Siedzi malec sam nad rzeką, Patrzy co się dzieje w koło. Pod jabłoni jest opieką, Stąd ogląda wiejskie sioło. Wtem posłyszał coś z oddali, No bo zając słuch ma dobry. Dwie postacie siedzą w balii. To na tratwie drą się bobry. -Ty gamoniu! Nieużytku! Dać coś tobie patałachu! Tyle z ciebie jest pożytku, Co z ogromnej dziury w dachu! Na to drugi bober rzecze: W to co mówisz dajesz wiarę? Ja nad wszystkim trzymam piecze! Tyś to łajza jest nad miarę! Tyś jest ten co pospać lubi! Co się dotkniesz w proch obrócisz! Chociaż nie trzęś się jak głupi, Jeszcze nas do wody wrzucisz! -Kto to mówi? Patrzcie majstra! Zepsuć wszystko! To potrafi Nie rozróżnia klej od klajstra! Chyba zaraz mnie szlag trafi! Dopłynęły dwa futrzaki, do podwórka, na mieliznę, Zaczepiły w jakieś krzaki. Łatwo przy nich dostać bliznę. |
Gdy usłyszał brzydkie słowa to przycupnął popod płotem wolał szybko gdzieś się schować; ciekaw jest co będzie potem. Schodzić z drogi nieznajomym - mama mu to powtarzała, futrzak siedzi więc skulony; jedna łapka mu zdrętwiała… Siedzi, prawie nie oddycha, nie chce by go odszukali, zamknął oczka, cicho wzdycha: „żeby się tu nie zbliżali!...” |
No trzymajcie mnie, bo zaraz Włosek z czyjeś głowy spadnie! Lecz w tym cały był ambaras, Że zabrakło piwa na dnie. Czuje w głowie mu się kręci. Zamknął oczy. Karuzela! Nagle wszystko mimo chęci Pulsacyjnie się rozdziela... Ziemia kładzie sie na boki - Kogut chwieje się na nogach. Jeden w przód i w tył dwa kroki, Oparł się na byka rogach, Który chrapał rozkraczony W przejściu między stert ciukami. O przepraszam... Byk zmęczony... Później zderzył się z widłami. Tropem węża w zmiennym tępie, Kogut stwierdził - Zapomniałem. Com w zamiarze miał na wstępie... Chyba więcej piwa chciałem! I zdziwiony, że mu piwa Jeszcze żona nie podała - Żono moja! - palcem kiwa - Kura wała pokazała! |
Że w stodole śpią opoje, Nie usłyszą nawet wrzasku. Każdy pił najmniej za troje, Będzie bieda tuż po brzasku. Jak otwiera się powieka, Ci tańczą za trzy wesela, Lecz i ich choroba czeka, Co po wódce łeb rozdziera. Nikt nie przejmie się i krzykiem, Co zajączka strachem mrozi. Trzeba radzić sobie sprytem. Mały chyba z tym się zgodzi. Chciałby uciec do swej chatki, Bardziej poczuć się bezpiecznie, Wtulić się w ramiona matki I marchewkę zjeść koniecznie. Na nic by się wszystko zdało Rodziciele wyjechali, Chatkę pewnie już zalało a marchewki wykopali. A dwa bobry bardzo butne, Nie zważając na świat cały, Prowadzą tą swoją kłótnię, Jakby wrzaski tu coś dały. -Kogo zwiesz łamagą, ośle?! Ah! Poczujesz mojej pięści, Prosto do medyka poślę! Połamię ci wszystkie kości! -Takiej łaski nie uraczysz, Ja się w bójce nie oszczędzam. Chyba zaraz prosto trafisz Nie medyka, a do księdza. -Hej Gerwazy! Daj mi szabli! Będziesz w polu się spowiadał! -Żeby ciebie wszyscy diabli, Głupiś boś do płotu gadał. Jeno koncept dobry z bronią. Hej! Co nieco stal pogniemy! Stawaj więc pod tą jabłonią, Sądem Bożym rozstrzygniemy. |
Wielkie ma ze strachu oczy zając co pod krzakiem siedzi „po com ze swej drogi zboczył?!” - myśli, głowi się i biedzi. „Co tu zrobić? Nie, nie wzdychać!” - trzęsie się ze strachu cały „oj, jak bardzo chce się kichać…” „cały jestem obolały…” Chciałby uciec stąd daleko, niech go nogi gdzie chcą niosą, znaleźć wreszcie się nad rzeką, cieszyć się poranną rosą… Ale z rzeką coś się dzieje tutaj bobry wciąż się kłócą zając nadal ma nadzieję, że skąd przyszły zaraz wrócą. Coś o pojedynku prawią – cóż takiego? – zając nie wie może kłótnią tą się bawią? Stoją właśnie tuż przy drzewie. Chciał skorzystać z zamieszania nasz bohater przestraszony do ucieczki strach pogania zerka tylko – z której strony?... Tam są ludzie, tam stodoła, a tam bobry pod jabłonią „mamo, mamo” – cicho woła – „proszę niech mnie nie dogonią…” Zaraz hycnie w stronę lasu; zerknął jeszcze – „co to będzie?!” potem już nie tracąc czasu co sił w małych łapkach pędzi. |
Kogut padł gdzie stał i usnął Do kufelka przytulony, Raz po raz w swój grzebyk dmuchnął Tuż nad dziobem przewieszony. W porze zwykłej mać natura Obudziła Kogucika. Wpierw w pamięci pusta dziura, We łbie chochlik figle fika. Pachmielnyj syndrom – jęknął zły Wspominając dziadka słowa, Hen, daleko niczym zza mgły - Oj! Już wiem jak boli głowa... I spróbował ostrożniótko Dźwignąć jedną z dwóch powiekę, I tak leżał chwilę krótką Patrząc tępo we plandekę, Co skrywała kształty balii - Zwykli stara z dziadem społu Skubać tak jak karty z talii Kurze piórka do rosołu. Ach już wiem jestem w stodole! Z entuzjazmem Kogut ożył, Czym pogorszył swą niedolę, Więc ostrożnie się położył... |
Biegł zajączek jak szalony, W stronę znajomego lasu, Nic nie widział przestraszony. Stracił już rachubę czasu. Bobry tylko się zdziwiły, Co spod drzewa tak wypruło. Nawet bić się rozmyśliły, -Co tam nam do łba strzeliło? On nie wiedział jednak tego, Leciał jak w płonącej czapce. Lecz z paniki nic dobrego, Znalazł biedak sie w pułapce. Niefortunnie noga wpadła. Tylną łapę zaklinował. W zastawione wdepnął sidła. Los dziś jemu pech zgotował. Całe szczęście sidła stare, Pordzewiałe i zużyte, Nie pokrzywdzą swym rozmiarem, Lecz i tak dość mocne w chwycie Nie popuszczą ani chwili, Trzymają stanowczo w szachu. Mija dzień, a mały kwili, Noc przynosi wiele strachu. Łapka boli przemarznięta, Głód doskwiera w brzuch mu kole, Nie wie nawet, że zwierzęta, Budzą teraz się w stodole. |
„Oj! O rety! Dogonili! Bobrom uciec nie zdołałem!” Zając myślał w pierwszej chwili, Że za nogę go złapały… Lecz niedługo pojął sprawę, trudną własną sytuację; „Łapka w sidłach - nieciekawie! Łeeee – nie zdążę na kolację!…” „Może lepiej w łapy bobrze wpaść mi było biedakowi?... Zostać tutaj ech, niedobrze… Oj, co mama w domu powie?...” Na wspomnienie o rodzinie zając zaczął znów zawodzić: „Niech ten sen koszmarny minie! Ja już nie chcę w świat wychodzić!...” Prosi, woła, rzewnie płacze, łzy zmoczyły mu futerko. „Niech mnie tutaj ktoś zobaczy!” - już nadzieję stracił wszelką… Chlipie ciągle nieszczęśliwy, wylizuje małą łapkę „Przyjdzie po mnie tu myśliwy ? – w końcu wpadłem mu w pułapkę…” „Proszę, niech mnie ktoś ratuje…” – szepnął jeszcze po cichutku. Łapki prawie już nie czuje; Zimno. W sercu tyle smutku… |
Ło mamuśko, ale rypie... Borsuk wstawał o poranku I spod oka na świat łypie Kto tam leży hen, na ganku? Zad swój uniósł więc dostojnie Włos zaś łapą też poprawił Wódki z dzbanka pociągł hojnie Przypomniawszy, jak się bawił. Krok borsuka nader chwiejny Ni to kac, ni to zaspanie Oto znowu szczur, kolejny Co go czeka zadeptanie Kto na ganku tam wciąż kima? Czy to owca, może koza? Może pies znów zgrywa mima? Niepokoju spora doza. I gdy już twarz tą miał zobaczyć Gdy na krok od stwora stał Już za łeb jego zahaczyć! Zachwiał, upadł- znowu spał |
Ignacy Krasicki - Monachomachia Wdzięczna miłości kochanej szklenice! Czuje cię każdy, i słaby, i zdrowy; Dla ciebie miłe są ciemne piwnice, Dla ciebie znośna duszność i ból głowy, Słodzisz frasunki, uśmierzasz tęsknice. W tobie pociecha, w tobie zysk gotowy. Byle cię można znaleźć, byle kupić, Nie żal skosztować, nie żal się i upić! Każda drzemka ma swój koniec, Święta prawda, słów nie staje, Bo uciska głowę wieniec. Zwłaszcza rano łeb nadaje. Trza wyjść kiedyś przed obórkę, Tam ciekawie się sprawuje. Wół dzierży pustą butelkę Do niej wiersze deklamuje: -Olimpijska muzo bystra! Przyjaciółko moja miła! Boska ambrozyjo czysta, Czemuś mnie pozostawiła? -Co się gapisz głupia owco? Wczorajszej zabawy skutki Wypiliśmy wszystko. Ot co! Nie ma mociumpani wódki! Jeszcze zmartwień na dzień dobry: Coś nie zgadza się w zagrodzie. Przytulone chrapią bobry, A za nimi pola w wodzie. A zajączek uwięziony, Przerwał lamentować nagle. Stanął. Słucha przestraszony. W krzakach siedzi jakieś diablę. Co za zwierz, to było jasnym. Ruda kita z tyłu zwisa, Cztery łapy, łeb spiczasty. Licho przywiało tu lisa. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:14. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0