Szlachetnych panów widząc, Bolko czepek swój wełniany, szary z głowy zdjął, wzrok pokornie spuścił i spod brwi na nich spoglądając już odezwać sie miał, gdy wiedźmak go wyprzedził... -Spokojnie panowie ... Nazywam się Alexander i jestem wiedźminem, może teraz szlachetny rycerzu, zechcielibyście odpowiedzieć tą samą uprzejmością i zdradzić mi swoje imię? Cieśla trwożnie to na kompana, to na rycerza strasznego, czarnego spozierał. Oby pytanie o imię tym jednym krokiem za daleko się nie okazało, bo ci możni w złym nastroju chyba byli... Nie raz i nie dwa chłopa za brak szacunku pan na włościach w nerwach wychłostać kazał. Bolko ślinę przełknął ale odezwać się odwagi nie miał... "Dobra Mjelitele, wspomóż dzieci swoje..." - przeżegnał się i reakcji czy to złej, czy dobrej wyczekiwał... |
Słońce mile grzało. Lekki wiatr rozwiewał mu włosy. Jechał z przymkniętymi powiekami i marzył. To był piękny dzień. Otworzył oczy dopiero gdy jakiś nienaturalny szum wyrwał go z rozmyślań. Jedyne co był w stanie zrobić gdy dostrzegł smoka, to wydanie z siebie cichego westchnienia. Gapił się przez chwile oniemiały, to zerkając na bestie to na Falmira. Spodziewał się wszystkiego. Leszy, strzyga, diaboł.. Ale przez myśl mu nie przeszło, że wiedźminowi zachciało się polować na smoka! Gdyby wiedział o tym wcześniej, to z otwartymi ramionami pogalopowałby w stronę pogoni. -No to wdepnęliśmy w gówno wiedźminie.-Rzekł siląc się na spokój. Wrażenie prysło gdy zaczął się szarpać ze schowanym w pochwie kordem. Ten jak na złość nigdy nie chciał wyjść kiedy był potrzebny. A przecie to ujma zginąć bez broni w ręku.- Chcesz go tak po prostu usiec? Równie dobrze możemy sami ukręcić powrozy i się powiesić na jakiej gałęzi. Będzie mniej bolało! –Gdy skończył mówić począł się rozglądać za jakim bezpiecznym miejscem za linią drzew. Smok był co prawda w bezpiecznej odległości, jednak Borand czuł się jakby wisiał on tuż nad nim. Ściągnął cugle i mocniej przycisnął pięty do boków wierzchowca. Zawsze tak robił gdy gotował się do nagłego i karkołomnego galopu. Wstrzymał się na chwile by jeszcze raz ocenić sytuacje. -Psia krew. Co ma być to będzie! -Krzyknął w końcu. Wzrok swój skierował na Falmira i chrząknął żeby zwrócić na siebie uwagę- Erm... Właściwie to co zrobimy? |
Smok był ogromny, te widziane na rycinach w Kaer Morhen, były nieporównywalne z widokiem żywego egzemplarza gadziego gatunku. Poruszał się z gracją i dostojeństwem, a słońce odbijało chciwie swoje promienie od jego złocistych łusek. Teraz już wiedział, dlaczego Sabrina chciał by ubił smoka - "Piękne kobiety - pomyślał z rozmarzeniem - lubią piękne prezenty". Ale rozpiętość jego skrzydeł i ilość kłów w paszczy, widocznych nawet z tej odległości, wylał na głowę kubeł zimnej wody. Przypatrywał się stworzeniu przez dłuższy czas. Miał dylemat i to poważny, już nie polegał on na tym czy zabić smoka czy nie, tylko jak to w ogóle jest możliwe by samojeden zabić tę potężną bestię. "Choć może nie będę musiał walczyć czy zabijać? W końcu smoczyska słyną z niezwykłej inteligencji, w Kaer Morhen chodziły plotki, że Geralt - Biały Wilk, przyjaźnił się nawet z jednym smokiem..." Zsiadł z konia i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu jakiegoś sporego kamienia."Czas sprawdzić czy plotki były prawdziwe..." Odwrócił się do szamoczącego się z kordzikiem Boranda i rzekł: - Te nilfgardczyku, jeszcze się nie sfajdałeś? - zapytał z uśmiechem. Nie czekając na odpowiedź szlachcica, odwrócił się i całą siłą swego ramienia,popartą szybkim obrotem rzucił trzymanym kamieniem w smoka. Obserwował jak pocisk tnie powietrze trafiając smoczysko w okolice pachwiny. - Teraz jaśnie wielmożny pan, może pofolgować swojej fizjologii. I radziłbym rozejrzeć się za jakimś schronieniem, w razie jak smok nie będzie miał przyjaznych zamiarów, najlepiej w gęstym lesie. Wiedźmin sam rzucił okiem na ścianę drzew, szukając najszybszej drogi ucieczki, w razie jakby jego plan spalił na panewce... Teraz obserwował reakcję gadziny... |
Popatrzył stworowi uważnie w oczy. Rzeczywiście, nie był to zwyczajny potwór. Ani chybi inteligentna istota. Człowiek być może nawet. Słyszał o przypadkach tego typu klątwy. Jak chociażby o słynnym Jeżu czy królewnie Addzie zaklętej w strzygę. Ten tutaj nie wyglądał jak strzyga, zdecydowanie nie. Ani też nie zamierzał rzucić im się do gardeł. - Bystryś - mruknął z uśmiechem - Istotnie, jestem wiedźminem. I zabijam potwory. Wyprostował się i spojrzał na "odyńca" z góry. Potem odwrócił się i uczynił parę kroków w stronę swojego legowiska. - Ale bez obaw. Zabijam tylko za pieniądze. I to w dodatku stwory będące realnym zagrożeniem - powiedział siadając przy ognisku - A ty mi groźnie nie wyglądasz. Wiedźmin przyjrzał się stworkowi uważnie. Potem zerknął na Avnara. Elf zdawał się nie poświęcać ich gościowi zbyt wielkiego zainteresowania. Grunt, że go nie zastrzelił przedwcześnie. - Słyszałem o podobnych przypadkach jak twój. Skoro klątwę można rzucić, można ją też zdjąć, podobno... - powiedział. "No to niezły bigos" pomyślał. Znalazł się tutaj, kilka kilometrów od Brokilonu. Z wyrokiem śmierci w Kerack, z elfem-wariatem i tym gadającym dzikiem. Wszyscy zmierzali w tym samym kierunku. Zaiste dziwny zbieg okoliczności. - A jak ci się wydaje, że co robimy? - uśmiechnął się paskudnie - Ot tak, wyruszyliśmy na łono natury, zaczerpnąć powietrza. Jesteś dosyć bystry, więc chyba potrafisz się domyślić w jakim kierunku zmierzamy. Spojrzał na Avnara po czym ponownie na Magnara. - Jestem Vildemor, wiedźmin, jak już raczyłeś zauważyć. A mój nadzwyczaj ostrożny towarzysz to Avnar - wskazał na elfa - Witaj wśród uciekinierów - uśmiechnął się paskudnie. |
Avnar krążył wokół stwora niespokojnie. To zbliżał się to znów oddalał, obserwował i co nie umknęło uwadze wiedźmina, węszył. Na twarzy malowało mu się zdziwienie, przemieszane z ciekawością. - Czuć cię jak dh'oine... - powiedział w końcu z niejakim zdziwieniem - A jesteś jeszcze... brzydszy... Folie... Podszedł do istoty i znienacka dźgnął ją szypem w kudłate arse. Przez twarz przemknął mu paskudny uśmieszek gdy Magnar kwiknąwszy ze złością podskoczył jak oparzony. Kudłate stworzenie spozierając z wyrzutem kaprawymi oczkami, z cicha mamrocząc pod nosem odsunęło się pośpiesznie od elfa i jego złośliwej natury. -My... seidhe mówimy, że to co w środku... aep coraed... zawsze na zewnątrz widać - ton jego głosu zdawał się być nie mniej kąśliwy niż grot strzały - Może to tkwi w dh'oine... Nie czekał odpowiedzi na tą złośliwość. Roześmiał się ze swego żartu i ruszył ku legowisku. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:02. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0