lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   Najlepszy ze światów (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/8710-najlepszy-ze-swiatow.html)

Kerm 23-08-2010 21:56

- Trafiłem na obóz naszych znajomych w skórach - powiedział, podjechawszy na tyle blisko, że nie musiał podnosić głosu by przekazać informację. - Kawałeczek stąd, na lewo od drogi. Dwudziestu, może trzydziestu. Nie mogłem dokładnie policzyć, bo siedzą w szałasach. Chyba żaden z nich mnie nie widział, ale kto wie...
- A gdzie się podziała nasza krigarska Xena? - spytał.

Nim zdążył otrzymać odpowiedź z pomiędzy krzewów wychylił się cień. Na szczęście była to Samkha, a nie zapowiedź ataku Hirviö.
Chris opuścił broń, a potem zaczął wyjaśniać wojowniczce to, co powiedział wcześniej swoim towarzyszom.
- Hirviö - powiedział, wskazując na kierunek, w jakim znajdował się obóz ludzi odziewających się w skóry. - Kaksi kymmenen - kolme kymmenen - powiedział. Nie był pewien, czy Samkha zrozumie taką kombinację liczebników, zatem na wszelki wypadek pokazał liczby na palcach.
- Hirviö nukkua - poparł słowa kolejnym gestem.
Samkha skinęła głową.
- Enemmän tai vähemmän kolmisenkymmentä Hirviö rappeutuminen leiriytyminen tässä lähellä - powiedziała, potwierdzając gestami liczebność i kierunek pobytu Dzikich.


Ze późniejszych słów, a raczej z gestów, Samkhy wynikało, że nie ma innej drogi. Skoro nie mogli zawrócić, pozostawało albo spróbować przemknąć się chyłkiem i liczyć na to, że żaden z Hirviö niczego nie zauważy, albo...
Zdecydowano się na to drugie...


Przemykanie się ciemną nocą przez gęsty las było czymś, co nie należy do rzeczy zbyt łatwych, nawet dla osób mających doświadczenie w takich sprawach. Mimo tego Chris przemykał się wśród zarośli jak cień. Nawet jedna gałązka nie trzasnęła pod jego stopą, gdy podkradał się ku obozowisku Hirviö.
Gdyby to byli indiańscy wojownicy, z pewnością nie poszłoby mu tak łatwo, ale ci wojacy nie byli, na szczęście, tak wymagającym przeciwnikiem.
Chris zapadł w krzakach, dając czas Janowi i Timowi na zajęcie odpowiednich pozycji. Był pewien, że obaj się nie spóźnią, ale na wszelki wypadek wolał trochę poczekać...
Obserwował przez chwilę wartowników. Stanowili oni oczywisty przykład tego, w jaki sposób nie należy pilnować snu współtowarzyszy. Ich czujność była bliska beztrosce, w dodatku jeden czy dwóch najwyraźniej przysypiało na służbie...

Podrzynanie ludziom gardeł (mimo wszystkiego Hirviö byli ludźmi) było, niestety, najlepszym i najcichszym sposobem na pozbycie się strażników. Nie było tu miejsca na branie jeńców...
Dla tego strażnika była to ostatnia drzemka w życiu. Nawet nie wiedział, kiedy jego duch podążył do krainy śmierci. Z drugim było podobnie...
Nadmiar powodzenia skłania do braku ostrożności. W tym jednak przypadku nie brak ostrożności przyczynił się do przedwczesnego końca podstępnej roboty Chrisa.
Gdy cierpiący na bezsenność Hirviö posunął się o krok za daleko nie było na co czekać. Ostrzegawczy krzyk Dzikiego, który natknął się na zwłoki i strzały ze snajperki stały się sygnałem do ataku...
Chris zanurkował za rosłym pniem sosny. Wolał nie zostać przypadkową ofiarą strzelaniny. Wystawiał głowę tylko na tyle, by sprawdzać, czy czasem któryś z wrogów nie ucieka...


To nie była walka, tylko masakra. I raczej trudno się było tak naprawdę cieszyć z odniesionego zwycięstwa. Ale zapewnili sobie bezpieczeństwo, przynajmniej na jakiś czas. I, być może, ocalili jakąś wioskę...


- Kuormitus karjun että tiimi - zadysponowała Samkha. - Lähin kylä saavat ylimääräisiä varastoja. Sinulla ei ole aavistustakaan, mitä kovaa elämää maaseudulla ennen niukkuus.
Słowa nie były zrozumiałe, w przeciwieństwie do gestów. Władowali na wóz cielsko dzika, karju, i ruszyli dalej. Trzeba było znaleźć jakieś miejsce na obozowisko, w miarę daleko od byłego obozu Hirviö.


Nocleg nawet nie był taki zły.
Mimo padającego deszczu można było znaleźć kawałek suchego miejsca, a i drewno na ognisko, w miarę suche, też dało się znaleźć.
Wbrew popularnym opiniom nawet jeśli leje to nie oznacza to, że w lesie wszystko jest mokre. Nawet jeśli czujesz za kołnierzem nieprzemakalnej kurtki krople deszczu, a z każdego listka kapią wielkie krople.
Pod wielką jodłą znalazło się dość miejsca, by konie, wytarte wcześniej do sucha, znalazły schronienie przed deszczem. Ludzie też nie powinni zbytnio narzekać. Nawet jeśli nie było dachu nad głową to było ognisko.
Oczywiście gdyby chcieli, mogliby sklecić szałasy. Ba, nawet niedaleko stało kilka gotowych... Jednak spanie w byłym obozowisku Hirviö nie było najlepszym z możliwych pomysłów. Z etyką pewnie też nie miałoby to wiele wspólnego. Poza tym, sądząc z dobiegających z tamtej strony głosów, znaleźli się już tacy mieszkańcy lasu, którzy zainteresowali się terenem obozowiska. A raczej leżącymi tam ciałami.


- Samkha - Acca ja Leof - Kanadyjczyk wskazał w stronę wozu. - Chris, Tim ja Jan... - tu Chrisowi zabrakło słów i gestami pokazał, jak to Utlandsk będą pilnować w nocy obozowiska. - Acca ja Leof puhua, Samkha ymmärrä - dodał tytułem wytłumaczenia.
W oczach Samkhy zabłysły kpiące ogniki. Całkiem jakby kobieta chciała powiedzieć "Jasne... baby do garów...". Co znaczeniem byłoby całkiem adekwatne do sytuacji.
- Kyllä. Tietenkin. Koska jos nainen ei voinut seistä vartiossa ... - odpowiedziała.
Sądząc po pierwszym słowie było to wyrażenie zgody. Jednak coś kryło się w tonie wypowiedzi. I to spojrzenie...
- Ja mitä Arth? - spytała z czarującym uśmiechem.
- Arth nukkua. Päivä Arth... - Chrisowi ponownie zabrakło słów i wskazał na wóz.
- Huomenna Arth on kuljettajan - podpowiedziała uprzejmie Samkha.
Zachowanie Samkhy było bez zarzutu. Czemu więc miał wrażenie, że się wojowniczce naraził? Najwyraźniej tutaj również dotarła idea równouprawnienia...


Chris, na którego przypadła pierwsza warta, dorzucił do ognia, a potem ponownie podszedł do koni. Chociaż wilcze wycie dobiegało z pewnej odległości, to jednak zwierzęta niepokoiły się. Obecność człowieka, nawet jeśli nie mówił on w języku, do którego były przyzwyczajone, działała uspokajająco.
Spojrzał na śpiących. Nawet ranni się uspokoili, tylko Samkha spała niespokojnie. Całkiem jakby śnił się jej jakiś koszmar. Nim jednak podszedł do niej, wojowniczka uspokoiła się.
Poczekał chwilę, potem ponownie dorzucił do ognia.
Ogień przygasł na moment.
Czy cień, jaki mignął na skraju obozowiska, był tylko złudzeniem?
Po paru sekundach przekonał się, że nie. Samkha zniknęła.
- Mitigondibe - zaklął pod nosem.

- Tim, wstawaj! - powiedział, stojąc o krok od Amerykanina. - Samkha zniknęła. Idę jej poszukać.
Ledwo zobaczył otwarte oczy Tima, zniknął w lesie.

Łatwo było powiedzieć, trudniej jednak było słowa te zrealizować.
W biały dzień można było znaleźć ją po śladach. W nocy, podczas deszczu, liczyć należało bardziej na szczęście. I 'nosa'.
W dodatku 'uciekinierka' nie musiała aż tak uważać. A on musiał pilnować, by nie zwrócić na siebie jej uwagi. W dodatku nikt nie mógłby go zapewnić, że w korzeniach drzew nie czają się miejscowe odpowiedniki achaak wag, które nie spowodują, że nieostrożny wędrowiec wpadnie w jakiś wykrot...
Szedł ostrożnie, patrząc nie tylko pod nogi, ale i rozglądając się na wszystkie strony. Gdyby Samkha zauważyła, że ktoś za nią idzie... Mogłaby nie zastanawiać się - swój czy obcy, a zabijanie sojuszniczki i przewodniczki w jednym nie leżało w planach Chrisa.

Bogowie tej krainy najwyraźniej mu sprzyjali. Bez ich pomocy z pewnością nie zdołałby dotrzeć na miejsce...
Na widok lśniących w mroku wilczych oczu sięgnął po broń. Gdy ty widzisz wilka, to zwykle on też widzi ciebie. Ten jednak, ledwo widoczny w mroku, skupiał swą uwagę na znajdującej się przed nim kobiecie.
Chris zamarł.
To nie był jakiś filmowy Tańczący z Wilkami. Miał przed sobą coś podobnego do tego, co pamiętał z lasów Kanady. O czym opowiadał mu nieraz dziadek Kenoozha, co widział przebywając u boku starego Makade Wasim.
Co robiła Samkha? Składała ofiarę? Modliła się? A może spotkała się z duchem opiekuńczym rodu?
Wszystkie legendy, których setki słyszał przy obozowych ogniskach nagle ponownie pojawiły się w jego pamięci.
Jak ważny był ten obrzęd? Tego nie wiedział. Nie sądził jednak, by Samkha chciała, żeby ktoś był jego świadkiem.
Cofnął się o pół kroku i w tej chwili wilk na polanie wyszczerzył kły. Warknięcie, które wydobyło się z jego gardła dotarło nawet do uszu Chrisa. Co gorsza za swymi plecami posłyszał drugie, nieco głośniejsze i znacznie bliższe.
Dobycie noża i oparcie się o pień drzewa trwało krócej, niż można to było sobie wyobrazić... Chris wpatrywał się w oczy drugiego wilka, który nie wiadomo skąd pojawił się tak blisko niego. Ale drapieżnik nie atakował. Wyszczerzywszy kły wbił ślepia w twarz Chrisa. Tak jakby czekał, co zrobi intruz. Bo w tym miejscu Chris nie był nikim innym...
Dość trudno było równocześnie obserwować stojącego tuż obok wilka, oraz polankę, gdzie Samkha odbywała swe spotkanie. Zez rozbieżny gotowy...

Lilith 23-08-2010 21:58

Ktoś ją obserwował. Kto?
Może nie wszyscy Hirvio z obozu zostali wytępieni, albo jednak któryś z tropiących odyńca odnalazł ślad? Była wściekła na samą siebie i swoją lekkomyślność. Chciała szybko i jak najciszej opuścić obozowisko, więc zabrała ze sobą tylko nóż. Gdyby miało dojść do starcia z czającymi się w ciemnościach wrogami, mogła mieć poważne kłopoty. Nóż nie zastąpiłby miecza.

A jeśli to Utlandsk? Była pewna, że wymknęła się z obozu dostatecznie cicho, by Obcy niczego nie zauważyli. Jednak zniknęła na dość długo. Albo strażnik zorientował się w końcu sam, albo któryś z rannych potrzebował pomocy i ktoś postanowił ją obudzić.
Nasłuchiwała, lecz po ostrzegawczym warczeniu, z zarośli nie dotarły do niej już żadne odgłosy. Ani ucieczki, ani tym bardziej walki. Ruszyła przed siebie, wahając się pomiędzy chęcią sprawdzenia, kto ukrywał się w chaszczach, a usłuchaniem głosu rozsądku, który podpowiadał natychmiastowy powrót do obozowiska.

Może jednak powinna zostać... Odszukać tego, który znalazł się w nieodpowiednim miejscu i czasie, i potraktować go tak, jak na to zasłużył... Z pewnością duchy opiekuńcze byłyby zadowolone z kolejnego daru. Tym razem jednak z czystym sumieniem niczego obiecać im nie mogła.

Rozmyślania na temat ewentualnej ofiary przerwał niespodziewany trzask łamanych gałęzi, rumor wpadających w nie ciał... i ciche skomlenie. Przyspieszyła, lecz ktoś zastąpił jej drogę. Zatrzymała się jak wryta, w pół kroku. Uskoczyła w bok uderzając ramieniem o drzewo. Rozłożyła ręce w nie dokończonym geście obrony...
- Varjo? - szepnęła cicho, nie dowierzając własnym zmysłom.
Wzdłuż przedramienia i dłoni spłynął ciepły, łaskoczący skórę strumyczek, opadając kilkoma ciężkimi kroplami na ziemię.

Wilk przez chwilę intensywnie węszył wpatrując się w nią błyszczącymi, mądrymi oczyma. Zbliżył się, a jego ogon zakołysał się przyjaźnie, choć jeszcze niezbyt pewnie, na boki.
- Varjo! - Wyciągnęła dłonie do potężnego zwierzęcia. Zimny nos dotknął jej dłoni, a mokry jęzor począł zlizywać ślady krwi. - Przyszedłeś... poznałeś mnie i przyszedłeś. - Pogładziła miękkie wilcze wargi osłaniające budzące respekt kły.
- Jesteś z nią? Nosi twoje dzieci? - zapytała, jakby potrafił jej odpowiedzieć. I rzeczywiście otrzymała odpowiedź. Krótkie gardłowe szczeknięcie zwróciło uwagę obydwojga. Brzemienna wadera wychynęła z gąszczu krzewów, nieufnie zatrzymując się w pewnej odległości od Samkhy. Wilk przysiadł niezdecydowany, skomląc cicho i oglądając się na swoją wilczą towarzyszkę. - Idź do niej i dbaj o szczenięta. Nie zatrzymuję cię, idź. - Jeszcze raz pogładziła pysk zwierzęcia.

Wilk odwrócił się od niej niechętnie, podchodząc do wadery. Obwąchała dokładnie jego pysk, gdzie pozostał ślad zapachu ludzkich rąk. Rozpoznała go. Z daleka rzuciła dziewczynie przelotne spojrzenie, po czym zajęła się swoim partnerem. Obdarzywszy się nawzajem jeszcze kilkoma pieszczotami, wilcza para zniknęła w puszczy, pozostawiając Samkhę samą. Nie pozostało jej nic poza, w miarę możliwości szybkim, powrotem do obozu. Może tam dowie się, kto był owym bezczelnym podglądaczem.Świętokradcą.

~ * ~

W obozowisku panował spokój. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Może podkradanie się do własnych ludzi nie było najmądrzejszym posunięciem, z uwagi chociażby na to, iż można było zostać wziętym przez wartownika za potencjalnego wroga i zabitym na miejscu... bez ostrzeżenia. Skoro jednak udało jej się wymknąć, to może i wrócić udało by się niepostrzeżenie. Pod warunkiem, iż to wymykanie naprawdę uszło uwagi Chrisa... A takiej pewności mieć nie mogła. Wszak ktoś ją podglądał...

Przykleiła się do pnia potężnej sosny i przymrużywszy oczy obserwowała wartownika.
Tim... To nie był Chris, tylko Tim... Gdzie zatem znajdował się tamten Utlandsk? Jeden rzut oka starczył, by stwierdzić, że posłanie Chrisa jest puste.
A więc to był on...
Śliczne usta wojowniczki wykrzywiły się w złym grymasie, a dłoń odruchowo powędrowała ku rękojeści noża. Po sekundzie opuściła jednak rękę. To była sprawa duchów. Jeśli poczują się znieważone i zechcą się zemścić - albo to zrobią, albo dadzą jej jakiś znak. Niech więc Disy zdecydują. A ona okaże cierpliwość i zareaguje tak, jak one zechcą. Wspomniała na hałasy dobiegające z krzewów, kiedy wycofywała się z polanki. Może duchy już zdążyły wyrównać swoje porachunki z profanatorem? Jednak ta ostatnia myśl wcale jej nie uspokoiła, ani nie poprawiła zepsutego humoru.

Kerm 23-08-2010 22:00

Chociaż Samkha była zdecydowanie ciekawszym obiektem do obserwacji, ważniejszy był jednak szczerzący kły, niczym w uśmiechu, basior. Krigarka, choćby nie wiadomo jak zła, nie mogła mu się rzucić do gardła. przynajmniej w tej sekundzie. Co będzie, jak go zobaczy, tego już Chris nie wiedział. I nie chciał myśleć, mając na karku, prawie na karku, wielkiego wilczura. Jedna chwila nieuwagi...
...i Samkha zniknęła, nie wiedzieć jak i gdzie.
Wilczur, niczym szary cień, obrócił się i zniknął w krzakach niemal w tym samym momencie, co dziewczyna.

Chris najchętniej zrobiłby to samo... Wizja spotkania się z rozwścieczoną Samkhą odpowiadała mu jeszcze mniej, niż starcie z wściekłym wilkiem. Tego ostatniego bez problemów by zastrzelił, natomiast w przypadku Krigarki... mógłby się zawahać, co z pewnością kosztowałoby go życie.
Na zastanawianie się, co jest lepsze - wilk czy Samkha - nagle zabrakło czasu. Na zastanawianie się, jaki jest związek Samkhy z wilkami - również.
Wilk, który przed chwilą w najlepsze konsumował przyniesione przez Samkhę 'coś', ruszył w stronę Chrisa. Osiemdziesiąt kilo żywej wagi zwaliło Kanadyjczyka na ziemię i popędziło w las, lekko utykając.
Dopiero teraz Chris zauważył, że trzymany w jego dłoni nóż nosi ślady krwi. Widocznie wilczyca nadziała się na ostrze.
- Chi-miigwech ogwisikaa - wyszeptał Chris. Bogowie uchronili go przed dwoma niewybaczalnymi czynami, jakimi byłoby zabicie szczennej wadery i, równocześnie, stworzenia połączonego jakąś więzią z Samkhą.
Wstał, rozglądając się uważnie na wszystkie strony. Nigdzie nie było ani Samkhy, ani wilków. Gdyby nie ślady krwi na ostrzu noża to mógłby sądzić, że miał przywidzenia.
Chris otrzepał się, a potem stał jeszcze przez parę minut, wsłuchując się w odgłosy otaczającej go przyrody. Wszędzie panował spokój i cisza, przerywana jedynie uderzeniami kropli deszczu o mokre liście. Każde rozsądne stworzenie siedziało schowane przed deszczem. Pozostawało skorzystać z ich przykładu i wrócić do obozu.
Przez moment zastanawiał się jeszcze, czy nie sprawdzić miejsca dziwnych obrzędów, ale po krótkim namyśle zrezygnował. Cudze wierzenia są cudzymi wierzeniami i nie należało się w nie ładować z butami.

* * *

Tim chodził nerwowo po obozie, z ręką na odbezpieczonym karabinie. Ten cholerny Spencer znowu gdzieś zniknął, obudził go tylko, poinformował, że Samkha zniknęła i rozpłynął się w ciemnościach. Szukać po ciemku Kanadyjczyka nie miał ochoty, byłoby to też nad wyraz głupie. Lista przewinień Chrisa robiła się coraz dłuższa. Gdyby nie to, że potrafił się dogadać z tutejszymi najlepiej z nich wszystkich, Tim dawno posłałby mu kulkę, przynajmniej spróbowałby. Kiedyś napytają sobie biedy przez jego samowolkę. Wreszcie usiadł, chowając się nieco za pniem drzewa i zaczął obserwować kierunek, w którym odszedł Spencer. Nasłuchiwał odgłosów kroków, bądź nieostrożnego nadepnięcia na suchą gałązkę.

Samkha tymczasem czekała cierpliwie na odpowiedni moment, by spróbować przekraść się niepostrzeżenie pod czujnym okiem wartownika z powrotem na posłanie. Na pewno rozsądniej byłoby ostrzec go o tym, że nadchodzi? Gotów był naprawdę zabić, gdyby nagle zobaczył ją wychodzącą z lasu. Nie była pewna, co skłoniło ją do trzymania się postanowienia, żeby ukrywać swój powrót? Duma? Ambicja? Niezachwiana wiara we własne umiejętności? A może zwykły koźli upór? Sama nie wiedziała, jak jej się to udało, ale zanim Utlandsk Tim zorientował się w sytuacji, ona już przykrywała się derką. Trudno było dopatrzeć się w tym logicznego wyjaśnienia, ale albo duchy oślepiły jego zmysły, albo uczyniły ją niewidzialną na tę jedną chwilę.

* * *

Droga powrotna trwała dość długo. Mimo wszystko nie można było założyć, że gdzieś nie czai się któreś z uczestników misteriów. O patrzeniu pod nogi również trzeba było pamiętać. To nie były alejki w parku...

- To ja - powiedział cicho, zbliżając się do obozu. Nie chciał, by Tim ustrzelił go przez przypadek.
- Gdzie żeś się włóczył? - spytał Tim. - Samkha wróciła jakiś czas temu. Nie znalazłeś jej?
Chris machnął ręką.
- Znalazłem - odparł. - Wyglądało na to, że się modli - minął się nieco z prawdą - więc jej nie przeszkadzałem. A potem straciłem ją z oczu. Poza tym i tak nie chciałem by wiedział, że ją śledziłem.
Co prawda jeśli Samkha wróciła przed nim, to i tak wiedziała, kto się za nią wałęsał po lesie, ale co miał zrobić? Nic. Najwyżej uważać, by wojowniczka nie zadźgała go przy najbliższej okazji, mszcząc się za przeszkadzanie w obrzędach.

Zasnął bez problemów, lecz sen, który przyśnił mu się nad ranem był średnio przyjemny. Pokazała mu się Samkha i na jego oczach zmieniła się w wilka. W wilczycę, która lizała zranioną łapę i patrzyła na niego z wyrzutem w oczach.

Lilith 23-08-2010 22:02

Post wspólny Kerm i Lilith
 
Samkha wstała przed świtem, przebudzona jękami Leofa, zanim jeszcze ostatni z pełniących wartę Utlandsk rozpoczął pobudkę dla wszystkich. Szybko sprawdziła stan rannych. Z woźnicą nie było najlepiej. Nie mogła wiele dla niego zrobić poza przemyciem twarzy wystudzonym wywarem z babki i rumianku, które zebrała przy trakcie. Nos i kości twarzy były wprawdzie całe, ale opuchlizna nie zejdzie jeszcze przynajmniej przez kilka dni. Gorzej było z żebrami. Przynajmniej dwa były złamane lub pęknięte. Świadczył o tym ból nie pozwalający mu głębiej odetchnąć. Wczoraj ciasno owinęła go sznurem mając nadzieję, że kości nie uszkodziły płuc. Całą noc przespał w półsiedzącej pozycji. Na szczęście ani ona, ani Arth nie zauważyli śladów krwi, gdy kaszlał, choć ból musiał być wielki.

Acca też cierpiał w widoczny sposób. Siedział w milczeniu, zagryzając zęby. Obydwaj mieli gorączkę, ale jakoś wzbudzało to w niej specjalnej litości dla pasierba. Jedyną łaską, którą mu wyświadczyła, była pomoc przy porannym posiłku. Sam napytał sobie biedy przez swoje parszywe podejście do ludzi i sam powinien ponieść tego konsekwencje, choć nie łudziła się, że go to czegoś nauczy.


Chris w zamyśleniu patrzył na trzymaną w ręku maszynkę do golenia.
Producent dawał na nią trzy lata gwarancji... Teoretycznie zatem został mu co najmniej jeden rok, a potem? Co będzie, jeśli nie zdołają wrócić do siebie? Zapuści sobie brodę i zacznie wyglądać jak rozbójnik? Czy też u kowala zamówi sobie brzytwę?
Potarł dłonią policzek, a potem włączył maszynkę.

Samkha z zaciekawieniem przyglądała się Chrisowi, trzymającemu w dłoni niewielki, warczący przedmiot.
Czy Utlandsk zamknął w nim jakieś żywe stworzenie? Nie potrafiła sobie przypomnieć żadnego zwierzęcia, które wydawałoby z siebie takie odgłosy. W dodatku Chris przyłożył je sobie do brody, a pudełko najwyraźniej zjadało ślady zarostu, jakie pojawiły się na niej w ciągu minionej nocy.
Pokręciła głową.
Nie potrafiła zrozumieć, czemu nie chce zapuścić brody, jak wszyscy mężczyźni, tylko chce mieć policzki gładkie niczym niewiasta. A może należy do tych...
Oczy rozszerzyły się jej zdumieniem, a brew uniosła podejrzliwie. Nie, to niemożliwe. Wszak w łaźni...
Obróciła szybko głowę, by nikt nie zauważył zdradliwego, niechcianego rumieńca wypełzającego na jej twarz.


Ruszyli nie zwlekając, tuż po skończonym śniadaniu. Starannie wygasiwszy żar ogniska. Słońce nie zdążyło wzbić się jeszcze zbyt wysoko, ale dzień wstawał jasny i bezchmurny, zapowiadając trochę ciepła. Dawało im to trochę pociechy po nocnym chłodzie i wilgoci, która wkradła się niemal w każdy zakamarek odzieży i ładunku na wozie.

Rankiem i podczas podróży Chris starał się zachowywać tak, jakby w nocy nic się nie zdarzyło. W każdym razie nie wpatrywał się w Samkhę poszukując śladów sierści. I nie starał się sprawdzić, czy Krigarka nie jest, niczym ta wilczyca, w ciąży.
Podobnie jak to było poprzedniego dnia, starał się zwiększyć zasób słownictwa. A poza tym dowiedzieć się czegoś na temat zasad panującego tu handlu. Zdecydowanie nie był przygotowany na trwającą tyle dni wyprawę. Poza tym jego zapasy odzieży drastycznie się zmniejszyły, bowiem Alana nie pomyślała o tym, by oddać pożyczoną jej koszulę. Bielizna też by się zdała.
- Takki - powiedziała Samkha, wskazując bluzę Chrisa. - Paita. - Kolejne słowo dotyczyło koszuli.
- Kaksi paita? - spytał Chris, rysując w notesie dwie koszule.
- Kaksi paitaa - poprawiła Samkha. - Paita, ja paitaa - zademonstrowała różnicę między liczbą pojedynczą i mnogą.
- Ymmärtää. - Chris skinął głową.
Na spodnie mówiło się housut, zaś kengät to były buty. Hauberk, słowo kojarzące się Chrisowi raczej z pikelhaubą, oznaczało kolczugę. Natomiast hełm zwał się kypärä.
Pozostawała jeszcze jedna rzecz do wyjaśnienia.
Co prawda już podczas wizyty w łaźni przekonał się, że bokserki czy slipy nie są tutaj w modzie, ale w przepasce biodrowej też mógł chodzić. Jakby nie było, wielu jego przodków chadzało w czymś takim przez kilka dobrych pokoleń.


Chris nie do końca był pewien, czy wypadało zadać takie pytanie kobiecie. Łatwo było sobie wyobrazić pełne zaskoczenia, a może i zgorszenia, spojrzenia Samkhy...
Może lepiej zagadnąć Artha?
W końcu postanowił to zrobić na najbliższym postoju, zaś z Samkhą porozmawiać na bardziej neutralne tematy...
Na przykład - w jaki sposób zdobyć ową koszulę. Paita... Ale na razie nie było co się przejmować. Poza tym... dopóki się nie podrze, zawsze mógł wyprać.

abishai 23-08-2010 22:10

- Täällä meidän kylä - powiedziała Samkha, wskazując na widniejące w oddali zabudowania. Zdawać się mogło, że w jej głosie brzmi ulga.
Chris zatrzymał wierzchowca i sięgnął po lornetkę.
Wioska którą ujrzał nie była otoczona najmniejszym nawet płotkiem, o palisadzie nie wspominając, co w zestawieniu z informacjami o oddziałach Hirviö świadczyło o braku rozsądku.
Co prawda stąd nawet było widać, że po wiosce kręcą się jacyś wojacy, sądząc po zbrojach i panującym spokoju byli to Krigar, ale zbytnim usprawiedliwieniem to nie było...
Opuścił lornetkę i w tym momencie jego spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem Samkhy. Dziewczyna zatrzymała się, podobnie jak on, a teraz z nie do końca zamaskowanym zaciekawieniem wpatrywała się w tajemniczy dla niej przedmiot.
Podał dziewczynie lornetkę, jednocześnie nie wypuszczając z ręki skórzanego paska. Wolał nie ryzykować - reakcja na gwałtowne przybliżenie się wioski mogła być różna...
Samkha wzięła ostrożnie dziwny przedmiot i, wzorując się na Chrisie, podniosła go do oczu.
- En usko silmiäsi! - Z okrzykiem zdziwienia odsunęła lornetkę od oczu i spojrzała na wioskę. Z pewnym wahaniem ponownie podniosła lornetkę i przyjrzała się wiosce. Wyciągnęła przed siebie dłoń i poruszała palcami, jak gdyby chciała czegoś dotknąć. Po chwili opuściła dłoń, ale nie odrywała lornetki od oczu. Tym razem spoglądała na zabudowania nieco dłużej. Coś mruczała pod nosem, ale słów Chris nie potrafił zrozumieć.
Widocznie lornetka spodobała się dziewczynie, bowiem Samkha zaczęła się rozglądać dokoła, przypatrując się okolicy. Nagle, nim Chris zdążył ją powstrzymać, spojrzała w stronę słońca...
- Hitto! - krzyknęła i odrzuciła lornetkę. Gwałtownie mrugała, a potem zaczęła trzeć załzawione oczy.
- Ei, Samkha! - Ostrzeżenie Chrisa było zdecydowanie spóźnione. - Ei aurinko...
- Ota se! - jęknęła, wciąż zasłaniając oczy.
- Samkha? Nic ci się nie stało? - w głosie Chrisa brzmiał wyraźny niepokój. - Co z oczami? Silmät? - przypomniał sobie potrzebne słowo.
- Hän tulee hyvin. Katso. Luulen ... - powiedziała niepewnie, ostrożnie odsuwając dłonie od twarzy.
- I co? Widzisz? - dopytywał się Chris. Nieco nierozsądnie, bowiem Samkha i tak nie mogła zrozumieć ani słowa. - Widzisz moje palce? Yksi... kaksi... kolme...?
- Huijaaminen, Chris. - Samkha uśmiechnęła się. Blado, ale zawsze. - Ei kolme. Neljä sormen.
Chris westchnął z ulgą.


Nie myliła się. Tajemniczy przyrząd, przy pomocy którego Chris, a potem i ona oglądali odległą jeszcze osadę, rzeczywiście nie kłamał. Choć wtedy wydawało jej się, że to jakaś magia i że “lor-net-ka” - jak nazwał to coś Przybysz - pokazuje jej rzeczy, które nie istnieją. Prócz stałych mieszkańców, w wiosce zastali stacjonujący tu od niedawna oddział zbrojnych. Ucieszyła się niezmiernie, gdy okazało się, iż są to wojowie Baltica. Odkąd zamieszkała w grodzie Osulfa ze strony męża Gythy nigdy nie spotkał jej żaden afront. Mężczyzna, mimo iż był ponad dziesięć zim starszy od niej, zawsze odnosił się do Samkhy z należnym poważaniem. Teraz również przywitał ją, jako godną szacunku małżonkę swego zmarłego teścia.


Acca jako pierwszy wyrwał się ze składaniem Balticowi wyczerpującego sprawozdania. Jedynie rozsądkowi Baltica i jego wiedzy na temat charakteru szwagra, Samkha mogła przypisać to, iż po takim przedstawieniu sytuacji w trybie natychmiastowym nie wykonano na jej osobie wyroku za zdradę stanu, a Utlandsk Jana i Tima nie rozerwano końmi za popełnione w drodze zbrodnie. Wojownik wysłuchiwał jego zarzutów i oskarżeń wobec nich ze stoickim spokojem. Acca nie pohamował się, póki nie zdał sobie sprawy, iż absolutnie nie zanosi się na to, by owe rewelacje wywarły na szwagrze jakiekolwiek wrażenie. Wreszcie, kiedy Baltik z kamiennym wyrazem twarzy odparł mu, żeby się wreszcie zamknął, a nie jak baba narzekał, bo ma ważniejsze sprawy na głowie, niż wysłuchiwanie jego utyskiwań, umilkł. Jednak wyraz jego twarzy świadczył o tym, że zapamięta kolejną zniewagę i przy najbliższej okazji odpłaci za wszystko nie tylko Samkhce i Utlandsk. Roztrącając po drodze wieśniaków, którzy mieli nieszczęście stanąć mu na drodze, ruszył do przydzielonej mu kwatery. Tam zaległ na dobre, nie pokazując się już do końca wieczoru.

Lilith 23-08-2010 22:12

Ani Baltic, ani tym bardziej Samkha nie mieli mu tego za złe, wykorzystując chwile względnego spokoju na podzielenie się zwięzłymi, acz istotnymi informacjami. Ocena wartości Utlansk, jako wojowników wyraźnie wzrosła w jego oczach po tym, co od niej usłyszał, zwłaszcza, gdy opowiedziała, co potrafi zdziałać ich niezwykła broń. Z niemałą satysfakcją wysłuchał też opowieści, jak pohamowali popędliwość jego szwagra, choć nadal trudno było mu uwierzyć, że przyszło im to z aż z taką łatwością.Z przyjemnością sam widziałby się na miejscu Tima, z tą drobną różnicą, iż nie poprzestałby na jednej ręce.

Wieczór nadchodził szybko, więc wdzięczni byli zarówno wojownikom Baltica, jak i miejscowym wieśniakom za zorganizowanie im miejsca na nocleg, opieki dla rannych oraz zwierząt i wieczerzy, do której wzbogacenia i umilenia wnieśli swój spory wkład w postaci przyrządzonego na szybko przez kobiety, lecz smacznego i pożywnego gulaszu ze świeżej dziczyzny. Za co też zyskali sobie niemałą wdzięczność. Nie zmarnowało się ani jedno ścięgno, ani jedna kość czy fragment skóry dzika. Najciekawszym jednak widokiem dla Utlandsk musiało być dzielenie wątroby zwierzęcia pomiędzy dzieciarnię, która wyrywała sobie nawzajem i pochłaniała jej surowe kawałki, niemal jak najwspanialsze w świecie łakocie.

Nie musiała kłopotać się o nic więcej, jak o rozeznanie się, czy wśród kobiet nie znajdzie się aby jakaś, która odwiedzała Noituus w jej sadybie, w głębi gór. A gdzież spotkać miała więcej rozgadanych niewiast niż nad strumieniem, nad który chodziły po wodę i zbierały się na plotki przy praniu?
Przedtem postanowiła jednak skorzystać z przygotowanej kąpieli w dużej balii z ciepłą wodą. Skoro nadarzała się taka okazja, wypadało wreszcie pomyśleć o własnych potrzebach.
Przebrana w czystą koszulę wyszła z naręczem rzeczy do prania nad przepływającą nieopodal wsi niewielką rzeczkę. Woda spływała nią z niedalekich już gór, była więc dość zimna, ale czysta jak kryształ. Zastała na kamienistym brzegu kilka rozgadanych i rozśpiewanych praczek, które niemal od razu przyjęły ją do swego grona, oburzając się na to, że “szlachetna pani” sama miałaby prać w rzece. Rozchwyciły natychmiast jej ubłocone po podróży szaty i zabrały się za przepierkę i czyszczenie, ją prosząc o wieści z dalekiego świata. Niedługo trwało, by mogła sprytnie przejść na czysto kobiece tematy, a potem zagadnąć o Wiedźmę.

Co do kierunku w jakim należało szukać jej siedziby, żadna nie miała wątpliwości. Podobno wystarczyło z głównego traktu prowadzącego do Grodu Osul... już nie Osulfa, lecz Accy, skręcić w lewo w oznaczonym miejscu. Potem boczny trakt miał prowadzić prosto w góry. Tam gdzie się kończył, zaczynały się włości Noituus, na które tylko nieliczni śmieli się zapuszczać, a i ci podobno, których ciekawość tam zagnała nie wracali do domów, albo wracali jak ociec starej kołodziejowej, co to podobno po spotkaniu z Wiedźmą swojego “kogucika” razem z rozumem postradał. Zaklinały się, że należało mu się, bo i swojej baby i córek nie szanował. A plotki krążyły, że je zepsuł za młodu, do swojego barłoga zaciągając. Kołodziejowa wody do gęby nabrała i do końca życia, co też na początku ostatniej zimy nastąpiło, nie powiedziała, jak to po prawdzie z tym było. Cięższą przeprawę przeszła Samkha, kiedy zapytała jak właściwie Noituus wygląda, by wiedzieć, kogo powinna szukać. Tu wieśniaczki nie były już tak zgodne. Jedne upierały się, że Noituus to stara, zgrzybiała starucha, inne że to bzdura, i że na własne uszy słyszały od naocznych świadków, że to piękna i młoda dziewczyna, a jeszcze inne twierdziły, iż to niewiasta w średnim wieku, jeno przez bogów doświadczona jakimś kalectwem, do rodzaju którego też żadna pewności nie miała. Wyglądało na to, że Noituus jest doprawdy niezwykłą kobietą, bo Samkhce coś mocno się tu nie zgadzało. Nie pozostało jej nic więcej, tylko podziękowawszy za przysługę, do wioski wrócić zabierając z sobą uprane przez życzliwe, rozświergotane baby, rzeczy.

abishai 23-08-2010 22:21

Oddziałem przebywających w wiosce wojowników dowodził niejaki Baltic. Jak się później dowiedział Chris, był to mąż siostry Accy, czyli po prostu szwagier. Veli oikeudellisesti. Jakby nie można było wymyślać prostszych słów...
Wymiana poglądów między Accą, a owym wojem była dość długa, ale jaki przyniosła efekt, tego już Chris nie wiedział.
Albo Baltic puścił wszystko mimo uszu, albo też odłożył wszystko na później... Nie można było tego wyczytać ani z twarzy Baltica, ani z twarzy Samkhy, przysłuchującej się tej wymianie zdań.
Kiedyś się okaże.
W każdym razie Chris miał wrażenie, że mieszkańcy wioski na równi cieszą się z pozbycia się bandy Hirviö, jak i z przywiezionego wielkiego odyńca. Ale nawet jeśli odczuwali braki w spiżarniach, to zaprosili wszystkich na posiłek.


Wioska liczyła tak na oko trzydzieści chałup, zbudowanych w ciekawym stylu... Pod jednym dachem mieszkali sobie ludzie i trzoda tudzież bydełko. Oddzielone, jak się zdawało, tylko ścianą.


Albo i nie, bowiem trudno to było określić jednoznacznie nie wchodząc do środka.
Bez wątpienia było to bardzo praktyczne, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę oszczędności materiałowe i ewentualne ostre zimy. Zapach jednak nie musiał zaliczać się do plusów. Ciekawe tylko czy miejscowi byli do tego tak przyzwyczajeni, że już nie czuli tych aromatów.
W sumie Chris był dość zadowolony, że nie musi tego sprawdzać mając zapewniony nocleg w stodole.

W osadzie w której się zatrzymali największe zainteresowanie u Jana wzbudziła kuźnia.

Nie była ona duża. Pasowała rozmiarem do osady.

Ale to nie było akurat ważne. O wiele ważniejsza była zawartość owej kuźni.

Jana interesowało wszystko, typ pieca kowalskiego, technika kucia, używana ruda żelaza.

Rosiński wszedł do kuźni w której królował wielki chłopina. Typowy kowal.
Na widok przybysza zaczął się go o coś pytać, ale Rosiński zaczął tłumaczyć na migi, że nie rozumie. Ciężko jest żyć w świecie w którym były poważne trudności z porozumieniem się.

Rozglądając się Jan nie zauważył rudy, więc pewnie wytapiano. Zapewne robiono to gdzie indziej, w piecach zwanych na Ziemi dymarkami. Rosiński przyglądał się sztabkom żelaza, z których kowal formował przedmioty. Spoglądał też na samego kowala i proces wykuwania przedmiotów. Sam chciał spróbować. Przypomnieć sobie to, w czym kiedyś był dobry.
Sięgnął po sztabkę oceniając jej wagę i jakość samego materiału. Potem brał do ręki poszczególne narzędzia kowalskie i przyglądał się im... Niewątpliwie zachowanie obcego zwróciło uwagę miejscowego kowala. I ten pogonił Jana z kuźni. Rosiński bowiem jakoś nie miał ochoty wdawać się w przepychanki z błahego powodu.

***


Stodoła, w której mieli nocować, wydawała się wszystkim niezbyt przytulna - była i pusta, i zimna.
- Ylös. - Samkha wskazała drabinę prowadzącą na wyższy poziom. Sama, dając dobry przykład, ruszyła przodem. Chris poczekał, aż Samkha wejdzie, potem wspiął się za nią.
Tu było znacznie przyjemniej. Część pięterka zalegała gruba warstwa siana. Zeszłorocznego, ale i tak o wiele przyjemniejszego niż wilgotny mech. Przez znajdujące się w szczycie ściany niewielkie okienko do środka zaglądał większy z księżyców sugerując, że pora iść spać.
Samkha czuła się zmęczona. Drogą, własnymi wewnętrznymi niepokojami i nadzorem nad rannymi. Głównie jednak całodziennym przebywaniem w bezpośredniej bliskości Accy, który nie omieszkał wykorzystywać tego ku swojej satysfakcji, a jej przykrości. Kiedy nadszedł więc czas na utęskniony już odpoczynek, nie oglądając się na nikogo, rozłożyła swoje posłanie w rogu pomieszczenia. Chris rzucił na siano, obok niej, swoje manele. Rozwinął płachtę i wyciągnął koc.

- Ustalamy jakieś warty, czy wystarczy, że wciągniemy drabinę? - odwrócił się w stronę Jana i Tima.
-Ostrożności nigdy za wiele.- wzruszył ramionami Jan.- Mogę wziąć środkową wartę.
Nie mieli co prawda, żadnych powodów do podejrzeń o wrogość tutejszych wobec nich, ale... Nie ma co tracić czujności. Dyscyplina musi być, bo bez niej... może być to co się stało w zamku Mildrith. Gdyby mieszkańcy chcieli ich zabić, mieliby ku temu zbyt wiele okazji. Rosiński wiedział, że od czasu zamku było małe rozprężenie, że wiele razy się odsłonili na ciosy i pewnie wiele razy odsłonią się przyszłości, ale...To nie znaczy, że nie mają zachować tej odrobiny czujności, gdy jest ku temu okazja.

- Dla mnie dla odmiany ostatnia - powiedział Chris.

Samkha zaczęła się w międzyczasie rozbierać. Zdjęła hełm i wysupłała się z kolczugi, ściągnęła skórzaną kurtkę i zrzuciła buty. Na tym jednak zakończyły się występy dla spragnionej rozrywki męskiej części grupy. Dziewczyna powiedziała "hyvää yötä" i zawinęła się w koc.
Sądząc po spokojnym oddechu umiała bardzo szybko zasypiać.

- Oto ktoś, kto ma czyste sumienie - Chris z uznaniem pokiwał głową.
Jan nie zareagował na słowa Chrisa, leżąc już w sianie. Być może nie usłyszał, być może nie chciał słuchać. Masakra dzikich sprawiła, że Rosiński w ogóle przestał być rozmowny. Jakoś ciężko mu było przetrawić to, co wtedy zrobili.

Kerm 23-08-2010 22:21

Choćby mu zaoferowano wszystkie skarby Sezamu i dorzucono na dodatek parę hurys, to i tak nie odpowiedziałby na pytanie, skąd tu się znalazł. I to nie z braku chęci czy też niechęci do wspomnianych wcześniej motywatorów. Po prostu nie miał zielonego pojęcia...
Ostatnie co pamiętał to stodoła i siano. A tu nagle, zamiast wylegiwać się pod dachem, szedł ponurym, ciemnym korytarzem, bardziej przypominającym wąski, stworzony przez naturę kanał krasowy, niż dzieło ludzkich rąk. Z oświetleniem również było tu coś nie w porządku. Latarka nie dawała się włączyć, a kopcące pochodnie, jedyne źródło światła, gasły za jego plecami w miarę jak szedł naprzód. Całkiem jakby ktoś chciał zadbać o to, by nie zawrócił.
Odwrócił się, usiłując wypatrzyć owo 'coś', co szło jego tropem i gasiło pochodnie, jednak nic nie zdołał zobaczyć. Płomień który miał cały czas na oku po prostu zgasł bez niczyjej ingerencji.
- Jasne, magia... - mruknął pod nosem. - Copperfielda wynajęli...


Korytarz doprowadził go do niewielkiej salki.
Chris zatrzymał się, wpatrując w troje drzwi, ozdobionych wzorami podobnymi do znajdujących się na krigarskim mieczu.
- A gdzie tabliczka z napisem "Pójdziesz w lewo..."? - powiedział niezadowolony.
Przez moment usiłował sobie przypomnieć, która odnoga ścieżki gwarantowała szczęśliwy powrót... Lewa, bodajże...
Drzwi teoretycznie prowadzące do wolności nijak nie chciały się otworzyć. Podobnie jak te, dzięki którym mógłby iść prosto. Ktoś zadbał o to, by nie zostawić mu wyboru... W takim wypadku drogowskazy faktycznie nie były mu potrzebne.

Prawe drzwi otworzyły się, ledwo chwycił za klamkę. Ściany i sufit krótkiego korytarzyka wyłożone były aksamitem, czarniejszym niż najciemniejsza bezksiężycowa noc. Leżący na podłodze gruby czerwony dywan dochodził do kamiennego portalu, mającego zamiast drzwi ciężką zasłonę.
Zaledwie Chris zrobił dwa kroki w tamtą stronę, drzwi za jego plecami zatrzasnęły się z hukiem.
Ktoś był bardzo zdecydowany, by doprowadzić go do tego miejsca. I dopilnował, żeby czasem się nie cofnął.
Podszedł do zasłony, odsunął ją na bok i przekroczył próg.

- Nareszcie jesteś...
Głos witający Chrisa dźwięczał niczym kryształowy dzwoneczek. Jednocześnie brzmiała w nim twardość kryształu.
- Wy, Utlandsk, ciągle się spieszycie, a tak często nie potraficie zdążyć na czas. I zbyt często trzeba za was dokonywać wyborów - dodała siedząca przy niewielkim stoliku kobieta. Jej twarz tonęła w mroku, podobnie jak i reszta sylwetki.
- Tamte drzwi to twoja robota? - Chris wskazał za siebie.
- Inaczej nigdy byś tu nie trafił. - W głosie mówiącej pojawił się cień złośliwości. Wszak sam nie wiesz, czego chcesz.
- A ty wiesz, pani? - Chris pozwolił sobie na odrobinę ironii.
- Mów mi Noituus. - Mówiąca nie wykonała żadnego gestu, ale na stoliku przed nią pojawiła się nagle kryształowa kula. - Musisz coś zobaczyć...


Kula była widocznie wybrakowana, bo Chris nie widział nic, prócz wypełniającej wnętrze mgły.
- Ech, ci materialiści... - Noituus ze zniechęceniem pokręciła głową. - Nosi taki magiczny pierścień na palcu, a zachowuje się jak osioł. Coś ten wasz świat zszedł na psy. Nie zachowuj się tak, jakbyś nie pamiętał kart Rhine'a. Wasza nauka nie wszystko potrafi wytłumaczyć.
Pamiętał karty. I zabawę z igłą magnetyczną. Jakże by inaczej.
Ale nie zmieniało to faktu, że do kryształowej kuli był nastawiony nieco sceptycznie.
- Trzeba będzie zastosować coś, co znasz lepiej - powiedziała Noituus.

W ciągu ułamka sekundy sceneria zmieniła się.
Niewielki pokój przemienił się nagle w zbudowany ze skór namiot, na środku którego płonęło niewielkie ognisko.
W dłoniach Noituus pojawił się wachlarz z ptasiego skrzydła. Wystarczył ledwo dostrzegalny ruch dłonią by kłęby wonnego dymu otoczyły Chrisa. Zaskoczony przymknął oczy.

Gdy je otworzył, znajdował się u stóp drabiny, której szczyt tonął w mroku. Po chwili wahania ruszył do góry.
Podniesienie zagradzającej mu drogę klapy nie wymagało żadnego wysiłku. Okute stalą deski upadły na podłogę ze szczękiem, który nie wywołał żadnej reakcji mieszkanki tego pokoju.


Dziewczyna leżała w wielkim łożu. Zamknięte oczy, kasztanowe włosy rozrzucone na poduszce. Spała.
Samkha?
Zamiast śpiącej królewny?
A jednak nie był zawiedziony.
- Hej, obudź się... - powiedział.
Śpiąca nie zareagowała.
- Samkha? Sam-kha! - Przysiadł na brzegu łoża. - Obudź się, czas wstawać królewno! - powiedział miękko. Delikatnie pogładził ramię śpiącej wciąż dziewczyny - Aamulla...
Nawet krigarskie słowo, nie zadziałało. Widocznie nie było dosyć magiczne.
Machinalnie zaczął nawijać na palce jeden z leżących na poduszce pukli. Oczywiście wiedział, co powinien zrobić. Nieraz słyszał tę bajkę. Ale... czy on był jej księciem?
Najwyżej mnie zabije, pomyślał.
Jej usta były słodkie. Takie, jak pamiętał... Jak...

Chris otworzył oczy.
Wokół panował mrok. I woń siana.
Palce zaplątały się w coś miękkiego. Bardziej delikatnego niż jedwab.
Sen jak żywy stanął przed oczami. Samkha i przebudzenie śpiącej królewny. Cud, że tu, na stryszku, skończyło się tylko na włosach. Zabiłaby go jak nic.
Ale gdyby miała takie słodkie usta... nie żałowałby niczego.
Ostrożnie, powolutku, by nie zbudzić śpiącej wojowniczki, wyplątał się z delikatnych więzów. Dwa długie włosy zostały między palcami. Zwinął je w pierścionek, a potem schował do kieszonki. Pamiątka po bajkowym śnie.
Spojrzał na leżącą obok dziewczynę. Spała.
Ale to nie była ta bajka. A on z pewnością nie był jej księciem.
Rzucił okiem na czuwającego Jana, a potem ponownie się położył i przymknął oczy.

Lilith 23-08-2010 22:27

Siano pachniało oszałamiająco. Zupełnie nie tak, jak powinno. Przecież to dopiero wiosna, a to był zeszłoroczny pokos. Coś ją obudziło, a może tylko tak się Samkhce wydawało. Możliwe, że to ten zapach. Nawet nie otworzyła oczu, bo i po co miała się przejmować. Było tak cicho. Cisza, aż wierciła w uszach. Jakoś tak nienaturalnie. Żadnych świerszczy, nocnych stworzeń buszujących w okolicy, hukania sów, pisku nietoperzy czy szelestu suchych traw w ich posłaniu. Właśnie, nie słyszała oddechów śpiących Utlandsk, którzy przecież powinni spać nieopodal. Całkowita, głucha, cisza.

Otworzyła oczy. Była na stryszku stodoły oświetlanym smugą srebrnego księżycowego blasku. Posłania Przybyszów owszem wciąż tu były. Tyle, że całkiem puste. Gdzie mogli się podziać?
- Pst! - Teraz miała pewność. - Pssst! - Ktoś czegoś od niej chciał.
Głos dochodził z dołu. Nie nakładając butów podeszła do otwartej klapy z drabiną. Ktoś był na dole. I wołał ją. Dość natarczywie. Po co? Bose stopy bezgłośnie dotykały szczebli drabiny, a potem zeskoczyły na ubite klepisko. W otwartych wrotach stodoły, zamajaczyła w blasku księżyców znajoma sylwetka. Chris?

Ponaglał ją gestami, żeby poszła za nim. Oglądał się niespokojnie za siebie, sprawdzając czy podąża za nim, równocześnie nie pozwalając się jej do siebie zbliżyć. Po chwili biegli w stronę lasu. W jednej chwili, na jego skraju, przypadł do ziemi, by kolejnym skokiem wybić się jako ogromny szary wilk. Biegła zanim bez tchu, pozwalając się nieść wilczemu wezwaniu.

Najpierw jeden, potem następny i kolejne wilki dołączały do nich. Była jednym z nich. Polowali, rozumiejąc wzajemnie każdy swój gest, każdy ruch ciała, pędząc z wiatrem w zawody. Wyczytując każdą nutę przesyconego zapachami nocnej puszczy powietrza. Dzicy. Wolni.
Szczęśliwi.


Potępieńcze wycie wypełniło nagle puszczę. Wycie, którego brzmienia nic nie jest w stanie wymazać z pamięci. Wrzask Hirviö, huk dziwnej broni Utlandsk i krzyk konających. Gdzieś w potwornym jazgocie utonął pojedynczy głos błagający o pomoc.
- Samkha! - wykrzyczał jej imię i ścichł jak ucięty nożem. Zapadła cisza. Śmiertelna. Przejmująca grozą cisza.

Szła poprzez pole krwi, nad poszarpanymi ciałami, rozpoznając w nich tych, którzy jeszcze niedawno siadywali z nią przy jednym stole. Deor, Baltic, Wulfgar, Selred... dziesiątki twarzy. Łzy spływały po policzkach dziewczyny zaglądającej w zamglone śmiercią oczy krigarskich wojowników.
Rozpaczliwy skowyt wyrwał się z piersi Samkhy. Leżał pomiędzy ciałami Calina i Octana. Inny od pozostałych, Obcy, choć zginął, jak brat. Utlandsk - bezosobowy, choć miał imię. Przyklęknęła przy pokrwawionych zwłokach Przybysza.

- Jan - wyszeptała, dotykając jego bladej twarzy. - Jan, przepraszam...
Ręka umarłego podniosła się chwytając jej ramię.




Zesztywniałe palce zacisnęły się przyciągając ją do niego. Zmącone oddechem śmierci oczy wpatrzyły się w nią, a zsiniałe usta wyszeptały z wyrzutem: - Dlaczego? ...Samkha, dlaczego?
Wyrwała się z martwego uścisku i potykając się, uciekła z pola zasłanego trupami. Nie oglądając się za siebie. Przedzierała się pomiędzy zaroślami i drzewami, które jakby siłą próbowały powstrzymać ją gałęziami, póki nie zatrzymała jej zwarta, spleciona ciasno ściana konarów, pnączy i cierni.

- Matko! - głos, jak warknięcie, zmusił ją, by się odwróciła. Kilkanaście kroków przed nią Acca, rzucił przed sobą Tima na kolana. Przytrzymywał go na postronku, niczym wędzidło wepchniętym pomiędzy zęby udręczonego Obcego.




- Zabij go! - zażądał. W jego głosie dźwięczała czysta nienawiść. Nie wiedziała tylko, kogo bardziej nienawidził - ją, czy Tima.
- Dlaczego? - zapytała zimno, wpatrując się w więźnia wodzącego za nią półprzytomnym wzrokiem spod opadających bezsilnie powiek.
- Nie możesz mu zaufać. Nie zdołasz go okiełznać, a kiedy się odwrócisz, skręci ci twój śliczny kark - wysyczał. - Zabij go, póki możesz... albo ja to zrobię. - Odciągnął w tył głowę żołnierza, przykładając ostrze miecza do jego odsłoniętej szyi.
- Czekaj! - powiedziała z pozornym spokojem. - Odsuń się. Zrobię to sama. - Napięła łuk i wymierzyła strzałę.
- Samkha! Nie! - gdzieś z boku dobiegł ostrzegawczy krzyk Chrisa. Za późno. Brzęknęła zwolniona cięciwa. Pojedynczy huk strzału rozniósł się głosem gromu po puszczy. Łuk wypadł z jej zmartwiałych rąk. Spojrzała na swoje dłonie. Znowu krew - pomyślała, nie rozumiejąc skąd się na nich wzięła.

Cofnęła się o krok wstępując w nieprzenikniomą ciemność.
- Głupia. Głupia dziewczyna - zaskrzeczał ktoś nieprzyjemnie za jej plecami.




- Ktoś ty? - krzyknęła dziewczyna, kiedy odwróciwszy się, stanęła oko w oko z istotą, której bliżej było do demona niż człowieka z krwi i kości.
- Nie poznajesz mnie?
- Noituus? - Tknęło Samkhę przeczucie.
Odpowiedział jej chrapliwy śmiech, wyraźnie zadowolonego z siebie stworzenia.
- Z czym do mnie przychodzisz? - zapytała chytrze. - Z tym? - Odwróciła się wskazując osłonięty cieniem ołtarz i spoczywającą na nim ofiarę. Półnagi, spętany niczym ofiarne zwierzę mężczyzna, z oczyma przysłoniętymi opaską, gwałtownie odwrócił głowę szukając źródła dobiegających go głosów.
- Czy on też ma zginąć? - zapytała Samkha lodowato zimnym głosem. - Tego chcą Bogowie?
- Niczego nie zrozumiałaś niemądra dziewczyno. Niczego - syknęła istota. - Bogowie nie potrzebują niczego, co mogłabyś im od siebie dać. Wszystko, co istnieje należy do nich. Oni wiedzą, co powinno się stać. Naucz się słuchać. Naucz się widzieć. Naucz się czuć ich wolę.
Niech jego krew wsiąknie w tę ziemię, niech stanie się jej częścią. Jego serce nie należy do Bogów tej ziemi. Weź je w swoje posiadanie i oddaj je im, jako godny przyjęcia dar. Wiesz co masz zrobić. Czujesz to w swoim wnętrzu. Bądź silna, a nie zawiedziesz ich. Nie zawiedziesz mnie. Nie zawiedziesz siebie. Weź to.
Poczuła w ręce zimne, gładkie żelazo. Wolno, jak w transie podeszła sztywnym krokiem do niespokojnie targającego swe więzy, człowieka. Znieruchomiał usłyszawszy zbliżające się kroki. Uniósł głowę, mogąc jedynie słuchem śledzić tę, która nadchodziła, by spełnić wolę Bogów. Stanęła nad nim walcząc z plątaniną własnych przerażających myśli.
- Wybaczysz mi Chris? Czy możesz mi wybaczyć? - szepnęła unosząc nóż...
- Samkha?




- Samkha? Sam-kha! Obudź się, czas wstawać królewno! - mówił cicho Chris, delikatnie gładząc ramię śpiącej wciąż Krigarki. - Aamulla...
Otworzyła szeroko oczy, usiadła gwałtownie, łapczywie wciągając haust powietrza. Przez chwilę wpatrywała się w Chrisa błędnym, niczego nie rozumiejącym wzrokiem. Rzuciła badawcze spojrzenia krzątającym się po stryszku, dwom pozostałym Utlandsk, po czym wolno wypuściła wstrzymywany oddech.
- Olet elossa?! - wykrzyknęła, po chwili dopiero odzyskując panowanie nad sobą.

Efcia 23-08-2010 22:31

Jan Rosiński kręcił się niespokojnie na swoim posłaniu. Długo nie mógł zasnąć, przewracał się z boku na bok. Jakieś źdźbło ciągle gdzieś go kuło, zupełnie jakby jakaś siła wyższa nie chciała mu pozwolić odpłynąć w ten błogi stan niebytu umysłu. A gdy młodszy brat śmierci otworzył wreszcie dla niego swoje ramiona, świat w który wkroczył młody Polak nie był takim jakiego pragnął.

Młody człowiek brodził w śmierdzącej cieczy. W pełnym rynsztunku, z karabinem wysoko uniesionym nad głową brną w jakimś bagnie, co chwila zawadzając o jakieś korzenie. Tylko cudem udało mu się nie stracić równowagi. Było ciemno i nawet noktowizor nie był w stanie rozproszyć tych egipskich ciemności. W pewnym momencie jego noga znowu o coś zahaczyła, a właściwie ugrzęzła między konarami. Żołnierz usiłował ją oswobodzić najpierw kręcąc nią na wszystkie strony, a gdy to nie przyniosło spodziewanego rezultatu musiał wsadzić rękę do tej mętnej brei w jakie stał. Wymacawszy w co zaplątała mu się stopa i wydobywszy to na powierzchnię aż się przewrócił ze strachu. Trzymał odciętą ludzką dłoń, która niczym żywa starała się go chwycić. I dopiero teraz spostrzegł, że to w czym brodzi to krew,śmierdząca już krew. A konary i drzewa to tak naprawdę poodcinane, pourywane kończyny, które mają za zadnie złapać go i przytrzymać. Kilak z takich dłoni złapało jego plecak gdy wpadł do krwi, złapało i nie chciało puścić, a co najgorsze ciągnęło w dół. Mocniej i mocniej, wciągając w tę czerwoną breję. W końcu coraz więcej i więcej kończyn go dorwało i zaczęło wciągać. Polak szarpał się na wszystkie strony, ale i tak musiał prędzej czy później ulec. Zalała go czerwona maź.

Szczęk zamka obudził go.
- Rosiński!! - Ktoś kopniakiem zwalił go z pryczy. - Rosiński wstawać!!
Dwóch łysych drabów w czerwonych beretach stało nad młodym żołnierzem.
- Na zaproszenie czekacie żołnierzu?? - Rzucił jedne z nich.
Następnie popychając go by szedł szybciej podporucznik Jan Rosiński został wprowadzony na salę rozpraw.
- W imieniu Rzeczypospolitej Polskiej, sąd wojskowy uznaje podporucznika Rosińskiego Jana winnym zarzucanych mu czynów dokonania masakry na ludności cywilnej ... - Jan niedosłyszał nazwy. - Bezczeszczenia zwłok... - Dalszej części zarzutów też nie usłyszał. - I skazuje go na karę dożywotniego oraz...
Wyprowadzono go z sądu. Żandarmi niespiesznie prowadzili go do samochodu i to jeszcze tak, by zgromadzony przed gmachem tłum, który skandował "Morderca", "Gwałciciel", mógł obrzucać go przy tym wyzwiskami. Eskortujący go żołnierze nie śpiesznie osuwali od niego szarpiących go ludzi. Nagle jedne z gapowiczów wyskoczył bezpośrednio na prowadzonego więźnia, w powietrzu błysnęła klinga...
Rosiński razem z napastnikiem upadli na ziemię, z tym że wojskowy uderzył głową o płytę chodnikową. Świat mu zawirował przed oczami, a potem obraz się zamazał i rozpłynął.

Jan obudził się nagle, z uczuciem, że coś właśnie z ogromną prędkością zderzyło się z jego głową. Przez chwilę rozglądał się niepewnie dookoła i starał się sobie przypomnieć gdzie jest. Trochę to trwało zanim uświadomił sobie, że znajduje się w stodole na sianie.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:51.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172