lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [Straznicy] Kamien Dusz (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/2934-straznicy-kamien-dusz.html)

Mroczusia 14-04-2007 12:40

Dziewczyna ockneła się. Otaczały ją wysokie trawy i dojrzałe drzewa które przepuszczały promienie południowego słońca. Szum wody powodował nie chęć do dalszego działania,a słodki zapach kwiatów kusił do leniuchowania. Kate obróciła głowę w kierunku strumyka. Inni też już byli przytomni. Po chwili Keoma podszedł do niej i podał jej ręke. Kobieta bez namysłu chwyciła ją i podciągneła się.

Nogi jej drżały jak osiki na wietrze. Trudno było cokolwiek zrobić. Gdyby ktoś patrzył w tej chwili na tą dziwną sytuację, pomyślał by pewnie że wszyscy tu zgromadzeni uczą sie chodzić. Zimny prąd przeszywający jeszcze od czasu do czasu ciało Kate powodował bezwład ciała, które nie chciało sie słuchać właśncicielki.

Po paru minutach wszystkie skutki ubocze zarzycia eliksiru znikneły. Kate przeciągneła się jeszcze parę razy by nie doznać żadnej kontuzji, poczym przemyła twarz wodą ze źródełka.

W miejscu gdzie stała przed chwilą dziewczyna można było dostrzec drapieżnego ptaka latającego nad wodą. Wzbił sie on w powietrze i poszybował ponad korony liściastych drzew. Trudno go było ujrzeć gdyż słońce niezmiernie świeciło w oczy. Zaczął on krążyć w powietrzu z nadzieją, że coś ujży, coś co mogło by pomuc w odszukaniu Viv.

Cold 14-04-2007 16:54

Viviana
 
2 Załącznik(ów)
Femme Fatale

Viviana spróbowała się podnieść do co najmniej pozycji siedzącej, lecz mięśnie odmówiły jej posłuszeństwa. Czuła, jak malutkie kropelki deszczu opadały na jej twarz, po czym spływały po jej policzkach.
Nienawidzę wody – stwierdziła w myślach, po czym spróbowała usiąść po raz kolejny. I znów mięśnie odmówiły posłuszeństwa, lecz tym razem udało jej się trochę poruszyć prawą ręką. Kolejna próba i kolejna porażka.
Ach, jaka ja jestem głupia! Powinnam pomyśleć, zanim wypiłam ten wstrętny płyn! – skarciła się w myślach.

Położyła rękę na miękkim podłożu, próbując się podnieść, lecz nie powiodło się, nie miała siły.
Westchnęła, po czym oparła się łokciami o ziemię tak, że znalazła się w pozycji półsiedzącej, co przyszło jej z wielkim trudem, ponieważ nadal nie czuła mięśni, a do tego to dziwne uczucie, jakby wszystkie narządy wewnętrzne znikły, czy też wyparowały.
W końcu, po dłuższej chwili siedzenia i wpatrywania się w gruby pień drzewa, poczuła miły dreszcz przepływający przez całe jej ciało, od stóp do głów. Siły powróciły.

Po chwili stała już na nogach, choć nie do końca potrafiła utrzymać równowagę. Energicznym ruchem oczyściła swój płaszcz i rozejrzała się dookoła.
Wspaniałe miejsce – pomyślała z ironią, patrząc na grube konary drzew. Rozglądnęła się w poszukiwaniu towarzyszy, lecz w końcu stwierdziła, że znajduje się w tym miejscu sama, a przynajmniej jej słuch nie wykrywał żadnych dźwięków.

Las, dużo zieleni i wilgoć... To przypominało Vivianie jej rodzimą planetę, którą potocznie nazywano Sawanną. W większej części była ona pokryta suchą trawą i piaskiem, lecz znalazły się miejsca, które obfite były we wszystkie odcienie zieleni i w wilgoć. Istny raj dla pantery, lecz nie dla kobiety z arystokratycznej rodziny, przyzwyczajonej do wygód i luksusu.

Przypomniała sobie, jak jako mała dziewczynka bawiła się wraz ze swoją koleżanką w podobnej 'dżungli'. Otoczone były zewsząd drzewami o wymyślnych kształtach, z których zwisały zielone liany. Mnóstwo kolorowych kwiatów o wspaniałych zapachach, odgłosy dzikich zwierząt dochodzące z oddali i dwie małe dziewczynki bawiące się na środku polany w berka...

Nagle usłyszała głos, który dobiegał z tej wielofunkcyjnej bransolety. Był to głos zapewne należący do Xaviera, a przynajmniej takie miała wrażenie. Spojrzała na błyskotkę, próbując jakimś cudem rozszyfrować jej sposób użycia.
W końcu doszła do tego, jak przestawić do cwane urządzenie na funkcję komunikatora.
- Słysz... – Urwała, kiedy zorientowała się, że jej głos został ‘udekorowany’ chrypką. Odchrząknęła, po czym po raz kolejny zwróciła się do bransoletki. – Tak, słyszę cię...

Jako iż jej zwierzęca postać była bardziej przystosowana do takich klimatów, w jakich się obecnie znajdowała, Viviana postanowiła się przemienić.
W postaci ludzkiej, która dominowała nad formą zwierzęcą, Viviana nie lubiła wilgotnych i błotnistych miejsc. Jak już było wspomniane, była przyzwyczajona do wygody i luksusów, a nie mogła sobie pozwolić na to, aby jej ciało, jak i ubranie, zostały poplamione jakimś błotem, co sprawiłoby, iż straciłaby swój wizerunek kobiety pięknej i eleganckiej, którą była nawet wtedy, kiedy aż tak bardzo się nie starała.
Po chwili jej śniada skóra zaczynała przybierać coraz to ciemniejszych barw i poczęła pokrywać się czarną, połyskującą sierścią. Oczy, niedawno szmaragdowe, przybrały teraz barwę zieleni wymieszanej z kolorem żółtym, a źrenice wydłużyły się.
Tak oto w miejscu, gdzie przed chwilą stała idealna (wyglądem) kobieta, teraz siedziała piękna, czarna pantera, której sierść połyskiwała przy świetle słonecznym.
Viviana udała się w stronę najbliższego drzewa, na które z gracją się wdrapała, aby uchronić się przed niemiłymi kropelkami deszczu.

Midnight 15-04-2007 12:45

Polana

Nim Keoma zdarzyl odpowiedziec na ktorekolwiek z zadanych mu pytan, mloda Kate przybrala swoja zwierzeca forme i wzbila sie w powietrze. Przec chwile czworka mezczyzn i jeden waz wpatrywali sie w niebo, jednak dosc szybko musieli zakonczyc swe obserwacje. Slonce na Derton4 swiecilo wlasnie pelnia swego blasku raniac oczy smialkow ktorzy zbyt dlugo sie w nie wpatrywali. Keoma usmiechnal sie delikatnie, a slyszac Xawiera wywolujacego Viviane z aprobata kiwnal glowa w jego strone. Sam uruchomil wlasna branzolete i spokojnym glosem zwrocil sie do Kate.
- Widzisz ja ptaszku?
Okreslenie nie bylo co prawda adekwatne do wielkosci jastrzebia w ktorego zmienila sie dziewczyna, jednak Keoma wymawiajac je nadal swojemu glosowi cieplejszej barwy sugerujacej, iz nie mialo ono byc jedynie okresleniem zwierzecia. Czekajac na odpowiedz zwrocil sie do reszty grupy zebranej na polanie.
- Mikronadajniki maja jedynie pokazywac nasza pozycje i stan zdrowotny tym na Centron. Dla nas sa zupelnie bezuzyteczne gdyz nie mamy odpowiedniego sprzetu aby je lokalizowac. Co do odpoczynku to chyba jednak bedzie trzeba z niego zrezygnowac.
Zmierzyl was powaznym wzrokiem oceniajac stan w jakim sie znajdujecie. Chwile dluzej zatrzymal swoje stalowe oczy na Lanoreth'a. Kiwnal glowa z uznaniem po czym odwrocil glowe w strone drzew tak abyscie nie mogli widziec jego twarzy i kontynuowal.
- Podobnie bylo na pierwszej wyprawie. Bylo nas pieciu. Nikt nie wiedzial co kogo czeka, ale kazdy z nas byl odwazny i chetny do chwaly jaka niewatpliwie czekala tego kto wykona zadanie. Trzech z nas bylo nawet zbyt chenych. Wypili napoj zanim uslyszeli wyjasnienia. Musielismy podazyc za nimi jednak sadzac ze dadza sobie rade poczekalismy az naukowcy wszystko nam wyjasnia. Przejscie i odpoczynek po nim tez troche zajal. Znalezlismy ich po czternastu godzinach poszukiwania. Byli na wpol pozarci, a ich wnetrznosci zascielaly cala powierzchnie polany na ktorej wylondowali. Moj brat, ktory razem ze mna ich szukal zginal dwie godziny pozniej bo nie mial nas kto oslaniac. Mi sie udalo.
Keoma zamilkl. Cisza nie trwala jednak dlugo. Z komunikatora Xawiera rozlegl sie najpierw lekko zachrypniety, pozniej jednak ju pewny glos Viviany. Wraz z nim uslyszeliscie szelest lisci gesto lezacych pod drzewami. Gdy zwrocilisci sie w tamta strone wydawalo sie wam ze zobaczyliscie fragment bialego materialu. Pewni jednak nie byliscie.


Powietrze


Sporych rozmiarow jastrzab szybko wzbijal sie w powietrze. Cudowne uczucie swobody ogarnelo Kate. Slonce przyjemnie grzalo piora. Prady powietrza ukladaly sie idealnie. Moze zieleni w dole i wstega blekitu niewatpliwie bedaca ktoras z glownych rzek stanowily wspanialy widok. W oddali widoczne byly zabudowania miasta, jednak bylo to na tyle daleko, ze nie dalo sie dostrzec szczegolow. Jedno bylo pewne. Miasto musialo byc ogromne. Biale mury lsnily w sloncu. Wstega rzeki przecinala je w polowie tworzac cudowna calosc.
Z komunikatora dobiegl glos Keomy przypominajac o zadaniu. Jastrzaqb rozejrzal sie czujniej. W oddali mniej wiecej po drugiej stronie polany widac bylo niewielka chmure. Wspaniala tecza widoczna tuz przy niej sugerowala iz albo niedawno padal, albo wciaz tam pada deszcz. Na wschodzie i zachodzie niebo bylo czyste jak lza. Las rosl gesto, ale gdzieniegdzie widac bylo podobne to tej, na ktorej wylondowala grupa, polanki.

Drzewo :D

Konar byl gruby i tak ulozony aby moc z niego obserwowac okolice samemu pozostajac niewidocznym. Liscie drzewa byly na tyle szerokie aby doskonale oslonic pantere od kropel deszczu, ktory wlasciwie juz przestawal padac. Wciaz na siebie zla Viv wsluchiwala sie w odglosy lasu i te ktore dobiegaly do niej z komunikatora.

Julian 16-04-2007 16:29

- Co to było?
Tek szybko złapał miecz i cały się napiął. "Pocieszająca" mowa Keomy spowodowała, że był uważny i gotów zabić wszystko co poruszało się w zasięgu jego wzroku. Poza czonkami grupy oczywiście, chociaż odchudzenie grupy nie byłoby chyba według niego najgorszym pomysłem... Wstał i oparł się plecami o drzewo chcąc choć trochę zmniejszyć obciążenie nóg.
- Cokolwiek to było, ubiję, jeśli wejdzie w zasięg mojego miecza.
Powiedział to dość głośno i wyraźnie, mając nadzieję, że jeśli jest to istota ludzka, lub przynajmniej rozumiejąca ich język przemyśli dobrze każdą akcję którą podejmie.

Mroczusia 16-04-2007 18:04

Jastrząb pomknął w kierunku deszczowych chmur. Wprawdzie były one daleko, ale tam kierowało go przeczucie. Wszystkie ptaki, które potrafiły wzbić się na taką wysokość schodziły mu z drogi robiąc przy tym sporo chałasu. Chwilę później ptak zanurkował w gęstwinę drzew. Tam pomiędzy gałęziami leciał dalej, czujnie się rozglądając. Z branzolety dał się słyszekć zagłuszony rozmowami głos Keomy. Wzrok ptaka skierował się na obręcz przyczepionę do nogi poczym znów zajął się szukaniem Vivianny. Wkońcu ptak zauważył czarną pantere siedzącą na drzewie. Wzbił się on z nieufnością w powietrze, wystawiając szpony w kierunku drapieżnego kota. Był pewien że mięsożerca go zaatakuje, lecz nagle na przedniej łapie pantery zauważył taką samą branzoletę. Teraz, już nie było najmniejszej niepewności, że przednim siedzi przemieniona Viv. Niedługo później na tej samej gałęzi siedziała dziewczyna, która próbowała nawiązać ponowny kontakt z Keomą. - Słyszysz mnie?- Zapytała lekko poddenerwowana. - Chyba ją znalazłam- Powiedziała i zeskoczyła z drzewa.

Malkav3 16-04-2007 21:27

Xavier powoli przesuwał wzrok po gęstwinach lasu… nie zwracał szczególnej uwagi na latającą nad polaną młodą Kate. Może i drapieżny ptak latający nad polaną wyglądał pięknie, jednak Xaveir miał już okazję nieraz widzieć ją w akcji. Na piękną polanę padał tylko spory cień drapieżcy.

Wtem w gęstwinie Xawier dostrzegł dziwny blask… starał się jednak nie zwracać na siebie uwagi i spoglądał dalej przemierzając las… jednak nie wszyscy wpadli na ten sam pomysł… przeklęty Tek… mógłby choć raz pomyśleć… no ale co można wymagać od tak dziwnego osobnika…

Mężczyzna powoli odwrócił się z powrotem w kierunku blasku… Jednak w miedzy czasie jego twarz zaczęła się zmieniać. Kości jego twarzy zaczęły się gwałtownie zmieniać, z oddali do jego towarzyszy docierały tylko ciche pęknięcia kości. Czaszka na wysokości płatu czołowego wyraźnie nabrała mocnych, to samo tyczyło się kości nosowej. Zmieniały się nie tylko rysy twarzy, skóra w okolicy oczu wyraźnie zgrubiła. Po chwili jednak zaczęła pękać i odpadać, a z pod niej wyłoniła się błyszcząca w świetle słońca biała łuska. W dalszych częściach twarzy jednak tylko integruje się ze skórą. Oczy mężczyzny lekko się poszerzyły, a źrenice wydłużyły. Reszta ciała pozostała niezmieniona. Ręką przetarł lekko oczy, z pozostałości skóry i brwi. Pozioma błona mająca taki sam cel jak powieki u człowieka przesłoniła oczy lekko je nawilżając. Swój wzrok skierował na punkt z którego padł błysk. Sprawiał wrażenie jakby wyraźnie się przyglądał jego okolicy.

Wzrok Xaviera wyraźnie się zmienił. Widział on jak smok, a nie jak zwykły człowiek. Jak ci ludzie mało widzą… Teraz wszystko stało się dużo lepiej widoczne. Wzrok ten pozwalał mu na wiele. Xawier starał się wyodrębnić sylwetkę ukrywającą się w mroku. Okazała się nią pantera…

-VV to ty…? – Powiedział dostojnym, mocnym głosem. Było to jakby pytanie retoryczne. Lecz wolał się jednak upewnić.

Hael 16-04-2007 21:38

Hael przez chwilę jeszcze klęczał nad strumieniem, pozwalając by woda swobodnie skapywała mu z twarzy. W końcu jednak otarł się dłonią i podniósł. Czuł się już nieco lepiej, jednak nadal miał wrażenie, że jego żołądek tańczy poloneza z wątrobą. Skrzywił się, wzdychając lekko.
Pogoda nadal była piękna, polana na której się znajdowali taka spokojna... Kate przed chwilą przemieniła się i odleciała, a Keoma tymczasem „umilał” im czas swoją opowieścią. Nagle Haelowi wydało się to dziwnie oczywiste, jednak dopiero teraz uświadomił sobie, że to właśnie Keoma jest jedynym ocalałym z poprzednich wypraw. Hael wzniósł oczy w górę, w kierunku lazurowego nieba.

Nagle, coś poruszyło się w gęstwinie.

Do tej pory powolny i niemal apatyczny, Hael natychmiast spiął się i obrócił w kierunku, z którego dochodził szmer. Prawą dłonią sięgnął do kabury schowanej wewnątrz płaszcza. Cała obecna na polanie grupa znieruchomiała, wpatrując się w gąszcz. Z Bransolety Keomy doszedł ich głos Kate, komunikującej, iż znalazła ich zgubę. Xavier cicho oddalił się od nich kawałek, a po chwili zaczęło dziać się z nim coś dziwnego, on również się przemieniał. Po chwili zaczął nawoływać Viv.
Nie, to nie może być ona... Kate w końcu ją znalazła...
Hael zamarł w oczekiwaniu z ręką na pistolecie.

Cold 16-04-2007 22:08

Viviania
 
Femme Fatale

Viviania siedziała sobie na drzewie, ukrywając się przed kroplami deszczu i przed rażącym światłem słonecznym, które i tak bezczelnie przedzierało się przez szczeliny pomiędzy liśćmi.
Spojrzała leniwie w górę, delektując się ciszą i spokojem, który panował w tym miejscu. Chciała zostać na tym drzewie jeszcze kilka godzin, albo chociaż kilka chwil, ale wiedziała, że musi odszukać swoich ‘towarzyszy’, choć mogła pozwolić sobie na to, żeby to oni odszukali ją.

Już szykowała się, aby z kocią gracją zeskoczyć na miękką, lekko wilgotną ziemię pokrytą piękną, zieloną trawą, gdy nagle obok niej wylądował duży, drapieżny ptak, który do łapki (?) miał przypiętą taką samą bransoletę, jak Viviania.
Ptaszysko zwróciło się dziewczęcym głosem do bransoletki, iż CHYBA odnalazła JĄ.
Co za wstrętne, niewychowane dziewuszysko – pomyślała Viv.

Pantera zeskoczyła z drzewa, po czym powędrowała za dziewczyną w ptasiej skórze.
- Powiedz mi, moja droga – odezwała się, nie ukrywając ironii, którą był przyozdobiony ton jej głosu. – Jakim prawem siadasz na tej samej gałęzi, na której siedzę JA, i jakim prawem bezczelnie przerywasz chwilę, którą z pewnością chciałam przeznaczyć na coś bardziej pożytecznego, niż rozmowa z tak ordynarną i prostą osobą, jaką zdajesz się być ty?

Mroczusia 17-04-2007 15:02

Kate popatrzyła ze współczuciem na Viv i zrobiła parę kroków do przodu bacznie się rozglądając. - Myślisz,że jesteś w czymś odemnie lepsza, ponieważ pochodzisz z arystokratycznej rodziny? Rozpieszczona panienka to jedyny przydomek jaki mi teraz przychodzi do głowy którym bogłabym ciebie opisac. Czyż to nie przez ciebie teraz się tu znajdujemy? Więc proszę cię łaskawie rusz tyłek i choć za mną, bo pewnie zaraz znowu się zgubisz.- Powiedziała ironicznie i spojrzała na branzoletę. Miała nadzieję, że zachwile znów odezwie głos Keomy.

Diriad 17-04-2007 17:42

Lanoreth, nadal w postaci węża, leżał, przypatrując się wydarzeniom dookoła niego. Zainteresowała go historia Keomy - teraz uświadomił sobie, że rzeczywiście mógł się domyślić, że to on był tym jedynym Strażnikiem, który powrócił z wyprawy. Więc Keoma był tą uwielbianą przez wszystkich, którzy wiedzieli o istnieniu Strażników, osobą. Nie wyglądał na takiego. Co więcej, nie wyglądał na takiego, który byłby z tej sławy zadowolony. Prawdopodobnie tak właśnie było. "Ale to się okaże" - pomyślał Lanoreth. Był zadowolony, że wszyscy będą mieli okazję wzajemnie się poznać podczas misji.
Jego towarzysze byli tacy niespokojni... "To nienajlepiej" - pomyślał. - ''Kiedy ludzie są niespokojni, robią głupstwa i wpadają w kłopoty". Między innymi właśnie dlatego starał się nigdy nie dawać ponosić emocjom. To rodziło problemy - miał nadzieję, że teraz jednak będzie inaczej.
Delektując się świeżym, czystym powietrzem lasu na Derton4, myślał, co też robią dziewczyny, które - jak usłyszał przed chwilą z komunikatora Keomy - są razem. Widział od początku, że nie przypadły sobie do gustu, nie przypuszczał jednak, że tak od razu zaczną się kłócić. Nie przeszkadzała mu jednak nieświadomość wydarzeń, zwłaszcza, że o nich nie wiedział.
Gdy Hael przemywał twarz w strumyku, jakiś biały kontur mignął w zaroślach. Lanoreth nie wiedział, co to mogło być. Na pewno nie żaden z jego towarzyszy. Cicho pełznąc w kierunku zdarzenia, starał się nie być widoczny - nie było mu trudno, gdyż w takim lesie prawie nie sposób było dostrzec węża między drzewami. Kiedy był już poza polanką, przebył jeszcze kawałek i ukrył się w krzakach, pozostawiając sobie dobry widok na otaczający go las.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:02.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172