lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [Autorskie/Anime Storyteling] Gdy umysł spowija mrok. [+18] (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/11632-autorskie-anime-storyteling-gdy-umysl-spowija-mrok-18-a.html)

Fiath 21-12-2012 20:31

Przepis na informacje
czyli (nie)groźni bandyci i wieprze.
- Świnioludź!? - oczy Gorta rozszerzyły się, a dłonie rozluźniły gdy tylko zorientował się że wieprz nie jest w najmniejszym stopniu zainteresowany walką. - Co tutaj robi śwnioludź? I co to jest ten arh-he-heo-coś-tam? - zapytał murzyn, powracając jednocześnie do torturowania chudzielca. Najwyraźniej pół-ludzie pół-zwierzęta nie podniecały go już tak mocno jak elfy, czy też wampiry.
- A ty gadaj gdzie jest Puszka!!! - wielkolud wrzasnął w twarz swojemu jeńcowi, obryzgując go śliną. - Jak mi tyle powiesz, to Słowo Pirata że puszczę cię wolno!
Z miny Gorta ciężko było wywnioskować czy “Słowo Pirata” było czymś czemu warto byłoby zaufać, czy też nie, jednakże na pierwszy rzut oka wydawało się że mówi poważnie o uwolnieniu chudzielca, a widać było że ktoś taki jak on nie był zbyt dobry w blefowaniu.
- Ręka w górę kto chce schabowe na obiad... - powiedziała Shiba słodkim głosem opierając przerośnięty tasak o swoje ramię.
- Archeolodzy zajmują się badaniem ruin i pozostałości przeszłości. - Wyjaśniła Gortowi po czym uśmiechnęła się do świni. - Nie sądzę abyś był groźny więc w sumie to może się wyspowiadasz? Jak tu wlazłeś i skoro jesteś archeologiem to czy masz jakieś materiały o tym miejscu? - Uśmiechnęła się - Jak będziesz bredził trzy po trzy to ładnie obrobię twoją karkówkę przed kolacją. Jedzenie przywraca energię a Gort tutaj wygląda na lekko zużytego. - skinęła głową na murzyna którego zdrowiem może jednak nie trzeba było się aż tak przejmować.
- Nie smakowałbym wam! Na pewno, mam bardzo tłuste mięso! -mówiąc to wieprz ponownie zakwiczał i jeszcze bardzie skulił się w sobie. - Wszedłem tutaj tunelem, którego używali niegdyś robotnicy do odbierania zapasów. A o miejscu mam głownie domysły ale jeżeli chcecie mogę się nimi podzielić. -odparł prosiak uśmiechając się jak typowy szkolny lizus, próbujący przypodobać się silniejszym od siebie.
W tym czasie chudzielec spojrzał na Gorta mrużąc oczy. - Zabiłeś mego kompana i myślisz że uwierzę w to że mnie wypuścisz? -zapytał z wyraźną drwiną w głosie.
Murzyn w jednej chwili zatrzymał rękę z piórkiem i spojrzał w oczy pojmanemu.
- Jaki jest sens zabijać ludzi których już raz się pokonało? - odpowiedział mu z powagą jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. - Poza tym lepiej pomyśl co ci zrobię jeśli nie zaczniesz gadać. Zabiłeś mojego nakama, więc jeśli w zamian pomożesz mi ocalić drugiego, to cię wypuszczę. Ale jeśli dalej będziesz trzymał gębę na kłódkę, to zamknę cię w ciasnym grobowcu tak głęboko pod ziemią, że nikt nie usłyszy twoich krzyków..
Chudzielec przez chwile mierzył murzyna wzrokiem po czym westchnął i odparł. - Wasz towarzysz jest u naszego obecnego szefa, nie sądzę by jeszcze żył.- mówiąc to głową pokazał na korytarz który obrał wcześniej Faust i Sashi.
- COOOOOO!? - wrzasnął niespodziewanie rozwścieczony Gort. - Mówisz, że tamten Blondas mnie uprzedził!? Niewybaczalne!!!
Murzyn wypuścił nagle trzymany w dłoni łańcuch i puścił się sprintem przez wskazany korytarz, wyrzucając przedtem za siebie kamienny klucz otwierający kajdany, który wylądował dokładnie w takiej samej odległości od chudzielca, jak i od Shiby. Cóż, jeśli kompani pirata chcieli zadać jeńcowi jeszcze jakieś pytania, to musieli działać naprawdę błyskawicznie, biorąc pod uwagę prędkość z jaką poruszał się człowiek-pająk.
Shiba szybko machnął ręką a jego tasak zmienił się w włócznie lądującą na kluczu.
Właśiciwe to niebieskoskóra nie wiedziała zbyt wiele o pochodzeniu jak i lokacji.
Miała zamiar zdeptać klucz aby zostały z niego kamyczki i podyskutować sobie z postacią jeszcze jakąś chwilę.
Wieprz to wieprz. Wydaje się być strasznym przypadkiem choć co prawda niebieskoskóra poczuła się zirytowana faktem że mogła uniknąć zmoczenia jedynych ubrań tyle razy.
- Właściwie co ty, pływacy i ten twój szef tutaj robicie? Kompleks miał być opuszczony a na bagiennego stwora mi nie wyglądasz.
- A słyszałeś o słowie kryjówka? -prychnął chudzielec, który już poderwał się by dopaść klucz, jednak wtedy opadł na niego but Shiby. - Jesteśmy... byliśmy Barakunaki, potrzebowaliśmy bazy wypadowej. Znaleźliśmy to miejsce, gdzie to natrafiliśmy na tego dziwaka, który potem został naszym szefem.- odparł zrezygnowany oprawca i ponownie usiadł na ziemi.
-Więc musicie świetnie znać to miejsce! - uradowała się niebieskoskóra. - Archeolog, weź notes może coś ci się przyda. - rzuciła do świni.
- Opisz mi ogólnie jak wygląda ten kompleks. Jest tutaj wyjście do witlover? Z tego co się orientuje tam powinien być właściwy początek tunelu.
- Nie zbadaliśmy całego kompleksu,ale ten tunel teoretycznie prowadzi w stronę Witlover. -stwierdził chudzielec wskazując na ogromny wyłożony torami korytarz.
-...Nawet nie byliście w Witlover...? - zdziwiła się Shiba. - Zaraz, to czym wy się zajmujecie? Po prostu tu siedzicie i atakujecie ludzi czy...nie wiem, hodujecie grzybki i prowadzicie mały samowystarczalny kraj dla was samych?
Madred przysłuchiwał się rozmowie, samemu nic nie mówiąc i jedynie przyglądając się prosiakowi i chudzielcowi. Zainteresowanie nimi malało z sekundy na sekundę, a w głowę mechanika ponownie zaczęła wypełniać myśl o jak najszybszym naprawieniu stalowego giganta.
- Nie wiecie kim sa Barakunaki? -zakwiczał nagle archeolog.- Przecież to jedna z najbardziej znanych grup płatnych zabójców, niezawodni i niezwykle drodzy! Maja naprawde wspaniałą historie, bardzo długa linnia zabójców. -stwierdził wieprzyk.
Niebieskoskóra podrapała się w głowę.
- Tak niezawodni, że przypadkowa grupa losowych podróżników skopała już łącznie trzech...A przynajmniej o tylu jestem pewna. - Ironicznie spojrzała na chudzielca. - To musi oznaczać że was szef posiada może nawet podstawowe zdolności walki!
Zaśmiała się lekko. Co prawda wiedziała że prawie każdy w grupie jest mniej lub bardziej nadprzyrodzony pod względem siły...ale jakby nie było wszyscy zebrali się odpowiadając na zlecenie przypadkowego księcia potrzebującego przypadkowych bohaterów.
Zastanawiające czemu ktoś miałby szukać po podwodnych kopalniach super-skrytych zabójców skoro wystarczy rzucić w świat pogłoskę o wielkiej katastrofie i sypnąć garścią monet.
-Jeżeli atakujecie wszystkich przed rozpoczęciem dyskusji to zgaduję że macie wielu klientów...martwych. - Westchnęła spokojnie. - Nie spisałeś się. Gort cię uwolnił ale on to nie ja. - dało się słyszeć mały trzask. Shiba przycisnęła nogę na kluczu z całą siłą. W pełni przekonana że z klucza nic nie zostało odeszła kawałek i usiadła sobie na schodach lokomotywy.
Wydawało się, że o ile pozostaną czujni to nic im się w podziemiach nie stanie.
Jeżeli coś by tu zabijało ludzi to zabójca by o tym wiedział. A jeżeli coś tam jest ale nie wychodzi z głębi...będą mogli to rozjechać pociągiem. Lub kamiennymi saniami. Zależy od tego jak się mechanik spisze.
Chudzielec łypnął na kobietę groźnym spojrzeniem po czym poddał się i westchnął. - Wypadliśmy z zawodu, szaleństwo odwala robotę za nas. Wystarczy kogoś zabić i zrzucić na chorobę, nie potrzeba teraz skrytobójców. -mówiąc to spojrzał na kamienną ścianę. - To nasz nowy szef pozwolił się nam tu ukryć, to dziwny człek jest w nim coś, co sprawia, że człowiek jak najszybciej chce oddalić się jak najdalej. -stwierdził zamyślony facet w turbanie.

Zajcu 22-12-2012 22:33

PółBoska Komedia
- Witam cię, synu Zeusa oraz Semele, wywyższonej przez ciebie siłą, noszącej obecnie imię Tyone - blondyn najwyraźniej nie tyle bał się koziego mężczyzny, co szanował jego osiągnięcie. Sprawić by zwykła śmiertelniczka stała się boginią, wyrwać ją z otchłani - to wszystko były czyny tej istoty. Tego boga.
- Co skłoniło cię do schowania się w tym miejscu? - Faust zapytał nieco radosnym, spokojnym tonem głosu. Najwyraźniej stłamszenie szybko ustąpiło miejsca doświadczeniu i zdrowemu rozsądkowi.
- Powieeeedzmy, żeeeee ktoś naleeeeeegał bym się tutaj znalazł. Był bardzo przeeeeekonujący jeżeeeeeli wieeeeeesz co mam na myśli.- odparło bóstwo podpierając się na lasce.
- Raczej nie prowadzisz tu biesiadnego trybu życia - Faust bardziej zauważył, niż stwierdził. Nie zamierzał obwiniać boga o niespełnianie swoich obowiązków. Jeszcze. - A to raczej nie działa na twoją korzyść. - zauważył.
- Masz słuszność, nieeee ma tu zbyt wieeeeleeee do roboty, aczkolwieeeek czaseeeem wychodzeeee z tej kryjówki by się zabawić. -zaśmiał się Bachus zaś w jego dłoniach pojawił się kielich wypełniony winem z którego pociągnął zdrowo. - A ty czeeego tu szukasz strażniku?
- Chciałbym oddać ci twoje Wiltover. - blondyn, który niewątpliwie był śmiertelnikiem, nie mającym możliwości zrównania się z istotą jakże unikalną, będącą poza zasięgiem jakże wszechstronnego słowa "normalność". Postanowił przedstawić swe racje w prosty sposób, niemalże grając z panem wina i płodności w otwarte karty. Jego wzrok wodził między człowiekiem-kozłem, a skrępowanym Calamitym. Obawiał się, że Sachi, dumnie okrzyknięta przez Gorta panią Puszką wykona swój ruch, jednak nie miał innego wyboru - musiał jej zaufać.
- Mojeee Witloveeeer? -zapytał zdziwiony kozioł unosząc brew. - Nieee wieeem o czym mówisz. - po tych słowach jego wzrok przeniósł się na Calamitiego w którego hełm puknął swym drewnianym kijem. - A nieee przyszeeedłeeeeś tu po nieeego?
Na ten gest dłonie Sashi zacisnęły się mocniej na jej orężu, a dziewczyna z zaciśniętymi zębami które skrywała ochrona hełmu, postąpiła delikatni do przodu.
- Nie wiem co z Ciebie za wariat ale lepiej wypuść Calamitiego. -warknęła dziewczyna, na co bóstwo odpowiedziało tylko uśmiechem.
- Sachi - blondyn wypowiedział to imie w sposób jednoznaczny, nie znoszący nawet grama sprzeciwu. To jedno słowo zdawało się zawierać w sobie tak wiele treści: “Milcz”, “Nie odzywaj się”, czy nawet “To sprawa bytów wyższych, odejdź” - wszystko zależało od tego jak kobieta spoglądała na otaczający ją świat. Gdzie umiejscowiała w nim samą siebie.
- Nie sądzisz że świat bez różnic między dobrem a złem - blondyn rozpoczął swój wywód. Zdawało się, że z jego rękawa została wyciągnięta pierwsza z czegoś, co można było nazwać kartą przetargową w tej rozmowie. - W którym pełne przeżyć i przyjemności chwile stają się zwyczajnie nudne? - strażnik kontynuował, tym razem wykorzystując pytanie retoryczne. Najwyraźniej chciał wypaść w tej chwili najlepiej jak tylko mógł, pokazać się z jak najlepszej strony. - Miejsce w którym każda granica nie tyle zaciera się, co przestaje istnieć - tutaj blondyn wziął głębszy wdech, pozwalając by emocje w bogu płodności rosły. - Gdzie białe jest czarne, czerwone i zielone w tym samym momencie jest światem w którym znajdziesz swoje miejsce? - zapytał, pozostawiając Dionizosowi tylko chwilę do namysłu. - Co istota twojej rangi będzie robić, gdy zabraknie jej domeny? - dodał po chwili, unosząc dłoń zwiniętą w sztuczny pistolet godzien trzy, czteroletnich dzieci w kierunku swojej głowy. Ostatnie słowo było momentem, w którym nacisnął “spust”.



- Masz na myśli świat opanowany przez to całeeee szaleeeeeństwo, prawda strażniku? -zaśmiał się Bachus, opierając się wygodniej na lasce. - Mądrze mówisz, tam gdzie nie ma granic, nie ma też czegoś takiego jak szczęście, żądza, rozpusta... -westchnął bożek z pewną nostalgią w głosie. - Kiedyś zapewne bym z tym walczył, teraz jednak na to za późno. Jestem chory, tak jak i ten świat i mnie trawi choroba, innego typu, jednak to wciąż choroba.
- Hmm? - Faust nawet nie zamierzał ukrywać swojego zdziwienia. Wątpił również, że uwadze jakiejkolwiek osobliwości może coś umknąć Czekał tylko na to, czy bóstwo rozwinie swą wypowiedź chociaż trochę.
- Jak myślisz czeeeeemu sieeeeedzę w takim mieeeeeejscu? To nie jest moja własna wola, zostałeeeeem zmuszony.... -westchnął Bachus odsłaniając rąbek swej szaty i tym samym pokazując czarne plamy na skórze. - Póki wykonujeeeee rozkazy jeeeeesteeeeem beeeeezpieeeeeczny, inaczeeeeej choroba mnieeeeee pochłonieeeee.
- Czemu mam wrażenie, że wszystko oplata się wokół tego, co obecnie trawi nasz kontynent? - blondyn westchnął oglądając ciało bóstwa, które stawało się coraz bardziej śmiertelne, coraz słabsze. Nie był pewien czym dokładnie była ta przypadłość, zaś próby zagłębienia się w zdobytą wcześniej wiedzę nie dawały szczególnych efektów. - Jeśli choć jedna historia z tych, które o tobie krążą, jest prawdziwa, to przyjemność sprawi mi możliwość rozwiązania twoich kłopotów. - mężczyzna, z którego uszu zwisały kolczyki - krzyże uśmiechnął się do osobliwości. Był niemalże pewien tego, że istota domyśli się że ceną za tą “usługę” będzie użyczenie cząstki mocy, wiedza, lub przedmiot, który był w stanie ją zastąpić. Całość jednak wydawała się całkiem uczciwą ofertą, w końcu pozostając głęboko pod ziemią, daleko od osób zdolnych do wszelakich imprez, orgii, czy też po prostu zabaw z których słynął Bachus, była dla niego jak zesłanie. By żyć nieco dłużej zgodził się on umierać śmiercią, którą można przyrównać do głodowej...
- Wybacz aleeeeee on Cieeeeee ubieeeeegł... nieeeeee mam już czeeeeego oddać. Zabrano mi wszystko. -westchnął osobnik podpierając się na lasce, wyglądał teraz niczym schorowany starzec. - Zreeeeesztą zaraz i tak się zacznieeeeee... walczę z tym ale zostało nam mało czasu na rozmowę. -dodał jeszcze bóg.
- Czyżbyś... - blondyn jakby zbladł na chwilę, nie wiedząc co ma powiedzieć. Jeśli to, co przewidywał było bliskie prawdy, jego szanse na przeżycie gwałtownie zmalały. Właściwie, to wstrząsnęło go nie tyle gasnące światełko na końcu tunelu, co niemalże legendarna istota, która miała opuścić obie strony barykady. Świat nie będzie już taki sam, a powrót jako takiego porządku będzie wymagał czegoś więcej niż tylko wyleczenia pewnej choroby.
- O-sza-lał? - powiedział w końcu, z trudem wymawiając każde słowo. Prosty, jak najbardziej prymitywny smutek z powodu utracenia możliwości zyskania chociaż cząstki mocy boga, wyniesienia swego istnienia nieco wyżej ponad bagno przeciętności, szybko ustąpił miejsca bardziej wysokim uczuciom. Jego myśli oddaliły się znacznie dalej, spoglądając na coraz bardziej wątpliwy sukces misji, oraz wyłaniającego się na horyzoncie wroga.
- Nieeeee... nieeee oszalałeeeem. -zaśmiał się Bachus po czym skrzywił się i rzekł. - Nieee mogeee wieeeleee powieeeedzieeeeć on o to zadbał. Wiedz jeeednak żeeee nieeee jeeeesteeeeścieeee jeeeedynymi strażnikami. Są teeeeż inni... pilnujący teeego z czym walczycie. -mówiąc to Bóg wina uniósł kostur w pozycji bojowej. - Pod Witloveeeer ukrył się ktoś bardzo stary... możeeee on Ci pomożeee. Jeeednak odwiedzanieee go jeeeest ryzykowneeee. Od dawna śpi, nie wiadomo co zrobi gdy się obudzi, możliweeee że ściągnie to zgubeeee na całeee miasto. -przestrzegł kozioł blondyna po czym zaczął powoli iść w jego stronę.
- A teeeeraz musisz mnieeee zabić, albo to ty poleeeegnieeeesz w tym miejscu. -zakończył Bachu ze smutkiem w oczach i zamachnął się kosturem na mężczyznę w czerwonej koszuli.
- Jeśli tego pragniesz - blondyn najwyraźniej zamierzał spełnić ostatnie życzenie bóstwa, stać się kimś niemalże legendarnym, niestety - w całkowicie pejoratywny sposób. Nie ważne co o tobie myślą, co dokładnie się dzieje, tak długo jak masz przed sobą cel i do niego dążysz wszystko inne traci ostrość, blednie w tym zestawieniu.
Ostrze błyskawicznie pojawiło się w prawej ręce Fausta, który przyjął niemalże nienaturalnie niską pozycję, by już po chwili zniknąć. Chłopak zszedł poza pole widzenia przeciwnika, którego poddanie się było tak prawdziwe, jak inteligencja Gorta. Ostrze powinno przeszyć lewy bok Dionizosa, by po chwili mignąć raz jeszcze, przechodząc przez jego szyję. Krew, nawet jeśli wyjątkowo odpowiednia do chwili, nie miała jak wydostać się z ewentualnych ran, wszystko za sprawą jakże dziwnej broni.
- Przybyliście... po mnie? - Mruknął rycerz od dłuższego czasu, zbyt przejęty powodowanym przez dziwny opatrunek bólem aby wcześniej zauważyć zaistniałą sytuację. Widząc towarzyszy, jego morale nagle wzrosły i wydając z siebie potworny ryk, usiłował zerwać krępujące go łańcuchy. Jeżeli mu się to uda, przyrżnie kozłowi zaciśniętą pięścią w czubek głowy.
Calamity naprężył muskuły a łańcuchy zatrzeszczały złowieszczo, jednak nie puściły go jeszcze ze swych więzów, aczkolwiek jedno z ogniw rozciągnęło się lekko zwiastując iż niedługo ulegnie sile rycerza i roztrzaska się w drobny mak.
Sashi ruszyła biegiem by wyminąć Bachusa i dopaść do Calamitiego, Faust zaś jej to umożliwił. Dziewczyna przyklęknęła przy rzucającym się rycerzu i szybko obadała jego ciało wzrokiem. - Nic Ci nie jest, po co Cie tu siągnęli? -rzuciła pospiesznie, wyjmując miecz i unosząc rozświetlone złotym blaskiem ostrze, które miało zaraz przeciąć łańcuch.
W tym czasie blondyn znalazł się za plecami bóstwa a jego katana wbiła się w lewy bok przeciwnika... który nagle zmienił się w kształt stworzony z wina, rozlewając się po posadzce niczym zwykły trunek. Widać bóstwo nie poddało się od tak, coś musiało mu w tym przeszkadzać. Zaś to wojowniczka pierwsza przekonała się jak przerażająca może być walka z byłym bogiem.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=JX132gcJxq8[/MEDIA]

Sashi unosiła miecz do uderzenia w łańcuchy, gdy nagle z kielicha z którego wcześniej popijał bóg, wystrzeliły trzy czerwone niczym krew spirale. Ostre kolce stworzone z wina, bez problemu przebił się przez zbroję dziewczyny, przeszywając jej serce jak i żołądek. Dziewczyna zdąrzyła jedynie spojrzeć w dół, by dojrzeć krew spływająca po zbroi, po czym bez życia opadła przed siebie, wprost na cielsko Calamitiego przybitego łańcuchami do ściany. Posoka kobiety zaczęła stopniowo pokrywać pancerz przeklętego rycerza, a jej głowa spoczęła na jego ramieniu, jak gdyby wojowniczka ucięła sobie drzemkę. Jedynie puste spojrzenie zdradzało, że zaczął się jej wieczny sen.
Z kielicha zaś wylewały się nienaturalne ilości wina, które uformowały po chwili kształt Bachusa, który to stanął wyprostowany i otrzepał szatę, unosząc wzrok na blondyna. Jego oczy jednak zmieniły się od czasu rozmowy strażnika z Dionizosem, teraz całe były czarne, niczym idealne przeciwieństwo broni Fausta.
- A więc chcesz zabić jednego z moich sług strażniku? - z gardła Bachusa wydobył się nienaturalny charczący głos, gdy ten zakręcił wprawnie kijem. - Wybacz... zadbałem o to by nikt mi go łatwo nie zabrał. -mówiąc to Bachus który był już tylko skorupą uniósł dłoń a kropelki wina z ziemi, poczęły podrywać się do góry, rozciągając się w szereg długich cienkich igiełek.

Deadpool 23-12-2012 07:23

Slipping...humanity...

"Dawnfall of god" part 1

- Wypełniłem tylko wolę bóstwa, albo jego części. - strażnik odparł szczerze, nie zwracając nawet uwagi na śmierć pani puszki, która kilka chwil temu znacznie ułatwiła mu walkę z przeciwniczką podającą się za “szefową” zgrai.
- Miło jednak mówić z prawdziwym Dionizosem. - Faust powiedział po chwili, całkowicie szczerze. Przez jego twarz przemknął uśmiech, będący prawdopodobnie jedną z najmniej odpowiednich w tego typu chwilach reakcją. Blondyn miał tylko nadzieję, że dzierżyciel rozpaczy nie zacznie wymykać się spod kontroli jego własnego umysłu. Czerwona koszula wydawała się nienaturalnie luźna, wszystko za sprawą szermierza, który przyjął dziwną, nieco zgarbioną pozycję. Wydawało się że każdy jego mięsień jest całkowicie rozluźniony, czeka tylko na pojedynczy sygnał by zacząć działać z pełną siłą.
- Ciekawe, czy twoje prawdziwe ciało też jest trawione przez tajemniczą chorobę i biesiady ku twemu imieniu, które nagle zaczęły znikać... - spod jasnych włosów zdawało się przebijać światło - radość płynąca z oczu Fausta. Najwyraźniej właśnie teraz czwarty dziedzic rodu zaczynał wskakiwać na wyższe obroty, które byłyby przyjemne do zobaczenia nawet dla żeńskich, krwistych latorośli, czy też mocarnych, czarnoskórych siłaczy
- Moja propozycja - zaczął pewnie, wyraźnie akcentując ostatnie słowo. Jeśli ktoś widziałby ludzi jako zwierzęta, lis, którym niewątpliwie był blondyn, zaczynał pewnie oblizywać łapki w imię wyczutego zarobku. - Nie zmieniła się. - dodał po chwili jak gdyby ciągle stała przed nim namiastka bóstwa. Uważnie obserwował ruchy rozmówcy, gotów w każdej chwili znaleźć się tuż za nim, by zadać zabójcze cięcie, które nigdy nie zdołało zabrudzić ostrza.
- Faktycznie, nie grzeszycie inteligencją.-zarechotał Bachus kijem wskazując blondyna, w którego stronę ruszyły winne pociski, ostre niczym bełty najprawdziwszych kusz. - Dionizosa juz z nami tu nie ma chłopcze, jak i równowagi którą tak chcesz chronić. -dodał osobnik z dziwnie pokręconym uśmieszkiem pojawiającym się na twarzy.
Fioletowe ślepia rycerza zastygły na opadającej na nim Sashi, przez ułamek sekundy zdał sobie sprawę, że jego towarzyszka skonała na jego oczach. - N..nie... Nie... NIE- Zaryczał potwornie, i ponownie spróbował zerwać łańcuchy.
- Zabiję...zabiję... - Ogniwa trzasnęły i spadły z głośnym szczękiem o podłogę, a Calamity pochwycił wojowniczkę w ogromne ramiona. Delikatnym muśnięciem palców zamknął jej powieki i zwrócił się do domniemanego boga.
- Nie wyjdziesz stąd... bożku... - Rzucił rycerz, odkładając delikatnie towarzyszkę na bok. Ponownie rycząc, niczym bestia zacisnął pięści z zamiarem zmiażdżenia oprawcy Sachi, na krwawą papkę. Już od dawna nie miał okazji czuć tak czystej nienawiści do innej istoty.
Faust zdawał się ignorować wszystko co go otaczało. Najwyraźniej skupił się na pojedynku tak bardzo, że nawet przeraźliwy ryk dzierżyciela rozpaczy, tym razem zwielokrotnionej za sprawą śmierci istoty która stała się Calamitiemu wyjątkowo bliska w tak krótkim czasie, zdawał się nie ruszać postawy szermierza. Zdawał on sobie sprawę, że więź między “puszką” oraz jego panią była czymś, co znacznie przekraczało aspekt opisywanej przez czarnoskórego olbrzyma relacji zwanej “nakama”.
Blondyn zaczynał niemalże upadać na ziemię, zbliżając się coraz bardziej do jej powierzchni, będąc już poniżej toru lotu pocisków. Na jego szyi błysnął założony na łańcuszku pierścień - chyba tylko to było sygnałem jego nadchodzącego ruchu. Chłopak zniknął z oczu wszystkich poruszając się dodatkowo znacznie bliżej ziemi niż wskazywałaby na to logika. Wszystko jednak sprowadzało się do odpowiedniego wykorzystania energii pozyskanej z opadania i spotęgowania szybkości, tak by nawet bóstwo nie mogło zrównać z nią swego wzroku. Plan był prosty - jedno, szybkie cięcie które “rozetnie” ciało przeciwnika, a przynajmniej przez nie przejdzie, odbierając cząstkę przeciwnika jemu samemu. Jeśli tylko ostrze przemknie przez ciało nowego-szalonego-Bachusa, blondyn wykona szybki obrót, by znaleźć się za przeciwnikiem i zakończyć jego marny żywot cięciem przechodzącym przez całe jego ciało.
Natomiast w tym oto momencie do sali z głośnym rykiem wpadło czarne, zarośnięte i złe monstrum, które niczym rakieta uderzyło z wielkim impetem w Bachusa. Monstrum tym zaś był nie kto inny jak czarnoskóry pirat, który raz rozpędziwszy się miał problem z zatrzymaniem w porę swego ciężkiego kamiennego cielska. Gdyby nie to, że jego ostatni pozostały przy życiu członek załogi idący tunelem na spotkanie z Faustem nie uskoczył mu w ostatniej chwili z drogi, zapewne skończyłby jako mokra plama na buciorach Gorta. Teraz zaś podobny los mógł z wielkim prawdopodobieństwem spotkać bożka.
Bachus skupił swoją uwagę na murzynie który z rykiem wpadł do sali, widać przeklętego rycerza nie uznał za zagrożenie, zaś Faust był dla niego po prostu za szybki. Kamienny pocisk jakim był Czarnoskóry, zaś był realnym i dużym zagrożeniem, jednak bożek miał swoje sztuczki, machnął kijem tworząc na drodze pirata sporą plamę wina, która w momencie gdy Gort na nią wpadł zasklepiła się dookoła jego nóg niczym czerwony kryształ. Oczywiście nie była na tyle wytrzymała, by uporać się z monstrualna siłą pirata, ale wystarczył oto by go spowolnić i pozwolić Bachusowi wykonać piruet, który pozwolił mu uniknąć murzyna, a ciosem kijem w tył głowy posłać go na ziemię, gdy ten utracił resztki swojej równowagi.
Wtedy przed bóstwem pojawił się mężczyzna w czerwonej koszuli, którego perłowa katana, uderzyła w brzuch oponenta... i o dziwo nie przeniknęła przez niego, a niczym prawdziwy miecz rozpruła ciało Dionizosa, sprawiając że krew jak i wnętrzności, poczęły wydobywać się na spotkanie ze światem. Bachus rzygnął krwią, a wtedy z rykiem zaatakował uwolniony Calamity, którego zaciśnięta pięść, uderzyła w brodę bóstwa, tak że jego szyja aż trzasnęła, gdy kark został pogruchotany od wściekłej siły, dzierżyciela rozpaczy. Kolana Dionizosa ugięły się, a głowa zawisła bezwładnie. Jednak to nie miał być koniec walki, bowiem dłonie Dnionizosa zacisnęły się na przegubie Fausta jak i na rękawicy Calamitiego.
- W korzystaniu z cudzego ciała cudowne jest to że nie musisz się o nie martwić. -zarechotał bożek, o czarnych oczach a z jego rąk trysnęło nagle wino gorące niczym najprawdziwszy płomień. Czerwona koszula od razu przylgnęła do skóry, parząc ją niemiłosiernie, jak gdyby chciała przebić się przez wszystkie mięśnie i spalić dłoń do kości.
Rękawica Calamitiego zaś... zaczęła rozpuszczać się, a gorący metal opadł na jego zdeformowane dłonie, wyrywając z jego gardła kolejny ryk, tym razem jednak był to odgłos bólu nie wściekłości.
Calamity trzymany przez bożka, zareagował raczej agresywnie, zamierzał po po prostu urwać zwisającą głowę Dionizosa. Stopiony metal na i tak już zniszczonej skórze rycerza powodował ogromny ból, jednak przezwyciężał go potrzebą pomszczenia wojowniczki. Nie pierwszy, nie ostatni raz był raniony, więc zbytnio się tym nie przejmował w tym momencie.
- Grrrrrrr - zawarczał groźnie pirat, podnosząc się z ziemi. - Kto do czorta ośmiela się rzucić mi wyzwanie!?
Teraz dopiero murzyn miał czas rozejrzeć się po sali i dostrzec z kim przyszło się zmierzyć jego towarzyszom. Na pierwszy rzut oka koza nie wydawała się być dla niego godnym przeciwnikiem, ale gdy tylko dotarły do niego krzyki Puszki i Blondasa, a także widok martwej wojowniczki, Czarnoskóry natychmiast zdał sobie sprawę z powagi sytuacji, a jedna z jego rąk zamieniła się w kolczastą kamienną kulę, którą przyrżnął z całej siły w czubek głowy człowieka-kozy. Drugą ręką zaś złapał zawieszony na plecach miecz i rzucił w kierunku rycerza.
- To chyba twoje - krzyknął pirat do Calamitiego.
Calamity odruchowo chwycił za swój oręż, z którego niebawem zrobi użytek.

Zajcu 23-12-2012 07:45

Zgaszone światło


- Osłoń tych których miłujesz - blondyn z trudem wypowiedział te słowa, zaś jego ciała zaczęło świecić się niebieską poświatą - całe wino o zastosowaniu niemalże odwrotnym do orgii z których słynął Dionizos powinno oddalić się od skóry, dzięki czemu źródło bólu zostałoby usunięte. Ostrze błysnęło raz jeszcze, tym razem jednak wykorzystane nieco inaczej niż zwykle. Katana, której budowa miała to do siebie że umożliwiała zarówno cięcia jak i pchnięcia, w ciągu ułamku sekundy wystrzeliła w głowę wykorzystywanego boga. Nawet jeśli prawdziwy Bachus cierpiał - było to jedyne wyjście. Zabić i przejąć jego moc. Symbol jego władzy.
Dionizos spojrzał na nadciągające ataki i uśmiechnął się szeroko. - Ciekawe z was osoby... spotkajmy się wszyscy jeszcze raz, będę na was czekał w Witlover. -to mówiąc wyprostował się dumnie, a wszystkie trzy ciosy jednocześnie ugodziły w jego głowę, zmieniając ją tylko w pokraczną nieprzypominająca niczego masę, krwi i kości. Mózg, a dokładniej jego fragmenty rozbryznęły się po sali, a zdekapitowane ciało opadło głucho na ziemię.
Dzierżyciel rozpaczy niemal całkowicie pochłonięty rządzą zemsty zaczął na przemian tłuc i rwać ścierwo które z niego pozostało. Gdy truchło zaczęło przypominać bardziej miazgę jak ciało opadł na kolana i ukrył twarz w dłoniach.
- Dlaczego... zawsze... za każdym... razem... - Po tych słowach zaczął cicho łkać, niemal opadając na głowę.
Gdy tylko Puszka skończył wyładowywać swoją furię na zwłokach bożka, Gort zadał pierwsze pytanie które przyszło mu na myśl:
- Powie mi ktoś co to był za człowiek... koza... cokolwiek? Tylko nie mówcie mi że to szef tamtych dziwaków, bo jeśli tak to straszny był z niego słabiak.
- Powiedzmy że opętany twórca najlepszych zabaw w historii - zaśmiał się blondyn, który nagle wrócił do zwyczajnej postury. Pierścień z jego szyi zniknął, tak jak i poświata otaczające jego poranione ciało. Blondyn wolnym krokiem zbliżył się do kostura, dotknął go, by ten po chwili zniknął.
- Ale zabójstwo moje - szermierz powiedział do czarnoskórego w tym samym momencie, gdy jego broń zniknęła.
- Ta... to chyba nie odpowiedni moment na śmiechy - zauważył wielkolud, pokazując ukradkiem palcem na Calamitiego, a gdy jego ręka powróciła do pierwotnego kształtu, położył ją na plecach zbrojnego. - Hej, to ten koleś zabił panią Puszkę? Nie martw się, obiecuję że pomoge ci go dorwać. Chodź, nie ma co tracić łez. Słyszałeś co on gadał. Musimy was prędko nareperować i ruszyć do Witlover.
Po tych słowach murzyn pomógł wstać rycerzowi, podprowadził go do ciała Sachi, po czym odprawił wojowniczce taki sam pogrzeb jak jego trzem nakama.
- Dlaczego... ci dobrzy ludzie... muszą ginąć... - rzucił rycerz, trzymając się za ranę, wcześniej zrywając dziwaczne opatrunki. Jednak ból fizyczny nie był tak poważny jak ten, który kołatał się w jego sercu.
- Zgodnie z tym, w co wierzą, są teraz w znacznie lepszym miejscu. - odparł blondyn nie przejmując się szczególnie losem zmarłej towarzyszki. - Po prosty byli zbyt dobrzy by żyć tutaj, wśród szaleństwa i śmierci - dodał po chwili, podchodząc do “puszki”. Delikatnie poklepał go znajdując nie zranione miejsce.
Murzyn tylko przytaknął Faustowi.
- Tak jak powiedział Blondas. On umie ładnie gadać o trudnych rzeczach. Trzeba się zwyczajnie pogodzić z tym, że nasi towarzysze odchodzą. Czasami zabiera ich morze, czasami choróbska, a czasami wrogowie. Przy tym ostatnim chociaż masz na kim się zemścić.
- Dlatego... to musi... zniknąć... szaleństwo i śmierć... - Rzekł przecierając twarz, po czym zawiesił broń na barku.
- On zginie... po raz kolejny... - Powiedział to tak jakby bez przekonania, jednak naprawdę było zupełnie odwrotnie.
- Dziękuję... że po mnie... przybyliście... - Dodał na koniec prostując się na krótki moment.
- Zebraliśmy się po to, żeby szaleństwo zniknęło - blondyn odpowiedział tylko na pierwsze z pytań, czy raczej stwierdzeń dzierżyciela rozpaczy, najwyraźniej nie wiedząc co ma zrobić z pozostałymi. Nigdy nie był on szczególnie dobry w relacjach ludzkich, nie rozumiał również tego, jak symboliczny pochówek pomagał żałobnikom - szanował jednak to. Właściwie, to był nawet szczęśliwy ze coś tak prostego mogło zaspokoić smutek niektórych.
- Hej, mówiłem ci przecież żebyś się nie martwił! - powiedział już z nieco mniejszym smutkiem murzyn, zawieszając rękę na szyi Calamitiego. - Dopóki masz po swojej stronie Czarnoskórego, możesz być pewien że nie zostaniesz sam na pastwę losu, a twoi wrogowie są moimi wrogami.
- Naszymi - wtrącił się od niechcenia blondyn.
- Nakama... przyjazne.. słowo.. - Rzekł rycerz, niechcący korzystając z oparcia jakim był Gort. Nie wiedział czy ktokolwiek jest w stanie go “naprawić”, lecz potrzebował pomocy medycznej jak najbardziej. Z rany za którą się trzymał sporadycznie kapały krople żrącej mazi.
- A żebyś wiedział! - rzekł Gort, teraz już ze swoim zwykłym uśmiechem. - Jeszcze trochę z nami zabawisz i może wyjdziesz wreszcie na ludzi.
Murzyn bez problemu podparł rycerza, po czym zauważył że Faust również nie jest w najlepszym stanie.
- Ciebie też mogę ponieść jeśli chcesz - rzucił do blondyna.
- Bez przesady - odparł rozbawiony ofiarnością czarnoskórego, który najwyraźniej był w wyjątkowo dobrym stanie. Blondyn zaś odesłał czerwoną koszulę do kieszonkowego wymiaru, odsłaniając kilka bandaży pokrywających jego plecy. Prawa ręka chłopaka zwisała niemalże bezwładnie - był to jednak jego własny wybór, dzięki któremu ból stawał się coraz mniej dokuczliwy.
W tym też momencie do pokoju wpadł zdyszany osiłek, ostatni żywy z Gortowej załogi. Nie patrząc dookoła wydyszał tylko. - Łapa potrzebuje jakiś części. -mówiąc to wystawił rękę ze szkicami wykonanymi przez Madreda, i dopiero wtedy zobaczywszy krwawą scenę cofnął się o kilka kroków, nie wiedząc za bardzo jak się zachować.
- Jak sobie chcesz - rzekł wielkolud do blondyna, gdy do pomieszczenia wpadł jego nakama.
- Część? - zapytał zdziwiony Gort. - Nie wiem o co chodzi, ale skoro Łapa mówi że jest potrzebna to lepiej jej poszukaj. My już tutaj sobie poradzimy. Musieliśmy tylko rozgnieść na miazgę jednego tchórza.
To powiedziawszy murzyn wyszedł z pokoju i podtrzymując dalej Puszkę ruszył z powrotem do głównej sali w której znajdował się parowóz.
Blondyn powoli ruszył wraz z pozostałymi klnąc na jakże wspaniałe oświetlenie, które nie wstydziło się odebrać mu przyjemności lektury w tak ważnej sytuacji.
- Domyślam się że nie mamy żadnego medyka? - blondyn zaśmiał się.
Nagle dzierżyciel rozpaczy zwymiotował żrącą breją a podłogę.
- Chyba... nie jest... dobrze? - Wycedził ledwo, po czym ponownie rzygnął mazią na podłogę przed sobą.
- Coś się wymyśli. Wiem, że jesteś twardy, więc nie możesz jeszcze umrzeć - skwitował krótko temat murzyn. - Musimy tylko dotrzeć do Błękitki i Łapy, a oni już jakoś was poskładają.
Oprócz psychicznego i fizycznego bólu, Calamity zaczął odczuwać coś jeszcze, coś czego od długiego czasu się obawiał. Właściwie to była jedyna rzecz przed, którą odczuwał paniczny lęk. To upiorne i przytłaczające uczucie nie było silne, lecz na tyle odczuwalne aby poważnie zaniepokoić rycerza. Odruchowo chwycił za amulet i ściskając go zaczął powtarzać pod nosem.
- Nie będę jednym... z nich... nie będę... nie będę - Po krótkiej chwili zbrojny zwrócił swój pusty wzrok na blondyna.
- Dlaczego...jej nie... zatrzymałeś?! - Ta wypowiedź bardziej przypominała warkot, ale szybko się po tym uspokoił. Nie dodając nic więcej zwiesił głowę, i zacisnął dłoń mocniej na ranie.

abishai 23-12-2012 20:51

Tajemnice skryte w cieniu jaskini.

Te osoby się sztukmistrzowi wyjątkowo nie podobały. Ani ich wygląd, ani zachowanie. Może i nie wrogie, ale na pewno podejrzane. Cała ta heca z usypianiem była niepokojąca, a i tłumaczenie nieprzekonujące. Fateus nie zamierzał odpowiedzieć od razu. Nadal przebywając w kociej skórze spojrzał poza nich, na pogodę panującą na zewnątrz jaskini.
Deszcz już się uspokoił, teraz niemrawe promienie słońca przebijały się przez ciemne chmury, które dalej płynęły po niebie. Starzec obserwował uważnie panterę, by po chwili zapytać spokojnym tonem. - Głodny?
-Nie bardzo.- stwierdził krótko Fateus, z reguły nie ufając ludziom którzy go usypiali.-To gdzie zmierzacie ?
- To w dużej mierze zależy od Ciebie... -stwierdził staruszek uśmiechając się lekko.- Z tego co mówi nasza mała Pozytywka, znasz kogoś na kim nam zależy. Więc chcemy Ci zaoferować pewna pracę. -stwierdził prosto z mostu rozmówca kotołaka.
-Nie powiedziałem, że szukam pracy. Ani też nie przypominam sobie, by wspomniane zostało...- odparł Fatues spięty do skoku, by w razie czego walczyć bądź uciec.-... kogo niby miałbym znać.
- Nie musisz mówić że szukasz pracy by ktoś Ci ją zaproponował... gdy znam zapłatę która Cie zadowoli. -powiedział spokojnie staruszek, zaś facet z butelka na plecach widząc reakcje pantery poruszył się nieznacznie. - Z prawdziwymi kotołakami zawsze ciężko się robi interesy... -westchnął staruszek po czym pochwycił kawałek smażonego mięsa, z prostego cynowego talerza i podał swemu sześcio-okiemu zwierzakowi. - Ale za to wiem, że zawsze dobrze się wywiązujecie z obowiązków.- dodał jeszcze jak gdyby od niechcenia.
- Prawdziwych kotołaków już nie ma.- podsumował Fateus nieufnie. Bowiem to kręcenie się wokół tematu, zamiast bezpośredniego przejścia do sedna, budziło podejrzenia.
- Gdyby was w ogóle nie było, nie mógłbym z tobą teraz rozmawiać. -zaśmiał się jego rozmówca po czym jednak spojrzał na panterę poważnym zarezerwowanym dla interesów wzrokiem. - Jest wioska, nie duże bo nie duża, gdzie twój lud dalej żyje. Wiem że każdy z was chce znaleźć stado, każdy najlepiej czuje się wśród swoich, nie ma w tym nic dziwnego. Oferuje Ci prace nieznajomy, pomożesz mi złapać dwie osoby, w zamian otrzymasz mapę do tego miasteczka. To uczciwa wymiana, zwłaszcza że jesteś drapieżcą, zależy Ci tylko na swoim zysku prawda? Ofiara jest najważniejsza, środki się nie liczą. -zakończył z wyzywającym uśmieszkiem, swoją propozycję...

...Kilkanaście minut później Fateus gnał przez las jakby ścigało go stado diabłów. I być może rzeczywiście ścigało.

Elas 25-12-2012 13:31

~No to... może piknik?~

- Więc... co teraz? - zapytała, przyglądając się wielkiemu cielsku. Chociaż Hana nie należała do szczepu kobiet zwanego blondynkami, to jednak nie skojarzyła dwóch faktów z trzecim i nie podejrzewała co się stało z resztą drużyny.
- Zgubiliśmy trop?
- Wręcz przeciwnie... Pozostali są tutaj, tyle że pod wodą. Trzeba zanurkować i przepłynąć kawałek, ślady po walkach zapewnie bez problemu mogą posłużyć za drogowskazy. Jeśli jednak pozwolisz ja zostanę tutaj i trochę odpocznę... - odpowiedział John zsiadając z konia.
- Mam cię tu zostawić? Żebyś się... - zamilkła w połowie - jakie to niezwykłe jak na kobietę! - zdając sobie sprawę, że na dobrą sprawę nic nie może zrobić. Jej zdolności nie pozwalały leczyć innych, na medycynie ani niczym pokrewnym się nie znała.
- Nie ma mowy. - stwierdziła w końcu. Cóż, przynajmniej mogła z nim zostać.
- Nic mi nie będzie, przynamniej chwilowo. Spróbuję wezwać kogoś z pozostałych w takim razie, może będą w stanie nam pomóc
John umilkł i zamknął oczy próbując przywołać w myślach obraz drużyny. Zastanawiał się z kim najłatwiej uda mu się nawiazać mentalny kontakt - w pierwszej kolejności spróbuje odnowić więź z Mardredem, a jeśli mu się to nie powiedzie to będzie próbował kolejno z niebieskoskórym a następnie z ciężkozbrojnym rycerzem. Nawiązanie kontaktu nie sprawiło mu trudności, więc całej trójce przekazał informacje o aktualnym miejscu swojego i Hany pobytu
- Szaleje czy co za cholera? - myśl Shiby przeszła przez telepatyczną rozmowę. - Halo, halo? Tutaj podbagienna stacja pociągowa. W czym pomóc?
- To ja, John, należę do ekspedycji mającej się zająć sprawą szaleństwa, jest ze mną Hana. Wybacz że kontaktuje się z tobą w ten sposób, ale jesteśmy nad brzegiem a ja nie jestem w stanie do was dotrzeć. Zakładam, że nie ma w pobliżu nikogo znającego się na ranach i prawdopodobnie również na zakażeniach?
Shiba wpadła w zamyślenie.
- Jeżeli znajdziesz konia z resztą zapasów to na pewno coś się znajdzie. Choć właściwie połatamy cię tak czy inaczej. - przerwała na pewną chwilę po czym podjęła ponownie. - Poślę nad brzeg świnię. Wpadnie po was i doprowadzi do nas. Gdyby się nie pojawiła w jakieś dwie godziny to się odezwij. Over.
- I...? - zapytała Hana, dosyć niecierpliwie zresztą. Zresztą, słyszeć mogła zaledwie jedną stronę rozmowy.
- Shiba przyśle po nas kogoś, kogo określił mianem ,,świni”. Musimy tylko znaleźć jego konia i czekać tu na brzegu - odpowiedział John przerywając kontakt telepatyczny - Proponuję rozejrzeć się od razu, chociaż trochę czasu zapewne minie nim ta świnia tutaj dotrze
- Świnia? - powtórzyła cicho w formie pytania retorycznego.
- Cóż... jak przyjdzie to zobaczymy. - dodała po chwili i zaczęła powoli się rozglądać.
- Myślę, że byłoby lepiej, jakbyś nie poruszał się za dużo. Postaram się sama go znaleźć, dobrze? Jak coś to krzycz.
- W porządku, jeśli tylko nie stanie się nic złego to będę tutaj
Kobieta skinęła głową i wyruszyła na poszukiwanie wierzchowca. Chwile to zajęło, lecz w końcu Hana odnalazła konia i wróciła z nim. Właściwie, to na nim, bo po co męczyć swoje biedne nóżki?

Ajas 27-12-2012 21:53

Pierwsza podróż Molocha.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=8QRNCxTKTuY[/MEDIA]

Wszyscy powoli zbierali się w głównej hali, gdzie Madred majstrował przy lokomotywie. Trzeba było przyznać, że wcześniejszy brak połowy twarzy Gorta, był teraz małym piwem w porównaniu do ran innych. John miał naprawdę głęboką raną na brzuchu, która ponadto zaczęła się babrać i ropieć. Okazało się jednak, że Shiba po za wspaniałymi zdolnościami kulinarnymi… zna się też na medycynie. Niebieskoskóra oczyściła z papierów jeden stół, podała mężczyźnie jakiś wywar, który szybko go uśpił, po czym zmieniając swój tasak w bardziej poręczne ostrze wzięła się do roboty. Dla reszty drużyny niepojętym było jak przy pomocy kilku przypraw, oraz noża i igły można było uzyskać taki efekt, ale po godzinie pracy, rana była całkowicie oczyszczona i profesjonalnie zaszyta, teraz wystarczyło by John się nie przemęczał, a za parę dni zostanie już tylko blizna.
Z Faustem poszło nawet szybciej, Shiba zajęła się ranami na jego plecach, zaszywając je i zabezpieczając przed zakażeniem, a rękę pokryła jakaś papką, która sprawiła że oparzenie niemal od razu zniknęło.
Problemy pojawiły się przy Calamitym, o ile Shibie udało się oczyścić jego rękę ze stopionego żelaza, o tyle pozszywanie go było nie możliwe, gdyż krew wojownika rozpuszczała szwy. Tutaj z pomocą przyszedł jednak… świński archeolog. Okazało się, że prosiak zawsze chciał przeżyć przygodę, zrobić coś niezwykłego, tak więc w zamian za przyjęcie go do wyprawy zaoferował swój zwój leczniczy. Prosiak może i świnia, ale serce dobre miał, zresztą wieprzyk szybko przypadł do gustu Gortowi, tak więc ustalono że prosiak ruszy z resztą drużyny w drogę… a zwój faktycznie zadziałał. Rany rycerza, zniknęły niczym dotknięte różdżką i jedynie dziury w pancerzu były śladem po potyczkach które zaszły w podziemnym kompleksie.
Części których potrzebował Madred znalazły się po dogłębnym przeszukaniu starych magazynów, a po kilku godzinach pracy technokrata z dumą mógł oświadczyć, że pociąg ruszy… o ile zdobędą dostateczna ilość węgla. I tu ponownie swą przydatność dla wyprawy pokazał Gort, który wszak węgla mógł naprodukować ile tylko chciał! Tak więc wystarczyło włączyć zasilanie, które okazało się siecią magicznych kryształów rozświetlających całą jaskinie i tunel z torami, oraz zająć swe miejsca w lokomotywie.
Pierwsza podróż żelaznego Molocha do Witlover w końcu się zaczęła.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=PUSyzRITvrw[/MEDIA]

Koła ze zgrzytem zaczęły się obracać, tumany pary wyleciały z komina gdy pociąg począł się rozpędzać, cała jaskinia wręcz zadrżała gdy moloch ruszył przed siebie. Coraz szybciej i szybciej, niczym niepowstrzymana fala tsunami, pędząca na spotkanie z brzegiem. Według znalezionych map podróż miała zając parę dni… czyli zdecydowanie krócej niż normalna droga.
Z Gortem na pokładzie nie brakowało paliwa… a kamienie które często blokowały tory, również nie były przeszkodą, mniejsze roztrącała maszyna, zaś w potężnych głazach murzyn na bieżąco rzeźbił tunele.

Pociąg zostawił za sobą przeklęte jaskinie, alei ciała poległych kompanów, mimo że podróż zaczęła się niedawno już zbierała żniwa śmierci i zdrady. Zaś szaleństwo szukał odrzwi by zasiedlić się w umysłach i sercach tych którzy próbowali je zwalczyć. Osób które na pokładzie żelaznego giganta miały wiele czasu by rozmyślać… jak i lepiej nawzajem się poznać. Tak te kilka spokojnych dni podróży sprzyjało rozmową jak i pozwalało wypłynąć na wierzch wspomnieniom dawnych przygód.

Zaś metalowy gigant poruszający się pod ziemią, nie był jedynym obiektem który z wielką prędkością zmierzał do Witlover. Powietrze ponad lądem rozrzucane było przez wielkie skrzydła papierowego ptaka, które to pozwalały Fateusowi na bezpieczną i szybką podróż do celu, jakim na jego drodze również było miasto naukowców. Widać los chciał by jego ścieżki skrzyżowały się z drużyną, mimo że mieli różne cele i priorytety.

Mastermind


A gdzieś daleko poza wzrokiem i słuchem bohaterów tej opowieści, sylwetka skryta w ciemności swej komnaty przyglądała się mapą całego królestwa, kreśląc coraz to nowe kółka i linie. Po chwili ktoś zapukał do drzwi pokoiku i bez czekania na odpowiedź bezgłośnie wkroczył do niego .


- Tak jak Panicz przewidział, obserwowana grupa zeszła do podwodnych tuneli… albo tam polegli, albo ruszyli przygotowaną tam koleją. –zaraportował ubrany na czarno osobnik, o przysłoniętej twarzy.
- Obserwowałeś ich aż do momentu gdy wszyscy zeszli na dół? –zapytał kształt który odchylił się na krześle odsłaniając kawałek map.
- Tak, jeden poległ w walce z gigantem, jedna zdradziła… jedna zaś zniknęła. –zakończył zmieszany szpieg.
Jego pracodawca mruknął zamyślony i potarł skronie na chwile milknąc, pozostawiając ubranego na czarno sługę w krępującym milczeniu.
- Mam ruszyć do Witlover by dalej ich obserwować? –zapytał po dłuższej chwili milczenia szpieg, lekko zirytowany tym ignorowaniem go.
- Nie… tam już czekają inni… ty możesz wziąć wolne. –stwierdził wyrwany z zamyślenia pracodawca pochylając się ponownie nad mapami.
Szpieg skłonił się i powoli począł wycofywać z pomieszczenia, gdy kształt odezwał się jeszcze.
- Jeszcze jedno Kazuki…
- Tak Paniczu? –zapytał szpieg odwracając się a jego oczy rozszerzyły się nagle, a głuchy jęk wyrwał się z gardła, gdy bełt z ręcznej kuszy wbił się w jego krtań.
- Dziękuje za twoją ciężką pracę… –zakończył ze szczerym uśmiechem szef, gdy martwe ciało jego szpiega opadło na ziemie w rosnącej kałuży krwi.
- Nie zawiedźcie, mnie moi drodzy… pokładam w was naprawdę duże nadzieje… –stwierdził kształt zerkając po raz ostatni na mapę, na której to czerwonym kółkiem zaznaczone było Witlover. Po czym powstał z miejsca by posprzątać bałagan jakiego dostarczyło mu ciało szpiega.

Tom 2

Witamy w Witlover!

Minęło kilka dni, od momentu gdy drużyna wyruszyła z jaskiń pod jeziorem przy pomocy żelaznego Molocha, który teraz według mapy zbliżał się do swojej stacji przy mieście naukowców.
- Nie pytałem oto wcześniej… –zaczął wieprzyk, który siedział obok Madreda przy sterach pociągu. –…ale gdzie chcecie się zatrzymać?
- Stacja B1, wyraźnie zaznaczona na mapie… będzie zaraz za tym wielkim głazem… GORT TUNEL. –krzyknął na zakończenie naukowiec do Murzyna który większość czasu musiał spędzać przy piecu by uzupełniać zapasy węgla.
- Wiesz, że te plany mają już swoje lata… a gdy porzucono projekt kolei, zrezygnowano też ze stacji? –dopytał się archeolog na którego czole zaczęły pojawiać się charakterystyczne kropelki potu.
- Czyli nie ma żadnej stacji?- upewnił się nad wyraz spokojny technokrata, gdy w wielkim głazie pojawił się tunel, zaś na jego końcu światełko oznaczające, że zaraz zobaczą pierwszy raz od kilku dni słońce.
- Dokładnie. –stwierdził archeolog i rzucił się pod najbliższą możliwą rzecz zapewniającą schronienia… którą w tym wypadku był Madred.
- Acha… –stwierdził jeszcze naukowiec gdy kolej wyskoczyła, z torów których nagle zabrakło i lotem koszącym poczęła szybować w stronę swej nieuniknionej destrukcji.

Dla strażnika Boba, był to najciekawszy dzień pracy. Stał jak to zwykle o tej godzinie, na warcie przy głównej bramie, bowiem od momentu pojawienia się szaleństwa, ostrożność z wpuszczaniem obcych wzrosła, gdy nagle ponad głowami tłoczących się przy bramie ludzi dostrzegł coś niezwykłego. Nagle ponad dachami domów, w kamiennej ścianie góry w której wbudowane było Witlover, otworzył się tunel. Z Tunelu zaś wyskoczyła metalowa lokomotywa buchając parą na wszystkie strony, a z jej wnętrza mimo całego rumoru słychać było dzikie krzyki przerażenia… jak i rubaszny śmiech kojarzący się ze zgrzytem kamieni. Metalowy moloch pozbawiony torów jak i ogólnie podłoża, za sprawą siły grawitacji , począł zbliżać się ku ziemi.
Na szczęście w miejscu gdzie uderzył pociąg znajdowała się tylko stara fabryka, która I tak miała zostać wyburzona. Masa pociągu połączona z dobrą starą fizyką zaoszczędziła zaś ekipie budowlanej sporo pracy, bowiem uderzając w dach budowli, sprawiła że i tak stara już konstrukcja zmieniła się w stertę gruzu, metalowych belek oraz pył który ogarnął okolice i zaciekawionych gapiów.
- Czegoś takiego to jeszcze nie widziałem… –mruknął z podziwem Bob i wraz z resztą strażników ruszył pędem w stronę miejsca katastrofy.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=XqYL-1iO0W8[/MEDIA]

Tym czasem członkowie bohaterskiej grupy tak jak prosił ich pracodawca, całkowicie normalnie i po kryjomu wkroczyli do Witlover. Ponieważ chwile zajęło im odróżnienie tego czyja noga jest czyja, oraz znalezienie odpowiedzi na egzystencjonalne pytania pod tytułem „Czemu twoje łapy są na moim biuście” oraz „Zabije tego wieprza jak tylko go znajdę” zatrzymajmy się drogi słuchaczu na samym Witlover.


Było to miasto zbudowane w zboczu góry, oraz zamieszkane przez ludzi wielkich umysłów. To stąd wychodziły wszelkie nowinki techniczne, jak i nowe rodzaje oparzeń, opisywane w książkach medycznych. Miasto było też swoistą kolebką handlu, bowiem wykute przez naukowców tunele pod górą, sprawiały, że wszystkie szlaki handlowe przechodziły przez miasto. Droga naokoło góry była bowiem długa i nieopłacalna, tunele zaś w łatwy i szybki sposób pozwalały na transport sporej ilości towarów.
Odkąd pojawiło się szaleństwo handlowe wykorzystanie tuneli zostało jednak zaniechane, w obawie by bandy chorych nie wdarły się tym sposobem do miasta, aktualnie by korzystać w legalny sposób z tych przejść potrzebne było pozwolenie burmistrza Witlover.

Odkąd pojawiło się Szaleństwo Witlover podupadło, a miejskie gangi zaczęły odważniej sobie poczynać, bowiem duża część strażników, została oddelegowana do pilnowania tuneli po drugiej stronie góry, mim oto miasto wciąż było względnie bezpieczne i wciąż panował tu duży ruch. Była to też umowna granica między strefą dokąd dotarło Szaleństwo, dla tego wielu ludzi szukało tu teraz nowego lepszego życia.

Wracając jednak do bohaterów naszej opowieści, gdy w końcu udało im się wygrzebać z pogruchotanego pociągu, oraz ocenić swój stan zdrowia na „Całkiem niezły” odkryli iż znajdują się w centrum miasta naukowców, w gruzowisku które zapewne jeszcze chwile temu było jakaś starą fabryką. Ponadto grupa naszych dzielnych bohaterów otoczona była przez całą chmarę zdziwionych a zarazem roześmianych cywili, oraz przez gromadę strażników.


Ludzi ubranych w proste mundury, oraz uzbrojonych w strzelby, których luffy wycelowane były teraz w zbieraninę pogromców Szaleństwa. Teraz potrzeba było dyplomacji oraz pomysłowości nie zaś siły mięśni.

Tego problemu nie miał tylko… John. Bowiem wygrzebawszy się z szczątków pociągu, bez problemu zszedł z rumowiska podchodząc do tłumu, w który został od razu wpuszczony. Wszak był bratem burmistrza… albo moim sąsiadem. A to nie przypadkiem ten nowy strażnik… mi się zdaje, że to jakis pracownik tej fabryki…

John wszedł w tłum nieprzypadkowo, jego zdolność do zauważania szczegółów w stresowych sytuacjach, pozwoliła dostrzec mu duży plakat na ścianie, a handlowiec chciał się upewnić czy to co widzi na pewno jest prawdą. I było.


Ilustracja przedstawiała młodego mężczyznę o białych włosach, ubranego w elegancki garnitur, na drugim tle widać zaś było pianino. John dobrze znał tą twarz, w domu patrzyła na niego z półek, oraz z drzwi do garderoby jego żony. Osobnikiem był Tokau Monue, wybitny muzyk za którego twórczością szalała żona Johna. A według plakatu jutro miał odbyć się tu jego koncert… autograf od tego mistrza rzemiosła muzycznego na pewno udobruchałby gniew żony, który bez wątpienia wybuchnie gdy ta zobaczy zniszczony Garnitur swego męża.

W tym całym zamieszaniu nikt nie zwrócił uwagi na papierowego ptaka który wylądował na jednym z dachów by po chwili zniknąć pozostawiając na nim jedynie postać Fateusa.

Elas 28-12-2012 23:32

~Lesbijki w pociągu~
Czyli podziękowania dla MG za świetny tytuł!


Shiba siedziała znudzona w jednym z przedziałów bawiąc się zmieniającym kształt narzędziem.
Jazda choć miała być krótsza od drogi piechotą na pewno nie była bardziej interesująca.
Widoków praktycznie brak a nawet nie ma gdzie nóg rozprostować.
Niebieskoskóra przeciągnęła się leniwie. Zastanawiała się lekko co znajdą w Witlover.
Hana czuła się ostatnio nieco zakręcona. O ile problemy w cyrku z lekka uderzyły w podstawy jej psychiki, to tutaj zdarzyło się coś dziwniejszego. Bo jak wyjaśnić zniknięcie Shiby i pojawienie się na jego miejscu kobiety? Teoretycznie mógł on zmienić płeć, jednak... Hana jakoś niezbyt chętnie dopuszczała tą myśl do siebie. Ostatecznie postanowiła zasiąść obok osoby, którą póki co uznawała za nieznajomą. Chwilę wpatrywała się przed siebie, by w końcu obrócić głowę i wpatrywać się w nią fiołkowymi oczami conajmniej, jakby chciała ją przewiercić. Bądź przynajmniej otrzymać jakieś odpowiedzi.
Shiba ziewnęła głośno.
Siedziała dosyć leniwie i dopiero po chwili spostrzegła Hanę.
- Co wyście w ogóle robili w tym cyrku? - zapytała spokojnie. - John był w beznadziejnym stanie.
Jakby nie było nieco zawiedli niebieskoskórego. Ledwo stamtąd wrócili żywi mimo, że ten raz po raz powtarzał, że nie ma sensu nadkładać drogi.
- Uhm... - oznajmiła jakże odkrywczo Hana. Więc niebieskoskóra osoba wiedziała to, co powinien wiedzieć Shiba. Czyżby rzeczywiście zmienił płeć? Uniosła lekko brwi w wyrazie zdziwienia. Cóż, wszystko wydawało się na to wskazywać.
- Spotkaliśmy... klaunów. Opanowanych przez szaleństwo. Trzeba było tą zaraze wyplewić. Niestety, nie udało się zrobić tego bez ran. - postanowiła pominąć swój udział w pojawieniu się rany Johna. Przecież niebieskoskóry (albo raczej skóra) nie koniecznie musi wiedzieć, że przez chęć zabijania nie zdążyła go ochronić, czyż nie?
- A co... stało się z tobą? - zadała w końcu męczące ją pytanie.
- Ze mną? No w sumie nic, nudzę się jak widać. - nie do końca zwróciła uwagę na pytanie Hany i lekko się zamyśliła.
- NIC?! - Hana niemalże odrazu wykrzyknęła jedno słowo, nie kryjąc swojego zdziwienia.
- Przecież... przecież... - wskazała jedynie na Shibę, nie za bardzo wiedząc co dokładnie miałaby bądź mogłaby powiedzieć.
krzyk wbił się do ucha Shiby z siłą nieco absurdalną. Głównie dla tego, że nie była ona na to przygotowana.
Lekko się odchyliła zaskoczona po czym lekko opanowana z kompletnym zdziwieniem na twarzy położyła rękę na ramionach Hany.
- Coś jest nie tak?...chcesz coś zjeść...? - spytała próbując ją uspokoić.
- Tak, coś nie tak! - cóż, będąc szczerym, Hanie zaczęło brakować słów. Jakby nie patrzeć, sytuacja była conajmniej dziwna. W sumie była to jedna z dziwniejszych sytuacji jakie Hana przeżywała. Reszta łączyła się przeważnie z gigantyczną ilością narkotyków i alkoholu.
Cóż, skoro nie mogła liczyć na słowa, zostały jej ręce. Chwyciła Shibe za piersi i w naiwny i w pewien sposób śmieszny sposób zapytała.
- Co to?!
Twarz Shiby zrobiła się...fioletowa. Może byłaby i różowa ale róż na niebieskim wyglądał jak fiolet i też pełnił rolę informowania o zawstydzeniu.
-Też...je masz... - odparła powoli nie do końca pewna czy powinna odepchnąć Hanę i podarować jej liścia czy może jednak nie byłoby to koniecznie efektywne.
- Jak ostatnim razem Cie widziałam, to byłeś... byłaś... byłeś mężczyzną! - oznajmiła niemalże oburzona, jednak nie kwapiąc się do cofnięcia rąk.
-...aaa.... - Shiba na moment zastygła.
Na tyle przywykła do przemiany że zapomniała o nieświadomości Hany...i w sumie John też nie dostał wyjaśnień.
- Handlarze wcisnęli mi jakiś eliksir jak się schlałem... - zwiesiła głowę w zawstydzeniu jednak nagle stare nawyki zaczęły się budzić.
Położyła rękę na jednej z dłoń Hany. - Teraz jesteśmy takie same... - mruknął dosyć spokojnym głosem.
W fiołkowych oczach było widać tyle zdziwienia, że możnaby wypełnić nim naprawdę wiele takich pociągów jak ten i troche jeszcze by zostało. Jej usta otworzyły się - wpierw lekko, potem nieco szerzej. Następnie cofnęła swoje ręce i zamrugała kilkukrotnie, zbierając się przy tym w sobie. Po chwili zamknęła także usta, zauważając w końcu, że ma je cały czas otwarte.
- To jest... dziwne. - oznajmiła w końcu.
- Ale w sumie to ładna jesteś... ładny? - dodała po chwili, uśmiechając się przy tym niepewnie, jakby chcąc w ten sposób ukryć swoje zakłopotanie.
- W końcu jestem kobietą...Lecz wciąż nie piękniejszą od ciebie. - Odparła z łagodnym uśmiechem.
Następnie zaśmiała się. Szczerze i otwarcie.
- Też byłem zdziwiony ale łatwo się przyzwyczaić. Początkowo ciężko było tylko zachować równowagę.
- W sumie... jak mam do ciebie mówić? - Hana poruszyła męczącą ją kwestie.
- Umm...Shiba nie ma formy żeńskiej.. - spostrzegł drapiąc się po policzku. - Właściwie co za różnica?
- Usiadłeś czy usiadłaś?
- Powtarzam: co za różnica. Jeżeli wiem że mówisz do mnie to chyba wszystko jedno, prawda? - stwierdził Shiba dla którego faktycznie było obojętnym jak drużyna zacznie podchodzić do jego płci.
- Uhm... - cóż, Hanie to nie pomogło. Nadal nie do końca była pewna jak zwracać się do Shiby. No ale skoro mu (bądź jej) to obojętne, to czy jest jakaś różnica?
- Chyba nie ma żadnej. - stwierdziła w końcu niepewnie i uśmiechnęła się lekko.
- [i]Nie bój nic. Nie oszaleję przez jeden mały problem.[i] - zadeklarowała niebieskoskóra.
- Poza tym karawana poruszała się w stronę Witlover. A przynajmniej tamta dwójka... - w sumie to nie wiedział czy po prostu by handlarzom nogi z tyłka powyrywał czy raczej pytał ich o antidotum. Jego umysł dziwnie szybko przyzwyczajał się do zmian.
- Wracając do poprzedniego tematu... czym do diabła są klauny?
- Klauny? To dziwnie pomalowani ludzie, którzy próbują być śmieszni, wędrują w cyrkach i tym zarabiają. Mniej-więcej tym są klauny. Przeważnie nie są niebezpieczni, lecz ci byli opanowani przez szaleństwo. No i doszło do walki. Albo raczej - Hana nie powstrzymała lekkiego uśmieszku wypowiadając następne słowo - rzezi.
- Ludzie bywają dziwni. - skomentował Shiba nie zdający sobie sprawy z tego jak wielu Sidhe zostaje magikami cyrkowymi po opuszczeniu kontynentu.
Niebieskoskóra przeciągnęła się z leniwym jękiem albo może raczej ziewnięciem. - Nie jestem fanem tego typu podróży. Lubie się lenić ale żeby tu chociaż coś było.
Jedyny plus jazdy to fakt że byli pod ziemią. Co z tym idzie było im dużo chłodniej niż na (dla Shiby) chorendalnie gorącej powierzchni.
- Rzeczywiście, dosyć tu spokojnie. - stwierdziła i otworzyła usta, żeby dodać coś jeszcze, lecz nagle coś ją trafiło. Zapewne wielkie olśnienie. Bo cóż innego mogłoby powstrzymać kobiete przed nawijaniem? Jedynie coś niesamowitego!
- Lirati! Lirati zniknęła! - wykrzyknęła nagle z gigantyczną dawką radości. Była ona na tyle wielka, że postanowiła z szczęścia przytulić najbliższą osobą, jaką była Shiba.
Niebieskoskóra ponowie została zaskoczona i ponownie pokryła się niewielką dawką fioletu.
- ...Faktycznie... - przyznała choć nie była jakoś specjalnie tym przejęta.
W rzeczywistości nie miał pojęcia czy była specjalnie groźna ale najistotniejszym było, że zniknęła nie robiąc nikomu krzywdy.
Shiba objęła Hanę z wzajemnością.
- Nie musimy się teraz niczego z jej strony obawiać.
Hana prychnęła głośno w odpowiedzi, jednak i w tym słychać było sporo radości.
- Jeśli by spróbowała, popamiętałaby mój pręt na wieki! - stwierdziła żartobliwie, śmiejąc się przy tym głośnie, jednak znając czarnowłosą było w tym sporo prawdy.
-Najpewniej. Idziemy do walki z szaleństwem. Powinniśmy się martwić o groźniejsze przeciwności niż wampiry.
Spostrzegła Shiba. Nie dało się ukryć że najprawdopodobniej spotkają nie jednego dużo potężniejszego wroga i cokolwiek powodowało nienawiść i strach Hany względem wampirów niebieskoskóra miała nadzieję że będzie ona w stanie stać przeciw nim jak i przeciw im silniejszymi.
- Na szczęście jest to spora grupa, więc co by się nie działo możemy chronić się na wzajem. Tak jak ty doprowadziłaś do nas Johna mimo jego stanu.
Gdy Shiba wspomniała o Johnie, wyraźnie w jakiś sposób dotknęło to Hane. Było to czuć choćby po tym, że jej uścisk wzmocnił się znacząco na krótką chwilę. Tu trzeba przyznać, że była całkiem silna jak na kobiete.
- Tak, możemy się chronić nawzajem. A właściwie to musimy. - oznajmiła głosem, który wydawał się nieco zakłopotany.
- Ale do tego jest potrzebne zaufanie, czyż nie? - szepnęła do ucha Shiby kompletnie innym głosem, tym z gatunku najsłodszych na jaki stać każdą przedstawicielkę płci pięknej.
-Naturalnie. - odparła po czym zniżyła głos. - gdybym komuś nie ufała dawno bym się go pozbyła. - odparła szeptem i było w tym nieco prawdy.
Nie były to wydarzenia które Hana w pełni znała ale ostatecznie to niebieskoskóra wcisnęła opiekę nad niedojrzałym elfem szukającemu niebezpieczeństw Gortowi oraz zostawiła skazanego na śmierć głodową łowcę głów w tunelach.
- Na pewno jesteśmy bezpieczni. Nawet w grupie pełnej facetów.
Hana zachichotała cicho.
- Zbyt ładnie wyglądasz w nowej formie by być tak niebezpieczną. - powiedziała cicho, śmiejąc się przy tym lekko.
- Chociaż wygląd potrafi mylić, czyż nie? - dodała po chwili i zaśmiała się. Sama była tego doskonałym przykładem, bo kto po drobnej, niziutkiej kobietce spodziewałby się przebijania przez ściany czy nie przejmowanie się uderzeniami miecza?
- Niech tylko spróbują coś zrobić. Niech tylko spróbują. - powiedziała głosem niemalże prowokującym nieobecnych mężczyzn.
- Są naprawdę niegroźni. Gort prędzej poleciałby na kamień, Calamity jest na to za miły. Kto zostaje? Faust mocny w gębie oraz nudny John! - skomentowała drużynę niebieskoskóra.
Hana zaśmiała się głośno po tym podsumowaniu drużyny. Dobry nastrój uderzał jej do głowy znacznie szybciej niż alkohol.
- No i ty! - oznajmiła, napierając przy tym na Shibe tak, żeby wylądowała w pozycji leżącej wraz z nią. Spojrzała na nią z góry z prowokującym uśmiechem.
Niebieskoskóra zaśmiała się tylko w odpowiedzi.
- Już niekoniecznie. - uśmiechnęła się do przyglądającej się jej Hanie. - Teraz jestem niewinna i niegroźna. - Przeniosła wzrok na swoją rękę. To do tego właśnie się odnosiła. Uniosła ją i odgarnęła Hanie włosy za ucho. Jej uśmiech nieco posmutniał.
Hana w odpowiedzi obniżyła się nieco, tym samym jeszcze bardziej zbliżając się do Shiby. O ile przed chwilą można było mówić o naruszeniu strefy intymnej, to teraz została ona niemalże kompletnie zastąpiona najzwyklejszym w świecie dotykiem.
- Nie przejmuj się. - szepnęła jej do ucha, w sumie niezbyt pewna jak postępować z dostrzeżonym smutkiem. W końcu postanowiła zrobić coś głupiego, szalonego - a więc zapewne śmiertelnie skutecznego! Na tyle ile mogła objęła Shibę i pobledła lekko.
- Szkoda na to czasu! - krzyknęła radośnie i ponownie postanowiła zmienić lokalizacje zarówno swoją jak i towarzyszki. Tym razem obie wylądowały na podłodze pociągu, zamieniając się przy tym pozycjami.
- Teraz jesteś groźna i niebezpieczna! - oznajmiła radośnie Hana, śmiejąc się przy tym.
Shiba wtuliła się jeszcze bardziej w Hanę gdy ta krzyknęła. Dopiero po drugiej jej wypowiedzi pomasowała się po głowie a następnie uniosła na ręce.
Technicznie gdyby mogła masowała by swoją łepetynę bez gniecenia czarnowłosej ale nie było to do końca możliwe.
- Sugerujesz, że percepcja zależy od punktu widzenia? - mrugnęła i dopiero zdała sobie sprawę w jakiem układzie od dłuższej chwili znajdowała się z Haną co lekko ją zamroziło. I ponownie zalało fioletem.
- W fioletowym ci jeszcze bardziej do twarzy. - stwierdziła żartobliwie. Po chwili na jej twarzy pojawił się kolejny tego dnia, iście prowokacyjny uśmiech.
- Lecz czego się tak wstydzisz? - zapytała, unosząc się przy tym nieco. Nie wyglądało na to, żeby przejmowała się tym, że jej nos przez to prawie stykał się z jej. Wpatrywała się prosto w jej oczy, zaiste ciekawa reakcji.
- Mnie? - zapytała cicho, chichocząc przy tym lekko.
- ..eh.. - onieśmielona powoli zaczęła się oddalać.
W końcu usiadła na kolanach i wzięła głęboki wdech aby zmusić się do odpowiedzi.
- Tak. - uśmiechnęła się.
Czarnowłosa roześmiała się głośno.
- Aż taka onieśmielająca jestem? - zapytała radośnie, kładąc się na podłodze.
- Czy nie od początku to mówiłam? - odparła z uśmiechem niebieskoskóra.
Co prawda mówiła to zazwyczaj na temat wyglądu Hany i w zalotach które uważano gdzieniegdzie za jego hobby..ale jednak.
- Czy może sugerujesz że to ja jestem taka nieśmiała?
- Nie wiem. W porównaniu do mnie, tak. Ale... - uniosła się do półsiadu. - nie jestem najlepszą osobą do której można porównać siebie w tej dziedzinie. - stwierdziła z uśmiechem.
Shiba nie co się zdziwiła.
- Czyżbyś była niegrzeczna? - spytała lekko rozbawionym tonem. Choć właściwie Hana właśnie to oznajmiła.
- Ja? - zapytała Hana, przybierając na chwile niewinną minkę.
- Chodź i sprawdź. - stwierdziła po chwili zalotnym głosem, by zaraz potem puścić oczko i uśmiechnąć się zachęcająco.
Po chwili milczenia i patrzenia na Hanę Shiba podniosła rękę i pokazała na swoją twarz palcem jakby chcąc się upewnić czy to do niej.
- To aż takie zabawne? - spytała starając się w miarę możliwości nie zmieniać koloru skóry. - Choć wezmę to za potwierdzenie. - skomentowała ostatecznie wzajemnie puszczając jej oczko.
- W pewien sposób tak. - oznajmiła, powoli podnosząc się z podłogi.
- Przynajmniej dla mnie. - dodała po chwili i uśmiechnęła się przy tym lekko.
- Po prostu jestem nauczona żeby robić to, na co tylko mam ochotę, nie przejmując się przy tym innymi. Przeważnie są to rzeczy sprawiające mi przyjemność. Z tego powodu trochę mnie śmieszy wstyd innych. - oznajmiła, udając przy tym naukowy ton.
"Czyli jesteś egoistką?" zapytał się w myślach Shiba nie odwarzając jednak do powiedzenia tego na głos.
- Ehehe...jesetem kobietą od niedawna. Przypominam. - odparła zbyt leniwa aby wstać.
-W sumie to nie wiem co "daje mi przyjemność". - była to nieco nieśmiała prawda.
- Alkohol, jedzenie i seks. - odparła Hana ni to poważnie, ni to żartobliwie.
- Ale jeszcze do tego dojdziesz. - dodała po chwili, tym razem już zdecydowanie żartobliwym głosem.
- ...Możliwe.. - początkowo chciała odpowiedzieć "mam nadzieję" ale w sumie nie była do końca pewna czy chce odkrywać rzeczy tego typu.
Wciąż istniał ten cień szansy że przemiana była tylko tymczasowa.
Podniosła się z ziemi i przeciągnęła.
- Nie wiem czy jestem bardziej śpiąca czy głodna...
Rozejrzała się po pomieszczeniu i gdy zdała sobie sprawę że spać mogą tylko na niewygodnych ławach pociągu zmieniła zdanie.
- Głodna. Definitywnie głodna.
- Byłaś świetną kucharką, zmiana płci chyba tego nie zmieniła, co? - zapytała z wyraźną nadzieje w głosie. Jej oczy błysły na chwilę, wyraźnie wskazując, że i ona zjadłaby coś smacznego.
- Oczywiście że nie! - uśmiechnęła się. - Tylko nie mogę tu zrobić zbytnio paleniska... - Zakłopotana zaczęła zastanawiać się czy gdziekolwiek w pociągu opłacałoby się rozpalać ogień w miarę bezpiecznie.
Osobiście mogła zjeść i surowe mięso ale nie sądziła aby reszta drużyny mogła je strawić.
- Właściwie to jak to wszystko jest napędzane? Jeśli się nie myle, to za pomocą ognia. Więc może... jakoś tam się uda? - zapytała niemalże prosząco. Widać było, że nadzieja na ciepły, dobry posiłek jest w niej silna.
- Z tego co wiem jest napędzane Gortem...znaczy, węglem... - Mając na myśli jego magię a nie kolor skóry odwróciła się w stronę początku lokomotywy. Hana nie wytrzymała i wybuchnęła głośnym śmiechem.
-Idzemy teraz? - na to pytanie Shiby, czarnowłosa była w stanie odpowiedzieć dopiero po dłuższej chwili, gdy jako-tako opanowała swój śmiech. W sumie to i tak nie tyle odpowiedziała co skinęła głową.

Zajcu 29-12-2012 14:27

Redemption
Pociąg zdecydowanie nie był najlepszym miejscem do snu. Kolejny przewrót na niewygodnych siedziskach i kilka przekleństw na hałas czy wstrząsy związane z podróżą. Jak można żyć w takich warunkach? Hana coraz bardziej była zainteresowana pójściem do lokomotywy i zadawanie odwiecznego, filozoficznego pytania “daleko jeszcze?” jakieś 2 razy na minute.
Cóż, wpierw jednak trzeba było ruszyć dupę, a tego już się Hanie nie chciało, mimo niewygody jaką odczuwała. Ostatecznie leżała więc z otwartymi oczyma, wpatrując się w dach pociągu.
Nieopodal latorośli pędy wiedzy rozrastały się, tworząc metaforyczną otoczkę wokół “uczonego” elementu tejże grupy. Co kilka minut, przerzucając stronę na następną jego błękitne oczy spoglądały w stronę damy znajdującej się w jakże starannie ukrywanym dyskomforcie. Uważnie, choć nieco nieśmiało badał jej ciało, tak jakby nie był pewien jej reakcji, oraz tego, czy w ogóle ma prawo do niej przemówić.
- Teoretycznie w pociągu miałby mniejsze pole manewru z swoją szybkością, więc byłaby większa szansa uderzenia go w ten głupi łeb. - jakże głośno pomyślała Hana. Cóż, gdyby nie ruch ust, to z pewnością Faust mógłby być pewny, że nauczył się czytania w myślach! Fale dźwiękowe jednak skutecznie tą nadzieje psuły.
- Jednak walka bronią w pomieszczeniu jest skazana na porażkę - książka nagle zniknęła z rąk blondyna, ten zaś podjął niebezpieczną grę, której odpowiednie rozegranie mogło zaważyć nie tyle na relacji między nim a czarnowłosą pięknością, która wraz z Shibą mogła konkurować o tytuł tej “naj” w zespole, co raczej o życiu strażnika.
- Kolejną przewagą może być fakt, że przeciwnik mnie nie docenia i jest pewien, że potrafie walczyć jedynie za pomocą broni. Tym samym atak, nawet bez efektu zaskoczenia, może być zabójczo efektywny. - Hana położyła nadzwyczajnie słodki akcent na najbardziej mordercze słowo z całego zdania, oblizując zaraz po tym wargi. Nie była pewna, na ile Faust widział ten gest - ale miała pewność, że wiedział, ile radości sprawiłoby jej zabicie go w tej chwili.
- O! - blondyn wyraził swoje zdziwienie, jakby zapominając o pośredniości całej rozmowy. - Potrafisz walczyć, ojou? - zapytał jakby zupełnie nieświadomy oczywistej odpowiedzi na to pytanie. Spojrzał tylko na fioletowooką, ciekaw jej reakcji. - Takiej młodej panience nie przystoi taka sprawność - dodał po chwili ze stanowczością, której pozazdrościć mogliby nawet mistrzowie sztuki teatralnej, która nigdy nie zdobyła względów u szerszej publiczności, zabawiała jednak bogatych “wybrańców”.
- Osobnik ten jest najwyraźniej na tyle głupi, niedomyślny bądź po prostu bezczelny, że nie rozumie, że nie mam najmniejszej ochoty z nim rozmawiać. Ohh... cóż ja takiego zrobiłam, że spotykają mnie takie cierpienia? Czy to kara za me niepowodzenia? - westchnęła zaraz po tych słowach - możnaby rzec, że teatralnie, chociaż jej jedyny związek z teatrem był na zasadzie podkładania ognia.
- Na dodatek naprawdę mnie niedocenia. Cóż, raczej do spisania na straty.
- Kimże jest ta, która w swej mądrości nie potrafi przyjąć komplementu - blondyn kontynuował zabawę, nie będąc do końca pewnym co innego może w tej jakże trudnej, a zarazem ważnej do rozwikłania sytuacji zrobić. Nigdy nie był mistrzem w relacjach miedzyludzkich, jednak czasami sprawiały mu one przyjemność. Ta więź wydawała się jedną z takich - nie zamierzał jej utracić.
Prychnęła głośno.
- Na dodatek myśli, że może się wkupić w łaski kilkoma komplementami. Potwierdza to teorie, że jest głupi, niedomyślny bądź bezczelny. Ciężko zdecydować. Może te wszystkie trzy rzeczy naraz? - Hana kontynuowała swoją grę “mów do siebie a tak naprawdę do niego”. Czyżby jej duma aż tak została urażona?
- Zapewne “gupi” jest on - dialog prowadzony całkowicie inaczej niż zwykle, jakby w drugą stronę, zdawał się być czymś ciekawszym niż zwykła rozmowa. Okazją do wykorzystania ewentualnych i jakże wątpliwych zasobów empatii jak i innych umiejętności z zakresu szerokopojętej emocjonalności.
- Głupi jest. - westchnął po chwili. - Lecz gdzie objawiła się jego beszczelność? - wyrzucił te słowa przed siebie, nie kierując ich do nikogo konkretnego.
- Tak, z pewnością głupi. Nawet nie jest w stanie dostrzec swojej bezczelności w każdym swoim słowie, czynie, ruchu czy samej obecności. Naprawdę, beznadziejny przypadek. Na dodatek czegoś ode mnie chce i zapewne się nie odczepi, najwyraźniej nie rozumiejąc, że jakoś specjalnie mi na jego obecności nie zależy. Wręcz przeciwnie. - ostatnie słowa wypowiedziała już przez zaciśnięte zęby.
- Jakże zły jest ten, który woli rozmawiać z kobietą niż alkoholem w jej żyłach - blondyn aż uniósł rękę do swej głowy, wszystko po to by podnieść wagę tego jakże przerysowanego gestu. Po chwili jego dłoń oddaliła się, a głowa lekko obróciła w kierunku dziewczyny. Tym razem czekał na bezpośrednią odpowiedź. Taką też po chwili otrzymał. Hana niemalże zerwała się z siedzenia, najwyraźniej czymś tknięta. Chwyciła koc którego próbowała używać w ramach poduszki i rzuciła nim w Fausta, zbliżając się przy tym szybkim krokiem.
- Czy mi się wydaje, czy uznałeś, że lepiej wiesz czego ja potrzebuje, czego oczekuje czy też na czym mi zależy? - zapytała głosem w miarę spokojnym, choć, z tego błahego powodu, pierś falowała jej gniewnie.
- I taką cię lubię - blondyn zaśmiał się - było to powiem jedyne co mógł zrobić biorąc pod uwagę koc pokrywający teraz kawałek jego ciała, co zdawało się być swoistym ucieleśnieniem niemocy pod której urokiem właśnie znajdował się blondyn. Chwilę później poczuł na swoim policzku bolesne uderzenie, szczególnie, jak na kobietę. Hana postanowiła uderzyć go wierzchem dłoni, jednak wbrew pozorom, nie z powodu aktualnej sytuacji.
- Wtedy nie miałam okazji. - niemalże wysyczała przez zaciśnięte okazji. Chwile później, jakby chcąc odreagować, wymierzyła drugi policzek.
Chociaż wymagało to sporej kontroli nad samym sobą, blondyn przygryzł tylko wargę, jakby licząc na to, że ukoi to faktyczny ból. Strużka krwi spłynęła nieśmiało z jego ust.
- Yhm. - odparł bez szczególnego zdziwienia.
Po chwili spojrzał jej prosto w oczy, rozchmurzył się i wraz z dwoma czerwonymi odbiciami jej ręki zapytał: - Już lepiej?
Słowa Fausta zapewne działały na Hane niczym czerwona płachta na byka. Pobladła gwałtownie i cofnęła prawą rękę, wyraźnie szykując ją do mocnego uderzenia. Po chwili to nadeszło, jednak nawet nie było wycelowane w Fausta. Tym razem postanowiła się wyładować na pociągu.
- Nienawidze cie. - oznajmiła cichym, lecz gniewnym tonem.
Blondyn powoli wstawał, jakby niepewny tego, czy zyska na to pozwolenie od latorośli jakże dziwnego rodu. Po chwili milczenia równie nieśmiało zbliżył się do niej na odległość znajdującą się na pograniczu sfery prywatnej, jak i tej zastrzerzonej tylko dla wybranych. Uśmiechnął się, i wtargnął w jej prywatną strefę, łącząc jej wargi ze swoimi. W każdym pocałunku było coś szczególnego, co pozwalało go odróżnić od pozostałych. Tak też było w przypadku potencjalnych kochanków - każdy przekazywał inne odczucia. Jeszcze innym elementem, który oddziaływał na doznania była niewątpliwie symbolika. Tym razem to ona, wraz z Faustem, który najwyraźniej w pierwszym momencie był zmieszany faktem, że jego jakże prosta metoda okazała się działać, dopiero po chwili rozpoczął prawdziwy pocałunek, traktując początek niemalże jak zabawę. Aura, której niewątpliwym wysłannikiem była w tym wypadku krew blondyna, którą dziewczyna miała okazję zakosztować po raz kolejny. Niewątpliwie właśnie to, w sporej mierze za sprawą przyczyn czysto fizycznych - wpłynęło na smak tego pocałunku. Faust ustąpił po chwili, śmiejąc się w duchu “Rosset jednak miała rację, jestem smaczny!”.
Źrenice Hany rozszerzył się gwałtownie, niemalże jak u kota. Dodatkowo szeroko otworzone oczy oraz próba cofnięcia się wskazywały na to, że było to dla niej zaskoczenie. I to jakie! Jeśli jej pocałunek miał przekazać jakiekolwiek uczucie, to - o dziwo! - przed nienawiścią znalazłoby się właśnie zdziwienie. Jej myśli zaczęły się kotłować a kobieta na dobrą sprawę nie wiedziała, co powinna zrobić. W pierwszej chwili chciała go zabić, w drugiej uciekać, trzeciej najpierw zabić a potem uciec. Ostatecznie jednak kotek schował pazurki i uległ. Przynajmniej przez chwilę Faust mógł się rozkoszować zwycięstwem, które osiągnął. Zapewne nie pierwszy raz i co gorsza dla Hany, zapewne nie ostatni.
Wróćmy jednak do teraźniejszości, która wciąż trwa w chwili pocałunku. Smak krwi, którą wyczuła na języku, pozwolił jej odzyskać jasność umysłu. Jak i całą nienawiść, ponieważ przez chwilę chciała mu odgryźć całą twarz, bądź przynajmniej wargi. Ostatecznie jednak odepchnęła go, odwróciła się na pięcie i szybko przeszła dwa kroki, by i tak się zatrzymać.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=uDpd58s1QD8&list=PLFqTvOsjFbRpCoT3R3IWSrB1 dJx6yBWgR[/MEDIA]
Chłopak jednak, wbrew presji otoczenia, powietrza które niemalże stawało się wyczuwalne, zdawało się napierać na jego ciało by zrobił coś, co podtrzyma jego “konflikt”, czy też po prostu wrogie nastawienie Hany. Ot tak, by zachować swoje wyobrażenie o byciu całkowicie niezależnym. Jednak źrenice które, tym razem wyraźnie rozszerzone za sprawą dziwnej mieszanki szczęścia, zdziwienia, jak i oczekiwania na działanie panny o fiołkowych oczach, nie próbowały nawet zdradzić celu obserwacji - wzrok chłopaka wyraźnie spoczywał na Hanie. Szukał on jednak jej, chciał znaleźć się w centrum jej uwagi, chociaż na chwilę być jedynym na co będzie padał jej wzrok.
Wolno, jakby obawiając się że może spłoszyć dziewczynę, zbliżał się do niej. Delikatnym ruchem objął kobietę w talii. Ruch ten w każdej normalnej sytuacji nie niósł by ze sobą szczególnej symboliki, jednak w relacji takiej jak ta, był to jeden z wyraźniejszych aktów zaufania. Winna latorośl, której nawozem, a może nawet jedyną niezbędną do życia cieczą była krew, miała teraz domniemane źródło jego zdolności bojowych tuż przed sobą. Czym jest szermierz bez ręki?
Ten jednak tylko delikatnie zacieśnił objęcie, nie będąc pewnym co dokładnie ma zrobić.
- Hana... - zaczął.
Ona natomiast drżała. Była to jedna z tych rzeczy które w aktualnej chwili była w stanie zrobić. Krótka jasność umysłu przeminęła jeszcze szybciej niż się pojawiła, na dobrą sprawę jedynie pogłębiając chaos jaki ją opanował. Wszelkie uczucia wydawały się mieszać, nie pozwalając na wybranie jednego, które w tej chwili aktualnie było najważniejsze. Bo w jaki sposób?
Tym bardziej, że Faust w wielu rzeczach był pierwszym. Z jednej strony, nikt jej jeszcze w taki sposób nie odrzucił czy obraził, z drugiej... nikt jej w taki sposób nie przytulił. Chociaż nie raz znajdowała się w czyiś objęciach, to przeważnie ona rzucała się na czyjeś ramiona, co było dla niej czymś naturalnym. Tak to już jest jak nie zna się wstydu. Inne przypadki łączyły się albo z alkoholem albo z seksem. Albo oboma naraz. I w ten pusty punkt uderzył Faust. Tam, gdzie Hana się nie spodziewała, gdzie nie wiedziała jak się zachować.
Nagle jej mózg zaczął pracować na zwiększonych obrotach. Nie pomogło jej to ani trochę, wręcz przeciwnie. Za dużo pracująca wyobraźnia jest jednym z największych niebezpieczeństw jakie można spotkać. Hana zaczęła się bać.
- Czego ty ode mnie chcesz? - zapytała cicho, nie zdolna wydusić z siebie coś głośniejszego.
Chłopak, czując drżące ciało dziewczyny nie odczuwał już z jej strony zagrożenia. Tak naprawdę to właśnie teraz ujrzał w niej całkowicie normalną dziewczynę, której światopogląd był tylko nieco odmienny od tego, co powszechnie uznano za zwyczajne, jednak nawet ona zdawała się czasem być bezbronna, potęgując jej zwyczajny urok. Faust delikatnie wzmocnił uścisk, jakby licząc że coś takiego pomoże w przekazaniu jego odczuć. Czyny nie słowa, powiadali wielcy mędrcy przeszłości - jednak czy w tym wypadku było to możliwe - blondyn nie miał możliwości by się o tym przekonać.
- Ja.. - mówił cicho, niemalże wprost do jej uszu. Szept, który przedzierał się przez stukot kół był słyszalni tylko dla tej dwójki, tworzył pewne odczucie intymności, coś jakże trudnego do stworzenia, lecz ważnego w sytuacjach takich jak ta. Chłopak nie wiedział co powiedzieć. Po prostu milczał, trzymając dziewczynę w swych objęciach.
- Ty nie wiesz. - powiedziała głośno. W jej głosie słychać było wyraźny wyrzut, jakby Hana była zła za to, że postanowił to zrobić a nie był w stanie wytłumaczyć - czemu? Tym bardziej, że to pytanie męczyło ją najbardziej, przynajmniej w tej, krótkiej chwili. Chwyciła go za ręcę w nadgarstkach, jednak najwyraźniej jej mordercze intencje zdołały już się ochłodzić, ponieważ w stronę Fausta nie nadszedł żaden cios. Jedyne, co zrobiła, to rozluźniła jego uścisk, by po chwili wyrwać się z niego kompletnie.
- Ja też nie wiem czego chcesz. Może nawet będzie lepiej, jeśli nie będę wiedziała? - zapytała, nawet nie odwracając się w jego stronę. W tej chwili miała autentycznie dość. Powoli ruszyła ku następnemu wagonowi.
- Po prostu przy tobie czuję się inaczej. - odpowiedział w końcu, zaś na twarz dorosłego mężczyzny wypłynął rumieniec zakłopotania. Nie wiedział jak może zatrzymać przy sobie dziewczynę, nie był nawet pewien czy powinien, a może nawet - czy chciał.
- Lepiej. - dodał po chwili, nie będąc pewnym co może powiedzieć by wyjść z całej sytuacji w jak najlepszy sposób - nie tylko zanegować konflikt, ale i sprawić by na jego miejsce zstąpiło z niebios znacznie czystsze uczucie.
Hana zatrzymała się, chociaż bardziej trafnym określeniem byłoby - zamarła. W jednej chwili kompletnie przestała się ruszać. Dopiero po kilku sekundach bardzo powoli się obróciła w jego stronę, fiołkowe oczy unikały jednak jakiegokolwiek kontaktu z oczami blondyna.
- Lepiej? - powtórzyła cicho, w formie pytania, jak to często robiła. Przez chwilę mogło się wydawać, że rzeczywiście zmiękła, szybko jednak miało okazać się, że to jedynie cisza przed burzą. Bądź przynajmniej deszczem.
- Czujesz się lepiej, tak? Bo możesz się mną bawić? Moimi uczuciami? Wpierw odrzucać i ranić a potem próbując to naprawić? Usatysfakcjonuje cie to, że uda ci się to wszystko odkręcić? Czy znowu zaatakujesz, żeby zabawa trwała dłużej? - wyrzuciła te wszystkie słowa z siebie z dużą szybkością.
- Nie chciałem - powiedział tylko te dwa proste słowa, by po chwili wbić swój wzrok w ziemię. Żadna księga nie dawała mu możliwości przygotowania się do takiej o to próby. To wyrażenia samego siebie. Istoty jakże potrzebnej, a zarazem zbędnej dla świata. Kimże jest strażnik, który nie potrafi obronić samego siebie przed uczuciami spływającymi kaskadą na jego duszę?
- Nie chciałem - powtórzył po chwili, wracając do pozycji siedzącej. Tym razem widok jaki miał przed oczyma, był co najmniej drastyczny. Hana, która nad nim górowała w tym właśnie momencie, mogła być tylko zagubioną dziewczyną, jednak jej siła była czymś, z czego można było drwić, lecz na pewno nie ignorować. Przynajmniej biorąc pod uwagę że dotarła aż tutaj...
- Nie chciałeś, ale to zrobiłeś. Słowa czasu nie cofną, Fauście. Każdy czyn jakiego dokonujemy świadczy o nas. Pokazuje, czy jesteśmy warci tego, by żyć. To odróżnia nas od zwierząt, których wartość życia jest taka, że wydają potomstwo i czasem większe są zyski z zostawienia go w spokoju niż zabicia i zrobienia z niego pożytku. Jednak problem jest w tym, że żadne słowa nie naprawią popełnionego błędu. Jeśli ten już wpłynął na świat, można co najwyżej próbować to wszystko naprawić, ale często to nie jest możliwe. - westchnęła głośno. Jej wzrok opadł na podłogę.
- Nie można cofnąć czasu. Nie można wskrzesić człowieka. Trzeba się pogodzić z błędem i żyć dalej. - powiedziała cicho, jakby sama nie wiedziała, czy chce czy nie aby Faust to usłyszał.
- Nieważne. - stwierdziła nagle głośno i odwróciła się, kolejny raz zmierzając ku drugiemu wagonowi.
- Obiecaj mi proszę, że będziesz na siebie uważać - odparł tylko, nie zatrzymując już dziewczyny. Jeśli pragnęła, mogła odejść. Większość z jej słów miało rację, jednak nie traktowała ona jego jak kogoś, kto mógłby być niewinny, kto bronił się na atak wyprowadzony za coś, co w normalnych okolicznościach byłoby czynem cudownym.
- Nie mam zamiaru ci niczego obiecywać. - rzuciła krótko po czym opuściła wagon.

Fiath 30-12-2012 17:21

Przepis na: lądowanie.
(czyli tory oraz ich brak.)
Shiba rozglądała się nieco obolała po tłumie. Nie była pewna kto na niej wylądował ale na pewno nie był piórkiem.
Przez chwilę zastanawiała się jak zareagować. Tłum był spory i zdecydowanie nie był zadowolony...choć w sumie na groźnych nie wyglądali.
Powinni unikać walk z ludnością cywilną a tym bardziej w miastach.
Witlover? Miasto mechaników, technologii...Aha!
Niebieskoskóra podrapała się w tył głowy i odezwała do tłumu.
- Eto...Widać wynalezienie latającej lokomotywy to cięższe zadanie niż myśleliśmy...nie ma żadnych szkód? tak? to dobrze. W takim razie proszę się rozejść.
Zaczęła "odpychać" tłum wymachami ręki jakgdyby nic specjalnego nie miało miejsca.
Niebieskoskóra wyraźnie doszła do założenia, że w tego typu mieście zdarzenia podobne ich lądowaniu najpewniej odbywają się od czasu do czasu. Może więc po prostu namówią ludzi aby sobie poszli?
Zbrojny podczas zderzenia wylądował na brzuchu, robiąc przy tym parę komicznych fikołków i niechcący zabierając kogoś ze sobą. Leżąc twarzą do ziemi, uniósł nieco głowę rozglądając się po towarzyszach.
- Wszyscy... cali? - Zapytał, ciężko dźwigając się do pionu. Wtedy to nagle wszyscy strażnicy wycelowali w Calamitiego, identyfikując go po wyglądzie i sposobie poruszania się z jakimś ożywieńcem, łąknącym zatopić kły w ich mózgach.
- Um... nie... strzelajcie? - Zapytał, a raczej zaproponował dzierżyciel rozpaczy, unosząc dłoń w uspokajającym geście. Ostatnie czego teraz chciał, to wwiązanie się w walkę z siłami porządkowymi tego miasta. Spojrzał po towarzyszach bezradnym wzrokiem, wyczekując jakiejś pomocy w zaistniałej sytuacji.
Strażnicy strzelać póki co nie zamierzali, ale broni nie opuścili. Wymówka Shiby była niezła, ale kilku co bystrzejszych stróży prawa znalazło w niej pewną lukę.
- Skoro testowaliście latająca lokomotywę to co robi ta dziura w zboczu wzgórza? -zapytał któryś lufą machając w stronę tunelu który stworzył Gort.
- ehehe...akt paniki. Jakbyśmy rozbili się o górę to raczej byśmy nie przetrwali, prawda? - Uśmiechnęła się niewinnie po czym szybko zasłoniła usta przypominając sobie, że kły nie wyglądają wcale niewinnie.
- Ten pan zna się na magii ziemi - pokazała palcem na Gorta.
Hana ponownie była biała jak nigdy. Chociaż patrząc na to, jak często jej się to zdarzało, to raczej blada jak zawsze. Swoją rękę już kierowała ku prętowi, jednak nawet Calamity wydawał się próbować uniknąć tego problemu. Nie, żeby Hana czuła się słabsza od niego, ale w aktualnej sytuacji znalazłay się w mniejszości jeśli chodzi o siłowe rozwiązywanie problemu.
- Trzymajcie mnie... - powiedziała cicho, chcąc dać sygnał, żeby na nią uważali i cofnęła się po gruzach nieco za resztę drużyny, gdzie usiadła na mile wyglądającym kawałku lokomotywy.
- Jeśli tego chcesz - blondyn, którego zachowanie wobec jakże urodziwej latorośli było niczym te ogrodnika podchodzącego do najlepszego okazu w swoich zbiorach. Z jednej strony przez poszczególne docinki przebijała się nieśmiało troska o członkinię drużyny, z drugiej jednak - sukcesywnie “przycinał” on jej listki, tak jakby chciał udowodnić swoją wyższość. Jego ręka znalazła się na prawym ramieniu dziewczyny, musnęła ją jednak tylko delikatnie, zostając jako prowizoryczna ochrona.
- Nie dasz mi spokoju, prawda? Musisz mnie męczyć nawet wtedy, kiedy mam cię dość? - wysyczała przez zęby by chwilę wziąć się za odepchnięcie jego ręki jak najdalej. Najlepiej razem z całym Faustem.
- Czyli chcecie nam wmówić że lecieliście przez całą górę, by tu dotrzeć? -dopytywał się podejrzliwy strażnik,a jakiś człowiek w goglach wyrwał się z tłumu pytając głośno. - Mocne turbulencje? Jak rozwiązaliście problem masy wzniesionej, latacie na mechanizmach magicznych czy paliwowych? - mówiąc to z naukowym błyskiem w oku chwycił za notatnik przypięty do pasa.
"Zatłuke cię cwaniaku, po prostu zatłukę." Pomyślała Shiba przed podaniem swojej odpowiedzi.
- Turbulencje...im bardziej odstaje się od równego poziomu pojazdu...tym są większe. Nie powinniśmy użyć konceptu pociągu...wagony mogą zmienić swoje położenia więc tylko...przeszkadzają...
Dobra, to teraz trzeba wymyślić coś interesującego zanim skapną się że to było bez sensu.
-[i] Używaliśmy magii ziemii...oraz mechanizmów przy magicznych klejnotach z ziem An Sidhe. [i] - Tutaj wyjęła swój sztylet który zaczął zmieniać kształt jakby był żywy.
- Prawda, chłopaki? - Miała nadzieję że ktoś jej pomoże. To Madred znał się na technologii a nie ona.
Facet zaczął coś notować zawzięcie, strażnicy poszeptali między sobą... po czym opuścili broń. - Brzmi sensownie. -stwierdził ten który wyglądał na kapitana. - Poproście waszego kompana by zamknął ten tunel, po czym zgłoście się na inspekcję do strażników którzy tu zostaną, jeżeli wszystko będzie w porządku nie będzie problemów z tym byście zostali w mieście. -stwierdził mężczyzna a gawiedź zaczęła powoli się rozchodzić.
- Myślę że trzecia faza nie dała rady. - mówiąc to skierował swój wzrok na technokratę, jakby chciał pokazać że ktoś nie wypełnił całkowicie swoich obowiązków. Co prawda przywdziany w czerwoną koszulę, tym razem całkowicie zdrowy Faust nie wskazywał tutaj na jakiekolwiek swoje zasługi - po prostu bawił się podtrzymywaniem “konfliktu” osobnika, którego przydatność dla tej wyprawy mogła się już skończyć...
Szybko jednak wyjaśniło się, że zarówno technokrata, jak i ostatni pozostały przy życiu nakama Gorta byli zajęci powstrzymywaniem wielkoluda, który wyczuwając dobrą okazję do bójki zamierzał spuścić manto rzucającym mu wyzwanie strażnikom, zaś tylko mechaniczna łapa Madreda była na tyle wielka by zakneblować mu usta i ukryć go za pozostałymi członkami wyprawy, tak by gapie nie zauważyli groźnie wyglądających pięści którymi machał na wszystkie strony.
Dzierżyciel rozpaczy odetchnął z ulgą, widząc że nie wywiązał się żaden konflikt. Po krótkiej chwili namysłu przemówił do członków grupy.
- Właściwie... to co... dalej?- Mówiąc to rozłożył nieco ręce, mocno przygarbiony.
- Jak to co!? - wrzasnął Gort, któremu wreszcie udało się wyrwać z uścisku technokraty uderzeniem łokcia pod żebra, które co prawda nie wyrządziło takiej szkody jakiej się spodziewał (normalny człowiek zapewne wiłby się na ziemi z bólu z co najmniej kilkoma połamanymi kośćmi), jednak okazało się wystarczające by ten go puścił. - Już zapomniałeś o tym kozim dziwaku? Przecież mówił, że będzie na nas tutaj czekał! Więc teraz musimy go tylko znaleźć. Ale najpierw ci tutaj muszą dostać nauczkę za zadzieranie z Wielkim Czarnoskórym!
Poszło dużo lepiej niż niebieskoskóra oczekiwała.
Całkiem szybko powinni mieć problemy za sobą. Wtedy będzie mogła pójść na jakieś zakupy, załatwić sobie nocleg i kąpiel...no i rozejrzeć się za cholernymi handlarzami którzy mieli również zmierzać w tę stronę...
Blondynowi który w podejrzliwy sposób patrzył na przychylność straży Wilover w głowie jawiły się tylko dwa cele. Żaden z nich nie łąćzył się z szaleństwem, zaś tylko jeden z nich miał na celu jako takie polepszenie sytuacji drużyny.
Prym jednak niewątpliwie należał do rynku, który musiał znajdować się gdzieś tutaj, poza oczyma większości przybyszy, jak i sporej części tubylców.
Dzierżyciel rozpaczy kompletnie nie wiedział gdzie zacząć poszukiwania, ale chyba najlepiej był isc do rynku. Nawet jeżeli nic nie znajdzie, to może to coś odnajdzie jego, gdyż bardzo wyróżnia się od reszty mieszkańców.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:21.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172