lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   [Storytelling] Powozy bogów (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/7572-storytelling-powozy-bogow.html)

Mono 05-05-2010 23:26

M. zastanawiał się długo, potem zadawał pytania, a następnie znowu myślał.
Każdy z nich miał słabości i atuty, które byłyby w stanie doprowadzić ich do wielkości, jak i błyskawicznego upadku, a wraz z nimi ten sam los spotkałby państwo… wybór nie był prosty.
Silny władca-wojownik prowadziłby państwo do licznych zwycięstw, ale brak postępu naukowo-technicznego doprowadziłby do spowolnienia ekonomicznego, zaściankowości i ostatecznie do opóźnienia gospodarczego, które rzutowałoby miedzy innymi na wyposażenie armii… a armia to nie tylko żołnierze. Cały kraj byłby zaniedbany, uwsteczniony.
Z kolei naukowiec, osoba oświecona, ale nieumiejąca władać orężem mogłaby doprowadzić do rozwinięcia myśli technologicznej i podnieść kraj z ruiny, mógłby dobrać odpowiednich ludzi do kierowania armią, ale władca powinien umieć także samemu podjąć decyzje zbrojne, wszak on ma ostatnie słowo. Nawet silna, dobrze wyposażona armia bez dowódcy umiejącego ją poprowadzić i zagrzać ich do boju jest przecież niczym.
Trzeci i czwarty kandydat nie był przez Muriela w ogóle brany pod uwagę. Żaden kraj nie będzie się rozwijał, ani nawet stał w miejscu, tylko będzie się cofał, jeśli władcą będzie osoba realizująca politykę ustępstw czy też, jeśli będzie dawał sobą sterować… zainteresował się, więc ostatnim władcą.

dyplomata, erudyta, a gdy trzeba sięga po szablę. Wielu ma wrogów, którzy chętnie widzieliby jego głowę na tacy. Z tym łbem dałby radę z przeciwnikami i tutaj jest drobny problem, bo jest chory na jakąś wstydliwą chorobę, przez co nie wiemy jak będzie z nim dalej...

Ten kandydat też nie był idealny, choć Muriel i tak na nim skupił się najbardziej w pytaniach do strażników. Dowiedział się, że w zasadzie to nie choroba, a jakiegoś rodzaju klątwa go toczy. Stwierdził, że przyszłość z tym kandydatem jest niepewna, ale najbliższa ideału, ponieważ owy władca mógłby kogoś przygotować do tego by go zastąpił, wybrać wśród rzeszy ludzi zdolnych i dobrych, być jego mentorem, nauczycielem… jeśli tylko zdąży przekazać mu wiedzę…

- Wybieram ostatniego! – M. po dłuższym milczeniu wypalił niczym samopał.

Strażnicy kłócący się w trakcie rozmyślań Muriela zamilkli i spojrzeli z wolna na siedzącego na taborecie przybysza, po chwili popatrzyli na siebie z zakłopotaniem. Niższy rzekł po chwili:

- Na pewno...? Poprzednia przybyszka wybrała kogoś innego, a twój wybór jest...
- Bardzo przewidywalny – dokończył dość ostro wyższy. - I w ten sposób na tron zasiada jednostka wybitna, ale chora i niepewna. Lekarze i magowie nie mogą mu pomóc, więc władca śpieszy się z reformą państwa. Z pewnych względów klątwa króla jest ukrywana przed obywatelami, więc nie ma problemów z destabilizacją królestwa, więc rządzący natychmiast zabiera się do pracy. Niestety plotki szybko się rozchodzą i wkrótce docierają do uszu sąsiadów, którzy niegdyś mieli zatargi z naszym Przenajświętszym Królestwem. Biedny król, chociaż miał wybitnych doradców, to nie zauważył szpiega na swym dworze, który regularnie donosił o aktualnym stanie zdrowia naszego pana. Po roku zaczęli zbierać wojska pod granicą, lecz król żył dalej. Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, znalazł sobie odpowiedniego kandydata na następcę, którego uczył w przerwach przed rządami. Oby tylko miał dość czasu!
Przerwał na chwilę i wyciągnął klucz. Znów kontynuował;
- Nastał drugi rok rządów i król poczuł się gorzej, ale wciąż był w stanie rządzić. Chociaż zmieniał się. Zwolnił i mimo, że wszyscy uznali go za jednego z najlepszych, to tracił dawne poparcie. Zdziwaczał. Wtedy sąsiedzi zaatakowali i znów obywatele zaczęli wierzyć w naszego władcę, bo odparł pierwszy szturm. Lecz po kilku miesiącach zmarł nagle i atak znów się nasilił. Następca, którego szkolił, wiele czerpał od mentora, ale nie miał wewnętrznego ducha lidera. Wojna trwała kilka lat i zakończyła się zwycięstwem. Niestety ponieśliśmy straty takie, że przez wiele następnych lat je łataliśmy...

Rzucił w jego stronę klucz i wskazał głową wieżę.

- Wejdź, jeśli chcesz – powiedział. - Mam nadzieję, że zrozumiałeś lekcję. Nie ma władców idealnych, a twój wybór padł na kogoś, kto był prawdziwym kolosem, ale o glinianych nogach.
- Co zastanę na górze? Odpowiedź? Kogoś, kto mnie stad wyciągnie?
- Nie, zastaniesz kobietę od zwierzów w kruczej masce, ona przybyła tu w celu, którego my nie znamy, a i nawet poznać nie chcemy, bo my „żyjemy” tutaj roztrząsając swoje problemy dawnych przeszłości, obecnych teraźniejszości i następnych przyszłości, naszych wyborów i żywotów… spełniliśmy naszą powinność, a teraz odejdź.

Odwrócili się i usiedli na taboretach przy stole, kładąc wszystkie pionki oprócz tego z numerem piątym. Skamienieli.





Muriel już nie patrzył na nich, szedł w stronę białej wieży, w której, jak przypuszczał, znajdowała się osoba, którą już kiedyś poznał. Brała udział w tej misji, co on i Samuel, była na statku – oczywiście o ile się nie mylił.
Podszedł do wejścia i włożył klucz w otwór zamka, który obrócił się z charakterystycznym kliknięciem.
Wszedł do środka. Na górę prowadziły spiralne schody, bardzo długie spiralne schody, na których końcu, już z samego dołu widać było ciepłe migotliwe światło.

M. biegł całą drogę na górę nie zwracając uwagi na wnętrze białej budowli - gdzieś tam prawdopodobnie był ktoś, kto mógł pomóc mu i Samowi…

Dobiegł na sam szczyt, z niedomkniętych drzwi sączyło się światło kaganka. Rozchylił je mocniej i zajrzał do środka…

- Widzę, że się nie myliłem… witaj Tara!

Terrapodian 08-05-2010 22:44

Tara trzymała w ręku niezapaloną pochodnię. Spojrzała w Twoją stronę swoją ponurą maską, po czym podrzuciła na stół kartkę z wypisanymi na niej słowami.

"Dotarłeś do Białej Wieży zgodnie z moją wskazówką. Teraz przygotuj się podróżniku. Musisz przejść test, który wyjawi, dlaczego znalazłeś w tym zapomnianym przez Stwórcę świecie. Jeśli znalazłeś się tutaj przypadkiem - wrócisz do swojego świata. Tylko ci, którzy są tego godni - będą chodzić ścieżkami, którymi chodziłem wcześniej.

- Ty jesteś tym drugim w ciele chłopaka? - spytała Tara i natychmiast sobie odpowiedziała; - Wobec tego dobrze wyczułam.
Odłożyła pochodnię na posadzkę i spojrzała na ciebie. Gestem ręki pokazała kamienny posąg w kącie pomieszczenia. Wyglądał jakby wyciągnięty z głębokiej ziemi. Mierzył metr wysokości. Przedstawiał ludzką podobiznę, chociaż brakowało w bryle kilku kawałków w tym nóg postaci. Kiedy się przyjrzałeś bliżej, rozpoznałeś Wielkiego Nyerla - podobny posąg stał w środku świątyni tej pamiętnej nocy.

- Dlaczego opuściłeś Samuela? - spytała Tara klękając przy posągu. - Nie możesz go zostawić... Wiesz kim jest?
Zobaczyła twoją minę i zrezygnowała. Bo tak naprawdę to do końca nie wiedziałeś kim jest Samuel.
- Nie powiem ci teraz, skąd się tutaj wzięłam. Nie martw się, wkrótce się dowiesz.

Przesunęła palcem po pustym oczodole w rzeźbie. W drugim tkwił niewielki kamień.
- Pamiętasz tego siłacza ze statku? On ma drugą część - stwierdziła Tara. - Inaczej tego nie uruchomię, a po to tutaj jestem.
Pokręciła głową. Usłyszałeś tylko westchnienie w masce Tary. Odwróciła się w twoją stronę.
- Zajmijmy się tobą - zaczęła.
Podeszła do ciebie i spojrzała prosto w oczy. Ujrzałeś jej wzrok - pełen troski i smutku. Ściągnęła maskę, więc teraz wiedziałeś, dlaczego za nią się ukrywała. Twarz miała dosłownie spaloną, ale mogłeś wywnioskować, że Tara to pół-człowiek pół-tygrys. Niewielu przedstawiciele tego gatunku przetrwało do dzisiaj. Nie po setkach lat prześladowań.

Zdjęła i odrzuciła płaszcz. Stanęliście na rozrysowanym na podłodze kręgu z dziwnymi inskrypcjami. Położyła ci ręce na głowie. Usłyszałeś przeciągły świst i już spadałeś w dół. Prosto w ciemność, a przynajmniej tak wydawało ci się w pierwszym momencie. Otaczał was kosmos, jeśli można to nazwać kosmosem. W oddali unosiły się planety - widziałeś to przez ułamek sekundy. Tara złapała cię za ramię nim polecieliście z ogromną prędkością do przodu.


Wlecieliście w inny świat. Wciąż otaczała was ciemność, lecz wraz z wami unosiły się fioletowe ogniki. Czułeś ich ciepłe dotknięcia, gdy przylegały do twego ciała. One jednak oblepiły Tarę. Puściła cię na chwilę, bo oto te małe duszki zdawały się ją leczyć. Kiedy odleciały ujrzałeś tygrysoczłeka w pełnej okazałości. Tara spojrzała na ręce. Uśmiechnęła się ukazując pełen rząd beżowych kłów.

Znów szarpnięcie. Tym razem stanąłeś na twardym gruncie. Niebo było ponure i szare. Otaczała was mgła. Kawałek dalej stał domek. Tara wskazała go ręką, więc razem poszliście w jego kierunku. W pewnym momencie potknąłeś się o coś na ziemi. Był to ułamany nagrobek. Znaleźliście się na cmentarzu.


Z domku ktoś wyszedł, bo zamajaczyło światło. Zaszczekał pies.
- Kto? Kto przyszedł?
Naprzeciw was stanął starszy człowiek, który zmierzył was wzrokiem. Stał tak przez chwilę.
- To nie oni - stwierdził tylko, po czym wrócił z powrotem do chatki.

Terrapodian 23-08-2010 00:10

(Zapis ostatnich postów)

M. rozejrzał się bardzo uważnie po okolicy i nagrobkowi, o który się potknął.

Na nagrobku widniały głęboko żłobione litery ułożone w: "Lellonaise Fergendo". Był prawie pewny, że słyszałeś już kiedyś to imię, jednak chwilowo nie mógł sobie przypomnieć skąd. Była też data śmierci - aktualny rok według kalendarza cesarskiego. W pobliżu znajdowało się około dwudziestu nagrobków z białego marmuru i dużo więcej z szarego kamienia. Obejście wygląda tak, jak gdyby poza cmentarzem nie było absolutnie nic, jakby był to oddzielny wymiar - świat grobów, trupów i śmierci... poczucie to burzyło znajdujące się nieopodal lekkie wzniesienie, na którym rosło samotne, nagie drzewo. Dalej widoczne były osobliwe kształty przywodzące na myśl spalone miasteczko.

Po dłuższej chwili zastanowienia M. przypomniał sobie kim była osoba, której imię widniało na płycie, była czarodziejką - płynęli tym samym statkiem, gdy wyruszali na tą wyprawę. Co się stało, że leży tutaj? W końcu każde z nich zostało przydzielone gdzie indziej, do innego zadania. Ale czemu zginęła? Tego prawdopodobnie się nie dowie, ale zawsze można spróbować... spojrzał znacząco na stojącą obok Tarę, po czym wrócił wzrokiem do nagrobka. Oczekiwał jakiejś odpowiedzi. Wydawała się zaniepokojona. Wpatrywała się w nagrobek obok i wyszeptała tylko:

- Ten jest twój... to znaczy Samuela - a po chwili dodała tylko - więc gdzieś tam jest jeszcze mój...

Przy nagrobku Samuela ziemia była miękka, jakby ktoś przed chwilą tam kopał.

Muriel podszedł pospiesznie do mogiły. Pierw zimno zlustrował grób, a potem sprawdził w rękach ziemię - faktycznie świeżo kopana.
Jednak nie wytrzymał i zaczął drzeć nasyp rękoma niczym szukający kości pies. Nie mógł uwierzyć, przecież to nie mogła być prawda!
Co się stało? Dlaczego? Czy dlatego trafił do tego parszywego lodowego pustkowia? Czy dlatego, że jego nosiciel umarł? Dlatego, że umarł Sam?
Nie przestawał, był niczym w transie...

W pewnym momencie natknął się na coś miękkiego. Zdecydowanie było to ciało Samuela. Kiedy tylko odgarnął ziemię, spojrzał mu prosto w twarz. Ręce miał złożone na tułowiu i nie widać było, aby zginął w jakiś nagły sposób. Chociaż u jego boku leżał krótki miecz. Muriel nie pamiętał, aby miał go kiedykolwiek przy sobie. Miał wygrawerowane złote runy na jelcu.

M. jeszcze przez chwilę patrzył się niczym zahipnotyzowany w twarz, którą jeszcze do niedawna widywał rankami w lustrze - twarz dzieciaka, który go przyjął...
Widział do tej pory już nie jednego trupa - ba - niejedną osobę zabił własnoręcznie zanim był w skórze Sama, ale tego widoku dłużej znieść nie mógł. Odwrócił wzrok od jego twarzy i skierował z wielkim trudem w stronę miecza, a w zasadzie jego jelca, na którym widniały lśniące runy. Skądś je pamiętał... nie wiedział tylko czy to przemożne uczucie znajomości bierze się z jego przeszłości, z której w pamięci tak mało mu pozostało, czy raczej z któregoś z miejsc, w którym wylądowali już podróżując razem - On i Samuel. Nie wiedział tego, ale starał się usilnie przypomnieć. Nagle... wspomnienia niczym nadchodząca fala tsunami poczęły rosnąć w jego głowie i wypełniać czaszkę nijako pod sam jej czubek - nie, o nie, nie były to wszystkie jego wspomnienia, a jedynie jakaś nieopisana mała cząstka (i tak dużo większa od tego co pamiętał do tej pory), która jak gdyby na jego życzenie wróciła do niego...
Był wojownikiem... ale jakimś specyficznym, bo znający jakieś podstawy magiczne... tak używał ich skutecznie w walce... i amulety, ich tez używał! Wszystko pojawiało się i znikało niczym marna wizualizacja magiczna. Tak to musi mieć coś wspólnego, psia mać, musi! Obrazy bitew i poszczególnych walk mnożyły się w jego głowie, ale jakby nie mając nic wspólnego z tym, co obecnie... i nagle ten najważniejszy, mówiący dużo więcej niż poprzednie, błysk - ukazujący zbroje płytową, półtoraka i miecz krótki w zestawieniu na stojaku. Wszystkie pozłacane i okraszone runami, wszystkie doskonałe i wszystkie... Jego? Możliwe, tak możliwe, że to jego!

Wyciągnął miecz z mogiły i zmierzył go w dłoniach.

Miecz idealnie pasował. Tak jakby już kiedyś nim walczył. Niezwykle lekki, wciąż ostry. Tylko, co robił przy zwłokach Samuela?
Tara kręciła się w okolicy przeglądając nagrobki, aż wreszcie użyła magii do wykopania ziemi. Schyliła się i wyciągnęła mały kryształ - taki jakiego brakowało w posągu w Białej Wieży. Zbliżyła się do Muriela, gdy nagle drzwi chatki otworzyły się. Wypadł grabarz z łopatą przed sobą.

- Wy hieny! Czemu gnębicie tych wielkich bohaterów?!

Zza niego wybiegł duży pies i szczekał głośno w waszym kierunku.

- Bohaterowie? - starała się uspokoić sytuację Tara. - Musieliśmy to zrobić, z rozkazu Kravowa.
- Kravow nie żyje! - oznajmił starzec. - Od trzydziestu lat. I król Wrogiuszow też martwy. Skąd wy się wzięliście?!
- Nie rozumiem o czym mówisz, starcze... - odrzekła Tara.

Powoli zbliżała się w kierunku towarzysza. Krótkim spojrzeniem dała znak, żeby gotował się do ucieczki.
- Jak przetrwaliście śmierć naszego świata? Nikt nie mógł przeżyć!
- Powozy - szepnęła Tara.
- Tak, ruszyły te trzydzieści lat temu, dziwaki! - wtedy grabarz stracił werwę. - Czy to próba?

M. stał i nie wiedział, o co chodzi. Bohaterowie? Przeżyli? Powozy? - chyba bojowe? Bo nie był w stanie wymyślić czegoś, co mogło przydać się w tej zawierusze...
- Jakie "Powozy" starcze i czemu oni leżą w tej ziemi? Kim jesteś i co to za miejsce?

Zamiast grabarza odpowiedziała Tara.
- Potem opowiem - szepnęła.
- Ślepy jesteś, szczeniaku?! - warknął grabarz.

Pies ujadał jeszcze bardziej, aż ślina zaczęła lać mu się z pyska.

- Jesteśmy na cmentarzu! Świętej ziemi! Nie pozwalacie spać naszym bohaterom...

Podbiegł do otwartej przez Tarę mogiły. Z płaczem zasypywał ziemię własnymi dłońmi.

- Tyle dla nas zrobili, chcieli dobrze...

Przestał kopać. Zasyczał cicho i zaczął głęboko oddychać. Pies już nie szczekał, lecz ze skowytem ukrył się w chatce. Muriel poczuł jak coś łapie go za kostkę. W tej samej chwili do twarzy skoczył mu siny Samuel. W pierwszej reakcji, bardziej mimowolnej niż zamierzonej, uderzył go w bok. Ten upadł na ziemię, ale wciąż był gotowy do skoku i wpatrywał się z dziką furią w twarz swej ofiary. Zacisnął dłonie w pięści.

- Co teraz planujesz? - spytała Tara szykując się do obrony.

Grabarz głośno zapłakał i zaczął przeklinać przybyszów pod nosem.

Zbity z tropu Muriel odskoczył bardziej na bok i mimowolnie podniósł miecz do pozycji obronnej. Rzucił okiem na zwierzołaka, który stał nieopodal i z powrotem spojrzał na atakujące go zwłoki Młodziana. Nie miał zamiaru go ranić ani zabijać (o ile można ranić czy zabić ożywieńca), ale miał zamiar zostać samemu wśród żywych, więc bronić się musiał... tylko co dalej?
Trup zaatakował. Błyskawiczna parada i zejście niżej za przeciwnika... uderzenie głownią miecza w okolice karku i podcięcie nóg - wszystko kiedyś wyuczone teraz zostaje zaprzęgnięte przez ciało bez najmniejszego udziału świadomości. Truposz upada, a Muriel opada na niego zanim jeszcze jego truchło zagości na dobre na ziemi. Przytrzymuje go, gdy ten się wyrywa z nieludzką siłą i energią. Tara wypuściła się biegiem w stronę domu - prawdopodobnie po linę lub coś, co mogło za nią służyć.

Kiedy Samuel padł, szarpał się jeszcze chwilę. Wyjątkowo chciał dorwać się do twarzy przeciwnika. Jego obłąkany wzrok nie zdradzał żadnych innych emocji. Z chatki dobiegło szczekanie, następnie plaśnięcie i skowyt. Grabarz ryknął, wstał i pobiegł do swojego domu. Zaraz wyleciał stamtąd z ogromną mocą, a jego ciało uderzyło o kilka nagrobków. Zemdlał. Tara wybiegła ze starym sznurem, dzięki czemu razem związali Samuela, który wciąż się szarpał.

- Nie wiem, co dzieje się w tym miejscu i dlaczego ten chłopak chce cię zabić- powiedziała Tara - ale jeśli to wszystko, co chcesz uczynić w tym miejscu, to wracamy. W bezpiecznym miejscu wyjaśnię ci wszystko.

Ostrożnie puścił przytrzymywanego ożywieńca, cały czas bacząc na niego i trzymając broń w pogotowiu.

- Dobra wynośmy się stąd... jak myślisz - miecz mogę zatrzymać?

Tara wzruszyła ramionami, co miało oznaczać, że jest jej wszystko obojętne. Złapała dłoń kompana i zamknęła oczy. Ponownie poczuł szarpnięcie, a z nim ogromną siłę, która wyrzuciła Go w powietrze. Czuł wiatr we włosach. Uderzenie o drewniane podłoże. Wrócili do Wieży.

-Niestety nie mam czasu, by streścić Ci legendę o Powozach bogów - powiedziała zbliżając się do posągu. - Wystarczy, żebyś wiedział o legendarnym mieście założonym przez bogów-stwórców. Tam mieli umieścić wybranych ludzi, którzy w odpowiednim czasie dostaną informacje o wojnie, a co za tym idzie - by wyruszyli jako woźnice specjalnych powozów zaprzęgniętych przez wierzchowce charakterystyczne dla danego boga.

Widział jak Tygrysiołaczka ()przymierza kamień do wolnego "oczodołu" w rzeźbie. Mówiła dalej:

- O co chodzi z wojną... Otóż za głównego stwórcę świata uznaje się Murata, który był zarazem samozwańczym stworzycielem. Dostał ultimatum, że jeśli "Święta Ziemia" zostanie skażona wojną, to czas jego rządów skończy się. Co natomiast stanie się z nami? Nie wiem, lecz przypuszczam, że to oznacza koniec świata jaki znamy. Zresztą dobrze widziałeś, co działo się na cmentarzu. Jeśli to nie była kosmiczna metafora... to czekają nas złe czasy.

Posąg rozpadł się, kiedy Tara włożyła kamień w wolne miejsce. Na jego miejscu rosła ciemna plama, która zdawała się pożerać otoczenie. Zwierzołak stanął na jej skraju. M. usłyszał jeszcze słowa czarodziejki:
- Ja widziałam więcej, przez to nie brałam udziału w wojnie domowej... moje zadanie jest trudniejsze - mam powstrzymać bogów przed powstaniem. Jeśli masz jeszcze jakieś pytania, to pytaj, inaczej skacz ze mną... przypuszczam, że to nasz ostatni przystanek.

Młodzian zbity z tropu omiata jeszcze raz wzrokiem wieżę, z której to, jak przypuszczał, mieli wyruszyć w dalszą podróż, która może ich rzucić gdziekolwiek, choćby w sam środek piekła. Nie wiedział gdzie i w jakim celu, ale wiedział, że musi iść, nie tylko dla siebie, ale dla Sama. W ostatniej chwili przed wejściem w portal ujrzał swoje odbicie w kryształowym lustrze nieopodal stołu alchemicznego i... i było ono zadziwiająco podobne do twarzy Noszącego go Młodziana, tak niewiarygodnie podobne jak gdyby byli braćmi, lub co najmniej jakby Sam Był jego potomkiem. Pogrążony w myślach podążył w tunel czarnej energii.

Akt II: Powozy ruszają!




Kalsk. Prowincja Woriogrusz.

Informacja o ostatnim kontrataku sił państwowych dobiegła do Kreuzenferga, kiedy wszyscy myśleli, że prowincja jest już w rękach partyzantów. Wraz z inkwizytorem Genzuedo postanowili uprzedzić swoich przeciwników, nim ci uderzą po raz kolejny.

Panował zimny poranek, kiedy na czele oddziału ponad czterystu wojowników wyruszyli do Stepów Woriowskich. Teren był tutaj bardzo nieprzyjemny, brakowało naturalnych ukształtowań, które można by użyć w taktyce wojennej. Inkwizytor wspominał o tym, snując również teorie dotyczące ewentualnego ataku. Tak na szczęście się nie stało.

Po dwóch dniach podeszli pod kotlinę i Ultrich Kreuzenferg podjął decyzję o powrocie do Kalska. Wtedy ich dopadli.

Było ich ok. pięciu setek. Senat zdecydował, że aby pokonać partyzantów należy zniszczyć dowódców, a o zagranicznej pomocy wiedzieli już wszystko. Włącznie z ilością osobistości.

Ogień spadł z nieba. Bez wątpienia za zasadzką stała Elsza Golumiedzis. Kreuzezferg walczył długo, lecz opór był beznadziejny. Widział jak inkwizytor ginie zastrzelony z samopału. Ultrich spiął konia. Jedyna szansa leżała w lasach w głębi kotliny.
- Wycofujemy się! Słyszycie! Wycofujemy się! - krzyczał.
Nie wiadomo ile było w tym sensu. Wielu żołnierzy wpadło w panikę i rozpierzchło się we wszystkie strony. Wokół księcia zebrało się kilkudziesięciu z nich. Już wycięli sobie drogę, którą zaczęli uciekać, kiedy Kreuzenferg dostrzegł czarodziejkę. Zdawała się nie zauważać jego osoby. Po krótkiej ocenie sytuacji książę pozostawił resztę wojsk i samotnie rzucił się w jej kierunku.

Niemalże sięgnął ją szablą - nie zauważyłaby tego, kiedy toporek trafił go, rozpoławiając czaszkę. Śmierć była natychmiastowa.

Jednak zwycięstwo Senatu w tej walce było jedynie symboliczne.

***

W niskiej, ciasnej sali uniwersytetu stały dwa łóżka. W obu znajdowali się chorzy. Tuż przy drzwiach siedział w pozycji półleżącej Ardiejus Wrogiuszow. Wpatrywał się w drugie łóżko, teraz otoczone przez lekarzy. Leżał tam Samuel, który od pamiętnego ataku, był nieprzytomny. Miał wysoką gorączkę, majaczył. Wołał jakieś imiona, czasami krzyczał coś w dziwnym języku.

Do sali wkroczył Kravow z jakimś pół-orkiem w dziwnych szatach.
- Wszystko dobrze, książę? - spytał chorego.
- Wciąż czuję się słaby, ale ból głowy już ustał, więc wkrótce mogę wrócić do... życia... - odpowiedział i zakaszlał.
Tymczasem ork siedział przy łóżku Samuela. Ocierał jego głowę mokrą szmatką, przyłożył dłoń do czoła, a potem poniżej małżowin usznych, sprawdził gardło i oczy. Kiedy podszedł Rajwird, szaman odwrócił się w jego kierunku;
- Człowiek ten umierający - znów spojrzał na Samuela. - Ja nic zrobić nie mogę. Nie dla niego leki ziemskie... To dusza choruje.
Kravow przypomniał sobie sytuację sprzed wieży. Wtedy Samuel został jakby opętany przez coś... I książę też poczuł się źle. Potem atak ustał. Demon odleciał.

***

Ta podróż była diametralnie inna od poprzednich. Przez całą drogę miałeś wrażenie przeciskania się przez wąską, zimną rurę. Kiedy tylko znalazłeś się na samym końcu - najpierw uderzył cię kontrast między tymi miejscami.
Oto znalazłeś się w sali tronowej - inaczej nie można tego nazwać. Bogato zdobione ściany, wysokie sklepienie, białe posągi. Stałeś na czerwonym dywanie, a wzdłuż niego co cztery metry stali żołnierze w zbrojach ceremonialnych. Tara stała bardziej z tyłu, a ty byłeś tuż przy władcy.
Znałeś go, chociaż po raz pierwszy ujrzałeś na żywo. Oto Wielki Nyerl - bóg wojny i śmierci. Teraz w starym ubraniu siedział przykuty łańcuchami do tronu. Jednak nawet w takiej postaci czuć było od niego bijącą dostojność oraz władzę. Stałeś twarzą w twarz z bóstwem.
- Nie rób nic głupiego, człowieku - syknęła Tara.
- Prosiłbym, abyś umilkła, tygrysia czarodziejko - odrzekł spokojnie Nyerl, następnie spojrzał ci prosto w oczy. - Wreszcie przyszedłeś. Już się bałem, że tego nie zrobisz. Przyznam, że od początku w ciebie wierzyłem. Mój przyjacielu...
Te słowa uderzyły niczym młot. Czy to możliwe? Jak? Tara również wyglądała na zaskoczoną. W jej oczach było coś jeszcze - rozczarowanie i strach.
- To prawda, towarzyszu, Muriel... - mówił Nyerl - Pamiętasz stare czasy? Pamiętasz swoje przygody? Kim byłeś? To było lata temu, nim zrobiłeś pewną głupią rzecz. Jestem ciekaw co wtedy się z tobą działo.
- Muriel - szepnęła Tara - zabij go i wracajmy do Samuela. To nie jest ten zły Nyerl...
Czarodziejkę powoli otaczali żołnierze Nyerla, on natomiast tylko się zaśmiał.
- Samuel... Ach... Samuel. Więc to tak... - Nyerl ucichł na chwilę. - Nie mam pojęcia z jakiego powodu wybrałeś właśnie jego. Pamiętaj jedną rzecz, sprowadzisz na niego całe zło, a wiesz dlaczego? Bo nie pasujesz do tego świata. Jesteś kimś silniejszym. Nie wnikam w to ile pamiętasz z poprzedniego życia, ile potrafisz. Jeśli dołączysz do mnie stworzymy potężny duet.

Atmosfera w sali Nyerla stawała się coraz bardziej napięta. Strażnicy pochwycili Tarę i przyłożyli jej miecz do gardła. Bóg widział twoją niepewność.
- Tak... Już wiem kim jest ten cały Samuel - stwierdził. - Ten dzieciak ma potencjał. To niebywałe! W końcu musiał jakoś przejąć twoją duszę. Ale przecież na świecie jesteś jedynie cieniem. Tylko w tej krainie masz ciało i moc. Umówmy się, że dołączysz do mnie, obalimy moich... hmm... rywali, a z Samuela zrobimy jakiegoś generała. Wilk syty i owca cała. Czy ta oferta cię nie kusi?

Fioletowe oczy boga błyszczały wręcz, gdy o tym mówił. Napiął swoją umięśnioną posturę, gdy wiercił się w tronie z niecierpliwości.

Czułeś presję.



Muriel musiał wybrać i to szybko.

Domyślał się, że to nie będzie prosty wybór. Był pewien, iż obecny właśnie przed jego oczami bóg raczej nie lubi, gdy mu się każe czekać długo na odpowiedź, albo co gorsza, odmawia.
Spojrzał na Tarę, która jeszcze chwilę temu dawała mu do zrozumienia żeby zabił bożka - w jej oczach widział strach. Pomijając ich obecny stan (okrążeni przez stado strażników w obecności, coraz bardziej wkurzonego Nyerla) Muriel miał podjąć decyzję. Osobiście lubił władzę i potęgę (bo kto jej nie lubi), ale tutaj rozchodziło się o świat i władze nad nim i prawdopodobnie zaburzenie delikatnej równowagi, w której to, przynajmniej z grubsza, Człowiek/Ork/Elf/Zwierzołak czy kto tam jeszcze jest kowalem swego marnego losu...

- Będę twoim kompanem tak? W takim razie pierw musisz mi oddać moją pamięć abym wiedział czym jesteś ty i twoja wizja świata z moim udziałem.-Po dłuższym zastanowieniu dodał -A także będę potrzebował swego ciała lub, jeśli to niemożliwe, ciała podobnego do Samuela, bo w nim czułem się świetnie. I warunek najważniejszy Dzieciakowi nie dzieje się żadna krzywda - jest moim podwładnym.

Nyerl przez chwilę wpatrywał się w Niego, wreszcie uśmiechnął się i kiwnął głową z aprobatą. Wtedy rozległ się rozdzierający ryk;



- Nie!!!

Tara padła na kolana i zasłoniła pysk dłońmi.

- Muriel, co ty robisz... nie...
- Uciszcie ją - rzekł Nyerl zmęczonym głosem.

Któryś ze strażników pociągnął ją mocno za grzywę włosów. Tygrysica syknęła z bólu. Wówczas drugi gładkim cięciem miecza ściął jej głowę, która pozostała w ręku mężczyzny. Bezgłowy korpus padł bryzgając krwią. Nyerl znów zwrócił się w stronę M. stronę.

- Zgadzam się na takie warunki, lecz najpierw uwolnij mnie. Spójrz na łańcuchy, które mnie trzymają. Dzierżysz miecz, który należał do ciebie, pamiętasz? Nim rozetniesz więzy.

Doskonale pamiętał, że miecz jest jego... Pamiętał teraz coraz więcej.


Zabicie Tary było totalnie niepotrzebnie i dawało do myślenia, bo skoro był w stanie zrobić to z taką łatwością i bez mrugnięcia okiem, to czy nie odwróci się potem od swojego wspólnika?

Pamięć poczęła wracać wartkim strumieniem...

Był człowiekiem wielkim i władczym, potężnym mającym ogromne wpływy, ale nigdy nie można by o nim powiedzieć o nim tego, ze był człowiekiem złym. O nie! Był człowiekiem, który wiedział, co i kiedy i za jaką cenę powinno być zrobione, potrafiący poświęcić wiele by zyskać jeszcze więcej. Ludzie się go bali, bo ludzie boją się wielkich i potężnych, ale nigdy nie był zły, nigdy nie zabił dla zabawy, nigdy nie zrobił czegoś wbrew sobie, nigdy nie poświęcił wielu by zyskać... nigdy i teraz nie będzie!

Muriel podszedł zdecydowanie w stronę Nyerla i podniósł miecz. Jeszcze przez chwilę przed cięciem szukał choć niewielkiego kontaktu mentalnego z nieobecnym w tym świecie Samuelem. Wątpił, że go znajdzie... ale znalazł! Niewielką, drżącą nić przekazu i nadał, choć nie wiedział czy Sam to usłyszy:

*Nie wiem czy dobrze robię i jak potoczą się koleje naszych losów, ale wiedź, że dziękuję Ci chłopcze za wszystko*

Nyerl uśmiechnął się szeroko i tryumfalnie uniósł podbródek. Przygotował łańcuchy przy nadgarstkach do przecięcia.

- Będziemy władcami tego świata, będziemy...

Ostrze opadło, ale nie na łańcuchy, lecz na głowę uwięzionego boga.

Łeb Nyerla pękł pod wpływem ostrza, a mężczyzna nie zdążył nawet wypowiedzieć pojedynczej sylaby proszącej o przebaczenie, gdy cięcie rozrąbało mu mózg. Strażnicy powoli pojęli co się stało. Oto ich bóg siedział zabity na tronie. W ohydnym stanie dodajmy. Nad nim stał kat - bogobójca. Rzucili się wszyscy w Twoją stronę z halabardami i mieczami. Normalnie byłbyś stracony, ale przecież byłeś wojownikiem i w tym świecie posiadałeś swoją pierwotną moc. Z drugiej strony - nec Hercules contra plures.

Gdzieś tam dalej, Samuel obudził się w łóżku zlany potem. W głowie brzęczały mu słowa: "...dziękuję Ci chłopcze za wszystko". Muriel.

Tymczasem M. stał w pałacu Nyerla. Strażnicy otoczyli go. W powietrzu unosił się zapach krwi, której w ciągu kilku minut wylało się bardzo dużo. Na końcu korytarza majaczyły drzwi wyjściowe.

Muriel poczuł się pewnie, co prawda nie wróciły do niego wszystkie wspomnienia, ale był zadowolony z faktu przypomnienia sobie czegokolwiek więcej. Przypomniał sobie parę rzeczy ze swej bogatej podręcznej biblioteczki taktycznej, która kiedyś znajdowała się w jego głowie i wiedział, że nawet on musi się liczyć z dużą przewagą przeciwnika, który na pewno jest świetnie wyszkolony(w końcu to obstawa boga), a kto wie może dorównuje jego - w tym momencie niepełnym - umiejętnością.
Drzwi na końcu komnaty były jego jedyną szansą, musiał sobie jednak wyrąbać do nich drogę...

Przyjął postawę bojową...

Wiedział doskonale, kiedy nadejdzie atak, zawsze to wiedział kiedyś i teraz także się nie pomylił. Niejednokrotnie dziwiło go to, iż tuż przed atakiem jego skupienie, szósty zmysł, czy też jakieś inne niezwykłe zdolności pozwalały mu uchwycić "ten moment". Atmosfera wtedy gęstniała i przeciwnicy (jeśli było ich więcej) prawie w tym samym momencie podejmowali swoje jednostkowe decyzje o ataku... i wszyscy ruszali prawie w tym samej chwili na swojego wroga - czyli właśnie na niego! Z perspektywy czasu Muriel wiedział, że podejmowali złe decyzje, w końcu to on wspomina ich, a nie oni jego. Jednak on nie jest tym samym Murielem, którym był kiedyś...

Noga jednego z przeciwników za jego plecami szurnęła cicho po posadzce. M. miał zmysły wytężone do granic ludzkich możliwości, a może i je przekraczające?

Zaczęło się! Błyskawiczny unik przed halabardą z lewej i prawie jednoczesne odbicie klingi przeciwnika wchodzącego frontalnie. Chwila mierzenia się wzrokiem i szukania słabości przeciwnika...
Uderzenie boczne halabardy przyjęte nieumiejętnie może zgruchotać całą rękę, jednak nie tym razem. Muriel doskonale pamiętał jak należy to zrobić i jak wykorzystać nieporęczną długość tego narzędzia przeciw swemu przeciwnikowi. Przebiegł wzdłuż okutego stalą drzewca niecąc iskry na styku obu broni. Jedno cięcie, dokładnie tyle potrzebował aby pozbyć się halabardnika, nie mógł jednak spocząć na laurach. Uśmiercił, co prawda jednego przeciwnika, jednak dalej otaczała go jeszcze spora ich liczba, no i oddalił się od drzwi...

Szybko omiótł przeciwników wzrokiem - nie było wyraźnej strefy dogodnej do przebicia się... musiał jednak improwizować.
Szybkim ruchem schował miecz i nogą podbił okuty drzewiec do góry i złapał oburącz. Wywinął młyńca halabardą, co spowodowało, że przeciwnicy odsunęli się nieznacznie, po czym natarł na stojących przed nim wojaków - wyjście było zaraz za nimi. Szpica początkowo oparła się tylko o ozdobny kirys tworząc w nim mały dołek, a następnie ześlizgnęła po jego pochyłości i trafiła w przewężenie i "miękki" materiał, który natychmiast ustąpił pod naporem i zagłębił w ciało. Nie było słychać żadnego krzyku ani stęknięcia bólu - oni prawdopodobnie nie byli już ludźmi, albo nie byli nimi nigdy... Muriel pchnął mocniej by wytrącić z równowagi przeciwnika nabitego na ostrze, a następnie wyrwał broń próbując znowu zakręcić nią niczym cepem bojowym, ale na próżno... szczęśliwie zdążył zasłonić się trzonem i wyciągnąć miecz, którym zdążył ciąć od boku przeciwnika i popchnąć go kopniakiem w stronę reszty. Nikłe przejście utworzone z leżących i odepchniętych wojowników "błysnęło" Murielowi w oczach. "To moja jedyna szansa!" Puścił się biegiem w tamtą stronę tnąc i parując ciosy przeciwników...


Uciekałeś z sali w której miał już na zawsze spocząć Wielki Nyerl, a jednocześnie usiłowałeś uciec z dala od jego gniewu. Ślizgając się po posadzce, dotarłeś do drzwi, które były twoją jedyną nadzieję na ucieczkę. Uderzeniem z barku otworzyłeś drzwi i stanąłeś przed pustką. Tak, wokół panowała wyłącznie ciemność. Tymczasem tyły zamykała gwardia Nyerla, która rozpędziła się i niczym tabun dzikich koni natarła na ciebie, spychając w przepaść.

Słyszałeś jeszcze głos gdzieś z odległości;
- Zgodziłeś się na warunki! Należysz do mnie!

Leciałeś tak bez nadziei na szybkie ocalenie. Otoczenie rozjaśniało, chociaż wciąż utrzymane w szarej tonacji. W końcu uderzyłeś z całym impetem w ziemię. Kiedy odzyskałeś przytomność nie było wcale lepiej. Bolała cię każda pojedyncza kość, a po miękkim i zimnym podłożu zacząłeś podejrzewać, gdzie jesteś.

Lodowa, śnieżna pustynia.

W pobliżu dojrzałeś kobietę w szkarłacie, która spadła kiedyś w podobny sposób. Usiłowała podtrzymać płomień unoszący się kilka centymetrów nad ziemią. Nie zareagowała na twoje przybycie, ani na pytanie o dalsze losy. Rzekła jedynie;

- Nie wiem, czy jest stąd wyjście. Musimy czekać, choćby lata...

To nie była ciekawa perspektywa.

- I nie wspominaj mi tej sytuacji w świątyni, proszę.

Może nie było aż tak źle?

***

Podróż Samuela


Obudziłeś się i natychmiast zdałeś sprawę z tego, że twoim ciałem coś trzęsie. Jak się okazało - jechałeś w wozie, a konkretnie leżałeś przykryty dziurawym kocem na ławie. Na przedzie siedziała pochylona postać z lejcami w dłoniach. Osobnik najwyraźniej wyczuł, że już się obudziłeś, bo odwrócił się w twoją stronę i spytał;
- Dobre sny miałeś?
Woźnica był pół-orkiem. Zapach ziół jaki od niego ciągnął sugerował również, że szamanem. Bywali tacy. Widywałeś ich niekiedy w porcie.
Nie czekał na odpowiedź. Odwrócił znów twarz w przód i wpatrywał się w drogę. Nucił coś.
Jechaliście nad jakimś morskim terenem, bo po prawej widziałeś urywające się skalne wybrzeże i wodę znikającą na horyzoncie. Poczułeś się jak w domu, a przynajmniej częściowo.

- Masz pewnie wiele pytań, ale zachowaj je dla swej osoby - mówił szaman. - Teraz zajmujemy się tym co będzie.

Hej, słyszysz mnie?! - usłyszałeś w głowie i rozpoznałeś głos swojej "wewnętrznej" towarzyszki, a po niej drugi głos, za którym zdążyłeś już zatęsknić. Dawno się nie słyszeliśmy, mały - cichy chichot Muriela stłumił uczucie zagubienia.
- Nie uwierzysz, ale ten koleś zabił Nyerla! - wykrzyknęła ze złością kobieta. - Mojego mistrza... długa historia. On nie był zły, kiedy moi rodzice oddali mnie ich kapłanom. Teraz zwariował, a może jego szaleństwo przybrało negatywnych cech...
- On chyba nie wie o co chodzi - przerwał jej Muriel.
Tutaj zaczęli swoją opowieść, ogólnikowo opowiadając o własnych perypetiach w tej krainie. Jednocześnie czułeś coś innego niż dotychczas. Ich głosy dobywały się z oddali i o ile w przypadku dawnego Muriela czułeś, że dzielicie ciało, teraz funkcjonowało to na zasadzie luźnej więzi. Tak jakbyście siedzieli na dwóch końcach długiego stołu.

W tym czasie szaman zatrzymał powóz. W pobliżu znajdowała się jakaś osada rybacka. Jednak w tym momencie czekała na was kobieta, która szepnęła coś do ucha orka, gdy ten zsiadał. Mówili coś w języku zhielskojskim. W pewnym momencie kobieta ruszyła w stronę osady, a szaman zwrócił się w twoją stronę.
- Chodźże, musisz nam pomóc - mówił z ledwo ukrywanym podnieceniem. - Tutaj we wiosce kryje się chłopiec z silnym, silnym skarbem. Ale źli chcą dostać ten skarb. Musimy chronić chłopca. Znaleźć i chronić.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:17.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172