Tak to rozeszli się do pokojów, które przygotowal Isak Szynberg. Został tylko pan Błażej z panem Klemensem jeszcze na dole...rozmawiali do późna. Jak się okazało pan Witold towarzyszem usarskim jest, a jeśli podpity już pan Klemens nie koloryzował nieco funkcji przyjaciela- to rotmistrzem całey chorągwi!...o panu Michale opowiadał zaś, cięgiem krotochwile z niego czyniąc i przymawiając mu od najgorszych, ale jak zauważył pan Błażej wielkim szacunkiem darzy pan Klemens swojego towarzysza, chociaż wprost tego nie okazywał do chwili, gdy o bitwie pode Kłuszynem, gdzie ramię w ramię walczyli zacząl opowiadać. Łzy nawet napłynęły panu Klemensowi do oczu na to wspomnienie, a opowiadał z taką dumą że aż pan Błażej nie mógł uwierzyć że ci dwaj ciągle skłóceni wydawać by się mogło niecierpiący wręcz swojego towarzystwa ludzie, tak wiele wrogiey krwi współnie przelali i tak wiele własnej oddali w ofierze, jeden za drugiego życie ryzykując... A były to czasy gdy obaj w wojskach komputowych pod hetmanem Żółkiewskim służyli, tamże też poznali pana Witolda- najmężniejszego z żołnierzy, jak powtarzał nieustannie pan Klemens. A cóż w Krakowie? Na to pytanie odrzekł pan Klemens, że do sądu przyjechali jako rękodajni pana Witolda, któren jednego z towarzyszów spod chorągwi usiekł... A było to tak: "Widzisz mości Błażeju- rzekł pan Klemens popijając węgrzyna, którego wdzięczny za czerwońce Józek wyniósł dla gości pod nieobecność Żyda- niejaki Daniłowski...tak, Daniłowski mu było, zaprosił towarzyszów z chorągwiey na biesiadę, a jako my z imć Michałem w taborze byli, ja jak wiesz z racji żem w towarzystwie pancernym, a pan Michał wachmistrzem mianowan niedawno jeszcze obowiązków jako-takich nie miał, tedy zaproszono i nas jako dobrych przyjaciół Witolda. Podpilim my zacnie! Udane to było spotkanie, bo i gorzałki Daniłowski nie szczędził, pewnikiem jakowąś miał okazyią do radości, chociaż jaką to nie wiem bom nie wypytywał... ale jakoś przed północą udane być przestało, a to z tego powodu że Daniłowski począł niektórym żołnierzom z towarzystwa przymawiać, a niektórych wprost obrażać, co z początku puszczano mimo uszu jako pijacką fanaberyią, której nie można brać na poważnie. Jednak jeśli kto jako gospodarz za ucztę zaprasza i pod własnym dachem zaczyna gościom urągać, toż to nie przystoi przecież! Nawet podpitemu! Dlatego wielu z towarzystwa poczęło ode stoła wstawać i wychodzić, tako i my zrobili. Gdy u drzwi już będąc słyszym za plecami: a tam mości Witoldzie już wychodzicie?- tak za nami Daniłowski mordę piłuje. Witold jako że prowokować go nie chciał, odrzekł ino w gładkie słowa: Dziękujemy za gościnę, ale na nas już czas. I wyszliśmy. A za nami wylazł łotr Daniłowski. I dalej, szarpać pana Witolda za poły ode żupana: Nie wychodzicie ptaszki- tak rzecze- póki ja Daniłowski, usarz nie pozwolę! Wszyscy my tu spode jednego znaku!- odpowiedział roztropnie Witold. A musisz mości panie przyjacielu wiedzieć, że Witold to człek wielce rozumny i roztropny, bo mimo że zapit nie gorzey od innych to kłopotów nie chciał zaczynać. Ale ten cały Daniłowski tako jak lazł, tak lezie na nami jak jaki głodny pies, a szczeka pyskiem na wszystkie strony, widno już że otwarcie okazyi z panem Witoldem szuka. Jeśli masz pan jaką urazę do mnie- przystanął wtedy Witold- panie Daniłowski, to jutro jak trzeźwym będziesz i powtórzysz coś powiedział, pola ci dam, a dzisiaj się prześpij, boś pijan. I chciał już Witold iść w swoją stronę, jak tu nagle Daniłowski o szablę woła, bo bez szabli był. Mówi mu tedy Michał: Daniłowski! Wieprzu nieczysty! a uspokójcież się bo terminy nam na kark ściągniesz! - tak mu mówi. Bo wiedz mości Błażeju, że tumultów żadnych w obozie wszczynać nie wolno pod karą gardła. A tamten nic jeno szabli i szabli. Co się później działo...wiedz tylko panie Błażeju że ten opój w końcu szablę dostał i zważ sobie, doskoczył podstępnie tnąc pana Witolda, gdy ten plecami był odwrócon! Boska tam jednak była interwencyia, bo w ostatnim momencie Witold się spostrzegł i nie mogąc dłużej walki zwłóczyć ciął Daniłowskiego przez pysk, ale tak niefortunnie że ten legł bez ducha sztywny jak kłoda! Ot! i cała historyia- pociągnął pan Klemens węgrzyna- a teraz musim się do sądu tarabanić żeby za niewinność Witolda poświadczyć że ten broniąc się, tego całego, niech z nim tam teraz diabli piją, Daniłowskiego rozłożył. Jak się dalej okazało, Daniłowski nie podlegał pod juryzdykcyą wojskową, bo jakiś tam urząd ziemski sprawował, dlatego w obozie przede panem wojewodą Janem Ossolińskim musielim się z zajścia wytłumaczyć i udać się do Krakowa przed sąd." Rozmawiali jeszcze, aż za stołem obu sen zmorzył...i posnęli... ... Nazajutrz zbudził się pan Błażej tak jak zasnął przy stole zbudzony chrapaniem pana Klemensa, śpiącego jeszcze obok. Czuł pan Błażej wszystkie kości, a grzbiet bolał go tak jakby kto mu przejchał po nim solidnym kijem, bo chociaż wiele razy tak spać mu się zdarzało to przecież niemal rok spędził w gospodarstwie sypiając pod pierzynami w łóżku, przez co wytrzymałość na trudy karczemnych pijatyk zatracił. Zaszumiało panu Błażejowi we łbie i wtedy dopiero poczuł chłód zimnego pomieszczenia. Ogień w kominku już dawno zgasł, a słońce dopiero leniwie wychylało się zza horyzontu. Wszędzie wokół panowała cisza przerywany tylko pochrapywaniem pan Klemensa i dźwiękami dobiegającymi od ulicy na której życie zaczynało wracać do swojego zwyczajnego gwarnego biegu. |
Wstałem od ławy za łeb się trzymayąc. Jęknąłem z cicha. Drugą ręką krzyż chwyciłem. Spod powiek sklejonych, wzrokiem flaszkę jakowąś wyłowiłem. Nie zastanawiając się pociągnąłem z niej. Resztki trunku po żołądku się rozlały. Mości Klemensie. Mości Klemensie! - krzyczałem, starając się kozaka dobudzić. |
-Co to? co się dzieje na Boga?- trzymający głowę na stole pan Klemens otwarł jedną powiekę- nie wrzeszcz tak waść, bo mi łeb wysadzisz- wyszeptał-...co tu tak mokro? Podniósł się, gdy spostrzegł że jego głowa tkwi w kałuży wina rozlanego na stole. -Toś chyba tu wczoraj wesoło było- dodał ocierając czuprynę z wina- brr-wzdrygnął się i narzucił na plecy delię leżącą na ławie- ale ziąb, rozpalcież no tu ognia bo pomarzniemy!- krzyknął. Po chwili uchyliły się drzwi od kanciapy przy schodach, wybiegł zza nich Józek w samej tylko sukni nocnej i narzuconym na ramiona kozim armaniaku. Pokłonił się grzecznie i szybko zaczął uwijać się przy kominku rozpalając ogień. - Podasz nam co do zjedzenia i obudzisz naszych towarzyszów, a później zaprowadzisz do Metery- powiedział pan Klemens do parobka. -Sie wie panie dobrodzieju- odrzekł tamten wkładając szczapę drewna do kominka. Powstawali wszyscy i poczęli powoli schodzić na dół witając się zasiedali do stołów gdzie już stały półmiski z kiełbasą, grochem i chlebem. Jak zaspani na dół zeszli tak natychmiast ten widok ich rozbudził i wszyscy zaczęli smacznie jeść, rozmawiając przy tem. - Mości panowie- rzekł pan Witold sięgający właśnie po kawaek chleba- a gdzież pan Michał? Jeszcze nie wstał? Wtem po schodach zbiegł Józek. - Pan biją i nie chcą wstać!-krzyknął- ledwom uskoczył że przez gębę nie zebrać- dodał. -Zawsze są z nim takie problemy- pokręcił głową pan Klemens- pójdę go zbudzić. -Kiedy to umyśliłeś wychodzić panie Błażeju?- spytał Witold przepuszczając pana Klemensa. |
Jak najszybciej panie bracie. - odparłem łychą groch zagarniając. Choć i wizyta u tego Kozaka, pewno będzie jeno kolejnym popasem. Wszak jeno kiep, po machlojstwie, tak długo w jednym miejscu by zostawał. |
-Racja, racja- odparł Witold- a do tego sam Kraków wielki, że jak igły w stogu siana szukać. Lecz cóż tedy innego miałbyś robić? |
Po pewnym czasie i ja zszedłem do Błażeja i nowo poznałych mi szlachciców. Witam Panów braci! Jakże się spało? Bom ja dawno już taki rześki po nocy nie byłem. Wygodne tu w karczmie posłania macie! To kiedy wyruszamy na Kraków wielki, szukać, jak to ujął szanowny Pan Witold, tej igły w stogu siana? - Zapytałem |
Niech no tylko pan Klemens mości Michała dobudzi i do nas sprowadzi. - odparłem. No a potem, niech się dzieje wola Nieba, wszak bez Boskiej pomocy, pierwej ową igłę w stogu siana odnajdziemy niźli tą szelmę Skorczyńskiego. |
-Witajcież mości panowie!- zakrzyknął schodzący po schodach pan Michał- alem się wyspał jak bóbr! Uściskał każdego z osobna. - O!- zauważył stół zastawiony jedzeniem- takie dobro, takie dobro- mruknął jakby do siebie po czym usiadł i zaczął nakładać sobie w półmisek kawałki kiełbasy- To już widzę czemu mnie zbudzić- oblizał palce- nie chcieliście. -Sameś waść jak ten knur w barłogu leżał- odparł pan Klemens, który także właśnie zszedł na dół- ledwom cię dobudził. - Nic to- wtrącił się pan Witold szybko żeby spodziewaną kłótnie zażegnać- siadajmy tedy wszyscy i jedzmy. - Jedzmy, jedzmy- powtórzył pan Michał. Po jakimś czasie smacznie posileni postanowili udać się wreszcie do Matery... |
Widzę, że syci wszyscy. - rzuciłem wstając. Józku! Konie okulbacz! A chyżo! Ruszamy do tego Kozaka! |
Puk, puk... ... Puk, puk... Pan Jacek zbudził się. Puk, puk... - Mopanku wstawajcie- zza drzwi dobiegł przytłumiony głos. Wstawajcie szybko! |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:55. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0