lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   [Magia i Miecz] Wyprawa po Koronę Władzy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/9389-magia-i-miecz-wyprawa-po-korone-wladzy.html)

xeper 18-02-2011 12:13

Irg

Noc minęła spokojnie, Irg śnił o hektolitrach piwa i wielkich połaciach pieczonego mięsiwa. Z tego wszystkiego obudził się głodny jak wilk. Wokoło panowały jeszcze ciemności, rozświetlane tylko gdzieniegdzie przez świecące żuczki. Krasnolud wyciągnął z plecaka suche racje żywnościowe i zaczął je rzuć, zapijając ostatnimi łykami piwa ze swojej beczułki. Zmartwił się tym, że na odludziu ciężko będzie mu zdobyć jakiekolwiek pożywienie. Musiał czym prędzej znaleźć jakąś osadę i uzupełnić zapasy.

Gdy tylko zrobiło się jaśniej, a pierwsze promienie słońca przebiły się przez korony drzew, ruszył w drogę. Cały czas szedł ścieżką, wyznaczoną przez kamienne słupki. Minął miejsce, w którym wydostał się na powierzchnię, zapamiętując dokładnie jego położenie. Być może kiedyś tu wróci, aby uwolnić zamienionego w posąg wojownika. Teraz szedł na zachód. Nie miał pojęcia dokąd zaprowadzi go ścieżka, ale przecież gdzieś musiała się kończyć. I rzeczywiście po kilku godzinach marszu, teren zaczął się wznosić aż Irg dotarł na szczyt niewielkiego pagórka. Wierzchołek przyozdobiony był wysokim na dwa metry, kamiennym obeliskiem. Na kamieniu wyryty był herb, przedstawiający dwa skrzyżowane miecze. Ścieżka trawersowała zbocze wzniesienia i niknęła ponownie między drzewami. W niewielkiej odległości od pagórka, spomiędzy drzew unosiła się smużka dymu. Cywilizacja - pomyślał krasnolud z ulgą.

Dym unosił się z komina solidnego budynku, wzniesionego przy szerokim trakcie. Tuż przed stanicą ustawiono identyczny kamienny obelisk z herbem. Przed budynkiem stały dwa wozy i grupa mężczyzn. Dwóch z nich z pewnością było kupcami, a pozostali trzej, sądząc po kolczugach i hełmach, byli żołnierzami. Irg ruszył w ich kierunku.
- Witajcie na ziemiach barona Hilzenbecka - odezwał się strażnik do podchodzącego krasnoluda. - Za korzystanie z dróg należy się opłata jednej sztuki złota.

Irg uiścił myto, złorzecząc na jego wysokość, ale strażnicy byli nieugięci i nie spuścili nic z ceny. Krasnolud pogadał chwilę z kupcami, którzy zgodzili się, aby podróżował z nimi. Jechali do nieodległego miasta, stolicy ziem barona - Hilzenbergu. Podróż na wozie minęła spokojnie i popołudniem krasnolud znalazł się w mieście. Od razu swoje kroki skierował do gospody, stojącej przy rynku.

Podczas pochłaniania posiłku i piwa, przysłuchiwał się plotkom i rozmowom prowadzonym przez bywalców gospody. Głównym tematem rozmów był zaciąg najemników, jaki obecnie przeprowadzał baron. Szykował się do wyprawy na Liche Wzgórza, aby rozgromić jakieś potwory, które nękały jego podwładnych. Irg usłyszał też plotki o czarownicy, która osiedliła się niedawno na Belgortowym Polu i o knowaniach władcy sąsiedniego księstwa, księcia Oybocka, który chciał poślubić córkę barona, a stary Hilzenbeck nie wyrażał na to zgody. Ba, groził nawet wojenką.

Możliwości działania było kilka, Irg rozważał je wszystkie pijąc kolejny kufel pienistego napoju. Do rana musiał podjąć jakąś decyzję, trzeba było coś robić, aby odnaleźć Koronę. Tylko co?

Argena

Po przekroczeniu przełęczy, przed Argeną rozciągała się panorama szerokiej i długiej doliny, wciętej pomiędzy górskie granie. Wyższe partie doliny porastał las, nieco niżej znajdowały się pastwiska i pola uprawne. Argena dostrzegła też wieś, położoną nad potokiem w centralnej części doliny i mężczyzn, których podsłuchała, jadących wąskim traktem, trawersującym zbocze.

Nieopodal leżały zwłoki czarnego konia. Rany, jakie mu zadano rzeczywiście były głębokie i rozległe. Okiem znawcy Argena rozpoznała, że zwierzę zostało brutalnie pogryzione i poszarpane pazurami. Bestia, która zabiła czarnego jeźdźca musiała być wielka i bardzo silna. Szybko sprawdziła, czy przy zwłokach zwierzęcia coś znajdzie. Poszukiwania nic nie dały, ludzie, którzy zabrali martwego mężczyznę, zabrali też wszystkie jego rzeczy. Nie pozostawało nic innego jak pojechać za nimi.

Do wioski zajechali kilka godzin później. Kilkadziesiąt domów, czystych i zadbanych, otoczone było drewnianą palisadą. Bramy jednak nikt nie pilnował, więc Argena i jej orszak, bez przeszkód wjechali między budynki. Natychmiast zerwał się jazgot i ujadanie psów, które dużą chmarą rzuciły się obszczekiwać przybyszów. Zaraz pojawili się ciekawscy chłopi, wyglądając z stodół, obór i chat. Przed koniem Argeny, przeparadowała ubłocona świnia, z niemniej ubłoconymi warchlakami. Argena we władczej pozie zatrzymała się na środku centralnego placu i czekała na jakiegoś przedstawiciela wioskowej starszyzny.

Pojawił się po chwili. Niezbyt stary, odziany w szarą sukmanę mężczyzna, podszedł i ukłonił się nisko. Powitał w Klugenthalu i zapytał czym może służyć. Gdy usłyszał odpowiedź Argeny, ukłonił się jeszcze niżej i zaprosił do chaty. Indagowany o czarno odzianego mężczyznę, odparł, że znaleziono jego zwłoki, które obecnie spoczywają w miejscowej kaplicy. Bardzo się zmartwił, gdy usłyszał, że był to ważny wysłannik i od niego zależały losy królestwa. Nieważne, że nie wiedział jakiego.

Surowe ściany kaplicy przyozdobione były jedynie żelaznymi świecznikami i nielicznymi ikonami. Ciało jeźdźca spoczywało na kamiennej ławce po ścianą. Rany jakie znaczyły jego zwłoki, były identyczne z tymi jakie Argena widziała na trupie konia. Zaraz przyniesiono rzeczy jeźdźca. Ich szybkie przeszukanie nie naprowadziło Argeny na żaden ślad. Wyglądało na to, że utknęła w martwym punkcie.

Viroth

Jak jeden z wielu Tancerzy, Viroth opuszczał ściany klasztoru usadowionego na skalnej grzędzie, wysoko w Górach Trimidzkich, na zachodzie Ashwell. Był kolejnym z niewielu wybrańców, którym powierzono zadanie przerastające siły zwyczajnego człowieka. Na drogę, poza bronią, zbroją i sakwą pełną prowiantu, dostał dwie wskazówki. Swoje kroki po opuszczeniu klasztoru miał skierować na wschód i podążać w tym kierunku. Miał też jak najszybciej opuścić Ashwell.

Viroth stosował się do tych wskazówek. Zaraz po wyjściu na lesiste, mroźne równiny leżące u podnóża gór, obrał kierunek na wschodzące słońce. Każdego dnia wędrówki zmierzał wciąż na wschód, starając się unikać ludzkich osad. Wiedział, że może zostać rozpoznany i pojmany przez ludzi króla. Wówczas czekałaby go straszna śmierć. W Ashwell łatwo było umrzeć. Kraj pełen był szpiegów, konfidentów i donosicieli, którzy na cudzym nieszczęściu zbijali majątki lub w ten sposób ratowali swoje marne dupy.

W końcu jednak Viroth musiał zajść do jakiejś mieściny, celem uzupełnienia zapasów. Quillbry było niewielkim miastem usadowionym u stóp skalistego wzgórza. W obrębie palisady znajdowało się około dwóch setek domów i warsztatów rzemieślników, trudniących się wyrobem obuwia. Na ulicach rozbrzmiewał nieustannie stukot młotków.

Viroth znalazł karczmę, noszącą miano „Pod dziurawym butem” i delektował się ciepłym posiłkiem. W gospodzie nie było zbyt wielu klientów, większość z nich zajęta była piciem piwa i rozmową na temat nowej metody skręcania dratwy, nowego składu kleju do podeszw lub czegoś podobnego. Viroth utonął we własnych myślach o czekającym go zadaniu. Nie usłyszał momentu, w którym rozmowy ustały i zapanowała głęboka cisza.

- Ej, ty! - Ciszę przerwał warkot przy stoliku zajmowanym przez Virotha. Mężczyzna podniósł głowę i spojrzał w wielgachny ryj, bo inaczej trudno było nazwać nalaną, tępą i zarośniętą aparycję człowieka stojącego nad nim. - Nowyś tu, hę?
Viroth spiął się w sobie, już spodziewając się kłopotów. Jedną ręką sięgnął po miecz, drugą mocno złapał za blat stołu.
- Bo szefo chce się z tobą zobaczyć - kontynuował osiłek i wskazał drzwi.

Nie szli długo. Osiłek otworzył drzwi i wpuścił Virotha do środka niewielkiej kamieniczki. W pomieszczeniu stał stół, na którym paliła się samotna świeca. Wątły płomyk nie był w stanie wydobyć z ciemności szczegółów wyglądu, siedzącego za stołem człowieka w kapturze.
- Umiesz tym walczyć, co? - mężczyzna o zimnym, pozbawionym głębi głosie, wskazał ręką miecze. Viroth skinął głową. Zastanawiał się, czy nie zabić tego człowieka i po prostu wyjść. Coś go powstrzymywało. Postanowił wysłuchać co nieznajomy ma do powiedzenia. - Dobrze, bo umiejętność walki Ci się przyda. Chcę, żebyś wyświadczył mi przysługę. Zlikwiduj komendanta Alzaredisa a nagroda Cię nie minie.

Mężczyzna zdmuchnął świecę i w pokoju zapanowały ciemności. Viroth usłyszał otwierane drzwi i zobaczył zwalistą sylwetkę osiłka, który go tu przyprowadził.
- Nie bolało? - zapytał i wybuchnął śmiechem, ukazując czarne resztki uzębienia.

Olian 20-02-2011 22:40

Chociaż Viroth nigdy w miejscu, takim jak karczma „Pod dziurawym butem” nie przebywał, to wydawało mu się, że gospoda ta niczym szczególnym się nie wyróżnia. Kilkoro pijanych stałych klientów i parę trzeźwiejszych przejezdnych. Viroth nie miał zamiaru poddawać się sile alkoholu, która splata umysł i tworzy z niego kłębek przepełniony agresją i chęcią mordobicia. Mężczyzna zamówił syty posiłek i kubek wody. Zastanawiał się dlaczego to on został wybrany do tak ważnego zadania. Przecież w zakonie są o dużo silniejsi od niego, mogący szczycić się wielką siłą i hartem ducha. Ale nie, został wybrany on tancerz krwi od zaledwie dziewięciu lat. Być może Cexeriel – jego pan, zobaczył w nim potencjał umożliwiający owocne wykonanie zadania.

Viroth odczuwał strach, lęk przed tym, że w trakcie poszukiwań nie poradzi sobie z przeciwnościami losu i zostanie zabrany przez tą, do której ma ogromy szacunek- zabrany przez śmierć. A jeśli przeżyje, ale nie zdobędzie artefaktu, jeśli ktoś inny, silniejszy od niego będzie w jego posiadaniu, co wtedy? Nie może przecież wrócić do zakonu z pustymi rękoma. Nie może zawieść swego pana. Myśl o negatywnym wyniku walki o Koronę Władzy, rozrywały psychikę tancerza. Zaprzestał więc rozmyślać, skupił się na posiłku, który kusił swym zapachem z minuty na minutę coraz mniej intensywnie.

Ale delektowanie się dochodzącym aromatem dania nie trwało długo. – Ej, ty! – usłyszał przed sobą - Bo szefo chce się z tobą zobaczyć. – Drugi raz ten sam głos. Szefo? Czyli kto? Nie było innego sposobu na dowiedzenie się tego, jak wstać i podążyć w stronę drzwi, które wskazał osiłek. I tak też zrobił Viroth. Wstał leniwie, dokańczając rozdrabnianie pokarmu.

To co usłyszał w małym, ciasnym pomieszczeniu, przepełnionym ciemnością wywołało w nim wewnętrznych śmiech, który w końcu musiał wyjść na wierzch. On, wybraniec Zakonu Krwi, ma odwalać brudną robotę? Kim był ów człowiek, zwany komendantem Alzaredisem, że szajka bandytów pragnie go zlikwidować? Viroth nie miał czasu się nad tym zastanawiać. – Wybacz nieznajomy – odpowiedział, nadal dławiąc się śmiechem. – Ale mam teraz na głowie dużo ważniejsze zadanie, niż twoje niedokończone porachunki z komendantem– Mówiąc to, Viroth zastanawiał się czy człowiek bądź „nie człowiek” jest jeszcze razem z nim w niewielkiej izbeczce opanowanej przez mrok. Obrócił się wartko na pięcie i poklepał osiłka po ramieniu; który na pewno nie był zadowolony z obrotu sprawy. Tancerz odszedł jakby nigdy nic, dalej raz po raz uśmiechając się szeroko. Dobił do swego stolika i dopił resztki wody, pokarm już wystygł, więc nie opłacało się go ruszać. Skierował swe kroki w stronę drzwi, dłońmi dotykając rękojeści swoich mieczy. Kto wie, być może osiłek odważy się zaatakować tancerza.

Udało się jednak wyjść bezproblemowo. Viroth nie zamierzał przesiadywać w mieścinie ani chwili dłużej. Ze swoją zbroją i dwoma lekkimi mieczami był łatwo rozpoznawalny w całym Ashwell. Nikt w tym kraju nie przepadał za tancerzami krwi, ale wynikało to raczej ze strachu przed nimi. Czarna skórzana zbroja, gdzieniegdzie wzmacniana stalowymi umocnieniami była dla tancerzy krwi charakterystyczna. Podobnie jak dwa lekkie miecze, zdobione srebrem były specyficznym elementem uzbrojenia tancerzy.


Viroth spoglądając to w prawo to w lewo szybko opuścił miasto i podążał dalej na wschód, jak nakazał jego pan, chciał jak najszybciej opuścić Ashwell. Wybraniec poruszał się szybko, z minuty na minutę oddalając się od karczmy „Pod dziurawym butem”...

Aronix 21-02-2011 16:05

Irg przemyślenia nad swoimi dalszymi krokami postanowił przełożyć na później. Wynajął pokój w karczmie, chciał się wreszcie wyspać na wygodnym łóżku, a poza tym jego chęć na kosztowanie piwa wcale nie zmalała, więc cały następny dzień postanowił spędzić w karczmie. Tak też zrobił, był w siódmym niebie, do czasu kiedy pod wieczór spojrzała swoją sakiewkę. Była chuda, za chuda. Spojrzał do środka i ku jego zdziwieniu pozostało w niej tylko kilkanaście monet. Ta patowa sytuacja spowodowała, że wytrzeźwiał szybciej niż zwykle i zaczął myśleć o tym jak dostać się do Wazandu, a przy okazji zarobić na życie. Odpowiedź nasunęła mu się sama, gdy przypominał sobie wieści, które usłyszał w karczmie. Zaciąg najemników na wyprawę na Liche Wzgórza. To wydarzenie, nie tylko dawało perspektywę na zarobienie niemałej sumki złota ale dawało Irgowi szansę odkupienia swojego nadszarpniętego honoru. Krasnolud miał nadzieję, że dzielnie walcząc, odbuduje swój honor, który stracił salwując się ucieczkami z poprzednich walk. Zaciąg dawał też okazję do wypytania się o drogę do Wazandu.
Widząc praktycznie same plusy Irg, mimo już późnej pory, postanowił pójść się zapisać na wyprawę. Jednak najpierw musiał się dowiedzieć gdzie to zrobić, zaczepił więc karczmarza
- Gdzie tu można się zapisać na tą wyprawę na Liche Wzgórza?- zapytał
- Wyjdź przed karczmę i odwróć się w prawo. Przed sobą zobaczysz ogromny gmach. To ratusz naszego miasta. Tam zapytaj o gabinet majora Wilnza. To on dopuszcza kandydatów do wyprawy- odpowiedział karczmarz czyszcząc kufel.
-Dzięki!- rzucił Irg i wyszedł z karczmy. Gdy stanął na głównym placu miasta, było już ciemno spojrzał w prawo i zobaczył zarys ratusza. Ruszył w jego stronę żwawym krokiem.
Gdy wszedł do pierwszej sali, za ladą po lewej zauważył mężczyznę w średnim wieku. Nad jego głową na ścianie wisiał herb barona. Mimo późnej pory w ratuszu nadal było sporo ludzi, biegających tam i spowrotem
-Słucham Pana.- zapytał ów mężczyzna zapytał spoglądając na Irga z ciekawością.
-Szukam gabinetu majora Wlinza- odpowiedział krasnolud podchodząc do lady.
-Ach, oczywiście. W Jakiej sprawie?- Zapytał urzędnik nie spuszczając wzroku z krasnoluda
-Chcę się zapisać na wyprawę na Liche Wzgórza- odparł Irg
-Oczywiście. Zaraz pana ktoś zaprowadzi.-odrzekł urzędnik i machnął ręką na młodego chłopaka siedzącego nieopodal pod ścianą. Chłopak zerwał się i już po chwili stał obok Irga
-Wilden, zaprowadź Pana do gabinetu majora Wlinza- polecił chłopcu urzędnik
-Oczywiście!- prawie zakrzyknął chłopak poczym ruszył w stronę schodów wiodących na wyższe piętro. Irg nie czekając ruszył za nim.
Okazało się, że pięter jest o wiele więcej niż krasnolud przypuszczał. Właśnie weszli na piąte i teraz wili się korytarzami nie wiadomo gdzie. Po chwili chłopak zatrzymał się przed wielkimi dębowymi drzwiami.
-To tu!- zakrzyknął, po czym zapukał do drzwi i po krótkim Wejść! Otworzył drzwi i skinął na Irga aby ten wszedł do środka. Krasnolud tak też uczynił.
Wszedł do średniej wielkości gabinetu, po obu stronach, przy ścianach stały biblioteczki wypełnione książkami. Wrażenie na Irgu zrobił niebieski dywan. Na końcu gabinetu pod wielkim oknem stało biurko, za którym siedział młody mężczyzna, w błyszczącej się kolczudze. Jego długie, kruczoczarne włosy zafalowały, gdy mężczyzna poderwał głowę, aby zobaczyć kto niepokoi go o tak późnej porze. Na początek na jego gładkiej twarzy wymalowało się zdziwienie, ponieważ zobaczył, że w drzwiach stoi brudny i śmierdzący piwem krasnolud. Jednak zdziwienie od razu ustąpiło miejsca ciekawości, ponieważ major Wlinz domyślał się co sprowadza krasnoluda. Major wstał nie spuszczając wzroku z Irga
-Witam, Pan do mnie?- zapytał z uprzejmym uśmiechem. Głoś miał spokojny ale dało się wyczuć w nim energię.
-Tak, chciałbym się zapytać o tą wyprawę co ją organizujecie…tą na Liche Wzgórza- odpowiedział Irg i podszedł trochę bliżej.
-Ach, to świetnie!- zakrzyknął Wlinz
-Proszę usiądź.- powiedział i wskazał krzesło stojące po drugiej stronie biurka.
-Więc może się przedstawię. Nazywam się Altan Wlinz. Jestem majorem w służbie barona
Hilzenbecka.- przedstawił się, gdy Irg usadowił się na swoim miejscu.
-Mnie zwą Irg- odpowiedział krasnolud, jednak nie wykazywał on chęci wyjawienia celu swej wizyty więc Altan podjął temat.
-Witaj Irgu! A więc co z tymi Lichymi Wzgórzami?- zapytał
-Chciałbym wziąć udział w tej wyprawie. Na dole powiedzieli mi, że tutaj można się zapisać.- wyjaśnił Irg
-Ah oczywiście!. To znaczy może nie do końca w samym biurze ale z uwagi na porę dnia, a raczej nocy, przyjmuję cię w moim reprezentacyjnym gabinecie- powiedział Altan i z dumą wskazał ręką swoje pomieszczenie. Jednak nie pozostawał długo w upojeniu swoim sukcesem ponieważ na ziemie brutalnie sprowadził go Irg
-Jednak przed tym mam nieco pytań.- Altan lekko rozkojarzony wskazał krasnoludowi, aby ten kontynuował.
-Tak więc..- Irg lekko przekręcił się w krześle aby zwiększyć poziom wygody
-Ile ta wyprawa by trwała i oczywiście jaka by była za nią zapłata?- zapytał świdrując wzrokiem młodego majora.
-No oczywiście, przecież to najistotniejsze!- zaśmiał się Altan
-A więc długość wyprawy jest uzależniona od tego w jakim czasie rozprawicie się z potworami, a zapłata będzie wynosić 2 mieszki złota na głowę.- odpowiedział, jednak zanim Irg zdążył otworzyć usta Altan jeszcze mu przerwał
- A tak swoją drogą nie interesuje cię co tam zastaniesz Irgu?- zapytał. Krasnolud nie zastanawiał się długo
-Nie bardzo, ważne żeby dało się to trafić młotem.- odpowiedział
-Acha majorze, jeszcze dwie sprawy. Czy wiesz coś o tym znaku, który mam wymalowany na zbroi? Oraz, czy znasz położenie miasta Wazand?- zapytał, pokazując wymalowany znak. Altan przyglądnął się symbolowi
-Niestety przyjacielu nic mi on nie mówi. A co do miasta Wazand to znajduje się ono daleko na zachód za Górami Szklistymi, musiał byś przejść przez Przesmyk Wiatru, a to nie lada wyprawa.- odpowiedział w miarę szybko i po chwili dodał
-Więc jak Irgu przyłączysz się do ekspedycji?- Irg przemyślał jeszcze raz sytuację. Dwa Mieszki...to w cale nie było mało, a żeby myśleć w ogóle o dalszym marszu potrzebował pieniędzy. A wizja odbudowania, nadszarpniętego honoru również była kusząca. Podjął decyzję.
-Niech stracę, wchodzę w to!- zakrzyknął. Altan bardzo się ucieszył
-Świetnie!- wykrzyknął po czym wstał i uścisnął krasnoludowi rękę
-To była dobra decyzja Irgu. Idź teraz odpocząć, a jutro z samego rana chcę cię widzieć u siebie!. Omówimy szczegóły i przedstawię cię baronowi.- Irg na wieść o wczesnym wstawaniu trochę zmarkotniał. Ale żeby nie wyjść za niekulturalnego uśmiechał się cały czas, wysłuchał Altana, pożegnał się i wyszedł w asyście młodego chłopaka, bez którego na pewno by się zgubił.
Nie wiedzieć czemu ta rozmowa bardzo go zmęczyła, więc z tym większą przyjemnością rzucił się na łóżko. Nawet nie wiedział kiedy zasnął, kazał się o budzić o świcie słońca.

xeper 22-02-2011 16:08

Irg

Irg walczył z przemożną chęcią zamknięcia oczu i pospania sobie jeszcze godzinkę. Powieki ciążyły mu niemiłosiernie, ale przemógł się. Ochlapał twarz wodą i zszedł zjeść śniadanie. Potem wyruszył na spotkanie z majorem Altanem Wlinzem.

Tym razem nie został skierowany do wytwornego pokoju na piątym piętrze ratusza. Zamiast tego kazano mu czekać w dużej sali znajdującej się na tyłach budynku. Pomieszczenie owo powoli wypełniało się wszelkiej maści osobnikami. Irg obserwował wchodzących ludzi, elfy, krasnoludów, wielgachnego ogra, trzy driady i coś czego nie był w stanie zakwalifikować do żadnego ze znanych sobie gatunków. Wszyscy obecni byli uzbrojeni i opancerzeni.

W końcu pojawił się sam major Wlinz. Ubrany był w tą samą błyszczącą kolczugę co poprzedniego dnia, na plecy zwisał mu kolczy kaptur. Do pasa przytroczony miał długi, smukły miecz. Na plecy zarzuconą miał ciemnobłękitną opończę. Wlinzowi towarzyszył starszy, niski mężczyzna. Jego głowę zdobiła pokaźnych rozmiarów łysina, a jedno oko przesłaniała czarna opaska. Drugie oko bystro lustrowało zgromadzonych na sali najemników. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, gdy obaj wchodzili na podwyższenie znajdujące się pod jedną ze ścian.
- Pokłońcie się swemu pracodawcy - Altan Wlinz wskazał na starszego mężczyznę. - Oto jest baron Edmund Hilzenbeck.

- Zebraliście się tutaj aby zarobić złoto. Moje złoto... Zarobicie je ciężką pracą - wyjaśniał baron. - Wyruszycie na Liche Wzgórza aby tam rozprawić się z troglodytami, którzy ostatnimi czasy zaczęli atakować mych podwładnych. Chcę abyście uderzyli raz a dobrze i na długo zażegnali niebezpieczeństwo ze strony tych pokrak. Chcę abyście przynieśli jak najwięcej gadzich głów i złożyli je na rynku mego miasta. Rozumiecie?

Sala wypełniła się okrzykami. Krzyczał jeden przez drugiego. Dopiero major, uderzeniem pancernej rękawicy w ścianę uspokoił najemników.
- Wyruszymy jutro rankiem - powiedział. - Droga do wzgórz zajmie co najmniej trzy dni. Przed wyruszeniem niech każdy z was zaopatrzy się w niezbędne rzeczy. Wykonać!

Grupa najemników z jaką wyruszył Irg liczyła sześćdziesiąt osób. Tempo marszu nie było więc zbyt duże, zwłaszcza że niektórym nie w smak była karność i dyscyplina, jaką chciał zaprowadzić major. Na wzgórza dotarli więc dopiero czwartego dnia po południu. Okolica była pokryta lasami, w których pełno było skał i jarów. Jak wyjaśnił Wlinz to właśnie w podziurawionych jaskiniami skałach gnieździli się troglodyci.

Najemnikom nie dane było wypocząć tego wieczoru. Na swej drodze znaleźli trupy chłopów. Kilka ciał leżało rozrzuconych na niewielkim spłachetku pola. Wszędzie wokoło pełno było krwi. Najemnicy natychmiast się rozproszyli, wyciągnęli broń i zaczęli rozglądać uważnie.
- Krasnoludzie, weź oto tamtych dwóch i sprawdźcie te krzaki na wzgórzu - Major wskazał Irgowi ciemnoskórego, niskiego łucznika i zakutego w stalową zbroję człowieka z wielkim toporem.

Viroth

Nie niepokojony przez nikogo, z usupełnionymi zapasami, które jak liczył wystarczą mu na tydzień, Viroth opuścił Quillbry i ruszył dalej na wschód. Teren znów stawał się falisty, a pola uprawne ustępowały lasom i wrzosowiskom. Teraz Viroth całymi dniami nie napotykał ludzi, co szczególnie go nie martwiło. Czwartego dnia od opuszczenia Quillbry daleko przed sobą, u podnóża gór dostrzegł długą kolumnę wojska. Zbroje świeciły w słońcu, proporce powiewały na wietrze. Tancerz ukrył się w krzakach i czekał, aż zbliżające się wojsko go minie. Gdy byli już blisko rozpoznał znaki na proporcach. Żołnierze byli w służbie księcia Ragiera, brata króla.

Niezauważony obserwował przemarsz wojska. Pośrodku kolumny żołnierzy dostrzegł kilka postaci prowadzonych na łańcuchach, z ramionami i głowami zakutymi w dyby. Z pewnością musieli to być jacyś dysydenci, którzy sprzeciwili się woli monarchy. Kiedy kolumna zniknęła mu z oczu, wyszedł na trakt i ruszył dalej przed siebie, ku górom przegradzającym horyzont.

Nim jednak zagłębił się w zasypane śniegiem doliny prowadzące ku przełęczom i szczytom, spotkał pewnego człowieka. Zauważył go dużo wcześniej i ukrył się, swoim zwyczajem w krzakach. Wolał pozostać niezauważonym. Idący w jego stronę starzec, jak się okazało i tak nie mógł go zobaczyć. Jego oczy zasłonięte były lnianą opaską, a drogę przed sobą obstukiwał drewnianym kosturem. Zatrzymał się kilka kroków od krzaka, za którym czaił się Viroth i odetchnął z ulgą.
- Znalazłem Cię - powiedział. - Wyjdź z ukrycia, nic Ci nie grozi z mojej strony...

Zaskoczony tancerz posłuchał ślepca i z dłonią na rękojeści miecza, tak na wszelki wypadek, wyszedł z zarośli i stanął naprzeciw starca. Ten uśmiechnął się, odsłaniając dwa zęby.
- Jestem Ślepy Arnulf - przedstawił się. - Pewnieś nigdy nie słyszał mego imienia, ale nie dziwi mnie to, skoro całe niemal życie spędziłeś w klasztorze...
Skąd on to wie, zastanawiał się Viroth, jednak nie przerwał starcowi aby go spytać, tylko słuchał dalej.
- Posłuchaj mnie uważnie. Przekroczysz wkrótce góry i zejdziesz do kraju po ich drugiej stronie. Tam udaj się do najbliższego miasta i znajdź człowieka imieniem Srigs Velpro Ammas. Zrób co ci rozkaże, a to przybliży Cię do celu...

Arnulf umilkł i odwrócił się od Virotha. Zszedł z drogi na wrzosowisko i po chwili zniknął, rozpłynął się w powietrzu. Viroth chwilę stał, nie mogąc uwierzyć w to co się działo wokół niego. Potem rozpoczął wędrówkę w góry.

Olian 23-02-2011 23:22

Spotkanie z niewidomym starcem było dziwne i przepełnione tajemnicą, której Viroth nie mógł zrozumieć. Kim był ów człowiek ? Kto go przysłał ? Jak nie widząc, odnalazł tancerza ? W głowie mężczyzny wirowały pytania mnożące się z minuty na minutę, każdej sekundy pojawiało się nowe. Nie sądził, że początek poszukiwań będzie dlań tak trudny i kłopotliwy. Ale szedł dalej, przed siebie, jak staruszek nakazał.

Góry przed którymi stanął zachwyciły go swym pięknem, ale przeraziły ogromem. Kto wie co może kryć się wśród tych niezmierzonych powierzchni – kolejny sekret ? następne pytania ? Nie wiedząc co go czeka, postawił pierwszy krok na górskiej krainie porośniętej kępami trawy, zarośniętej drzewami. Kiedy tylko dotknął powierzchni góry swymi stopami, do serca jego napłynął strach, przerażenie. Po raz kolejny zaczął obawiać się o swoje życie, trwożył się na samą myśl, że nie wykona zadania i odejdzie z tego świata. Sam nie wiedział dlaczego aż tak obawia się śmierci, od początku swego istnienia wiedział, że kiedyś przyjdzie jego czas… i może właśnie to go przerażało – myśl, że nie ma od niej ucieczki. Niemniej jednak nie zdecydował się zawrócić… maszerował dalej, z każdym krokiem nasilając swe obawy. Czas mijał, sekunda za sekundą..

Po godzinnej wędrówce zdecydował się na krótki postój. Musiał odpocząć, przynajmniej fizycznie. Usiadł na pobliskim zawalonym drzewie obrośniętym drobnym mchem. Nasłuchując ciszy, próbował wychwycić każdy dźwięk, już najmniejszy szelest liści poruszonych przez wiatr, wywoływał reakcję obroną, z każdym usłyszanym, choćby minimalnym odgłosem, sięgał po swój miecz… zachwycający swym pięknem i prostotą wykonania, ale już od samego patrzenia na ostrze czuło się ból jaki może zadać, skóra wydawała się samoistnie rozrywać pod naporem brzeszczotu. Jednak Viroth nie mógł oderwać od niego wzroku. Wykuty specjalnie dla niego przez mistrza Zakonu Krwi.


Pomimo posiadania wspaniałej broni, a w zasadzie dwóch, nie mógł przestać myśleć o śmierci. Las który otaczał Virotha, wydawał się poddawać jego nastrojowi. Cisza, przerywana podmuchami wiatru, dodatkowo napawała lękiem. Tancerz powstał, postanowił myśleć pozytywnie, że wszystko się ułoży po jego myśli… ale czy tak będzie?

Ostrożnie stawiał noga za nogą, patrząc w to w lewo to w prawo. Monumentalne drzewa zdawały się obserwować każdy ruch Virotha, każdy krok i ruch głowy. W wyobraźni mężczyzny wszystko odnosiło wrażenie tętniącego życiem, wszystko posiadało iskierkę życia… nie miał pojęcia dlaczego tak się dzieje, nie potrafił odpowiedzieć na kolejne pytanie. Zadecydował zamknąć swój umysł, nie chciał już dłużej myśleć, imaginacja świata w jego głowie przybierała coraz to większą skalę, żyły kamienie, spróchniałe pnie drzew, odżywało wszystko. Nie chciał już tego więcej.

Przyśpieszył, zaczął biec ile miał sił w nogach. Zawsze kiedy myślał o śmierci, wędrował zbyt daleko w głąb swego umysłu. Mknął przez las, pozostawiając za sobą negatywne emocje, złe wspominania. Z każdym krokiem las robił się rzadszy, ażeby w końcu w całości zapaść się pod ziemię. Viroth wylądował na dużej polanie, obrośniętej gęstą trawą, sięgającą mu do pasa. Tancerz zrobił łyk wody, odświeżył swoje ciało. Wyjście z lasu odnowiło także umysł mężczyzny, wymazało druzgocące myśli, tabula rasa – niezapisana tablica, oczyszczona jaźń. Uspokojony i odświeżony kroczył dalej, coraz to bardziej odczuwając zmęczenie. Ale nie miał zamiaru zasypiać na tym pustkowiu obarczonym tajemnicą.

Poruszał się przez następne dwie godziny, w końcu opadł z sił, musiał odpocząć. Znalazł dogodne miejsce, które wydawało się być bezpieczne. Rozpalił szybko ogień, nadchodziła mroźna noc, a i na deszcz się zapowiadało. Viroth zastanawiał się kim jest wskazany przez starca Srigs Velpro Ammas ? Nigdy przedtem nie słyszał o tymże człowieku, podobnie jak o Ślepym Arnulfie. Tancerz jednak zakończył swe rozważania, gdyż zbyt głębokie mogłyby powtórzyć to co miało miejsce pośrodku gęstego lasu. Położył się na ziemi, w końcu zasnął…

…Obudził się po około trzech godzinach. Zaspany, nadal zmęczony w oddali zauważył migocące światło, które w ciemności widoczne było z daleka. Ale punkt ten, był zbyt mały aby można było ocenić co to jest. Viroth wstał mozolnie i leniwie, rozciągając się. Światło stało w miejscu, nieruchomy cel tancerza, hipnotyzował i mamił. Mężczyzna sięgnął po plecak i ruszył dalej, wędrując w ciemności, prawie, że niewidoczny, jedynie blask księżyca odbijał się w klindze jednego z mieczy. Idąc, całymi czasy wpatrywał się w jarzący się punkt, nadal stojący w miejscu jakoby głaz.

Będąc coraz bliżej światła, odczuwał podniecenie, pomieszane ze znikomym lękiem. Tym razem jednak, jego umysł nie zwariował, uspokoił się podczas snu. Wędrował samotnie, zagubiony w objęciach ciemności, kierował się jedynie skrzącym się elementem, który z każdym krokiem robił się coraz to większy. Viroth po dłuższej wędrówce ponownie zaczął odczuwać zmęczenie, ale wybadał także, że schodzi w dół, góra pozwoliła mu wyjść z jej ramion, z jej uścisku. Po raz kolejny zaczął biec, tym razem jednak wolniej niż poprzednio. Po chwili dotarł do światła… które okazało się zwykłą latarnią zapaloną, aby oświetlić drogę. Ale to nie wszystko, obok znajdował się drogowskaz skierowany na wprost, z napisem: „Wiren”. Starzec nakazał odwiedzić najbliższe miasto… czy to jest cel wędrówki Virotha ? Nie zastanawiał się długo… pobiegł przed siebie…

… Nie wiedząc gdzie podąża, zwolnił… zauważył kolejną latarnię i potem więcej i więcej. Aby w końcu wyrosło przed nim oświetlone miasto, pełne ulic i budynków. Dla tancerza krwi, przebywającego prawie cały swój dotychczasowy żywot w zakonie, znajdowanie się w takim miejscu to nie lada przeżycie. Budynki były przeróżnych rozmiarów, jedne mniejsze, drugie ogromne. Ale Viroth nie miał zbyt dużo czasu, musiał odnaleźć wskazanego człowieka. Wstąpił więc do najbliższej gospody, przepełnionej ludźmi i „nieludźmi”.


Czuł się obserwowany, z resztą nie pierwszy raz. Każdy trochę trzeźwiejszy wzrok, skierowany był właśnie na tancerza krwi. W mieście pojawił się ktoś nowy… nigdy tu nie spotykany. Idąc do karczmarza, dłoń przybliżył do miecza, tak na wszelki wypadek. Do gospodarza dotarł spokojnie. Oberżysta był niski i gruby, ale z twarzy biła odwaga i siła, Viroth zapytał więc ze spokojem:
- Witam, szanownego pana. – Odrzekł tancerz. – Proszę o kubek wody jeśli można – Szynkarz patrzył się jakoś dziwnie, w końcu odrzekł.

- Kubek wody? – powiedział ze lekką pogardą. – Dobrze. – Sięgnął pod ladę i wyciągnął gliniany, zdobiony garnuszek, do którego nalał do pełna wody. – Masz pan swoją wodę – odrzekł podając tancerzowi. – dwa miedziaki się należy.

- Naturalnie – rzekł Viorth. – Ale mam jeszcze jedno pytanie. – Nie dając czasu karczmarzowi cokolwiek powiedzieć, ciągnął dalej. – Wiesz może, czy w mieście tym przebywa człowiek imieniem Srigs Velpro Ammas ? – spojrzał się na gospodarza pytająco.

- Może wiem, a może nie ? – zaśmiał się, ponownie z lekką pogardą gruby chłop – Wszystko ma na tym świecie swoją cenę, młody człowieku.

- Ach… rozumiem – Viroth wyciągnął ze sakwieki kilka złotych monet i wyłożył na blat. – To jak, przypominasz coś sobie. – Odrzekł trzymając dłoń w pobliżu złota.

- Tak! – krzyknął z podniecenia karczmarz – coś mi świta w głowie. Powiadasz, że szukasz Srigsa Ammasa, tak? Z tego co wiem to pałętał się tu jeden taki. Gdzieś tam mieszka w zachodniej części miasta. – Uśmiechnął się szeroko, ukazując żółtawe zębiska. Viroth nie mówiąc ani słowa, poderwał się szybko i wybiegł z karczmy, wylewając przy tym zawartość kubka.

Kierował się na zachód, tak jak mu powiedziano. Po drodze mijał kilkoro ludzi, którzy wpatrywali się w niego jak w ducha. Minął też dwóch strażników, którzy jednak nie zwrócili na niego szczególnej uwagi. Biegł przez miasto zadyszany, zmęczony podróżą. Ale musiał dotrzeć do celu, kto wiem czy jutro ów człowiek będzie nadal w mieście.

Kiedy już był w zachodniej części miasta, zaczął obserwować każdą żywą istotę, którą zobaczył. Ale nic mu nie mogło podpowiedzieć, która z nich to jego cel. Postanowił się drugi raz zapytać… tym razem młodej kobiety. Podszedł do niej, ukłonił się i odrzekł:
- Witaj! Młoda damo. – rzekł opanowany – pozwolisz, że zadam pytanie. Czy wies…

- Nic nie mów – wtrąciła się dziewczyna. – Choć, dam Ci to czego pragniesz.
– Uśmiechnęła się delikatnie i weszła do swej chatki. Viroth, zdziwiony wkroczył powoli do chałupy kobiety. Domyślił się o co jej chodziło… dlatego powiedział szybko:

- Źle mnie zrozumiałaś… tylko pytanie chcę zadać. – Oznajmił z powagą tancerz. Kobieta zdumiona i wyraźnie nie zadowolona, podeszła do mężczyzny bliżej i wpatrując się w jego stalowoszare oczy, rzekła:

- Pytanie? Wiesz gdzie je mam… nie po to stoję, zmarznięta po nocy na ulicy, aby odpowiadać na pytania. Won z chałupy, ale to już!! – krzyknęła.
Viroth podenerwowany trochę, wycofał się powoli, nie chciał robić problemów. Postanowił znaleźć odpowiedź u innej osoby. Jak następny cel obrał starszego mężczyznę, wyglądającego na poczciwego chłopa. Podszedł do mężczyzny, i powiedział:

- Witaj… Czy nie wiesz może, gdzie tu mieszka Srigs Velpro Ammas ? – Zadał pyatnie od razu, nie miał czasu na kolejną sprzeczkę. Chłop zdziwiony lekko, wskazał małą chatkę na poboczu… - Dziękuję – odrzekł Viroth i podbiegł do chałupy. Szarpnął za drzwi, które otworzyły się głośno.

Z głębi pokoju, tancerz usłyszał głos:
- Kto tu jest ? Kim jesteś ? - rzekł męski głos. Viroth nie czekał z odpowiedzią.

- Nazywam się Viroth, przysłał mnie do pana Ślepy Arnulf. – Zapanowała cisza...

Aronix 24-02-2011 16:56

Irg przyjął polecenie i skinięciem głowy dał znak majorowi, że zrozumiał. Następnie odwrócił się w stronę swoich nowych towarzyszy i podszedł do nich, aby się im lepiej przyjrzeć. Łucznik od początku mu się nie podobał. Nie przepadał za cherlawymi, małymi istotami, które boją się stanąć to walki w zwarciu. Łucznik był niski, wzrostem dorównywał Irgowi. Krasnolud nie potrafił jednoznacznie stwierdzić rasy, ponieważ na głowie miał kaptur. Wyglądał jednak na coś w stylu elfa, ciemnoskórego elfa.

Następnie wzrok Irga musiał powędrować nieco do góry ponieważ zaczął oceniać wielkiego człowieka. Był o głowę wyższy, miał potężnie zbudowane barki i ręce. Widać było, że topór nie stanowi dla niego zbyt wielkiego ciężaru, choć na pewno nie ważył on mało. Wzrok człowieka nie ukazywał inteligentnego wnętrza, lecz bardziej bezmyślnego osiłka, który będzie bił, albo to co się mu wskaże, albo to co sam sobie wyznaczy, bez specjalnego zastanowienia się nad tym. Irga nawet to pocieszyło, takimi ludźmi łatwiej się kieruje. W jego organizacji, uczono ich podstaw wiedzy oraz strategii, więc Irg, jak i jemu podobni, nie był do końca bezmyślną kupą kości i mięśni.

Raz jeszcze zmierzył wzrokiem dwóch najemników i postanowił w końcu wyruszyć
-Za mną!- zakrzyknął głośno i wyraźnie, po czym skierował się w stronę wzgórza, jego towarzysze bez słowa ruszyli za nim. Droga nie była ciężka, z uwagi na to, że teren ten był bardzo eksploatowany.

Gdy dotarli na szczyt wzniesienia znaleźli jeszcze jednego trupa. Leżał on na skraju lasu z rozprutym brzuchem. Irg odwrócił się w stronę, skąd przyszli. Krajobraz śmierci, w zachodzącym słońcu wyglądał jeszcze bardziej wyraziście. Małe grupki najemników biegały w bliżej nieokreślonych kierunkach w poszukiwaniu troglodytów.
-Szefie!- okrzyk małego łucznika wyrwał Irga z podziwiania widoków. Zwrot jakim się posłużył bardzo się krasnoludowi spodobał i uznał, że może nawet polubić tego elfa. Odwrócił się
-Co jest?- rzucił, do kucającego przy zwłokach łucznika
-Tam na tych skałach widać krew. Pewnie to coś co go zabiło poszło właśnie tam.- odpowiedział „elf” wskazując ręką na las przed sobą
-Możliwe. Dobra idziemy tam. Do broni!- rozkazał Irg i skierował się w miejsce, które wskazał mały łucznik. Faktycznie na skałach widać było zaschnięte ślady krwi. Irg ruszył powoli, zaczął się przedzierać skały i coraz bardziej zagęszczający się las. Za nim podążał osiłek, a na końcu łucznik, rozglądając się na wszystkie strony.

Szli przez jakieś dwadzieścia minut, gdy ślad krwi urwał się. Irg przywołał do siebie łucznika
-W którą stronę teraz?- zapytał. Łucznik zbadał dokładnie teren wokół nich, nagle zniknął za roślinnością po prawej stronie. Irg poprawił młot w dłoni, osiłek widząc, że coś jest nie tak zaczął ciężej oddychać i uniósł topór. Jednak po chwili zza tych samych krzaków ponownie wyłonił się łucznik i dał im znak żeby podeszli. Irg i osiłek posłuchali i przeszli przez krzaki. Wyszli dokładnie przed wejściem do jaskini

-Wydaje mi się, że to tutaj kryje się to czego szukamy- powiedział łucznik, odsuwając się aby Irg mógł przyjrzeć się jaskini. Krasnolud dokładnie obejrzał wejście i mimo, że nic mu to nie dało, starał się zachować pozory, że wie co robi.
-Cudownie…znowu jaskinie…- mruczał pod nosem. W końcu odwrócił się do najemników i oznajmił
-No dobra, wchodzimy. Trzymać bronie w pogotowiu, łucznik niech się trzyma trochę za nami ale nie za daleko. No, zrozumiano?- zapytał. Zobaczył zdecydowanie w oczach łucznika i pustkę w oczach osiłka, odetchnął głośno.
-No to ruszamy!- rzucił i wszedł w mrok jaskini. Jego dwaj towarzysze ruszyli tuż za nim.

xeper 25-02-2011 13:55

Viroth

- Nigdy nie słyszałem o Ślepym Arnulfie - odpowiedział mężczyzna. Gdy wstał od stołu, przy którym siedział, Viroth zobaczył, że jest on wysoki i potężnie zbudowany. Kaftan, w który był ubrany, sprawiał wrażenie, że zaraz pęknie lub rozejdzie się na szwach. Twarz mężczyzny miała szlachetne rysy i emanowała godnością. Srigs Velpro Ammas spojrzał na intruza, swoimi przenikliwymi zielonymi oczami, wzrok przemknął po zbroi i mieczach. Na twarzy pojawił się uśmiech. - Ale gdy go spotkam, to nie omieszkam podziękować, że z jego imieniem na ustach wkroczyłeś do mego domu.

Usadził Virotha za stołem i zajął się parzeniem herbaty, domagając się przy tym, aby niespodziewany gość opowiedział mu, w jaki sposób trafił do jego chaty. Viroth popijając aromatyczny napój, jaki Srigs postawił przed nim i zagryzając suszonymi owocami, opowiedział o spotkaniu tajemniczego ślepca i przeprawie przez góry.
- To ja w zamian uraczę Cię inną opowieścią - powiedział Srigs, gdy Viroth skończył opowiadać. - Mówisz, że ślepiec doradził Ci abyś zrobił to o co Cię poproszę, a przez to przybliżysz się do swego tajemniczego celu, tak? Otóż, kiedyś byłem zamożnym człowiekiem, zamożnym i wpływowym. Zwano mnie Czwartym Lordem i Strażnikiem Żelaznego Berła. Jednak los sprawił, że pozbawiono mnie owych godności, odebrano majątek i wygnano. Osiedliłem się tutaj, w małym mieście Wiren, leżącym na obrzeżach Cesarstwa. Władza Cesarza niemal tu nie sięga, więc czuję się bezpieczny. Zresztą, jako zdrajca, którym mnie niesłusznie okrzyknięto i banita, nie mam posłuchu wśród swoich i nikt nie śmie zadawać się ze mną, pod groźbą śmierci. Tak mówi cesarski edykt. Jeśli gotowy jesteś mi pomóc, zdobądź dowody spisku, który pozbawił mnie stanowiska i godności. Gdy wrócę do łask, zrobię wszystko co w mojej mocy, aby pomóc Tobie.

Viroth zastanawiał się przez dłuższą chwilę. Właściwie to nie było zbyt wielu argumentów przeciwko pomocy temu człowiekowi. Jeżeli Ślepy Arnulf mówił prawdę, to przywrócenie Srigsa do łask, wydatnie pomoże i Virothowi. I tak innych punktów zaczepienia nie miał. Opuścił Ashwell, zgodnie z instrukcjami i był na wschodzie, co dalej miał robić, nie wiedział.
- A więc? - Srigs przerwał ciszę, z wyraźnym napięciem na twarzy, wpatrując się w Virotha.

Irg

Krwawe ślady prowadziły do wnętrza groty. Wejście było dosyć wąskie, więc opancerzony osiłek Bolo i Irg, musieli się przeciskać między skałami. Tylko ciemny elf, który w międzyczasie przedstawił się jako Ssisalk, nie miał problemów z dostaniem się do środka. Wnętrze jaskini śmierdziało pleśnią i wilgocią. W głębi było ciemno, na szczęście Bolo był zaopatrzony w niewielką latarnię, którą szybko rozpalił i rozświetlił wnętrze.

Znajdowali się w wąskiej, długiej jaskini. Ściany były mokre od wody, ściekającej z sufitu. Porastała je jasno szara pleśń. Od strony sklepienia słychać było furkot małych skrzydeł i popiskiwania nietoperzy. Grota wiła się niczym wąż, a jej drugi koniec niknął w mroku. W szyku zarządzonym przez Irga, ruszyli w głąb.

Po przejściu kilkudziesięciu metrów i pokonaniu kilku przewężeń, które niemalże uniemożliwiały Bolowi dalszą podróż, zatrzymali się nad leżącym ciałem. Musiało należeć do troglodyty. Miało nie więcej niż półtora metra wysokości, było wątłe i pokryte zielonkawą łuską. Z gadziej, rozłupanej ciosem tępego narzędzia głowy, wyciekała krew. W pazurzastych łapach troglodyta ściskał kurczowo prymitywną włócznie o kamiennym grocie.

Podwoili czujność idąc dalej. W końcu usłyszeli jakieś głosy, przypominające skrzeczenie. Daleko przed sobą, na granicy oświetlonego latarnią Bola obszaru, dostrzegli trzy gadzie sylwetki. Ssisalk nie czekając na pozostałych napiął łuk i strzelił. Strzała utkwiła w klatce piersiowej jednego z troglodytów, który upadł na ziemię. Pozostali dwaj popatrzyli na trupa i wymachując włóczniami zaatakowali.

Aronix 27-02-2011 11:11

Bolo natychmiast upuścił latarnię i złapał topór w obie ręce szykując się do ataku. Irg również ścisnął mocniej młot w rękach i ugiął lekko kolana. Ssisalk szybko podniósł lampę i ustawił ją tak by mniej więcej oświetlała pole walki.

Chwile przed atakiem troglodyci rozdzielili się. Jeden ruszył na Bola, drugi na Irga. Bolo ruszył na lewo do wgłębienia w ścianie aby mieć więcej miejsca, a krasnolud uniósł topór i spuścił go na biegnącego troglodytę. Stwór jednak zrobił szybki unik odskakując na lewo, i pchnął włócznią w pierś krasnoluda. Na szczęście prymitywna włócznia nawet nie zarysowała zbroi krasnoluda. Irg natychmiast lewą ręką puścił młot i przywalił nią troglodycie prosto w twarz. Stwór zatoczył się. Widział jak przez mgłę obracającego się krasnoluda i młot który nadlatywał w jego stronę. Ugodził go dokładnie w pierś. Ledwo żywy troglodyta upadł na twardą, kamienną posadzkę. Irg widząc, że stwór jeszcze oddycha, bez szczególnej tkliwości zamachnął się i spuścił młot na i tak już zmiażdżoną klatkę przeciwnika. Krew i wnętrzności trysnęły na wszystkie strony, plamiąc także Irga, jednak krasnoluda to nie brzydziło, czuł wściekłą satysfakcję z pokonania przeciwnika.

Po chwili wojenne zamroczenie opuściło krasnoluda i pozwoliło mu dosłyszeć, ciągle trwające,odgłosy walki. Odwrócił głowę i zobaczył Bola walczącego z troglodytą i stojącego za nim Ssisalka z wymierzonym łukiem w parę walczących. Irg podbiegł bliżej. Obydwoje odnieśli rany. Bolowi ze stawu kolanowego w lewej nodze cały czas sączyła się krew, więc osiłek nie mógł oprzeć na tej nodze całego ciężaru, co spowodowało że walkę miał bardzo utrudnioną. Troglodyta miał potężną ranę przechodzącą przez prawie cały prawy bok tułowia. Mimo to dzielnie unikał ciosów Bola. Irg postanowił na razie nie włączać się do walki, chciał żeby Bolo sam ubił przeciwnika. Ssisalk spoglądał nerwowo, to na Irga, to na parę walczących, trzymając łuk gotów do użycia. Na rozstrzygnięcie walki nie musieli długo czekać, ponieważ Troglodyta, podczas jednego z uników pośliznął się na śliskiej od krwi posadzce i upadł. Bolo natychmiast skorzystał ze zdrowej nogi i zasadził solidnego kopniaka troglodycie w głowę, a następnie zamachnął się i jednym uderzeniem odciął mu łeb, po czym zziajany opadł na prawe kolano i przewrócił się. Ssisalk natychmiast do niego podbiegł i zaczął oglądać ranę. Irg podszedł do nich
-Dobra walka.- pochwalił Bola, po czym wziął lampę i poszedł w głąb jaskini w celu jej dokładnego zbadania.

Po chwili natrafił na dwa nadgniłe i nadjedzone ciała chłopów. Po prawej znajdował się korytarz. Irg uniósł lekko młot i ruszył, aby zobaczyć gdzie ten korytarz go zaprowadzi. Po chwili trafił do małej jaskini. Wszędzie walały się gałęzie mech i nawet kawałki skór. Ogólna atmosfera i zapach podziałały na krasnoluda odpychająco, więc czym prędzej zawrócił i ruszył z powrotem do dwójki swoich towarzyszy.

Bolo wyglądał już lepiej, kolano miał owinięte bandażem i pił jakiś płyn, który Ssisalk ostrożnie mu wlewał do ust.
-Co z nim?- zapytał łucznika Irg
-Nic strasznego. To twardy chłop, już może siekać dalej- odpowiedział Ssisalk, a Bolo tylko chrząknął na znak ze łucznik mówi prawdę.
-No dobra, wychodzimy, jaskinia jest czysta.- zarządził Irg i już chciał łapać Bola pod ramię, gdy ten zaprotestował
-Nie! Pamiętaj o głowach!- zakrzyknął. Irg zrozumiał o co mu chodziło. Wziął topór od Bola i poucinał głowy dwóm troglodytom, którzy je jeszcze mieli. Trzecią- odciętą też podniósł. Potem złapał je wszystkie za włosy i związał razem. Wrócił do najemników, Bolowi oddał topór, a Ssisalkowi rzucił głowy, następnie wziął już usatysfakcjonowanego osiłka pod ramię i w trójkę opuścili jaskinię.

Irg posadził Bola na kamieniu, po czym wyciągnął beczułkę i pociągnął z niej spory łyk. Następnie podał ją Bolowi
-Pij. Po takiej walce trzeba się napić!- powiedział. Osiłek posłuchał i pociągnął łyk, po czym przekazał beczułkę Ssisalkowi. Łucznik pociągnął mały łyk i od razu się zakrztusił. Irg roześmiał się razem z Bolem. Osiłek klepnął łucznika kilka razy w plecy aby mu się polepszyło.

Odpoczywali jakieś 30 minut. W końcu Irg wstał i przeciągnął się
-No to gdzie teraz?- Zapytał i uśmiechnął się na myśl o kolejnych troglodytach.

xeper 03-03-2011 10:46

Irg

Gdy wrócili do reszty najemników, ci zajęci byli rozstawianiem obozu, w pobliżu miejsca, gdzie zauważyli ciała. Namioty ustawiono w okręgu, po środku stał maszt z powiewającym na wietrze proporcem barona. U jego stóp leżały już trzy gadzie głowy. Najwidoczniej najemnicy, podczas nieobecności Irga i jego dwóch towarzyszy, też nie próżnowali.
- Dorzuć je na stos - powiedział Irgowi dowódca. Krasnolud uczynił jak mu kazano. Potem udał się do przydzielonego mu namiotu na spoczynek.

Rankiem, po zwinięciu obozu wyruszyli w dalszą drogę. Oddział został podzielony na mniejsze grupy, które Wlinz porozsyłał w różnych kierunkach. Irg został wysłany na północ, w okolice wsi Bambro, gdzie troglodyci zabili kilku chłopów i porywali bydło. Grupa składała się z piętnastu najemników, wśród których znaleźli się też znajomi krasnoluda, Bolo i Ssisalk.

Do wsi dotarli około południa. Powitał ich stary chłop, który wyszedł z jednej z zabarykadowanych chat. Wieśniacy ukrywali się w domach i nie pracowali, w obawie przed potworami. Wedle słów starca, ich siedziba znajdowała się w lesie porastającym wzgórze na zachód od wsi. Najemnicy, zachowując minimalne środki ostrożności ruszyli w kierunku drzew.

Powitał ich grad strzał, wylatujących z krzaków porastających skraj lasu. Trzech najemników padło na ziemię, ugodzonych kamiennymi grotami. Reszta poszła w rozsypkę, szukając osłony. Nim dotarli do lasu, potwory raniły jeszcze dwóch najemników. Potem uciekły wgłąb porośniętego gęstym poszyciem lasu. Tropienie ich było trudne, a miejscami niemal niemożliwe. Jednak w końcu najemnicy natrafili na ścieżkę, wiodącą pod górę. W błocie wyraźnie było widać szponiaste ślady troglodycich stóp.

Kolejne strzały poleciały na najemników z lewej i prawej strony ścieżki. Wpadli w pułapkę. Prymitywne strzały i włócznie siały spustoszenie w szeregach najemników, którzy rozproszyli się, starając ukryć między drzewami. Irg na ścieżce został sam, obok niego leżał umierający Bolo, naszpikowany strzałami jak jeż. Reszta najemników zniknęła mu z oczu.

Olian 09-03-2011 21:42

Tajemnicza postać, do której został skierowany Viroth okazała się być byłym szlachcicem, zamożnym panem, którego spisek strącił z tronu sławy i bogactwa. Tancerz zastanawiał się czy warto pomagać temu człowiekowi, mógł w prawdzie odejść i iść przed siebie, gdyby tylko wiedział gdzie podążać. Pomoc Srigsowi wydawała się być jedynym racjonalnym wyjściem, które, jak rzekł ślepiec przybliży Virotha do celu jego wędrówki. Ale czy na pewno ? Być może to tylko podstęp, pułapka postawiona aby uwięzić tancerza krwi. A jeśli nie ? jeżeli ślepiec pragnął wesprzeć Virotha w jego poszukiwaniach ? Wtedy rezygnacja byłaby wielkim błędem, którego Viroth żałował by do końca swoich dni.

- A więc? - Srigs przerwał ciszę, wpatrując się w Virotha. Ten jednak nie wiedział co odpowiedzieć. W jego głowie dwie odmienne tezy wojowały o zwycięstwo. Przyjąć czy odrzucić kolejne zadanie ? Viroth wpatrzył się w Srigsa swymi stalowoszarymi oczami, próbując doszukać się jakiekolwiek, nawet najdrobniejszej rysy podstępu. Ale mężczyzna, zachowując kamienną twarz spoglądał na Virotha.

-Zgoda – odrzekł w końcu tancerz, nadal odczuwając lekki niepokój. – Gdzie mam zacząć poszukiwania ? – zerknął na swoją broń, był pewny, że tym razem zostaną użyte jego ostrza przepełnione mocą krwi, tak wielką a słabą zarazem. Srigs wyraźnie ucieszony takim obrotem sprawy, nie zwlekał z odpowiedzią.

- Z moich przypuszczeń wynika, że dokumenty znajdują się w strażnicy Kolberga u tamtejszego dowódcy - Gervana Ben Bassa. – Imię te wypowiedział z wyrysowaną na jego twarzy pogardą. – To on kryje w swej rezydencji dowody na spisek przeciwko mnie. – Tym razem złość powędrowała razem z wypowiedzianymi przez niego słowami.

- Strażnicy Kolberga ? – Viroth nigdy o tym miejscu nie słyszał – Kolberg – kto to lub co to jest ? – odrzekł tancerz z zainteresowaniem, które przepełnione było zaniepokojeniem. Srigs uśmiechnął się lekko, dopijając resztki herbaty.

- Strażnica Kolberga… tak zwie się niewielka miejscowość - odrzekł. – Znajduje się tam garnizon, gdzie rezyduje nasz, a raczej twój cel. – dokończył odpowiedź, wstając i kładąc puste filiżanki na kredens. – Wychodząc z tego miasto udaj się na wschód – powiedział siadając z powrotem naprzeciw tancerza. – Po około godzinnym marszu skręć lekko na północ. Niecałe dwie godziny drogi i jesteś na miejscu – uśmiechnął się lekko. Viroth zmęczony był poprzednią wędrówką, ale jeżeli zdobycie tych dokumentów miało przybliżyć go do celu, nie mógł długo zwlekać, musiał ruszyć w drogę jak najszybciej. Z każdą zmarnowaną sekundą, ktoś mógł być szybszy od Virotha i odnaleźć; chociażby przypadkowo, przedmiot, artefakt, który jest teraz cenniejszy niż życie tancerza. Viroth nie mówiąc słowa, wstał momentalnie z krzesła, przewracając je. Zerknął na Srigsa i wybiegł z chałupy. Nie miał zamiaru nigdzie się zatrzymywać, pragnął jak najszybciej załatwić sprawę, aby rychło zakończyć przewodni powód wędrówki.

Przez miasto biegł ile sił w nogach, nie zwracając uwagę na nikogo. W mieście, jak i na otaczającym je obszarze zapanowała noc, tak głęboka, że nawet biel traciła swój odcień, noc nasączona mgłą, gęstym i szarym oparem emanujący tajemniczością i nieprzewidywalnością. Viroth nie wahał się jednak wyjść z miasta, przedarł szarą zasłonę i pobiegł w wyznaczonym kierunku, tonąc w kolejnych pokładach popielatej pary. Ciemność panująca wokół nie mogła zrodzić niczego dobrego, ale tancerz nie lękał się mroku, ani tego co z niego wyjdzie. Obawiał się śmierci, która jak mgła - zagadkowa i nieobliczalna.


Z minuty na minutę tancerz tracił siły, które zdawały się wyparowywać litrami z ciała Virotha, ale pędził dalej, coraz to wolniej i wolniej. Nie… musiał się chociaż na moment zatrzymać, naładować energię. Sięgnął po bukłak, w którym nie było dużo zbawczej wody, ale wystarczy na jakiś czas. Usiadł na ziemi porośniętej trawą, która teraz ginęła w mgle, zaczął rozglądać się po okolicy. Nie widział zbyt dużo, niczego też nie słyszał, nawet szeptu wiatru, szelestu liści… tylko swój ciężki oddech. Sam pośrodku mglistej nocnej pory, pozostawiony sobie pod opiekę. Nie! – wykrzyczał w głowie. Nie mógł sobie pozwolić, aby opanował go szał… wprawdzie potrafił go najczęściej kontrolować, ale nie zawsze, czasami coś wymykało się spod kontroli. Wtedy to Viroth nie odczuwał żadnych boleści, ale także nie rozróżniał dobra od zła, wszystko się wówczas, zlewało i łączyło w jedność… w chaos, który dla tancerza w stanie szału był zagrożeniem. Nie mógł dopuścić, żeby moc ta dopadł go pośrodku pustkowia, furia zaprowadziła by go najprawdopodobniej do najbliższej wsi i wymordowała w jego imieniu wszystkich jej mieszkańców, niezależnie od płci czy wieku… każdego z osobna, w ten sam okrutny sposób.

Poderwał się zatem szybko i biegł dalej, starając się nie myśleć o samotności i śmierci. Te dwa pojęcia właśnie, wyciągnięte odpowiednio na wierzch, są początkiem szału krwi, siły, którą Viroth uzyskał stając się tancerzem krwi. Jest to bolesny zabieg, ale konieczny, mało komu udaje się wyjść z niego cało. Proces ten zwany jest rytuałem przekazania krwi…

…Viroth biegł dalej, całkowicie wykluczając ze swego umysłu zdradziecką myśl. Godzina drogi za mną – wyszeptał tancerz i zmienił kierunek swojej wędrówki na północy-wschód, jak zostało mu powiedziane. Nie zastanawiał się, czy zrobić postój, nie chciał się zatrzymywać, chciał za to jak najprędzej zakończyć misję. Poruszał się dalej, zwolnił, siły wypływały z niego litrami, z każdą sekundą tracił cenne kilogramy energii, aby w końcu wyczerpać je całkowicie… tancerz upadł, mimowolnie zwalił się na ziemię, nie odczuwając swoich stóp, łydek i ud. Pierwszy raz był na tyle zmęczony, że ledwo co się podniósł. Oparł się o pobliski głaz i zasnął…

…Obudził się po jakiejś godzinie, przeszywający ból w nogach nie pozwolił o sobie zapomnieć. Ale mężczyzna musiał iść dalej. Wstał opierając się o kamień, potrafił poruszać nogami, ale z każdym wykonanym ruchem odczuwał cierpienie. Szedł, a raczej wlekł się na północy-wschód, przynajmniej taką miał nadzieję.

Maszerował już od godziny, ból pomału ustępował, ale nadal był na tyle silny żeby sparaliżować tancerza do tego stopnia, że nie umiał biec. Poruszał się jednak szybciej niż godzinę temu, potrzebował jednak sporej dawki odpoczynku aby zregenerować siły. Jakby tego było mało, zaczął nękać go głód, z każdą minutą coraz bardziej intensywny. Viroth postanowił zrobić postój, ale krótki. Usiadł powoli na ziemię i wyciągnął z plecaka mięsiwo – suchy i brudny kawałek pieczonego mięsa, musiało mu to wystarczyć. Ostatni kęs zakończył popijając go wodą. Z ostatnim połkniętym kawałkiem, kończył się przystanek, krótki, jak obiecał sobie tancerz. Wstał i ruszył dalej przed siebie.

Minęła kolejna godzina marszu. Na horyzoncie zaczęło się coś pojawiać, nieregularne kształty nabierały formy, aby ukazać w końcu cel Virotha. Aby wejść do środka musiał przebadać mury strażnicy. Wlazł z pobliskie gęste zarośla i zaczął obserwować widoczną ścianę, kamień po kamieniu. Mur był okazały, zbudowany z dużych kamieni połączonych spoiwem, solidny i fachowo wykonany. Widać było, że mieszkańcy tej miejscowości cenili sobie bezpieczeństwo i spokój. Ściana muru, którą obserwował tancerz wydawała się być jedną z bocznych ścian. Był tam tylko jeden strażnik, który w tej chwili maszerował z kuszą na plecach wzdłuż muru. Szedł powoli, nie spoglądając ani razu w stronę otaczającego go lasu. Viroth stał w bezruchu, wyciszając swój oddech do minimum. Strażnik nagle znikł za zakrętem… lepsza okazja się nie znajdzie, tancerz musiał ją wykorzystać perfekcyjnie.

Zaczął powoli biec w stronę muru, patrząc cały czas na zakręt, czy aby nie wyłania się z niego strażnik. Udało się… tancerz znalazł się pod murem, ból już prawie całkowicie minął, ale nadal istniał, co raczej nie będzie pomagało w przedostaniu się na drugą stronę muru. Musiał wymyślić plan , i to szybko, nie miał zbyt dużo czasu. Początkowo chciał wykorzystać swoją moc, ale zrezygnował, bo mogło się to źle skończyć. Postanowił spróbować się wspiąć po wystających co jakiś czas kamieniach. Będzie to trudne zadanie, ale Viroth wspinał się dobrze, miał nadzieje, że wystarczająco dobrze.

Postawił stopę na pierwszym lepszym odstającym głaziku, wzrokiem szukając następnego aby się go pochwycić. Znalazł i momentalnie objął go dłonią. Na domiar złego, ból znowu się nasilał, prawie cały ciężar ciała spoczywał na prawej nodze, tej która jak pierwsze dotknęła sterczącego kamienia. Błądził oczami po murze próbując odnaleźć kolejny, odnalazł, wysilił się i położył na niego drugą nogę. Dojście na górę trwało jednak chwilę, wystających kamieniu było znacznie więcej niż tancerz by się tego spodziewał. Będąc na górze, wyjrzał na drugą stronę.

Był tam ogromny plac, na którym patrolowało kilkoro strażników, na murze widział tylko jednego. Postanowił się podciągnąć… zrobił to i wskoczył po cichu na mur, jednocześnie kucając. Nie wiedział, w którą stronę się udać… prawo czy lewo. Wydawało się, że wybór jest prosty… na prawo jest strażnik, ale droga na lewo jest wielka niewiadomą. Nie wiedział dlaczego skrada się do tego miejsca, uznał, że nie będzie tu mile widziany.

Wybór był trudny, ale w końcu postanowił… ruszył powoli, po cichu w lewo. Przerażała go niewiedza, która może kosztować go życie. Szedł powoli, co jakiś czas wyglądając na plac. Strażnicy przechadzali się tam i z powrotem. Strażnik na murze natomiast zaczął wracać… to dodało odwagi tancerzowi i zaczął iść odrobinę szybciej, nie robiąc prawie w cale hałasu. Przystanął i spojrzał na wartownika, który teraz stał znowu w miejscu. Stróże na placu natomiast skręcili za jednej budynek.

Przed sobą tancerz zauważył schody na dół, oddalone były na taką odległość od strażnika na murze, że prawie w cale nie były dlań widoczne. Viroth zaczął podążać na dół, starająć się iść szybko, ale i cicho. Intuicja podpowiadała mu, że robi źle, podobnie serce nakazywało zawrócić… ale intuicja i serce czasami są omylne. Tancerz znalazł się na dole, momentalnie chowając się za beczki, które były przyparte do schodów. Zerknął na swoją broń, miał nadzieję, że ich nie użyje. Zaczął obserwować strażnika, który teraz podążał w stronę schodów. Następnie zaczął badać wzrokiem budynki, zastanawiając się, który może należeć do imperialnego garnizonu, gdzie przebywa Gervano Ben Bassa. Wybrał ten największy i najbardziej okazały. Znajdował się idealnie naprzeciw mężczyzny. Strażnicy nie wrócili jeszcze zza zakrętu, problemem był jedynie wartownik na murze.

Viroth postanowił skradać się pod murem. Poruszał się powoli. Starając się robić jak najmniej niechcianych dźwięków. Był coraz bliżej celu, taką miał przynajmniej nadzieję. Z każdą sekundą, zza rogu mogli wyjść strażnicy patrolujący plac. Ale nie stało się tak. Viroth ukryty w cieniu, stał kilka kroków od wejścia do budynku. Drzwi wydawały się być nie frontowymi, ale bardziej tylnymi. Spojrzał przez okno do środka, nie widział zbyt dużo, ale raz kozie śmierć – pomyślał tancerz. Gdy tylko wartownik na murze zwrócony był na las, tancerz wszedł powoli do środka… o dziwo drzwi były otwarte…


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:29.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172