lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [autorski, Supernatural] Veritatem Signorum: Venatores (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/11010-autorski-supernatural-veritatem-signorum-venatores.html)

Eyriashka 07-03-2012 02:17

Pokój Magnusa Salandera
 

Pokój Magnusa Salandera był niewiele większy od garderoby w domu Croneliusa, i to jeszcze tej, w której trzymał tylko buty. Co ciekawe, panował w nim absolutny porządek. Wyglądało na to, że każdy, nawet najdrobniejszy element wystroju był idealnie na swoim miejscu. Ponad to, wszystko co znalazł miało charakter czysto utylitarny, zupełnie jakby mieszkał tu manekin - bez uczuć i bez twarzy. Trudno było z tego wnętrza wywnioskować coś na temat Salandera.
Podczas, gdy Cornelius ruszył przeszukiwać szafki, Sullivan omiatał wzrokiem pokój z kwaśną miną, można było odnieść wrażenie, że brzydzi się wszystkim co mieściły te cztery ściany.
Listy, a raczej to co z nich zostało, były w nocniku, wciśniętym głęboko pod łóżko - prócz kilku niewielkich fragmentów - spopielone. Cornelius wygrzebał resztki dwóch kopert i spory kawałek jednego z listów. Salander musiał się mimo wszystko śpieszyć, skoro tak niechlujnie pozbywał się dowodów.
Papier listowy był tani i pozbawiony szczególnych oznaczeń. Ot, najzwyklejsza kartka, zapisana dużym, okrągłym pismem kogoś, kto nie od końca lubi się z piórem.


Poza tą “skarbnicą wiedzy” dokładne przeszukanie pokoju nie dało żadnych rezultatów. Cornelius już miał wychodzić, gdy jego laska nacisnęła na jakąś wyjątkowo skrzypiącą deskę w podłodze i utknęła. Spojrzał w dół i jego brwi powędrowały do góry. Przyciśnięta punktowo deska odkryła przed nim wyjątkowo miłą niespodziankę - ukryty schowek, tuż pod łóżkiem. Schylił się, jak zwykle z trudem i wyciągnął obluzowaną klepkę. Jego oczom ukazała błyszcząca pokrywka jakiegoś słoja. Gdy go wyciągnął, o mało od razu nie upuścił.
W środku, za grubą warstwą pokrytego mistycznymi symbolami szkła, wił się gęsty czarny dym. Magnus Salander trzymał pod łóżkiem demona w słoiku.

Eyriashka 07-03-2012 02:18

Zurich, mieszkanie pani Salander
 
Wyglądało na to, że póki co los sprzyja dzielnej grupie łowców. Popołudniowe słońce grzało, dął ciepły wiatr, zieleń pachniała. Drobna sielnaka, która do tego stopnia poprawiała nastrój młodym sercom Beatrice i Nicholasa, że nie zauważyli dwóch męskich sylwetek oddalających się we wstecznym lusterku automobilu. Coraz odleglejszych, rozżalonych spojrzeń rzucanych przez Oswalda i pełnej konsternacji, a może nawet wstrętu, wyrysowanej na twarzy Xaviera. Każdy z dwójki mężczyzn mógł wyobrazić sobie wiele mniej fortunnych zdarzeń rzutujących na dalszą znajomość, jednak jakimś tajemniczym sposobem, żadna z tych sytuacji nie pojawiła się w wytrąconych z równowagi umysłach. Z drugiej strony, każdy wie, że młodość rządzi się swoimi prawami.

Chmura kurzu i drobnych kamyczków podniosła się w stronę wozu przynosząc lekką ulgę w narastającej frustracji pana Fudo. Mięśnie jego szczęki, zaciśnięte mocno, rysowały wyraźne cienie na twarzy. Pomimo, że nie miał nic przeciwko swojemu towarzyszowi niedoli spojrzenie jakim obrzucił chudego intelektualistę nadal niosło obietnicę śmierci. A przynajmniej porządnego klapsa wymierzonego w jędrne pośladki dziewuchy. Ta myśl pomogła bardziej niż kamyczki.
- Konno uda nam się ich wyprzedzić - ponury uśmiech pojawił się na twarzy mężczyzny jeszcze zanim ruszył pół-biegiem w stronę, nadal osiodłanych, wierzchowców. Taylor zdawał sobie doskonale sprawę, że osoba z takimi wahaniami nastrojów nie należy do osób, którym należy powierzać przywództwo. Jednocześnie wiedział, że innego wyboru nie mają. A satysfakcja jaką odczuł uzmysłowiwszy sobie, że na miejsce dotarli przed miłośnikami motoryzacji, wynagrodziła wszelkie niewygody galopu.


Żółta kamienica znajdowała się w starej części miasta. Figury i ciężkie drzwi z ciemnego drewna o bogatych rzeźbieniach w połączeniu z niegdyś radosnym odcieniem tynku wywoływało dość niepokojący estetycznie efekt. Jako, że na każdym piętrze kamienicy mieszkały dwie rodziny, gniazdko siostry Magnusa musiało znajdować się na trzecim piętrze, tak, że nad sobą miała jedynie niezagospodarowany strych. Na klatce schodowej każdy stopień zdawał się wydawać inny dźwięk w zależności od osoby, która obdarzyła go w danej chwili swoim ciężarem. Ta kakofonia uniemożliwiała dyskretne odwiedziny, tym bardziej, że jak szybko bystrzy Taylor i Zond zdali sobie sprawę, sąsiedzi spod “2” i “3” obserwowali z zainteresowaniem pochód, który jedynie na chwilę zatrzymał się przed drzwiami z mosiężną 6.

Idąca przodem Beatrice pierwszym wdzięcznym puknięciem uchyliła drzwi. Krew. Makabryczna mieszanka zapachu posoki, podbita całodniowym słońcem i zaduchem zamkniętego pomieszczenia w pierwszej kolejności zaatakowała nozdrza młodej kobiety. Większość dam zemdlałaby lub w popłochu rzuciła się w któreś z licznych męskich ramion. Lecz Beatrice nie była żadną pruderyjną trzpiotką. Nim któryś z łowców zdąrzył wyręczyć pannę Valiarde ta zdecydowanym pchnięciem otworzyła drzwi prowadzące do obszernego przedpokoju. Wszystkie palta, futra, szale zostały zrzucone na podłogę. Cel tego zabiegu wyjaśniał list zajmujący aktualnie honorowe miejsce na haczyku. Zawieszona na wysokości oczu kartka białej papeterii. Trzy krótkie zdania. Wyraźnym, pochylonym pismem.
Mamy twoją siostrę.
Przynieś Veritatem o 1 w nocy do parku.
Czekamy przy szachownicy.

Martadiana 07-03-2012 21:36

Opuściwszy siedzibę Zakonu Beatrice skierowała sie do jednego z automobili, które jej ojciec wynajął w Zurychu.
- Dobrze, że przynajmniej nie musimy tłuc się jeszcze dalej pociągiem - powiedziała do Nikka, jednocześnie podając kierowcy kartkę z adresem, po czym, podając rękę mężczyźnie w płaszczu, dodała- nie zostaliśmy sobie właściwie przedstawieni, Beatrice Valiarde.
- Nicolas Zond, miło mi poznać
- przedstawił się młody łowca. - Przyznam że nie miałem jeszcze okazji przejechać się automobilem. Ciekawa maszyna, jaką prędkość potrafi rozwinąć?
Nicco tak naprawdę wolałby konia z poważnymi problemami żołądkowymi, niż taki pojazd. Robiło to-to strasznie dużo hałasu, a gdy za dużo wypijesz to skończysz życie obejmując drzewo i całując korę. Z koniem się dogadasz, a poza tym Nicco był z temperamentu rewolwerowcem i po prostu tak wolał, choć nie dał tego po sobie poznać.
- Proszę mi wybaczyć - wdzięcznie roześmiała się Beatrice, wsiadając do środka - niestety moje zainteresowanie tymi pojazdami ogranicza się do korzystania z nich. O więcej szczegółów, proszę pytać mężczyzn.
- Rozumiem i wybaczam
- odpowiedział z szarmancką wyrozumiałością Nicco wsiadając za łowczynią. - Jak mógłbym nie wybaczyć tak uroczej damie? Zamiast tego chętnie posłuchałbym o pani. Domyślam się że jest pani łowcą ze względów rodzinnych, prawda?
Odpowiedziała uśmiechem na komplement.
- Och, trzeba sprostować, nie jestem łowcą. Ojciec nigdy nie chciał, bym się parała tym zajęciem, gdyż jego zdaniem, jest to zbyt niebezpieczne dla damy - przewróciła oczami - Mimo to, tak. Można powiedzieć, że to rodzinny interes. Co pana natomiast skłoniło do zajęcia się taką profesją? - podczas podróży uważnie obserwowała ulice i mieszkańców miasta, od czasu do czasu spoglądając na towarzysza.
- Widzę że wiele nas łączy, mój ojciec był łowcą, ale ja dowiedziałem się tego już jako nastolatek. Matka zginęła z rąk wampira, gdy miałem pół roku. Ojciec zrezygnował z polowań i wraz ze mną osiedlił się w koloniach zza oceanem. Mieszkało się tam spokojne dopóki nie spotkało mnie to:
Nicco ochylił koszulę pokazując lewe ramię. Były tam jasne blizny po pazurach. Wyglądały trochę jak niedźwiedzie, ale były szerzej rozstawione.
- To był wendigo, bardzo głodny i o słabych nerwach. Tylko dlatego przeżyłem. Było to też moje pierwsze polowanie. Ojciec do końca chciał bym gdzieś się osiedlił i założył rodzinę. Jednak ja byłem uparty i wyjechałem do starego świata, by pójść w jego ślady. W pewnym sensie również kontynuuję rodzinne tradycje.
Miło było tak siedzieć i po prostu rozmawiać. Mimo iż dalej prowadził tradycyjną grę pozorów, nie odsłaniając wszystkich kart, ale przynajmniej nie kłamał. Podał tylko mocno okrojoną wersję prawdy.
- Przykro mi z powodu pańskiej matki - zamikła na chwilę, po czym dalej wpatrzona w uliczny gwar kontynuowała już raźniejszym tonem - Gdy miałam dziewięć lat jakieś świeże wampirzątko wdarło się do naszego domostwa, i w ten oto sposób, przypadkiem, została dokonana introdukcja.
Podróż mijała przyjemnie i swobodnie.
Karl Sanders- Of the sleep of ishtar - YouTube

Automobil zatrzymał się pod jedną z kamienic, a kierowca z ukłonem otworzył im drzwi, podając Beatrice pomocną dłoń przy wysiadaniu.
- Zatem, czy jest pan gotowy na miłą pogawędkę przy herbatce z panną Cecylią? - zapytała z uśmiechem godnym niewiadomo anioła, czy też diabła. W ogóle jej twarz często rozjaśniał uśmiech, jak na osobę ubierającą się wyłącznie w czarne suknie.
- Oczywiście. Delikatnie i z wyczuciem - powiedział wysiadając.

Dragor 08-03-2012 16:47

Młody łowca spojrzał na kartę i wrócił do miejsca gdzie była plama krwi. Bezceremonialnie znużył końce palców w posoce. Po stopniu skrzepnięcia potrafił powiedzieć kiedy krew wylądowała na podłodze biorąc oprawkę na temperaturę. Z kolei zapach wskazywała czy pochodziła od człowieka, czy czegoś innego.
Potem wrócił do pokoju ocenić bałagan. Z góry mógł powiedzieć że ktoś tu czegoś szukał i nie był to obrazek po walce. Dziewczynę musieli szybko spacyfikować.
Nie trzeba było być detektywem, by domyśleć się czego tu szukał napastnik. Nikko jak zwykle miał rację, trop nawet niezbyt świerzy może okazać się bardzo przydatny.
- Pani Beatrice, lepiej żeby pani wróciła do sieiby Zakonu - powiedział łowca. - Przy okazji, nie wiem pani gdzie w tym mieście można zagrać w szachy na świeżym powietrzy?
Wiedział gdzie jest park, ale nie miał pojęcia gdzie jest ta przeklęta szachownica.

Ozo 09-03-2012 19:34

Oswald nie był specjalnie zadowolony, gdy dwójka łowców odjechała bez niego. Był jednak sam sobie winien. Mógł odezwać się wcześniej, a nie pogrążać się w bezsensownych rozważaniach. Przynajmniej nie był sam. Obok niego stał bowiem mężczyzna, który również nie wydawał się szczęśliwy. Był nawet zły. Ściślej rzecz ujmując sprawiał wrażenia, jakby właśnie chciał kogoś zamordować. Tylor zaczął się martwić o swoje bezpieczeństwo. Przez chwilę modlił się nawet w duchu, by jego towarzysz niedoli nie zrobił niczego głupiego. Owszem, rozumiał go – sam też najchętniej wyładowałby jakoś swoją frustrację – wolał jednak nie stawać na drodze rozwścieczonego łowcy.
Konno uda nam się ich wyprzedzić – powiedział mężczyzna, uśmiechając się w dość nieprzyjemny sposób.
Już po chwili półbiegiem kierował się w stronę dwóch koni stojących nieopodal. Oswald nie wiedział co ze sobą zrobić. Trochę obawiał się towarzystwa mężczyzny, jednak wiedział, że właściwie nie ma innego wyjścia. Musiał dostać się do mieszkania siostry Salandera, a „pożyczenie” wierzchowca było najszybszym sposobem by to zrobić. Westchnął i pokręcił głową, nie wierząc, że za chwilę zrobi to co planuje.
Poczekaj na mnie! –krzyknął i również podbiegł do jednego ze zwierząt.
Wejście na konia nie było dla niego łatwym zadaniem. Nie był to co prawda jego pierwszy raz, jednak nigdy nie był dobrym jeźdźcem. Gdy w końcu wgramolił się na grzbiet i usadowił w siodle, otarł pot z czoła.
Możemy jechać – wyszeptał po czym powoli zaczął sobie przypominać jak prowadzić konia.
Szło mu całkiem nieźle i już po chwili galopował z całkiem normalną prędkością. Postanowił jednak, że będzie musiał częściej rezygnować z wygody powozów i innych środków transportu, by lepiej radzić sobie w podobnych sytuacjach.

Po chwili obaj mężczyźni byli już na miejscu. Oswald z ulgą zsiadł z konia i wymasował obolałe pośladki.
Naprawdę powinienem poćwiczyć – powiedział do siebie w myślach.
Towarzysz niedoli Oswalda okazał się mieć rację i obaj musieli poczekać jeszcze na parę podróżującą najnowszą zdobyczą techniki. Tylor śmiał się w duchu przekonany, że takie maszyny nigdy nie wejdą do powszechnego użytku.

Gdy tylko wszyscy byli już na miejscu, zaczęli wchodzić po schodach. Oswald przepuścił każdego wchodząc do kamienicy jako ostatni. Musieli wejść niemal na samą górę budynku. Skrzypiące schody i odgłos butów zaalarmowały już pewnie wszystkich mieszkańców. Oswald parę razy miał nawet wrażenie, że słyszy jakieś szuranie zza drzwi. Widocznie dość wścibscy lokatorzy musieli dokładnie przyjrzeć się tym, którzy zakłócają ich spokój. Jedyna kobieta wśród całej czwórki dotarła przed odpowiednie drzwi jako pierwsza. Z tego powodu to w jej udziale przypadł honor zapukania w nie. Drzwi ustąpiły jednak po pierwszym „ciosie” uchylając się nieco. Coś było nie tak. Nie przejmując się tym jednak specjalnie kobieta otworzyła drzwi jeszcze szerzej. Właśnie wtedy do nosa Oswalda dostał się nieprzyjemny, duszący zapach. Dla pozostałych łowców być może był to chleb powszedni, dla niego jednak – i jego żołądka – zapach był wyjątkowo trudny do zniesienia. Na szczęście był przygotowany na taką okoliczność. Z kieszeni płaszcza wyciągnął chusteczkę i pokropił ją odrobiną perfum, by następnie zasłonić nią sobie nos i usta. Sztuczka, o której przeczytał w jakieś książce okazała się działać idealnie. Jego żołądek przestał się skręcać, a on mógł wejść do środka. Wewnątrz panował chaos. W oczy jednak od razu rzucała się kartka zostawiona na haczyku. Notka zawierała krótką informację przeznaczoną prawdopodobnie dla oczu pana Salandera. „Para z automobilu” stoczyła krótką kłótnię, po czym razem wyszli z kamienicy. Zupełnie jakby Oswalda i jego towarzysza tam nie było. Jeżeli tak wygląda współpraca między łowcami, to Tylor zrozumiał właśnie dlaczego większość z nich pracuje w samotności.
Pan wybaczy – zwrócił się do Xaviera. – ale muszę odwiedzić jeszcze jedno miejsce, zanim udam się do tego parku. Być może spotkamy się na miejscu – dokończył uśmiechając się przyjaźnie.

Już po chwili zbiegał po schodach z nadzieją, że „jego” koń jest jeszcze na dole. Miał szczęście, zwierzęta bowiem nie ruszyły się ani o krok. Szybko wskoczył więc na siodło – tym razem poszło mu już o wiele lepiej – i ruszył w miasto. Coś nie do końca pasowało Tylerowi. Jeżeli Salander sprzedał duszę diabłu, to dlaczego nie oddał księgi demonom zaraz po jej skradzeniu? Dlaczego ktoś musiał włamywać się do mieszkania jego siostry i zostawiać dla niego ten liścik? A może tak naprawdę mężczyzna ukradł wolumin z jakichś innych powodów? Miał za mało informacji. W tej chwili wszystko było możliwe i niczego nie mógł być pewien.

***

Znalezienie kościoła okazało się całkiem łatwym zadaniem. Zostawił konia w jakimś spokojnym miejscu nieopodal. Zaraz po zejściu pogłaskał go w szyję.
Nawet nie wiesz jak bardzo mi pomagasz – zwrócił się do niego szeptem.

Kościół stał otwarty. Wewnątrz było ciepło i trochę duszno. W ławach siedziało kilka osób, modląc się w ciszy. Oswald miał szczęście, bo przy ołtarzu stał ksiądz, który zajmował się prawdopodobnie spowiadaniem wiernych. Tylkor podszedł do niego i spokojnym głosem wyszeptał:
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
Na wieki wieków. Amen. Co Cię do mnie sprowadza, synu? – jego głos również wydawał się spokojny i w jakiś sposób podnosił na duchu.
Ojcze – zaczął Oswald, nie do końca pewny jak poprowadzić rozmowę. – Mam trochę nietypową prośbę. Czy mógłbym od ojca dostać trochę wody święconej?
Kapłan milczał przez chwilę.
Do czego ci ona potrzebna? Wiesz chyba, że to nie jest jakaś zabawka? – stał się nieco nieprzyjemny.
Oczywiście ojcze – musiał teraz na szybko wymyślić jakąś wiarygodną historyjkę. – Chodzi o to, że moja siostra jest ciężko chora. Ma gorączkę ale sama nie chce jeszcze przyjmować pomocy ani lekarzy, ani namaszczenia kapłańskiego. Uważa, że sama sobie poradzi z chorobą. My z mamą bardzo się o nią martwimy... Wierzymy też, że gdybyśmy mogli skropić jej czoło odrobiną wody święconej, to z pomocą ducha świętego na pewno szybciej udałoby jej się zwalczyć gorączkę – Tylor był całkiem zadowolony z wymyślonego kłamstwa.
Ksiądz nie wydawał się jednak do końca przekonany.
Oczywiście moja rodzina złożyłaby odpowiednią ofiarę na rzecz kościoła.
Taak... Myślę, że masz szczere intencje, synu. Poczekaj tu chwilę.
Kapłan udał się na zakrystię, by po chwili powrócić ze szklaną buteleczką świętego płynu.
Dziękuję – przyznał Oswald wręczając księdzu kilka monet.
Uklęknął, przeżegnał się i po zmówieniu krótkiej modlitwy wyszedł z kościoła.

***

Na jego szczęście koń ponownie czekał na swoim miejscu. Teraz pozostało mu jedynie zdobyć jakąś farbę albo kredę, cokolwiek czym mógłby w parku rozrysować odpowiednie symbole. Po drodze do jakiegoś odpowiedniego sklepu pytał ludzi o drogę do parku z szachownicą. Po niecałych dwudziestu minutach miał już wszystko czego potrzebował. Spojrzał na zegarek podarowany mu kiedyś przez ojca. Miał jeszcze sporo czasu, więc nie musiał się śpieszyć. Musiał zostawić konia gdzieś po drodze tak, żeby nie zwracał on na siebie uwagi. W parku planował znaleźć innych łowców, którzy – jak mniemał – również wybrali się w tamto miejsce. Nie chciał wdawać się z nimi w rozmowę... Po prostu wolał wiedzieć, że tam są. Mając ich po swojej stronie czułby się bezpieczniej. Zastanawiał się w którym miejscu namalować pentagram. Okrąg dookoła szachownicy byłby zbyt oczywisty. Może wystarczyłoby zabezpieczyć kilka dróg prowadzących w stronę wspomnianej planszy do gry? Tak, to był całkiem dobry pomysł. W duchu cieszył się, że zbliżała się już jesień. Dzięki temu park powinien być zasypany kolorowymi liśćmi, dzięki którym ukrycie pentagramów nie powinno sprawiać żadnego problemu.

F.leja 14-03-2012 00:57

HAUPTBAHNHOF ZURICH


Zadanie Alexandra nie było przesadnie skomplikowane. Krótka wycieczka na dworzec i jedno proste pytanie. Chciał to załatwić szybko i sprawnie.
Budynek dworca w Zurichu był nowy, czysty i pełen ludzi. Codziennie musiały się tędy przewijać dziesiątki podróżnych. Przyjeżdżający, odjeżdżający, ludzie którzy przyszli pożegnać albo powitać bliskich. Alexandrowi przeszło przez myśl, że wyłapanie jednej osoby z tego tłumu może nie być takie znowu proste. Mimo wszystko postanowił spróbować. Nogi od razu zaniosły go do biura dyrekcji.
Mosiężna tabliczka na drzwiach potwierdziła, że znalazł odpowiedni gabinet. Zapukał, odpowiedział mu dojrzały kobiecy głos. Wszedł, zaproszony przez sekretarkę, do pomieszczenia, w którym znajdowało się coś na kształt poczekalni. Szczęśliwie nie było tam nikogo prócz siedzącej przy biurku pracownicy Hauptbahnhof.
Pan dyrektor zaraz pana przyjmie – ciekawa polityka, sekretarka nawet nie spytała go o nazwisko, czy cel wizyty. Co prawda była mocno skupiona i zafrasowana na grubym pliku dokumentów, ale Alexander uznał to za rażący brak profesjonalizmu. Po chwili kobieta wstała i ruszyła do biura dyrektora. Z pozostawionego niechlujnie na biurku pliku dokumentów wypadła jedna samotna kartka i poszybowała prosto pod stopy czekającego z niecierpliwością Alexa. Młody mężczyzna schylił się by ją podnieść, a jego wzrok przykuł tytuł dokumentu i kilka danych, które rysowały obraz ludzkiej tragedii: Zaginęła, Ava Hubner, lat osiem, peron trzeci.
Alexandrowi nie było jednak dane rozważanie, cóż takiego mogło się przydarzyć małej Avie, sekretarka zaprosiła go do gabinetu gdzie czekał na niego starszawy, siwiejący już gentleman, ledwo widoczny zza sterty papierów, planów, książek i … niedojedzonych jabłek. Dyrektor Hauptbahnhof, Albrecht Gardner wyglądał na przemęczonego i strapionego. Alexander nie miał jednak czasu, ani ochoty, litować się nad starszym panem.



- Ach – uśmiechnął się zdejmując okulary i rozmasowując nasadę nosa – Młody Pan Vallarde, w czym mogę pomóc?
Gdy Alex przedstawił mu swoją prośbę, Gardner westchnął i ponownie zaczął rozmasowywać nos.
- To będzie trudne – stwierdził wreszcie – Widział pan jaki mamy ruch? Byłoby lepiej gdyby przyniósł pan ze sobą jakieś zdjęcie. Może wtedy … - wypowiedź przerwało dyrektorowi głośne trzaśnięcie drzwi. Do gabinetu, nie zważając na nic, wparowała młoda kobieta, w staroświeckiej i lekko znoszonej sukni. Wyglądała na zrozpaczoną. Alex spodziewał się, że zaraz zemdleje. Ona jednak przepełniona była siłą, jaką może czuć jedynie matka, gdy jej dziecko znajduje się w niebezpieczeństwie.


- Proszę natychmiast rozkazać zatrzymać wszystkie pociągi – jej głos łamał się i uderzał w histeryczne tony, jednak dama nie miała zamiaru przerywać – Moja córka, Hannah, ma osiem lat, została uprowadzona na pańskim dworcu – oskarżała. Alex czekał na profesjonalną reakcję dyrektora, ten jednak zaskoczył go niezmiernie. Zbladł niczym ściana, jakby miał się pochorować.
- Słodki Jezu – jego słowa były niewiele głośniejsze od szeptu – Tylko nie to. Znowu?
Atmosfera w pokoju stężała tak, że można ją było ciąć nożem.
- To już szósta – pisnęła sekretarka, która wbiegła do pomieszczenia zaraz za młodą matką – I ani śladu … nawet świadków. Co my zrobimy panie dyrektorze? Co my zrobimy?

Eyriashka 14-03-2012 01:22

Wnętrze mieszkania Cecilii Salander
 
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=v-jB8GM3o0c&feature=related[/MEDIA]

Z przedpokoju łowcy mogli udać się w dwie strony. Mieszkanie zaprojektowano tak, by służba nie przeszkadzała mieszkającemu tu państwu, a korytarz stanowił granicę między dwoma regionami. Drzwi po lewej prowadziły do salonu, a dalej do sypialni i łazienki. W tych komnatach chociaż szafy wybebeszono, meble poprzewracano, lustra zbito, a obrazy zdjęto ze ścian i porozcinano, nie dało się dojrzeć żadnych śladów krwi. Łowcy mogli podjąć decyzję o dokładnym przeszukaniu mieszkania. Może by im się powiodło i znaleźli by coś czego agresorzy nie zauważyli. Może...

Drzwi odchodzące od korytarza w prawo prowadziły do kuchni. Pierwszy łowca, przekraczający próg tego pomieszczenia musiał uważać. Podłoga nadal pozostawała dość śliska pod skrzepniętą posoką. Kafelki kuchennej posadzki zostały, dosłownie, oblane litrami krwi. Taka ilość nie mogła należeć do tylko jednej kobiety oznaczało to, że nie tylko panna Salander wykrwawiała się w tym miejscu. Odpowiedź mogła kryć się za niskimi drzwiczkami tuż obok spiżarki, za którą kryła się malutka komórka z wąskim łóżkiem służącej i kilkoma przedmiotami osobistymi.

Obserwując ślady nie trzeba było być geniuszem, by wywnioskować jak wyglądała scena podczas ataku, przynajmniej co do ruchów kobiety, której dłonie, niesamowicie wąskie i o długich palcach, znaczyły burgundowe ślady po szafkach. Cofała się i macając za czymkolwiek czym mogła by się obronić. Może napastnik do niej przemawiał? Może ona wrzeszczała. Jednak w pewnym momencie ślady zarówno dłoni jak i bosych stóp urywały się, aż do naprzeciwległej ściany, gdzie znajdowały się dwie krwawe aureole. Nierównoległe linie znaczone przez zakrwawione włosy odcisnęły się niczym stempel na białej ścianie.

W pobliżu drzwi przy framudze widać było 7 pogłębiających się linii nie pozostawiających wiele miejsca dla makabrycznych wyobrażeń. Kobieta broniła się, a gdy bitwa dobiegła końca w akcie desperacji wbiła paznokcie w wapienną ścianę i kurczowo postanowiła się jej trzymać.

Martadiana 14-03-2012 01:59

Beatrice również weszła głębiej do mieszkania, by przyjrzeć się całości.
- Panie Nikko, pan raczy żartować -zdecydowanie nie miała zamiaru iść się schować, na boga, cała zabawa ominęłaby ją wtedy - nie wiem, jeszcze. Skoro pan wie, gdzie jest park, trzeba się tam wybrać i szachownicę znaleźć.
Kobiety! Zawsze pchają się tam gdzie nie trzeba.
- Nie żartuję, tylko martwię się o pani bezpieczeństwo. - Poza tym czuł bym się pewniej będąc sam. - I dlaczego mnie pani zawała Nikko? - Nie przypomniał sobie by przedstawił się z przezwiska jakie nadał mu niegdyś Joe Pędzący Wiatr.
No i jeszcze chciałbym zobaczyć cię chowająca się po krzaczkach w tej kiecke, pomyślał Nikko. Wytarł palce o porzucony na ziemi szal zastawiając się dlaczego ludzie mają takie problemy z kobietami w spodniach? Wygodniej przecież jest i łatwiej nawet takie uszyć, więc w czym problem?
- To nie o mnie powinien pan się martwić. Musiałam podsłyszeć to pańskie zawołanie. Chodźmy, czas leci. - skierowała się w stronę drzwi. Mogła się tego spodziewać, kolejny mężczyzna, który najchętniej to pewnie wysłałby ją, by całe dnie siedziała wyszywając hafty i nie wchodziła mu w drogę.
Skąpikowane się to robi... Nikko zalknął bezgłośnie i ruszył za dziewczyną. Ciągle mu to nie dawało spokoju. Skąd wiedziała...?
W milczeniu doszli do automobilu, a Beatrice kazała kierowcy zawieźć ich do parku. Po pewnym czasie znaleźli się przed jednym z najpiękniejszych miejsc, jakie zdarzyło jej się w życiu widzieć, poświęciła chwilę na przyjrzenie się i podziwianie zadbanych krzaków i ścieżek, rosnących w idealnych rzędach kwiatów, lecz zaraz skupiła się na celu. Podeszła do stojącej nieopodal kobiety z dzieckiem i zapytała:
- Przepraszam bardzo. Czy może mi pani powiedzieć, gdzie w tym parku jest szachownica?
Kobieta, do tej pory skupiona na dziecku, lekko zdezorientowana spojrzała na Beatrice zamglonym wzrokiem. Widząc damę, na pierwszy rzut oka godną szacunku, uśmiechnęła się i wskazała drogę.
Szachownica, jak się wkrótce okazało, była punktem bardzo popularnym. W godzinach popołudniowych kłębiły się tam tłumy businessmanów. Beatrice rozpoznała kilku dostojników, których jej ojciec przyjmował w interesach do swojego gabinetu. Połączeni w drobne towarzyskie grupki pogrążyli się w rozmowie tylko od czasu do czasu spoglądając w stronę dwóch mężczyzn rozgrywających partię królewskiej gry.

Dragor 14-03-2012 20:44

im weszli na teren parku Nikko szczelnie zapiął zwykle luźno powiewający płaszcz kryjąc wiernego colta uwieszonego przy pasie. Przy okazji szukał wzrokiem miejsca, gdzie mógłby w późnych godzinach skryć się i czekać na rozwój sytuacji.
Noże do rzucana ukryte pod poszewką płaszcza były dobrze dostępne, więc w razie czego nie był bezbronny. W kieszeni flaszka z wodą święconą, a zatem wszytko na miejscu. Nikko podrapał się po karku, a jego place natrafiły na rzemień na którym wisiał pewien amulet. Rewolwerowiec prawie o nim zapomniał. No, ale to raczej pamiątka niż faktyczna ochrona. Z resztą sam nie wiedział.
Beatrice zobaczywszy szachownicę znalazła wolną ławeczkę i usiadła nieopodal, uważnie rozglądając się dookoła. Miejsce to wydało się jej idealnym niemal, jeśli chodzi o spędzenie popołudnia na inteligentnej rozrywce w wyszukanym gronie, próbowała domyślić się powodu, dla którego miałobyć też stanowić odpowiednią przestrzeń na nocną schadzkę.
Szachownica znajdowała się na placu. Osłonięta od ciekawskich oczu drzewami i krzewami, tworzącymi przyjemny i stosunkowo intymny zagajnik. Oczywiście jeśli by nie brać pod uwagę tłumów aktualnie oblegających jej otoczenie. O pierwszej w nocy zarówno jedna, jak i druga strona spotkania będzie mogła bez problemu ukryć swoje asy wśród gałęzi. Kto wie? Może już nawet część atutowych postaci tutaj siedziała i obserwowała łowców?
- Mamy jeszcze sporo czasu, czy ma pan jakieś propozycje co powinniśmy zrobić? Sugerowałabym tylko, by sprawdzić w zakonie czy nie wrócił już mój brat, bądź ktoś inny, by powiadomić co się stało, i, może wziąć jeszcze kogoś nocą. - rzuciła Beatrice do Nicholasa, gdy w końcu chcąc nie chcąc, usiadł obok niej na ławeczce. Mówiąc do niego przyglądała się otoczeniu analizując twarze znajdujących się tu osób, ale cały czas pogodnie się uśmiechając oraz sprawiając idealne wrażenie, że przyszła do parku dla chwili relaksu wśród przyrody.
- Jak zwykle, znaleźć miejsce do obserwacji i czekać cierpliwie. W świetle dnia obserwować otoczenie w poszukiwaniu nie pasujących do siebie elementów... - rzucił łowca rozglądają się. - Widzę... trzy miejsca które się do tego nadają. Teraz niedyskretne pytanie. Czy dysponuje pani parą spodni i wygodą koszulą w swoim rozmiarze? Najlepiej w ziemistych kolorach.
Twarz Beatrice skrzywiła się w niezadowoleniu, nie pamiętała kiedy ostatnio założyła coś kolorowego. Nie mogła. Czuła, że gdy tylko przyodzieje się w coś barwy innej niż czarna, postąpi nie w porządku, gdyż pamięć męża, była dla niej świętością. Z drugiej strony natomiast, rozumiała powagę sytuacji i stwierdziła, że sprzeciwianie się tutaj, będzie po prostu nierozsądnym kaprysem, co samo w sobie nie jest niczym złym, ale teraz może tylko zaszkodzić.
- Jeszcze nie, proszę mi dać pół godziny. Rozumiem, że spotkamy się za ten czas w tym miejscu. Tylko proszę nie próbować numerów z chowaniem się również przede mną - zamikła na chwilę wpatrując się uważnie w twarz rozmówcy - Po drodze wstąpię do zakonu poinformować o odkryciu i naszych planach, więc może lepiej ustalmy spotkanie tutaj za godzinę.
Nikko wzruszył ramionami i usiadł na ławce. Za kilka godzin ukryję się w gałęziach pobliskiego drzewa. Na prawdę, miejsce było wręcz idealne do zasadzki. Przyjemniej z jego punktu widzenia.

Velg 14-03-2012 22:19

Cornelius gwizdnął cicho. Demon w słoiku... To było Coś. Tyle, że nie mógł tego wykorzystać zbyt jawnie - choćby ubijając demona. Otwarta prezencja demoniczna w siedzibie Zakonu stanowiłaby gwóźdź do trumny Magnusa.

- Chłopcze, sprowadź Sullivana... - popchnął jakiegoś służącego.

Kiedy Callum wszedł, Valiarde siedział już na łóżku. Nie powiedział nawet jednego słowa - jedynie dał palcem znak, aby Sullivan był cicho i nacisnął laską na odpowiednią deskę, ukazując słoik.

Wyglądało to jakby sędziwy mężczyzna w ciągu kilku sekund postarzał się o dodatkowe 10 lat. Początkowo jego oczy zwęziły się chcąc zrozumieć na co właściwie patrzy, a gdy zrozumiał twarz wydłużyła się, natomiast zmarszczki pogłębiły rysując się wyraźnie na czole grubymi bruzdami. Zgrzyt zębów był zapewne kropką postawioną po wiązance przekleństw jakie pojawiły się w umyśle Łowcy.
- Trzeba to zneutralizować.
- Jasne. Przemycisz to jakoś na zewnątrz? – spytał się przyjaciela, patrząc na niego z troską. Demon demonem, ale Callum nie potrzebował dodatkowej konfrontacji. Na zewnątrz mogli to cicho poddać egzorcyzmom.
Callum przykucnął i wziął ostrożnie do ręki słoik. Dym wściekle zawirował we wnętrzu szklanego naczynia.
- Nie ma powodu, by wynosić to poza teren Zakonu. Tutaj zabezpieczenia są znacznie mocniejsze, poza tym będę musiał zdać raport z tego... znaleziska. Nie wiem co to za demon, jednak poradzę się innych łowców. Ten demon może mieć wiele informacji na temat Salandera.
- Tu nic więcej raczej nie znajdę, więc możemy równie dobrze poczekać na powrót pozostałych - wzruszył rękoma Cornelius. Jeśli Callum chce tak to załatwić, niech ma.
Łowca pokręcił głową odpędzając ten pomysł.
- To marnotractwo czasu. Czy jesteś pewien, że wrócą?
- Moje dzieci wrócą na pewno. Ale jeśli nie chcesz czekać, to prowadź do sali, gdzie to zazwyczaj robisz - stwierdził.
- Wybacz, przyjacielu. To nie wycieczka. Są sale, które pozostają zamknięte dla oczu gości. - Sullivan dźwignął się na równe nogi z takim wysiłkiem jakby naczynie było pełne ołowiu - Nie wiem ile to czasu zajmie. Niektóre demony współpracują, inne - nie. Czy chcesz poczekać tutaj w Zakonie czy wrócisz wraz ze swoimi dziećmi i informacjami odnośnie postępów?
- Tak, poczekam.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:28.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172