Kiti zobaczyła nagle nadbiegającego dwarfa i odetchnęła z ulgą. - KALL.....EEEEEHHHH!!! – o ile najpierw zawołała wesoło, potem wrzasnęła wściekle. - Mam piffko! Kiti miała ochotę złapać beczułkę i roztrzaskać ją na głowie dwrfa, która wydawała się wręcz stworzona do tego[odpowiednio wysoko nawet była dla elfki] ale nie zdążyła bo drugi dwarf rzucił się na beczułkę pierwszy. - Cięgnie swój do swego – westchnęła. – MÓJ ŁUK!?– wyrwała zdumionemu dwarfowi swój łuk. – Dałeś go KRASNOLUDOWI!? – okrzyczała Amadeusza. – Jestem elfką!!! Elfką!!! – wskazała na siebie. – Elf... – zamrugała ze słodką minką. - ...krasnolud! – wskazała na Kall`eha, który akurat beknął. – ELFICKI łuk!!! – wskazała na swój łuk i znów na siebie. (MG nie mógł się powstrzymać i napisał ten słynny fragment znany skadinąd). - Nie podoba mi się tu, śmigajmy stąd, byle szybko – zjawił się Sachet. - Ale przecież nie przyszliśmy tu po to, żeby stad tak po prostu śmigać!!! – jęknęła Kiti. - I co stało się z Blackerem i Lunarem!? Spojrzała na Lona. - Twoja żona zaplanowała ten zamach na ciebie! – powiedziała poważnie. – Znaleźliśmy list...!!! Kto go ma!? Pokażcie mu ten list! – rozejrzała się po towarzyszach. – Nie martw się, pomożemy ci, nie pozwolimy cię skrzywdzić! Widzisz, potrzebujemy twojej pomocy! Potrzebujemy alchemika! Żeby zidentyfikował dla nas dziwną substancję – wyjęła z kieszeni zielone kryształki. – Wiesz co to!? |
Leczenie szalchcica w bieli nic nie dało - widać wypełnił już swoje przeznaczenie i mógł się zjednać w płomieniami w Panu. Oby w przyszłym życiu miał więcej szczęścia niż w obecnym. Paskudną sprawą było, że nie miał nawet czasu odmówić ostatniego błogosławieństwa, ale przeciwnik uciekał. Choć zamachowiec miał przewagę czasu, to Blacker przynajmniej nie musiał przepychać się przez tłumy stojącej wszędzie szlachty. Niezależnie od pozycji strach zawsze jest taki sam, a niewiele osób jest na tyle głupich by stawać na drodze rozpędzonemu kapłanowi z garłaczem. Wpadł po schodach na piętro i nie widząc nikogo rzucił się od razu na balkon. Tak jak się domyślał! To właśnie tędy uciekał zamaskowany! Miał znaczną przewagę, właśnie przeskakiwał przez mur. Nie było czasu więc Blacker podrzucił garłacz i wystrzelił. Przeciwnik tuż po strzale znalazł się z drugiej strony muru. Pytaniem było, czy trafił Gdyby przysłowie ,,człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi" było prawdą, to tamten powinien właśnie umierać długo i boleśnie. Wątpliwym było jednak, by Pan zaprzątał swój doskonały umysł takimi sprawami jak chmara pocisków z garłacza czy obrażona duma kapłana. I choć Bóg był wszechobecny nieciekawie musiałby mieć w trakcie bitwy, gdy obie strzony używały broni palnej. Szczęśliwie pozostawała jeszcze nadzieja, że Pan dobrze poprowadził jego rękę. Teraz jednak schował garłacz, ruszył pędem w stronę muru i przesadził go na drugą stronę, w momencie lądowania wyszarpując z pochwy rapier Jeżeli zamachowiec był ciężko ranny Blacker miał zamiar rozbroić go, związać tak jak zwykle czyni się to przed torturami inkwizycji i dopiero uleczyć. Jeżeli dalej uciekał to ruszy za nim w pogoń. Jeśli natomiast zgubi ślad, wróci do rezydencji przez bramę główną (na pytanie strażników, jeśli go zaczepią odpowie ,,Idę oddać ostatnią przysługę umarłym. Przecież mówiłem, że będzie tam potrzebny kapłan, czyż nie?) |
"Postac w plaszczu przeskakujaca przez ogrodzenie... To nikt z naszej grupy wiec ktos inny komu plany konspiracyjne leza na zoladku wraz z punktowym zatruciem olowiem... tu chyba sie juz na niewiele zdam" To mowiac puscil sie truchtem za ofiara... jest ranna, wyrazny zapach krwi, potu i prochu nie da sie po prostu zgubic... a nawet gdyby wybrac sie na krotki dystans do tego jegomoscia jest zbyt ranny by sie czesto ogladac za siebie. Nie mniej Lunar decyduje sie na srednia odleglosc i nie traci ofiary ze wzroku, choc nie podchodzi zbyt blisko... lustro kaluzy w ktorym jak w obrazie widac lekko znieksztalcone nocne niebo i ksiezyc, woda skapujac z rynien i tworzac wlasne mozolne sciezki wysuje senny wizerunek gorszych alejek. Kubly ze smieciami... zdechly ptak pokryty robactwem... niemalze rusza sie swym nowym zyciem... wszystko tworzy kwiatowa kompozycje ozdobiona cuchnacymi odchodami i jakas zapomniana kolacja zalana zbyt duza iloscia alkocholu... mezczynza wciaz przemyka... stara sie oddalic... czuje sie wciaz zagrozony... uwiera go olowiany paciorek a padlinozercze szczury juz sznurkiem depcza mu po pietach... "jestes moj..." oczy Lunara zablysly zlowrogo w mroku kolejnych uliczek podkreslone linia bialych klow "tylko moj..." |
Ulfger, Kiti, Amadeusz, Sachet, Kall`eh; Spotykacie się w holu głównym, zdemolowanym po przyjęciu. Część stołów jest poprzewracana, krzesła leżą, instrumenty powywracane, orkiestra wyparowała, podłoga mazana rozdeptanym żarciem, potłuczona zastawa chrzęści pod butami. Lon, zdezorientowany zupelnie, stojącprzy kiti miga wzrokiem po waszych twarzach. - Co tu się dzieje?! Czy ktoś zechce w końcu mi to wszystko wyjaśnić?! Mój dom!!! – rozejrzał się ze zgrozą. Kiti wyjaśnia, że madame Vendyk planowała zamach. Lon milczy w zdumieniu, nie jest to jednak zdumienia, jakiego byście oczekiwali. - List...? Pokażcie... Lon czyta z kamienną twarzą. - To nie jej pismo. Co nie znaczy, że nie podyktowała tego komuś... Lucjusz...? Zerknął na ciało leżące pod schodami. - Skoro.... on był po jej stronie...? Dłuższa chwila ciszy. – Nie martw się, pomożemy ci, nie pozwolimy cię skrzywdzić! – To pocieszające, pani, ale... kim wy właściwie jesteście i co robicie w moim domu?! Nie przypominam sobie, abym was zapraszał... Wybacz, to zabrzmiało pretensjonalnie, jestem zaś pełen wdzięczności za wasza odwagę – pocałował cię w rękę. – Madame Kiti. – Widzisz, potrzebujemy twojej pomocy! Potrzebujemy alchemika! Żeby zidentyfikował dla nas dziwną substancję – wyjęła z kieszeni zielone kryształki. – Wiesz co to!? Lon zerknął na kamyczki. - Nie mam pojęcia co to – rzucił, odwracając nerwowo wzrok. - ....Panie...? – spojrzał znacząco na Kall`eha i beczułkę piwa pod jego pachą. – Czy... godzi się tak...?! Kall`eh wyjaśnia, że to zaplata za dezynfekcję piwniczki. - Dezyn...?! – oczy Lona zrobiły się wielkie jak talerze. Robaki, wyjaśniasz. Wielki wij-piłka. - Zaraz... jak tu weszliście...?! – Lon zmarszczył gniewnie brwi, spoglądając na ubranie Kall`eha i Sacheta. – Ugh.... – powachlował się i odwrócił głowę. - Od strony... piwnicy...?! Weszliście tu przez kanały, prawda...? Właściwie, po co...uhh... pytam... Przecież to widać i czuć... Czy... Musimy natychmiast zejść do piwnicy! – rzucił nagle. Zdumieni, podprowadziliście go wzrokiem, kiedy pobiegł korytarzem. No to za nim. Lon wymownie spojrzał na wywarzone drzwiczki i ostrożnie zajrzał do spiżarni. Wielki robak, ubabrany zieloną mazią, podziurawiony i wybebeszony mieczem Baybarsa, leżał wykręcony wzdłuż całej zmasakrowanej spiżarni. - Coście narobili?! – jęknął Lon. Westchnął, rozejrzał się gorączkowo i poprosił błagalnie: - Trzeba natychmiast zniszczyć to truchło! Proszę, pomóżcie mi się go pozbyć!!! W szoku milczeliście. Lon sprawiał wrażenie kogoś, kogo wielkie wije w piwnicy wcale nie dziwią ani nie przerażają. - Proszę, nikt nie może tego zobaczyć! – szepnął Lon. – Pomóżcie mi to zlikwidować zanim ktoś tu zajrzy, a ja pomogę wam! – skinął głową na zielone kamyczki w dłoni Kiti. Blacker; Zwiewa, tchórz!!! Za nim!!! Ee....?! Zerkasz w dół z balkonu. Szlag!!! Skaczemy... Ska... gah!!! Nie czujesz się dobrze na myśl o złamanej nodze, a zdaje ci się, że jeśli spróbujesz zejść po murze, potrwa to za długo. Za długo byłbyś wystawiony na ewentualną zemstę ze strony zamachowca, który wcale mógł nie oberwać! Wściekły, zawracasz i gnasz przez korytarz, w dół schodami... A gdzie reszta? Lon, Kiti, Amadeusz…? Wybiegasz do ogrodu. Przystajesz przy bramie z rapierem w dłoni, zasapany i zmachany. Ślady krwi na bruku migoczą w słabym świetle latarni. Pędzisz za róg muru. Pusto. Szlag!!! Zwiał?! Miał na to czas, ale... Huh...? Przykucasz, by lepiej przyjrzeć się śladom krwi na ulicy. Tropy wilka...?! [media]http://www.searchingwolf.com/howl.wav[/media] To Lunar! Poznałeś jego głos! Biegniesz tam, skąd doszło wycie wilka. Lunar; Za nim! Zapach krwi jest tak wyrazisty, że nie masz szans zgubić tropu! Jesteś za szybki dla człowieka, zwłaszcza rannego. Jako wilk możesz biec długo, bez przerwy, nie męcząc się wcale. Trop prowadzi krętymi uliczkami pogrążonymi w mroku. Kończy się przy drzwiach. Spoglądasz w górę. Khapa-Meaning door in Newari by ~kingshrestha on deviantART Świątynia... * * * Cały czas za mną biegł. Wilk w mieście? Głodny...? Zwabiła go krew? Wątpię. * * * Lunar; Nie masz pomysłu jak otworzyć wielkie drzwi i czy w ogóle powinieneś tam wchodzić. Węszysz przy drzwiach, kiedy nagle słyszysz ciche kroki za sobą. - No i co teraz przyjacielu? Co mam z Tobą zrobić? Postawić na Twą Wolną Wolę? – mężczyzna spojrzał na ciebie i odezwał się cichym, spokojnym głosem. – Nie mam niestety kiełbasy, żeby Cię przekupić, ale przy najbliższej okazji jakąś Ci załatwię. O ile oczywiście kiełbasa Cię interesuje. Mężczyzna uklęknął przed tobą i zajrzał ci głęboko w oczy, wystawiając przyjaźnie lewa rękę w twoim kierunku. Nie wykonywał gwałtownych ruchów nie dawał niepotrzebnych pretekstów do ataku, czy też równie niemądrych zabiegów. - No chodź, ja też nie gryzę. Blacker; Zmachany, przystanąłeś na małym placu. Cholera! I gdzie dalej?! Wycie wilka ucichło, zgubiłeś trop! |
Chwilowy uśmiech szybko zgasł, gdyż Kiti spojrzała na niego jak na morderce jej nienarodzonych dzieci. Nie wiedząc czemu zaczął się bać o beczułkę. Dziwna sprawa, ale złapał antałek w dwie ręce gdy elfka zaczęła się zbliżać. Odetchnął z ulgą gdy ta zabrała mu Tylko łuk. Zresztą jej własny. Umorusany był w różnościach nie wiadomego pochodzenia. No w końcu Kall'eh nie przyleciał tu na czarodziejskim dywanie tylko musiał brodzić w kanałach. I do tego jeszcze wij. Przez twarz dwarfa przeleciał grymas, ni to zgrozy, ni to zniesmaczenia. Jeszcze ten cały jegomość w niegdyś zapewne białym stroju zaczął się czepiać. Że nie godzi się czy coś tam. No jak się nie godzi, jak sama gościnność nakazuje poczęstunku? -Mości, tamoj w spichrzu macie niezgorsza robactwo. Alem bym się ni strachał ich. Dezynsekcje żem zrobił. - mówiąc to ukłonił się ładnie, na tyle ile potrafił. - Dezyn...?! – oczy Lona zrobiły się wielkie jak talerze. - nu robaki. - Krasnolud położył antałek pod nogami i rozłożył ramiona na pełną szerokość. - Ło, taki Ło. Albo muże bardziejszy. Wij, się rozumie. -[...]Musimy natychmiast zejść do piwnicy! – rzucił nagle Lon. Kall'ehowi nie spodobało się to w najmniejszym stopniu. - Pierunie kulisty! - warknął częstując kompanów piwem - mata napijta się. Widzę, że my ni skonczyly. Ruszył za Lonem. Schody te przeklęte schody. Narazie nie myślał o zielonym krysztale. Lon powiedział, że nie wie co to jest. Natomiast nie było to przekonujące. Krasnolud miał jeszcze cierpliwość. Ranek się zbliżał dużymi krokami. Ale jeszcze chwila czasu była. Jedno wiedział natomiast na pewno. Ni mużemy pożegnać się bez odpowiedzi. I znowu drzwi, schody, potem znowu drzwi i schody. Spiżarnia. - Coście narobili?! – jęknął Lon. - Ni no ja go zaraz... - zdenerwował się Kall'eh. No bo on tu dba o bezpieczeństwo a tu zaraz zaczną się go czepiać. Zmarszczył brwi. - Fooch!!... - Warknął i odwrócił się od Lona plecami. Jak małe dziecko złożył ręce na baryłce, podniósł głowę do góry z tym wyrazem na twarzy. "Mam cie w dupie." - ni tknę nawet paluchem, póty nie łotrzymamy wyjaśnień i póty mienia ni przeprosis. |
- Faktycznie – Kiti otrzepała się zaciągnąwszy się zapachem kanałów bijącym od kompanów. Lon pobiegł do piwnicy gdzie leżał ogromny robal! - O rany ale szkodnik! – Kiti wybałuszyła oczy. – Czy to jakaś odmiana rybika albo stonogi!? Lon powiedział że nie wie nieco kamyczkach, ale Kiti miała przeczucie że on coś ukrywał. Widok wija tez bardziej go rozzłościł niż zdziwił, podejrzane! - Coście narobili?! – jęknął Lon. - Trzeba natychmiast zniszczyć to truchło! Proszę, pomóżcie mi się go pozbyć!!! - Czy nie ważniejsi są teraz zamachowcy? – spytała elfka. – Nie wiadomo, może oni nadal się tu gdzieś czają na ciebie! - Proszę, nikt nie może tego zobaczyć! - Rozumiem, że widok takiego robaka w spiżarni byłby skandalem, ale czy to na pewno nie możne poczekać!? - Pomóżcie mi to zlikwidować zanim ktoś tu zajrzy, a ja pomogę wam! Podejrzane. Lon najwyraźniej coś ukrywał! Ale skoro obiecał pomóc... - Dobra, jak to stąd usunąć!? – Kiti zerknęła na kompanów. – Wyście to tu przytachali to teraz pomóżcie się tego świństwa pozbyć! Zapaćkało wszystko wokół na zielono, fuuuj, cuchnie! Magia Kiti na nic się nie zda. Mgła ukryłaby to coś tylko na chwilę. - Lon, a jeśli zaciągniemy to z powrotem do tych kanałów czy skąd to przyszło, może być? Spojrzała na oba dwarfy. - No, wy wyglądacie na prawdziwych, silnych mężczyzn krasnoludów znaczy i chyba nie boicie się robaków... macie jakiś pomysł? Zaciągniemy to z powrotem w kanały? Mam pomysł! – szepnęła. – Mogłabym ewentualnie zamienić się w wilka, i wtedy mogłabym zamrozić podłogę, po lodzie powinno się to łatwo przeciągnąć w kanały! Tylko nie wiem co Lon na to, chyba nie powinien widzieć mojej przemiany... ktoś ma pomysł? |
- I co stało się z Blackerem i Lunarem!? - jęknęła Kiti. - No właśnie co się stało z Blackerem? - Nieco zniecierpliwiony krasnolud zaczął podejrzliwie patrzeć na elfią "ochroniarkę". W tym momęcie Kiti zaczęła tłumaczyć panu domu coś na temat zamachu. Zamach? W co ja się wplątuję? Tego nie było w umowie! Wychodzę! Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia. Lecz kątem oka zauważył jednak coś co przykuło jego uwagę i nie pozwolił wyjść z rezydencji. Elfka wyciągnęła jakieś zielone kamyki, kropla w kroplę takie same jakie pozostały po feralnym wypadku na szlaku. Kawałki Kryształu-bomby. - Ty! Ja też coś takiego mam! - spojrzał pod pachę gdzie winna być torba. Lecz niestety torba spoczywa w strzępach na gościńcu - Albo jednak miałem. To coś wybuchło mi w torbie! Jeśli to było twoja sprawka to wisisz mi skórzaną torbę! Ej gdzie uciekacie?! Do kanałów? Czekać no tu na mnie! Ja sprinterem nie jestem! - krzyczał w oddali za znikającymi postaciami w kanałach. Zbiegł za nimi o mało się nie wywracając. O mało. W ostatniej chwili złapał równowagę i zszedł na sam dół. W piwniczce zobaczył truchło zdechłego wija. Ogromnego wija. - O Machrusie przenajsłodszy. Co to za cholerstwo? - Coście narobili?! – jęknął Lon. Westchnął, rozejrzał się gorączkowo i poprosił błagalnie: - Trzeba natychmiast zniszczyć to truchło! Proszę, pomóżcie mi się go pozbyć!!! - Ale co to jest ja się pytam? A raczej co to tu robi bo co to jest to jednak wim. W kopalni jednego takiego spotkaliśmy kiedyś z tatkiem to na toporach roznieśliśmy. - Proszę, nikt nie może tego zobaczyć! – szepnął Lon. – Pomóżcie mi to zlikwidować zanim ktoś tu zajrzy, a ja pomogę wam! – skinął głową na zielone kamyczki w dłoni Kiti. - No to ja proponuje rozciachać i zakonserwować. Ewentualnie ukisić! Może co dobrego z tego wyjdzie? Kto wi? - odrzekł, ochoczo unosząc topór i szykując się do "kulinarnego" przedstawienia. Dobra, jak to stąd usunąć!? – Kiti zerknęła na kompanów. – Wyście to tu przytachali to teraz pomóżcie się tego świństwa pozbyć! Zapaćkało wszystko wokół na zielono, fuuuj, cuchnie! - Lon, a jeśli zaciągniemy to z powrotem do tych kanałów czy skąd to przyszło, może być? Spojrzała na oba dwarfy. - No, wy wyglądacie na prawdziwych, silnych mężczyzn krasnoludów znaczy i chyba nie boicie się robaków... macie jakiś pomysł? Zaciągniemy to z powrotem w kanały? Mam pomysł! – szepnęła. – Mogłabym ewentualnie zamienić się w wilka, i wtedy mogłabym zamrozić podłogę, po lodzie powinno się to łatwo przeciągnąć w kanały! Tylko nie wiem co Lon na to, chyba nie powinien widzieć mojej przemiany... ktoś ma pomysł? - Zaciągnąć w kanały? Tyle mięska się zmarnuje! No ale jeśli trza szybko to można i tak. Ale o jakiego wilka chodzi i jaką przemiane? - Ostatnie zdanie powiedział szepcąc do Kiti zupełnie nic nie rozumiejąc... (Ulfger nie wie jeszcze że jest w klątwie gdyż przespał swą przemianę) |
Nie dość, że musiał się czołgać, nie dość że do niego strzelali, nie dość że posądzono go o zabójstwo, wycierano sobie nim gęby, to jeszcze teraz opieprzano go za to że zgubił jakiś kawałek patyka z przyczepioną doń nitką. Kiti wrzeszcząc ruszyła na niego czerwona i z nożem w ręku. Bard zbladł. Pamiętał, że zanim opuścił w zorganizowanym pośpiechu ten lokal, elfka wskazywała swoją postawą stan upojenia. Teraz nie dość, że była upojona, była jeszcze wściekła i miała ostre narzędzie w rękach. Pięknych rękach. - Ale o co chodzi? Amadeusz zamknął oczy w oczekiwaniu na pchniecie. Coś targnęło nim, ręce wykręciły się do granic możliwości.... i nagle sznur pękł. Pękł? Został przecięty. W ostatniej chwili bersekerski szał elfki ustąpił pola rozsądkowi i słabości do barda. Cóż, słabości zdecydowanie zasłużonej. Amadeusz został oswobodzony. Upaćkany w błocie, wymarznięty, jak się okazało nie wyglądał wcale najgorzej. Obok Kiti pojawił się Kall’eh, oraz jeszcze jeden przedstawiciel karzełkowatego rodu. Brodata nacja miała to do siebie, że w przypadku nieoczekiwanych spotkań zawsze była w stanie zorganizować sobie jakoś antałek piwa. Tak też było i w tym przypadku. Dwarf zaczęły raczyć się alkoholem, tymczasem Kiti zagadnęła do Lona. Zdawała się być o dziwo trzeźwa, zdawała się o dziwo rozsądnie podchodzić do tematu. Zadziwiająca niewiasta. Jakim to sposobem tak szybko poradziła sobie z pijacką bolączką? Nie ważnym było to teraz, bard jednak obiecywał sobie, ze koniecznie będzie musiał o to późnej zapyta. Lon zapoznał się z posiadanymi przez nich dokumentami, nie zdziwiły go one. Tak jakby się wszystkiego spodziewał. Hm... dziwne. Czy jeśli przyjmujesz do wiadomości fakt, ze ktoś czyha na twoje życie to organizujesz taką bipkę? Nie ważne. Amadeusz, pociągnięty przez Kiti już podążał schodami do piwnicy. - AAAAAAAAA Wyrwało się z ust barda gdy zobaczył wija. Co to za ścierwo? Czy to jeszcze żyje? Nie całe szczęście! Co tu tak śmierdzi? Lon prosił o usunięcie tego... czegoś z piwnicy. Obiecywał pomoc. Cóż nie pozostało nic innego jak tylko zabrać się do roboty. Może nie była to przyjemna robota, tym niemniej bard nie raz już musiał się w gównie nurzać. Tak, tak. Czasy studenckie nie zawsze napawają człowieka dumną. Jakoś na chleb trzeba zarobić przeca prawda? Ignorując krasnoludy i Kiti, tak samo jak i zignorowali oni jego, zakazał rękawy i podszedł do Wijowego ścierwa. Zanim dotknął pancerza, pomacał go najpierw patykiem. Sprawdzć chciał czy aby nie ma on niczego żrącego w sobie. Wiedział że niektóre paskudztwa potrafią być niebezpieczne nawet po śmierci. Jakie dokładnie pojęcia nie miał... ale jakieś na pewno. Gdy okazało się, że fachowa ocena patykiem nie dała żadnych rezultatów. Amadeusz pochylił się nad robalem i nie bacząc na rozchodzący się smród ( a w połączeniu z wypitym winem skłaniał on tylko do jednego) zaczął metodycznie, kawałek po kawałku przesuwać go w kierunku drzwi. Drzwi? W kierunku togo co z nich zostało. – Mości Panowie. Pomożecie? |
Lunar merda ogonem jak przystalo na przyzwoicie tresowanego psa, po czym podchodzi do mezczyzny. "Zwierzeta... one sa takie proste, kiedy chca ci zrobic krzywde warcza, kiedy chca bys je glaskal merdaja ogonem... z ich reakcji latwo odczytac intencje, nie skarzone czlowieczenstwem w tym najgorszym rozumieniu..." "dlatego tez on sie nie bedzie spodziewal... radosny psiak podchodzacy na krotki dystans i nagle wyskakujacy do twarzy z checia zrobienia krzywdy..." "swiat dzieli sie na przyjaciol i wrogow... ciebie moj nieznajomy... nie ma w tej pierwszej grupie..." Lunar podchodzi na dystans i "caluje" swa ofiare... w wykonaniu wilka wyglada to tak, iz doskakujac do twarzy przekrzywia glowe tak by byl w stanie siegnac klami glegoko w policzki, po czym swym ciezarem i szarpnieciem rozrywa makabrycznie skore... zaskoczenie bylo tu kluczowe gdyz ofiara obawiajaca sie czworonoga staje wysoko na swych tylnich konczynach oddalajac glowe od napastnika i oslania sie rekami... "latwiej sie zyje bez jednej reki niz bez jednej glowy" po ataku Lunar odskakuje od ofiary i o ile wszystko poszlo po mysli umyka poza zasieg zszokowanego mezczyzny i wyje by sprowadzic w to miejsce inne osoby "to potwierdzi historyjke z wilkolakami... i jesli Amadeusz ma jeszcze jakies nieprzyjemnosci powinno troche pomoc... pozatym ciezko mu bedzie teraz sie ukryc... znam jego zapach i smak... tego nie pozbedzie sie szybko" (jesli pierwszy atak nie poskutkuje Lunar bedzie probowal wyraznie uszkodzic ofiare, ale nie zabic po czym umknac i zawyc by strach tak bliskiego towarzystwa wilkow nie pozostal zapomnianym w tej okolicy, i szybko dotarl do straznikow jacy przetrzymywali "Sluge poezji" XD ) |
- Ty! Ja też coś takiego mam! - CO!? Krasnal też takie coś ma!? - Pokaż!!! Takie same!? Skąd to wziąłeś!? Czy... – elfka zająknęła się. – Czy ty też... No wiesz...? - Ale o jakiego wilka chodzi i jaką przemianę? - Ostatnie zdanie powiedział szepcąc do Kiti zupełnie nic nie rozumiejąc... - Wiec ty nie...!? – westchnęła. – Wiec dlaczego my tak!? Spojrzała na zdumionego dwarfa i resztę drużyny. - Kurcze, może to wcale nie wina tych kryształków!? Widzisz, odkąd zetknęliśmy się z kulą wypełnioną tymi kryształkami, dniami zamieniamy się w wilki – szepnęła do dwarfa. – Ale zachowujemy swój umysł, więc nie musisz się nas bać, knypku! :-P – uśmiechnęła się i zachichotała. Amadeusz zaczął tykać wija patykiem. Kiti była w szoku (skąd on wziął patyk!?). Amadeusz tymczasem złapał wija za nogę i zaczął go ciągnąć. Wyglądało to parodyjnie, jak drobniutki bard mocował się z wielkim robalem. Co on sobie wyobraża, ze jest wielkim, mocarnym orkiem, Wojownikiem Światła, czy jak!?:twisted: - Czekajcie, pomogę wam! Kiti wybiegła z piwniczki. Po chwili zawiało silnym chłodem, a posadzka spiżarni pokryła się grubą warstwą lodu. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:24. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0