lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   Fontanna Młodości (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/5120-fontanna-mlodosci.html)

Kerm 23-11-2008 15:30

"Co za zboczony umysł wymyślił tych Indian" - przemknęło przez głowę Jamesowi. - "Zachód to niekiedy też i Indianie, ale bez przesady..."

Wyglądało na to, że Indianie są sprzymierzeni z "tutejszymi", a ich strzały i tomahawki wyglądały na bardzo realistyczne. Z pewnością trafienie takim latającym kawałkiem żelaza nie należało do przyjemności... A ponieważ stawienie czoła Indianom nie wchodziło w grę, chociażby ze względów czasowych...

"Gdzie ta cholerna kawaleria" - rozejrzał się dokoła wypatrując "Długich Noży", ale to nie był western, tylko Nibylandia, zatem nie rozległ się tradycyjny dźwięk trąbki... Tylko świst strzały przelatującej mu koło ucha przypomniał mu, że lepiej skoncentrować się na ucieczce...

- Jaka czapa, do cholery? - Lane skomentował wielki napis, jaki nagle wyrósł przed nimi.

James, któremu czapa kojarzyła się z kozackim nakryciem głowy lub karą śmierci, zatrzymał się, co ze względu na nadciągających Indian było pomysłem ryzykownym. Rozejrzał się.

- Tu jest czapa! - wykrzyknął wskazując coś, co ukryte było pod siatką maskującą. - Przykrycie!

Czarna dziura, która ukazała się spod podniesionego włazu, nie wyglądała zachęcająco... Mimo tego O'hrurg nie wahał się.

- Do środka! - wrzasnął, a reszta, mniej czy bardziej chętnie, wykonała polecenie. Lepsza była prowadząca mniej więcej na północ zjeżdżalnia, niż pal męczarni.

Ścigany okrzykiem "Gerrrooooniiiimmmoooo!!!" James podążał tuż za Kate. Zastanawiają sie przy okazji, co powie dziewczynka, gdy na samym dole ktoś spadnie jej na plecy...

Rozłożysta paproć na szczęście zamortyzowała upadek, a James o włos minął wstającą właśnie na nogi Kate. Nie miał jednak czasu na zastanawianie się, co by było gdyby. Przeciągłe Aaaaaaaaaaa zwiastowało kolejnego zjazdowicza, więc James czym prędzej usunął się z miejsca potencjalnego lądowania.

- Dalej, dalej! - wrzeszczał Peter, w którym najwyraźniej obudził się fragment mózgu odpowiedzialny za wydawanie rozkazów. Popędzili na północ, nie zważając na przeszkadzające im w biegu kamienie, krzewy i gałęzie. Wreszcie wydostali się z lasu...

- Piękny baobab - stwierdził James.

Teraz pozostawało im tylko czekać, aż Kate, która zgłosiła się na ochotnika, dostanie się na sam szczyt drzewa i sięgnie po trofeum.

- K-A-T-E, K-A-T-E!!! - dołączył się do dopingujących okrzyków, gdy Straffey zauważył nadchodzących przeciwników. Ale tamci nie mieli szans. Kate nie na darmo zgłosiła się do tej wspinaczki. Zanim tamci wynurzyli się z lasu na polanę Kate miała już w dłoni pióro feniksa. A raczej Piotrusia Pana, który obwieścił zwycięstwo Kotów Bojowych.

- Przenosimy się. - oznajmił Piotruś. - Trzy... - nie dokończył.

- Samolot! - przerwał mu Jake, wskazując długą smugę kondensacyjną, poprzedzaną przez niewielki, srebrzysty kształt.

James nie słuchał ani skandowania dzieci, ani ponurych przepowiedni Petera.

"Skoro my ich widzimy, to może oni nas też..." - pomyślał. - "Ognisko? Sygnały dymne?"

Nim zdążył dokończyć myśli, znalazł się w swoim pokoju. I wreszcie mógł się przebrać i umyć.

- A powiadają, że dzieci nie przepadają za myciem rąk - powiedział do swego odbicia w lustrze. - Najwyraźniej nie jestem dzieckiem.



Ogniska paliły się wspaniale. Najwyraźniej Piotrusia Pana nie obchodziło to, że samoloty i satelity szpiegowskie mogą je zobaczyć z odległości i wysokości wielu mil. Piotruś, nie przejmując się ewentualnymi podglądaczami, urządził wielką zabawę na plaży.

James uścisnął dłoń Pana Wyspy, a potem spojrzał na swego "kamerdynera", pyzatego Ptysia.

"Po co mi jakiś kamerdyner?" - pomyślał. - "Tyle lat obchodziłem się bez służącego..."

Ale wygrana jest wygraną. Nie chcąc psuć innym zabawy James powiedział:

- Przynieś mi średnio przypieczoną kiełbaskę i bułkę... Nie - zmienił polecenie przypominając sobie, jak mało zjadł w ciągu dnia - trzy kiełbaski i dwie bułki. I kubek soku pomarańczowego.

- A teraz - powiedział, gdy Ptyś zjawił się niosąc średniej wielkości tacę - masz chwilę wolnego. Jak zjem, to cię zawołam...

Usiadł wygodnie na piasku i zabrał się do jedzenia. Zastanawiając się przy okazji, czy nie można by wykorzystać pobytu na plaży i faktu posiadania posłusznego służącego do próby ucieczki z wyspy...

liliel 24-11-2008 18:39

- K-A-T-E, K-A-T-E!!! K-A-T-E, K-A-T-E!!!

Chłopcy skandowali jej imię co wzmagało w dziewczynce wolę walki. Wspinała się z uporem na coraz to wyższe gałęzie, aż odnalazła w gnieździe pióro feniksa. W każdym razie piórem było przez chwile, zanim nie zmieniło się w iście spektakularnym stylu w samego...Piotrusia Pana.
Krzyknęła triumfalnie bardzo z siebie dumna i odtańczyła spontanicznie swój „taniec zwycięstwa.”
Taniec zwycięstwa to był jej wymysł z dzieciństwa. Robiła tak, gdy była dzieckiem i udawało jej się czegoś dokonać. Kiedy wygrała w podwórkowych zawodach wspinania po drzewach, gdy zaliczyła egzamin z angielskiego, co wydało się sprawą prawie beznadziejną, aż wreszcie gdy pobiła Jimmy'ego Newcombe'a po lekcjach, bo ten ogłosił w szkole wszem i wobec, że ich mama jest w szpitalu psychiatrycznym i Kate ma duże szanse do niej dołączyć. Jimmy był typem szkolnego osiłka, ale jak przyszło co do czego, zebrał plombę w nos i zalał się krwią. No i łzami. A później do końca liceum wypominali mu, że dał się pobić dziewczynie. Kate za to nikt więcej złego słowa nie powiedział.

Kate zaczęła więc spontanicznie ruszać biodrami, zataczać rękami koła gdzieś nad głową i poruszać na boki wpół ugiętymi nogami. Wyglądało to komicznie, ale była to nieodzowna część rytuału, więc i nie zwracała uwagi, że robi z siebie idiotkę. Pląsała w różowej piżamce nucąc pod nosem: „I kto jest najlepszy?”.

* * *

Na plaży zabawa trwała w najlepsze, ale Kate myślała wciąż o widoku samolotu, który przeszył niedawno niebo nad wyspą. Szukają ich bez wątpienia. A jeśli nie znajdą posadzą nuke'a na tym zielonym skrawku ziemi i szlag trafi tą całą cholerną Nibylandię. A ich razem z nią.

Jej osobistym „niewolnikiem” na ten wieczór okazał się być niejaki Pablo Wędrownik. Już po chwili Kate przekonała się dlaczego przylgnęło do niego to wyjątkowe określenie. Pablo niewątpliwie miał ADHD i nie potrafił wysiedzieć w miejscu choćby 30-stu sekund. Łaził za nią jak cień i non stop coś gadał, co przyprawiało Kate o ból głowy.
- Jestem twoim kamerdynerem, czy to nie fantastyczne? Możesz kazać mi wszystko zrobić, no dalej, wypróbuj! Zażycz sobie czegoś! – uśmiechnął się od ucha i do ucha i przystanął bo Kate usiadła na piasku zmęczona jego paplaniem. Pablo przestąpił kilka razy z nogi na nogę, dając wyraz swojemu zniecierpliwieniu - No dalej. Wypowiedz życzenie. Wypowiedz życzenie. Wypowiedz życzenie.

Już miała powiedzieć w złości: „Idź się powieś na waszym baobabie”, ale w porę się opanowała. Te dzieciaki totalnie tutaj ogłupiały i, kto wie, może potraktowałby jej życzenie wyjątkowo dosłownie... Nie chciała mieć na sumieniu nadpobudliwego dwunastolatka, nawet jeśli był gadułą i wrzodem na dupie.

- Skocz po coś do jedzenia. Usmaż mi kiełbaskę, albo coś... - warknęła i opadła na plecy oglądając rozgwieżdżone niebo.

Pablo wrócił szybciej niż się tego spodziewała i już kipiał z podniecenia domagając się kolejnego zadania. Kate wepchała do ust kawałek kiełbaski i wywróciła tylko oczami.
- Co teraz? Może cię ponosić na barana? Albo pobawimy się w policjantów i złodziei? Będziesz mogła mnie złapać i związać. Pozwolę ci wygrać jeśli chcesz - jego optymizn zaczął nagle Kate dobijać.

- Wiesz może to nie najgorszy pomysł... - odparła Anderson z ustami pełnymi jedzenia.

* * *

Gdy dołączyła do chłopców z oddziału siedzących przy ognisku popychała przed sobą drobnego latynoskiego chłopca, który prezentował się, na pierwszy rzut oka, jak jej więzień. Miał związane sznurkiem ręce. Jego koniec zaś trzymała Kate, raczej dla formalności niż z potrzeby.
- Bawiliśmy się w policjantów i złodziei – wyjaśniła znudzona dziewczynka – To wyjątkowo groźny bandyta, którego udało mi się pojmać – wskazała na Pablo a ten uśmiechnął się wyraźnie z siebie dumny - Siadaj kryminalisto i czekaj grzecznie nim pani szeryf zdecyduje o twoim losie. Jak będziesz się źle zachowywał to czeka cię publiczna egzekucja ku uciesze gawiedzi – Kate mówiła poważnie, powieka jej nawet nie zadrżała, ani się nie uśmiechnęła, na co chłopiec trochę stracił rezon i zaraz znów zaczął się wiercić:
- Może teraz porobimy coś innego, Katie? Już mi się trochę znudziła ta zabawa, wiesz?
- Umówiliśmy się chyba, że masz założony knebel i nie możesz się odzywać, prawda? - zapytała zirytowana – Nie zmuszaj mnie bym naprawdę wetknęła ci szmatę do ust.

Pablo trochę posmutniał ale posłusznie zamilkł. Kate zaczęła konspiracyjnie szeptać do reszty bacząc by do uszu Pablo za wiele nie doleciało:
- Słuchajcie, może najwyższy czas by się stąd zmywać? Jeśli nie damy znać, że jesteśmy cali i zdrowi, to uznają, że wyspę opanowali terroryści, co po części może i jest prawdą... – zaśmiała się szczerze spoglądając na Pablo, który znów zaczął coś paplać pod nosem. Kate go zignorowała i mówiła dalej zmuszając by zbili się w ciasny krąg oplatając rękami ramiona chłopców siedzących najbliżej niej.
W każdym razie, nie chcemy chyba, by w miejscu uroczej Nibylandii został tylko lej po bombie, prawda? Jesteśmy na plaży, nie można nie skorzystać z takiej okazji. Trzeba odszukać tylko pontony i jak najszybciej się ewakuować. Może jak reszta zaśnie? Nie sądzę by dzielenie się z Piotrusiem tym planem było najlepszym pomysłem. Aha, i muszę jeszcze zabrać mojego brata. Bez niego nigdzie się nie ruszę.

kitsune 02-12-2008 16:19

Chris Lane
 
Chris siedział osowiały przez cały wieczór. Nie cieszyło go ani zwycięstwo, ani uczta, ani tym bardziej fakt posiadania kamerdynera. Ów siedział nieopodal Chrisa i co rusz popatrywał na niego niechętnie. Wbrew imieniu wcale nie wyglądał na mrocznego. Wręcz przeciwnie, był ładnym blondynkiem o zawadiackim spojrzeniu, a w tych rzadkich chwilach, kiedy się uśmiechał, wydawał się niezwykle czarujący. Teraz jednak nie uśmiechał się, tylko spoglądał ponuro:

- Nie potrzebuję służącego. – Sucho rzucił Chris. – Idź sobie!

Dark „N” wzruszył ramionami, nie patrząc na chłopca:

- Gdybym mógł… Piotruś kazał to jestem… - Spojrzał wreszcie na Lane’a i z wysiłkiem uśmiechnął się. – Może przynieść ci trochę ponczu, a może kiełbaskę?

- Słuchaj!Lane wściekły wstał i podszedł do blondynka. – Gówno mnie obchodzi, dlaczego ty tu jesteś. Kim są te dzieciaki i wreszcie, kim jest ten pieprznięty gówniarz fruwający w powietrzu! Nie jestem dzieciakiem, choć wyglądam na smarka! Jestem sierżantem Sił Specjalnych, a to miało być najzwyklejsze zadanie w tropikach! Wiesz, pojedź w ciekawe miejsce, poznaj ciekawych ludzi, a potem ich zabij! Zamiast tego latam statkiem, teleportuję się, uganiam się za piórem, które zmienia się w jakiegoś świra! To jakiś pieprzony eksperyment z bronią halucynogenną?! Cholera wie! Nie potrzebuję służącego! Potrzebuję tylko sposobu, by stąd spierdolić, zanim…

Ucichł nagle, przypominając sobie słowa zasmarkanego O’hrurga. Jak dowództwo nie znajdzie po nich śladu, zbombardują wyspę. Cholera wie, czym. Bomby paliwowo-powietrzne? MOABy kierowane laserem? Nieważne, szanse przeżycia na tym spłachetku ziemi będą minimalne. Usiadł obok Darka „eNa”:

- Pamiętasz, kim byłeś, nim tu trafiłeś?

Dark zmrużył oczy:

- Nie rozumiem. Co ty gadasz? Przecież zawsze tu byłem.

Lane machnął dłonią. Nie bardzo liczył na cokolwiek. Tymczasem Dark nagle wstał i zaczął się przechadzać:

- Ale wiesz co? Czasem tu się dziwnie czuję. Świat dorosłych przecież jest zupełnie inny. Jak to się stało, że Piotruś potrafił to wszystko stworzyć. – Ogarnął ręką otaczający krajobraz. Gdzieś w oddali kilka syrenek wytrysnęło ponad fale i z gracją zanurzyło się w lazurowej wodzie. – I tak sobie wymyśliłem, że to nie jest taki zwykły świat.

Lane parsknął:

- Pierdolisz? Serio?

Dark „N” skrzywił się z niechęcią:

- Brzydko tak mówić, nieładnie.

- Wiesz co? Wiem, ze nieładnie, ale tak się składa, że to dorośli dzieciom zabraniają mówić brzydko, prawda? A sam Piotruś powiedział, ze zakazy dorosłych są głupie i nie warto o nich myśleć! A więc… chuj, dupa, pierdolę! Lane rozwalił się triumfalnie na piasku, obserwując reakcję swego „kamerdynera”.

- Cóż… może nie o to mu chodziło? Zresztą nieważne, ja o czym innym chciałem ci powiedzieć. To wszystko nie jest zwykłe, bo Piotruś takim to pomyślał. Ale przy tym to wszystko jest spójne, poukładane, mądre!

Lane zmełł pod nosem przekleństwo. Taaaaa, latające żaglowce pewnie są spójne, latające wróżki poukładane, a Indianie mądrzy!

- A wiesz czemu jest takie poukładane? Piotruś kierował się GNS!

Lane stropił się:

- Eeeeee, chyba GPS? System nawigacji satelitarnej?

Dark zatrzymał się zaskoczony:

- GNS! Nie jakiś głupi GPS! GNS, czyli gra, narracja i symulacja! Popatrz! Tu wszystko jest jak gra lub zabawa, ale jednocześnie pod dyktando Piotrusia, który to opowiada, czyli jest narratorem. No i na koniec tu działają różne prawa, ten świat, choć niezwykły, nie jest dziwaczny, jest upodobnieniem, symulacją rzeczywistości! Wspaniałe, prawda!? Teoria GNS!

Zakończył triumfalnie Dark. Lane wstał z piasku, poklepał chłopaka po ramieniu:

- Tak, tak. Wspaniałe, super. Poczekaj idę się wylać… - przewał, widząc reakcję Darka. - …znaczy wysiusiać.

***

Tymczasem wzrokiem odszukał małego O’hrurga i zakradł się do niego:

- Panie pułkowniku. – Szepnął do malucha. Ten podskoczył przestraszony. – Ćśśśśś, panie pułkowniku, o ile coś tam w środku z pana zostało. Musimy stąd pryskać i to szybko. Sam pan mówił, że nasi zbombardują to wszystko. Musimy!

Kutak 02-12-2008 21:19

Kamerdyner, kamerdyner... Charlie, siedząc gdzieś na granicy światła rzucanego przez ogień, jadł kiełbaskę prosto z ognia. Ale nie tak, jak ta banda barbarzyńców. Znalazł kawałek kory i dwa patyczki, które do złudzenia przypominały sztućce. A po chwili zorientował się, że trzyma w ręku talerz, nóż i widelec! Przecież nie mógł jeść inaczej. Nie wolno. Tatuś byłby wściekły.

Ale kim, do diaska, jest ten kamerdyner? Ta nazwa coś mu mówiła... Na dźwięk tego słowa przypominał mu się dom, duży dom, taki staroświecki, w którym pewnie jest dużo fajnych miejsc do gry w chowanego. A wokoło morze, ale nie takie fajne, nad którym był raz z Tatusiem - zimne, pełne fal. Widział tam obiad. Starszy mężczyzna, jakaś kobieta i jakby on, ale starszy. I czwarta osoba, chyba Anglik, strasznie wysuszony, który przynosił im jedzenie... To był kamerdyner. Ale kim była ta kobieta?

A może... A może to jego Lilian...?

- Może napijemy się browara? - spytał Węg, okropnie wyrośnięty i tłusty trzynastolatek.

Lilian? Wszystkie myśli przepadły...

- Blowal? A co to blowal?

- Ty to jednak dzieciuch jesteś... Każdy dorosły facet pije browar! A potem beka i... - chłopak zaczął nerwowo chichotać - No, wiesz... Drapie się po jajkach!

- Ale... Ale... Ale tego nie wolno przecież pić dzieciom! Mój tatuś czasem przynosił takie puszki do domu, ale to było jego... Przecież baldzo by się pogniewał! Twój tatuś... - zawahał się chwilę Straffey - Twój tatuś ci na to pozwala?

- No co Ty, głupi!? Przecież o niczym nic nie wie!

- Tak nie wolno! Ja... Ja muszę o tym napisać! Szybki lapolt i będziesz miał ploblemy! - Charlie zaczynał się już denerwować - sytuacja była naprawdę ciężka. W końcu nikomu nie wolno było pić "blowalu". Szybko sięgnął po notesik i pióro, zatknięte za pas.

- Hej, nie bądź buc! - na twarzy Węga pojawiło się wyraźne przerażenie

- A kto to jest "buc"!?

- Noo... Ktoś taki, kto nie pije piwa!

- Ja nie pije!

- I dlatego jesteś mały! - zawołał, po czym, widząc nagłe zainteresowanie na twarzy Anglika, zaczął dalej mówić - Piwo to napój dla tatusiów i panów, nie dla dzieci - a wiesz dlaczego? Oni nie chcą nas do niego dopuścić, bo powoduje, że jesteśmy duzi! Popatrz się zresztą na mnie! - poklepał się po rzeczywiście obfitym brzuchu - Widzisz? To działa!

Rzeczywiście był duży... To wszystko zasługa piwa? Czym był więc ten specyfik? W głowie Charliego zaczeły przewijać się kolejne wspomnienia związane z tatusiem. Kiedy krzyczał, że Charles jest mały. Że do niczego się nie nadaje. Że nigdy nie chciał mieć takiego syna. Kurdupla, pokrakę, niezdarę...

Może dzięki piwie tatuś będzie z niego dumny...?

- Węg... A mógłbyś mi przynieść tego... Blowala? - spytał w końcu.

- Pewnie! Mam nawet przy sobie! - z promienistym uśmiechem kamerdyner wyjął z kieszeni swych bojówek dwie puszki, szybkim ruchem je otworzył i jedną podał swemu "panu". - Zdrówko!

- Zdlówko... - odpowiedział niepewnie Charlie, a potem - nie bacząc na gorzki smak napoju - pociągnął kilka sporych łyków. W końcu to lekarstwa, a te nie były smaczne...

Przecież on znał ten smak... To smak poniżenia. To smak tej imprezy w szkole średniej, jedynej, na którą go zaprosili, gdzie dali mu wiele piw do wypicia, a potem - gdy już zasnął - włożyli mu na głowę kubeł na śmieci, całe ubranie oblali mu czerwoną farbą i w takim stanie zostawili pod drzwiami jego domu. To smak imprez w pracy, gdzie siedzi przy oknie i popija piwko z plastikowego kubeczka, nie zbliżając się do innych. To smak samotnych wieczorów spędzonych w pubach, licząc, że może ktoś się dosiądzie. To smak tych dni w domu, gdy jednak Lilian nie mogła przyjechać i musiał się czegoś napić. To ten smak...

- Challes Stlaffey, MI6! - krzyknął nagle, wyrywając puszkę z rąk trzynastoletniego grubaska - Każdy objaw twojej niesuboldynacji zmusi mnie do alesztowania twojej osoby w tlybie natychmiastowym!

- Ale...

- Później będą jakieś ale! Telaz mów - kim jesteś, co to za miejsce i kim jest tak naplawdę niejaki "Piotluś Pan"!

Angrod 03-12-2008 15:43

- Na potęgę Posępnego Czerepu! - Chłopiec uniósł drewniany mieczyk w górę

- No ale zaraz, ja jestem Batmanem, a ty miałeś być Robinem.

- Nie chcę już być Robinem, on nie miał żadnych fajnych super mocy i w ogóle był jakiś taki dziwny, mogę być He-manem?


- No dobra jak tam chce...

- Na potęgę Posępnego Czerepu! - Przerywając Jake'owi ponownie wykrzyczał z jeszcze większą radością swą suberbohaterską kwestię.

- ...chcesz. Chyba i tak czas wrócić do ogniska, mamy już kiełbaski. - Dokończył Scott

Obaj chłopcy zrobili się strasznie głodni, przecież dopiero co pokonali zmutowane, latające ogniste bawoły i odnaleźli w starożytnym labiryncie pełnym pułapek skrzynkę z żarciem na ognicho. Najlepsze z tego wszystkiego było to, że za sprawą magii wyspy i swojego kamerdynera Jake rzeczywiście zwiedzał labirynt, walczył z potworami, a po tym wszystkim najzwyczajniej poszli we dwójkę piec swoje trofea.

He-man z rumianą od ciepła twarzą piekł obie kiełbaski na kijku. W zasadzie to młody chorąży ciał to zrobić, sam ale jego kolega nalegał, że Piotruś im kazał i w ogóle. Może kamerdyner chciał odsapnąć po tym jak ciągle musiał pokazywać magiczne sztuczki, których jego Jake wciąż nie miał dość, a poza tym wciąż chciał się bawić i bawić, jakby nie robił tego przynajmniej dwadzieścia lat. Teraz właśnie próbował chodzić po plaży na rękach i zupełnie nie sprawiał wrażenia zmęczonego.

Jake przeżuwał gorącą kiełbaskę prosto z patyka siedząc z kolegami, a He-man poszedł na zwiady kiedy zjawiła się Kate ze stałym pomysłem by wszystko zepsuć.

- Gówno nam ześlą, a nie bomby! - Oburzył się szeptem - Nagle zniknęło paru żołnierzy to już od razu bomby. Jakby to pierwszy raz. Nawet nie wiedzą co jest na tej wyspie, ci w sztabie nie są aż takimi debilami... chyba. A nawet jeśli to musieli by sobie jakoś poradzić. Ja tam wierzę Piotrusiowi. Po prostu nie chcę wracać? Bo do czego? Do tego całego gówna?! Możecie mnie tu zostawić. Idę do He-mana

Mira 03-12-2008 23:10

Kate z trudem udało się wszystkich ich zgromadzić tak, aby nikt nie
zwrócił uwagi na podejrzane zebranie. Na dodatek problemem było nie tylko pijackie bekanie Straffey’a, który utrzymywał, że jest pijany i ma trzeci pośladek, lecz byli nim przede wszystkim kamerdynerzy, którzy nie chcieli nijak odłączyć się od swych „mocodawców”, jeśli nie dostali od nich jakiegoś zadania. Naprawdę, byli oni raczej karą niż nagrodą... choć nie dla wszystkich. Scott bawił się doskonale i nie zamierzał sobie przerywać.

"Bomby-srąby, niech sobie zlatują. Skoro Piotruś się nie martwi, to dlaczego inni by musieli?"

Jake z naburmuszoną miną odszedł od grupy spiskowców i wzrokiem poszukał He-mana. Ten właśnie studził kiełbaski dmuchając na nie, idealnie odwrócony plecami do chłopca. Tej szansy nie wolno było zmarnować! Z łobuzerskim błyskiem w oku Scottie dobył drewnianego miecza i... z krzykiem ruszył na swojego kamerdynera.


- Jestem Szzzzkieletor! Giń He-manie!
- O nie, nigdy!



Drugi z łobuziaków zareagował w ostatniej chwili i przewrócił się na bok, dzięki czemu „ostrze” Jake’a ugrzęzło w piachu. He-man chcąc skorzystać z sytuacji, dłonią wybadał rękojeść swego ostrza z drewna i szarpnąwszy za nie, krzyknął:

- Na potęgę Posępnego Czerepu!

Unosząc jednak drewniany mieczyk w górę, He-man niechcący zawadził o tackę z gorącymi kiełbaskami, które teraz spadły na niego wraz z masą piasku.

- Au, au, au! – skarżył się bohater, zrzucając z siebie gorących napastników.

Scena kiełbasianego ataku była tak zabawna, a już szczególnie nieporadność wielkiego bohatera, że Jake upadł na ziemię kulając się ze śmiechu.

- Hahahaha! Ale mi to moc czerepu...
- Phi, nie zadziałała, bo nie jesteś Szkieletorem. Tak byłbyś już zabity... na śmierć!
- Jasne, jasne... Kiełbaski na zabrudziłeś.
Scott mimo pełnego już brzuszka spojrzał z sentymentem na niedoszłych wrogów swego kamerdynera.
- No poważnie. Zresztą pobawmy się w coś innego. Może... ja będę He-manem, a ty... Indiana Jonesem! I będziemy szukać serca góry! To znaczy ja wiem gdzie ono jest, ale pobawimy się tak, że ja nie wiem. Co Ty na to?

Chłopiec uśmiechnął się szeroko do Jake’a, widać znów coś wymyślił "fajowskiego".


***

Tymczasem pozostali uradzili, że jednak muszą się pozbyć swoich kamerdynerów, bo większy z nimi kłopot niż siła robocza. Kiedy wymyślali najróżniejsze, najbardziej zajmujące zadania dla nich, Kate odnalazła Tomiego. Chłopak oczywiście był bardzo chętny popływać tratwą w nocy. Nawet jego siostra stwierdziła, że nie ma co zdradzać więcej informacji. Pogadają, gdy... dorosną.

O’hrurg raz za razem pociągał smętnie nosem, ale był zdecydowany „poświecić się” dla dobra wyspy, dla dobra Nibylandii.

Mając już czmychnąć w stronę plaży, Peter przypomniał sobie o jeszcze jednym uczestniku wyprawy, którego przecież odnaleźli – Edwarda.
Wolf i James
zobowiązali się nawet go poszukać, jednak chłopca przy ogniskach nie było, tak samo jak jego kamerdynera. Nikt nie powiedział tego głośno, ale zdziecinniały Crowley był aż nadto porządnym chłopczykiem i bardzo możliwe, że położył się już spać. Odnalezienie go oznaczałoby powrót do Wulkanu, korzystanie z fontanny, a wtedy Piotruś pewnie od razu by ich nakrył.

- Spadamy, to nasza jedyna szansa. Trudno się mówi. Christopher powiedział na głos to, o czym wszyscy myśleli.

Faktycznie sytuacja była idealna. Większość dzieci zajęło się swoimi sprawami, zaś samego „włodarza” wyspy nigdzie nie było widać od dłuższego czasu.

- Piotruś się chyba zasępił, bo mu dałaś kosza.
Marti uśmiechnął się psotnie do Anderson, gdy przedzierali się już przez zarośla, jednak zabójcze spojrzenie drugiego pilota nieomal położyło go trupem.

Choć byli tylko grupą dzieci bez broni czy ekwipunku, przebijanie się przez gąszcz szło im znacznie lepiej niż ostatnio, kiedy szli tędy jako dorośli. W dodatku droga jakby znacznie się skróciła, bo już po godzinie dotarli na znajomą plażę, gdzie postawili swe pierwsze kroki na nieszczęsnej Kochi-Tichi.
Czyżby ich podświadome pragnienie dotarcia jak najszybciej do pontonów im pomogło?

Ocean był nadzwyczaj spokojny. Leniwe, senne fale jakby kołysały się do snu. Niebo było niemal całkiem bezchmurne. Idealna pogoda do żeglugi.


Jak się okazało, cały sprzęt, który zakopali, wciąż znajdował się na swoim miejscu. Zresztą to tylko kilka dni... kto by pomyślał? Tak wiele się w tym czasie wydarzyło...

Dopiero pompowanie pontonów okazało się naprawdę wielkim wysiłkiem dla tak małych płuc i wszyscy raz po raz musieli się zmieniać przy tej pracy.

Anderson z bratem, Straffey, Lane, O’hrurg, Kent i Wolf... byli tu wszyscy. No, prawie wszyscy, którzy wzięli udział w felernej wyprawie badawczej na Kochi-Tichi.
Scott nie chciał iść, Crowley gdzieś się zapodział, zaś Amanda... no właśnie, co z nią się stało? Wśród dzieci Nibylandii nigdy nie widzieli czarnoskórej dziewczynki. W ogóle mało było dziewczynek, pewnie dlatego, ze zazwyczaj na wyspę trafiały oddziały komandosów lub rybacy.

Pompowanie pontonów nie było żadną frajdą. Charles miał już zamiar wypowiedzieć życzenie, by ponton sam się napełnił, jednak Wolf od razu zatkał mu usta.

- Głupku, musimy to sami zrobić! – tłumaczył małemu blondynkowi – Nie wiemy przecież co się z tanie z tym powietrzem wewnątrz pontonów, gdy opuścimy Niby... wyspę. Może całkiem zniknie? Gdzieś przecież musi kończyć się magia...
- I kończy się.
– usłyszeli głos niedaleko.

Na pasku, ledwie kilka metrów dalej, w cieniu wielkiej skały ktoś siedział.


- Piotruś Pan! – wykrzyknął uradowany Peter, kiedy wszyscy pozostali generalnie zaklęli w duchu.
- Magia kończy się, gdy miniecie tamtą wysepkę. – powiedział Piotruś, wskazując ledwo widoczną, czarną kropkę na horyzoncie – Tam staniecie się znów dorośli.
- Piotrusiu, Piotrusiu, ja naprawdę nie chcę być dorosły
– mały major podbiegł do chłopca i zawisł mu na ramieniu wypłakując chyba całą wodę, jaką miał w organizmie – Ale my musimy! Żeby wyspy nie zbombardowano. My nic nie powiemy, nic a nic... Ale musimy!
- Niczego nie musicie, Peter.
– głos Zagubionego Chłopca – Dopóki ja tu jestem, nic wam nie grozi. Bomby zamienią się w cukierki, a samoloty w ptaki. Nie ma się czego bać...
- Piotruuuusiuuuu to mogę zoooostać?
O’hrurg łkał tak, że ledwo szło go zrozumieć.
- Oczywiście. – chłopak podniósł wzrok na pozostałych, zatrzymując go na Kate Wy też możecie. Poza wyspą już was nie ochronię. Będziecie więc wystawieni na ataki rekinów, płaszczek i tych... krokodyli! – zachichotał z własnego żartu, po chwili jednak spoważniał. - Nie mam zamiaru was więzić. Jeśli chcecie wrócić do tamtego życia, wolna droga. Po prostu zapomnicie... zapomnicie o wszystkim, co miało miejsce w Nibylandii. Jeśli jednak jesteście zdecydowani... – tym razem odrobinę smutne spojrzenie prześlizgnęło się po wszystkich twarzach – Może chcecie wykorzystać swoje magiczne grosiki? Szkoda by było ich zmarnować...

Kerm 05-12-2008 07:20

- Myślałem co prawda o tratwie, ale pomysł z pontonami jest szybszy - powiedział James, ledwo Kate skończyła mówić. - "Jeśli tylko jeszcze istnieją" - dodał w myślach. - Według mnie, jeśli to słońce nie kłamie, to powinniśmy iść tam... - wskazał kierunek.
Był pewien, że jego odziedziczona po indiańskich przodkach umiejętność orientowania się w każdym terenie nie zniknęła nagle...


Marsz przez dżunglę był wyjątkowo łatwy. Całkiem jakby Wyspa lubiła dzieci i odsuwała im sprzed nóg wszelkie przeszkody.
Na plażę dotarli po niecałej godzinie. Przyjaciel-Księżyc oświetlał łagodnym światłem piaszczystą plażę. A pontony, dziwnym trafem, ciągle były na swoim miejscu. Ale nie było Amandy.

- Płuca można wypluć - powiedział James, z pewnym trudem łapiąc oddech. Mimo wysiłku prawie nie było widać efektu dmuchania.

- Głupku, musimy to sami zrobić! – usłyszał głos Wolfa. Skierowany, co stwierdził po sekundzie, nie do niego, tylko do Straffeya. – Nie wiemy przecież co się stanie z tym powietrzem wewnątrz pontonów, gdy opuścimy Niby... wyspę. Może całkiem zniknie? Gdzieś przecież musi kończyć się magia...

- I kończy się.

James obrócił się gwałtownie słysząc głos Piotrusia Pana.

"Nic nie można zrobić bez twojej wiedzy, prawda?" - pomyślał niechętnie.

Gdy Piotruś skończył mówić James patrzył na niego, a w jego oczach czaiła się podejrzliwość.

- Tak łatwo moglibyśmy się wydostać? I nie przeszkadzałbyś nam? - powiedział z namysłem. Oczami wyobraźni ujrzał ich, oddalających się od Wyspy, Piotrusia, machającego do nich z brzegu... I wielki statek kapitana Haka, wypływający zza cypla...



Machnięciem ręki przegonił ponurą wizję, na co Chłopiec Który Nigdy Nie Chciał Dorosnąć tylko zachichotał. Kent wzruszył ramionami.

- Nie, nie... To nie jest pytanie za centa... - powiedział szybko.

Przeniósł wzrok z Piotrusia na rozciągające się niedaleko nich morze, potem znów spojrzał na Pana Wyspy.

- Tych pytań to miałbym całe stosy - kontynuował. - Ale z tym...

Wyciągnął z kieszeni otrzymany poprzedniego wieczora pieniążek i spojrzał na niego z pewnym smutkiem.

- A moja żądza wiedzy nie jest taka wielka, bym chciał zostać tu dłużej i próbować zdobyć w taki czy inny sposób kasę na kolejne pytania...

- Inne dzieci są tutaj, bo chcą, tak jak mały Peter, prawda? - O'hrurg pokiwał ochoczo głową, nie odrywając się od ramienia Piotrusia, który uśmiechnął sie ciepło do niego - Nie zamierzam was powstrzymywać, choć uważam, że głupio robicie. Bycie dorosłym jest nudne. Ciągły pośpiech, masa obowiązków, a jak się za dużo śmiejesz, to inni mówią, żeś głupek. No ale jeśli chodzi o te pytania, to jak wspominałem, centa wydajecie na wiedzę o wyspie, no i o mnie, jeśli kogoś to interesuje - puścił oczko w stronę Kate - Inne pytania są darmowe, a odpowiedzi na nie to takie prezenty od Mikołaja.

James uśmiechnął się radośnie, w prawie dziecięcy sposób.

- Pytań miałbym parę, tylko nie wiem, które kosztują magicznego centa... Chciałbym usłyszeć historię wyspy. Dowiedzieć się, czy istniał kiedyś kapitan Hak? Albo Wendy... A jeśli istnieli, to co się z nimi stało? Jakim cudem ktoś napisał historię Nibylandii? Czy wiele osób opuściło Wyspę? A ty, Piotrusiu? Nie chciałbyś sam wrócić do "Dorosłego Świata"? Czy można sobie zabrać pamiątkę z Wyspy? Coś, co nie zniknie? Na przykład autograf Piotrusia Pana - uśmiechnął się. - I jeszcze jedno... Co się stało z Amandą?

- Jej, aż tyle. Nie mogłeś pytać przy kolacji? I pomyśleć, że tak wam się spieszyło. No, ale umowa to umowa, więc drogi kliencie, pragnę ci powiedzieć, że informacje czy istniał Kapitan Hak; co z Wendy; czy istniała kiedyś...; czy można sobie zabrać pamiątkę z Wyspy - coś, co nie zniknie oraz czy może być to mój autograf (wiem, że to jego byś chciał Jamesie); i co się stało z Amandą... na te pytania mogę odpowiedzieć teraz, za darmo. Jednak pozostałe... będą już kosztować. - Piotruś uśmiechnął się przebiegle i zatarł ręce niczym jarmarczny kupiec.

Dziwna myśl przemknęła przez głowę Jamesa. A może...
Spojrzał na Piotrusia Pana zastanawiając się, czy wypowiedzieć na głos podejrzenie... Może nie istniał jeden Piotruś Pan... Może było ich paru... Każdy z nich, zanim opuścił Wyspę znajdował sobie zastępcę...

Przełknął ślinę, starając się nie okazać, jakie wrażenie wywarła na nim ta myśl. Uśmiechnął się dość blado.

- Może najpierw usłyszę odpowiedzi na te darmowe pytania. A nad tym za grosz... Zastanowię się jeszcze... W końcu mam tylko jeden czarodziejski cent...

- Tchóóórz! - Piotruś Pan wystawił język, po czym zaczął opowiadać. - Jeśli chodzi o Haka, to był, nawet miał załogę. To było wtedy naprawdę zabawne, ciągle walczyliśmy na podniebnych okrętach. W końcu jednak wszyscy się znudzili. Nawet sam Kapitan, który na końcu był już sam. No i... cóż, znacie He-mana. To on był Hakiem, a potem stał się dzieckiem i stwierdził, że woli być bohaterem. Jeśli chodzi o Wandę, no to sami widzicie. jest wciąż z nami, ale niestety bawi się w coś innego i już przestała być Wandą. Tak czasem bywa. W końcu nie można mówić komuś w co ma się bawić. A z tymi pamiątkami, to nie wiem sam. Trudno powiedzieć co jest wymyślone, a co nie. Może nawet ten piasek pod nami w tamtym świecie jest tylko powietrzem? Nie pamiętam już tego, ale oczywiście możesz coś z sobą wziąć Jamesie. Tylko, że i tak zapomnisz... po co to wziąłeś. - Piotruś zrobił pauzę i uśmiechnął się tajemniczo. - Amanda ma się dobrze. Nawet powiedziałem jej, że chcecie odpłynąć, jednak ona woli Nibylandię. Chyba jest szczęśliwa, bo choć straciła córeczkę, to teraz ma wiele dzieci, które potrzebują jej miłości. Jako jedynej pozwoliłem jej, by została dorosła. Jest teraz mamą Zagubionych Dzieci. Gdy ktoś się skaleczył albo po prostu mu smutno, to idzie do mamy Amandy. Niestety, widać i czary mają swoje ograniczenia. Gorącego uścisku i całusa w czoło nikt nie zastąpi... Nawet ja. Aha, a ten autograf też mogę ci dać. Najlepiej na ręce czy gdzieś, coby nie zniknął.[/quote]

James spojrzał na Piotrusia nieco krzywo, gdy padło słowo "Tchórz", ale zaraz się rozpogodził.
Gdy Piotruś Pan skończył mówić, jeden z potencjalnych problemów zniknął. Wizja kapitana Haka biorącego ich do niewoli rozpłynęła się.

Ciągle zastanawiając się, które z pozostałych pytań zadać, sięgnął do nieodłącznego plecaka i wyciągnął starą mapę. I omal nie zaklął.
Nie dość, że nie miał czym pisać, to jeszcze mapa była "produktem" Wyspy. A zatem zniknęłaby wraz z opuszczeniem strefy magii. Podobnie jak wszystko, co zaproponowałby mu do pisania Piotruś.

- Chwileczkę - powiedział, spoglądając na Piotrusia Pana - muszę troszkę pokombinować...

Zaczął grzebać w plecaku szukając czegoś, co mogłoby zastąpić atrament. I pióro...

merill 06-12-2008 12:51

Szli szybko jeden za drugim,przedzierając się przez plątaninę krzewów i pnączy. Musiał przyznać z niechęcią, że teraz w dziecięcych postaciach szło mu to znacznie łatwiej niż wcześniej jako dorosły. Szli w ciszy, każdy czekał w napięciu czy znajdą na plaży pontony i sprzęt, jeśli nie to okaże się, że na tej wyspie zostaną na zawsze. A tego Wolf nie chciał...

Początkowo cała ta zabawa z dzieciństwem go nęciła... beztroska, wolność, radość pociągały. Ale tylko chwilowo... później zauważył, że stając się dzieckiem traci ważne dla niego sprawy i wspomnienia... to go przerażało, nie chciał całego swojego życia cofnąć do przodu. Fakt, że dorosłe życie stawiało przed nim wymagania, pojawiały się problemy, dylematy... ale zawsze widział w tym jakiś rozwój i planowanie. Zamianę w dziecko, zaczynał widzieć jako specyficzne "uwstecznienie"... a tyle miał jeszcze do zrobienia w dorosłym życiu.

"Pierwszą rzecz jaką zrobię, jak już wyrwę się z tej cholernej wyspy, to odwiedzę Susane w szpitalu. Muszę to zrobić... przełamać się i pogodzić się z tym..."

Widok oceanu był dla niego jak błogosławieństwo... piękny lazur wody koił jego serce. Jak szalony rzucił się w kierunku miejsca gdzie zakopali sprzęt i obok pozostałych zaczął rękami przerzucać piasek. Po kilku chwilach natknęli się na pontony. Szybko wydobyli je z dołu i oczyścili z piasku. Z dmuchaniem nie szło im już tak łatwo. To był mankament ich dziecięcych postaci... zmieniali się wielokrotnie zanim zdołali odpowiednio napełnić powietrzem pontony.

Na szczęście zdążył powstrzymać Charlsa od użycia magii. Zrobił to w ostatniej chwili, zatykając zdziecinniałemu Angolowi usta rękami.

- Głupku, musimy to sami zrobić! – tłumaczył małemu blondynkowi – Nie wiemy przecież co się z tanie z tym powietrzem wewnątrz pontonów, gdy opuścimy Niby... wyspę. Może całkiem zniknie? Gdzieś przecież musi kończyć się magia...
- I kończy się.
– usłyszeli głos niedaleko.

Kiedy usłyszał głos Piotrusia myślał, że go trafi cholera. Zamiast potoku przekleństw i obelg z jego ust wydobyło się tylko soczyste:

- Kurwa mać, znowu on.

Wysłuchał jego słów spokojnie, czekając z rękami bojowniczo założonymi na piersiach. Dzięki pytaniu Jamesa dowiedzieli się przynajmniej co się stało z doktor Amandom. Musiał w duchu przyznać, że podziwia tę kobietę... może to jej pomoże po stracie własnego dziecka.

Jak tylko Piotruś skończył odpowiadać na pytania Jamesa, wystąpił do przodu trzymając w ręce czarodziejskiego centa.

- Nie chcę go, nie chcę żadnego pytania i żadnej twoje odpowiedzi. Nie obraź się, ale jesteśmy już tak blisko powrotu do domu, że nic chcę by cokolwiek na przeszkodziło. Skąd mamy wiedzieć, że te centy i te pytania to nie jakaś ściema? Dlatego profilaktycznie pozbędę się tej monety - wziął największy zamach na jaki było go stać i wyrzucił centa w morskie fale.

- Co do Ciebie, Władco wyspy, to powiem Ci jedno. To Ty jesteś TCHÓRZEM, tchórzem, który boi się zderzenia z prawdziwym życiem, boi się odpowiedzialności i konsekwencji dorosłych wyborów. Nikt nie mówił, że życie będzie łatwe... ale nie można przed nim spierdalać i chować głowy w piasek, bo dupą go sobie nie obejrzysz. Dlatego pozwól powiedzieć sobie: Dowidzenia Stary!!!.

Odwrócił się do Kate i Chrisa mówiąc: - To co idziemy? Zepchniemy pontony i spadamy stąd nareszcie?

Nie czekając za resztą ruszył w stronę pozostawionych gumowych łodzi. Czuł się zajebiście dobrze, perspektywa opuszczenia wyspy i to, że wygarnął temu cwaniaczkowi w pedalskim kapelusiku wszystko co o nim myśli, sprawiała, że czuł satysfakcję. Pod nosem zanucił sobie najlepszy kawałek Rolling Stonesów.


liliel 10-12-2008 22:16

Piotruś nie będzie ich tu trzymał na siłę. To pocieszające. Chyba.

Pontony są, trzeba je jedynie napompować, co może i było wyzwaniem dla ich małych płuc, ale okazało się jak najbardziej wykonalne. Wszystko więc przebiegało zgodnie z planem. Nawet Tommy nie stawiał oporu. Entuzjastycznie podjął propozycję rejsu po morzu w środku nocy. Rewelacja. Wszystko układało się aż za bardzo. Jak po sznurku. Trochę to w zasadzie podejrzane...
Anderson podświadomie zaczęła szukać w tym wszystkim jakiegoś podstępu.

- Jeśli chcecie wrócić do tamtego życia, wolna droga. Po prostu zapomnicie... zapomnicie o wszystkim, co miało miejsce w Nibylandi... - słuchała uważnie słów Piotrusia. Może zbyt uważnie, bo zaczęła się nagle zastanawiać nad wszystkimi dostępnymi możliwościami. A może by tak zostać? Nie... Niemożliwe.

Ta myśl trochę wybiła ją z równowagi. Skąd w ogóle pomysł żeby zostać?
Spojrzała na Piotrusia z jakimś wyrzutem, jakby to przez niego zaczęły jej głupoty po głowie chodzić.

- Dlaczego to ty masz kontrolę nad wyspą? Jesteś z nią jakoś połączony? Jak się tu znalazłeś? W jaki sposób przypadła ci taka rola? - dziewczynka wyrzucała z siebie raz za razem kolejne pytania - A przede wszystkim... kim jesteś Peterze? I nie mów mi, że tylko Zagubionym Chłopcem. Daje ci mojego centa i żądam konkretów.

Chłopiec podszedł do Kate i z tym swoim nieodzownym uśmiechem urwisa wziął od niej pieniążek.
- Mówiłem, że za centa jest tylko jedno pytanie i jedna odpowiedź. Dlatego mogę najwyżej opowiedzieć ci historię o starym człowieku – gdy już Anderson miała zaprotestować, Piotruś sprecyzował – o starym człowieku, który w duchu zawsze był małym chłopcem. O człowieku, który w myślach, tam gdzie nikt go nie słyszał, nazywał sam siebie Piotrusiem Panem. Starzec nigdy nie założył rodziny, był na to zbyt nieodpowiedzialny i rozmarzony. Był jednak bardzo ważnym naukowcem. Choć inni myśleli, że tak wiele się uczył po to, by być mądrym, to jemu wcale nie o to chodziło. On wciąż wierzył, że jeśli będzie wytrwale szukał w mądrych książkach, to pewnego dnia znajdzie... znajdzie Nibylandię – krainę beztroski i wiecznej zabawy, w którą szczerze wierzył. Jedyną przyjemnością starca były podróże, jednak gdy wiek postępował i tej odrobiny radości musiał się wyrzec. Dopiero propozycja zbadania „dziwnej” wyspy z Trójkąta Bermudzkiego sprawiła, że starzec zmienił zdanie. Chciał zobaczyć to miejsce, choćby miała to być ostatnia rzecz w jego życiu. No i wyruszył statkiem wraz ze sponsorką całej wyprawy i jej dwoma gorylami. Ci ludzie chcieli wiedzieć czy na miejscu znajdują się jakieś cenne złoża, nic innego ich nie obchodziło. Badając dzika wyspę wulkaniczną starzec odkrył to, czego pragnęli pozostali uczestnicy wyprawy – odkrył złoża ropy. To jednak nie było jego jedyne odkrycie, drugim jednak – znacznie cenniejszym – już się nie podzielił z innymi. Otóż znalazł we wnętrzu wygasłego wulkanu... źródło. Zauważywszy jego niezwykłe właściwości stary człowiek chciał nabrać do butelki trochę wody, by móc ją zbadać po powrocie. Na szczęście, tak właśnie – na szczęście dla niego, okazało się, że pani organizująca wyprawę, chciała zachować wiedzę o ropie dla siebie. Kiedy starzec pochylał się nad zbiornikiem wodnym, goryle kobiety po prostu wrzucili go do głębokiego źródełka, wiedząc, że człowiek nigdy nie nauczył się pływać. Starzec początkowo czuł strach, tak bardzo chciał żyć... kiedy jednak woda wypełniła jego płuca, zrozumiał, że oto jego marzenie się spełniło. Ostatnim pragnieniem starca było stworzenie własnej Nibylandii.

Jego opowieść niewiele jej wyjaśniła. Mimo to wciąż nie była przekonana dlaczego tak bardzo chce wydostać się z wyspy. Ale tak chyba należało. Taki był plan, a planu się nie kwestionuje. Mają opuścić wyspę zaraz po jej zbadaniu. Tak brzmiał rozkaz...
Wykonywanie rozkazów. Tego nauczyli ją w wojsku. A ojciec wpoił jej to już dużo wcześniej. Nie analizuj, nie miej wątpliwości. Mówię skacz, a ty pytaj tylko jak wysoko. Koniec. Kropka. Nigdy nie miała prawa mieć własnego zdania. Może więc teraz? Może powinna zacząć decydowac wreszcie o sobie samodzielnie?

Przecież z drugiej strony dlaczego tak uparcie rwała się aby powrócić do swojego dawnego życia? Nie miała rodziny. Poza Tommy'm oczywiście ale on przecież był tutaj razem z nią.
Ojciec co prawda żył, ale nigdy nie był jej bliski. Ze względu na niego właśnie powinna pozostać na wyspie. Oby jak najdalej od jego despotycznego usposobienia.
Cóż więcej? Jakie argumenty przemawiają za powrotem? Nie miała przyjaciół. Nie miała nawet materiału na chłopaka. Nie specjalnie marzyło jej się zamążpójście i dzieci. Czyż ta ich Nibylandia to nie był raj na ziemi? Wieczne niekończące się wakacje? Po co ma stąd odchodzić? A że jest tutaj dzieckiem to co z tego? Nigdy nie miała prawdziwego dzieciństwa. Odkąd matka trafiła do zamkniętego zakładu ojciec zamienił ich życie w poligon. Będąc dzieckiem bawiła się w dorosłą. Czy dla odmiany nie byłoby miło będąc dorosłym pobawić się w dziecko?

- To co idziemy? Zepchniemy pontony i spadamy stąd nareszcie? - dobiegł ją zniecierpliwiony głos Martiego.

- Poczegaj Wolf. Ja... Ja chyba zostaję... – zerknęła na towarzyszy przepraszająco – Cokolwiek teraz nie powiem zabrzmi dla was absurdalnie, ale ja nigdy nie miałam dzieciństwa. Może dano mi drugą szansę żeby to nadrobić? Wyobrażacie sobie? Niekończące się wakacje i beztroska. Dlaczego to odrzucać? Tylko ty Lane – zerknęła stanowczo na sierżanta – masz zobowiązania. Nie spieprz tego i wróć do rodziny.

Później uśmiechnęła się jakoś tajemniczo i spojrzała w chmury.
- Wiecie co najbardziej lubiłam jako dziecko? Święta. Cała ta pieprzona urocza otoczka. Śnieg, Mikołaj i kolędy. Cała ta kurewska bożonarodzeniowa magia...

Gdy skończyła swoją wypowiedź z nieba jak na zawołanie zaczął prószyć śnieg. Najpierw spadło kilka leniwych płatków, a później zaczął walić gęsty biały puch. Nie było deka wiatru dlatego widok spadających na ziemie drobinek był absolutnie hipnotyzujący.
Cała reszta potoczyła się prędko. W ułamku sekund.
- Zawsze lubiłam też Billego Idola. Jeszcze w młodzieńczych latach - uśmiechnęła się pod nosem.
Ziemia zadrżała. Coś zaczęło się dziać...

Tuż przed nimi, wprost na plaży, wyrosła scena jak z prawdziwego koncertu rockowego. Z masą błyskających różnokolorowych lamp i sztucznego dymu. Na scenie pojawił się najpierw brzdękający na gitarze mężczyzna, a zaraz później niemłody już blondyn w czarnej koszuli. Dziwnie znajoma twarz – pomyślała rozbawiona.
Billy stanął przed mikrofonem i zerknął na Kate spod ściągniętych brwi stawiając wysoko kołnierz koszuli:
- Witajcie dzieciaki. Ktoś tu zamawiał kolędę?

[media]http://www.youtube.com/v/lTmxjfGLIm8&hl=pl&fs=1"[/media]


Wesołe rytmy „Jingle Bells” zaczęły sączyć się z ogromnych wzmacniaczy. Całą plażę pokrył już delikatny biały całun. Nagle wprost z ziemi wyrosła gigantyczna choinka, od razu przystrojona bombkami wielkości dziecięcych główek. Cała mieniła się kolorami tęczy z powodu lampek mrugających wściekle niby dyskotekowe światła. Wokół świątecznego drzewka zaś stała już spora grupka karłów w strojach pomocników Świętego Mikołaja, pstrykających teraz palcami w rytm piosenki i śpiewających partie chórków.

- Jupi!! - wrzasnęła ucieszona dziewczynka i klasnęła w dłonie. Zamiast różowej piżamki miała teraz na sobie, również różowe, futerko i czapkę z nausznikami. Chyba faktycznie zrobiło się niespodziewanie dużo zimniej. Mróz przyjemnie szczypał w policzka i nos.

Kate spojrzała ponownie w chmury widząc na niebie jakiś jasny pędzący kształt. Przez moment pomyślała jeszcze, że to może być helikopter ale ta niedorzeczna teoria utonęła w potoku myśli. Przecież wiedziała doskonale kto to.

Nieopodal grupki dzieci wylądowały sanie zaprzężone w renifery. Mocno oświetlone z obu stron lampionami były dokładnie widoczne, najpierw gdy sunęły po niebie, a później gdy zniżyły lot i wylądowały z hukiem na śniegu.
- Ho, ho ho! - przywitał ich z uśmiechem siedzący w saniach leciwy mężczyzna z długą brodą – Słyszałem, że ktoś chce się zabrać ze mną na przejażdżkę.


- Jasne! - pisnęła dziewczynka i zaczęła niezdarnie wdrapywać się do sań. - Chodź Tommy. - Krzyknęła jeszcze na brata – A ty Scott? Idziesz? Będzie ubaw po pachy! - pomachała w kierunku bawiącego się w pobliżu chłopca.

Ostatni raz zerknęła na stojących w osłupieniu towarzyszy. Na ułamek sekundy w jej oczach pojawił się jakiś ostatni przebłysk rozsądku i wykrztusiła z siebie ciche:
- Wybaczcie mi chłopaki – lecz zaraz chyba zapomniała za co właściwe ich przeprasza. Były święta, był Mikołaj, i choinka. I kolędy.

Kate zaśmiała się perliście i zasiadła w saniach oczekując, kiedy te wreszcie oderwą się od ziemi i poszybują wysoko w stronę chmur.
- Zawsze chciałam latać – krzyknęła jeszcze do chłopców – Czyż to nie cudowne latać w przestworzach zupełnie jak ptak? Kiedy dorosnę zostanę chyba pilotem.
Uśmiech nie schodził z twarzy dziewczynki gdy pomagała bratu zasiąść obok samego Świętego Mikołaja. Poczuła jeszcze dreszcz ekscytacji i nieopisaną błogość. Jeśli miała kiedyś problemy, jeśli życie wydawało jej się w przeszłości trudne... Wszystko to prysnęło nagle jak mydlana bańka.

Kerm 12-12-2008 08:23

James, zajmujący się preparowaniem ciut nietypowego atramentu ze spirytusu salicylowego oraz tabletek do odkażania wody, wsłuchiwał się w opowieść Piotrusia Pana.
Wynikało z tego, że najpierw powstała "książkowa" Nibylandia, a dopiero potem, na jej podstawie, została stworzona tutejsza wersja krainy Wiecznego Dzieciństwa, Marzeń i Wyobraźni. Czy tamten staruszek stał się Piotrusiem Panem? Być może...

James uśmiechnął się lekko. Po co mu ta wiedza, skoro i tak za pół godziny, godzinę zapomni o wszystkim... Nie należał do tych, którzy zamierzali tu zostać...

Przyglądał się właśnie kawałkowi plastiku, z którego wystrugał dość prymitywne pióro, gdy odezwała się Kate. James spoglądał na nią z zaskoczeniem. W końcu cały czas sierżant Anderson mówiła o odnalezieniu brata i opuszczeniu Kochi-Tichi. Widać nagle zrezygnowała z wykonania połowy planu... Ale na to nic nie mógł poradzić. I nawet, prawdę mówiąc, nie miał zamiaru. To było jej życie...

- Cholera jasna - zaklął całkiem nie po dziecięcemu, gdy z nieba zaczął sypać biały puch. Zdecydowanie zbyt zimny, jak na jego gust. Podwójnie zimny po wysokiej temperaturze, jaka normalnie panowała na Wyspie. - Przepraszam... - powiedział.

Zadygotał z zimna.

Wyciągnął z apteczki bandaż i zerwał papierowe opakowanie. Miał czym pisać i na czym pisać...

- Powodzenia, Wendy - powiedział, uśmiechając się nieco złośliwie do Kate. Uśmiech wyszedł nieco krzywo... Gdy szczęka się zębami nie wszystko udaje się tak, jak powinno...

Gdy na pokrytej białym puchem plaży wylądował zaprzęg Santa Claus'a James już tylko wzruszył ramionami, a potem podszedł do Piotrusia.

- Najpierw poproszę o autograf... - podał papier i pióro.

Piotruś Pan popatrzył na kawałek opakowania, a potem narysował coś na czystej stronie.


- Pisanie jest dla dorosłych - powiedział w odpowiedzi na spojrzenie, częściowo zaskoczone, częściowo zawiedzione, Jamesa. Ten do rysunku dopisał "Kochi-Tichi" i "Piotruś Pan". Wierzył co prawda w słowa Piotrusia, że wszystko zapomni, ale... Byłoby dziwne, gdyby nie spróbował...

- Jeśli chodzi o moje pytanie... - powiedział po chwili, chowając papier i oddając Piotrusiowi monetę. - Ilu ludzi opuściło Nibylandię? Ile osób wybrało dorosłe życie, zamiast wiecznej zabawy?

- Nikt - Piotruś Pan pokręcił głową. - Nikt nie chciał wracać, po prostu.

I to było możliwe. Gdyby nie to, że ktoś tam czekał... Kto wie, czy James nie zostałby na dłużej. Na stałe. Życie bez trosk, zmartwień, problemów związanych z dorosłością było kuszące. Brak chorób, starzenia się...

"Dobrze by było zabrać butelkę takiej wody... I użyć za jakieś pięćdziesiąt lat".

Ale na to już było zbyt późno. Swoją pamiątkę miał...

- Kto zostaje, ten zostaje. Komu w drogę, temu czas - powiedział James. - Żegnaj, Piotrusiu. Trzymajcie się, Kate, Peter... Pozdrówcie Amandę, Scotta, Crowley'a. Chris? Charles? Zostajecie?

Ruszył powoli w stronę pontonu.

"Niepotrzebnie tyle dmuchaliśmy" - pomyślał z ironią. Jeden ponton by wystarczył w zupełności.

- Piotrusiu - odwrócił się w stronę Pana Wyspy. - Mógłbyś sprawić, by nasz silnik zaczął działać? Mniej byśmy się zmęczyli...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:54.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172