lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   A Może By Tak...? (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/9212-a-moze-by-tak.html)

maciek.bz 20-09-2010 12:16

Trzg

Lewo…Prawo…Lewo…Prawo. Trzg po raz pierwszy znalazł się na statku i miał nadzieję, że był równocześnie ostatni raz. Co prawda intrygował go sposób w jaki coś tak wielkiego unosi się na wodzie, wszystkie sznury, linki, żagle maszty i inne części, których znaczenia nie rozumiał. Trzg początkowo chciał zrobić tratwę i popłynąć na własną rękę, ale Fred stanowczo odmawiał pomocy przy ścinaniu drzew, a goblin sam pracować nie będzie.
Kim właściwie był Fred? Dla postronnego obserwatora był szczurem. Co prawda o białym futrze i czerwonych oczach, lecz tylko szczurem. Dla Trzga jednak Fred był największym przyjacielem. Goblin twierdził, że potrafił zrozumieć popiskiwania zwierzęcia. W końcu jednak zdecydował się na podróż statkiem, ale kapitan nie chciał przyjąć pieniędzy. Trzg rozmasowywał właśnie swoją stopę, po tym jak kazali mu wnosić na pokład kule wielkości jego głowy. Przypadkiem Fred jednak pomachał mu ogonem przed nosem, goblin kichnął, a kula spadła mu wprost na stopę i stoczyła się do morza! Koniec końców zmęczony goblin położył się o spania. Było niewygodnie. Bardzo niewygodnie. Właściwie długo nie mógł zasnąć, więc postanowił wyjść na pokład i się przewietrzyć. Zbudził Freda i wyszedł.


Przechyły na schodach sprawiły, że musiał wbiec jeszcze szybciej, by nie zwymiotować na pokład. Gdy już wraz z Fredem opróżnili zawartość swoich żołądków spojrzał po innym postaciach na pokładzie. Okazało się, że na pokładzie nie jest sam.

Pierwszego zobaczył tłuściocha w szatach zakonnika. Nie ufał zakonnikom. To oni właśnie prowadzili przytułek, w którym jako dziecko schronił się Trzg, a następnie sprzedawali dzieci za solidną gotówkę. Ten w dodatku śmierdział rybą, co dodatkowo zniechęcało goblina. Wdał się w rozmowę z kobietą, o której goblin pomyślał tylko: Siadła by i uśmiechnął się lubieżnie

. Jednak, gdy usłyszał, że ma doczynienia z magiczką wszystkie brudne myśli wyleciały mu z głowy i zrobił to czego go uczono, żeby robić, gdy ma się doczynienia z tego rodzaju profesją. Splunął przez lewe ramię, zrobił siedem obrotów w prawo i… zwymiotował za burtę, gdyż znowu poczuł mdłości. To pewnie przez nią – pomyślał.

Kolejną postacią był potężnie zbudowany łysy mężczyzna, na którego widok Fred aż pisnął.
Podoba ci się? zapytał goblin szczura. Mężczyzna rzeczywiście mógł imponować: wysoki, o stalowych mięśniach. Pewnie wojownik lub inny barbarzyńca, który nie dostrzega potęgi skrytobójstwa.

Kiedy zobaczył orczycę machającą w jego stronę schował się za jedną z beczek na pokładzie. W dodatku była ubrana jak wojowniczka. Trzg średnio przepadał za swymi wyrośniętymi kuzynami. Byli zbyt brutalni.

Kolejna postać była mniej więcej wzrostu Trzga, jednak nie była goblinem. Puściła jednak kółko z dymu na widok którego Fred zaczął klaskać łapkami z radości. Trzg tylko przychnął zniesmaczony. Gdy gnom, bo okazało się, że przybysz jest gnomem, przedstawił się, jedyne co zapamiętał Trzg było Pieczona rzepa – tak będę go nazywał. Nawet ładnie.
Zrozumiał, że teraz na niego wypadałaby kolej przywitania się.

-Ekhemm… Witajcie… Jestem Tr… – kolejne słowa urwał plusk, który spowodował spadający w wodę człowiek.

Sprawcą upadku był najprawdopodobniej drow, który teraz zgrywał durnia. Lustrując go od stóp do głów Trzg skojarzył, że bez wątpienia był to kolega z fachu. Jego przypuszczenia potwierdził Fred piszcząc i wzdrygając się. Nie będziemy z nim zadzierali. Jeszcze… – pomyślał goblin. Jednocześnie nie podjął żadnych działań, by pomóc topiącemu się człowiekowi.

Najwyraźniej zasłużył- pomyślał.

Tak, więc postanowił dokończyć rozpoczętą przemowę.

Jak już mówiłem, jestem Trzg, a to jest Fred – dokończył wskazując na szczura. Nadął się starając się wyglądać groźnie, gdy spojrzenia utkwione były w nim.

Trzg jest goblinem. Jest niższy od swych pobratymców. Jego skóra to zmieszanie kolorów pomarańczowego, brązowego i zielonego, co nadaje jej „zgniły” kolor. Jest ubrany w ciemne szaty, nie ma widocznego uzbrojenia. Na jego ramieniu siedzi biały szczur, zwany Fredem.

hollyorc 20-09-2010 13:59

Dzień należało zaliczyć do zdecydowanie udanych. Dlaczego?
Udało mu się bowiem znaleźć transport, a kapitan statku zgodził się przewieźć jego siedzenie za naprawdę skromną opłatę. Zwarzywszy na to, że chwilowo nie miał grosza przy duszy, mógł zapłacić jedynie w naturze. Czyli? No cóż… nie był zdecydowanie typem na który mogli połaszczyć się kochający inaczej czy też insi pederaści. Mierzył jakieś dwa metry trzydzieści centymetrów ważył odpowiednio do swego wzrostu. Określenie go mianem persony przypakowanej było by zdecydowaną przesadą… no ale do kruszyn nie należał również. Ważnym dla niego było, że jego mięśnie sprawiały odpowiednie wrażenie na samicach oraz gwarantowały mu możliwość parania się wyuczonym rzemiosłem.
Spojrzał na swoje dłonie. Te, wielkie jak bochny chleba zaprawione były w nie jednej walce, nie raz trzymały oręż i nie raz pełne były od bąbli zarobionych przy okazji licznych prac fizycznych. Toteż dzisiejsze popołudnie nie wywarło na nim w zasadzie żadnego wrażenia. Skóra w żadnym z miejsc nie miała otarć, a dłonie poruszały się tak pewnie jak zawsze. Ich właściciel zacisnął nimi kilka razy, rozluźniając na przemian sprawdzając czy aby na pewno nic się nie stało… ale wszystko było w porządku. Dziesięć zielonych paluszków pracowało w najlepszym wręcz porządku. Zielonych?
Ano zielonych, bowiem ich właściciel, mierzący przeszło dwa metry, odpowiednio do tego ważący był przedstawicielem zielonej rasy. Orkiem konkretnie. Potworem? Cóż. Barbak nie raz spotkał się z nieprzychylnym spojrzeniem ze strony towarzyszy podróży. Nie raz w napotkanej po drodze wsi wieśniacy łapali za widły, nie raz musiał też walczyć w obronie swego siedzenia. Zdarzało się iż to on bił, innymi razy bili jego… słowem fortuna tocząc się swym wielkim kołem raz mu sprzyjała, raz nie. Co było charakterystyczne dla orka? Cóż… nie uważał się za personę wyjątkową, jednak wydarzenia w jego dość długim już życiu sprawiały, że cóż… długo by na ten temat dywagować. Dość by stwierdzić, że jednym z jego kompanów był demon, innym pól demon, jeszcze innym drow (ćwierć demon)… ba nawet raz przyszło mu podróżować z najzwyklejszym w świecie chłopem pańszczyźnianym. Jak się okazało później miszczem w ciskaniu kłonicą. Przewinęły się chimery, krasnoludy, upadły anioł.. qrcze wieczora by nie starczyło aby wymienić wszystkich.
Ci liczni towarzysze i liczne przygody, odcisnęły ząb czasu na orku. Jego głowa przyprószyła się siwizną, pojawiło się na niej wiele zmarszczek, które w połączeniu powodowały iż orcza gęba do gładkich zdecydowanie już nie należała. Mimo iż lata swej młodości były już za Barbakiem, nie przeszkadzało mu to pewnie dzierżyć miecza. Nie przeszkadzało trzymać tarczy i stać mężnie na polu chwały… Może już nie tak durnie i epicko jak miało to miejsce w czasach jego młodości, gdy każda walka w świetle piorunów
WOW fanart: Orc Death Knight by ~dwinbotp on deviantART była zdecydowanie tym, czego pożądał… Jednak dobra walka cały czas sprawiała mu przyjemność…
Reasumując? Barbak był orkiem, wojownikiem. Personą o słusznych rozmiarach, przyjemniej zielonej aparycji i obezwładniającym uśmiechu
ORK COLOR by ~vandalocomics on deviantART
Co tu robił? Najkrócej? Szukał ciepłej posadki aby osiąść gdzieś, zasłużyć na emeryturę, założyć rodzinę i spłodzić potomka.

Z myślą o tym ostatnim zaokrętował się na wypływającym statku i poszedł spać…
YouTube - Seether - Broken
W nocy obudził się bez wyraźnego powodu. Nie po raz pierwszy. Artretyzm, któremu zdarzało się odezwać na morzu, oraz prostata którą pewien znachor uważał za przerośniętą dawały o sobie znać. Barbak się tym nie przejmował. Uznał iż kolejny duży element w jego ciele jest tylko i wyłącznie powodem do dumy. A że trzeba było przez to częściej biegać w krzaki? Cóż trudno.
Tak więc ork wyszedł ze swej kajuty i podążył na pokład. Była noc.
Stanął sobie nie wadząc nikomu przy jednej z armat, dopatrzył się miejsca gdzie mógł załatwić pilącą potrzebę… i zaczął pogwizdywać wesoło. Nie sposób było też nie rozejrzeć się.
Okazało się że na pokładzie panuje pewne zamieszanie. Jak się okazało nie jemu jedynemu dokuczała bezsenność… lub prostata.
Spojrzał dookoła. Na pokładzie prócz istot normalnych o tej porze, znajdowała się cała hałastra… znajdowała się też pewna osoba która od razu wydała się Barbakowi znajoma.
Dlaczego miał takie szczęście do drow’ów?
Ork postanowił zignorować „kompana”, strzepnął ostatki pilnej potrzeby, po czym udał się na przechadzkę w świetle księżyca, po pokładzie statku. Jak wyglądał? Jak żółw trochę.
Ubrany był w zbroję łuskową, która rozlewała się po całym zielonym ciele. Na plecach ulokowana była olbrzymia tarcza.
Shield Yellow by ~InsaneShane on deviantART
Swymi rozmiarami gwarantowała bezpieczeństwo orkowi, i ewentualnie jeszcze jakiemuś niewielkiemu stworzeniu, które chciało by się ukryć. Była ona żółta. Wściekle żółta nawet. Kolor ten wyraźnie odznaczał się nawet w mroku nocy. Czy żółta była cała? Nie. Otóż sam jej środek był czarny… a gdy ktoś zdecydował by się dokładnie obejrzeć motyw namalowany na tarczy.. ujrzał by następującą grawiurę:
Ork Skull Avatar by ~Barashechath on deviantART
Przy pasie Barbaka natomiast wisiała pochwa miecza. Ten przypominał ni mniej ni więcej pałasz. Sword by ~Ugrik on deviantART
Był jednak na tyle duży, że ork mógł z powodzeniem władać nim jedną, jak i dwoma rękoma.

Tak więc zielony pancernik zdecydował się przespacerować po pokładzie statku. Plusk jaki usłyszał parę chwil potem jakoś go wcale nie zdziwił. Dlaczego? Ktoś mógł po pierwsze cierpieć na dużo cięższą przypadłość niż on… a jęki wydane przed pluskiem mogły świadczyć o dodatkowej niestrawności… i w zasadzie tyle, po drugie był na pokładzie drow, a to też mogło wszystko wyjaśniać.
Barbak przeszedł nad pluskiem to porządku dziennego, gdy jego oczom ukazała się twarz niewiasty.
W świetle księżyca jej lico zdawało się zlewać z otoczeniem. Była zdecydowanie ładną niewiastą, nawet jak na istotę różową, ork musiał przyznać że była ładna. Jednak nie to było tym, co przykuło jego uwagę…
- Czy my się przypadkiem nie znamy? Zapytał Barbak i skarcił się od razu w myślach. Tekst tak standardowy jak jego mógł być zrozumiany dwójnasób… a jemu zdecydowanie nie zależało na przejęzyczeniach… szczególnie jeśli miał do czynienia z tą o której myślał.

Almena 21-09-2010 18:16

Ulu z`hin maglust dal quellat lueth valsharess zhah ulu z`hin wund lit phalar - odejść od domu to wejść do grobu, mawiają drowy. Nic dziwnego, skoro powierzchniowcy nie dadzą nawet w spokoju się wyrzygać...
Drow nie integrował się z resztą podróżnych, postanowił wyrzygać się na osobności, to prawda, ale może też przez wstydliwość, że rzygał jako pierwszy. Do kapłana, drowa i orczycy podszedł też gnom. Jakby kapłan i orczyca nie wystarczyli... Gnom stanął na palcach, wyjrzał za burtę, wzruszył ramionami, ruszył pokładem jakby udając, że nikogo nie zauważył, po czym chichocząc powrócił niebawem i rzucił za burtę linę, wpatrując się w wodę i oczekując ciekawsko efektów. Nikt jednak nie wyłonił się z wody i nikt za linę nie chwycił. Cóż, niektórzy ludzie po prostu nie znają się na żartach...
Kapłan nie doczekał się nazwiska nieboszczyka, a jedynie drowiego spojrzenia sugerującego, że mroczny elf chętnie pomoże obejrzeć bąbelki na wodzie z bliska... Cóż, bąbelki mogły być najzwyklejszym efektem drowiego rzygania – kto wie, co mroczne elfy jedzą... Nie było śladów walki, nie było śladów krwi, ani na pokładzie, ani burcie, ani na ubraniu drowa. Nie było świadków i nie było ciała – nie było żadnego dowodu na to, że drow coś zmajstrował, a nie pochorował się i rzygał w spokoju. Poczuliście się trochę jak wioskowe głupki, zlatujące się do byle widowiska, na przykład do wymiotującego drowa... [o, patrzcie, chlebuś! O, patrzcie, rzyga! Postójmy tu chwilę, może znowu rzygnie...!] Zachowując resztki godności, postanowiliście chwilowo odpuścić i poirytowany drow polazł w swoją stronę.

Dirith;
Miałeś nadzieję, że nie stałeś się właśnie sprawcą kawału: „czy płynie z nami kapitan...?”
Wróciłeś, by obejrzeć sieci, przy których majstrował pechowy żeglarz. Znalazłeś żyłkę powplataną w sieć, ale wyraźnie robota nie była skończona, musiałeś przerwać żeglarzowi jego dzieło, gdy było dalekie od gotowego. Nie wiedziałeś czemu mają służyć kawałki żyłki wplecione w sieć. Innych podejrzanych rzeczy nie znalazłeś.

Wszyscy poza Dirithem;
Staliście i rozmawialiście jeszcze przez chwilę. Noc była ciepła i spokojna, gwiazdy piękne, a towarzystwo interesujące. Było całkiem przyjemnie, choć drow nie pojawił się ponownie w okolicy – byliście ciekawi, czy wymiotuje gdzieś przy przeciwnej burcie, czy w ramach drowiego pozdrowienia narzygał komuś na koję [nieco spokojniejsi byli ci z hamakami].
Po rozmowach i wstępnym zapoznaniu się z konkurencją eeer towarzyszami podróży, zabrakło już tylko udanej integracji grupowe... pod postacią meczu siatkówki! W końcu musi być sensowny powód dla którego wokół jest tyle siatek!...

Statkiem szarpnęło gwałtownie, zakołysał się, zatrzeszczał, huknęło...! Straciliście na chwilę równowagę i wykonaliście po kilka mimowolnych kroków na boki, by nie upaść. Uderzyliście o coś!... – pierwsza myśl jaka wpadła wam do głowy. Kilka kolejnych sekund nerwowo oczekiwaliście na dalsze wydarzenia, setki myśli kłębiły się w waszych głowach. Byliście na morzu, otaczały was zewsząd jedynie fale i ciemność nocy...! Statek znów zatrzeszczał i lekko przekrzywił się na bok, z przerażeniem wyraźnie to poczuliście!... Uderzyliście o coś!!! – nie dowierzaliście w myślach i jednocześnie zastanawialiście się w co do diabła mogliście uderzyć. Tylko chaotyczne i cholernie złośliwe bóstwo spragnione ofiary mogłoby postawić na środku morze górę lodową czy skałę!... Statek wyraźnie zwolnił i przekrzywił się lekko. Z bijącymi sercami oczekiwaliście na jakąś reakcję ze strony załogi, mieliście nadzieję, że zaraz na pokład wysypie się masa ludzi-fachowców-żeglarzy i spokojnie powiadomią was, że to nic takiego, staranowaliście tylko jakiegoś delfina, czy śpiącą na falach mewę, zdarza się, zaraz ruszacie dalej zgodnie z programem rejsu... a wy wrócicie spokojnie do kajut by odpocząć...

Dirith;
Cholera...? Statkiem wyraźnie zachwiało, drewno skrzypiało głośno... Uderzyliście o coś...? Czy to prawda, czy właśnie wydelegowałeś za burtę kapitana...? Nie wyglądał na kapitana... Prawda...? Mimo wszystko zaniepokoiło cię to silniejsze kołysanie statku. Wyszedłeś z pomieszczenia ze skrzyniami i sieciami, by zobaczyć z pokładu co się stało.
Chmury odsłoniły księżyc i w półmroku nocy zobaczyłeś, jak coś porusza się przy burcie nieopodal, przed tobą. Było dość duże, wielkości dużego psa, i co dziwniejsze stale, miarowo rosło, jakby puchło! Zdumiony podszedłeś nieco bliżej, by zobaczyć to wyraźniej...

The Octopus by ~operationpfw on deviantART

Macka. Ośmiornica. Te dwa słowa przyszły ci na myśl, kiedy zza burty na pokład wtoczył się naraz rozwijający się powoli koniec gigantycznej oślizłej masy...!
Była to jedna z tych macek zdolnych zmiażdżyć wołu, przy obwodzie widocznego, niewielkiego jej fragmentu bagatela 2 metry. Zdecydowanie należała do ośmiornicy i nie była to jedna z tych ośmiornic, jaką można kupić na stoisku rybnym w miasteczku. Sądząc po rozmiarach końcówki macki, to była ośmiornica większa od całego straganu, a być może nawet i połowy miasta... Czubek macki z głośnym, oślizłym odgłosem szurania powoli, badawczo przesuwał się, macając powierzchnię pokładu. Duże i liczne białe przyssawki próbowały lekko skubać deski pokładu. Macka powoli i spokojnie, badawczo wysuwała się coraz bardziej i bardziej z wody, włażąc zza burty i sunąc po pokładzie, jakby czegoś szukała. Nie byłeś pewien czy chcesz zostać i sprawdzać, czego szuka... Albo co zrobi, kiedy znajdzie ciebie. Sytuacja była dość kłopotliwa. Macka sunęła coraz dalej i dalej po pokładzie jak gigantyczny wąż najeżony przyssawkami.

Wszyscy;
Było cicho i spokojnie. Statek nie uderzył już o nic więcej. Może zaczepiliście lekko o jakiś zapomniany wrak, o wieloryba, syrenią skałę, coś w tym stylu...? Ale chyba już dobrze... Statek nie tonął, utrzymywał się na falach dzielnie i wytrwale. Spod pokładu nie wysypał się tłum żeglarzy w kołach ratunkowych i nikt nie skakał za burtę, więc chyba już dobrze...
Chyba jednak nie...!!! – pomyśleliście, wstrzymując oddechy, kiedy na waszych szeroko otwartych oczach z mrocznej wody wystrzeliła w górę gigantyczna macka!
Kraken by ~eymur on deviantART

Czas się zatrzymał. Po prostu staliście i gapiliście się na powoli wyłaniającą się z czarnej otchłani mackę...
- KRAKEN!!! – wrzasnął drżącym głosem ktoś w górze, tam, na bocianim gnieździe. – LUDZIE!!! ALARM!!! KRAKEEEN!!!
W mroku nocy dało się słyszeć bicie dzwonu. Po jakichś dziesięciu uderzeniach na pokładzie pojawili się zdezorientowani żeglarze, rozglądający się wokół. Macka wystająca z wody kilkadziesiąt metrów od burty, powoli się zanurzała. Nagle statkiem znów szarpnęło i zdaliście sobie sprawę, że tamta macka nie była tu sama – dwie inne właśnie przykleiły się do rufy statku i właziły już na pokład!!!
- KRAKEEEN!!! – darł się ktoś przy dzwonie. – DO BRONI!!! DO ARMAT!!! LUDZIEEEEEEE!!!
Wezwani żeglarze szybko dostrzegli gigantyczny problem wpełzający na statek. Przez moment gapili się w szoku podobnie jak wy. Dzwon wciąż bił na alarm. Reakcje ludzi były różne. Jedni poddali się wrzaskom towarzyszy, nawołującym do walki; rozbiegli się na wszystkie strony, by pochwycić broń i po chwili powrócić z rapierami, szablami, harpunami i bosakami w dłoniach. Niektórzy mieli nawet strzelby, słowem złapali za to, co służyło zapewne do walki z piratami. Że tutejsze wody były stosunkowo bezpieczne i ubogie w piratów widać było po stanie i ilości broni, oraz po ogólnej dezorganizacji obrońców. Każdy kto złapał za jakieś śmiercionośne narzędzie próbował wyrządzić nim krzywdę wijącym się po pokładzie mackom tak jak umiał. Macki, jak olbrzymie, oślizłe robaki, pełzały po rufie i pokładzie, badawczo macając niepoznany obszar. Statek przechylił się mocno, poczuliście jak dziób podnosi się a rufa zatapia, jak wasze stopy mają coraz większe trudności z utrzymaniem się w stałym miejscu na pochylającym się pokładzie!
tiger1313's Gallery

I musieliście przyznać, że macki same w sobie nie nastrajały was pozytywnie, ale były niczym w porównaniu z tym, co właśnie zaczęło gramolić się na rufę...!
http://ninjamotorhome.com/wp-content...nic_Kraken.jpg

Spojrzenie gigantycznych oczu ośmiornicy na pokład odbiło się echem wrzasków wśród żeglarzy. Rozmiary krakena nie napawały optymizmem nawet tych, którzy widząc pustą szklankę mówią, że jest pełna, to tylko złudzenie optyczne... Bestia póki co pięła się w górę w ślimaczym tempie, powoli i spokojnie rozwijając macki, jakby ciekawsko badając dotykiem co też udało się jej złapać...
- DO BRONI!!! DO BRONIiiiiiii!!! ALAAaaaaaARM!!!
- RATUJMY SIĘ BÓG NAS OPUŚCIŁ!!!
- KRAKEEEN!!!
- DO ARMAT!!! BIJ ZABIJ!!! RATUJ STATEK!!!
- ZGINIEMY, OPUŚCIĆ POKŁAD!!!
- RATOWAĆ STATEK, LUDZIE DO BRONI!!!
Niektórzy marynarze na widok gigantycznej ośmiornicy wpadli w istną histerię lęku. Wrzeszczeli, biegali po pokładzie, usiłując ratować swój dobytek wrzucali torby do szalup, i szarpiąc się z linami, w pospiesznej dezorganizacji z innymi, zaczęli opuszczać szalupy, łkając:
- Przepadliśmy, ratuj się kto może!!!
Niektórzy poszli na skróty i w napadzie paniki rzucili się za burtę prosto w fale.
- ARMATYYY!!! – darli się inni. – DO ARMAAAAAAAAAAT!!!
Kraken, dotąd jakby ospały, leniwie obmacujący statek, rozbudził się wyraźnie, poirytowany hałasem i całym zamieszaniem. Żeglarze-obrońcy z nadzieją, że pokłute macki cofną się z powrotem do wody na zasadzie „nawet ukąszenie małej pszczoły boli”, bojowo rzucili się by dźgać i kłuć pełzające po pokładzie macki szablami i rapierami. Mackom zdecydowanie nie spodobały się te ukłucia, i owszem, początkowo ugodzone konwulsyjnie zwijały się i cofały się. Jednak ośmiornice nie są tak głupie, na jakie wyglądają. Co prawda ich mózg nie jest jakoś specjalnie imponujący, ale na tyle rozwinięty, że Kraken doskonale zdawał sobie sprawę, iż małe kłujące pszczółki są mimo wszystko małe. W oczach bestii dało się dostrzec iskierkę mściwości i odnóża, które przytuliła do siebie w obronnym odruchu, rozwinęły się gwałtownie, atakując bezlitośnie, uderzając o statek, chwytając wrzeszczących marynarzy, wywijając nimi, lub rozsmarowując ich po pokładzie. Przyssawki kilku macek wgryzły się w burtę statku, usiłując ją rozerwać, jedna macka owinęła się wokół masztu, ciągnąc trzeszczący drewniany słup.
- ARMATY!... RATUJ SIĘ KTO MOŻE!... ZA BURTĘ!... DO BRONI!... – masa okrzyków ludzi zbiła się w całość, a wy staliście po środku tego chaosu, pomiędzy biegającymi wokół marynarzami, przesuwającymi się po pokładzie oślizłymi mackami i podrywanymi w górę za sprawą uderzeń macek przedmiotami [beczki, rozwalone szalupy, marynarze, skrzynie...]
A może by tak podjąć jakieś działania...? SZYBKO...?!

andramil 21-09-2010 20:18

Stał nad miejscem wiecznego pochówku jakiegoś nieszczęśnika. Sądząc po tempie w jakim poszedł na dno musiał być to dwarf w ciężkiej zbroi pełnopłytowej. Niestety nikt nawet nie wiedział jak ma na imię. Co prawda brak informacji o nieboszczyku skreślał wizje o zapłacie, to jednak raz można zrobić coś dla społeczeństwa za darmo. Można? Trzeba? Chyba nie... A może ten jeden raz jednak? A może kiedy indziej? A jeśli kiedy indziej będzie oznaczało narażanie życia? No dobra, zresztą i tak mało osób go widzi.
- Rekwiem aeturnem bona eeeee...j, Domine,
et luksus perpetłą lu... kit ej

In nomine Patis, et Filemon,
et Spirytus Santa. Ament.
- po odmówieniu krótkiej modlitwy za duszę zmarłego przeżegnał się zamaszyście i powrócił do reszty zgrupowania.

Nie doszedł nawet połowy swej drogi, gdyż miast iść kroczył dumnie i bogato na każdy krok zwracając uwagę by inni podziwiać go mogli i w zazdrości grzeszyć, by potem odpustów im udzielać. Był to znany sposób na poprawienie ekonomii jego macierzystego klasztoru. Kiedyś wynajęli pewną niewiastę co Czerwoną Sonią się zwała, lecz nie tą od miecz wielkiego, tylko tą od pochwy na miecze. Chodziła ona po wsiach do kościoła przyległych, a tuż za nią przeor za kark łapiąc każdego kto wzrok odwrócił i zaślinił się choć trochę. Żądzę im wypominając odpusty sprzedawał. Tako i teraz Michał szedł kręcąc tyłkiem na tyle ile mu płeć (i tyłek) pozawalała. Niestety ku jego rozczarowaniu nikt lubieżnym wzrokiem na niego nie spojrzał. No ale wracając do historii, nie doszedł nawet połowy drogi gdy nagle ich statek miał niewielką stłuczkę z czymś w wodzie. Większość z niecierpliwością czekała, aż przewodnik ich wycieczki powie "Spokojnie, zderzyliśmy się tylko z wołowinką wyrzyganą przez jednego z pasażerów" (znaczące spojrzenie na spieczonego elfa - wymiotującą atrakcję sezonu) lub na agenta Pezetu który zadośćuczyni im szkody wyrządzone w trakcie kolizji morskiej. Jednak ani agent (wiedziałem, że ubezpieczenie i tak na nic się zda, oszuści) ani kapitan nie był łaskaw się zjawić i ich usatysfakcjonować. Za to macka zjawiła się i owszem. Wielka, ogromna, woda z niej spływała, sterczała samotnie niczym dąb na polanie i powoli zbliżyła się do szipu. Kraken.

Ludzie poczęli krzyczeć i biegać wkoło łapiąc swą broń i nie swoją broń. Istny chaos i harmider. Braciszek sądząc, że jest to część atrakcji jaką zafundowali im marynarze postanowił zagrać w ich grę. Licząc na to, że pod koniec przygody będzie mu dane skosztować głównego aktora - znaczy pana oktopusa - przyjął postawę iście kapłańską. Stał na środku i trzymając w rękach drugą ze świętych ksiąg począł przemawiać.
- I ujrzałem Bestię wychodzącą z morza [...]. A Smok dał jej swą moc, swój tron i wielką władzę. I ujrzałem jedną z jej głów [...]. A cała ziemia w podziwie powiodła wzrokiem za Bestią. - nagle wiatr przerzucił mu kilka kartek do tyłu. Mnich wydawał się jakby tego nie zauważył i czytał dalej - Łódź zaś była już sporo stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny. Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli... - w tym momencie ktoś krzycząc przeraźliwie "DO BRONI!" zagłuszył kapłana.
Michał zmęczony głośnym czytaniem postanowił znów coś przekąsić. Wyciągnął zza pazuchy drugą rybkę (nie, wcale, a wcale to nie jest ta która przypadkowo zniknęła z zapasów załogi), i mając na uwadze jej konsumpcję skierował ją do ust. Jednak jedna z szybko przelatujących macek przyssała się do rybki i porwała ją w dal. Macka uciekła z rybką. Z JEGO rybką.
- Pierwsze przykazanie klasztorne! Nie będziesz brał jedzenia kapłana swego! - zakrzyknął w przestrzeń do dużego mięczaka. Jego brwi najeżyły się niczym stado kolcozwierzy, oczy przybrały kolor purpury, a twarz wydawała się iście piekielna.
Strzelając ogniem z uszu podbiegł do czegoś co będzie miało większą siłę rażenia jeśli chodzi o strzelanie ogniem. Jego ciężkie kroki niczym trolla jaskiniowego dudniła po pokładzie wzbudzając lęk, gdyby ktoś miał tylko czas ich posłuchać. Jego grube paluchy chwyciły za armatę. Pełne nienawiści spojrzenie zlokalizowało kulę i gwałtowne ruchy mnicha szybko przygotowały cacuszko do strzału. Przekrwione oczy niczym wzrok terminatora wycelowały w ramię miotające się wesoło w te i wewte, radośnie rozwalające ich statek.

Search and Destroy.

Głośny huk i kula pomknęła niczym gwiazda strącona przez ogon smoka. Dym zasłonił na chwilę widoczność uniemożliwiając ocenienie strzału.

Terrapodian 21-09-2010 20:58

Coś poszło nad dno, ale Ryi nie miała zamiaru zastanawiać się nad religijnym, politycznym, społecznym czy artystycznym aspektem tego. Zamiast męczenia mózgu, usiadła na powrót pod skrzyniami, tym razem obserwując resztę ekipy. Tłustego mnicha, jakąś magiczną elfkę czy jak tam się te długouche nazywają, był mały goblin. Goblinów już dawno nie widziała i jakoś nie spotykała się z ich strony nieprzyjemnościami. Może po prostu nie zdążyły się zbliżyć. Był też stary ork, co wyglądał na wielkiego wojownika. Ale był stary - to zdecydowanie przeważało sprawę.

Kiedy statek przeważył, Koddo ześlizgnęła się kawałek po pokładzie, po czym wstała pełna irytacji i wstydu (przegrać z grawitacją?!).
- Czy nie ma tutaj nikogo, kto zająłby się tym burdelem? - warknęła w stronę marynarzy.
Jako pasażer, sprawiedliwy, grzeczny, czysty pasażer, miała prawo do spokojnej podróży. Chociaż nie znała się na marynistyce, to oni powinni. Wody się wybitnie bała, więc wolała tam nie skończyć.

Potem się uspokoiło, więc dobrze. Złość Koddo na jakość podróży nieco osłabła - bo to nie od nich zależało. Z rosnącym zaciekawieniem i emocjami obserwowała wyłaniającą się mackę, która należała do gigantycznej ośmiornicy.

"Teraz tylko rozbudzić w sobie orczą krew"

Załoga wpadła w panikę i nie bardzo było wiadomo, czy pakować się do ucieczki, czy chronić statku za wszelką cenę.

"Ich krzyki już mnie bardzo denerwują..."

Ale przecież Ryi nigdy nie uciekała z miejsca walki. Chwyciła za buławę i mocno chwyciła w ręce. Demotywator zdawał się być słabą bronią, wyjątkowo nie przeznaczoną dla wojownika. Jednak każdy, kto widział Koddo nią walczącą, musiał przyznać, że może nieść śmierć.

"Dobrze, już mocno się wkurzyłam!"

Podbiegła do burty, między macki stwora i z całej mocy uderzyła Demotywatorem w jedną z nich. Potem zwróciła się w stronę tego mackowo-obfitego stwora i krzyknęła;
- Ty durna rybo! Jadłam takich jak wy od niemowlęctwa! - a potem dodała dla efektu, chociaż nie do końca zgodnie z prawdą. - I zagryzałam wilkołakami!
Być może zwróci na siebie uwagę stwora, gdy reszta będzie strzelać z armat (armaty są dla tchórzy!). Potem jak adrenalina opadnie, to będzie żałować swojego postępowania. Potem... No i o ile przeżyje. Chociaż dla takich przeciwników warto ginąć.

Bartosh 22-09-2010 15:10

Patrzył zdumiony widokiem nowych towarzyszy, jakby magiczną mocą ściąganych na pokład statku. Nie miał wątpliwości, że wszyscy mają wspólny cel – zamek.

„ Magini… dziwna, ale intrygująca i na swój sposób piękna… oraz Ci nowoprzybyli. Niskolud, Zielonoskórzy oraz Leśny Człek, tyle że, jak trafnie zauważył Kleryk, nieco spieczony”

Czytał o nich w zwojach poświęconych rasom. W „Tractatae Quasi Humanum”. Pamiętał, jak zakradał się do biblioteki swego wuja, nie chcąc, aby ktoś widział, z jaką pasją jego wzrok przebiegał po ręcznym piśmie umieszczonym na doskonale wyprawionym pergaminie.. Dlaczego to robił? Nie wie do dziś.

- Chyba jestem szczęściarzem

Powiedział to szeptem. Tak, że nikt nie mógł go usłyszeć. Nie słyszał nawet słów gnoma. Zamyślił się tak głęboko, że zignorował plusk i reakcje towarzyszy. Stał tak, patrząc w rozgwieżdżone niebo i spokojną wodę. Urzeczony krajobrazem. Z zamyślenia wyrwało go uderzenie okrętu oraz dźwięk pokładowego dzwonka, bijącego na alarm. Zaskoczony wstrząsem opadł na jedno kolano i chwycił się barierki. Ktoś coś krzyczał…

Kraken? Co to jest Kraken? Nie czytałem nigdy o tym”

Wstał, szybkim krokiem zmierzając w stronę stłoczonych postaci. Po chwili zauważył dziwną, gibką kończynę, pełznącą po deskach pokładu. Zaraz za nią pojawiła się druga. Poruszały się, jakby każda miała własną świadomość. Przebiegł obok jednej z nich, która zareagowała na drganie podłoża i podążyła za nim. Po chwili jednak zrezygnowała. Wystrzeliła jak z łuku, pochwyciła młodego marynarza po czym oplotła go i przewróciła. Chłopak krzyczał przez chwilę, po czym zwiotczał i przestał się poruszać. Jego bezwładne ciało było powoli wleczone za burtę.

„Mordercze piękno…szkoda…”


Ursuson wbiegł pod pokład, szybko odnajdując swój hamak. Kilku przerażonych osób kuliło się w kącie. Zauważył swoją skrzynię, zapieczętowaną przez kapitana. Chwycił dębowy stołek, kilkukrotnie uderzając w stalową kłódkę. Pokryty śniedzią, wysłużony zatrzask pękł w końcu. Podniósł wieko, szybko odnajdując właściwy pakunek. Odwiązał rzemień, ściągając materiał ze zdobionego Nadziaka. Zważył w dłoni przyjemny ciężar. Cieszył się. Rzucił okiem na resztę ekwipunku. W chwili obecnej nic więcej mu się nie przyda. Zatrzasnął wieko i już chciał wybiegać, gdy przypomniał sobie o braku kłódki. Zamachnął się bronią. Młotkowa część trafiła prosto w skobel, wyginając go i wbijając w drewno. Teraz będzie musiał rozwalić skrzynię, żeby odzyskać resztę rzeczy. Wbiegł po wąskich schodkach, słysząc krzyki ranionych oraz grzmoty armat. Wybiegł na zewnątrz. Puścił się pędem, przebiegając obok masztu. Kątem oka zauważył, że jedna z macek oplątała go. Drewno trzeszczało. Chwycił oburącz broń szybko sprawdzając którą stroną jest obrócona, i nie zwalniając wykonał półpiruet i uderzył z całej siły.

„Młotek nie wbije się w drewno”

Świst stali i wstrząs, charakterystyczny, gdy jego broń napotyka w końcu na upragniony opór. Na przeszkodę, która przejmie cały skumulowany w broni gniew.

Nie sprawdził efektu uderzenia, tylko wykorzystując swą prędkość przeskoczył nad leżącym na deskach ciałem. W gryzącym dymie ujrzał grubego kleryka, który z ogromną wprawą obsługiwał działo. Huk ogłuszył go. Dopadł do armaty, obok której leżał ranny marynarz. Naparł na nią, obracając ją we właściwym kierunku. Poprzez smugi dymu ujrzał zarys ohydnych, a jednocześnie hipnotyzujących oczu, wielkich jak tarcze.

„Proch, kula, przybitka, lont i huk”

Dobrze, że czytał o tym nowoczesnym wynalazku. Wiedział, że czas spędzany w bibliotece nie będzie stracony. Czuł to. I oto dowód. Czytał o tym, i teraz ma okazję przetestować to w praktyce. Oby tylko autor traktatu mylił się co do śmiertelności obsługi…

„Proch już jest?”

Ranny marynarz siedział, oparty o zwój lin. Z rozoranej głowy ciekła mu strużka krwi. Powiedział, że proch już jest. Ursusom chwycił kamienną kulę. Nieco chropowata dobrze obrobiona powierzchnia. Zimna. Podniósł przyjemny ciężar, wsuwając ją w ciemną gardziel armaty.

„Przybitka”

Znalazł, włożył i chwycił za drewniany ubijak. Wsunął go w lufę i uderzył kilkukrotnie, czując, jak kula osadza się głębiej. Spojrzał na marynarza. Ten kiwnął głową z aprobatą. Teraz lont. Ten tkwił już w otworze. Marynarz podał mu coś. Tego nie pamiętał, musiał zasnąć lub pominąć fragment. Szybko jednak odkrył, do czego służy długi kij z żarzącym się knotem. Przytknął końcówkę do lontu. Ten zajął się z sykiem, po czym zniknął. Z małego otworku zaczął wydobywać się dym.

- Na pohybel!

Krzyknął w momencie, gdy z żelaznej gardzieli buchnęło ogniem i dymem. Odrzucone działo potoczyło się po pokładzie, prawie przygniatając marynarza. Gryzący dym wdzierał się do gardła. Oczy łzawiły. Piszczący dźwięk w uszach. Bitewna moc rozpierająca całe ciało. Czy trafił? Nie mógł dojrzeć.

hollyorc 22-09-2010 16:15

Rozmowa orka z Maginią przebiegła tyleż burzliwie co i zabawnie.
Widząc to co się święci orkowi wpadł do głowy tylko i wyłącznie jeden pomysł. On był wojownikiem, dzierżył w dłoni miecz i pawęż. Mógł zbrojnie chronić siebie i swych towarzyszy… nie mógł jednak załatwić krakena od tak. Tu potrzebna była po pierwsze magia po drugie współdziałanie. Żadna z osób obecnych na statku nie była by w stanie pokonać tego piekliszcza samodzielnie.
Marynarze zaczeli wokoło biegać, krzyczeć generalnie rzecz biorąc panikować. Jedni skakali do morza i darli się aby uciekać, inni łapali za armaty, jeszcze inni gotowi byli uciekać z armatami i darli się aby je ratować… cyrk na kółkach, istny paradoks.
YouTube - 666 - Paradoxx

Barbak nie raz już stawał wobec śmierci, nie raz ta zaglądała mu głęboko w oczy, tylko po to aby po chwili stwierdzić:
TO JESZCZE NIE DZIŚ!
Tak więc jego mocną stroną było zdecydowanie to że nie spanikował, nie dał się ponieść szałowi bitewnemu, a zdecydował się trzeźwo ocenić sytuację. Co zobaczył?
Orczyca… ależ to była orczyca! To znaczy, oczywiście że to była orczyca, bo aż promieniała subtelnym, kobiecym blaskiem! Zdecydowała się skupić na sobie uwagę przeciwnika. Krok tyleż odważny co i szalony. Jeśli kraken faktycznie ją spostrzeże, jeśli skupi swą uwagę na niej… to może z niej wiele nie pozostać… A szkoda. Bo całkiem sensowna z niej samica. Tyłeczek niczego sobie, miseczki też jak się paczy… w biodrach na tyle szeroka żeby spokojnie rodzić pisklaki… tak, to mogła by być matka dla pierworodnego Barbaka… a teraz? Pewnie nią nie będzie.

Rozważania orka na temat rozrodczych przerwała macka lecąca w jego kierunku. Barbak odskoczył. Bardziej odruchowo niż w sposób przemyślany… potem jego uszu doszły litanie i przekleństwa posyłane przez franciszkanina… a może bernardyna… a może ratlerka? Nie ważne. Klecha słał pod adresem frutti di-mare przekleństwa i kule z armaty… godne podziwu i naśladowania. Ork jednak nie zdecydował się stanąć koło kolejnej armaty… morze obawiając się o to, że stanie akurat koło tej, która jeszcze przed paroma chwilami obsikał… nie wiedział, która to była a w ciemności wszystkie wyglądały tak samo. Miast tego zielony wysunął się o parę kroków przed Maginię. Zdjął z pleców pawęż, i szybkimi ruchami przytroczył go do lewego ramia. Tarcza, która swymi rozmiarami przypominała raczej małe drzwi była wręcz idealna na tego typu sytuację, czyniła z orka postać może mało mobilną, jednak mogącą przyjąć ciosy jednocześnie wiążąc walką przeciwnika (w dalekiej przyszłości miłośnicy gier komputerowych określą kogoś takiego mianem tank’a). Barbak nie dobył miecza miast tego zwrócił się do stojącego nieopodal gnoma.

- Te mały, tym sznurkiem to coś robić potrafisz
Gnom w pierwszej chwili obrócił się za siebie, w poszukiwaniu ,,małego" do którego ork adresował swoją wypowiedź, jednak za nim nie było nikogo. Spojrzał więc ponownie na zielonego wielkoluda, uśmiechnął się pobłażliwie i powiedział ignorując panujący wokół chaos

- Nie, nie nie... Mały to był pseudonim mojego wujcia Hibbo, nieco stukniętego konstruktora i alchemika, a wziął się od jego dość mikrej postury. Nie znaczy to bynajmniej, że był niemądry, co to to nie. Jeśli chodzi o jego fach to był naprawdę nieprzeciętny, takich cudów jak on konstruował nie zobaczysz nigdzie indziej. Dostał nawet zaproszenie od Stowarzyszenia Konstruktorów by pomógł zaprojektować tamę na rzecze Arkk, wiesz, tą która jakieś pół roku temu zawaliła się i zalała leżące pod nią miasta. Ja jestem Boddynock Laslo Alain Callik Kastor Elmo Redegewandt, zwany Celnie Strzelającym Pożeraczem Pieczonej Rzepy i nijak mam się do konstruktorów. Co dobra, czasami zasięgali mojej rady jako najwybitniejszego przedstawiciela gnomiej społeczności jednakże nie znaczy to, że i ja również odziedziczyłem przydomek ,,mały"

- Palladine!
Ork przewrócił oczyma. Strzelaj do tej przerośniętej sardynki!! I schowaj się, postaram się zorganizować jakąś obronę dla Ciebie i naszej Magini

- Sardynki?
- gnom wyraźnie się zdziwił – wydaje mi się, że to Kraken, zwany również Triangulem, bestia z gromady głowonogów, popularnie uważana za kryptydę i nie występująca nigdzie poza opowieściami marynarzy przesadzających z rumem. Prosty więc wniosek, że to co - przerwał na chwilę by uchylić się przed ogromną macką - co atakuje statek tak naprawdę nie istnieje, więc po co miałbym strzelać? Choć z drugiej strony jeżeli jednak istnieje naprawdę to chyba wiem, jak można sobie z nim poradzić. Widzisz, otóż mój stryjek Callik, po którym nawiasem mówiąc odziedziczyłem jedno z imion, także opowiadał mi kiedyś o spotkaniu z krakenem. Podobno taką bestię można odpędzić jeżeli jakiś awanturnik wbiegnie jej do paszczy by potem znaleźć się na wyspie na krańcu świata. Sądzę, że idealnym kandydatem do tego będzie drow, siły sterujące krakenem nie zauważą różnicy pomiędzy nim a samozwańczym kapitanem pirackiego okrętu ,,Czarna małża perłopław"

- Przysięgam, że jeśli tylko klasyczne sposoby na ubicie maszkary zawiodą, cisnę drowem w paszczę tego piekliszcza... tym czasem, czy byłby Pan tak uprzejmy
(w głosie orka ni jak nie było słychać uprzejmości) i pomógł w wyeliminowaniu tego problemu... jakim jest Kraken??

Widać było, że nazwanie Panem wbiło gnoma w prawdziwą dumę. Zaciągnął się z fajki i puścił kolejne idealne kółko z dymu po czym stojąc wyprężony w heroicznej pozie z płaszczem łopocącym na wietrze oznajmił

- Nie obawiaj się, wszyscy zaraz będą bezpieczni, gdyż zajmę się nim osobiście, jakem Boddynock Laslo Alain Callik Kastor Elmo Redegewandt, Złowieszczy Niszczyciel Tortu, Siewca Chaosu Na Przyjęciach, Czarna Owca Społeczności, Mistrz Złośliwości, Nie Dbający O Higienę, Celnie Strzelający Mistrz Flamenco. Bestia ta powinna już przygotować się na wyprawę do piekła.
Ork spojrzał niepewnie na karzełka nie wiedząc czy śmiać się czy płakać. Jedną z kolejnych macek odbił, po czym złapał gnoma za kołnierz i cisną kilka kroków za siebie.

-Bądź tak dobry i ustrzel tę poczwarę!!

Sam natomiast złapał za pawęż, miecz i stanął przed mackami, gotów raz jeszcze, epicko walczyć nie wiadomo w imię czego.

- No będziesz strzelał czy nie!! Ork poirytowany zdawał się sypać gromy oczyma.
- Pani Magini. Ruszy Pani dupcie i zacznie odstawiać swoje fafarafa…

Ork zamierzał przyjąć postawę klasycznego defensora. Ustawiając za sobą łucznika i maga, zamierzał spróbować wyłapać na tarczę (i siebie. Palladine!) lecące cięgi. Dzięki temu chciał dać szansę, aby persony mogące walczyć na odległość przygotowały się do walki…i w końcu ją zaczęły. Miał niestety świadomośc tego, że sam może nie mieć wystarczająco dużo siły, lub być po prostu za wolny aby wyłapać wszystkie ataki. Potrzebował kogoś kto będzie mógł stanąć z nim w pierwszym szerego. Dlatego zaczął się drzeć…
- Te! Ojczulku! Wesprzyj nas swym świętym pierdnięciem! Klecha nie wyglądał na walecznego, nie wyglądał na wojownika. Miał jednak pewien atut. Był wielki i tłusty… więc może kraken zacznie od niego.

eTo 22-09-2010 23:25

Całe szczęście ani Kapłan ani Orczyca czy też Gnom nie drążyli dalej tematu, a wypchnięty dziadek już nie wyłonił się na powierzchnię, więc drow w spokoju dotarł do pomieszczenia ze skrzyniami. Chciał tam zajrzeć, gdyż przez myśl mu przeszło, że starzec spodziewając się ataku mógł coś w tamtej sieci chować, co mogłoby wyjaśnić czemu skrytobójcy mogli się nim interesować.
Jedyne co znalazł, to jakąś żyłkę wplecioną w sieć służącą do... właściwie nie wiadomo czego. Może jakiegoś wzmocnienia? Na pułapkę to także nie wyglądało. Już większe pozory pułapki sprawiała znaleziona wcześniej muszla na żyłce, więc najwyraźniej nic tu więcej się nie znajdzie.
Nagle statkiem zachwiało dość mocno, jakby statek trafił na jakąś przeszkodę. Świadczyło o tym także skrzypienie desek, które rozeszło się po statku. Podirytowany tym drow wyszedł na pokład sprawdzić co mogło się stać. Przecież chyba wyrzucony za burtę dziadek chyba piastował jakiejś ważniejszej funkcji na statku typu kapitan lub sternik? No cóż.. Nawet jeśli, to teraz ma nauczkę za to, iż nie obnosił się ze swoim stanowiskiem wszem i wobec - przynajmniej dożyłby do końca tego rejsu. Nie mniej jednak nie zmieniało to faktu, że jest już za późno i trzeba będzie sobie jakoś poradzić.
Noc była gwieździsta, to też Dirith nie miał najmniejszych problemów ze wzrokiem i widział wszystko dość dobrze. Szybko więc zauważył dziwne "coś" znajdujące się przy burcie.
~ Czyżby dziadek jakimś cudem wrócił na pokład? ~ przeszło w pierwszej chwili Dirithowi przez myśl, jednak tepo w jakim to rosło, oraz ogólny zarys był jakiś dziwny jak na istotę człeko-podobną. Dlatego też mroczny elf stał spokojnie i przyglądał sie krytycznie temu co sie działo.
Tuż potem już wiedział co to jest, gdyż kiedy macka na dobre postanowiła wleźć na pokład i zaczęła po nim badawczo pełzać prezentując przy okazji swe dość pokaźne rozmiary.
~ To już chyba wiem czemu tamten człowiek był tak bardzo zdziwiony kiedy zniknął w wodzie.. ~ stwierdził kiedy macka zaczynała bardziej ochoczo badać teren.
Z rozmiarów tej kończyny wnioskował, że bezkręgowa właścicielka owej macki musi być całkiem sporych rozmiarów i raczej łatwo pozbyć się jej nie będzie.. tym bardziej, że to tylko jedna z ośmiu macek.
Likantrop właśnie obchodził mackę zastanawiając się jednocześnie jak ją usiekać, aby coś w ogóle poczuła, kiedy pojawiły się następne macki oraz wszczęty został alarm. Zaraz potem na pokładzie zrobiło się tłoczno, jednak marynarze szybko połapali się w sytuacji i zaczęli się zbroić z zamiarem przerobienia macek na sushi. Nie trwało to jednak długo, gdyż piekliszcze postanowił się ujawnić w całej swej okazałości i kraken wpełzł na rufę powodując przy tym dość znaczny przechył statku, jak i większą panikę wśród obrońców. Kiedy już było wyraźnie widać z jakiego kalibru przeciwnikiem zaloga ma doczynienia, stało się to co było łatwe do przewidzenia. spora część załogi zaczęła uciekać skacząc za burtę, tudzież uciekając w szalupach, jeśli jakieś się całe ostały.
W tym czasie reszta nietypowych podróżnych wzięła się trzeźwo do roboty oddając salwy z dział, które z pewnością były w stanie coś tym mackom zrobić. O dziwo wśród nich był ork, którego jakiś czas temu miał przyjemność poznać. Nie miało to jednak zbyt dużego znaczenia w tej chwili. Trza w końcu było przestać łazić po pokładzie między mackami i ciskanymi przez nie sprzętami zastanawiając się jak załatwić tą przerośniętą ośmiornicę.
Zatem drow obrał swój cel i ruszył w miarę spokojnie w kierunku łba bestii omijając przy tym macki. Nie zamierzał wdawac się w zbędne walki z wijącymi się po pokładzie kończynami piekliszcza, gdyż to nie miało większego sensu bez odpowiedniej siły rażenia w postaci armaty. A mroczny elf nie miał nawet zielonego pojęcia jak takie ustrojstwo obsługiwać, więc nawet nie zamierzał w ten sposób atakować. Poza tym jaka to przyjemność z walki, kiedy tylko się sterczy operając o armatę i z niej strzela? Dla mrocznego elfa żadna.
Dlatego po kilku krokach likantrop stwierdził, iż już najwyższy czas dobyć swej broni właściwej, przeznaczonej do walki z wszelkiego rodzaju silniejszymi piekliszczami. Zatrzymał się więc w miejscu, po czym jego ciało zaczęło sie zmieniać. Głowa zaczęła zmieniać swój kształt i zaczynała przybierać postać tygrysiego łba, tułów zaczął rosnąć stanowczo szybko a kiedy wydawało się, że płaszcz i reszta ekwipunku zostanie rozerwany na strzępy został jakimś cudem wchłonięty w porośnięte już futrem czarnym futrem cielsko. To samo działo się z ramionami oraz nogami drowa i one także szybko przybierały na masie mięśniowej oraz trochę i kostnej. W przypadku nóg piszczele się trochę skróciły, a stopa wydłużyła w taki sposób, iż nogi nie wyglądały już na należące do elfa lecz tygrysa. Dodatkowo na końcach palców pojawiły się solidne, dość spore pazury będące niezaprzeczalnym atutem tej postaci. W między czasie pojawił się także ogon.
Cała przemiana trwała dość krótko i gwałtownie, więc mimo bitewnego harmidru znajdujący się nieopodal mogli słyszeć trzask jakby łamanych kości dochodzący z łba pojawiającej się bestii oraz nóg. Niemniej jednak nie wydawało się to być bolesne dla drowa.. czy może raczej niemalże trzy metrowego tygrysołaka o dość pokaźnej i umięśnionej sylwetce pokrytej czarnym futrem z białymi pręgami.
http://img227.imageshack.us/img227/7242/rajanyawz8.jpg
Po zakończonej przemianie likantrop mruknął tylko oblizując ostre kły i ruszył dalej w stronę obranego celu. Wiedział dobrze, że nawet w tej postaci nie ma co atakować macek, gdyż efekt mógłby porównać do próby dźgania kogoś wykałaczką. Może najprzyjemniejsze by to nie było, lecz nic więcej by nie sprawiło. Co innego jakby taką wykałaczkę wsadzić komuś w oko, lub zmusić do połknięcia aby się nią udławił, jednakże Dirith nie zamierzał składać wizyty w paszczy tego piekliszcza, więc pozostała mu już tylko jedna opcja.
Co prawda żeby się do niego dostać, trzema pokonać nie małą odległość po oślizgłym cielsku krakena, jednak to nie było taką wielką przeszkodą dla chimery posiadającej system abs w postaci około piętnastu centymetrowych solidnych pazurów na przednich łapach, i trochę krótszych, lecz nie mniej ostrych i solidnych na tylnych łapach. Szybko zatem przyszedł czas na ich użytek, gdy jedna z macek zastąpiła tygrysołakowi drogę. Ten nie zatrzymując się wyskoczył do góry aby się na nią wspiąć i dalej gnał na czterech łapach w stronę oka.
Nie zamierzał jednak tak pędzić na ślepo przed siebie, gdyż potwór zapewne mógł odczuć kiedy tygrysołak robił użytek ze swoich pazurów podczas biegu. Poruszał się zatem solidnymi susami zygzakując w miarę możliwości aby nie oberwać ob jakiejś macki. Nie było to co prawda najłatwiejsze zadanie, jednak tutaj liczył na swoją kocią zręczność i pazury mające zapewnić przyczepność na śliskim cielsku ośmiornicy.
Kiedy, oraz jeśli, udało się Dirithowi dotrzeć do oka, zamierza ustawić się nad nim po czym dobyć kolejnej ze swych broni. A mianowicie z jego prawej łapy wystrzelą strugi srebrnej cieczy po czym szybko i sprawnie uformują się w jak najdłuższe ostrze katany. Jednakże bez rękojeści, gdyż tak długo ja część owej broni jest owinięta o jego kość, tak długo ten nietypowy oręż zmieniający się wedle woli właściciela jest przytwierdzony do owego nosiciela. Dlatego zamiast marnować czas, wysiłek oraz powierzchnię tej broni na zbędne detale typu rękojeść czy garda zamierzał utworzyć jak najdłuższą krawędź tnącą, a odpowiednio mocny chwyt uzyskać przytwierdzając ostrze wewnątrz swej łapy aby dodatkowo zapobiec wytrąceniu mu jej z ręki.
Kiedy już będzie miał czym siekać, postara się wbić swe ostrze w oko potwora jak najgłębiej, po czym gwałtownie skoczyć w dół. Dzięki temu do cięcia wykorzystana będzie cała jego masa, która ze względu na jego rozmiary wynosi około 400 do 450 kilo, przez co jeśli wszystko pójdzie zgodnie z jego planem, Kraken nie zapomni tej wykałaczki w oku do końca swoich dni.

Ryo 23-09-2010 14:54

Made by Ryo & hollyorc
 
Człowiek za burtą!
R. nie zdziwiła ta sytuacja, biorąc pod uwagę, że typową dla statków morskich właściwością było kołysanie się na morzach (a czymże one by były bez tego huśtania na falach?), wznoszenie się i opadanie. To, że ktoś wcześniej czy później wyląduje w wodzie nie było niczym zadziwiającym. Natomiast wrzask człowieka mógł wskazywać na coś bardziej niepokojącego. Czyżby ktoś go zaatakował?
Jegomość, jak zapowiedziała Ryi musiał w tym momencie liczyć na przychylność mieszkańców podmorskiego świata. Ciemnowłosa, a także jej nowi towarzysze nie wiedzieli jednak, jakie atrakcje jeden z nich im niebawem przyszykuje...
Braciszek Michał poszedł tam pierwszy, skąd wypadł pewien nieszczęśnik i zaczepił jakiegoś drowa, który także przeżywał swoje nieprzyjemności, tym razem jednak natury zdrowotnej. Najwyraźniej drowy nie do końca nadawały się na wilków morskich, a ponadto ten, na którego drużynowy zakonnik się natarł, raczej nie miał ochoty na dodatkowe towarzystwo.
- Słyszałam o tej powiastce, niemniej jednak co to ma do rzeczy, gnomie? - spytała ekscentryczka, tając swoje lekkie zdegustowanie gawędą "brata mniejszego", jakby go prawdopodobnie nazwał mnich (notabene lekko zdegenerowany).

Choć mimo wszystko, zdecydowanie bardziej wolała Michała, który ujawnił swoją małą tendencję do dość przyziemnych przyjemności (Ba, prawie mi całe sake wychlaaał!) albo Ursusona, który w przeciwieństwie do Gnoma (bo tak w skrócie nazwała twórcę Pieczonej Rzepy i dużej spółki z. oo.) nie narzucał się ani kółkami z fajki, ani innymi dziwnymi opowiastkami, które mogły ją ewentualnie zniesmaczyć.
Ciężko jej też przyszło natomiast ocenić Ryi, tak na pierwszy rzut oka. Wolała poczekać na rozwój wydarzeń, ale orczyca wydawała się w porządku...

- Czy my się przypadkiem nie znamy?
Znienacka wyskoczyła skądś postać orcza, zanadto znajoma (!), prezentując arsenał swój i potężną posturę. Choć nie wyglądał już najmłodziej i gdzieniegdzie przyprószyła mu siwizna, nie wyglądał raczej na takiego, kto miałby się poddać czasowi i drętwieć w porządnym, bujanym fotelu. Persona ta była na to zbyt silna, by się poddać.
Któż to mógł być inny, jak nie...
Kod:

Rycerz jedyny w swym rodzaju, bo zielony. Zarządca Maleństwa, miecza i tarczy, oddany Palladine.
- Hołhołhoł, Merry Christmas, czego duszyczka Barbeque dostała amnezji?
R. wybuchnęła śmiechem i machnęła ręką orkowi na przywitanie.
Głośne plaśnięcie rozeszło się po zielonym czole... Była tylko i wyłącznie jedna osoba, która zwracała się do niego w ten sposób. R.
- Nie. Pani Magini. Nie zapomniałem. Gdzież bym śmiał. Takich Jak Ty się nie zapomina. - Ork westchnął głęboko i podszedł do swej konserwatorki.
Zaproponował ramię i spacer w kierunku dziobu statku.
- Cóż taka Kobieta jak ty, robi w taką noc jak ta, w takim miejscu jak to?

Na tą odpowiedź R. mogła dać dowolną odpowiedź. Bowiem tak naprawdę wiele czynników sprowadzało ją do tego miejsca.
- I am R., the sorceress, the one and only. W takim miejscu jak to, o tej pięknej porze (są ładne gwiazdy, wiesz?) zażywam sobie rejsu.
- To prawie jak ja... z tą różnicą, że mnie na ten pokład wezwała natura...
- Mam się wgłębiać w tą naturę? ;) - puściła oczko i szelmowsko się uśmiechnęła. - Wygląda na to, że przyprowadziłeś tu swojego małego kuzyna, tego... jak mu tam było... Trzg?
- To dość dalekie pokrewieństwo. Takie samo, jak przyrównywanie Ciebie do jakiegoś podrzędnego piekliszcza.
- Rozumiem, chociaż do piekliszczy wcale mi tak niedaleko. Wygląda na to, że czeka nas ciekawe towarzystwo. Ten Trzg, brachu, Gnom, Którego Imię Jest Trochę Za Długie, Ursuson...

- Gnomy z tego co wiem, mają to do siebie, że ich imiona są długie... nie chcesz zostać zanudzona, nie pytaj gnoma o jego imię... najlepiej zadawaj mu pytania zamknięte. - ork uśmiechną się z delikatnym przekąsem. - Ten statek z tego co wiem zawija tylko do jednego portu... czyżbyś czegoś szukała w naszym porcie docelowym? Słyszałem że od pewnego czasu sporo tam się dzieje... ponoć poszukują istot... hm... wykwalifikowanych.
- Wiesz, Barbeque, to jest coś, co tygrysy... znaczy się R.-y lubią najbardziej. Trzeba nakarmić biedne kieszenie.
- Prawda-li to.. i nie mów do mnie Barbeque, prosiłem. To powoduje, iż czuję się mniej męski. natomiast wracając do kwestii kieszeni, pracując razem mogli byśmy pomóc sobie wzajemnie...
- Przecież zgodziłeś się kiedyś, żebym cię tak nazywała. Notabene, co do drugiej propozycji to brzmi całkiem ciekawe...
Magini taksowała towarzysza spojrzeniem, następnie się roześmiała, jakby coś na myśl jej dziwnego przyszło.
- I chyba przystanę.
Mrugnęła porozumiewawczo.
- Ponoć tylko krowa poglądów nie zmienia. Dobra, niech Ci bdzie. Tylko nie przy ludziach, okej?
- No dobra, przy tamtych dwóch nie będę cię tak nazywać. Okay? - przyłapała orka za słowo. Powiedział przecie: "nie przy ludziach". Nie wspomniał zatem o goblinach, gnomach oraz orczycy, ewentualnie też o drowach, które wałęsały się od czasu do czasu na pokładzie.
- Tiaa... - Ork wyraźnie nie został usatysfakcjonowany powyższym stwierdzeniem. - dobra, możesz mi powiedzieć co Ci wszyscy... "ludzie" tu robią?
- Wygląda na to, że "Ci wszyscy... ludzie" i nieludzie płyną w tym samym kierunku. I podejrzewam też, iż w tym samym celu.
- Uuu... To nie dobrze... Tam może być za mało chat do osiedlenia, za mało stołków do obsadzenia i za mało samic... hm...
- I jeszcze w dodatku zabiorą mi sake i złoto! - wtórowała mu R.
- No właśnie... tak więc dbając o naszą kasę, sakę i samice proponuję zawiązać koalicję.
- Wchodzę w to, druhu!
- Dobra... to teraz kwestia konkurencji... masz tu jakąś na statku?
- Na razie nie... - czarownica, która wolała, by do niej zwracano się per "Magini" wyczarowała ogień w palcu, jak wytrzaśnięty z zapalniczki. - Choć czas pokaże, kto mi tutaj grozi.

Choć może w międzyczasie mi mnich pogrozi. Ponoć nie lubi magów, którzy palą kler. Ba, każdy przecież wie, że lepiej pali się trawę. Taką na przykład suchą.
- Dobra trawka nie jest zła... To ten w wiaderku na głowie z krzyżykiem w rączce?
- Tak, te krzyże są straszne. Wiesz, jak oni tym piorą? o.0
- Spokojnie... dobra. Na razie i tak gadamy po próżnicy. Jak się tym krucyfiksem zamachnie to mu nim zrobię proktologię... A narazie siedzimy cicho i poczekamy na rozwój wypadków.



A wtenczas pojawił się znak na morzu... Nie, nie suchy ląd...
- Yay! Barbeque, myślisz, że ośmiornica przyszła się do nas napić? - spytała z uradowaniem Magini. - Tylko chyba deficyt rumu mi będzie dokuczał przez następny tydzień...

Kod:

Oto wielka gadzina z wieloma mackami (A na imię im było Legion... Bo takie strasznie duże były), wyłaniająca się z głębin morza, zapewnie pantofel Neptuna, wiedziona mocą głodu i zagłady.
Cytat:

R: Cześć ośmiornico!
Ośmiornica: Cześć!...
[kula armatnia Braciszka Michała stuka jej o czoło]
Ośmiornica: ała! -_-#
To że nikt pani/pana Ośmiornicy nie zapraszał, to było pół biedy. Gorszym okazał się fakt, że gość nie znał zasad dobrego wychowania i miał je zwyczajnie mówiąc gdzieś. Najpierw niszczył cudze mienie, próbując przy tym wysłać załogę wraz z okrętem na dno, a później posłał jednak paru ludzi za pokład i w dodatku zaczął coś grzebać w torbie żółtookiej. Magini na szczęście zauważyła to w mig.
Ośmiornica penetrowała torbę R. w poszukiwaniu czegoś ciekawego.
- Cześć - Magini powitała gościa i poklepała mackę. - Co chcesz? Nie, nie, nie! pićku ci nie dam, pieniążków też nie, to nie dla ciebie! A kysz! -
Macka ucapiła za but i próbowała ściągnąć go z nogi.
- Ten but też mój, puszczaj go! Jak chcesz taki mieć, to sobie kup, a nie ukradaj! - przycedziła solidnego kopniaka macce.

Szaleństwo tu wszystkim do oczu się rzuca, ze swym krwiożerczym głodem wszystkich mota. Niektórych doprowadza do skrajnej psychozy, determinacji i... głupoty? Tak, myślę, że to tutaj nie ulegało żadnym wątpliwościom...
Diabelskie pęto puściło jej nogę i musiało z niesmakiem szukać sobie innej okazji. R zaś puściła się pędem w zwyczajną ucieczkę. Wizja walki oko w oko z ośmiornicą wielkości sporego statku wcale się jej nie spodobała i gdyby nie to, że po pierwsze nie była zwyczajnym jednorazowym majtkiem do z wożenia głupich, ciężkich pakunków po nic i dla nikogo, a po drugie nie była sama na tym statku, a po trzecie też miała parę asów w rękawie płaszcza. Takich mocno zaostrzonych asów...

Ach, doprawdy! Zło nigdy nie śpi i gdyby przyznawano mu płacę za jego pracę, to zapewnie byłby najzamożniejszym panem wszechczasów. Ale tak to nie istnieje, panie i panowie - więc wykształcił w sobie jeszcze jedno narzędzie, zwane kradzieżą i bezczelnością. Nikt mu nie musi płacić, sam odbierze to, co zapragnie. Wiem, że mam ładne buty, ale do diaska, po co głowonogowi moje buty? Przymierzyć je sobie?!
O nie, jak dla psa nie jest kiełbasa, to nie dla ośmiornicy buty! Ba! Okazja co prawda czyni złodziejem, lecz jeśli ta niewłaściwa jest, to czyni prędzej kaleką. Ow, that must have hurt, Krakie!


Jednak co jedna macka to nie cała ośmiornica. W gruncie rzeczy owe głowonogi posiadały trochę inteligencji i ponoć mniejsze okazy tych zwierząt potrafiły otwierać słoiki i butelki. Jakim zatem problemem dla takiego bydlaka byłoby "otwarcie" tej szalupy?
Zielony towarzysz oraz ten bardziej rozgadany razem z nią mijali zabójcze macki potwora i przedzierali się do przodu.
Dzielny ork odparował atak macki i stanął w defensywie R. i Gnoma. Tylko znowu z tym drugim kompanem pojawiły się problemy, ponieważ rozbudziła się w nim gnomowa przypadłość do nadmiernego gadania, o której wspomniał podczas wcześniejszej rozmowy Barbak.
Gnom najwyraźniej miał za długi język i palnął w tym momencie nieodpowiednie słowo. Na jego nieszczęście nie trafił na Gandzialfa, który podpalał sobie ziółka i plótł fanfarony. Magini raczej lubiła sobie przypiekać i przegryzać gnomami, które nie wiedziały zazwyczaj, z kim mogą mieć do czynienia, a ponadto nie lubiła gaduł, które w obliczu walki oddawały swój język rozkoszy bełkotania o jakichś mało istotnych pierdółkach. R. wybitnie nie lubiła takich próżniaków, kiedy stali w obliczu ogromnego zagrożenia i Gnom zaczął ją tym razem silniej denerwować.

Roześmiała się na prowokację małego. Jej dłoń zajęła się błękitnym płomieniem.
- A może szacowny Gnom uraczy zamknąć swoją jadaczkę, zanim wpadnę na genialny pomysł posłania go do Krakena i zastanowi się, do kogo mówi?
...Nic zatem dziwnego, że w końcu ork stracił cierpliwość i przygrzmocił porządnie papli, wyręczając w tym R.. W zasadzie tą przyjemność mógł zostawić samej pani Magini, jako że Barbak mógłby lepiej skoncentrować się na ratowaniu życia nie tylko swojego, ale i towarzyszy. Niemniej jednak defensor także zaczął przeciągać pewną strunę.
- Barbak, weź broń, bojeszczenacośinnegogenialnegowpadnę! - rzekła już bardzo szybko, łącząc kilka słów w jedno długie - w zasadzie odpuściła sobie kazanie.
Od tego ostatniego zadania znalazł się w końcu spec w osobie... braciszka Michała.
- Tamtego najwyżej Kraken sobie zje - wskazała skinięciem głowy na "niziołka".
Macki na horyzoncie...

- Podobno Krakeny lubią mięso z gnomów, jest takie kruche i rozpływające się w ustach - postawiła kropkę nad "i" w wyrazie "Ironia" i zaszydziła z gadulstwa Gnoma. Aż zdziwienie się u pani odezwało, że można było jeszcze nie skończyć jako obiad u pani/pana Ośmiornicy. - Ba, dobry kleryk nie jest zły. Ale jest parę rzeczy, które Kraken mniej lubi. Ogień i błyskawice powinny go załatwić. Spróbuję tą gadzinę osłabić, wy zaś atakujcie go, ile wlezie! - poinstruowała m.in. Barbak, a również i tych, którzy znajdowali się koło niej najbliżej. - Jakieś pytania?

Cholerstwo niebawem ruszyło do ataku. W tej sytuacji R. założyła, że każdy w drużynie wie, co ma robić. Ba, doświadczenie w bójkach każdy towarzysz musiał mieć w małym paluszku, a jak nie w paluszku, to w głowie, czyli tam, gdzie tak naprawdę (najlepiej) powinno się znajdować. Na pogaduszki i bardziej wytężone w skutkach myślenie zostawało coraz mniej czasu.
- Oj, chyba nie ma... - mruknęła do siebie Magini.
Postanowiła zatem czarami mocno osłabić to wielkie, mackowate cóś, żeby companya mogła lepiej dobić lub humanitarnie orzekając wyprosić Krakena ze statku.
You huge something, what does not know, how mighty our company can be, leading by the enormous power of Everything... It's time to "umrzyj", Krakenie!
____
Użyty czar: "Osłabienie"

Blacker 26-09-2010 00:03

- Słyszałam o tej powiastce, niemniej jednak co to ma do rzeczy, gnomie? - zapytała czarodziejka. Gnom nie czekając na dalszą zachętę odpowiedział

- Ależ to nie powiastka, ale najprawdziwsza prawda. Gandzialf dość często pojawiał się w naszej osadzie, nawet rozmawiałem z nim kilka razy ale stary pryk miał już duże problemy z nawiązaniem kontaktu z rzeczywistością. Rozmawiał z nieistniejącymi osobami, miewał napady lęku widząc czarnych jeźdźców i ogólnie rzecz biorąc aż litość brała jak się na niego patrzyło. Niemożliwe by to było od naszego słynnego fajkowego ziela jak powiadali zawistni, więc jedynym powodem dla którego znajdował się w takim a nie w innym stanie musiało być przedobrzenie z magią. Wielka moc niesie ze sobą wielką odpowiedzialność jak to mawiał wujcio Ben Seebo Hagin ze złotych wzgórz zwany przez niektórych Gadułą, bardzo słusznie zresztą. Jak wpadł w swój słowotok to nie potrafił skończyć, nawijał o jednym i tym samym przez długie godziny jeśli tylko nikt mu nie przerwał. Choć czasami irytował tym niektórych to jednak przydało się to w trakcie ataku trolla na naszą osadę. Wujcio zwyczajnie zagadał go na śmierć. Paskudny widok, od nadmiaru informacji trollowi dosłownie rozsadziło głowę - gnom zadumany pokiwał głową - Niestety nawet jego zdolność gadania nie pomogła mu gdy zakrztusił się kością kurczaka tak skutecznie, że aż stracił głos. To naprawdę smutne jak zmienił się po tym nie mogąc mówić. Na szczęście odkrył w sobie talent malarski, przez co w niektórych rejonach świata stał się znany jako Gnomasso, a piękno jego obrazów doceniane zostawało nawet na królewskich dworach. Jaki z tego morał? Czasami trzeba coś stracić aby zyskać coś

Niestety, tą miłą konwersację zmuszony był przerwać z powodu ataku krakena. Nie było to coś, czym gnom specjalnie się przejmował (zawsze brał krakeny i smoki morskie za wytwór bujnej wyobraźni żeglarzy, wspomaganej nierzadko dużymi ilościami grogu. Widząc jednak jakie sieje on spustoszenie był w stanie ostrożnie stwierdzić, że faktycznie na pokład wchodzi wyjątkowo duża ośmiornica, a po rozmowie z orkiem upewnił się, że to nie jest tylko halucynacja spowodowana paleniem ziółek. W końcu najwyraźniej nieświadomy tego z kim ma do czynienia ork złapał gnoma za kołnierz jego wspaniałego płaszcza i rzucił go do tyłu. Pożeracz Pieczonej Rzepy przeleciał kawałek w powietrzu po czym dość ciężko wylądował tuż obok czarodziejki. Zaraz też zerwał się na nogi, bo nie godziło się leżeć na ziemi gdy wokół trwa walka a obok znajduje się kobieta której trzeba zapewnić bezpieczeństwo.

Czarodziejka również rozumiała, że znajdują się w dość trudnej sytuacji gdyż w dość zawoalowany sposób dawała mu znać o zagrożeniu. Oznaczało to najpewniej, że jest skromną osobą, która nie będąc szczera ze samą sobą nie potrafi przyznać, że martwi się o gnoma. Znacznie podbudowało to i tak dość wybujałe ego Siewcy Chaosu Na Przyjęciach. Stanął on ponownie w heroicznej pozie, poczekał chwilę na odpowiedni wiatr (płaszcz winien w końcu łopotać heroicznie) po czym odezwał się do czarodziejki

- Nie obawiaj się, tak długo jak jesteś przy mnie będziesz całkowicie bezpieczna. Jeśli czujesz się zagrożona to wycofaj się, nam zostawiając walkę z tym monstrum

Próbował również położyć jej rękę na ramieniu w uspokajającym geście, ale ze względu na to, że nie patrzył gdzie sięga (wciąż wpatrując się w krakena) oraz z racji mikrej postury zdołał dosięgnąć jedynie do piersi. Miał nadzieję, że ta drobna wpadka nie zawstydzi czarodziejki, o której wiedział już że jest dość skromna, więc szybko zabrał rękę, sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął z niej procę. Broń ta, choć wydawałaby się niezbyt groźna (a niektórym wręcz śmieszna) w rękach gnoma stawała się naprawdę zabójczym narzędziem. Nadszedł czas, by zaprezentować kolejną sztuczkę, z której był bardziej dumny nawet niż z puszczania kółek z dymu. Drugą ręką sięgnął do woreczka zawieszonego u paska i wyciągnął z niego dwie stalowe kulki, średnicy około trzech centymetrów każda i umieścił je w procy. Następnie rozkręcił swoją broń i celując w główny korpus krakena (najlepiej w oczy) puścił jeden koniec procy


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:15.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172