lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [Kult] Kąty (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/2744-kult-katy.html)

Kmil 07-04-2007 13:53

Matthew Winder


Kapitan zaklął cicho pod nosem.
-Dobra, zrobimy tak; Roy i Matthew rozwiniecie tego węża i spróbujecie opóźnić rozprzestrzenianie się pożaru. W międzyczasie ja i Loyd pójdziemy przeszukać prawe skrzydło.
-Jakby, co, Roy ty podejmujesz wszystkie decyzje, jako, że jesteś starszy stażem. Mam tylko nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z wagi odpowiedzialności, jaka na Tobie spoczęła. Jak pójdzie coś źle, to Ci nogi z dupy powyrywam.
– Roy słyszalnie przełknął ślinę.
-Ty chłopcze słuchaj się go i wybij sobie z głowy jakiekolwiek wędrowanie po budynku w poszukiwaniu Twojej dziewczyny. – Matthew nie odezwał się.
-Ok., spotkamy się ponownie w tym miejscu za 15 minut. – powiedział kapitan i wraz z białym jak ściana, najmłodszym członkiem drużyny Loydem ruszyli korytarzem.
Po chwili dwójka młodych strażaków została sama. Roy był starszy nie tylko stażem. Potężnej budowy, wysportowany przystojniak, to on zawsze ubiegał Matta w podrywaniu dziewczyn na imprezach organizowanych przez zakład pracy, wyjątkiem była Audrey. Jest też obiecującym strażakiem i kapitan często mówi „bieżcie przykład z Roya”, mimo tego, że wielu mu zazdrości jest ogólnie lubiany, dobry z niego przyjaciel. Spojrzeli na siebie w milczeniu a po chwili on wybuchł nagłym śmiechem.
-„…nogi ci z dupy powyrywam…”- Parodiował kapitana robiąc przy tym taką minę, że Mattowi też zrobiło się weselej.- Jak on to robi? Potrafi zachować dobry nastrój nawet w płonącym budynku.- Myślał w podziwie. Ale dobry nastrój minął. Usłyszeli jakiś huk. Musiała runąć jedna ze ścian. Obydwaj odczuli wzrost temperatury.
Stali na skrzyżowaniu korytarzy, spojrzeli w stronę głównego wejścia. Rzeczywiście zabarykadowane od wewnątrz ławkami i krzesłami, dziwne. Spojrzeli po sobie, wzruszyli ramionami i ruszyli w stronę wroga, tropem podnoszącej się temperatury, aby po chwili stanąć przed ogniem. Płomienie nie próżnowały, były zajęte trawieniem ścian i sufitu, pełzły po podłodze.- To głupie, po co my się tak skradamy? Przecież to tylko ogień, nie może nas usłyszeć.- Pomyślał. Twarz miał już zalaną potem i ubrudzoną sadzą. Temperatura robiła się nieznośna i z trudem łapali oddechy.
- Nażryj się tym ty płonące ścierwo!!- Krzyknął triumfalnie Roy i wycelował węża w stronę ognia, otworzył zawór i … nic, ani kropelki.
- Co jest k**wa?! Przecież odkręciłem zawór. Czyżby ktoś odciął dopływ wody do budynku? Dlaczego?! Toż to samobójstwo jest!!- Krzyczał wściekły.

copyR 09-04-2007 01:56

Matthew Winder
 
Matt w osłupieniu patrzył na miotającego przekleństwami Roya. Mimo bliskości ognia, roztaczającego piekielną aurę, czuł jak oblewa go zimny pot. Szalejące przed nim płomienie bezlitośnie pożerały wszystko na swojej drodze. Zdawało się, że ognista paszcza już nie może się doczekać tej chwili - chwili, w której jednym kłapnięciem szczęki zabierze ich ze sobą. Zdawał sobie sprawę, jak groteskowo musiała wyglądać cała sytuacja – dwie małe, bezbronne drobinki trzymające suchy wąż, w objęciach szalejącego żywiołu... Żywiołu głodnego ich żyć... „To koniec” – pomyślał.
Na szczęście Roy miał albo więcej zdrowego rozsądku, albo mniej bujną wyobraźnię. Gdy skończył złorzeczyć, szybko ocenił sytuację i ich szanse.
- Spieprzajmy stąd, Matt. Nic tu po nas. – szum ognia powodował, że musiał mówić podniesionym głosem. – Trzeba wrócić do kapitana. Jeśli nie przywrócimy wody, budynek będzie stracony.
Matt odruchowo postąpił krok do tyłu, rozejrzał się mętnym wzrokiem. Nie było już bestii. Tylko ogień – nie mający pragnień ani uczyć, zwykły. W świadomości zakołatała mu jedna myśl. Wiedział, ale nie mógł uwierzyć. „Spanikować w takim momencie...”
- Jesteś ze mną? – z niepokojem zapytał Roy.
- Tak... – wymamrotał słabo Matt. – Chodźmy do kapitana...
Para strażaków biegiem wróciła do miejsca gdzie się rozdzielili. Matt z ulgą przyjął chłód oddalonego od ognia korytarza. Czuł się jak wyjęty z piekarnika.
- Idziemy za nimi?
- Tędy. – wskazał Roy.

Dogen 09-04-2007 11:41

Edward Paterson
 
Wszedł do środka. Rozejrzał się wkoło, wciągnął zapach domu, tego domu. Mieszkał tu, spędził kawał życia. Poczuł się bardzo dziwnie. Powiesił płaszcz na wieszaku, zdjął buty i wszedł do salonu.
Nie za wiele się zmieniło: Duży, okrągły stół na środku i zawsze świeże kwiaty, tylko zdjęcia zniknęły z komody przy ścianie.
No tak, przecież to oczywiste.
Usiadł na krześle przy stole i wciągnął głęboko zapach jej ulubionych róż. Podparł głowę i zapatrzony w kwiaty, zamyślił się.
Czy jest szansa na powrót? Jak to rozegrać? Przecież tyle minęło czasu. A może nie chce mojego powrotu, może się nademną lituje? Tego bym nie zniósł. No nic, pozwolę płynąć wydarzeniom, co ma być niech będzie.
Cisza, błoga cisza, czuje że znowu odpływa. Nie nie może sobie na to pozwolić. Marszczy brwi, wykrzywia usta w grymasie. Znowu go dopada, Pani, zwana beznadzieją na spółkę z rozpaczą.
Nie! Weź się w garść, nie teraz!
Zrywa się szybko z krzesła. Szybkim krokiem wpada do kuchni, otwiera lodówkę. Szybko namierza puszki piwa. Łapie jedną, otwiera i chciwie zaczyna pić.
Lepiej. Tak. Lepiej. Co się ze mną dzieje? Co?
Siada w kuchni, trzyma w ręku puszkę, którą wydaje się że za chwilę zmiażdzy. Jego wzrok pada na lodówkę i na zdjęcie przyczepione magnesem.
Angelika! Sara! I obok puste miejsce.


Rhamona 09-04-2007 12:18

Sara Peterson

Kobieta o ciemnych rozpuszczonych włosach, siedziała przy biurku w jednym z wielkich, oszklonych biurowców w Nowym Yorku. Nie mogła mieć więcej niż 30 lat. Na jej zadbanej twarzy odbijało się światło z monitora. Miała brązowe, choć przemęczone oczy i pełne usta ze startą szminką. Na szyi zwisał drobny złoty naszyjnik ze skromnym krzyżykiem. Ubrana była w białą kopertową koszulę z wywiniętym kołnierzem oraz tweedową spódnicę za kolano. Marynarka od kompletu zawieszona była na krześle.
Zegarek wskazywał już 16:05 a ona wciąż tkwiła w tym samym punkcie z robotą. Poprawiła okulary, przeczesując włosy.
- Edward pewnie już jest w domu... - pomyślała wzdychając.
Była już wykończona. Od godziny próbowała wyjaśnić jedno z kont księgowych. Niezgodności były ogromne i wciąż ich przybywało. Wykonała już ponad dziesięć telefonów, jednak firma, do której należały rachunki od pięciu minut była już zamknięta. Teraz będzie musiała radzić sobie sama. Może pogada z szefem i weźmie dokumenty do domu? Tak chyba będzie najlepiej.
Wstała ciężko od biurka i odwróciła się aby sięgnąć po segregator z wyciągami bankowymi wtem wpadła prawie na swojego szefa.
- Ach, panie Andrew! Wystraszył mnie pan... - wrzasnęła, śmiejąc się lekko. Nie ukrywała zażenowania sytuacją.
- Jestem aż taki straszny, pani Peterson? - rozbrzmiał drżący głos przełożonego.
Adnrew Brenford był wysokim mężczyzną o doskonałej zadbanej fryzurze, ciemnych włosach. Jego jasne oczy w ciemnych obramówkach sprawiały wrażenie bystrych i niezwykle uważnych. Można było odnieść wrażenie, że ten zadbany mężczyzna przed czterdziestką widział wszystko, czasem nawet przez myśl przechodziło, że wie wszystko.
Sara przez moment poczuła jakby skanował jej umysł. Była jednak zbyt zmęczona aby podtrzymywać pozory zadowolonej z obecnej sytuacji i tłumaczyć się z takich błahostek jak wpadanie na szefa.
- Czy mógłby mi pan podać ten segregator ze stycznia? Mogłabym skończyć tą pracę w domu, mam bardzo ważne spotkanie i jestem już spóźniona... i zmęczona... - wypowiedziała jednym tchem. Mina szefa jednak nie była taka na jaką miała nadzieję.
- Pani Saro, doskonale pani zdaje sobie sprawę z tego, że nie można wynosić dokumentów z pracy. Prosi pani, abym złamał dla pani regulamin bezpieczeństwa firmy? - usłyszała w odpowiedzi, mężczyzna usiadł na jej biurku i zmierzył ją wzrokiem.
Sarę lekko sparaliżowało to spojrzenie, jednak odwróciła się od szefa i sięgnęła segregator, o którym mówiła wcześniej.
- Panie Adrew, to bardzo ważne spotkanie, wie pan ile dla pana ostatnio pracuję. Finanse tej firmy są zdecydowanie bardziej skomplikowane od tych, z którymi miałam do czynienia wcześniej. Uważam, że powinny się nimi zajmować dwie osoby, tymczasem robię je sama i idzie mi świetnie - położyła segregator na biurku - skończę to jutro, panie Adrew.
Była już zmęczona, tylko dlatego pozwoliła sobie na taką stanowczość w stosunku do szefa, choć nie spojrzała mu w oczy. Czekała na jego słowa, bała się coraz bardziej tego co mógłby zrobić.

Kmil 10-04-2007 16:39

Matthew Winder


Ruszyli korytarzem, w którym zniknęli jakiś czas temu kapitan wraz z młodym. Zegarek wskazywał, że jeszcze dziesięć minut do spotkania w umówionym miejscu. Może przy odrobinie szczęścia spotkają się szybciej. Matthiew zastanawiał się jak idą poszukiwania. Oczami wyobraźni widział jak Henry wyłania się z za rogu i prowadzi całą, zdrową i bezpieczną Audrey. Tak bardzo chciał, aby tak było.
Niespodziewanie budynek zatrząsł się w posadzie, huk eksplozji i wstrząs dobiegł ich z piwnic budynku. Był na tyle mocny, że ledwo utrzymali równowagę. No i ponowny wzrost temperatury, a wydawać by się mogło, że bardziej gorąco być nie może.

- Kurwa, kurwa, KURWA!!!- Rozdarł się na całe gardło Roy dotychczas taki spokojny, jego utrata kontroli nad sobą, choć krótko trwała udzieliła się strachem także Mattowi.
- To, kurwa niebyła do kurwy naturalna eksplozja!! Musiały wybuchnąć jakieś zbiorniki, ale z skąd one się wzięły w piwnicach?! To jest atak. Ktoś podłożył ten ogień i pomaga mu w rozprzestrzenianiu się!! Okna są pootwierane, woda odcięta, wejście zabarykadowane a z piwnicy dochodzą eksplozje!? Hej!! Matt, słuchaj, bóg jeden wie, co tu jest grane, ale myślę, że powinniśmy...

Dalszą rozmowę przerwała kolejna eksplozja. Tym razem malutka, ale zaledwie kilkanaście metrów od nich. O ścianę korytarza rozbiła się płonąca butelka z benzyną. Ogień, jaki z tego powstał był niewielki, ale w tej temperaturze szybko się rozprzestrzeniał. „Koktajl” ten został wyrzucony z salki naprzeciwko. Tam też były już płomienie. Z upływem każdej sekundy podłoga nabierała coraz to większych temperatur.- Piwnice muszą całe stać w płomieniach. – Pomyślał Matthiew.
Sekundę później z płonącej sali wytoczyła się postać. Płomienie otaczały ją, wiły się wokół. Był to duży mężczyzna, cywil, jego nieludzki krzyk bólu dzwonił w uszach. W jednej ręce trzymał kolejną butelkę. Jego obłędne spojrzenie padło na dwójkę zastygłych w bezruchu strażaków. Mathiew wstrzymywał jeszcze wymioty, ale nie wiedział na jak długo. Do jego nozdrzy doszedł zapach palącego się mięsa.
Napastnik rzucił się karkołomnym biegiem w ich stronę. Jego bieg był bardzo nie skoordynowany, szamotał się w płomieniach, wyglądał jak by tańczył…

Kmil 10-04-2007 19:08

Edward Petersom



Fala gniewu, złości i emocji zalała mu oczy, stracił nad sobą panowanie. Ogarnięty wściekłością na siebie, świat i los wpadł w amok. Puszka z piwem poszybowała w stronę lodówki i zrobiła w niej wgniecenie, ale było małe, więc poleciał i kopniak, i następny, następny. Szał i demolka kuchni trwała pięć minut, i skończyły się tylko dlatego bo Edward zemdlał. Był zbyt wymęczony i niedożywiony aby pozwolić sobie na taki wysiłek i emocje. Był na skraju wyczerpania a organizm miał wyniszczony, był słaby jak dziecko.

Gdy się ocknął czuł się jakby pijany, wszystko wirowało. Próbował się podnieść, ale dopiero po paru minutach powiodło się. Do umywalki wyrzygał te parę łyków piwa, śmietanę i żółć. Zaczął zapadać półmrok, musiał być nieprzytomny dobrą godzinę.
Rozejrzał się dookoła, kuchnia była w opłakanym stanie.
- Nic tu po mnie.- Pomyślał i ruszył chwiejnym krokiem w stronę wyjścia. Złapał za klamkę i zamarł w bez ruchu. Usłyszał jakieś odgłosy dochodzące z góry, z pokoju jego córki. Puknięcia, stuknięcia a może stąpnięcia? Nie był pewien, bo trwały tylko chwilkę.
- Przecież Angeliki miało nie być. Co tam się dzieje?- Myśli wraz z ciekawością zalały głowę. Ruszył do salonu, z którego wiodły schody do góry. Z każdą chwilą robiło się coraz ciemniej, więc zapalił światło. Lampka zabłysła na chwilę, zamigotała i zgasła. Poczuł mrowienie w krzyżach, ale ciekawość była silniejsza. Zaczął powolną wspinaczkę po schodach.

Kmil 11-04-2007 00:12

Sara Peterson



Nastała chwila ciszy, ciężkiej, nieprzyjemnej.
- Może powinnam teraz się odwrócić i wyjść. Tak po prostu nie czekając nawet na jego skinienie? – Ale Sara bała się, pamiętała historię jednej dziewczyny, co tak z nim postąpiła. Następnego dnia pakowała już biurko, a opinie to jej taką wystawił, że bidulka do dziś nie może znaleźć pracy w księgowości.
Nie patrzyła na niego, bała się, że z nerwów się porzyga. Bała się go. Nerwowo oceniła swą sytuację, bardzo nie dobrze. Oprócz nich w biurowcu nie było prawie nikogo, wszystkich innych pracowników puścił już do domu, jedynie cieć i wartownik zostali. Jego twarz była straszna, taka zadbana, może nawet ładna, ale zupełnie bez wyrazu a oczy jego były puste, bez emocji ani duszy. Podniósł z biurka segregator i powoli, bez pośpiechu zaczął go przekartkowywać.
- Panie Andrew, ja naprawdę…
- Naprawdę jest pani bardzo szybka w samoocenie, pani Peterson. A to jak pani idzie pozwolę sobie sprawdzić ja.
- Przerwał jej w pół zdania nawet nie odrywając wzroku od papierów.
Znowu cisza. – Cholera, gorzej niż przed egzaminem na studiach. – Myślała nerwowo.
- No cóż, świetnie to mi to nie wygląda. Tragicznie, to słowo, które mi by się nasunęło. A, no i w sprawie tej dodatkowej osoby do pomocy z tymi papierami dla firmy. Pozwolę sobie zauważyć, że od zarządzania personelem jestem ja. Czy sugeruje pani, że moja praca dla firmy jest do dupy i, że pani wykonałaby ją lepiej? Może jeszcze jakieś sugestie pani Peterson?
- Ja chciałam tylko…
- Ja doskonalę zdaję sobie sprawę z pani pragnień, ale musi pani pamiętać o moich pragnieniach także.
- Ton jego głosu stawał się niepokojący.
Kątem oka, z nadzieją spojrzała na kamerę ochrony umieszczoną w rogu pomieszczenia, i strach zaczął wypływać na zewnątrz, była ona odwrócona soczewką do ściany. Andrew podążył za jej spojrzeniem i spojrzał jej prosto w oczy. Ich spojrzenia tym razem spotkały się, jego twarz nie wyrażała absolutnie nic, od pięciu minut mimika się nie zmieniła ani razu. Żaden mięsień nie drgnął.
Powoli odłożył segregator i ruszył w jej stronę. Sara odruchowo zrobiła krok do tyłu i trafiła na biurko, jej ręka dotkneła czegoś zimnego i twardego… chyba wazonu. Z korytarza doszło ją pogwizdywanie ciecia i odgłos mytej podłogi.

Rhamona 11-04-2007 09:05

Sara Peterson

Jej oddech był nierównomierny i niespokojny. Nie wiedziała co ma zrobić. Mogła go teraz ogłuszyć tym wazonem, jeśli tylko zdążyłaby trafić w jego głowę. Ale co byłoby dalej? Musiałaby znaleźć prawnika i wnieść pozew o molestowanie. Znaleźć świadków i inne jego zastraszone ofiary... media, prasa i opinia kolejnej kurwy odrzuconej przez szefa. Przecież rozstała się z mężem, to już 8 miesięcy. Prokurator insynuował by, że przecież miała potrzeby i że być może liczyła na sex. Na wierzch wywleczono by wszystkie brudy z jej życia. Wypadek i pobyt w szpitalu... A Angelika? Ma już 10 lat, dużo rozumie, umie czytać... Teraz sama potrzebuje pomocy i stabilnego życia.

Przed oczami stanęło prawie całej jej życie i kariera zawodowa. Poddać się czy walczyć? Spojrzała mu w oczy, jego spojrzenie podniosło się z jej falujących ze strachu piersi. Ręka opadła z wazonu. Nie mówiła nic, czekała tylko potulnie, aż się obsłuży. Już teraz chciała o tym wszystkim zapomnieć. Gdy podszedł do niej i poczuła jego oddech, zacisnęła oczy. Obiecała, że nie wyda z siebie nawet jednego mruku, przetrzyma to wszystko a potem pójdzie do domu... do Edwarda... To przecież tylko chwila...

Kmil 11-04-2007 18:49

Sara Peterson



Podszedł do niej naprawdę blisko. Poczuła jego zimne ręce pełznące po jej ciele. Ruchy ramion miał jakieś nijakie, takie machinalne. Sprawiały, że odechciewało się czuć cokolwiek. Gniew, smutek, niemoc, nawet strach - wszystkie odpływały w niebyt a za nimi odpływała i ona. Czuła, że zamyka się w sobie, tak jak wtedy w szpitalu. Znów powoli opadała w tą mroczną i nieprzyjemną wnękę w swej głowie.
Nagle zaprzestał, zabrał ręce.
-Co się stało? Co jest?- Była zaskoczona, odczekała jeszcze chwilę, ale nic się nie działo a spodziewała się wszystkiego, nawet ciosu. Przegrała walkę z ciekawością i otworzyła oczy.
Andrew stał krok dalej, wpatrywał się w nią. Jego usta wygięte były w jakimś grymasie. Mógł to być uśmiech albo wyraz pogardy i obrzydzenia.
-No, no pani Peterson. Zbytnio pani sobie pochlebia. Wyobrażasz sobie za dużo Saro. Moim pragnieniem jest, aby te papiery gotowe były na jutro w południe. Tak wiem, niedziela, no cóż, do kościoła pani chyba nie pójdzie. Liczę, że zobaczę Cię rano za biurkiem, ciężko pracującą na swą dobrą opinię. A co do… reszty, to zobaczę. Może, kiedy indziej skorzystam, jak pani bardziej sobie na to zasłuży. To wszystko. Możesz sobie teraz iść na to twoje spotkanie. Żegnam.

Jeremy the Wicked 11-04-2007 21:31

Jeremy Smith

Kolejny dzień bez Ciebie. - Jeremy, pochylony nad kartką ozdobnego papieru listowego, kreślił starannie słowo za słowem swoim piórem Montblanc. Wiesz, że ciągnę ten balast tylko dlatego, że Ci to obiecałem. Że wytrwam, nie poddam się. Dlaczego musiałaś odejść? Mimowolnie, pisząc to, Jeremy przycisnął mocniej pióro do papieru, niemal go rozrywając. Wspomnienia nadal były zbyt silne. Wzdychając ciężko, Jeremy rozejrzał się. Otaczały go regały pełne rzadkich książek. Do jego nietypowej księgarenki klienci przychodzili rzadko - za to z grubym portfelem. Były tu stare, sprowadzone z Europy woluminy, białe kruki i inne książkowe precjoza. Nawet grube ryby z Dolnego Manhattanu czasem ryzykowały wycieczkę tutaj, do Harlemu, kiedy Barnes&Nobles nie potrafiło spełnić ich oczekiwań.
Nawet nie wiesz, jak mi ciebie brakuje. Kiedy przypomnę sobie... Z trudem zmuszał się do stawiania kolejnych liter.
Nie mam już siły. - pomyślał. Składając niedokończony list i wsuwając go w kopertę. Ruszył ku drzwiom księgarni, niedbale zarzucając na ramię skórzaną kurtkę. Nikt już dziś nie przyjdzie. Zamknął drzwi na klucz i ruszył swoim ciężkim krokiem w stronę domu. Drogę zagrodziła mu banda murzyńskich dzieciaków. Jeremy zatrzymał się, mierząc ich wzrokiem. Spokojnie odczekał, aż, speszeni, jeden po drugim rozstąpią się, pozwalając mu przejść.

----------

Godzinę później, Jeremy, jak co tydzień, wspiął się po schodach pożarowych na dach kamienicy, w której mieszkał. Przez chwilę przyglądał się Central Park - majaczącemu w oddali prostokątowi ośnieżonych drzew. Wyciągnął czarną zapalniczkę Zippo i podpalił róg przyniesionej tu koperty. Chociaż tyle mogę dla Ciebie zrobić, Ann. Od miesiąca nie był już na jej grobie - nie mógł się przemóc, by tam pójść, co nieustannie budziło w nim poczucie winy. Wybacz mi, Ann.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:03.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172