lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   Fontanna Młodości (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/5120-fontanna-mlodosci.html)

Angrod 14-12-2008 23:42

-Serce góry - powtórzył z rozmarzoną miną Jake. Oczami wyobraźni już widział wiszące mosty nad przepaścią, tajemne komnaty, zdradzieckie pułapki. Jednak, nagle coś mu przyszło do głowy i trochę posmutniał - Wiesz co może się tam wybierzemy innym razem. Góra zawsze tu będzie a... - urwał - Chodźmy może na plażę. Ja teraz będę Conanem.

-Ty tu jesteś szefem - odpowiedział He-man - Na potęgę...

-Chodźmy wreszcie - przerwał mu Jake - Jeszcze nikt nas nie atakuje

Scott jakoś teraz nie miał ochoty walczyć z potworami, od niechcenia czasem machnął swoim drewnianym mieczem lewo, czy prawo, bądź ściął lianę. Niespożyta na co dzień energia gdzieś z niego uszła. Bardziej teraz zajmowały go rozmyślania, o Wyspie, o pontonach i o domu. Bo w zasadzie to chciałby jeszcze kiedyś wrócić, zobaczyć się z Eve, sprawdzić co słychać u siostry i rodziców, pokazać się ludziom, że żyje, żeby się nie martwili, poza tym nic go nie ciągnęło do powrotu, z drugiej strony wyspa przykuwała go do siebie całą swoją magią i taką niezbadaną nieokreślonością.

Całe szczęście droga minęła dość szybko, bo He-man zaczynał się już niepokoić, że kiełbaski zostały zatrute przez Szkieletora i sam przez to jakoś pobladł. Na skraju plaży znajoma grupa zdążyła napompować już ponton. Jake chciał im powiedzieć, żeby jednak zostali, że to jedyna taka szansa nie ma do czego wracać, że to bez sensu i po co. Jednak Jake podszedł tylko posłuchać co ma do powiedzenia Piotruś i zobaczyć przy okazji świąteczne show. Nigdy nie miał prawdziwych świąt. Za młodu tata pił, potem jakoś się nie obchodziło, a jego koledzy byli zbyt twardzi, żeby udzielił im się świąteczny nastrój. Scottie już zdecydował co zrobi z magicznym pieniążkiem - wrzuci do fontanny. Sam pozna tajemnice Nibylandii. Widocznie także z Kate. To dobra wiadomość, dziewczyna bywała denerwująca, ale w gruncie rzeczy fajnie, że zdecydowała się zostać.

- Nie chcę wracać, - odezwał się jakby do siebie, - jeszcze nie teraz. Może później, kiedyś, ale to jest za krótko... Ja chcę nauczyć się latać. Róbcie jak chcecie, życzę wam powodzenia.

kitsune 15-12-2008 20:57

Chris Lane
 
Chris nie odzywał się. Może po prostu nie rozumiał ich. Chyba nie mieli okazji zżyć się. Tak szybko to wszystko się wydarzyło. Kochi-Tichi, przemiana a potem ta cała magia wyspy. Latające okręty, czary, Indianie… Kate miała rację. Musiał wracać. Też nie miał dzieciństwa. Życie w gangu, ciągły strach, a wcześniej brak przyjaciół. Samotnictwo umilane przez książki. Położył dłoń na ramieniu pilotki i uśmiechnął się ciepło:

- Dlatego wracam. Ale czemu ty zostajesz? Nie rozumiem. Przecież to wszystko nie jest prawdziwe, to jakaś wyjątkowo realna iluzja, oszustwo. Zastanów się Kate. Marti dobrze mówi, to wam nie zastąpi prawdziwego życia, o którym z czasem zastąpisz, jak reszta tych niby-dzieci z Nibylandii żyjących niby-życiem.

Uścisnął Kate, a potem odwrócił się w stronę Piotrusia:

- Dla mnie twój świat, to życie, to oszustwo, w którego centrum ty siedzisz. Nie wmawiaj mi, że wszyscy chcieli tutaj zostać z własnej woli. Nawet jeśli im się tak wydawało… - Siłą powstrzymał się od spojrzenia w stronę Kate. – To wszystko twoja manipulacja.

Chris zamilkł, apotem wyjął z kieszeni magicznego centa:

- Czy kiedykolwiek zatrzymałeś tu kogoś siłą, wykorzystując do tego magię wyspy lub inne sposoby?

Piotruś wyprężył się na baczność i krzyknął wojskowym tonem:

- Nie, wysoki, najwyższy sędzio!

Chris nie uśmiechnął się. Nie bawiły go wygłupy Piotrusia, chyba jednak wciąż pozostał dorosły. Bez słowa odwrócił się i poszedł pomóc Jamesowi.

Kutak 15-12-2008 23:07

Charlie słuchał kolejnych słów opowieści Piotrusia. I chociaż większość dzieci wierzyła jego słowom, dała się porwać magii opowieści, ale nie on. Przecież to był przestępca! Przecież przejmował ich samoloty, paraliżował ruch, zapewne sabotował poprzez swoją magię niejedną akcję tajnych służb... To nie mógł być przecież zwykły chłopiec! Nie mógł!

Dorosły umysł Straffey'a nie mógł pojąć tego, co dla dziecka było oczywiste.

Magiczna woda? Brednie! Skąd to mogło się wziąć? Eksperymenty? Ale czyje? Szaleni naukowcy to przecież postacie rodem z Bonda... Pozostałość po zimnej wojnie? Był naukowcem... A może jednak szaleniec? Genetyk! Przecież może narkotyzować ludzi tak, by wydawało im się, że są dziećmi - z pewnością istnieją takie substancje! - a potem samemu zmieniać ich organizmy, prowadzić na nich eksperymenty zakazane przez wszelkie pakty, karty praw i kodeksy...

Dostali rozkaz. Przylecieli tu w konkretnym celu. Czy wszyscy, czy wszyscy poza nim już o tym zapomnieli!? Przysięgali wierność, że nie zawahają się przed wykonaniem żadnego rozkazu, a teraz... A teraz po prostu zapomnieli!?

Pieprzona amerykańska armia...

- Piotlusiu. - odezwał się w końcu Charles głosem dziecięcym, lecz pełnym przejęcia i powagi - Obiecałeś odpowiedzieć nam na każde pytanie. Przybyliśmy tutaj w pewnym celu i ja mam zamial go wykonać. Ludzie, którzy tu trafiają, mają ważne misje - od rządu, od film... Mają lodziny. Tak nie może pozostać, to niemożliwe, nielealne... Powiedz mi, zgodnie z umową... - Chłopiec wciągnął powietrze głęboko do ust - Powiedz mi, jak można zniszczyć wyspę. Albo przynajmniej zamknąć ją dla kolejnych ludzi.

-No...w sumie... - Piotruś poczochrał się z namysłem po czuprynie. Wyspa w pewnym sensie rządzi się swoimi prawami. Trafić tu może każdy, odejść też... A jak ja zniszczyć? Trzeba by chyba zniszczyć magię, a ta istnieje dopóki ja tutaj jestem. Żebym przestał być, musielibyście mnie zabić... tak na śmierć. No i postarać sie, zebym nie chciał być wczesniej nieśmiertelny... to chyba trudne. - chłopiec rozłożył bezradnie ręce.

Co to miało znaczyć!? To przeciez było kompletnie nierealne, nieprawdziwe... Kłamał! Kłamał! A Straffey potrafił to zauważyć, on przecież czuł kłamstwo... Był najlepszy! As wywiadu! Przesłuchiwał wielu, więc co za problemem będzie jakiś Piotruś!?

Wściekłość narastała, dojrzałe myśli umykały z jego głowy...

Musiał. Po prostu mu kazano. Zniszczyć wyspę. A on mu na to nie pozwala! Pamiętał, jak kiedyś chłopaki chciały powybijać szyby w starym samochodzie jego dziadka. Nie pozwolił im. Pobili go, wytaplali w błocie. I zrobili co chcieli. Podziałało...

- ZABIJĘ CIĘĘĘ! - wrzasnął nagle, po dłuższym czasie stania i czerwienienia się, lecąc w kierunku Piotrusia z zaciśniętymi pięściami, chaotycznie nimi wymachując.

I chociaż w jego wyobraźni scena ta wyglądała niezwykle wzniośle i pięknie, to wszyscy wokół zamarli - ale nie z wrażenia. Ze strachu. O niego. Cokolwiek bowiem działo się w głowie małego Charliego, było to coś naprawdę złego.

- AAA! - zakrzyczał, gdy nagle zauważył, że już nie biegnie. Stał. Przebierał nogami, ale stał. Piotruś położył mu dłoń na czole i trzymał go na odległości wyciągniętej dłoni - tak, że każdy cios chłopca ranił co najwyżej powietrze.

- PUUUUUŚĆ MNIE! - krzyknął, wpadając w absolutny już szał.

- No dobra. - mruknął Piotruś, po czym szybkim ruchem odjął dłoń. Anglik upadł twarzą na piasek, jego niedoszła ofiara zaś odleciała na parę metrów.

Po parudziesięciu sekundach bez ruchu wszyscy zaczęli się martwić, co stało się z chłopcem.

[MEDIA]http://www.soundsnap.com/audio/mp3/51864/WARFARE%20MARTIAL%20ARTS%20KUNG%20FU%20HIGH%20PITC HED%20YELP%20LONG%2001.mp3[/MEDIA]

- Chodź, Charles... - westchnął cicho Lane, słyszac płacz chłopca - Wracamy do domu...

Mira 23-12-2008 14:32

WSZYSCY

Piotruś Pan dostał prawdziwego ataku śmiechu nie tyle po słowach Lane'ego czy Wolfa, co na widok zadowolonej miny tego drugiego, która też zaraz zrzedła, gdy Kate podjęła swoją decyzję.

Wypuściwszy Charlesa wedle jego woli, Piotruś nie kłócił się z pozostałymi chłopcami, mimo ich ostrych słów i przytyków nie oponował. Pojęcie godności było wszak wymysłem dorosłych. On zaś choć dorosły nie był, nauczył się tolerancji. Każdy mógł się bawić w co tylko chciał, dopóki nie sprawiał tym innym bólu.

Jego uwagę zresztą bardzo szybko pochłonęło przedstawienie zorganizowane przez Kate. W mgnieniu oka kapelusz z piórkiem przemienił się na rozczochranej czuprynie chłopca w świąteczną czapkę z pomponem, a jej właściciel zaczął wesoło w powietrzu fikać koziołki.
To samo zresztą czynił Peter tylko, że na piasku, wciąż nie mogąc uwierzyć, że i on może latać, jeśli tylko tego zapragnie.

Wykonawca i cały zespół prysły niczym mydlana bajka, a sierżant Anderson w towarzystwie brata i młodszego chorążego Jake’a odlecieli saniami świętego Mikołaja w głąb wyspy. Nie żegnali pozostałych towarzyszy specjalnie wylewnie, jakby nie przyjmując do wiadomości, ze oto już nigdy się nie spotkają. Dla dzieci wszak nie ma takiego pojęcia jak „nigdy”, zawsze przecież jest Kraina sennych marzeń, Śpioszkowa ziemia, albo Fantazolandia, gdzie można spotkać tych, za którymi się tęskni.

Chłopiec, Który Nigdy Nie Chciał Dorosnąć wyszczerzył się radośnie i odmachał odlatującym dzieciom, po czym zwrócił się do chłopców zgromadzonych przy pontonach.

- Jak widzicie czeka mnie jeszcze dziś szkółka latania, więc nie bardzo mam czas was żegnać, zresztą pewnie tego nie chcecie, bo jesteście dorośli. Pomóc wam zresztą też nie mogę, bo morze to już nie moja dziedzina. Tu trzeba gadać ze starym Trytonem... Tak więc papu papu, buziaczki i nie dostańcie sraczki! Piotruś pomachał im wesoło, po czym zwrócił się do znów zapłakanego O’hrurgaTo co, chcesz żebym i ciebie nauczył latania?
- Piotrusiuu... sniff...nie teraz, ja... ja chcę pożegnać kolegów. To moi...moja drużyna. Moje... Borsuki, chlip, chlip.
- Jasne, to siemka!


***

Wiosłowanie zawsze było ciężkie i żmudne, a w ciele dziecka stało się czynnością wręcz nieznośną. Kent, Lane, Straffey oraz Wolf postanowili wiosłować parami na zmianę, jedna osoba też zawsze musiała pracować jako sternik, by czasem nie osiąść na mieliźnie lub co gorsza nie zahaczyć pontonem o jakąś skałę – tych było nadzwyczaj dużo w okolicy wyspy. To oznaczało jednorazowo odpoczynek tylko dla jednego z nich... Czy będą w stanie poradzić sobie z takim obciążeniem psychicznym i fizycznym? Charles czuł, że znów zbiera mu się na płacz.

Czas mijał strasznie wolno. Po półgodzinie wciąż byli widoczni z wyspy, wciąż mimo mroku nocy dostrzegali na krańcu plaży niedużą sylwetkę majora Petera O’hrurga – człowieka, który był odpowiedzialny za całą tę wyprawę, za nich i teraz stał twardo wpatrując się w ich ponton jakby pilnując by cali i zdrowi osiągnęli swój cel. Ciszę nocną roztrwonił jego łamiący się, piskliwy głosik:

Żołnierzu mój pozostaw dom i serce swe,
ona już wie, że nie spotkacie się.
Lecz dusza jej i serce zawsze będą twe,
radości brak gdy on daleko tak.
Kiedy nadziei mój żołnierzu miły brak,
ona już wie że nie powrócisz już.
Lecz dusza jej i serce zawsze będą twe,
bo żołnierz twój na wojnę ruszył w dal...

Tę samą piosenkę nucił im, w helikopterze wielki, umięśniony major O’hrurg, z którego pozostał obecnie tylko cień w postaci niedużego, salutującego im chłopca.




***


- Hou hou hou!

Mikołaj wesoło strzelił lejcami rozjaśniając swoją pyzatą, poczciwą twarz w uśmiechu kierowanym do Scotta.

- Hou hou hou! Może chcesz powozić młodzieńcze?
- Ja?
- No jasne, hou hou hou! Młoda dama też może, jeśli tylko na chwilę oderwie się od worka z prezentami.


Teraz jeszcze szerszy uśmiech powędrował do Kate, która odruchowo zaczerwieniła się po sam czubek głowy. Razem z Tommym zawsze lubili myszkować przed Wigilią i znajdywać nie tylko swoje prezenty, ale i prezenty domowników. To był ich własny świąteczny rytuał niemalże...

Nagle, gdy Jake już przejmował lejce od Świętego Mikołaja wszystko... prysło! Trójka zdezorientowanych dzieci zawisła w powietrzu, po czym gwałtownie zaczęła spadać w dół.

- AAAAAAAAAAA!!!!
- Machajcie rękami i nogami!
– doszedł ich gdzieś z góry krzyk.
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!
- Musicie uwierzyć, że umiecie latać. Machajcie tak, jak ptaki!
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!

Pierwszemu udało się Jake’owi. Chłopak zamknął oczy i machał rękami oraz nogami tak, jak pływa się żabką, tylko dużo, dużo szybciej. To pomogło. Gdy otworzył oczy, już unosił się w powietrzu.

- Machaj rękami Katie! – to z pewnością był głos Piotrusia.

Użył jej imienia, nie nazywał Wandą, mimo że przecież w pewnym sensie mu uległa. Naprawdę widać chciał, by dobrze się czuła, wobec czego... wypadało go posłuchać. Dziewczynka machała rękami starając się naśladować ptaka i faktycznie, spadała coraz wolniej, aż udało jej się zawisnąć kilkanaście metrów nad czubkami drzew.

Niestety, tej sztuki nie był w stanie opanować jej młodszy brat i gdy z przerażeniem spostrzegła, że zaraz spadnie na ziemię, coś przeleciało obok jak błyskawica i pochwyciło chłopca. To był Piotruś! Wciąż w czapce Mikołaja śmiał się teraz i coś mówił do Tommy’ego, dzięki czemu przerażona twarzyczka dziecka wkrótce też się rozjaśniła.

Chłopiec, Który Nigdy Nie Chciał Dorosnąć coś szeptał mu na ucho, po czym wypuścił, trzymając jedynie za rękę. Tommy latał i to bez machania rękami!

- Dobra żołnierze! – krzyknął władca wyspy do niej i Scottiego, który już zaczął dokazywać próbując opanować sztukę lewitacji. – Wyobraźcie sobie, że macie pod pupami niewidoczne obłoczki z chmur. To one was unoszą w powietrzu, nie musicie więc już machać jak opętani.

Nie minęło pół godziny aż wszyscy faktycznie swobodnie już unosili się w powietrzu bez wykonywania jakichś gwałtownych ruchów. O wybrykach pokroju Piotrusia Pana mogli co prawda jeszcze tylko pomarzyć, ale wszyscy byli już w stanie jako tako kierować swoim lotem. Zupełnie jak w tej bajkowej Nibylandii!


- No to za mną! – zarządził Piotruś i wskazał kierunek lotu, który o dziwo zamiast prowadzić do wulkanu, poprowadził ich ku wzniesieniu za nim – tam, gdzie jeszcze nigdy nie byli i raczej nikt tak się nie bawił.

- Chcę wam coś pokazać przed jutrem. Coś wyjątkowego...– wyjaśnił krótko chłopiec.

Co mogło być wyjątkowego w krainie rządzonej magią? To pytanie zdawało się zahaczać o paradoks, a jednak coś takiego istniało... hangar. Stary, zarośnięty, zrobiony najwyraźniej z części wyrzuconych przez ocean lub rozbitych tutaj statków oraz samolotów. Wyglądał naprawdę pokraczni i nieprzyjemnie, był jednak bezsprzecznie prawdziwy.

Piotruś wraz z dziećmi wylądował na polance przed ukrytym w gąszczu dżungli, przytulonym do wzniesienia budynku.

- To tutaj. – wyjaśnił nadzwyczaj poważnie jak na siebie – Jutro pewnie faktycznie zbombardują wyspę. Nie pierwszy raz muszę wam to wyznać. Za każdym jednak razem robią to z większą furią. Nie bójcie się jednak, dawaliśmy sobie rade wcześniej, damy i teraz, szczególnie jeśli mi pomożecie. Jake, Tommy mam dla was zadanie specjalne, jeśli tylko zechcecie się podjąć. Wiecie już, że woda w Nibylandii ma magiczne właściwości, prawda? Starczy więc oblać nią pociski czy samoloty dorosłych, żeby nie robiły już krzywdy. Dzięki temu nie stanie się nic im, bo nie będzie trzeba ich w nic przemieniać, ani nam tutaj. Wszystkie dzieci mają swoje pistolety na wodę, dla was jednak przyszykowałem wraz z Szczurkiem coś specjalnego – wodne motory! – drzwi hangaru otworzyły się z potężnym skrzypnięciem ukazując dwie nadzwyczaj nowoczesne maszyny.


- Nie tylko możecie z nich ustrzelić pociski, ale gdy nauczycie się nimi latać, również samoloty! W środku już teraz jest dużo wody z fontanny, ale jutro zrobimy specjalny punkt tankowania, zaraz pod górą. Wiecie... to będzie naprawdę prawdziwa zabawa w wojnę! – zachichotał radośnie.


Kiedy Scottie i Tommy przyglądali się swoim pojazdom i próbowali rozeznać się w ich sterowaniu, Piotruś położył dłoń na ramieniu Kate.

- Chodź do środka, chciałem ci coś pokazać...

Chłopak złapał jakoś tak ufnie dziewczynkę za rękę, że nie miała ochoty mu jej odebrać i weszła za nim do ciemnego budynku.

- Wiesz - zaczął Piotruś dziwnie jak na siebie zmieszanym i niepewnym głosem – Bardzo się cieszę, że zostałaś Kate... bo ja... trochę się boję jutra. Nikomu tego nie mówię nigdy, ale strasznie nie lubię tych dorosłych walk. Naprawdę dorośli są paskudni... nawet jednej wyspy nie mogą zostawić w spokoju. Nic im przecież nie robimy, nie chcemy więcej... po prostu tu jesteśmy i to im przeszkadza. – wyraźnie nakręcił się w swojej buntowniczości, spoglądając jednak w twarz dziewczynki, szybko złagodniał, a na jego wargach powrócił uśmiech łobuza – No, ale nie o tym miałem mówić. Po prostu nie chce żebyś żałowała. Wiem, że lubisz polegać na sobie i wiem, że jesteś prawdziwą pilotką, dlatego chciałem dać ci coś, dzięki czemu będziesz wiedzieć, że ani ja, ani ta wyspa cię tu nie trzyma. Coś prawdziwego także w tamtym świecie... spójrz do góry.

Anderson posłusznie podniosła oczy i aż jej dech zaparło w piersiach. Samolot! Prawdziwy samolot!


- Wszystkiego najlepszego, Katie. – usłyszała przy uchu szept Piotrusia Pana, a potem poczuła delikatne cmokniecie w policzek.


Kerm 23-12-2008 23:06

James westchnął.
Nie do końca wierzył w to, co powiedział Piotruś o braku władzy poza wyspą. W końcu na morzu też działała magia. Inaczej ich silnik nie przestałby działać. Ich helikopter też nie miałby awarii...
Jak to w końcu było?
Nie mógł, czy nie chciał?
Machnął ręką. W końcu nie było to zbyt ważne. Jakby nie było, mogli sami pomachać pagajami. W końcu i tak kiedyś wydostaną się z kręgu magii. A czy to będzie pół godziny wcześniej, czy później... Co za różnica.
Z drugiej strony... Gdyby ktoś ich odnalazł przed świtem, to może odłożono by to całe bombardowanie...

Rozejrzał się dokoła.
Lane, Straffey oraz Wolf. I on sam.
Cztery sztuki.
Cztery osoby, którym uda się wydostać z nieszczęsnej Wyspy Wiecznej Młodości. Jeśli, oczywiście, stary Tryton, o którym wspomniał Piotruś Pan, da im swobodnie przepłynąć...
Czy ich odnalezienie, "wypranych" z pamięci, wpłynęłoby na cokolwiek?
Trudno było powiedzieć. Nie miał pojęcia, jak działa armia. Czy za wszelką cenę będzie się starała zniszczyć to, czego nie może zrozumieć?
Pewnie się nie dowie. Cywilom nie mówi się takich rzeczy.

Nie miał tu już nic do roboty. Pożegnał się już z tymi, którzy zostawali. A na tych, co mieli ruszyć, był już czas.

- Zmywamy się - powiedział - zanim zaczną się kłopoty z Dużymi Ludźmi - dodał na pół żartem.

Poczekał, aż wszyscy wejdą do środka, potem odepchnął ponton od brzegu i wskoczył do środka.



- To wcale nie jest zabawne - powiedział po kilkunastu minutach. - Mam wrażenie, że prawie wcale nie odpłynęliśmy od brzegu.

Wiosłowali i wiosłowali, co jakimś dziwnym trafem dawało nader mierne efekty. Dwie osoby pracowały przy wiosłach, jedna pilnowała steru, zaś czwarta stała na oku, wypatrując skał.

- Mógłbym się założyć, że jak płynęliśmy w stronę wyspy, to tych skał nie było - dodał.

Tego, że przepłynęli bardzo mały kawałek drogi był pewien.
Choć noc była w pełni, a światło księżyca nie było najlepsze, to ciągle można było zobaczyć stojącego na brzegu O'hrurga. I słychać było śpiewaną przez niego piosenkę.

- Żegnaj, majorze - zawołał Kent.

Był pewien, że słowa te dotarły do adresata, bo O'hrurg, nie przerywając śpiewu, oderwał dłoń od skroni i pomachał im.



- Kto wymyślił ten labirynt? - pokręcił głową z niechęcią. Zdawać się mogło, że skały wyrastają przed nimi jak grzyby po deszczu. - Gdybyśmy mieli silnik, to z pewnością byśmy wylądowali na którejś z tych skałek...
- Czy czasem któryś z was nie postanowił dostarczyć nam dodatkowej rozrywki?
- spytał.

"Może któryś z nich nagle zmienił zdanie" - pomyślał. - "Jeśli stracimy ponton, to pozostanie nam tylko wrócić na Wyspę."
Jeśli udałoby się im wrócić.

On sam nie miał najmniejszego zamiaru wracać do królestwa Piotrusia Pana. Dorosłe życie, to, jakie prowadził, całkiem mu sie podobało. Może gdyby był nieszczęśliwy, miał złe dzieciństwo, problemy w pracy... Może gdyby był staruszkiem z opowieści Piotrusia... W tym ostatni przypadku pewnie by się nie wahał. Samotny i stary... W takiej sytuacji najlepiej zostać znowu dzieckiem.

- Nie uważacie, że to by było zabawne, gdyby nas odnaleźli teraz? Mających po kilka czy paręnaście lat? To dopiero by była sensacja...

Nie wyglądało na to, by taka perspektywa komukolwiek przypadła do gustu. Ale mimo wszystko była możliwa. Gdyby nieszczęsna magia ciągle działała... Ciekawe, czy ktoś by zwątpił w daktyloskopię, czy też zacząłby wierzyć w cuda...

- Muszę się przebrać - powiedział podczas jednej z krótkich przerw. - Gdy nagle magia przestanie działać, to nie mam zamiaru zostać goły.

Wyciągnął z plecaka mundur, a raczej to, co z niego zostało po przeróbkach, jakim go poddał. Założył na rzeczy, które "ofiarowała" mu Wyspa. Wyglądał nieco dziwnie, ale to akurat go nie obchodziło. Wolał być dziwnie ubrany, niż goły.

"Ciekawe, co z nami zrobią"
- pomyślał. - "Może to i lepiej, że zapomnimy o Wyspie, Piotrusiu Panie i Fontannie."

Dziwne ocalenie czterech osób wywoła spekulacje, komentarze... Będą ich przesłuchiwać, może podadzą im serum prawdy albo zastosują wykrywacz kłamstw. I co? I nic. Jeśli się czegoś nie wie, to się tego czegoś nie powie. Chyba, że Piotruś nie ma racji i ich wspomnienia nie znikną. Wtedy, jeśli którykolwiek z nich coś powie, zamkną ich wszystkich w domu wariatów, albo oskarżą o zamordowanie pozostałych członków ekspedycji...
Świr Murdock to była fajna postać w filmie, ale James nie bardzo miał ochotę wypróbowywać tego w praktyce. Już widział, jak Paul i David, z Anne do spółki, będą go wyciągać z psychiatryka...
A potem pewnie pozostałoby mu uciec do Brazylii...

Uśmiechnął się i skupił na wiosłowaniu.

liliel 09-01-2009 14:18

Czyż to nie był najpiękniejszy dzień jej życia? Była gwiazdka, mknęła saniami świętego Mikołaja wprost po nieboskłonie, a później latała! To było najprawdziwsze latanie, zupełnie jak robią to ptaki!
Piotruś był naprawdę w porządku. Dawał wskazówki jak unosić się w powietrzu i nawet uratował Tommy'ego przed upadkiem na ziemię. Gdyby nie on zostałaby pewnie po jej braciszku mokra czerwona plama na śniegu. Eeee. Na pewno nie. W końcu tutaj działała prawdziwa magia. Każdy mógł z niej korzystać. Równie dobrze ona mogłaby go uratować, gdyby tylko w porę się zorientowała co się dzieje, a nie była tak potwornie zajęta zachowaniem w powietrzu równowagi i wypracowaniem odpowiedniej pracy rąk. A potem nawet machanie rękami nie było potrzebne!

Latanie. Gdzieś pod skórą to uczucie dryfowania w powietrzu wywoływało rozkoszne mrowienie i dogłębny zachwyt. Jakby była do tego stworzona. Jakby świat obserwowany z wysoka prezentował się znacznie lepiej, niż gdy się go ogląda stąpając twardo po ziemi.

Piotruś zaprowadził ich do hangaru ukrytego za wulkanem. Wodne skutery dla Jake'a i Petera nie zrobiły na niej zbyt dużego wrażenia. Ale samolot... Tak, ten zapierał dech w piersiach.

Kate wysłuchała przemowy Piotrusia z głupkowatym uśmiechem na ustach. Cmoknięcie w policzek trochę ją zaskoczyło, na co dodatkowo oblała się rumieńcem. Nie żeby było jej to całkiem nie miłe, ale w tym wieku nie myśli się za dużo o chłopcach. Przecież była za mała. Mama powiedziałaby, że ma na to jeszcze czas.

A poza tym... Poza tym, nie wiedziała czemu, ale jej myśli krążyły wokół innego chłopca. Marti. Zdaje się, nazywał się Marti. To kolega z wojska? Wojska? Co za brednie! Kolega z podwórka oczywiście! Tak, chyba często bawili się w wojnę, stąd to pierwsze skojarzenie.

- Piotrusiu – powiedziała lekko zakłopotana – Nie bój się o jutro. Damy sobie radę. Ale... - było jej trochę głupio – Nie całuj mnie więcej, dobrze? – wytarła policzek rękawem kurtki jakby miała się pozbyć uporczywego brudu z twarzy – Ja jestem za mała żeby się całować. A poza tym... Wiesz, ja chyba lubię innego chłopca. Lubię Martiego. Tak mi się przynajmniej wydaje. To znaczy, nie żeby się z nim całować od razu – zaśmiała się nerwowo i znów spłoniła – Ale, wiesz, żeby chodzić po drzewach i puszczać kaczki na jeziorze...

Sama się w tym wszystkim pogubiła. Wolf...Lane...Kent, a nawet Straffey... Coś kołatało się w jej głowie. Chłopcy właśnie odpływali. Mieli odejść na zawsze? Nieee. Pewnie wyjeżdżają na wakacje z rodzicami, albo obóz letni. Niebawem z pewnością wrócą.
A jeśli nie wrócą? - ta myśl ją przestraszyła – Ale z drugiej strony ma Tommy'ego. No i jest Jake, i Piotruś. A niech to licho!

Wskoczyła za stery samolotu i zaczęła gorączkowo odpalać lampki, włączać guziki i przekładki oraz ustawiać różnokolorowe pokrętła. Skąd się na tym znała? Nie przyszło jej nawet przez myśl, by się nad tym zastanowić. To dobrze, że potrafiła uruchomić tą wielką maszynę i tyle. Skąd to umie? To pytanie wybiegało poza obręb jej ogólnie pojętego zainteresowania.

Nasunęła na głowę czapkę z nausznikami, która leżała w kabinie, a na oczy założyła okulary pilota. Jakieś archaiczne, jakby pamiątka po dziadku. W każdym razie podobały jej się te dodatki. Czyniły z niej prawdziwego pilota!

- Tommy, Jake, Peter! - krzyknęła na chłopców – Macie ochotę się przelecieć? Dogonimy chłopaków i pomachamy im na pożegnanie, co? Ja się chyba z nimi nie pożegnałam przez tą akcję ze świętym Mikołajem! Nie powiedziałam im, że poczekam tu na nich aż wrócą z tych wakacji. Bo wrócą, prawda? - spojrzała przygnębiona na Piotrusia oczekując, że jej przytaknie.

Angrod 10-01-2009 00:29

Pęd i zimno przecinanego powietrza sprawiał, że Scott musiał mrużyć oczy, do tego było dosyć ciemno, ale sytuacja nie wymagała specjalnie skomplikowanego osądu. Na tej wyspie na prawdę można bawić się we wszystko. Nawet powozić sanie Świętego Mikołaja. Oczywiście do momentu, aż te nie znikną. Co ja znowu zepsułem - paniczna myśl przebiegła chłopcu przez głowę. Przez jego błąd mieli być dosłownie sprowadzeni do parteru. Do Jake'a jednak dotarło, że to Piotruś właśnie postanowił nauczyć ich latać. No skoro trzeba machać rękami to w porządku, skoro on jakoś może latać, to widocznie inni też. I faktycznie udało się. To trochę takie pływanie bez wody, no i powietrze jest rzadsze. Jeszcze spadając, można było poczuć opór powietrza, przy machaniu rękami i nogami, ale lewitując stawało się to coraz dziwniejsze, wręcz niepotrzebne.

W każdym razie uczucie było niesamowite, to tak jakby podczas snu stwierdzić, że wcale się nie śpi, a wszystko dzieje się naprawdę, coś wspaniałego! Jake pomyślał, że nigdy nie opuści wyspy. Fajnie byłoby teraz tak przelecieć przed nosem Straffeyowi. No, ale zaraz... Ach tak, najpierw musi nauczyć się dobrze wchodzić w zakręty i w ogóle. Póki co trudno było mu zmienić uprzednio obrany kierunek i poruszał się trochę jak papierowy statek puszczony na wodę.

Całe szczęście udało mu się polecieć za Piotrusiem, by odkryć kolejną, jak mniemał równie ciekawą, tajemnicę wyspy. I może faktycznie była ona ciekawa, to na pewno nie fajna. Jednak ich zbombardują. Chłopiec zasępił się lewitując w pozycji bocznej z założonymi rękami. Cholera, przeczuwał to cały, czas jednak nie chciał tego przyjmować do wiadomości. Oni tak po prostu robią i tyle.

No, ale przecież Piotruś ma metodę. Jake mu ufał. A rozchmurzył się jeszcze bardziej kiedy zobaczył swój pojazd. Taki bajerancki jak miały Motomyszy z Marsa!

Wylądował koło jednego z nich i pieszczotliwie pogładził kierownicę, jakby to był koński grzbiet. Od razu poczuł jakąś przemożną chęć do stawienia oporu. Wróciły siły do walki i nadzieja na wygraną.

Ale najlepszy sprzęt dostała Kate (to było trochę niesprawiedliwe, bo ona się na początku nie chciała bawić i wolała psuć wszystko, no ale niech ma) Dziewczyna widocznie w ramach swojem metamorfozy wpadła na pomysł który bardzo Scottowi się spodobał.

-Tak! Lećmy zobaczyć co z nimi.

Kutak 10-01-2009 00:42

Emocje powoli opadały, towarzyszący im "nawrót dojrzałości" również. Charlie wciąż cicho pochlipywał, wspominając poniżenie, którego doznał. Dlaczego kazano mu zrobić coś, co było niemożliwe? I kto wydał ten rozkaz? Tatuś?

- Pewnie tatuś... - westchnął cicho chłopiec.

Zniszczyć wyspę... Czy chciał to zrobić? Przecież tam było tak wesoło, tak spokojnie - sama zabawa, bez sprzątania, biegania, pływania, pompek i bicia. Miał swojego kamerdynera, miał przyjaciół, mógł wymarzyć sobie każde zdarzenie i każdą, absolutnie każdą zabawkę. Sam fakt, iż mógł w ogóle posiadać zabawki, wprawiał go w zachwyt.

Ale pozostawił ten świat. Bo musiał. Bo poczucie obowiązku od samego początku towarzyszyła Straffey'owi w życiu.

- Daleko jeszcze? - westchnął, przymykając oczy. Był zmęczony. Strasznie zmęczony. Tak wiele się zdarzyło, a przecież w ogóle nie spał.

- A skąd ja mam to wiedzieć...? - odparł któryś z chłopców. Anglikowi było to zupełnie obojętne.

Na pewno będzie to trwało długo. Powroty do domów zawsze tyle trwają. Ale zawsze kończą się szczęśliwie - szczególnie w bajkach. Przynajmniej z tego, co pamiętał z bajek. Ich też nie mógł oglądać. W filmach, które oglądał z tatusiem, nie było powrotów. A jeżeli były, to w foliowych workach. Ale w tej chwili starał się myśleć o przyjemniejszych rzeczach.

- Powiedzcie jak będzie moja kolej... - wymamrotał, wskazując na wiosła.

A potem zasnął. Na chwilę czy na długie godziny - nie wiedział. Jakie senne krainy zwiedzał - zapomniał zaraz po przebudzeniu. Zapewne śnił o domu. O czym bowiem można śnić, gdy wraca się do niego?

kitsune 10-01-2009 18:10

Chris Lane
 
Chris przyłożył dłoń do oczu i wpatrywał się w malejącą postać O’Hrurga. Po chwili wrócił na dziób, wypatrując wszystkiego, co mogło im przeszkodzić w odpłynięciu od brzegu wyspy. Najwyższy czas, przed łodzią dostrzegł skały, dziesiątki, może setki niewielkich wysepek.

- Czy czasem któryś z was nie postanowił dostarczyć nam dodatkowej rozrywki? – spytał James.

Chris wzruszył ramionami:

- Jeśli nawet, to nie ja. Mam dość tej wyspy, tego wszystkiego… - gwałtownym ruchem ręki omiótł wyspę, morze a przy okazji swoich towarzyszy. – Po prostu chcę stąd odpłynąć.

Wracali zaledwie w czwórkę. Chris starał się odpędzić od siebie ponure myśli, jednak myśl o nadchodzącym bombardowaniu wyspy i strach o los pozostawionych na wyspie czyniło to niemożliwym.

- Nie uważacie, że to by było zabawne, gdyby nas odnaleźli teraz? Mających po kilka czy paręnaście lat? To dopiero by była sensacja...James widocznie chciał z kimś pogadać. Lane na co dzień był milczkiem. Nawet kiedy humor mu dopisywał, nie był dobrym kompanem do rozmowy. No chyba że ktoś potrzebował słuchacza. Obrócił się w stronę Kenta i rzucił zdawkowo:

- Piotruś Pan na to nie pozwoli. Najgorsze, że jeśli zapomnimy o wszystkim, to niektórzy z nas mogą tu jeszcze kiedyś wrócić. Z kolejnym oddziałem, w kolejnej tajnej misji.

Płynęli dalej, omijając skały, klucząc między nimi i starając się przy tym nie zmylić kierunku. Panowała niemal absolutna cisza, przerywana jedynie skrzypieniem dulek.

merill 10-01-2009 22:00

Marti zawzięcie wiosłował... energiczne ruchu szybko zmęczyły jego dziecięce ciało. Czuł ból wysiłku w każdym mięśniu... ból i wściekłość...i to dodawało mu sił. Chciał za wszelką cenę wyrwać się z tej przeklętej wyspy, dlatego nie zważał na pitolenie Kenta czy płaczliwe narzekania Straffeya.

Postanowił, że nie odpuści ani na chwilę... tak jakby od niego samego zależało wyrwanie z tego miejsca. Mrok wokół nich powoli się rozjaśniał... ale do pełnej jasności nieboskłonu jeszcze dużo brakowało.

Zaciskał z bólu zęby, pęcherze na jego dziecięcych dłoniach paliły żywym ogniem, miał zacięty wyraz twarzy... wzrok wbity w miejsce gdzie w oddali na horyzoncie niebo łączyło się z oceanem.

Jedna tylko myśl boleśnie kuła go w serce... Kate... jak ona mogła tam zostać z tym palantem. Cieszył się, że odnalazła brata...Tommy`ego... On sam nie odnalazł swego zaginionego przyjaciela... ale przecież mogła go zabrać go z tego przeklętego miejsca...i wrócić z Nim... z Nimi.

- Czy ja jestem jakiś przeklęty, dlaczego wszyscy ludzie, którzy dla mnie coś znaczą mnie opuszczają... Susan... Kate... niech to wszystko szlag.

Zaczął wiosłować jeszcze mocniej...

Jakiś dziwny dźwięk wybił go z miarowego rytmu pracy wiosłami... coś dziwnego... odwrócił sie patrząc ze zdziwieniem na pozostałych:

- Nie słyszycie?... To chyba samolot... ale to nie jeszcze bombardowanie... bo B2 czy B52 tak nisko nie latają...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:25.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172