lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [Autorski] Projekt Genui (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/5358-autorski-projekt-genui.html)

Hellian 31-10-2008 22:55

W pewnym sensie to był świetny moment na takie wydarzenie. Utratę kontroli nad ciałem i szybowanie w myślach innych ludzi, bo Carmen nie była w stanie wpaść w panikę. Stała pół tej nocy na skraju przepaści i teraz była po prostu strasznie zmęczona.
Powoli docierało do niej, że faktycznie słyszy myśli dwojga ludzi. W tym sklerotycznego starca, którego całkowicie w takiej chwili zaprzątał dziadek Bernardo. Z trudem opanowała złość.
Skupiła się na drugim głosie.
- Dobra, kurwa, mogę sobie porozmawiać i ze swoją chorą podświadomością w końcu nic nie ryzykuję. Tak, mam moc. Tak czasem sobie z nią radzę. I właśnie zamierzam jej użyć, więc jeśli nie jesteś moim chorym ego i masz jakieś zdanie na ten temat, lepiej oponuj szybko.

Johan Watherman 01-11-2008 13:54

Czy moc była w samej swej istocie zła? Jeśli ludzie nie czynili zła przy jej użyciu, sama przysparzała im cierpienia i innym ludziom. Jeśli czynili, była mocna i opanowana aby zadać cierpienie. Szatański dar? Takie oto pytania obijały się w jaźni Uwe coraz wyraźniej. Uderzały niczym... kukurydza? Takie to pierwsze skojarzenie nasunęło się uczonemu.
Ciało mężczyzny zdało się mimowolnie przełączyć na rozumowanie: walcz albo uciekaj. Chociaż umysł nie wykazywał takich skłonności, to serce przyśpieszyło rytm, pięknie się spięły, tęczówki rozszerzyły.
Ktoś miałby grozić mi. Czy ludzie są źli? Aż tak bardzo? Może tylko dar powoduje cierpienie? Mogę zostać zraniony przez tą istotę, mogę przez mój dar jeśli go użyję. Wychodzi na to samo. Lecz w drugim wariancie zyskuje szanse na obronę. Tak. Lecz czy to nie zaprowadzi do eskalacji przemocy?
Te myśli biegły niczym strzała w nieludzkim tępię. Uwe był jakby nie patrzeć geniuszem, czy to ten geniusz spowodował dar, czy też odwrotnie – niebyli wiadomo. Lecz tak jak myślał szybko, tak podejmował decyzje.
W świecie gdzie rządził sam umysł z zdjętą tyranią ciała nie trzeba było się uciekać do binarnego wyboru 0 – Uciekaj, 1-Walcz. I to vyło najcudowniejsze. Sformułował swe myśli w języku angielskim.

-Przyszedłem niechcący, lecz w pokoju. I uspokój się. Podasz mi imię i nazwisko?

Teraz w świecie jaźni nie miał kompletnie żadnej ochrony przed emocjami innych, a to mogło wyzwolić ból.
Ciało Niemca trzęsło się lekko, zaczynając od stóp, a kończąc na samych oczach obijających się od prawej do lewej.
Obdarowana wola Uwe podejmowała poza rozmową wysiłki aby móc coś zrobić. Cokolwiek, by odzyskać kontrolę. By w zagrożeniu powrócić do pełni władz nad ciałem, stracić kontakt, przynajmniej mieć taka możliwość.

Hellian 02-11-2008 16:28

-Jestem spokojna – odpowiedziała. Chwilowo było to zresztą zgodne z prawdą – zmęczona, wkurzona, zdziwiona, ale spokojna.
Po czym bez wahania spróbowała dostać się do strumienia rzeczywistości, wybrać z mnogości obrazów właściwy, ten, który wskaże rozwiązanie, pokaże chwilę, gdy wszystko wróci do normy i sposób, w jaki wróciło. Ale nic się nie stało. Żadnych alternatywnych stanów początkowych, witaj w uporządkowanym wszechświecie pojedynczych rozwiązań. Oczywiście niejednokrotnie jej się zdarzało, że moc zawodziła. Tyle, że tym razem sytuacja wydawał się nie mieć innych rozwiązań poza nadprzyrodzonymi. W myślach Carmen przekleństwa zaczęły przeplatać się z wzywaniem imienia pańskiego nadaremno. Opanowała się z niejakim trudem.
- Nazywam się Carmen Bollousa i nie mam ochoty słyszeć cudzych myśli. Do tego właśnie zawiodły mnie moje zdolności. Długo do cholery to potrwa? Zdarzało się to Ci wcześniej? –miała nadzieję, że rozmówca wskaże jakieś rozwiązanie.
Mężczyzna, który wcześniej myślał po niemiecku odpowiedział bardzo szybko, praktycznie bez zastanowienia.
-Często, za często. Znam emocje ludzi i te, które pozostają w miejscach. Czasem je czuje, co jest... Straszne. I co chyba ważne, masz inne zdolności? Niż ja... I uspokój się, proszę. Inaczej Twój nastrój przebije się nie tylko do mnie... – faktycznie się bał, i to bardzo – Ty się nie lękaj...
Myślał po angielsku, lecz jakby z odtworzonej w przyśpieszeniu płyty do nauki języka, albo – z londyńskiej ulicy.
- Do kogo jeszcze się miałby przebić. Ach jeszcze starzec, co o mnie pytał. O nim mówisz?
- I kim Ty jesteś. Możesz to zakończyć? Dosyć lubię swoje ciało, chodzenie, jedzenie i inne przyjemności. No i nie mogę obiecać, że zaraz nie wpadnę w panikę.
-Nie tylko o to chodzi. Nie wiem jak to skończyć, jak dokładnie. I boję się. Wolę by samo się skończyło. Inaczej mogę Ci zrobić większą krzywdę, kiedy nie uda się mi tego dobrze zrobić. Rozumiesz? To nie będzie panika, kiedy ja używam daru jest niebezpiecznie dla kogoś lub mnie. W tym stanie... sam nie wiem. Może być nawet gorzej.
Uwe zamilkł. Na chwile zamknął się w sobie. Zbierał się w sobie. Znowu przemówił.
-Jaki masz dar? Jeśli nic niepowiązanego z psychiką to... spróbuj Ty się odłączyć. Konsekwencje porażki nie będą tragiczne, a jednak to Twój umyśl i jak każdy człowiek masz nad nim pewną kontrolę.
- Jak to samo się skończyło? Człowieku, na tym piekielnym świecie nic nie robi się samo. I przecież mówiłam Ci, że już próbowałam.

Oczywiscie zrobiła to jeszcze raz. W niezwykłym skupieniu spróbowała pogrążyć się w chaosie nieskończenie nieokreślonego świata, w którym jako obserwator miała prawo wyboru. Ale i druga próba się nie powiodła.

Mam serdecznie dość tego dnia, z braku oczu i nosa rozpłakały się myśli Carmen.

kabasz 03-11-2008 21:35

- Mam serdecznie dość tego dnia !

Ostatnie zdanie Carmen wymówiła całkiem głośno i wyraźnie po angielsku. Zrozumieli ją nieliczni, tak w zasadzie personel skojarzył tylko iż brat owej stojącej nieopodal panny przeszedł dziś poważną operację a teraz stał koło niej jakiś staruszek zawracając jej tylko głowę. Nikt nie zauważył w zaistniałej sytuacji niczego dziwnego najprawdopodobniej kobiecie zwyczajnie powoli puszczały nerwy.

Wszystko wróciło do normy. Carmen wraz z Slimem ponownie odzyskali kontrolę nad swym ciałem. A Uwe znów w swojej głowie słyszał tylko uporządkowane swe myśli. Mężczyzna z całą pewnością mógł stwierdzić iż nie miał nic wspólnego z tym iż dar zakończył swoje działanie. Wręcz przeciwnie, poczuł przez moment jakby ktoś wyrwał z jego umysłu niechcianych intruzów.

- Co za niespokojna noc, po raz ostatni pamiętam takie zatrzęsienie gdy przywieźli do nas tego nieszczęśnika z dzielnicy La Victoria. Jego matka rzuciła się na jedną z pielęgniarek. Co za czasy. Nie odpowiedział pan na moje pytania. Zawiadomić kogoś ? Jak się pan czuje ? Proszę pana ?

Lekarz nie przestawał zadawać pytań Schmitowi.

- Proszę się opamiętać, młoda damo i odnosić się do mnie z należytym szacunkiem. Mógłbym być pani ojcem !

Slim odezwał się dopiero teraz do Carmen chociaż usiłował pozbierać myśli już dawno temu, najwidoczniej coś mu przeszkodziło.

- Muszę dowiedzieć się wszystkiego o Bernardo. Od tego zależy zdrowie moje i mojej rodziny. Proszę się opamiętać bo z tego co zdążyłem poznać wszyscy możemy być w niebezpieczeństwie.

- Spokojnie staruszku, wcale nie chcesz z nią rozmawiać.

Mateusz odezwał się w głowie Slima.

- Co masz na myśli ?!

Mężczyzna przesłał w myślach wiadomość skierowaną do ważki.

- Nie waż się, bratać z tymi ludźmi, nie kiedy ten manipulator umysłu jest niedaleko, widzisz słodziutki dziadziusiu ten mężczyzna nam zagraża, zagraża Erice. Bądź zatem grzecznym starszym chłopcem i pozostaw to mnie.

Johan Watherman 04-11-2008 15:24

Uwe podrapał się w tył głowy, przetarł ręka zroszone potem czoło. Spojrzał na lekarza starając sobie poukładać wszystkie fakty. Nastąpiły to zdecydowanie szybciej niż odpowiedział, granie kogoś w prawdziwym szoku było rozsądniejsze. Przynajmniej tak opowiadała pokrętna logika.

-Uwe Schmit. Miałem ze sobą torbę podróżną i... słoik. Jest tu gdzieś? Czuję się dobrze, tylko mało co pamiętam.

Odwrócił twarz w stronę przemierzających szpital tłumów. Powiedzieć, że był w kropce to było bagatelizowanie całej sytuacji. Nie miał kompletnie nic, absolutnie nic.

Nie zbliżyłem się ani do zabójcy syna, ani do sprawy owada. Powrócić do Niemiec? Wegetować w żalu? Płakać nad mym pierworodnym mogę tutaj. Może odnajdę kogoś, kogoś kto ma dar pozwalający zbliżyć się do mordercy. Carmen Bollousa... i inni?

Monolog mógłby trwać wiekami gdyby nie bezsilność która zerwała myśli. Pustka przerodziła się w całość, niemoc stała się paliwem, wraz z nadchodzącym uderzeniem serca, nastał błysk inspiracji zapleciony w słowa które miały pomknąć do lekarza.

-Tutaj powinna być Carmen Bollousa, jeśli wie o wypadku. Właśnie do niej przyjechałem. Może pan sprawdzić gdzieś?

Nigdy nie był dobrym aktorem i kłamcą, a tłumy ludzi nie były najlepszym środowiskiem dla Uwe. Za dużo ludzi, za dużo myśli i odczuć. Cofnął się w kierunku ściany, psychiczny szum nie dawał za wygraną. Nie był tyle paraliżujący co nieprzyjemne, niczym pazury trące o umysłową tablicę. Miliardy pazurów, bo pazurem była najdrobniejsze uczucie którego już nie było, a zdążyło żłobić. Uderzył pięścią w ścianę. Tyrania ciała okazała się pozytywna, mniej doskwierający ból fizyczny przyhamował ból umysłowy. Na te pięć sekund nim powróciły szumy.

-Przydałoby się mi coś na uspokojenie.

Wiedział, że zastrzyk podadzą mu poza tłumu. Lecz jeśli dostanie proszki, a raczej one? Bezsilność, beznadzieja, brak punktu zaczepienia. Z tego wszystkiego pojawiły się szalone rozważania na tematu użycia daru na wszystkich wkoło.
Poskrobał się w nos patrząc na lekarza.

Lilith 05-11-2008 13:44

Z całej mocy starała się pomóc poparzonemu mężczyźnie. Utrzymywanie stałej, niskiej temperatury i równomierne chłodzenie jego ciała nie było proste i wymagało skupienia. Nie miała pojęcia, na jak długo starczy jej sił. A co potem? Bez środków przeciwbólowych, bez pomocy medycznej, w nieznanym i niebezpiecznym prawdopodobnie miejscu jej wybawcę czekały długie godziny, a być może i dni okropnego cierpienia. A ich razem z nim. Chciało jej się płakać, ale w tej sytuacji musiała panować nad emocjami i nie pozwolić, aby górę wzięło poczucie bezradności.

Mężczyzna leżał twarzą do ziemi, pojękując z cicha, zaciskając szczęki i wstrzymując oddech w chwilach, gdy ból stawał się szczególnie trudny do zniesienia. Jego dłonie kurczowo zaciskały się w pięści, szarpiąc i mnąc posłanie z grubych liści, na których powoli zaczynała zbierać się woda. Łzy mieszały się z jej kroplami na wykrzywionej cierpieniem twarzy nieszczęśnika i spływały różowymi od spłukiwanej krwi strużkami.

Rwący się oddech chłopaka przerwało głębokie westchnienie. Znieruchomiał nagle i ucichł, a jego zaciśnięte pięści rozluźniły się. Przerażona szukała przez dłużące się niemiłosiernie chwile, pulsu na jego szyi. Odetchnęła. Żył. Stracił jedynie przytomność. Może to i lepiej dla niego.

- Powinno być z nim wszystko dobrze - powiedział śniadolicy dzieciak. - Czy Ty jesteś Seiko, wnuczka, Hayato Hamaru?

Spojrzała na niego morderczym wzrokiem znad pleców rannego. Byłaby teraz w stanie zadusić go gołymi rękami. To on wciągnął ich w to bagno i jeśli ich stąd szybko nie wyprowadzi zatłucze go, choćby sama miała paść trupem.

- Jeśli to był Twój dziadek to bardzo mi przykro . Będę się za niego modlił - wykrztusił, po czym odwrócił się i odszedł na kilka kroków.

Już otwierała usta, aby mu powiedzieć, gdzie ma sobie wsadzić swoje modlitwy, ale w czas ochłonęła. Przyjrzała mu się dokładniej. Był naprawdę jeszcze bardzo młody. Sprawiał wrażenie totalnie załamanego i ledwo udawało mu się powstrzymywać płacz.

- Jak on się obudzi - wskazał na nieprzytomnego - powiem, co wiem. Obiecuję.

Z niekłamanym podziwem i fascynacją obserwowała, jak zwinnie i szybko zaczął wspinać się na pobliskie, wysokie drzewo. Wykorzystywał każde owinięte wokół pnia pnącze, każde zagłębienie w grubej korze i każdą gałązkę w karkołomnej wspinaczce.

Sądziła, że obydwaj musieli wiedzieć coś więcej o całej tej sytuacji. W końcu chyba nie znaleźli się całkiem przypadkiem w prywatnym ogródku rodziny Hamaru? Z niecierpliwością więc i niejaką obawą, wyczekiwała szczęśliwego i rychłego powrotu chłopaka.

Sama natura wydawała się litować nad położeniem rannego. Lunął deszcz, rzęsistymi strugami przebijając się bez trudu przez baldachim liści nad ich głowami. Wystarczyła tylko chwila, aby przemoczył dziewczynę do suchej nitki, równocześnie jednak zwalniając ją z troski o zdobycie odpowiedniej ilości wody.

Mężczyzna ocknął się, krztusząc się zalewającą mu nos i usta wodą. Poruszył się, unosząc głowę z zagłębienia, jakie utworzyło się pod jego ciężarem w miękkiej ściółce, a potem jęcząc przekręcił się lekko na bok.

Wstała szybko, zdejmując z siebie przemoczoną bluzkę. Z powodzeniem wystarczy jej przecież top, który pod nią nosiła. Natomiast ranny potrzebował jakiegoś okrycia. Widziała jego wcześniejsze skrępowanie i zażenowanie nagością. Skonstruowała więc z bluzki i własnej apaszki coś w rodzaju spódniczki, która od biedy nadawała się do osłonięcia tego, co powinno być zakryte. Dopiero teraz zobaczyła jak wiele różanych cierni tkwiło w nim przez ten cały czas. Zaczęła je delikatnie usuwać, sama będąc tym mocno zawstydzona.

W tej samej chwili z drzewa zeskoczył chłopak.

-Pomóż mi go podnieść i zawiążmy mu to jakoś na biodrach.
-Możesz się podnieść? –zwróciła się do nagiego chłopaka czując, że mimo woli oblewa się rumieńcem. Taktownie odwróciła przy tym wzrok.
-A ty mów, skoro obiecałeś mi jakieś wyjaśnienia.

Hellian 05-11-2008 21:46

- Proszę się opamiętać, młoda damo i odnosić się do mnie z należytym szacunkiem. Mógłbym być pani ojcem! Muszę dowiedzieć się wszystkiego o Bernardo. Od tego zależy zdrowie moje i mojej rodziny. Proszę się opamiętać, bo z tego, co zdążyłem poznać wszyscy możemy być w niebezpieczeństwie.

Była znowu w swoim ciele i znowu słyszała tego faceta. Obcy starzec, który zaczynał znajomość od pouczania jak ma się zachowywać, mimo że to on chciał czegoś od niej i nachodził ją w szpitalu, gdzie jej brat trwał na progu życia i śmierci. Gdyby miała więcej sił opierdoliłaby go zużywając cały swój zapas wulgarnej angielszczyzny. Ale teraz tylko wzruszyła ramionami.
Rozglądała się za Niemcem z jej głowy.
Ktoś uderzył dłonią w ścianę. Obróciła się. Mężczyzna, który to zrobił wyglądał tak kiepsko, że pasował do na wpół obłąkanego głosu z jej głowy. A kiedy poprosił o leki była już pewna.
- Uwe Schmidt? Jestem Carmen. –wyciągnęła do niego rękę, wychodząc przed lekarza.

Thanthien Deadwhite 08-11-2008 18:28

Chłopakowi z Egiptu bez mniejszych problemów udało wejść się na bardzo wysokie drzewo. Był naprawdę wysoko toteż z zasady nie patrzył na dół. Zaczął się rozglądać i zamarł. Nigdzie nie widać było choćby śladów cywilizacji. Ani dymu z kominów, ani świateł, żadnych budynków. Gdyby choć widział jakąś starą leśną ścieżkę wydeptaną przez ludzi, ale nawet czegoś takiego nie było. Byli w środku tropikalnej dżungli. Przez chwilę chłopak zastanawiał się gdzie może być? Brazylia? Może gdzieś w Kongo w Afryce? Madagaskar? Na północy Australii? Ogrom możliwości przytłaczał chłopaka. Ci na dole nie będą zadowoleni z tego, że nie wiem jak ich wydostać. - pomyślał i z trwogą przełknął ślinę.

-A ty mów, skoro obiecałeś mi jakieś wyjaśnienia. - powiedziała sucho Azjatka do chłopaka, gdy tylko zszedł z drzewa. To nie było fair. Uratował jej życie, jej i temu chłopakowi a ona była na niego zła. Postanowiła obarczyć krzyżem jej wybawcę. No tak. - pomyślał - Poniekąd wiem, co teraz czuł Jezus. Choć jego męki były niewypowiedzianie większe. Adnan spojrzał na Seiko i pomógł jej najpierw podnieść nagiego chłopaka. Następnie spuścił głowę i odpowiedział.

- Nie oczekuj ode mnie cudów, bo cudotwórcą nie jestem. Zbyt dużej wiedzy na temat tego, co się dzieje też nie mam. Zacznę może od początku. Nazywam się Adnan Mazuf. Tak jak Ty - zwrócił się do Seiko - mam dar. Wiesz, jakąś specjalną moc, mutacje. Zostałem wysłany do Ciebie, aby Cię uratować. Ciebie i Twojego dziadka. Miałem uratować was przed pewną kobietą, która nazywa się Erica Berchel. Z nieznanych mi powodów, pragnie zabić wszystkich obdarzonych. Wypuściła w tym celu na świat zmodyfikowaną żywność i leki, które zawierały truciznę, działającą tylko na obdarzonych. Ma wielkie wpływy. Nie wiem, czy ta kobieta w czerwieni w Twym domu, to była ona czy nie. Nigdy jej nie widziałem. Znaczy...ani Erici ani tej kobiety u Ciebie. Ten, który mnie wysłał nazywa się Marco. On także jest obdarzony. Uratował mi kiedyś życie i nauczył korzystać z łaski. Tak nazywam nasz dar. Łaska od Boga. Wracając, Marco wysłał mnie żebym was uratował, bo przypuszczał, że Erica będzie chciała was zabić. Ostatnio zamordowywała jakiegoś mężczyznę w Lyonie. Z tego, co powiedział Marco, to znał Twego dziadka, był jego przyjacielem. Był on jednym z niewielu, który oparł się wpływom tej szalonej kobiety. Tyle wiem. Miałem was, to znaczy Ciebie i Twego dziadka przenieść tam gdzie się ukrywamy, czyli do Genewy. A-ale coś poszło nie tak. Nie wiem jak to się stało. Te drzwi nie powinny nas TU zanieść...Nie tu...Nie wiem, gdzie teraz jesteśmy...nie wiem...nie widziałem na drzewie nic poza lasem, nic poza lasem...

Cały monolog chłopaka był chaotyczny przy skierowany tylko do kobiety. Trzęsły mu się ręce, serce waliło jak szalone a policzki płonęły szkarłatnym rumieńcem. Nie umiał opowiedzieć składnie tego wszystkiego, co wiedział, nie był w stanie. Czasem się jąkał a pod koniec łzy napłynęły chłopakowi do oczu, by w końcu spłynąć po policzkach. Zamykał mocno oczy, ale słone łzy i tak znajdowały drogę ujścia na świat zewnętrzny. Zacisnął dłonie aż zbielały mu kłykcie i po krótkiej chwili zaczął szlochać. To, co widział przed chwilą i suchość w głosie kobiety, którą jakby nie patrzeć uratował, to było dla niego za wiele. Łzy zaczęły kapać na ziemie. Na szczęście, nikt tego nie był w stanie zauważyć, gdyż deszcz, który obficie spadł na głowy całej trójki przemaczając ich do suchej nitki, spokojnie zakamuflował łzy.

- Agnus Dei qui tollis peccata mundi miserere nobis - pomodlił się krótko chłopak prosząc swego Boga o zmiłowanie.

Verax 10-11-2008 15:11

Post pisany przy współpracy z Kabaszem
 
Nie wiedział co się z nim dzieje, musiał stracić przytomność i to na jakiś czas.
Nie było wokół chłopaka, czuł tylko aksamit kobiecych rąk, które pieczołowicie dbały o utrzymanie Roberta przy życiu...
Leżąc cały odrętwiały poczuł nagle jak ręce tejże kobiety, zaczęły wyciągać resztki cierni, z wrażliwych miejsc mężczyzny. Tylko zmęczenie i słabe czucie świadomości, nie pozwoliło mu opędzić się od tego żenującego faktu...

Po chwili zaczął padać rzęsiście deszcz, chłodnymi i silnymi strugami, chłodził ciało Roberta. Każda kropla była krokiem w stronę odzyskania świadomości. Kojący chłód wody, która zalewała cały cieniutki i rozmyty widnokrąg studenta. Po chwili zauważył, że chłopak skądś wrócił, Japonka rzuciła do niego zirytowanym tonem kilka słów, których nie dosłyszał i nie potrafił na teraz zrozumieć. Nie musiał długo czekać, naraz został niedelikatnie podniesiony przez chłopaka, poczuł ból przeszywający całe ciało. Z trudem wykrzesał nieco sił, by choć trochę wspomóc wysiłki dwójki nieznajomych. Gdy stanął na chwiejnych nogach, kobieta zawiązała mu jakąś przepaskę na biodrach. Było to cudowne uczucie, a Robert mając świadomość tego, że już nie będzie zmuszony paradować nago mocniej oparł się na własnych nogach i wykorzystując nagły przypływ sił, wygramotał się z uścisku rąk chłopaka i powiedział zdezorientowanym tonem

-Nie, nie trzeba, poradzę sobie ja umiem....- mówił bezskładnie i w myśli miał już tylko jeden plan. Nie podnosząc zażenowanego wzroku, stanął naprzeciw nich i zaciskając pięści skoncentrował się na deszczu, który oblewał całe jego ciało. Jak dobrze by było mieć miękkie i wygodne ubranie, tą myślą żył zmuszając materie wkoło do ślepego posłuszeństwa. Ledwo poczuł lekkie drgnięcie materii wokół, a już stracił moc.
Zmęczenie, zażenowanie a może zdziwienie gapiów nie pozwoliło mu wykorzystać daru... Znowu stracił to o czym tak teraz marzył.

Poczuł ogromny gniew, z trudem złagodził go i przez zaciśnięte zęby wycedził do zdziwionej kobiety i chłopaka
-No tak, nie wiecie o co chodzi...- wypuścił powietrze i już całkiem swobodnie, czasem tylko rzucany dreszczem wywołanym poparzeniami i zalewającym je deszczem kontynuował
-Powinienem się przedstawić mam na imię Robert i nie wiem jak się tu znalazłem- Jeszcze tylko brakuje, abym powiedział "Też jestem Anonimowym alkoholikiem i nie piję już od miesiąca...- I chciałbym wam podziękować, za troskę i opaskę- uśmiechnął się przez łzy do kobiety i wygładził już przemoczoną bluzkę, jak teraz zauważył.
-Spodziewam, się że nie przypadkiem jesteśmy tutaj razem i zapewne też macie moc co nie?- zagaił prosto z mostu Robert i nie czekając na odpowiedź ciągnął wpatrzony w dwójkę ludzi- Ja... ja umiem kontrolować otaczającą mnie materię i jak widzicie, kiepsko mi to idzie, nawet ubrania sobie nie mogę sprawić... - Rozejrzał się i na tyle na ile pozwoliła mu jego aktualna zwinność, pstryknął palcami i zakrzyknął z lekka, po czym znowu zapadł w stan głębokiego skupienia... Sądzę, że przydadzą nam się maczety...

Udało się, poczuł to miłe pyknięcie, odblokowanie i widział jak materia wokół niego zaczyna poruszać się zgodnie z jego wolą, pragnieniami.
Nagle usłyszał śmiech chłopaka i dziewczyna, która będąc na tyle taktowna z trudem go hamowała.
Otworzył oczy i spojrzał przed siebie, leżały przed nim trzy eleganckie drewniane kije... Sam wybuchnął śmiechem, po czym spojrzał na kompanów
-Eeeee- zająknął się- To miały być... eeeemmm maczety, taaaaa. Cóż- chwycił jeden kijek i zaczął mu się przyglądać -Dobre i to, chociaż nie wiem jak to ma się nam teraz przydać...

Przy wtórującym śmiechu kobiety i chłopaka, nagle przed jego oczyma przeleciały mu migawki sprzed utraty przytomności... Ogień, bieg, drzwi...
DRZWI

Słuchaj ... chłopaku!- nie wiedział jak zwrócić się do niego, bo nie znał jego imienia- Czy ty przypadkiem nie sprawiłeś, że te drzwi przeniosły nas tutaj? Potrzebujesz jakiś specjalnych drzwi czy wystarczą ci takie zwykłe? Bo jeśli tak, to mogę coś na to poradzić, stworzyć jakieś drzwi...- zawahał się i dodał- Jeśli mi się uda
Rzucił niedbale kij trzymany w ręce na ziemię, po czym spojrzał z nadzieją na chłopaka.

kabasz 10-11-2008 23:55

Dżungla

Nie bez powodu w języku potocznym wyraźnie osadziło się znaczenie słów „Prawo dżungli” jeśli ktoś choć raz w swoim życiu był w owym miejscu, nawet wynajmując tubylca za przewodnika, nie raz pomyślał jak słabym stworzeniem jest człowiek.

-... Jeśli mi się uda

Kijek odrzucony przez Roberta, uderzył niedbale o pobliski przewalony konar drzewa zabijając przy tym kilka mrówek. Te małe stworzenia w obliczu niebezpieczeństwa są wstanie zjednoczyć się i zaatakować wroga w niecałą minutę. Pech chciał, że najbliżej konaru stała Seiko i to ją obrały za swój cel te małe „niewinne” stworzenia. Męska część grupy pochłonięta rozmową nawet nie zauważyła co zagraża Seiko. Mrówki wykorzystując zwinne kończyny szybko wdrapywały się w coraz wyższe partie ciała kobiety i gdyby nie fakt iż jedna z nich znalazła drogę pod zmoknięty top, na jakąkolwiek reakcję mogłoby być już za późno. Małe stworzenie, chwytnymi pazurkami wbijało się pewnie w delikatną skórę lewej piersi Seiko. Nie było to łatwe zadanie, z każdym oddechem kobiety pierś unosiła się nieznacznie. Nasz mały bohater starał się być delikatny w swej podróży wszakże nie chciał aby niewiasta zorientowała się co do jego zamiarów. Coraz pewniej podążał po półkulistym terenie, przystawał co trochę gdy tylko pierś unosiła się zbyt wysoko a jego pazurki odrywały się od jedwabnej skóry, cierpliwie czekał aż ponownie nastanie chwila w której bezpiecznie będzie mógł udać się w dalszą podróż. Jednak podjęte przez niego środki ostrożności nie zdołały uchronić go od niechybnego końca wędrówki. Czułki owada zadrżały z podniecenia gdy wyczuł zbliżające się niebezpieczeństwo, kończyny zamarły biednej mrówce w bezruchu gdy ręka Seiko powoli zbliżała się do miejsca w którym aktualnie się znajdował. Wilgotna dłoń kobiety podrapała swą pierś czując nieprzyjemne swędzenie, właśnie wtedy owad stracił równowagę, jego kończyny oderwały się od ciepłej skóry Seiko, nie miał innego wyjścia jak wgryźć się swymi drobnymi żuwaczkami w miękką skórę lewej piersi kobiety.


Na ciele kobiety znajdywało się sporo tych małych wrednych paskudztw. Cel miały jeden, wdrapać się jak najwyżej, wejść do gardła i udusić ofiarę. W końcu nie jeden człowiek w historii ludzkości zginął pożarty przez te stworzenia.

Lima

- Niestety, nie znaleźliśmy w miejscu wypadku żadnych rzeczy. Niewiele zostało z auta, miał pan piekielne szczęście iż wyszedł pan z tego żywy i do tego bez większych obrażeń.

Lekarz, nie był w stanie dokończyć rozpoczętej przemowy. Carmen weszła przed niego, przedstawiła się a że Uwe chwilę wcześniej o nią pytał, mężczyzna postanowił dać im trochę wolnej przestrzeni.

- Proszę poczekać zawołam pielęgniarkę powinna za chwilę przynieść jakieś środki uspokajające.

Carmen i Uwe zostali sami, w tym samym czasie Slim bił się z myślami.

- Skoro ten cały Genua mnie wybrał, to chyba to ja powinienem wydawać polecenia a nie jakaś kamienna ważka siedząca w mej głowie ! Czego się tak boisz ? Chyba nie tego, że ten Niemiec zagrozi twojej znajomej psychopatce ?! Ta młoda dama wyglądała, na taką, która potrafi o siebie zadbać. Bez zbędnych ceregieli, powiedz mi o co właściwie chodzi ?! I lepiej się pospiesz może jestem stary, ale nie głupi. Jesteś tylko obserwatorem. Nie możesz mnie kontrolować.

Ważka zamilkła przez chwilą najwyraźniej próbowała przeanalizować zaistniałe fakty.

- Dobrze więc, powiem ci wszystko co wiem. Uważaj jednak, ta wiedza zmieni na zawsze twoje życie.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:57.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172