lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [sesja] Warsztaty Storytellingu (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/5198-sesja-warsztaty-storytellingu.html)

Lukadepailuka 22-04-2008 10:18

Lukas patrzył jak Isabell zamawia potrzebne dla nich rzeczy. Bez większego zaskoczenia patrzył jak czerwone napisy latały po ekranie kuli. Aż pojawiło się potwierdzenie zamówienia.

Zobaczył jak otwierają się drzwi do windy, oraz rolety zasłaniające okno. Rzucił jeszcze raz szybkie spojrzenie na czarne niebo za szybą i ruszył za resztą, kierującą się do windy.

***

Wyszedł z windy pierwszy rozglądając się po parkingu, tak zwyczajnym, aż poczuł zdziwienie, gdy nikogo nie zobaczył. Tak pusto. Tylko dwa samochody. Najpewniej te uwzględnione w zamówieniu. I jeszcze dwie walizki na ich maskach.

Otworzył pierwszą walizkę i przejrzał jej zawartość, zabrał z niej tylko paralizator i spluwę. Wraz z tymi dwoma rzeczami w dłoniach podszedł do otworzonego bagażnika. Położył broń w bagażniku i sięgnął po ubrania. Wybrał sportowe ciuchy szyte jakby w sam raz na jego miarę. Wsadził paralizator i pistolet do ukrytych kieszeni i odwrócił się nagle, gdy usłyszał jak ktoś uruchomił komputer. Przed jego oczami pojawił się hologram. Wysłuchał uważnie co ma do powiedzenia, co chwilę potakując.

„Z kim my, do cholery, mamy do czynienia? Będę musiał pośledzić tą organizację.”

Wsiadł do samochodu, od razu zajmując siedzenie kierowcy, i zobaczył neseser niewinnie leżący z tyłu samochodu. Ze środka wyciągnął krzyżyk na łańcuszku i zawiesił go sobie na szyi i już miał się odwrócić ku kierownicy gdy coś jeszcze przykuło jego uwagę. Mała książeczka leżąca w neseserze… Biblia… Zaciekawiony sięgnął po nią i odszukał wzmiankę o Jeźdźcach Apokalipsy. Wolał od razu ruszać, więc tylko bezceremonialnie oderwał kawałek papieru z końca książki i zaznaczył nim stronę. Rzucił książkę na tylne siedzenia.

- Dobra, ja prowadzę ten samochód, dobierzcie się z drugim jak tam chcecie. Najlepiej jak od razu pojedziemy do kryjówki, tam przejrzymy wszystkie rzeczy, choć mamy ograniczony termin. Wszyscy gotowi?- Uruchomił silnik.

Odyseja 23-04-2008 14:34

Obrazy przemykające w kuli odbijały się w czarnych oczach Isabell. Nie interesowało ją jednak co oznaczają napisy. Było jej to obojętne. Wszystko było jej obojętne. Nawet to, czy przeżyje kolejny dzień. Jeżeli się nie uda, Isabell też byłaby zadowolona. Pomimo, że pragnęła śmierci, bała się jej. Tylko dlatego dalej żyła.

Z zamyślenia wyrwał ją napis, który pojawił się na kuli. Zamówienie zrealizowane. Nie bardzo wierzyła w to, że wszystko dostaną od razu. Ze zwątpieniem na twarzy weszła do windy...

***

Drzwi windy otworzyły się. Isabell ujrzała dwa samochody, oraz po walizce na masce. Przez moment nie mogła się otrząsnąć ze zdumienia.

- Cholera, szybcy są... - szepnęła.

Podeszła do jednego z aut. Pierwsze co zrobiła, to poszukała ubrań. Znalazła je w bagażniku. Zarzuciła na siebie ciemne, sportowe ciuchy. Od razu poczuła się lepiej. Następnie broń. Wyciągnęła z walizki spluwę oraz paralizator, po czym włożyła je do skrytki w ubraniu.

Z następnej walizki wyciągnęła granat z gazem łzawiącym, oraz nóż. Uznała, że laptop lepiej zostawić w aucie. Na zewnątrz raczej się nie przyda. Apteczkę także warto było zostawić w samochodzie.

Uważnie przyjrzała się jednemu krzyżykowi. Wzięła go do ręki i obróciła w palcach. ~Komunikator... Nieźle.~ Zarzuciła go na szyję. Szybko zorientowała się, że coś takiego pasuje do każdego ubrania. Idealnie - nie będzie się rzucał w oczy. Do tego Księga... Isabelle ostrożnie przerzuciła parę kartek. Ciekawe, ile jeszcze takich egzemplarzy zostało? Pewnie niewiele.

Przyjrzała się uważnie hangarowi na hologramie. No cóż. Nic specjalnego, ale lepsze to, niż nic.

- Dobra, ja prowadzę ten samochód, dobierzcie się z drugim jak tam chcecie. Najlepiej jak od razu pojedziemy do kryjówki, tam przejrzymy wszystkie rzeczy, choć mamy ograniczony termin. Wszyscy gotowi?

- Prowadzenie samochodów nie jest moją mocną stroną. Mogę jechać z kimkolwiek, kto choć trochę umie jeździć. Masz rację, lepiej jedźmy najpierw do kryjówki- jej głos porażał swą obojętnością.

Usiadła na przednim siedzeniu obok Śmierci.

- Możemy jechać. - powiedziała sucho.

***

Jeżeli jeszcze przed chwilą w Zarazie było coś z dawnej Isabell, to tylko przez chwilę. Każdy miewa chwilę słabości, a u niej, ta właśnie minęła. Ostro odrzuciła od siebie wspomnienia i z pustką wypisaną na twarzy odpaliła komputer pokładowy. Na mapie widniał mały punkcik oznaczony cyfrą 1. Nie bacząc już na nic, wpatrzyła się w rozmazujące się obrazy za oknem.

SG 29-04-2008 00:52

Nina była zbyt zajęta próbą rozpracowania zagadki piętra, by przejmować się zamówieniem. W końcu wszystkie jego elementy zostały uzgodnione. Po kilku chwilach dała sobie z tym jednak spokój, stwierdziwszy, że do nie na jej głowę. Z postanowieniem, że przy najbliższej okazji zapyta o pomieszczenie starego iluzjonistę, wmaszerowała do windy.

- No, no… ale do ich szybkości wykonawczej nie ma się gdzie przyczepić – stwierdziła Rae z uznaniem, gdy wyszli na parking. – Muszę dotknąć, żeby uwierzyć, że to wszystko jest prawdziwe.

Kobieta zbliżyła się do pojazdów i przesunęła dłonią po masce jednego z nich. Jak najbardziej prawdziwe i rzeczywiste. W ślad za Zarazą włożyła na siebie znalezione w bagażniku ubranie – wiatr uporczywie kąsał skórę i nie mogli przecież nago paradować po mieście. Nina krytycznie przyjrzała się strojowi, marszcząc brwi.
- Może być – uznała w końcu.

W dalszej kolejności zajęła się sprzętem. Uważnie obejrzała wyciągniętą z walizy Berettę, sprawdziła mechanizm. Działał bez zarzutu. Przypięła pistolet do pasa i zajrzała do jednego z neseserów. Widok średnio ją ucieszył.
- Zaraz, zaraz… dlaczego są tylko dwa noże? – zapytała z wyrzutem w głosie, zabierając pozostałe ostrze. – Cholera by to wzięła. Ile mamy kasy? Jutro przydałoby się odwiedzić jakiś gobliński skład i naprawić to uchybienie.

Rae ze zrezygnowaną miną porwała komunikator z drugiej walizki. Na wewnętrznej stronie krzyża wyczuła kilka przycisków.
„Później wypróbujemy” – przemknęło jej przez myśl.
Tak samo, jak pozostali, przyjrzała się Biblii – starej księdze chrześcijańskich kultystów. Nie znalazła w niej nic nadzwyczajnego, ot, zwykły szyty papier. Po rzuceniu okiem na zawartość wszystkich pakunków, kobieta nie mogła się oprzeć wrażeniu, że czegoś brakuje lub coś przeoczyła. Zastanawiając się, co też, poza nożami, mogło nie zostać uwzględnione w zamówieniu, przyjrzała się hologramowemu obrazowi ich bazy wypadowej. Wyglądało na to, że będą tam mieli niezłą obstawę. Ciekawe tylko, czy do ochrony, czy do pilnowania ich….

- Skoro do kryjówki, to do kryjówki – potwierdziła propozycję współtowarzyszy i siadła za kółkiem drugiego auta. Zanim jednak Nina zdążyła zamknąć drzwi, zdała sobie sprawę, czego nie mogła znaleźć. Zaklęła soczyście.
- Widział ktoś gdzieś jakieś prochy? – wycedziła pytanie, zaciskając szczękę, by opanować złość. – Nie? No to niech spróbuje ich nie być w bazie. Inaczej zmarnujemy czas na łapanie kontaktu z Jesterem

Zatrzasnęła drzwi auta może zbyt mocno i odpaliła silnik. Głód na głodzie – tylko tego by im teraz brakowało.

Mira 29-04-2008 13:58

- Widział ktoś gdzieś jakieś prochy? – wycedziła pytanie Głód. – Nie? No to niech spróbuje ich nie być w bazie. Inaczej zmarnujemy czas na łapanie kontaktu z Jesterem…

Jej uzależnienie budziło tylko wesołość Wojny. Lubił obserwować takie wewnętrzne konflikty. Wreszcie niby to ruchem gentlemana otworzył drzwi kierowcy, obok których siedziała Rae i wskazał dziewczynie drugi samochód.

- Tam, widziałem jakieś w bagażniku. – powiedział z uśmiechem.

- Och, dzięki! – dziewczyna szczerze się ucieszyła i pomknęła do wozu, który miał już ruszać. – Czekajcie!

Zaczekali. Zresztą nie tylko Głód czuła potrzebę „podrasowania” swojego organizmu przed akcją, Zaraza również zaczęła szukać "cukierków". Tymczasem Ranald korzystając z sytuacji siadł za kierownicą samochodu, który jeszcze przed chwilą uzurpowała Nina i... ruszył z piskiem opon.

- Co do cholery?! – pozostali nie wierzyli własnym oczom.

- Oszukał mnie! – wściekle krzyknęła Rae, gdyż żadnych prochów nie znalazła.

- Spokojnie, dorwiemy go w bazie. – osądził trzeźwo ŚmierćWsiadaj głodująca... czy jak ci tam.

- Okey, ale to nie fair. Przecież zamówiliśmy stafy, co nie?


Zaraza obejrzała się do tyłu z przedniego siedzenia i uśmiechnęła lekko.

- Może jakieś w bazie znajdziemy. Jednak jazda z prochami w aucie nie jest zbyt bezpieczna, mogliby je wykryć na radarze.

- No, oby!
Głód burknęła na to. Sama wszak nie lubiła tego uczucia, które reprezentowała – głodu.

***

Tymczasem Wojna mknął przed siebie ulicami miasta, wyciągając z cudeńka techniki, którym przyszło mu jechać, maximum mocy.

„Żegnajcie frajerzy!”

Ani myślał służyć jakiejś parszywej sekcie! To on był sam sobie bogiem i nikt nie miał prawa mu czegokolwiek narzucać. On decydował, dla kogo pracuje! Oczywiście kwestia zabicia gostka z ekranu czarnej kuli nie była dla niego problemem. Chodziło raczej o zasady. Nikt nie mógł zniewolić wolnego strzelca, jakim był Ranald Blizzer.

„... poza tym to ja powinienem być Śmiercią, a nie tamten fagas. Pewnie po pijaku zastrzelił jakiegoś bramkarza i już jest wielkim panem Śmiercią. Luzery!”

Nagle muzyka w radiu umilkła, a z głośników odezwał się donośny, mechaniczny głos.

- Wyraź swój żal za grzechy. Jedź do bazy. Wyraź swój żal za grzechy. Jedź do bazy. Wyraź swój żal za grzechy. Jedź do bazy. Wyraź... – komunikat powtarzany był na okrągło.

Na oślep Ranald szukał sposobu wyłączenia go, lecz nijak nie potrafił dać sobie z tym radę, w końcu krzyknął:

- Odpierdol się głupi robocie!

I faktycznie komunikat umilkł... po to tylko, by po chwili zastąpił go inny.

- Odmowa. Wyrok zapadł. GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!!

- Co do...?!


BOOOOM



***

Dzięki systemowi nawigacji trójka „mścicieli” trafiła do swojej bazy bez problemów. Wszyscy zresztą mniej lub bardziej kojarzyli okolice, która była określana jako czarna dziura miasta. Znajdowała się bowiem mniej więcej w centrum metropolii, a mimo to była dzielnicą biedoty i pamiątką przeszłości – niezbyt chlubnej zważywszy na ciemne, toporne budynki.


Ich „baza” była jednym z nich. Wyróżniała się chyba tylko tym, że otoczona została polem magnetycznym, a przy wjeździe ustawiono stróżówkę. Mężczyźni w czarnych kombinezonach i maskach na twarzy, tylko skinęli głowami, gdy samochód wjeżdżał do środka. Odruchowo Zaraza zauważyła na ramieniu jednego z nich ogromny karabin.

- Dobrze, że są po naszej stronie.

Gdy znaleźli się w środku, w ogromnym holu, który kiedyś musiał służyć za poczekalnię, dostrzegli na jego środku stolik i cztery krzesła. Poza tym było tu pusto. Na stoliku coś leżało.

- To przecież...

Tak, po chwili wszyscy rozpoznali ekwipunek, który dostali od „Boga”, a który znajdował się w drugim samochodzie. Czyżby więc Wojna zdążył dotrzeć tu przed nimi? Nie widzieli co prawda auta, ale teren był tak duży, że mogli je przeoczyć.

„Jeśli to on, to mnie już popamięta!” – z wściekłością pomyślała Nina, gdy zauważyła wśród przedmiotów znajomo wyglądające woreczki. Amfa.
Sytuacja wyjaśniła się jednak już wkrótce.

- Wasz towarzysz „Wojna” nie żyje. – usłyszeli kobiecy głos dochodzący z piętra, po chwili również kroki - Chciał wymigać się od zadania i uciec, przez co spłynął na niego gniew boży. Miał wypadek samochodowy, spłonął żywcem. Straszna śmierć. Będzie wam wobec tego trudniej, dlatego otrzymaliście nowy sprzęt jako rekompensatę za ten, który był w samochodzie wraz z Wojną. Wasz zegar tyka. Jeśli się pospieszycie, za godzinę będziecie mogli dopaść wasz cel w salonie erotycznego masażu "Dande"...

Wreszcie zauważyli postać na schodach. Była to drobna, młoda kobieta o delikatnych rysach twarzy.

- Ja jestem Tina. Moim zadaniem jest umilić wam czas pobytu w bazie i zadbać o wasz komfort. Odbyłam również przeszkolenie medyczne, co przyda się, jeżeli ktoś zostanie ranny. Oczywiście nikomu tego nie życzę! – rzekła z uśmiechem – To co? Może ktoś chce herbatki?


SG 05-05-2008 14:39

Samochód mknął pewnie przez zatłoczone niezależnie od pory dnia ulice, sunąc po pasach lądowych i powietrznych w kierunku centrum. Nina siedziała rozłożona na tylnym siedzeniu, oddychając ciężko.
- Niech go tylko dorwę, to dostanie za swoje – warknęła, drżąc z wściekłości. – Sukinsyn…

***

- Whoa, niezła ochrona – przyznała Rae gdy przejeżdżali obok stróżówki przez pole magnetyczne na teren ich bazy. – Inwestują w nas sporo szmalu.

Pierwszym, co rzuciło im się w oczy zaraz po wejściu, był stolik zawalony sprzętami z drugiego auta. Nina zbliżyła się do niego i zaczęła przeglądać ekwipunek. Pomiędzy walizami leżało to, czego szukała. Dziewczyna szybko otworzyła worek i już po chwili była zajęta formowaniem zgrabnego wałeczka białego proszku za pomocą noża. Wtedy pojawił się gość.

- Należało mu się – skomentowała Rae słowa Tiny, obracając w dłoni jedną z trzech rurek leżących koło woreczków z amfą. Jeszcze raz rzuciła okiem na sprzęt. – Ale mogliście nam dorzucić ten jeden brakujący nóż. Autka też trochę szkoda, jeszcze mogłoby się przydać.Nina zdecydowanie wciągnęła do nosa ułożony wałek. Oczy zaszły jej łzami. Kichnęła – Cholernie dobry towar… - stwierdziła.

- To jak? – zwróciła się do towarzyszy. – Za niecałą godzinkę ruszamy, hmm? Może omówimy plan przy tej proponowanej herbatce? – zachichotała. – Z dostaniem się do salonu nie powinno być problemów, ale trzeba się jeszcze dowiedzieć, w którym pokoju będzie przebywał ten cały Quee. Mam już nawet pewien pomysł, jak się do niego dobrać… tylko jak się stamtąd później wydostać? Czy komputer pokładowy posiada plan budynku? – zapytała Tinę.

„To może być o wiele ciekawsze niż praca dla Big Bossa” – pomyślała. – „I prawdopodobnie bardziej opłacalne…”

Odyseja 05-05-2008 19:58

Ciemność... Kiedy ostatnio wokół panowała ciemność? Nie zmącona światłami żyjącego swoim rytmem Miasta. Nawet teraz, pomimo nocnej pory ciężko było nazwać to nocą. Światła budynków rozmazywały się za oknem tego cudeńka. Zaraz... Tak. Ostatnio ciemność zapanowała kilka lat temu, podczas awarii prądu. Pierwszej od... No, tego chyba nawet najstarsi mieszkańcy nie pamiętają.

Delikatnie zmarszczona twarz mulatki wpatrzona była w okno samochodu. Ktoś znający ja, mógłby pomyśleć, że ogarnęły ją wspomnienia. Ktoś znający ją, mógłby pomyśleć, że jej głowa zaprzątnięta jest robieniem planów na życie. Może i miałby rację, gdyby to była dawna Isabell. Jej myśli jednak były nieco inne.

Co zrobią, jak dojadą do bazy? Czasu było niewiele, a pracy sporo. Gość, którego mają zabić może nie chcieć gadać. Isabell nie wątpiła w umiejętności Niny. Raczej podświadomie szukała jakichś ewentualnych problemów, by potem nie być zaskoczoną. Nie ma nic gorszego niż zaskoczenie.

***

Ten sprzęt... Przecież to było w wozie Wojny... Pewnie zwiał. Idiota. Biorąc pod uwagę to, co do tej pory widziała, Isabell wolała nie zadzierać z tą sektą.

Nie zastanawiała się jednak nad tym długo. Odpowiedź na niewypowiedziane pytania padła po chwili. Nie przejęła się zbytnio tym, co usłyszała. Codziennie ktoś ginie. Wszystko jest w porządku, dopóki tym kimś nie jest bliska osoba.

Salon masażu erotycznego… Za godzinę. Przecież to dużo czasu. To był dobry pomysł. Nie będzie się zapewne spodziewał ataku.

- To jak? – usłyszała głos Niny. – Za niecałą godzinkę ruszamy, hmm? Może omówimy plan przy tej proponowanej herbatce? – zachichotała. – Z dostaniem się do salonu nie powinno być problemów, ale trzeba się jeszcze dowiedzieć, w którym pokoju będzie przebywał ten cały Quee. Mam już nawet pewien pomysł, jak się do niego dobrać… tylko jak się stamtąd później wydostać? Czy komputer pokładowy posiada plan budynku? – zapytała Tinę.

- Jestem za. – odparła nieco lakonicznie Isabell.

Amfa… O tak, przyjemnie byłoby się teraz naćpać do nieprzytomności. Nie. Teraz musi być przy zdrowych zmysłach. Na pierwszym miejscu zadanie. Dopiero potem przyjemności.

Isabell usiadła na schodach.

- To co z tą herbatką?

Spojrzała na Tine, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. Miły uśmiech, jakiego nie było na jej twarzy od… No cóż. Od dawna. Tina jednak wydawała się być miłą osóbką.

Mira 22-06-2008 16:46

Atmosfera w bazie Jeźdźców Apokalipsy stała się niemal... sielankowa.
Trudno w to uwierzyć, ale perlisty śmiech Tiny miał naprawdę kojące właściwości, do czego dochodził jeszcze przyjemny zapach mieszanki herbacianej. To nie mogła być zwykła ekspresówka...

Nina zażartowała nawet, że oto szef składając im obietnicę wiecznego szczęścia postanowił dać im namiastkę raju w postaci zapachu świeżych jabłek, melisy, odrobiny mięty oraz karmelu. I tak oto trójka zabójców w najlepsze rozmawiała sobie z dyspozytorką o herbacie, jakby zapominając, że zaraz ich ręce splamione zostaną krwią. Nagle Tina spoważniała.

- Wiecie, potem... jak przywykniecie, będzie już lepiej, teraz jednak... teraz musicie uważać żeby Go nie denerwować. Gdy wypełniacie zadane, róbcie tylko to. No i z nikim nie rozmawiajcie na temat waszej... pracy. W sumie najlepiej jakbyście przeprowadzili się do bazy. Są tutaj jednoosobowe pokoje z pełnym wyposażeniem i łazienką. Jest nawet pani, która co dzień sprząta. Naprawdę dobrze się tu żyje, choć trochę smutno gdy jest się samemu... jak ja. Gdybyście się wprowadzili moglibyśmy poimprezować i.... oh!

Tina złapała się za ucho, naciskając lekko małżowinę. Musiała mieć wszczepiony chip z komunikatorem, wyglądała bowiem jakby z kimś rozmawiała, choć z jej warg nie dobywał się żaden dźwięk. Gdy Zaraza patrzyła na jej łagodne rysy twarzy, nie mogła się nadziwić, że tak młoda i niewinna z wyglądu osoba zajmuje się tak parszywą robotą... A może wszystko to tylko gra pozorów?

- No, to czas wam ruszać w drogę. – wreszcie odezwała się łączniczka do zebranych - Weźcie sprzęt, samochód na was czeka. Waszym zadaniem jest dojechać do miejsca, gdzie przebywa obiekt i... zlikwidować go, a następnie wrócić do bazy. W jaki sposób to zrobicie i czym – zależy tylko od was. Powodzenia!


***

Gdy trójka Wybranych, odziana w obcisłe kombinezony i uzbrojona aż po zęby, opuszczała bazę, w monitorku pojazdu na chwile ukazała się sympatyczna twarzyczka Tiny, gdy ta machała im na pożegnanie.

- Niezła cizia, tylko trochę za słodka jak dla mnie. – odezwał się prowadzący pojazd Lukas. A właśnie a'propos ciź, nie gniewajcie się, ale muszę zboczyć z drogi i odwiedzić znajomą... ma coś dla mnie.

- Mieliśmy jechać prosto do celu.
– zauważyła na to rzeczowo Zaraza.

- Oj, to niedaleko.

- Słyszałeś, co stało się z tym całym Wojną...
Głód uśmiechnęła się drapieżnie – Podejmujesz grę ze śmiercią?

- Phi! Zapomniałaś, że to ja jestem Śmierć.
– mężczyzna puścił dyskretnie oczko do Niny.


***
Jechali w milczeniu do momentu, gdy z głośników samochodu odezwał się metaliczny głos.

- Wyraź swój żal za grzechy. Wróć na trasę. Wyraź swój żal za grzechy. Wróć na trasę. Wyraź swój żal za grzechy. Wróć na trasę. Wyraź...

- I co teraz mądralo? – siedząca obok mężczyzny Nina Rae tylko rozsiadła się wygodnie. Była ciekawa, co zrobi... Tak, znów odczuwała głód wrażeń.

- Teraz... powiem naszemu robocikowi, że zaraz wrócę na trasę, tylko coś załatwię.

Na te słowa komunikat zamilkł, po czym odezwał się ponownie w lekko zmodyfikowanej wersji.

- Wyraź swój żal za grzechy. Wróć na trasę natychmiast. Wyraź swój żal za grzechy. Wróć na trasę natychmiast. Wyraź swój żal za grzechy. Wróć na trasę natychmiast. Wyraź...

- Och, weź się pierdol!
– zdenerwował się Śmierć – Zaraz wró...

- Odmowa. Wyrok zapadł. GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!! GIŃ!!!

- Co do?!


Nagle wszystko zaczęło toczyć się w zwolnionym tempie. Lukas mętnym wzrokiem powiódł na twarz Niny. Zdążył jeszcze niemo wypowiedzieć prośbę o pomoc, by następnie... jego głowa eksplodowała na oczach dziewczyn!!!


Obie poczuły jak ciepła posoka spada na ich twarze w wielkich, szkarłatnych kroplach.

- Samochód przechodzi na autopilota, proszę oczekiwać na połączenie się z konsultantem. – oznajmij bezuczuciowo głos, który przed chwilą wydał wyrok śmierci.

- NIEEEEEEEEEEE!!!

Isabell złapała się za głowę i wcisnęła ją miedzy kolana, kuląc się na tylnym siedzeniu. Przez chwilę zamiast Lukasa ujrzała swego martwego ukochanego.

- NIEEEEEEEE!!! – krzyczała rozdzierająco, lecz trup wcale nie chciał zniknąć, a samochód tylko wykonał manewr zawracania i pognał przed siebie.

- Uspokój się... – próbowała opanować sytuację Głód, lecz nie mogła zaprzeczyć, że i ona jest w szoku. Wszystko stało się tak nagle, na dodatek nie mogły uciec z tego miejsca.

- Oj, niedobrze się stało. A przecież was ostrzegałam. – na monitorze pojawiła się odrobinę tylko zmartwiona Tina Cóż, mam nadzieję, że wy będziecie mądrzejsze. W takiej sytuacji Gabriel postanowił, że przydzieli wam kogoś z Armii Boga do pomocy. Dzięki temu wciąż macie szansę wykonać misję. – dziewczyna uśmiechnęła się wesoło, jakby nic się nie stało – Jedziecie teraz do motelu „Gogo”, tam dostaniecie kartę magnetyczną do pokoju, gdzie będziecie mogły się oporządzić i poczekać na nowych współpracowników. Ostrzegam: nie wychodźcie bez nich z pokoju, a już zabrania się wam kategorycznie wychodzenia z budynku. Jasne? No to do zobaczenia, dziewczyny górą!


Tina mrugnęła porozumiewawczo i wyłączyła się.


***

Omywająca szczupłe ciało Marka gorąca woda przynosiła ukojenie, zmywała ból. Było mu dobrze. W zamkniętej kabinie prysznicowe czuł się prawie jak dziecko w łonie. Prawie, bo nie potrafił zmyć z siebie wspomnień...

Od kilku miesięcy jego sytuację życiową można było uznać za stabilną. Dokładnie od momentu, gdy otrzymał dziwny anonim: Jeśli chcesz przystąpić do Armii Boga wyślij sms pod numer 3576 w treści wpisując OFIARA.

Myślał, ze to żart i chcąc zobaczyć jak się rozwinie, wysłał wiadomość. I tak się zaczęło... Nigdy nie poznał głównego zleceniodawcy, jedynie łącznika – faceta w białym garniturze nazywającego siebie Gabrielem. Nie było mu to jednak potrzebne do szczęścia. Organizacja miała jakąś dziwną otoczkę ideologiczną, lecz ta nie interesowała młodego Bishopa. Dopóki dostawał stałe zastrzyki z kapusty, a tu – musiał przyznać – nie szczędzono mu pieniędzy, nie zamierzał się skarżyć.

Nagle na półprzeźroczystej ścianie prysznica pojawił się ogromny znak krzyża. Mark, choć nie raz łamał sobie nad tym głowę, nie potrafił ustalić, jak owej Armii udaje się wyświetlać te symbole dosłownie w każdym miejscu. Nie potrafił tego zrozumieć skąd się biorą, co jest źródłem światła... Jedyne, co wiedział to to, że musi udać się do pomieszczenia na piętrze wieżowca, gdzie Gabriel określi cel jego misji. Pospiesznie zakręcił wode i zaczął sie wycierać


***


Tym razem jednak było inaczej. Pokój był zupełnie inny! A w środku... w środku było pusto nie licząc wielkiej czarnej kuli na środku...


Mark już miał wyjść, gdy w drzwiach omal nie zderzył się z jakimś bladym rudzielcem. Wampir! Chłopak odruchowo odskoczył w głąb pomieszczenia, szykując się do walki. Tymczasem obcy spojrzał tylko na niego spod byka, po czym bez pośpiechu rozejrzał się po pomieszczeniu, zupełnie ignorując potencjalnego przeciwnika.

- Hmmm... – mruknął beznamiętnie Danael, próbując ogarnąć w myślach sytuację.

Pokój, w którym się znalazł bynajmniej nie był tym, do którego zazwyczaj przychodził po swoje zadanie. To była jego szósta misja dla organizacji nazywającej siebie Armia Boga. Strasznie popieprzeni goście, którzy co rusz rzucali głodne kawałki o końcu świata. Jakby mogło być jeszcze gorzej...

Tak naprawdę Danael nic sobie z tego nie robił. Płacono mu dobrze, a zlecenie zawsze było jasne i do wykonania... W sumie, chyba nawet mu się podobało to całe gadanie o Bogu. Czuł się dzięki temu lepszy, a jego wampirza natura tylko myśl o własnej wyjątkowości w nim utwierdzała. Przeczesał teraz ze spokojem włosy i zwrócił się do drugiego mężczyzny.

- Nie wiesz, gdzie znajdę Gabriela?

Mark poczuł jak uchodzi z niego powietrze. Więc facet był swój, skoro pytał o dyspozytora.

- Nie wiem, też go szukam. – odpowiedział szczerze.

Wtem drzwi do pokoju zamknęły się z trzaskiem, a czarna kula zaczęła wydawać dziwne odgłosy, przywodzące na myśl uruchomianie komputera. Na gładkiej powierzchni wyświetlił się napis.

Uruchamianie aplikacji: God.exe

- Dałem wam Raj, miejsce pełne szczęścia, spokoju i miłości. Żyliście blisko serca mego, tak iż mogłem usłyszeć każdy wasz szept. Tak blisko, że każdą waszą prośbę spełniałem natychmiast, że każdą z waszych łez samemu ścierałem. Tworzyliśmy wtedy jedność- Ja i wy, wy i Ja.- głos wydobywający się z kuli był niski, męski, naprawdę głośny- a do tego towarzyszyły mu kolejne obrazy, które urządzenie przedstawiało w postaci trójwymiarowych hologramów.

- A jednak, nawet do Raju przedostał się On, w postaci węża. Szukałem go wśród ludzi, którzy wszak byli najmądrzejsi, szukałem wśród ptaków, które mogły się wznieść najwyżej, szukałem wśród wielkich i potężnych zwierząt, lecz nie szukałem wśród zwykłych węży. Tam on się objawił i skusił dwójkę waszych praprzodków do złego. I tak zniszczyliście Raj.

- Lecz ja stworzyłem dla was Ziemię. Miejsce pełne uśmiechu i płaczu, słodyczy i goryczy. W modlitwach dziękowaliście za mój dar i błagaliście o pomoc w życiu na nim. Zapomnieliście jednak o jednym- to wy kształtujecie ten świat. To od was zależało, co się z nim stanie- czy stanie się drugim Rajskim Ogrodem, czy przybliży was do Otchłani. Niektórzy się starali, lecz jako ogół każdy z was parł w inną stronę. Tak żyliście.

- Tym razem On był subtelniejszy, chociaż na Ziemię mógł się dostać dużo łatwiej- po części ciągle był tam obecny. Pojawił się jako myśl, idea, dla niektórych nawet mój głos, zamieszkał w waszych mózgach i kierował decyzjami, manipulując zmysłami i rozumowaniem. I tak doprowadził do upadku waszego świata, robiąc to wszystko waszymi rękami. Wciskając czerwone guziki, wciskając spusty… Zrywając po raz kolejny jabłko, które kusiło was od zawsze.

- Lecz ja stworzyłem dla was Miasto. Miejsce pełne łez, żalu, smutku i niespełnionych marzeń. Pełne niespotykanych dotąd zjawisk, czarów i stworzeń z najgorszych koszmarów- pełne wpływów Złego. A mimo wszystko to w nim żyjecie, ono pozwala wam wstawać rano i zasypiać wieczorem- nawet gdy wasza poduszka jest pełna od łez, to błogosławcie swe życie. Wiele osób w waszych żywotach swą egzystencje przerwało, wiecie więc zapewne jak wielkim darem jest to, iż ciągle oddychacie. Nawet jeżeli powietrze jest mocno skażone…

- On też tu jest. Przygotował już jabłko, które ktoś może zerwać. Dwie potęgi miasta wyciągają już swe ręce w kierunku owocu, nie wiedząc, iż niezależnie od zwycięskiej strony ściągną na siebie zgubę. A wy, Jeźdźcy Apokalipsy, moi wybrańcy, musicie zdobyć ten owoc, lecz nie ugryźć go w żaden sposób, a zwrócić go twórcy i właścicielowi- odnajdziecie mnie i oddacie mi jabłko.


Nagle głos umilkł. Mężczyźni spojrzeli po sobie, zastanawiając się co teraz robić... Czemu miał służyć ten wywód...

- Wy, żołnierze Armii mojej, zostaliście wybrani. – odezwał się ponownie głos – Jeśli spiszecie się jak zwykle, dostaniecie zapłatę, o jakiej wam się nie śniło... zostaniecie wyniesieni do godności mych Aniołów Zemsty. Wszystko więc co zagarniecie w trakcie misji, należeć będzie do was. Wszystko, prócz jabłka, którego macie szukać... Oto wasza misja:

Przed oczami zebranych ukazała się karta, przypominająca stronę CV.


- Waszym zadaniem będzie wesprzeć w tej misji dwa młode anioły: Zarazę i Głód. Gdy otworzycie ponownie drzwi tego pokoju, znajdziecie się w innym pomieszczeniu... w innym miejscu zwanym "Gogo"... Tam czekać na was będą moje dwie córy zemsty, tam też otrzymacie bardziej szczegółowe informacje. Jeśli mnie zawiedziecie, waszą kara będzie śmierć.

Zamykanie aplikacji: god.exe

Kula zamilkła, a zamek w drzwiach zgrzytnął, sugerując, że są już otwarte.

To samo zgrzytnięcie usłyszały Nina i Isabell, które w tym momencie wyczekująco spojrzały na drzwi motelowego pokoju, w którym przebywały.

Dalakar 23-06-2008 00:41

Mark stał przez chwilę w milczeniu. Nie obchodził go zgrzyt zamka. Nim zajmie się później. Chwilowo musiał przemyśleć ostatnie wydarzenia. Tak, jak dotychczasowa praca dla tajemniczej organizacji była w miarę normalna, tak to, co się stało teraz, wywołało u niego lekki dreszcz niepokoju. Może i był on spowodowany pochodzącym z dzieciństwa uprzedzeniem do nadmiernie fanatycznych i sekciarskich kręgów, ale to nie znaczyło iż był całkowicie nieuzasadniony. W końcu każdy czuje niepokój, kiedy zauważa że wdepnął w coś naprawdę wielkiego, a ta sprawa była czymś o niemałych rozmiarach. Świadczyło o tym chociażby zamieszanie w nią dwóch najpotężniejszych osobistości Miasta.
Teraz nastała chwila w której należało coś przemyśleć. Dlaczego akurat teraz? Bo później może nie być na to czasu. Przecież śmierć jest całkiem możliwa.
Co go w ogóle skusiło do wstąpienia do tej całej, fanatycznej Armii? - myślał. Czyżby pieniądze? One były najprostrzą odpowiedzią. To wokół nich kręci się świat i na nie najłatwiej zrzucić winę. Drugim czynnikiem był zapewne przypadek. Ot, wysłali SMSa akurat do niego, a on niewiele myśląc oddzwonił. Później były dobrze płatne zlecenia i dzisiejszy cyrk.

W pewnym momencie przez głowę Bishopa przeleciało że to wszystko było z góry przewidziane; zapisane w księdze przeznaczenia. Że to, co się teraz dzieje, ktoś ukartował. Spowodował śmierć rodziców – jedynego oparcia, wówczas szesnastoletniego młodzieńca -, a następnie postawił na jego drodze tą wampirzycę, której imienia w tej chwili Mark nie pamiętał.
To wszystko mógł sprawić tylko ktoś wszechwładny i niesamowicie potężny. Nie był to na pewno BigBoss. Wampirzyca również odpadała. Przecież ze słów, które usłyszeli wyraźnie wynikało że będą działać przeciw nim, jako trzecia strona. Ich pracodawcą mógł być... Bóg. Organizacja nazywa się „Armia Boga”, a więc coś w tym musi być.

Osiemnastolatek zagłębił się jeszcze dalej w swoje myśli i przypuszczenia, lecz szybko z nich wyszedł powiedziawszy sobie iż to wszystko nie ma sensu, a oni pracują dla jednej z wielu sekt. Aktualnie trzeba było zająć się misją i zrobić ją tak jak zawsze – szybko i skutecznie. Bishop spojrzał na stojącego obok wampira.
- Nazywam się Mark. - powiedział – Jako że mamy razem pracować warto byś znał moje imię.

Młodzieniec sprawdził czy broń jest gotowa do użycia, po czym powoli otworzył drzwi. Nie miał zamiaru na nikogo czekać. Wiedział że Gabriel dzisiaj nie uraczy go swym widokiem, a nowy znajomy mógł przedstawić się w obecności czekających na nich „młodych aniołów”.

Stojącym za drzwiami kobietom ukazał się niebieskooki młodzieniec o zdrowym kolorycie skóry. Opadające mu na czoło włosy miał odgarnięte znad oczu, tak aby nie przesłaniały mu widoku. Na sobie miał czarny garnitur i takież same spodnie. Przekroczywszy próg rozpiął uwierający go w gardło guzik ubrania, narzekając w myślach na niewygody związane z noszeniem garnituru, nawet jeśliby był on jakimś ekskluzywnym cackiem z najnowszej kolekcji mody.

Następnie spojrzał na Głód i Zarazę zastanawiając się która to która, po czym rzekł krótko:
-Witajcie. Podobno mamy wam pomagać w przesłuchaniu i ukaraniu jakiegoś spaślaka nazwiskiem Quee.

Po krótkiej pauzie - podczas której zastanawiał sie czego zapomniał powiedzieć - dorzucił:
- Mówicie mi Mark.

Lkpo 23-06-2008 19:01

Danael właśnie wychodził z domu w celu wypicia nieco świeżej krwi. Od pewnego czasu Spożywał jej częściej niż potrzebował. Smakowała mu lepiej niż jakikolwiek trunek. „Wyczucie czasu. Czy oni tak specjalnie?” – pomyślał wampir na widok jaśniejącego za oknem krzyża.
Znał procedurę i wiedział, że musi się pośpieszyć. Był już ubrany, lecz zanim wyszedł założył ciemne okulary oraz zabrał ekwipunek, który niedawno otrzymał od tych gości.
Już na pierwszej misji dali mu całkiem niezły pistolet z tłumikiem, nóż z trudno dostępnego stopu oraz zestaw do makijażu. Kosmetyki były mu bardzo potrzebne, gdy chciał zamaskować swą prawdziwą naturę. No i te znakomitej jakości ciemne okulary.
Wychodząc zahaczył o lodówkę wyciągając z niej bidon zawierający krew. Zawsze trzymał „paliwko” na misję.
Przejechał się metrem w kierunku biura „Armii Bożej”. Jak zawsze i tym razem w pociągu śmierdziało moczem i potem. Stać go było na przejażdżkę nadziemnym autobusem, lecz w metrze czuł się lepiej. Nigdy tu nie było jasno, co dopiero słonecznie.
W budynku wszystko działo się jak zawsze. W recepcji powiedziano mu na jakie piętro ma się udać. Nic go tu nie mogło zdziwić, nawet numer piętra, siedem i pół.
Gdy już wysiadł z windy, o mało co nie zderzył się z jakimś chłopcem. Nagły odruch młodzieńca dużo mu powiedział.
- Hmmm... – mruknął beznamiętnie Danael, próbując ogarnąć w myślach sytuację. Czy Gabryś sobie w kulki leci? Niemożliwe. Zawsze przyjmował mnie osobiście. Tylko drobny ruch brwiami mógł zdradzić jego zmieszanie.
- - Nie wiesz, gdzie znajdę Gabriela
- Nie wiem, też go szukam. – odpowiedział szczerze ubrany w garnitur chłopiec.
Chwilę potem stało się coś niesamowitego. Oboje to widzieli, spostrzegł Danael. „Czyli to nie było złudzeniem? ” Może tak chcieli ich jeszcze bardziej zmotywować.
No i czy Raj to nie nazwa burdelu? I co to jest, anioły? Raczej nikt mu nie opowiedział nigdy o Bogu czy czymkolwiek podobnym.
Samo zlecenie wyglądało na łatwe. „Pewnie będzie dużo zabawy z tym kolesiem”.
Wtem chłopiec się odezwał
- Nazywam się Mark. Jako że mamy razem pracować warto byś znał moje imię.
- Tia. Na mnie mówią Danael. I nie bój się, nie jestem głodny.
Chłopak otworzył drzwi natomiast wampir ustawił się pod takim kątem, aby widzieć wnętrze domniemanego motelu.
Zza pleców Marka dojrzał dwie całkiem atrakcyjne kobiety. Czy to są anioły? Może to jakiś synonim słowa kobieta? Mniejsza z tym. Ich imiona bynajmniej nie pasowały do ich wyglądu.
Po tym jak Mark się przedstawił i wszedł do środka, w drzwiach pokazał się inny mężczyzna. Rudy, blady, ubierający się na czarno. To były najwyraźniejsze cechy. Lecz już po chwili, rzucała się w oczy nienaturalny odcień jego skóry. Ci, którzy kiedykolwiek w życiu widzieli wampira, od razu rozumieli przyczynę tej fizycznej odmienności.
Ubrany był w czarny płaszcz, również tego samego koloru bojówki, wygodne i z pojemnymi kieszeniami spięte skórzanym paskiem Na głowie znajdowała się czapka z daszkiem dobrana pod kolor i przyciemniane stylowe okulary. Nie pasowała tu tylko bordowa koszulka.
- Mi mówicie Danael. – podejrzewając reakcji na swoją odmienność dodał – Wolę to wyjaśnić na początku, tak, jestem wampirem. Pomimo to nie gryzę, przynajmniej osób, z którymi współpracuję.
Zastanawiał się czy nie powiedzieć czegoś jeszcze, lecz ugryzł się w język. Zamiast tego wszedł do środka zamykając drzwi i rozsiadł się wygodnie na sofie.
- To w czym mamy wam pomóc drogie panie?

Odyseja 27-06-2008 12:36

Ciężki, nieregularny, przerażony oddech... Isabell wyraźnie go słyszała. Wdech, wydech, wdech... Zacisnęła powieki, najmocniej jak mogła, by powstrzymać łzy i spazmy.

~Kiedy wreszcie się z tym pogodzę?~


Lukas... Śmierć sam sobie na to zasłużył. To, co się z nim stało było przerażające, jednak nie żałowała go tak bardzo. A może po prostu próbowała to sobie wmówić?

Opanowała się. Za dużo w tym dniu było już jej chwil słabości. Wyobraźnia strasznie płata jej figle.

- Uspokój się...

- Przepraszam. Przez moment widziałam... Nieważne. - przerwała.

W tym momencie na monitorze pojawiła się twarz Tiny. Już całkiem spokojna, tylko strasznie blada, Isabell wysłuchała jej słów. Nie patrzyła jednak na ekran. Jej spojrzenie błądziło bezwiednie po obiektach, które mijali.

Przytaknęła lekko, gdy usłyszała zakazy. Po tym, co się dzisiaj wydarzyło, nie miała zamiaru przeciwstawiać się zakazom. Zbyt bała się śmierci, by do niej dążyć. Pogrążona w myślach, zobaczyła, jak dojeżdżają do tego wielopiętrowego budynku, w którym zaczęła się ich "przygoda".

***

Isabell stała w pokoju motelowym, oparta o ścianę. Wyglądała już dobrze, tylko dalej blady odcień nie opuszczał jej twarzy. Krew z twarzy i ubrania zmyła już jakiś czas temu, w łazience pokoju motelowego. Plamy na szczęście zmyły się bez problemu.

Isabell milczała. Zrozumiała, że to zadanie to nie przelewki. Błąd oznaczał śmierć.

Nagle usłyszała zgrzytnięcie zamka w drzwiach. Odruchowo jej wzrok powędrował w tamtą stronę. W drzwiach ukazał się młody chłopak. Na oko na pewno nie miał dwudziestu lat.

- Witajcie. Podobno mamy wam pomagać w przesłuchaniu i ukaraniu jakiegoś spaślaka nazwiskiem Quee. Mówcie mi Mark.

Potem do pokoju wszedł drugi mężczyzna. ~Wampir~ od razu przeszło jej przez myśl. Jego słowa to potwierdziły.

- Mi mówicie Danael. Wolę to wyjaśnić na początku, tak, jestem wampirem. Pomimo to nie gryzę, przynajmniej osób, z którymi współpracuję. To w czym mamy wam pomóc drogie panie?

- Isabell. Albo Zaraza. Ale osobiście uważam, że te głupie ksywy można sobie odpuścić.- skrzywiła się lekko, wypowiadając "nowe imię"

Isabell była dosyć wysoką, ciemnoskórą blondynką. Kręcone włosy opadały jej do ramion, a duże usta dodawały twarzy wyrazu. W tej pięknej twarzy bez trudu można było jednak dojrzeć smutek, żal i zagubienie. W oczach, wyrazie twarzy i ruchach. Do tego ta bladość... Niewątpliwie wydarzyło się coś strasznego.

- To co, może nie nadwyrężajmy już cierpliwości naszego "pracodawcy"?


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:08.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172