogłoby nie wystarczyć. Warto uszczknąć tej potęgi. Jeśli chcecie możecie do mnie dołączyć, jeśli nie to idźcie swoją drogą… Jhameliaa spojrzała z zawiścią na czarną elfkę. Jej wyniosły ton i sprawność z jaką zarzuciła przynentę na maga była godna pozazdroszczenia. Khalim spojrzał z fascynacją na krwawą elfkę niczym na wyjątkowo piękne egzotyczne zwierzę z trującymi kolcami. - Widzę że podzielasz moje zainteresowanie sekretami piramid, dobrze.. choć naprawdę uważasz że naszymi wspólnymi siłami nie jesteśmy w stanie przełamać ich magii ochronnej? - Magią nie. Ale ostrzami moich braci…. - uśmiechnęłą się szeroko pokazujac zaostrzone czubki zębów. Następnie zwrócił się do Barufa. -Nie jesteś magiem, ale znam twoje talenty, co o tym myślisz? Proponuje abyś wziął ze sobą 4 najlepszych ludzi.... Baruf bez słowa skinął głową. Khalim zamyślił się na moment, szukając pożytecznych informacji w swoich wspomnieniach. -Jak niektórzy z was mogą wiedzieć, jestem synem kapłana Ozyrysa, który został zdradzony przez swój zakon i zabity, a moja rodzina musiała uciekać z Asturii lata temu.. pamiętam, że centrum prastarej magii chroniącej miasto jest sarkofag znajdujący się w samym sercu piramidy. Myślę, że jestem w stanie zaprowadzić nas do tylnego wejścia z którego wiedzie droga do sarkofagu…. w takim razie mamy już trzon planu, jak mawiają stratedzy zbyt szczegółowe plany są nieprzydatne, bo nie przetrwają kontaktu z przeciwnikiem…. spotkajmy się gotowi o zachodzie słońca, ludzie Barufa zorganizują nam tratwę.* |
**** |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:11. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0