lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   Pięć Pieczęci (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/12296-piec-pieczeci.html)

Redone 07-09-2013 12:55

Te sny robiły się coraz dziwniejsze, i kiedy myślała już, że nic jej nie zaskoczy, teraz ten przyszedł do niej w nocy. Nie mogła rozgryźć dlaczego śnią jej się takie niestworzone rzeczy, dlaczego widzi martwe dzieci, a właściwie jedno dziecko. I czy ma to związek z jej przyjazdem do tej szkoły? Na pewno jakiś ma, w końcu śnili jej się bracie Koss.

Aniela postanowiła, że będzie spisywać wszystkie sny, tak szczegółowo jak tylko jej się uda. Usiadła do biurka i spróbowała opisać co pamiętała z tego i poprzednich snów. Najmocniej wbił jej się w pamięć ten z niby-matką, wciąż miała ją przed oczyma.



Gdy skończyła ubrała się, ruszyła do kuchni by zjeść na szybko jakąś kanapkę, po czym zaraz poszła na zajęcia. Czuła, że ten dzień znowu przyniesie jej coś dziwnego i niespodziewanego. A ona tylko chciała spokojnie uczyć i odnaleźć tu nowe, lepsze życie...

Krakov 08-09-2013 23:22

Większą część drogi nad jezioro Mateusz spędził w milczeniu. Przeor próbował parę razy zagaić rozmowę, ale widząc, że jego kumpel tylko spogląda gdzieś w dal, za okno, dał sobie spokój. Na początku Jabłoński denerwował się tą całą sprawą z Klementyną. Na przekór uspokajającym słowom przyjaciela obawiał się, że jej wydobycie nie będzie łatwe, że jest bardzo zniszczona, albo wpadła w jakieś grzęzawisko na dnie jeziora i ciężko ją będzie odnaleźć, a co dopiero wydobyć. O dziwo, wszystkie te myśli szybko zostały zastąpione przez coś o wiele mniej przyziemnego. Owszem, przekonywał sam siebie, że musi się trzymać tego co rzeczywiste i próbować rozwiązać faktyczne problemy. Nie mógł się jednak uwolnić od tych... rzeczy, które mu się przydarzyły. Matka, dziwny staruszek, jeszcze dziwniejszy list. Może jednak chociaż część z tego wszystkiego była snem? Nie - upewniał samego siebie zaciskając palce na tkwiącym w kieszeni kamieniu - nic z tego nie było snem.

Czuł się źle. Nie po raz pierwszy w ciągu ostatnich kilku tygodni. Zwykle jednak przygnębiały go zwyczajne problemy. Długi chociażby. Teraz przygnębiało go to, że nie rozumie co się wokół niego dzieje. "Dzieje", bowiem miał paskudne przeczucie, że to jeszcze nie koniec. Próbował sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek miał równie złe przeczucia i nie potrafił. Może to nie przeczucie. Może po prostu czuł się wyjątkowo dziwnie i... nie mógł znaleźć na to innego określenia...

Sama operacja wydobycia Klementyny przebiegłą nadzwyczaj sprawnie. Przeor jak gdyby nigdy nic wszedł do wody i po kilkunastu krokach poczuł coś twardego pod stopami, jak się później okazało była to kierownica. Później wystarczyło zanurzyć się na chwilę w mętną wodę i podpiąć stalową linkę. Mateusz włączył wyciągarkę i obserwował jak z drobną asystą przyjaciela, jego ukochana maszyna powraca na powierzchnię. Pogięte elementy i szlam wylewający się ze wszystkich zakamarków wyglądały dość nieciekawie, ale fachowa ocena obu mężczyzn pozwalała na spokojny optymizm. Owszem, trzeba będzie włożyć sporo pracy zwłaszcza w wyczyszczenie silnika i innych podzespołów, które uległy zalaniu, ale mogło być znacznie gorzej. Przy odrobinie wysiłku Klementynę można było postawić na nogi w ciągu paru dni.

Tymczasem jednak trzeba było przetransportować ją spowrotem do Łodzi. Przeor poprawiał jeszcze zaczepy, a Jabłoński postanowił wrócić do kabiny. Trzymał już dłoń na klamce, gdy jakiś wewnętrzny głos kazał mu spojrzeć w bok. Kilkadziesiąt metrów przed nim stała dziewczyna, ta sama, którą zauważył przed domem przyjaciela.

- Ty mnie widzisz, prawda? Widzisz mnie? Proszę… pomóż mi. Proszę… powiedz mu, żeby mnie uwolnił. On nie może mnie tu wiecznie trzymać!

Dziewczyna spojrzała na Przeora, a Jabłoński z trudem powstrzymał się od tego, by uczynić to samo. Nagle nabrał pewności, że dziewczyna jest duchem, czy czymś takim i jeśli odwróci głowę by spojrzeć na kumpla - zwyczajnie zniknie. Nie, nie pozwoli jej na to. Nie odwróci wzroku, nie mrugnie nawet! Spokojnie poczekał, aż kierowca zajmie swoje miejsce.

- No dobra, możemy ruszać - odezwał się zapinając pasy - Wsiadasz?
- [i]Przeor...[i/] - zaczął niepewnie Mateusz - spójrz proszę przed siebie. Widzisz tę dziewczynę stojącą przed nami?
- Co? Gdzie?
Mężczyzna patrzył tam, gdzie Mateusz wskazywał, lecz najwyraźniej niczego nie mógł dostrzec. Dziewczyna wciąż stała na swoim miejscu. Była bardzo smutna, spoglądając teraz w kierunku Przeora.
- Sto metrów od nas, pod drzewem. Blondynka, sukienka w kwiatki. Nie widzisz jej?
Jego kumpel znów wlepił wzrok w omawiane drzewo. Nie widząc nikogo omiótł wzrokiem całą przestrzeń przed sobą, jedno i drugie pobocze. Tam także nikogo nie zauważył.
- Stary… nie wiem czy żartujesz, czy coś brałeś, ale… tam nikogo nie ma.

Jabłoński odniósł wrażenie, że kontynuowanie tego wątku mija się z celem. Najwyraźniej tylko on widział dziewczynę, kimkolwiek, czy czymkolwiek była. Dalsze wypytywanie o nią, albo mówienie Przeorowi, by ją “uwolnił” wydawało się szaleństwem. I co to znaczy “uwolnił” jeśli ona jest duchem? Jeśli zaś nie jest duchem, to znaczy, że co… Przeor trzyma ją zamkniętą w piwnicy, a Mateusz doznaje właśnie czegoś w rodzaju wizji? Idiotyzm. Mężczyzna powtórzył sobie w myślach jeszcze raz te pytania i poprawił swój wcześniejszy wniosek. To już było szaleństwo.

Kim do cholery jesteś?” - pomyślał patrząc na smutną postać.

- Nieważne, to chyba z przemęczenia. Nie słuchaj mnie - rzekł na głos wsiadając do auta. - Spadajmy stąd.

Mira 12-09-2013 10:57



[MEDIA]http://www.youtube.com/v/WxQ-SUiqVj0[/MEDIA]

W życia wędrówce, na połowie czasu,
Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi,
W głębi ciemnego znalazłem się lasu.



Aniela

Czuła, że wreszcie odnajduje spokój. Wewnetrzny spokój. Minęło kilka dni - tak cudownie do siebie podobnych i normalnych. Zaczynała pamiętać imiona swoich uczniów, lepiej poznała też kilku nauczycieli. Można było mówić nawet o koleżeństwie z paroma osobami. Czasami wieczorem spotykała w kuchni Mateusza Kossa. Jak się okazało, mężczyznę cechowała wielką słabość do słodyczy. Miał zwyczaj przed snem wypijać kubek ciepłego, słodzonego mleka oraz zjadać jeszcze bułkę grubo posmarowaną Nutellą. Zadziwiające, że nic po nim nie było widać! Musiał dużo ćwiczyć albo... nie był człowiekiem.

Tego wieczora Aniela przypuszczała, że również spotka wesołego dyrektora, gdy szła do kuchni odnieść brudne naczynia. Zamiast Mateusza na korytarzu przed drzwiami napotkała jednak jego brata. Stefan był wyraźnie pobladły, jednak jego twarz nie zdradzała emocji. Towarzyszył mu drugi mężczyzna.

- Dobry wieczór, żono. - Tomek uśmiechnął się szeroko.

Miał na sobie garnitur, a w dłoniach trzymał bukiet róż. O dziwo, wydawał się trzeźwy.


Mateusz

Patrzyła na niego, gdy odjeżdżali. Wciąż patrzyła i była potwornie smutna. Nie goniła jednak za samochodem. Nie mówiła nic. A gdy wreszcie dojechali do Łodzi i zaparkowali pod garażem Jabłońskiego - nie było jej w pobliżu. Zniknęła.

Mężczyzna coraz mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że to tylko wytwór jego umysłu.

Wraz z Przeorem, wspólnymi siłami zdjęli Klementynę z lawety i odstawili do jej sypialni. Czekała ją długa rekonwalescencja, ale powinna wrócic do formy.

- Słuchaj stary - zaczął Przeor, gdy zamykali wiatę garażu - Nie chcę się wpieprzać, ale słabo wyglądasz. i zachowujesz się jakbyś... zrobił coś głupiego. Chcesz pogadać?



Adam

<klik>
<klik>
<klik>

Dźwięk powtarzał się za każdym razem, gdy Adam naciskał spust. Wystrzelał już cały magazynek. Lecz stres, adrenalina, wrzący testosteron nie przyjmowały tego do wiadomości. Jego mięśnie wciąz b yły napiete, gotowe do walki. Mężczyzna czuł, że każdy widmowy strzał przybliża go do zwycięstwa. Więc strzelał... strzelał...

Dopiero po kilkunastu uderzeniach serca zdał sobie sprawę, że Jacek już od pierwszego strzału leży na ziemi - martwy, z krwawą plamą na piersi od kilkunastu nabojów, które zanurzyły się w jego ciele.
Moliński powoli się rozluźniał. Szare komórki wznowiły pracę.

Czyżby... wygrał?

Nagie, bliskie mu kobiety - każda na inny sposób - zwisały nieprzytomne. Nie hołdując, ani nie zaprzeczając jego zwycięstwu. Po prostu trwały. Były jego nagrodą - smutna nagrodą.



Piotr

Dyszał ciężko. Dyszał tak ciężko, że miał wrażenie, jakby płuca same chciały wyskoczyć z jego piersi, buntując się przeciwko złemu traktowaniu.

- “Cholerne fajki” - pomyślał odruchowo Paluch.


Nie był jednak całkiem do kitu. Dał radę tym byczkom. Krew, którą miał na kurtce i na rękach - nie była jego krwią. Mężczyźni leżeli na ziemi - nieprzytomni lub martwi.

Choć miał ochotę już tylko paść na ziemię i pozwolić odpocząć strudzonemu wysiłkiem organizmowi, siłą woli Piotr obrócił głowę, by zobaczyć co u Adama. Facet trzymał się wciąż na nogach, choć wyglądało jakby zastygł w pozycji do strzału. Przy nim jednak nie było już żadnych przeciwników. Poradzili sobie. Przetrwali.

Paluch chciał podejść i uświadomić to Molińskiemu, który najwyraźniej popadł w stan jakiegoś odrętwienia. Kiedy jednak ruszył nogą, poczuł na kostce delikatny dotyk. Kobieca ręka błagalnie chwyciła się jego spodni, a pomiędzy kratami dostrzegł drobną sylwetkę jej włascicielki. Czyżby deja vu?

Spojrzał na kolejną uwięzioną - ładną i wystraszoną dziewczynę, która nie mogła miec więcej niż 25 lat. Wydawała się znajoma. Te włosy, oczy.... i te dołeczki przy ustach... Skąd je znał? Gdzie już je widział?

Brzyski wysilił pamięć i nagle przypomniał sobie. Tak! Znał tę kobietę!
Widział ją wielokrotnie na starych zdjęciach, dlatego nie było mowy o pomyłce - tak wyglądała jego matka, gdy była młodsza.

- Przyszedłeś po mnie wreszcie... - wyszeptała kobieta.

Redone 16-09-2013 18:16

Aniela czuła, że w końcu coś się spieprzy. W końcu już kilka dni było dobrze, w pracy było wszystko ok, i nie było żadnych niemiłych incydentów. I wtedy pojawił się jej mąż, ni stąd ni zowąd. Po jaką cholerę on tu przyjechał?

- Dobry wieczór żono - powitał ją w kuchni.
Kobieta nie miała pojęcia co ma mu powiedzieć i jak się zachować. Odpowiedziała mu dopiero po kilku sekundach.
- Pozwól do mojego pokoju - po czym zwróciła się do Stefana - Wybaczysz nam na chwilę?

Nie czekając na odpowiedź ruszyła do pokoju, a Tomek nie mając wyjścia zrobił to samo. Zamknęła za nimi drzwi i zapytała:
- Co Ty tu robisz?
- Przyniosłem Ci kwiaty, herbaciane róże, takie jak lubisz.
- I jechałeś tu z tak daleka by dać mi kwiaty? Nie chcę Twoich kwiatów, ani przeprosin ani wytłumaczeń. Chcę jedynie rozwodu. Może korzystając z tego, że tu jesteś, przejdziemy się jutro do prawnika i będziesz mógł podpisać papiery.
- Ale ja nie chcę rozwodu...
- Nic mnie to nie obchodzi
- przerwała mu od razu - dasz mi go po dobroci albo będę musiała składać wniosek o orzeczenie winy.
- Anielu...
- Powiedziałam już wszystko o czym moglibyśmy porozmawiać. A teraz żegnam -
podeszła do drzwi i otworzyła je szeroko czekając aż wyjdzie.

Próbował ją jeszcze przez chwilę przekonywać, ale kobieta była niezłomna. Nie dała się namówić na kawę ani rozmowę, kazała mu też zabrać kwiaty, choć były piękne.

Gdy Tomek w końcu wyszedł Aniela zamknęła drzwi, nogi się pod nią ugięły i sidła na podłodze. To spotkanie kompletnie ją rozbiło. Kilka minut patrzyła w okno, a myśli szalały w jej głowie. W końcu wstała, założyła na siebie najlepsze ciuchy, zamówiła taksówkę i wyszła. Nie mogła tak po prostu iść spać, i tak by nie zasnęła. Gdy samochód w końcu podjechał poprosiła o zawiezienie do najbliższego klubu. Miała zamiar przetańczyć większość nocy, byle tylko oderwać się od tego wszystkiego. Na szczęście jutro zaczynała później zajęcia.


Felidae 19-09-2013 22:11

Już druga….osoba…pytała ją o jakąś bzdurną biżuterię jej małej córeczki. Czy oni wszyscy powariowali? Co tak ważnego było w błyskotkach żeby próbować mordować, porywać i straszyć?

Czy nie rozmieli, że największym skarbem było dla Leny to, że mogła zostać jej matką?

Kobieta zmarszczyła czoło spoglądając na Gabriela, ale zaraz potem jej myśli uciekły w nie tak daleką przeszłość, do tamtego dnia kiedy ……

Dryyyyyyyyńńńńńńńńńń……drrrrrrryyyyyy ńń……… dryyyyyyyńńńńńńńńńń!

Telefon w torebce Leny dzwonił przeraźliwie i wibrował niemal jak młot hydrauliczny. Próbowała wyswobodzić prawą dłoń z sieci reklamówek, które akurat targała, ale rękawiczka zaplątała jej się w jedno z plastikowych uszu.

- Cholera jasna! – kobieta zaklęła głośno z frustracją machając ręką. W końcu jakimś cudem wyszarpnęła dłoń ze skórzanej rękawiczki szybko chwytając oswobodzone siatki drugą ręką i sięgnęła do wielkiej torby zawieszonej na ramieniu.

Telefon nadal dzwonił. Przez chwilę grzebała w przepastnym wnętrzu damskiej torebki, ale po chwili triumfalnie wyjęła niewielką Nokię, jej najnowszy nabytek.
Spojrzała na ekran. Dzwoniła siostra Aleksandra.

Był wczesny grudniowy wieczór i mróz, który zelżał w ciągu dnia, znowu zacieśniał okowy. Ale Lenie zrobiło się nagle gorąco jak w letni, upalny dzień. Wiedziała co to mogło oznaczać.

Przycisnęła zieloną słuchawkę i opanowując drżenie głosu wycharczała do słuchawki do słuchawki:
- Siostro?
- Lenka? Lenka, przyjeżdżaj. Chciałabym, żebyś kogoś poznała. – głos siostry Aleksandry kipiał radością.

Wzruszenie odebrało Lenie mowę. Skinęła twierdząco do słuchawki jak gdyby zakonnica mogła ją zobaczyć, a potem bez słowa rozłączyła się i pędem ruszyła do auta.

Jej głowa niemal eksplodowała od natłoku myśli, które wpychały się do jej świadomości.

„A co jeśli niczego nie poczuje?” „ A jeśli to znowu podpucha i matka biologiczna odbierze swoje dziecko?” „A co…” ,„A jeśli..”, „A może…”, ”A………………”

Dom dziecka, którym opiekowały się siostry elżbietanki, mieścił się w cichym zakątku Górnego Sopotu. Lena podjęła współpracę najpierw jako wolontariuszka pomagając przy opiece nad dziećmi. W końcu odważyła się rozpocząć kurs dla rodziców adopcyjnych.

Czas, który upłynął do dzisiejszego popołudnia wydał jej się wiecznością.
Kiedy w końcu dopadła drzwi sierocińca sapała jak lokomotywa. Musiała zaparkować kilka ulic dalej, bo akurat tego dnia ktoś zaplanował roboty drogowe na dwóch przecznicach.

Potem pamiętała już tylko migawki, jak slajdy, zrobione z okazji jakiejś podniosłej chwili.
Spytała jedynie:

- Gdzie?
Siostra zabrała ją do jednego z biur. Przy stole siedziały dwie inne siostry, ale Lena nawet nie przyjrzała się które. Jej uwagę przykuło małe nosidełko, w którym zawinięte w kocyk spało najpiękniejsze dziecko jakie kiedykolwiek widziała.

- Leno…- siostra Aleksandra mówiła cicho - malutka przybyła do nas dziś rano. Przyniosła ją kobieta, która od razu zrzekła się praw rodzicielskich. Ojciec widnieje w dokumentach jako nieznany. Razem z naszym prawnikiem sprawdziliśmy wszystkie dane. A to oznacza… to oznacza, że dziewczynka może zostać oficjalnie twoją córką. Jeśli zechcesz….

Jeśli zechce? Tyle razy wyobrażała sobie tą scenę, będąc pewną, że poradzi sobie z emocjami. Myliła się. W gardle czuła wielki węzeł, który uniemożliwiał jej mówienie, a ciało drżało, mimo, że czuła wewnętrzny żar.
Pewnie wyglądam jak idiotka – myślała

W końcu zrobiła pierwszy krok, odchrząknęła głośno i zbliżyła się do stołu. A kiedy tylko dotknęła twarzy malutkiej wiedziała, że należą do siebie……..

Wzrok Leny przestał błądzić i ponownie przytomnie spojrzała na Gabriela.

- Nie zabrałam z domu dziecka nic, co mogłoby wiązać się z przeszłością dziecka. Zresztą z tego co mówiły siostry wynikało, że jej biologiczna matka była uboga. Skąd więc pomysł, że mogła posiadać droga biżuterię? No chyba, że coś zostało u sióstr.... ale to również mało prawdopodobne. I jeszcze jedno Gabrielu. Dlaczego śniłam o piątce ludzi z dawnych czasów, którzy posiadali takie samo znamię jak ja? O co tu chodzi?

Ombrose 20-09-2013 11:13

Wystarczył niewielki ruch palca wskazującego, aby broń wystrzeliła, a magazynek nieco się odciążył. Kula mknęła przez niedługą lufę i trafiała prosto w cel. Magiczne otępienie, które dokładnie niczym kokon spowijało Adama, tłumiło huk wystrzału każdej kolejnej kuli. Ciepłe strużki potu spływały, uporczywie wsiąkając w brudną tkaninę. Mężczyzna mógłby przysiąc, że płomienie, które pochłonęły Joannę, dostrzegły i jego. Wspinały się po lędźwiach, by zatopić się w klatce piersiowej. Podwyższone tętno, urywany oddech. Rozmazane kontury, zawroty głowy. Liczył się tylko Jacek.

W pewnym momencie palce mimowolnie rozluźniły się, a metaliczny chłód opuścił dłoń Adama. Uderzył o podłogę, uciekając gdzieś w bok. Mężczyzna o to nie dbał. I tak teraz pistolet – z pustym magazynkiem – był do niczego nie przydatny.

Jacek padł. I jako martwy człowiek wyglądał nadzwyczaj ludzko. Z jego wnętrzności nie uciekły szczury i pająki. Maska holograficzna nie zdezaktywowała się, ukazując przybysza z innej planety. Nawet brama piekieł nie pojawiła się, by pochłonąć swojego wysłannika. Jacek wydawał się być najzwyklejszym, ludzkim denatem. Adam zastanowił się, czy sam aby nie oszalał. Dobrze byłoby porozmawiać z Paluchem i skonfrontować własne wersje wydarzeń. Być może tylko on dostrzegł jakąś anomalię w zachowaniu byłego chłopaka Leny, więc...

...Leny...

...Ewy...

Adam nie miał przy sobie noża, nie wiedział więc, jak przeciąć krępujące je więzy. Nie okazało się to być aż tak dużym problemem – udało się rozluźnić je dłońmi, a po chwili zupełnie usunąć. Nie chciał jednak przy tym dotknąć skóry żadnej z nich. Obawiał się, że jest cienka jak pergamin i najdrobniejsze muśnięcie wywoła kaskadę kolejnych kolorowych siniaków, które prędko sczernieją i wysuszą ciało, zostawiając jedynie spopielone kości. Adam wyciągnął dłoń i zmierzył ją spojrzeniem. Na początku drżała lekko, jednak z każdą sekundą coraz bardziej. Mężczyzna wyraźnie poczuł, że zupełnie nie panuje nad sytuacją. Nie do końca świadomie zrobił krok do tyłu, lecz natychmiast znów się przybliżył, gdy obie kobiety jak na komendę osunęły się w jego kierunku. Przeniósł je na podłogę, po czym ściągnął kurtkę, a następnie koszulę, aby je otulić.

Adam czuł się jak dziecko. Dolna warga lekko mu drgała, a z oczu skapywały łzy. Jednak nawet w takim momencie pamiętał, by odwrócić się do Palucha tyłem, aby nie widział go w takim stanie. Poczuł, jak wydzielina zatyka mu nos – niesprawnym ruchem sięgnął po kieszeni po coś, co nadawałoby się do wytarcia, gdy nagle przypomniał sobie, że kieszeń została na podłodze.

Uklęknął przy sadzawce i nabrał wodę w dłoń, aby obmyć twarz. W tej samej chwili doszło do niego, że nie było to najmądrzejsze, lecz skoro nic złego się nie stało, to nie widział powodu, dlaczego znów miałby nie skorzystać z przeklętego basenu. Zanurzył w niej głowę, wynurzył się, przetarł dłońmi oczy i poczuł się lepiej. Bardziej przytomny. Bardziej... kompetentny.

Splecione dłonie zanurkowały pod taflę, po czym prędko przesunęły się nad twarz Ewy. Adam powtórzył ten zabieg z Leną, dochodząc do wniosku, że bandażowi przykrywającemu oczodół już i tak nic nie...

Oczodół. Zupełnie jak u Jacka. Przed oczami znów stanął mu przeklęty skurwiel, który teraz leżał martwy tuż obok. Ta myśl dodała Adamowi rześkości. Pomścił je. Pomścił.

Delikatnie roztarł wodę na ich twarzach. Odniósł wrażenie, że we trójkę jakby oddalają się od rzeczywistości. Niespieszne ruchy wprawiały go w medytację. Znów czuł przyjemne odrętwienie...

- Słyszysz mnie? - zapytał z troską, gładząc ręką włosy Ewy. Następnie przesunął się do drugiej kobiety i przesunął palcami po jej policzku – Lena... obudź się, proszę...

W duchu zaczął modlić się. Nie wiedział tylko do kogo. Do Boga? Jezusa? Joanny, anioła stróża? Mógłby zwrócić się nawet do diabła, gdyby tylko zechciał wysłuchać jego próśb.

Żaden jednak się nie zjawił, więc Adamowi pozostało wpatrywanie się w niereagujące kobiety. Obydwie oddychały - więc żyły - lecz były nieprzytomne. Najgorzej wyglądała Lena, ewidentnie bita i chyba z połamanym żebrem… może nawet więcej, niż tylko żebrem.

Sam Adam wystarczyłby, aby je obie wynieść, ale i tak nie miało to znaczenia. I z jedną, i z drugą należało postępować niezwykle delikatnie, inaczej uszkodzenia mogłyby stać się poważniejsze. Nie miałby problemu, by przewiesić Lenę i Ewę przez ramiona, lecz po kilku już krokach mogło to skończyć się śmiercią którejś z nich, lub obydwu. O siostrę nie martwił się aż tak, jak o przyjaciółkę, która potrzebowała natychmiastowej pomocy. Niestety nie był lekarzem, niewiele mógł zrobić. Nie wiedział jak usztywnić… klatkę piersiową, a na pewno nie miał do tego odpowiednich materiałów. Dlatego potrzebował Palucha, by wyniósł Ewę, podczas gdy on sam… zajmie się Leną, ze wszystkich sił starając się nie pogorszyć jej stanu.

A co później? Co, gdy dotrą na powierzchnię? Rozpalą ognisko w kształcie liter SOS, niczym rozbitkowie na bezludnej wyspie? Przeszukają półki katedry chemicznej, w poszukiwaniu fiolki z błyszczącym, fosforyzującym płynem i plakietką "panaceum"? Adam nie miał pojęcia. Może Joanna będzie mieć w kieszeni jakąś cudowną maść. Może obudzi się i…

Przed oczami mężczyzny nagle stanęła klatka filmowa z niedawnej przeszłości. Kobieta w białym kitlu ratująca go przed pielęgniarkami. Wziął ją wtedy za lekarza, okazała się oszustką. Leżała teraz prawdopodobnie nieprzytomna w magazynie. Co za ironia. Gdyby naprawdę była lekarzem… Wtedy mogłaby… Być może…

Adam w duchu pokręcił głową. Żaden lekarz nie jest cudotwórcą - a właśnie kogoś takiego Lena i Ewa potrzebowały.

Z drugiej strony… Joanna rzeczywiście była cudotwórcą.

Adam uznał, że to bardzo skomplikowane. Bardzo skomplikowane, gdy niewidzialne kowadła obijają się o skronie, a sam chcesz znaleźć się gdzieś bardzo daleko stąd, najlepiej pod profesjonalną opieką psychoterapeuty. Lub nawet psychiatry. Prozac lekiem na każde schorzenie.

Na chwilę opuścił nieprzytomne kobiety, by zwrócił się w kierunku Palucha. Musiał z nim porozmawiać. Obydwoje powinni prędko wynieść Ewę i Lenę - nie tylko ze względu na pogarszający się stan ich zdrowia - miejsce, w którym przebywali było wciąż niebezpieczne, pomimo że każdy wróg w zasięgu wzroku leżał nieżywy, a przynajmniej obezwładniony.

Moliński bardzo cieszył się z obecności Palucha. Mężczyzna okazał się niezwykle utalentowany - bo takimi słowami można określić przymioty osoby, która zdołała powalić obydwu pałkarzy. Bez niego Adam nie dotarłby aż do tego miejsca. Zawdzięczał mu wiele, lecz miał prosić o jeszcze więcej. Bo tylko z jego pomocą wszystko mogło dobrze się zakończyć.

Paluch wyglądał przerażająco, cały skąpany we krwi. Lecz nie to najbardziej dotknęło Adama, lecz… kobieta wyciągająca rękę w jego stronę! Nie było wątpliwości co do tego, że uwięziona za kratami postać nie mogła być przyjaciółką Jacka, więc… należało ją uratować.

W pierwszej chwili Adam chciał zapytać Palucha, czy ma przy sobie łom, ale słusznie powstrzymał się. Co za dużo głupich pytań, to nie zdrowo.

- Jak ją wyciągniemy? - zamiast tego krzyknął. - Może najpierw wyniesiemy Ewę i Lenę, a później wrócimy z czymś… odpowiednim. Umiem otwierać zamki, ale co z tego, jak brak wytrycha… - myślał głośno. - Cały magazynek poszedł w Jacka, więc nie przestrzelę zamka… nawet jeżeli takie coś udałoby się. Więc… nie wiem… może… - zawahał się. - Wiem! - krzyknął olśniony.

Zabrał się do obmacywania strażników. Na pewno któryś z nich miał przy sobie klucze, które będą idealnie pasować do mechanizmu. To było takie proste. Paluch widocznie też doszedł do podobnego wniosku, bo ruszył prosto na Jacka. Bez słowa, jak w transie - nic nie odpowiedział na propozycję Adama.

woltron 22-09-2013 20:34

- Mama? - tylko na tyle było stać Brzyskiego po słowach kobiety. W głowie Palucha nie pojawiło się żadne pytanie, żadna wątpliwość, nic poza otwarciem klatki się nie liczyło. Nawet Adam, Lena i Joanna. Brzyski odrzucił kij, jakby wstydząc się tego co zrobił, choć wiedział dobrze, że tylko w ten sposób mógł uratować siebie, Lenę, Adama i trzecią kobietę. Ruszył w kierunku ciała Jacka i przeszukał je; jeżeli ktoś miał mieć klucze to najpewniej on.

Ku zaskoczeniu Brzyskiego mężczyzna nie miał kluczy. Nie zastanawiając się wiele Piotr podszedł do karków z którymi się bił. Przeszukał najpierw tego z którego bebechów wystawał kij. Nie miał kluczy.

- Kurwa - powiedział cicho Paluch i podszedł do drugiego karka. Łysy mężczyzna drgał jeszcze w śmiertelnych konwulsjach. Tym razem Brzyski miał więcej szczęścia i znalazł klucze. Wziął je, podszedł do klatki i otworzył ją.

Kobieta zemdlała. Piotr ją podniósł i zaczął iść w stronę magazynu.
- Wynieśmy je z tego piekła - powiedział tylko do Adama.

Krakov 24-09-2013 11:31

"To tylko wytwór mojej wyobraźni" powtarzał sobie Mateusz, na długo po tym, jak smutna dziewczyna zniknęła mu z oczu. Było to o wiele lepsze wytłumaczenie niż "zobaczyłem ducha, prawdopodobnie nie pierwszego w tym tygodniu". Jednak gdy zdołał się już do niego przekonać zauważył z niepokojem, że wcale mu się ono nie podoba. Bo jego wyobraźnia nigdy wcześniej nie podsyłała mu takich obrazów. Nie był lekarzem i nie znał się na tym zbyt dobrze, ale był dość mocno przekonany, że nie powinna. Nie bez powodu. Po LSD czy innych dropsach - być może. Albo w przypadku choroby psychicznej. Może ma guza mózgu? Starał się odsunąć od siebie tę myśl. To przecież niemożliwe. Był młody, silny, zdrowy. Nigdy nie chorował. Guz mózgu... też coś. Jednocześnie poczuł, że oblewa się zimnym potem. Bo czyż to nie tłumaczyło wszystkiego?

Nie. Wszystkiego nie. Owszem, widziana wczoraj matka i ta dzisiejsza dziewczyna mogły (i były - napominał się w myślach) być wytworem jego wyobraźni. To, w jaki sposób znalazł się we własnym mieszkaniu można wytłumaczyć jakąś chwilową amnezją. Zwyczajnie nie pamiętał kiedy powiedział dziadkowi gdzie mieszka, jak tam dotarł, wysiadł i poszedł do siebie. Pozostawał jednak tajemniczy kamień i kartka. Może kamień gdzieś zwędził? Może nawet temu dziadkowi? Niezbyt to po chrześcijańsku, owszem, ale da się też zrzucić na postępującą chorobę psychiczną. I mało prawdopodobny wydawał się pomysł, by wszedł w posiadanie tej błyskotki już wcześniej, przed feralnym wypadkiem, a dopiero teraz ją u siebie znalazł. No dobra, co w takim razie z kartką? Jabłoński sięgnął dyskretnie do kieszeni upewniając się, że wciąż ma ją przy sobie. Dotyk papieru i głądkiego kamienia pod palcami wcale go nie uspokoił. Kartka istniała, a widniejący na niej dziwny tekst, nie został napisany jego ręką. Był tego całkowicie pewien (a i tak zamierzał sprawdzić, gdy tylko pożegnają się z Przeorem). Czy oznacza to jednak, że napisał ją ktoś inny? Ten dziwaczny dziadek z merca? A może jednak zrobił to sam. Skoro choroba umysłowa może sprawiać, że ma wizje i dziury w pamięci, to czy może też pozwolić mu na nieświadome napisanie czegoś na kartce charakterem pisma należącym do innej osoby? Rozdwojenie jaźni, tak to się chyba nazywa. Cholera... to ma sens...

W końcu dotarli na miejsce. Mateusz z całych sił starając się ukryć, że coś go trapi, zabrał się do pracy. Ściągnęli Klementynę z lawety i wspólnie z kumplem zaprowadzili do garażu. Przez kolejnych kilkanaście minut rozprawiali o tym, co i w jakiej kolejności trzeba będzie zrobić, co sprawdzić, co wyczyścić, a co najlepiej kupić. Jabłoński pomyślał, że niegłupim byłoby zabrać się do tego od razu. Zamówić odpowiednie podzespoły i zabrać się za rozkręcanie maszyny. Nie tylko dlatego, że chciał ją jak najszybciej postawić na nogi. Także dlatego, że... tego typu praca uspokajała go. Rozkręcanie motocykla i silnika, układanie śrub i drobnych elementów w sobie tylko znanym porządku. Naprawianie. Nie było to jednoznaczne z porządkowaniem i reperowaniem własnego życia, ale miało w sobie coś podobnego. Lubił to robić i chyba potrzebował tego w tej chwili.

- Słuchaj stary - zaczął Przeor, gdy zamykali wiatę garażu - Nie chcę się wpieprzać, ale słabo wyglądasz. i zachowujesz się jakbyś... zrobił coś głupiego. Chcesz pogadać?

Owszem, chciał. Chciał to z siebie wyrzucić, chciał kogoś poprosić o radę. Tylko nie wiedział czy to najlepsza pora i miejsca. Nie wiedział czy kumpel jest do tego najwłaściwszą osobą. Nade wszystko zaś nie wiedział jak zacząć. Jak miał powiedzieć mu o tym, że od dwóch dni widzi różne rzeczy? Znają się kupę lat i Przeor wie, że nigdy nic nie brał. Czy jednak nawet dla niego najbardziej oczywistym wyjaśnieniem nie będzie właśnie to, że nagle zaczął? Że problemy codzienności popchnęły go do sięgnięcia po któryś z wynalazków, które zwykle trzymał w wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki? Cholera, Mateusz sam by tak pomyślał, gdyby chodziło o kogoś z jego znajomych. Bo już to widywał, bo wiedział, że to możliwe.

Przeszło mu też przez myśl, by przyznać siędo swoich ostatnich obaw. Że jest schizofrenikiem, albo zwyczajnie mu odwala. Ale i tu spodziewał się podobnego... niezrozumienia. A nawet, gdyby było inaczej - co mu Przeor pomoże? Od tego są lekarze. Lekarze, którzy takich świrów jak ty ubierają w kaftan i zamykają w pokoiku o ścianach wyłożonych gąbką... - dopowiedział sobie w myślach.

- Słabo ostatnio sypiam. - odezwał się w końcu. Musiał coś zełgać, Przeor nie należał do ludzi, którzy przyjmą do wiadomości odpowiedź typu "nic mi nie jest" gdy już zauważą, że coś jest. - Nie czuję się przez to najlepiej i pewnie też nie wyglądam. Chyba pierwszy raz od wielu wielu lat odwiedzę jakiegoś lekarza .

- Tak zrób... - Przeor pokiwał głową jakby dodatkowo potwierdzał, że aprobuje ten pomysł. Ciężko powiedzieć, czy był do końca przekonany tym wyjaśnieniem. Faktem jest jednak, że dalej nie drążył.

- Podrzucić cię gdzieś? - spytał jeszcze kierując się do auta.

- Nie, dzięki. Wpadnę jeszcze na chwilę do siebie, a później się przejdę na małe zakupy. Może wpadną do chłopaków zamówić od razu części i zacznę coś dłubać.

- Jasne. Zajrzę jutro rano zobaczyć jak ci idzie.

- Ok. Dzięki za wszystko Stary.

- Nie ma problemu.



Jabłoński stał przez kilka minut pod swoim blokiem patrząc jak jego kumpel odjeżdża i znika gdzieś w labiryncie uliczek. Później ruszył przed siebie.

Dzień był całkiem ładny, wiał miły, chłodny wietrzyk. Mężczyzna czuł jednak, że jest mu gorąco i duszno. Jak zawsze, gdy przytłaczały go problemy i nie bardzo wiedział co ze sobą zrobić, od czego zacząć. Najpierw zrobił to, co zapowiedział Przeorowi - zajrzał do znajomych mechaników z prośbą by sprowadzili mu trochę gratów do Klementyny. Oczywiście nie robili problemów. Jak ich znał nie będą też robić problemów jutro, gdy przyjdzie odebrać części i poprosi o odroczenie płatności o kilka dni... Później ruszył przed siebie, w kierunku centrum. Nie do końca wiedział czego szuka i czy w ogóle czego szuka. Przechodząc obok sklepu jubilerskiego przypomniał sobie o kamieniu. Raz jeszcze dotknął dłonią kieszeni i wyczuł pod nią znajomy kształt. Miał spytać kumpla o to, czy nie ma znajomości w branży, ale zapomniał. Może to i lepiej. Przeor pewnie by się zainteresował skąd u niego takie świecidełko. Teraz za to nadarza się okazja by dokonać wstępnej wyceny. Tylko... czy naprawdę chciał to robić? Dziwne. Sprzedaż kamienia od początku wydawała mu się najlepszym rozwiązaniem. Nie wierzył przecież w całe te brednie napisane na karteczce. A jednak... nie był przekonany, czy chce się go tak po prostu pozbyć. Spojrzał na drzwi wejściowe do sklepu. Za szybą wisiał czarny kartonik ze złotym napisem "ZAMKNIĘTE". No dobra, jeden dylemat tymczasowo rozwiązany...

Dalsza wędrówka zaprowadziła go w okolice szpitala. Pójście do lekarza wydawało się rozsądne. Gdy jednak patrzył na posępną bryłę budynku i automatyczne drzwi, które otwierały się i zamykały co chwila zdając się połykać i wypluwać ludzi... zdał sobie sprawę, że się boi. Boi się, że go zamkną. Boi się, że będą mu podawać jakieś leki, gorsze od prochów, którymi handlował. Najbardziej jednak bał się, że potwierdzą jego najgorsze obawy. "Panie Jabłoński" - rzeknie starszy jegomość w białym kitlu - "mam złą wiadomość. Odjebało panu." O nie, co to to nie. Nie jest jeszcze aż tak zdesperowany.

Ominął szpital szerokim łukiem i wolnym krokiem ruszył w kierunku swojego mieszkania, a w zasadzie bardziej w kierunku garażu. W mieszkaniu nie czekało na niego nic ciekawego. Nic, co ukoiło by jego nerwy. A tak, zje jakiegoś hamburgera po drodze, kupi sobie ze dwa piwa i spędzi resztę dnia majstrując przy ukochanej maszynie. Ta wizja wyglądała dla odmiany nadzwyczaj przyjaźnie, więc postanowił się jej kurczowo trzymać.

Mira 30-09-2013 14:33

I Trąba Anielska
 
[MEDIA]http://www.youtube.com/v/Mqmbz8W1-tA[/MEDIA]

Wszystko, co było dalekim i bliskiem,
co opadało w niedojrzaną głąb
i w niedojrzane wznosiło się wyże,
teraz tym wielkim, grząskim bagnem płynie
w Pańskiego gniewu ostatniej godzinie…
Kyrie elejson!


Wszyscy

Tej nocy wybrańcy mieli ten sam sen.

Stali w przeszklonym pomieszczeniu razem i choć nie widzieli nawzajem swoich twarzy, bo te zasłaniał cień, czuli obecność innych Pieczęci. Czuli więź, jaką połączyły ich gwieździste znamiona.

Gdy rozglądali się naokoło, pod ich przeszkloną kopułą, która przypominała berlińską wieżę telewizyjną, rozciągał się świat.


Nie był to konkretny krajobraz. Świat, który przed nimi się roztaczał, został w dziwny sposób skondensowany. Jakby obrazy miast, gór, lasów, rzek i mórz nałożyły się na siebie, tworząc jedną projekcję.

Wtem rozległ się dźwięk - przeszywający zew rogu.
Wybrańcy unieśli głowy, by zobaczyć skąd dochodzi i wtedy ujrzeli, że nad wieżą unosi się 7 cieni.

Oto siedmiu biblijnych aniołów, mających siedem trąb, przygotowało się, aby zatrąbić wezwanie Apokalipsy.

I pierwszy zatrąbił. A powstał grad i ogień - pomieszane z krwią, i spadły na ziemię. A spłonęła trzecia część ziemi i spłonęła trzecia część drzew, i spłonęła wszystka trawa zielona.

Spazmy planety odbiły się echem wewnątrz szklanej wieży. Pieczęci poczuły drżenie podłoża, ale nic ponadto. Nie mogły jednak odwrócić wzroku, musiały patrzeć jak ich świat ogarnia pożoga - tak miasta, jak i naturę. Rośliny, zwierzęta, ludzi - kataklizm dotykał wszystkich tak samo.

A gdy dźwięk trąby umilkł, złocisty anioł spłynął niżej na swych skrzydłach i spojrzał w oczy zebranych. Ujrzeli przed sobą nieziemsko przystojną twarz*.

- Czy tego chcecie? - Padło pytanie z ust anioła.

... I na tym sen się skończył.


* Aniela rozpoznaje w nim Stefana - ma złociste oczy, jest piękniejszy i bardziej nadludzki, ale rysy twarzy są bardzo podobne.




Lena

Otworzyła oczy. Gabriel cofnął rękę z jej czoła... lecz nim jego palce oderwały się od jej skóry, delikatnie musnęły włosów. Taki czuły, opiekuńczy gest kochanka... a może tylko przypadek?

- Widziałaś to, prawda?
- wyglądał na strapionego - Widziałaś pierwszy znak. Ja... nie mogę Ci tego wyjaśnić, co się stanie, gdy nadejdzie Dzień Sądu. Ja... powinienem cię przekonać, ale... - ciepło znów pojawiło się w jego oczach; ciepło i smutek - Chcę byś sama zdecydowała. Nie wierzę już w wyższe dobro. Choć zabrzmi to dla ciebie pewnie dziwnie... ja wierzę już tylko w jedno, Leno. W Ciebie. I zrobię, co zechcesz o ile nie będzie to godzić w... wyższe polecenia.



Aniela


W głowie jej huczało. Dawno już tak nie pobalowała. Dała się ponieść wszystkiemu - tańcu, muzyce... alkoholowi. I na dodatek jeszcze ten dziwny sen.

Uniosła się ciężko i dostrzegła, że nawet nie rozebrała się po powrocie. Właściwie... w ogóle nie pamiętała jak wróciła.

Wtem, z dyskretnym skrzypnięciem, drzwi jej pokoju się otworzyły i do środka wślizgnął się Mateusz Koss. Widząc, że nauczycielka już się obudziła, uśmiechnął się szelmowsko i podał jej butelkę wody mineralnej.
O tym marzyła!

- Jeśli nie pamiętasz, to ja cię tu wczoraj przyniosłem
- przystojniak wyprężył się dumnie, przysiadając bez pytania na brzegu łóżka - Znalazłem Cię śpiącą w holu. I nawet nie skradłem jednego buziaka, więc wiesz... powinnaś być dla mnie miła. No... pij. Masz 2 godziny żeby doprowadzić się do stanu użyteczności i spotkać z małymi potworami.



Mateusz


Obudził się zlany potem. Czyżby gorączkował? Może się przeziębił? Nic to dziwnego w sumie po zimowej kąpieli w jeziorze i spędzeniu całego poprzedniego wieczora w zimnym garażu...

Nagle coś poruszyło się w pomieszczeniu. Mężczyzna odruchowo odwrócił głowę i zobaczył… małego satyra. Chłopiec - na oko 6-7 latek - był nagi, przy czym dolną część jego ciała pokrywała obfita sierść.


Małe, brązowe kopytka chybotały w powietrzu, gdy satyr wesoło latał po pokoju. Tak właśnie - latał, jakby prawo grawitacji nijak się go nie imało. Chłopiec podleciał bliżej, widząc, że Mateusz już się obudził.

- Cześć, czołem, kluchy z rosołem!
- przywitał mężczyznę energetycznym okrzykiem, po czym wyszczerzył zęby w uśmiechu... bardzo drapieżnym uśmiechu zważywszy na garnitur spiłowanych w trójkąty, ostrych ząbków.



Adam, Piotr


Kiedy wyszli na zewnątrz, trafili akurat na służby ratunkowe. Udało się im wreszcie stworzyć tymczasowy most na wyspę. Wyglądało na to, że ktoś wcisnął stróżom prawa bajkę o ziemnym zawale, dlatego wszystkich - dwóch mężczyzn i trzy kobiety uznano za ofiary tegoż zdarzenia. Nie zadawano niepotrzebnych pytań, za to opatulono w koce i dano ciepłą herbatę w plastikowych kubkach. Wszystkie "ofiary" przewieziono nastepnie do pobliskiego szpitala, gdzie po rutynowych badaniach i nocnej obserwacji Adam i Piotr zostali wypisani.

Nie mieli jednak zamiaru tak szybko opuścić placówki medycznej. Obaj czekali aż bliskie im kobiety przebudzą się lub aż szanowny pan ordynator ruszy dupę, by poinformować ich o stanie poszkodowanych...

Dodatkowo Adam miał jeszcze jeden problem - w trakcie wydarzeń zaginęła Joanna. Nie było jej przed budynkiem loszku Jacka, a gdy pytał o nią, nikt nie rozpoznawał kobiety z jego opisu. Czy powinien jej szukać? Czy może ma czekać na ordynatora aż ten skończy obchód? Niedługo zapewne zjawi się rodzina jego i Ewy oraz - o dziwo -ciotka Leny, musiał więc decydować szybko, by nie wpaść w krzyżowy ogień kolejnych pytań.

Tymczasem do siedzącego obok Piotra podeszła pielęgniarka.

- Pana znajoma się właśnie wybudziła i chce pana widzieć. - Mówiła spokojnym, beznamiętnym głosem.

Była typową przedstawicielka swojego zawodu w średnim wieku.

- Pokój 233 - przypomniała - Proszę iść prosto korytarzem, drugie drzwi po lewej za zakrętem.

Paluch wstał i ruszył w tamtym kierunku. Miał mętlik w głowie. Wszystko rozbijało się o jedna kwestię.

Czy to naprawdę była jego matka?

- Nie. To nie ona. - Usłyszał przed sobą.

Nagle za zakrętem wyrósł przed nim młody mężczyzna w kapturze. Paluch znał go skądś...

- Ona nie jest tym, za kogo ją uważasz. Ona ma Cię uwieść
- mówił nieznajomy.

Jego ręce nerwowo poruszały się w kieszeniach obszernej bluzy. Piotr widział ją już wcześniej...
Tak! Przypomniał sobie!
Aż zachłysnął się powietrzem z wrażenia... Przed nim, najspokojniej w świecie, stał Nożownik - jego niedoszły zabójca!

Ombrose 04-10-2013 20:33

Znowu szpital…

Adam leży na kozetce. Udaje, że śpi - wystarczy zamknąć oczy. Od czasu do czasu lekko rozchyla powieki, by spojrzeć na sufit poprzecinany snopami świateł samochodowych. Cienie wydłużają się i kurczą. Tworzą kształty. Wyobraźnia mężczyzny pracuje. Kroki na korytarzu. Dźwięk staje się głośniejszy i dochodzi do apogeum. Okazuje się, że to pielęgniarka robi obchód. Nie porywacz. One są bezpieczne. Adam zamyka oczy i liczy do stu. Gdy dochodzi do ostatniej liczby, zaczyna od początku. I jeszcze raz. W końcu uspokaja się, a oddech wyrównuje się. Już czuje bezwładność ogarniającą mięśnie i umysł. Zaczyna prawdziwie odpoczywać. Już zasypia… Lecz znowu - kroki. Kolejny obchód. Ile czasu minęło? Adam nie potrzebuje kawy. Znów jest pobudzony.

Szpital to straszne miejsce. Kroplówki, strzykawki, owoce na stolikach pozostałych lokatorów. Kto wie, jak straszne rzeczy te mury widziały...?


W pewnym momencie przychodzi sen. Grad, ogień, krew. Świat gnije. Adam też się rozkłada. Czy tego chce?

- Czy tego chcecie? - pyta anioł.

Anioły mają piękne głosy. Jedynie ich twarze są cudowniejsze. Na żywo prezentują się lepiej, niż na tych kolorowych obrazkach posypanych brokatem. Mają też skrzydła. Adam próbuje przypomnieć sobie słowa modlitwy. Jak to było...?

Aniele Boży, stróżu mój...

Ten jeden nie przestaje trąbić. Rozdzierający serce dźwięk przenika wszystkie członki.

Ty zawsze przy mnie stój

Nie tylko aniołowie. Są też inni ludzie. Podobni jemu. Oni też się przyglądają koszmarowi. Być może to wspólny sen. Pola pszenicy płoną, jakby podlane benzyną. Jasny, czerwony ogień. Kolor destrukcji, barwa żądzy...

Rano we dnie... Rano we... Rano, wieczór, we dnie, w nocy...

Czy tego chcemy? Górski potok Mirobora wysycha, ukazując skryte na dnie pokłady siarki, czarnego dymu, smoły, nieczystości... Jedynie wybijające się gejzery lawy urozmaicają ten monochromatyczny zlepek czarnych barw.

Bądź mi zawsze ku...


Światło. Adam otworzył oczy i znów był w szpitalnym pomieszczeniu. Przyszedł kolejny dzień. Po wszystkim. Jest wśród ludzi. Jest dobrze. Już po wszystkim. Mięśnie jednak nie chciały słuchać - pozostawały spięte. Przez łydkę przeszedł bolesny skurcz, lecz Adam nie wydał dźwięku. Jakieś dziecko otworzyło drzwi i podbiegło do matki spoczywającej na kozetce - jednak na horyzoncie brak większego dramatu. Zwyczajne odwiedziny. Ojciec wtacza się dopiero po chwili, obładowany kolejnymi porcjami jabłek i pomarańczy.

Matka i córka wydały się znajome Adamowi. Po chwili przypomniał sobie - to je widział nie tak dawno temu, spoglądając ze szpitalnego okna pokoju Leny. To właśnie wtedy zaczął się ten koszmar. A może wcześniej? Może jeszcze wcześniej?

To wszystko nieważne. Liczył się jedynie koniec. A koniec zdawał się być szczęśliwy.

Choć ten sen... nie pasował do obrazka radosnego epilogu.



Joanna zaginęła, ale może po prostu nie chciała zostać znaleziona. W końcu kto ją miał znowu porwać? Istniała jakaś Gildia Porywaczy i zabicie jednego szwarccharaktera niczego w istocie nie rozwiązywało? Adam wątpił. Kobieta zapewne uznała, że jej rola jako anioła stróża dopełniła się i dalsze wtrącanie się jest niepotrzebne. Co teraz mieli razem robić? Grać w warcaby? Zapisać się na kurs gotowania? Joanna po prostu wsiadła na miotłę i odleciała hen w przestworza. W tym momencie, prując po firmamencie niczym szatan, szuka kolejnego frajera w potrzebie. I chwała jej za to.

Miała zjechać się rodzina i jego, i Leny - a Adam bardzo cieszył się z tego powodu. Znajomi ludzie. Ktoś, kto się troszczy. Uszka w wigilijnym barszczu, wspólne malowanie pisanek - właśnie z tym kojarzyła się rodzina - i Adam tego pragnął. Normalności. Nie będzie udzielać szczególnych wyjaśnień, wszystko zwali na Ewę - niech ona tłumaczy, co się zdarzyło. On też bardzo chętnie posłucha. Wszystko się jakoś układało. Za kilka dni wyjedzie do Przemyśla - gdzie mieszkała jego córka Marta oraz jej matka - Magda. Ułoży sobie nowe życie. Bardzo szczęśliwe życie. Jebany happy end.

Adam uznał, że ma podstawy, by być szczęśliwym.

I wtedy dotarło do niego, że w rzeczywistości nic nie jest przesądzone. On może był bezpieczny, lecz Ewa i Lena... zbyt prędko uznał, że wydobrzeją.

Lecz teraz już nie miał na nic wpływu. Wszystko w rękach lekarzy. Mógł jedynie modlić się, oczekując przybycia ordynatora.

Aniele Boży, stróżu mój
Ty zawsze przy mnie stój
Rano, wieczór, we dnie, w nocy
Bądź mi zawsze ku pomocy.


- Joanna... chyba wciąż cię potrzebuję... - smutno szepnął, spoglądając przed siebie. Następnie przeniósł wzrok na dziewczynkę opowiadającą szkolną historię matce. Poczuł, jak wiele go ominęło. Westchnął i wytoczył się z kozetki. Czas najwyższy.

Poszedł do łazienki, przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze, opłukał usta wodą... Teraz już będzie tylko lepiej. Powtórzył te słowa na głos, spoglądając w odbicie swoich oczu - jak gdyby starając się zahipnotyzować.

Trzeba znaleźć tego ordynatora.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:36.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172