lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   [Wiedźmin] Zobaczyć Novigrad i umrzeć (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/9691-wiedzmin-zobaczyc-novigrad-i-umrzec.html)

Cohen 06-02-2011 22:10

- Wypłynęli z samego rana, jakąś godzinę temu.
- Wielu?
- Ponad sześćdziesięciu.
- Myślisz, że zaatakują?
- Raczej tak.
- Raczej?
- O tym, że Kompania najmuje ludzi zrobiło się trochę za głośno, a tego, iż w końcu załatwią szkutom ochronę musieli spodziewać się od początku. Jeśli ci najemnicy okażą się twardzielami, to będzie jedyne zaskoczenie.
- Dobra, wracaj do portu. Gdy wrócą, postaraj sie dowiedzieć jak poszło.


Wszyscy

Walka nie trwała długo. Już wkrótce pokład barki ponownie pokrył się trupami, krwią i flakami. Nie przeżył żaden z napastników, o ile to byli napastnicy, ani żaden z najemników Kompanii i załogi zaatakowanego korabia.
Zaś grupie Speriga poszczęściło się, wyszli bowiem ze starcia z lekkimi obrażeniami oraz udało im się schwytać dwóch piratów, których skrępowano i rzucono na pokład obok wciąż nieprzytomnego szypra.
Gryzipiórek, który okazał się być kryptomagiem, zabrał się za łatanie pozostałych. Nie namęczył się przy tym, rany były powierzchowne. Szwów zużył niewiele, opatrunków niewiele więcej. Karczemne burdy dostarczały więcej zajęcia, zwłaszcza, jeśli wojownicy nie ograniczali się do napieprzania po ryjach meblami i sięgali po stal.
Spokój i cisza z powrotem objęły panowanie nad rzeką. Mgła opadła. Zza chmur wyjrzało słońce. W górze piszczały mewy. A najemnicy Kompanii zostali z trzema łodziami, z czego dwie powiązane były linami, a cały pokład drugiej szkuty zaścielały trupy w całości bądź we fragmentach.
Nie ma to jak dobrze zacząć dzień.

Conor Storm

Przeszukanie wyłowionego ciała Speriga, poza drobną korzyścią materialną, nie dało nic. Nie miał przy sobie żadnych listów, pełnomocnictw, rozkazów. Widać Kompania w sprawie napadów wolała załatwiać sprawy z najętymi przez siebie ludźmi na gębę. Albo nie sądzili, by ktoś z nich potrafił czytać.

kanna 07-02-2011 23:00

Marina usiadła na worku i wyciągnęła przed siebie długie nogi.

Storm przejął dowodzenie nad marynarzami
- Ciekawe, czy własnie rozpoczął starania do przejęcia spuścizny po Speringu... - pomyślała dziewczyna. Piraci leżeli związania, a „skryba” skoczył opatrywać rannych. Marina śledziła go przez moment wzrokiem, zastanawiając się, czy młodziak sam da sobie rade. Jak na razie wykazywał olbrzymi zapał do pracy – nie planowała więc wchodzić mu w drogę.

Coś.. ktoś przysłoniło jej widok, Amavet podchodził do niej z lekkim uśmiechem. Krew ściekała mu z rękawa.

-Widzę żeś cała
.- spojrzał na jej nieco wymięte ubranie i lekko zmierzwione włosy.- Mam nadzieję że żaden z tych szmaciarzy się na ciebie nie rzucił.

Oparł się o burtę, patrząc z górnej perspektywy na siedzącą dziewczynę. Marina podniosła głowę i spojrzała mu w twarz. Z jego dłoni którą do tej pory przyciskał do barku spadła pojedyncza kropla krwi. Zreflektował sie szybko, skupiając wzrok na jej twarzy.

-Hmmm... Zaradziłabyś coś na rany?

Marina skinęła głową.
- Siadaj - powiedziała wskazując mu worek.

Eilhart uśmiechnął się lekko w podzięce, odpinając broszę płaszcza oraz ściągając przez z siebie przeszywanicę oraz kolczugę. Usiadł na worku. Drobna plama krwi po skaleczeniu na brzuchu wydawała się niczym przy szkarłacie pokrywającym lewy rękaw jego koszuli.

-Dzięki, Marina.

Marina wstała, wyciągnęła sztylet i szybko przecięła materiał jego koszuli, pozwalając jej opaść mu na biodra. Obejrzała najpierw ramię, potem brzuch.

Urwała kawałek jego koszuli, stanęła przodem do niego, miedzy jego nogami, prawie opierając się piersiami o jego nagi tors. Położyła sobie rękę Amaveta na ramieniu i obwiązała miejsce nad raną, mocno ściskając. Krwawienie zmniejszyło się.
- Zamknij oczy - powiedziała

Mężczyzna przymknął je spokojnie, choć dostrzegła, że trudno mu zachować stoicyzm w jej obecności. Nozdrza poszerzyły mu się, gdy mocniej wciągnął powietrze przez nos.

-Zdolna z ciebie medyczka.- powiedział cicho. Marina spojrzała na jego naprężone mięśnie, zastanawiając się, czy popisuje się przed nią, czy raczej tak manifestuje się jego napięcie. Nie był szczególnie postawny. Miał raczej zbitą budowę ciała, składającą się z wyćwiczonych mięśni. Jego obszerny płaszcz potęgował wrażenie chudości. Dopiero z bliska widać było, jak symetrycznie jest zbudowany.

- Jeszce nic nie wiesz, o moich zdolnościach - zaśmiała się cicho. Dotknęła jego skroni powodując, że Avamet poczuł coś na kształt zobojętnienia. Gdyby otworzył oczy zobaczył by, ze kolory przyblakły; zapachy straciły intensywność, a jedzenie smak. Dlatego gdy Marina wbiła mu igłę w ramie doznanie tez nie było silne. Kilka szwów wystarczyło, żeby przytrzymać brzegi rany razem. Marina znów cos zamruczała przesuwając palcem po cieciu. Krwawienie ustało zupełnie. Dotknęła potem ciecia na brzuchu. I tu krwawienie ustało.
- Przeżyjesz – powiedziała. I sama zdziwiła się, jak miękko brzmiał jej głos.

Makotto 07-02-2011 23:13

Amavet wstał lekko oszołomiony, dłonią dotykając powieki zdrowego oka. Zamrugał parę razy i potrząsnął głową. Źrenica powoli wróciła do normalnego rozmiaru. Cały zabieg dziewczyny był przyjemny, nawet bardzo, uwzględniając kilka walorów wizualnych które już wtedy, same z siebie, wydawały się tłumić ból. Otrzeźwiał momentalnie, słysząc słowa jak puch na wietrze. Przypominał mu inny, usłyszany w jakiejś tawernie w Kaedwen, dawno temu.



Z trudem odgonił wspomnienia.
-Co to było... ?- zapytał, odzyskując równowagę. Spojrzał ponownie na dziewczynę. Nie bała się, co zwykle dobrze wróżyło. Zbliżył się do niej, patrząc w jej oczy.- To nie było normalne...
Mówił spokojnie, nie chcąc ukazać zaskoczenia. Marina lekko wzruszyła ramionami. Wytrzymała jego spojrzenie, miała charakter. Jednooki, świdrujący wzrok potrafił łamać co słabszych rozmówców. Nie ją.
- Jeżeli masz życzenie, to następnym razem będę cię szyć na żywca - powiedziała - Lubisz takie doznania?
-Nie...- powiedział cicho, obserwując walkę chudego cyrulika z ranami innych. Ładnie zripostowała, naprawdę ładnie. W końcu wyrzucił z siebie.- Dziękuję ci.
Sięgnął do barku i związał ze sobą przecięte kawałki materiału. Poprawił koszulę i spojrzał ponownie na dziewczynę.
-Jesteś magiczką?- zapytał ostrożnie, nie wiedząc czy odbierze to jako oskarżenie.
- Nie... - zaczęła powoli - właściwie nie... Po prostu .. umiem leczyć. magia to tylko narzędzie. Mój ojciec był magiem. On władał magią. Wyobraź sobie, ze magia to rzeka, albo jeszcze lepiej - wodospad. On potrafił zmusić go, żeby popłynął do góry. Ja co najwyżej mogę poprosić strumyk, żeby wybrał taka, a nie inną drogę.
Spojrzała na niego uważnie, nagle spłoszona
- Dlaczego o to pytasz?
Amavet milczał przez chwilę, tasując dziewczynę ciężkim spojrzeniem. Nie wytrzymał w końcu i zaśmiał się, zakładając przeszywanicę. Naprawdę wyglądała uroczo. Uśmiechnął się, puszczając jej oko.
-Lubię wiedzieć na czym stoję.- odpowiedział, walcząc za miedzianymi zapinkami.- Nie martw się, nie mam nic przeciwko magii o ile nie ma mnie posłać do piachu. Mam u ciebie dług wdzięczności, za uratowanie mnie przez tamtym patykowatym wyrostkiem.
Pochylił się i wyszeptał konspiracyjnie do ucha dziewczyny. Jej włosy miały przyjemny zapach.
-Uważaj, wpatruje się w ciebie z cielęcym zachwytem.
- To tylko szczeniak - Marina potrząsnęła głowa - nie interesują mnie chłopcy - dodała spoglądając z ukosa na Amaveta.- Masz koszmarne imię - dodała

-Mogłem dostać Siemomysł, Lestek, Stefan albo Czop.- Amavet uśmiechnął się lekko słysząc wcześniejszą uwagę dziewczyny. Jej spojrzenie tylko przyjemnie połechtało jego dumę.- Mogłem trafić stokroć gorzej nie mam więc co marudzić, Mari... Twoje imię też jest ciekawe.
Zamyślił się, nagle przypominając sobie istotny fakt. Nie był szczególnie obeznany w dziedzinie magii, ale jednego był pewien.
-Przecież czarodzieje są bezpłodni...- zamilknął, rozglądając się.- Hmmm... Pomówimy o tym potem? Mam wrażenie że teraz na to czasu mieć nie będziem.
Marina rozejrzała się. Szczeniak juz kończył swoją prace, najemnicy ustawiali się w grupkach, rozmawiając.

Lechu 07-02-2011 23:23

Szala zwycięstwa w bitwie po wielu nieciekawych obrotach, takich jak śmierć Speriga, po ostatecznych kilku drgnięciach zatrzymała się na stronie rębajłów z Kompanii Delty Pontaru. Wyniszczały podczas ciężkiego boju pokład pokrywały flaki i krew w niektórych miejscach rozmyte przez wodę ściekającą z członków grupy, którzy z ferworze walki lubią sobie popływać.

Po podliczeniu trupów okazało się, że dwóch piratów ocalało - skoro byli zdatni do darcia ryja to mówić po przyciśnięciu będą tym bardziej. Rad z wspaniałego cięcia niemal przecinającego olbrzymiego wojownika na pół Ragnar rozejrzał się po pokładzie przejętej łajby. Uśmiechnął się na widok przechodzącego nieopodal Ginnara.

Wracając na statek Kompanii krasnolud spuścił na ramiona kaptur kolczy i ściągnął hełm. Zbierając swoją kuszę z pokładu spostrzegł, że parę bełtów opuściło kołczan - z cisnącymi się na usta wyzwiskami w kierunku martwych piratów umieścił pociski z powrotem w miejscu dla nich przeznaczonym.

Po odłożeniu swych rzeczy pod jedną z beczek usiadł wygodnie i zaczął słuchać jakie to plany na przyszłość mają jego obecni towarzysze. Plany te, podobnie jak los pojmanych obchodziły go tyle co smak czerwonego wina z bajecznego ksiąstewka Toussaint. Miał tylko nadzieję, że podróż będzie kontynuowana w kierunku kryjówki piratów...

K.D. 08-02-2011 00:37

Skryba powoli kończył swój niecny proceder. Umorusany po łokcie krzepnącą krwią z płytkich ran i skaleczeń takoż załogi jak i jeńców przysiadł sobie za pokładzie kompanijnej barki, wycierając dokładnie ręce kawałkiem płaszcza. Słoneczko przyświecało przyjemnie rozgrzewając mu wąskie, dziewczęce wręcz ramiona, krew szybko krzepła na deskach pokładu, zewsząd zlatywały się wodne muchy i inne zwabione zapachem świeżej posoki insekty, w jakże ludzkim odruchu przepychające się do źródła pożywienia, wchodzące sobie na głowy, składające jaja gdzie popadnie.

Zygfryd sięgnął do wewnętrznej kieszeni torby i wyprodukował z niej niewielką książkę oprawioną w ciemną skórę oraz drewniane piórko. Szperał przez dłuższą chwilę w poszukiwaniu tuszu i zaklął dziecinnie nie mogąc znaleźć charakterystycznej kryształowej buteleczki. Jego wzrok mimowolnie powędrował ku rozlewającej mu się pod nogami krwawej kałuży, pozostałości po jakimś niefartownym nieszczęśniku, i po chwili wahania zamoczył końcówkę samopisu w cieczy i marszcząc nos przystąpił do pisania stawiając wysmakowane, drobne pisemko które szybko przeistaczało się ze szkarłatnego w brunatne.

Opisanie wydarzeń dnia zajęło mu może dziesięć minut, głównie dlatego że po wypisaniu strat z ich strony i próbie zrobienia notatek na temat rzucenia pospolitego czaru Grot w warunkach bojowych po raz pierwszy w karierze szybko zakończył wpis i z trzaskiem drżących rąk zamknął notes i wyprostował się gwałtownie.

Oczom jego ukazał się krajobraz jak po bitwie, czyli dokładnie tak jak być powinno. Groteskowa rzeczywistość nie pokrywała się z epickimi opisami w jakich to z wypiekami na twarzy zgłębiał się w dziełach mistrzów klasyki. A może właśnie pokrywała się idealnie, ale zza grubej kotary pergaminu i gęstej, grafitowej mgły tuszu wszystko było przytłumione, czuł się bezpieczny i potężny jak bohaterowie dawnych wieków, przeżywający papierową przygodę tysiąc mil dalej tysiąc lat temu. A teraz, podczas piętnastominutowej potyczki w której zginęli ludzie z którymi moment wcześniej rozmawiał, w której ktoś kogo nigdy nie widział z zdeterminowanym błyskiem w oku i obojętną twarzą zamierza zaszlachtować go jak prosiaka, jednego z wielu w swoim brutalnym życiu, w której on sam - człowiek nauki, romantyk, pisarz i mag - zakończył żywot człowieka który mógł być ojcem, synem i bratem, który wyrył się żywo we wspomnieniach stu innych osób które znały chociaż jego imię, i bazgrał w swoim pamiętniczku czyjąś krwią... teraz czuł się słaby, bezbronny i odrażający na myśl o samym sobie.

Skryba wstał, podszedł do burty i dyskretnie, na paluszkach, zwymiotował.

Ocierając wierzchem dłoni żółć z ust Zygfryd przyuważył dziewczynę gawędzącą z jednym z najemników. Młodzieniec wzruszył ramionami, ni to do nich, ni to do siebie, i odwrócił się. Przypomniał sobie zgrabny cytacik ze starodawnego dzieła, koślawo przetłumaczony na Nową Mowę: ""Świat zrobił z niej dziwkę,teraz ona zrobi z niego burdel", i choć nie do końca wiedział do kogo konkretnie miałoby się to odnosić, uczepił się tej mądrości jak deski po zatonięciu okrętu i podszedł powoli do krzątającego się tu i ówdzie człowieka którego zwali Burzą.

Nie wiedział jak zacząć.

-Ale w pizdę napierdala, c'nie?- Spytał łamaną pospólswszczyzną gestykulując w stronę słońca. Przekleństwa zupełnie nie kleiły mu się do podniebienia, były oklapłe jak nienadmuchana fujara. Postanowił przejść do rzeczy. -Nie jestem wiedźminem, panie Storm... mamy tu już jednego. I choć nie widzę w każdej strużce moczu topielca i pod każdym kamulcem wilkołaka, to widzę pół tuzina trupów w wodzie. Nie zrozum mnie, jestem ostatni do wciskania ciemnoty czy zabobonu, ale gdybym był człowiekiem przesądnym - a nie jestem - to powiedziałbym ci, że tyle krwi zwabi tu za chwilę jakieś paskudztwo, może więcej niż jedno. I gdybym wierzył w połowę tego co gadają po gościńcach, a nie wierzę, to w tej i każdej rzece żyje tego tałatajstwa aż nadto. A więc gdyby poczuł pan chęć jak najszybszego zabrania się stąd, gdyby ktoś zaproponował to chętnie w górę rzeki, milę, dwie, trzy, to poparłbym pana. Gdybym wierzył że coś może nam się tu przytrafić- Skryba nałożył szeroki rogożynowy kapelusz znaleziony na pokładzie. -A nie wierzę.

Mówiąc to, odszedł parę kroków i zapatrzył się w mętną wodę. Ciała nie spływały z prądem zbyt prędko, bo to był chuj nie prąd - na tym etapie życia rzeki woda płynęła jak czas na nudnym wykładzie. Raz... trzy... pięć. Pięć. Mówił że było pół tuzina? Musiał źle policzyć...

Draugdin 08-02-2011 08:28

Wiedźmin nadal siedział mniej więcej w tym samym miejscu z tyłu łodzi. Jedynie najsprawniejsze oko mogło ujrzeć gdzieś na pokładzie przecięte równiutko na pół strzały.

Wiedźmin był spokojny, milczący i wręcz znudzony. Pozornie tylko wyglądał na znudzonego. Jego zmysły pracowały pełna parą choć i tak nie na najwyższych obrotach. Nie potrzebował to tego specjalnego skupienia czy też wysiłków ciała i woli. Tak był skonstruowany. Mutant pozbawiony uczuć o nadludzkich umiejętnościach.

Intrygowała go postać Mariny. Nie była magiczką, jak sama powiedziała, ale z tego co widział umiejętności lecznicze miała opanowane w stopniu ponad przeciętnym. To może być bardzo przydatne.

Stracili jednego człowieka. I tak dobrze jak na zlepek najemników, którzy spotkali się po raz pierwszy dziś rano. Draug jednak nie miał złudzeń co do tego, że ofiar może być więcej. Cóż w końcu przecież do tego nas wynajęto.

Co do jednego wiedźmin nie mógł się nie zgodzić. Zygfryd miał rację. Taka ilość trupów i juchy w wodzie i w tych okolicach mogła zwabić nie jedno paskudztwo. Draug wiedział też, że przy takiej ilości łatwego i podanego wręcz na tacy gotowego już łupu, istniała jedynie niewielka szansa na zaatakowanie przez jakiegoś potwora. Nie można jednak było nie brać tego pod uwagę.

- Skrybo – rzekł w końcu wiedźmin.- Od tego wszelkiego paskudztwa – jak to określiłeś - jestem tutaj ja.

Tom Atos 08-02-2011 09:06

To jednak nie było to. Trudno nazywać rabowaniem tak lichą zdobycz. Polegli mieli po kilka denarów każdy. Razem dało się uzbierać ledwie kilka koron. Bida z nędzą. Nic dziwnego, że napadali na statki. Gołodupcy. Jedyne co było warte uwagi to miecz, jaki znalazł na pokładzie. Na głowni był wybity stempel jednej z mahakamskich fabryk i o ile Bert się znał, nie była to temeryjska podróbka. Zrobił parę młyńców. Miecz był dość lekki i świetnie wyważony. Zacny brzeszczot.
- Hej chłopaki. Pomóżcie mi pozbierać broń. Opylimy w Novigradzie. Kto pomoże będzie miał udział. – zwrócił się z uśmiechem do kompanów.
- Speriga nam kropnęli. Trzeba uradzić co dalej. Może piracka kryjówka niedaleko? Sprawdzimy? Powinni uzbierać co nie co, bo to tutaj to lichota.
Skrzywił się z niesmakiem.
Bert podszedł do nieprzytomnego kapitana i bez ceregieli zaczął przeszukiwać mu ubranie w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Na końcu dał mu w gębę próbując ocucić.
- Hej stary! Obudź się, bo Cię okradną. He, He.
Humor mu dopisywał. Jednak nie poświęcił już mężczyźnie więcej uwagi. O wiele ciekawsi byli wzięci do niewoli piraci.
- Zna się ktoś na torturach? – spytał spoglądając na towarzyszy.
Niespiesznym krokiem podszedł do jeńców.
- Ja tam się nie znam … za bardzo. – stwierdził z rozbrajającą szczerością powoli wyciągając z cholewy nóż.
- Ale paluchy umiem uciąć. To jakże będzie, hę? Po dobroci powiecie, gdzie wasza kryjówka i czemu napadacie łajby kompanii, czy mam robić ten, jak mu tam … manikur.
Brokelen odczekał dla przyzwoitości chwilę, dając jeńcom czas na zastanowienie. Po czym zawołał do krasnoludów.
- Ragnar, Ginnar możecie mi przytrzymać jednego z łaski swojej. Będzie się wyrywał i jeszcze niechcący utnę całą łapę, a tego byśmy nie chcieli. Prawda? – spytał uprzejmie jednego z piratów.
Wziął nóż i zaczął delikatnie pukać czubkiem noża w środek obróconej wewnętrzną stroną do góry dłoni pirata.
- Tu, tu kokoszka jagiełki dziobała. Temu dała na miseczkę. – powiedział przytykając ostrze do kciuka.
– Temu dała na łyżeczkę. – dotknął palca wskazującego.
- Temu dała do garnuszka, temu dała do dzbanuszka. – kolejne palce zetknęły się z ostrzem, ale tym razem nóż przeciął skórę kalecząc ją coraz głębiej.
- A temu najmniejszemu nic nie dała tylko łepek urwała i frrrrr poleciała. – powiedział zabierając się do ucinania palca.

malahaj 08-02-2011 11:07

- No i pozamiatane. - mruknął do siebie Conor lustrując wzrokiem pobojowisko. Dwa trupy po ich stronie, kilkanaście po przeciwnej. Niezły wynik, jak na początek dnia. Obrócił w palcach sztylet Staiberga kilka razy i uśmiechnął się do siebie. Dobrze wyważony, ostry jak brzytwa. Nada się. Jego własny, tez był niczego sobie i czas było go odzyskać, zanim przywłaszczy go sobie, któryś z „kamratów”. Na szczęście Storm nie miał z tym problemów, bo ostrze tkwiło w tym samym miejscu, w którym je zostawił. W brzuchu jakiegoś nieszczęśnika. Wyciągnął je, przyglądając się badawczo broni, czy aby się na kościach jakiś nie uszkodziła. Wyglądało na to, że nie. Za to pirat zaczął coś jęczeć i charczeć, plując krwią na i tak umazany w posoce pokąd.

- Prrrrroszeee.... –
- Och, ależ nie ma sprawy. –
Odpowiedział grzecznie Storm i wbił mu długie wąskie ostrze, przez gardło do mózgu. Szybko, bezboleśnie i skutecznie. Z poszarpanymi bebechami i tak by nie przeżył, tylko dogorywał godzinami.

Wstał, wycierając ostrze w koszule jakiegoś nieszczęśnika i spojrzał na prawiącego mu kazanie gryzipiórka. O potworach jakiś mu gadał, co to do padliny miały ciągnąć. We wszystko jeszcze wmieszał się wiedzmak.

- Co Ty gadasz człowieku? W łeb cie kto walnął czy co? Rozejrzy się po pokładach. Mało masz na nich potworów wszelakich? Tyle, ze bez macek i zębisków. Zresztą, wiedźmak dobrze gada. Jak co przypłynie, to jego działka się będzie tym zająć. Chętnie popatrzę jak zarabia na swoje wynagrodzenie, bo póki co tylko za balast robi. –

Conor uśmiechnął się złośliwie do wiedźmina, kłaniając się kpiąco, po czym ruszył ku większej grupce najemników rozprawiających zapewne o pierdołach.

- Słuchajta chłopy! – mówił na tyle głośno, coby wszyscy mogli go słyszeć, posyłając równie kpiący ukłon, co wcześniej wiedźminowi, w strony jedynej na pokładzie niewiasty, - No i oczywiście szanowna Pani. Koniec rozrywek, trza postanowić co dalej. Po mojemu to będzie tak. Barkę naszą i ta drugą, trza odesłać do Novigaredu. Nie mamy dość ludzi na dłuższa żeglugę, bo naszą załogą, trzeba obydwie obdzielić. Wcześniej jednak pogadamy z tymi tu przyjemniaczkami, coby powiedzieli nam wszytko co wiedza i parę innych rzeczy jeszcze. Razem z barkami poślemy raport, coby nasi zwierzchnicy, wiedzieli, co porabiamy za ich pieniądze i gdzie w razie czego szukać naszych zwłok. – przerwał na chwilę, śmiejąc się z własnego dowcipu.

- My w tym czasie udamy się do siedziby kolegów tych tu dwóch nieszczęśników i zrobimy z nimi porządek. Popłyniemy ich krypą, to weźmiemy ich z zaskoczenia. Tym co przy nich znajdziemy i zyskiem z ze sprzedaży dzielimy się po równo, miedzy tych się bić będą. A może i Kompania za załatwienie ich problemu nam co dorzuci. Kapitan da nam ze dwóch ludzi, coby nam pokazali jak się tą krypą pływa i w drogę. Nie możemy czekać, bo się nam chłopki zwiną, jak ich kompani za długo nie będą wracać.

Co wy na to? –



Conor spoglądał po kolei, po ryjach kolejnych najmitów, ciekawi ilu będzie mu towarzyszyć. Sam miał zamiar wyruszyć, tak czy siak. Jeśli nie po to, aby pozabijać tamtych, to chociaż dowiedzieć się czegoś, co Gruby mógłby uznać za pożyteczne. Czekając na odpowiedz reszty kompani, sam przysiadł się do jeńców.

- Nie przeszkadzaj sobie, ja tylko na chwile do Panów. – rzekł do zabierającego się za obcinanie palców pirata kompana. - Z wami sprawa jest porasta. Albo gracie twardzieli i nic nie gadacie, wtedy idziecie pod nóż i do rzeki, bo zbędnego balastu wieść nie będziemy, albo gadacie gdzie wasza kryjówka, ilu was tam jeszcze jest, hasła i odzewy, generalnie wszystko co wiecie. Wtedy, może, odeślemy was do Novigardu i będziecie mieli okazie wyskamlać życie od Kompani. Niewielka na to nadzieja ale i tak większa niż przy nurkowaniu w rzecze z językiem wywleczonym przez gadało na wierzch. Więc? Tylko szybciej się decydujcie, bo Kompania żąda podpisania się pod zeznaniami a bez palców będzie wam trudno krzyżyki stawiać. –

xeper 08-02-2011 16:01

Po skończonej walce, Shimko z powrotem przelazł na pokład barki, tej którą do tej pory płynęli. Robił to ostrożnie, tak aby się nie poślizgnąć na zakrwawionym pokładzie i nie wylądować w wodzie, na powierzchni której dryfowały zwłoki zabitych w potyczce.

Gdy już znalazł miejsce do siedzenia, zaczął rozmasowywać miejsce, w które został uderzony przez pirata. Bolało jak cholera, ale mógł swobodnie poruszać ręką, więc nie doszło do złamania lub pęknięcia kości. Okularnik zajmował się opatrywaniem rannych. Podobnie dziewczyna, tyle że ona zajmowała się tylko jednookim. Przyglądnął się tej dwójce. Mężczyzna siedział na pokładzie, w rozerwanej koszuli, z obnażonym torsem, a Marina pochylała się nad nim, szyjąc rany. Jej piersi niemal ocierały się o skórę jednookiego. Shimko zastanawiał się czy aby i on nie potrzebuje takiej pomocy. Jednak jego rozważania przerwał skryba, podchodząc do niego i pytając czy nie trzeba mu pomóc.
- Spadaj - odwarknął. - Nic mi nie jest.

Potem spoglądnął z pogardą na wiedźmina, który nie wziął udziału w starciu. Cały czas spędził na pokładzie, przyglądając się jak inni się mordują. I taki cwel dostaje te same pieniądze co ja, zamyślił się nad niesprawiedliwością świata, albo i lepsze bo to „specjalista”. Splunął do wody i ruszył przyglądnąć się jak jeden z jego towarzyszy próbuje wyciągać zeznania z jeńców za pomocą noża.
- Płynę z Tobą - odpowiedział na apel Conora. Potem spojrzał na wiedźmina. - On może wrócić jako eskorta. I tak nic nie robi...

Rychter 08-02-2011 18:34

Walka była skończona. Na deskach pokładu walały się trupy, wszędzie krew, flaki, porozrzucana broń. W tarczy Dallana tkwiło kilka noży i bełtów, po zbroczu klingi ściekała krew. Twarz mężczyzny była skropiona czerwoną posoką. Lyrijczyk dopiero teraz spostrzegł, że podczas starcia któryś ze zbirów zaciął go w ramię. Rana niegroźna, ale w terenie nawet skaleczenie musi być opatrzone i zabezpieczone, by nie wdała się infekcja albo coś gorszego...
Łowca nagród zarzucił na plecy łuk z kołczanem
Ujrzał Eilharta i opatrującą go dziewczynę, widział jak spoglądają na siebie w niedwuznaczny sposób. Uwagę Dallana już podczas walki zwrócił jego miecz.

- Hej! Panie Eilhart, dobrze widzieć żeś pan żywy, choć jak widzę, żadnego z nas wrogi oręż nie oszczędził. - zaczął Dallan siadając obok, podczas gdy dziewczyna kończyła opatrywanie najemnika.
- Mogłaby panienka i moje rany obejrzeć? Niby drobiazg, ale w takich warunkach o gangrenę łatwo. - rzekł wskazując na ramię. Następnie wstał i ukłonił się nisko - Nie przedstawiono nas sobie, Dallan z Lyrii, łowca nagród.

Następnie zwrócił się do jednookiego.
- Jest pan właścicielem pięknej broni. - rzekł patrząc na miecz łowcy - Przednia, mahakamska stal. Rzemieślnik znający się na swym fachu. Mój, spod tego samego młota wyszedł. Miecze jak dwie krople wody podobne, to samo wykończenie rękojeści, głowę dam uciąć, że znak rzemieślnika taki sam u nasady klingi widnieje, tylko mój nieco mniejszy, typowo do jednej ręki. Do tarczy w sam raz. - mówił cały czas prezentując trzymaną w dłoni broń. Dopiero teraz spostrzegł, że ostrze wciąż pokrywa zakrzepła już krew. Obok niego w wywróconym wiaderku leżała mokra jeszcze szmata, którą załoga szorowała dechy pokładu. Bez zastanowienia wytarł stal w łachman.

Ręka była już opatrzona. Dallan po raz kolejny ukłonił się nisko i rzekł:
- Dziękuję panienko za pomoc. Z takimi umiejętnościami byłby z panienki wyśmienity lekarz. Zamiast na tej zapyziałej, niebezpiecznej krypie najemców łatać, pewnikiem panienka nadwornym medykiem jakiegoś księcia a może i króla by była. - przerwał na moment, po czym szczerząc zęby dodał - Jednak jest panienka tutaj, za co losowi wdzięczny jestem, a króliwięta nie wiedzą co tracą.
Ukłonił się po raz ostatni i zostawił ją z Eilhartem.
***

Głos zabrał znany mu już Storm.
~ Jeszcze niedawno mnie o zamach stanu posądzał, a teraz samozwańczo władze chce przejąć, rozkazy wydawać, ludzi po kątach rozstawiać, oceniać kto potrzebny, a kto nie. Sukinsyn.~

- Panie wiedźmin. Ja oceniać pana nie mam zamiaru, ani pouczać. Jednak dlaczego wstrzymujesz się pan przed zabijaniem ludzi. Wszak jak pan Storm rzekł, ludzie często od potworów groźniejsi, wiele jedno od drugiego się nie różni. Człowiek nawet z większą fantazją niż monstrum śmierć zadać potrafi i radość z tego częstokroć czerpie... Wiem, bo łowcą głów jestem, wiele widziałem. Człowiek czy ghul, często to jedno i to samo... Czemuż więc na te ludzkie bestie, co niewinnych marynarzy mordują miecza pan nie podniesiesz? - przerwał na chwilę, po czym uśmiechnął się w złośliwym uśmiechu i dyskretnie wskazał głową na Storma i ściszonym głosem, tak by tamten nie usłyszał, dodał: Za tego tam sam bym zapłacił - po czym wyszczerzył zęby w figlarnym uśmieszku.

Postanowił nie deklarować się co do planu Storma. Chciał najpierw dowiedzieć się konkretów, przesłuchać jeńców i poznać opinie innych najemników.
***

Dallan postanowił spróbować wyciągnąć trochę informacji od jeńców. Okazało się, że Bert zabrał się za wytatuowanego osiłka, którego Lyrijczyk sam wcześniej ustrzelił. Za drugiego więźnia zabrał się Storm, z którym Dallan w gadkę wdawać się nie chciał.
- Zanim pan go wszystkich palców pozbawisz, czy mógłbym? Przydałaby mi się chociaż jedna kompletna ręka. - Dallan nie popędzał Berta, cierpliwie czekał, aż ten skończy przesłuchanie. Pogrzebał trochę w sakwie i wyciągnął długie i cienkie stalowe igły, zaostrzone cienkie blaszki, kleszcze, ściski podobne do tych, używanych przez stolarzy i kilka innych wymyślnych narzędzi. Gdy Brokelen skończył, Lyrijczyk usiadł koło więźnia, sprawdził czy nie będzie w stanie wyszarpywać ręki i ostentacyjnie, poukładał przed więźniem narzędzia. Kiedyś znalazł je u człowieka na którego polował. Nie służyły do zabijania, ale sam ich wygląd paraliżował, często wystarczyło pokazać je ofiarom by te zaczęły mówić. Zastosowania niektórych Dallan nawet nie znał, większości nawet nie użył, wystarczało powiedzieć jak działają.

- Słuchaj, jestem łowcą głów. Wiem jak wyciągać od ludzi informacje. Umiem zadawać ból, a te diabelskie narzędzia mi w tym pomogą. Jeżeli nie powiesz wszystkiego co wiesz, zapoznam cie z nimi. Chcę wiedzieć gdzie macie kryjówkę? Ilu was jest? Jaki macie cel? Kto wami dowodzi? Wszystko... chce wiedzieć wszystko. Zanim zacznę używać moich narzędzi, objaśnie ci dokładnie do czego służą. Te blaszki i igły wkłada się pod paznokieć... niesamowity ból. Tymi kleszczami wyrywa się to co z paznokci zostanie. Cudacznymi śrubami miażdży się palce, po wszystkim nawet w nosie grzebać nie można. Między kleszczami a śrubami, mój przyjaciel Bert mógłby jeszcze obrać palce ze skóry. - jeniec robił się coraz bledszy.
Dallan sięgnął po metalowy pręcik na końcu zakończony czymś w rodzaju kotwiczki.
- To jest ciekawe. Jeden ruch i na tych haczykach zostają mięśnie zwieracza. Problem do końca życia.
Dallan nie znał prawdziwego zastosowania ostatniego narzędzia, ale ta wersja zawsze działała.
- Dobrze, więc zaczynajmy.
Lyrijczyk sięgnął po igły i zaostrzone blaszki. Pierwszą z nich zaczął powoli wbijać pod paznokieć palca wskazującego więźnia. Przesłuchiwany zawył, aż przybrzeżnych szuwarów poderwało się stado ptaków.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:23.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172