lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [Autorski] Sala Luster (18+) (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/6459-autorski-sala-luster-18-a.html)

Sonadora 30-11-2008 15:26

Powoli wybudzała się z głębokiego snu. Czuła na twarzy rozgrzewający dotyk pierwszych promieni słonecznych. Rozkoszowała się ciepłem i miękkością satynowej pościeli. Powoli wciągnęła powietrze pachnące jaśminem. Tak przyjemnie było wtulać twarz w delikatną poduszkę.

Leniwie otworzyła oczy. Leżała na ogromnym łożu w jasnym, przestronnym pokoju.
Światło wpadało do pomieszczenia przez najdziwniejsze ściany, jakie w życiu widziała. Najpierw pomyślała, że są szklane, po chwili dopiero, ku swemu zdumieniu, zorientowała się, że przejrzysta materia murów lekko faluje i jest pełna drgających światełek – promieni słońca.
Wydawała się całkowicie nierealna i metafizyczna. Niby ciekła, ale jednocześnie stała. Ta nowa i nieznana substancja, tak niesamowita, zachwycała dziewczynę, zdawała się ją czarować. Ivet wstała z łóżka, podeszła do niej. Wyciągnęła rękę i chciała dotknąć tej dziwnej rzeczy, nie napotkała jednak oporu. Jej palec przebił gładką powierzchnię. Poczuła orzeźwiający i przyjemny dotyk substancji. Ściana fascynowała ją, sprawiała, że dziewczyna parła do przodu coraz głębiej. Czuła, że zatapia się w falującej materii, pełnej drobinek piasku. Stała z ręką zanurzoną po łokieć w ścianie i zachwycona patrzyła na kręgi, zupełnie takie, jakie powstają na powierzchni wody, gdy wrzuci się do niej kamień, rozchodzące się od miejsca, w którym tkwiła jej ręka. Patrzyła jak zahipnotyzowana i zanurzała się w niej coraz bardziej. Kiedy jej twarz znajdowała się tak blisko, że mogła zacząć liczyć ziarnka piasku tkwiące w ścianie poczuła falę niepokoju. Jej mózg zaczynał na nowo pracować, intuicja podpowiadała, żeby nie wchodzić głębiej. Nagle poczuła strach i zapragnęła znaleźć się znów w pokoju, oswobodzić się z oblepiającej jej ciało substancji. Przerażenie pchało ją do ucieczki, dawało siłę. Zebrała się w sobie i nieludzkim wysiłkiem rzuciła się w tył.

Ściana wyrzuciła ją ze swego wnętrza, wybrzuszyła się i zafalowała, rozjarzyła lekkim blaskiem, po czym nagle znieruchomiała. Znów wyglądała niepozornie i kusiła pięknem drgających w jej wnętrzu barw. Dziewczyna upadła na podłogę, jej ciało drżało, nagle pozbawione sił. Kiedy przewracała się, ramiączko jej nieskazitelnie białej, sięgającej połowy ud koszulki nocnej opadło, odsłaniając jej lewą pierś i ukazując wizerunek róży. Jasny kwiat wyraźnie odcinał się od jej śniadej skóry.

Co to jest? Co się dzieje? Gdzie ja właściwie jestem? Nic nie pamiętam... Nie wiem, co to za miejsce... Muszę kogoś znaleźć. Kogoś, kto powie mi jak wrócić, kogoś, kto wskaże mi drogę.

Chwytając się tej myśli wyszła z domu. Kiedy znalazła się na ulicy, zauważyła, że wszystkie budynki zbudowane są z tej samej przejrzystej materii. Wyraźnie widziała wszystkie wnętrza.

To chore. Zero prywatności. Każdy może zobaczyć, co dzieje się w środku...

Przeszła parę przecznic nie spotykając nikogo. Szła jeszcze parę minut, coraz bardziej niecierpliwa, aż w końcu zauważyła ich. Trzech mężczyzn. Dwaj byli wyraźnie bliżej, ten trzeci zmierzał w ich kierunku z przeciwnej strony. Była coraz bliżej. Młody chłopak krzątał się przy leżącym, widocznie niedawno wymiotującym nieco starszym od niego facecie. Nie widziała dokładnie co robi. Nagle dotarło do niej, co młodzieniec próbuje zrobić. Klęknął obok mężczyzny, zaczął masaż serca. Ale mężczyzna był przecież przytomny. Nie można wykonywać resuscytacji na świadomej osobie...

-Nie! Zostaw go! Zabijesz! Połamiesz mu żebra!

Lilith 30-11-2008 23:41

Charles

Zafascynowany grą świateł i cieni w kryształowej budowli, Charles krok po kroku podążał dalej i dalej w półprzezroczystą głębię korytarza. Ściany wydawały się chwiać lekko, wprawiając cały budynek w leniwe kołysanie. Może to napór wiatru, a może coś innego, co dotykało z zewnątrz płynnych czystych murów sprawiało, że niemal bez ustanku wzdłuż wszystkich powierzchni światłocienie przesuwały się drżącymi błękitnawymi zmarszczkami, liniami i plamami, tu i ówdzie strzelając słonecznym lśnieniem, lub tęczową poświatą odbitą w wodzie ścian, niczym w pryzmacie.

Z niewielkiego holu przy końcu korytarza, wiodły schody na górę, ku galerii otaczającej piętro. U szczytu schodów dwa łuki wysokich okien wabiły go witrażowymi scenami. Zawikłany wzór na szybach wydawał się drżeć, poruszać, niemal żyć własnym życiem. Ich kontury wyostrzały się lub rozmazywały, zależnie od kąta, pod jakim na nie spoglądał.

Charles nie zauważył nawet, że ciepło, które rozlało się w jego piersi tuż po tym, kiedy przekroczył próg domu, powoli przeradzało się w kłucie. Ocknął się z zachwytu, przyciskając dłoń do lewej piersi. To nie było normalne. Zatrzymał się zaniepokojony dziwnymi sygnałami własnego ciała. Nieprzyjemne uczucie zanikło, lecz gdy tylko wspiął się kilka stopni wyżej, wróciło ze zdwojoną siłą.

Wtedy go zauważył. Cień przemykającego za nim chyłkiem, całkiem sporego stworzenia, odbity w lustrzanych powierzchniach ścian i schodów. Charles odwrócił się błyskawicznie. Poznał go od razu. Truchtając od ściany do ściany, w tę i z powrotem zbliżał się do niego stwór z lustra, całkowicie odcinając mu drogę do wyjścia. Pozostało mu jedynie cofanie się w górę schodów. Każdy jednak krok okazywał się trudniejszy, a palący ból w piersi stawał się nie do zniesienia. Jak gdyby ktoś wbijał tam rozpalone do białości ostrze i kawałek po kawałku wykrawał z niej serce.

Stwór nie śpieszył się. Krążył w tę i z powrotem u podstawy schodów, nie spuszczając z niego nieruchomych, okrągłych, bezdusznych jak u gada oczu. Dla przerażonego chłopaka, każdy ruch i każdy kolejny wysiłek włożony w zaczerpnięcie oddechu, stawał się torturą. Ból wydawał się przenikać wprost do mózgu, odbierając kontrolę nad kończynami. Zimny pot zalewał oczy.

-Whrrl! – z góry ozwał się chrapliwy głos.

Stwór sapnął i zawarczał coś, zaskoczony równie jak Charles. Chłopak podniósł udręczony wzrok na białą postać stojącą na tle barwnych witraży. Czuł napięcie pomiędzy schodzącym z piętra mężczyzną w białym kitlu, a przyczajonym na dole potworem o bezwargiej paszczy, wypełnionej rekinimi zębami. Nie rozumiał słów tłumionych chirurgiczną maską, zakrywającą twarz kroczącego powoli, lecz pewnie człowieka. Nie widział oczu osłoniętych lustrzanymi szkłami okularów w okrągłych, drucianych oprawkach. Czuł tylko uchodzącą z siebie moc.

Mężczyzna chwycił go za klapy marynarki i uniósł niczym dziecko. Postawił przed sobą i rozdarł koszulę na jego piersi. Wywarczał kolejną porcję groźnie brzmiących, lecz całkowicie niezrozumiałych dla Charlesa słów. Stwór sapnął zniecierpliwiony i zaczął zbliżać się do nich, węsząc intensywnie, wywołując u uwięzionego w unieruchamiającym uścisku chłopaka odruch paniki. Zbliżył pysk do jego piersi i wysunął krwistoczerwony jęzor, dotykając i smakując jego skórę. Zapiszczał i fuknął parę razy, oddalając się nieco, pozostawiając Chalesa na granicy przytomności i utraty zdrowych zmysłów.

Mężczyzna w białym fartuchu powlókł go za sobą, jak strzęp szmaty w dół schodów i wzdłuż całego korytarza. Bezwolnego i pozbawionego sił. Drzwi otworzyły się, a ciało chłopaka wyrzucone potężnym pchnięciem, wylądowało na środku ulicy.
Coś zawarczało z brzękiem w ręku człowieka w kitlu. Mała chirurgiczna piła tarczowa. Dwa szybkie ruchy znaczące drzwi rozbryzgami ciemnej krwi i tuż do jego stóp runęło poharatane cielsko martwej potwornej istoty. W kilku kawałkach.

- Potraktujcie to, jako ostrzeżenie. Obaj – warknął zamaskowany mężczyzna, znikając za drzwiami. – Idva czeka. Śpiesz się.

Charles usiadł, odruchowo poprawiając rozchełstaną koszulę. Na swojej lewej piersi dostrzegł dopiero teraz niezwykły tatuaż. Białą różę. Słabość i ból nagle zniknęły gdzieś. Martwy stwór poruszył się…



Aleksandra i Reynold

Cóż nam po rozsądku i trzeźwości umysłu, gdy rzeczywistość wydaje się przemijającym snem? Cóż nam po logice, doświadczeniu i zaufaniu do praw i zasad, kiedy sny zajmują ich miejsce i same stają się rzeczywistością? Jak nowo narodzone dziecko wyrzucone z bezpiecznego miejsca, stajesz oko w oko z nieznanym. Masz ochotę krzyczeć i wzywać pomocy, zagubiony i niepewny. Rozpaczliwie szukasz czyjegoś ciepła i wsparcia. Czyjejś obecności, dającej poczucie pewności i przynależności. Instynkt przetrwania? Podświadomość? Nazwij to, jak chcesz. Jest mi to zupełnie obojętne. Wszystko przed tobą… wszystko i nic. Wybieraj…

Dwójka ludzi stojących u progu obcego sobie świata, znalazła się w o tyle bardziej komfortowym położeniu, iż nie została rzucona w wir wydarzeń zupełnie samotna. Mieli siebie. Mogli znaleźć w sobie wzajemne oparcie. Wszystko zależało od nich samych. Od ich osobistych wyborów. Droga stała przed nimi otworem. Mogli wyruszyć w dowolnym kierunku, który dla nich osobiście nie miał w tej chwili żadnego znaczenia. Sami musieli odnaleźć sens. Sens istnienia miejsca, w którym byli, sens własnego istnienia. Lub jego bezsens.

Co zdecydowało o wyborze kierunku i drogi, którą obrali. Nie mam pojęcia. Może potrzeba zaspokojenia tych najbardziej podstawowych potrzeb? Odzieży, żywności, schronienia… znalezienia odpowiedzi na pytania. Wiedzieli o tym tylko oni sami. Albo może nie wiedzieli? Nawet tego nie jestem pewna. Nikt nie jest pewny. Może tylko Idva. I tylko ona wiedziała, kto ich obserwuje.

Czy zdawali sobie sprawę, że w tak cudownym miejscu, jak Meridol mogą czyhać na nich także niebezpieczeństwa? Jeśli dotąd nie przyszło im to do głowy, brak ostrożności mógł się na nich srogo zemścić. Jeśli dotąd o tym nie myśleli, cień zbliżający się do zagubionej wśród ulic wodnego miasta dwójki, uświadomił jej groźbę nieznanego.

Ciemność zbierała się pod powierzchnią. Burzyła harmonię kontrastem granatu, wśród błękitnej przezroczystości horyzontu. Nadciągała cieniem, stawiając pod znakiem zapytania kruchą, osmotyczną równowagę. Bezkresne głębiny pod ich stopami zmętniały i ściemniały. Coś się zbliżało. Jasna smuga pośród odmętów. Z początku niewyraźna i rozmyta. Nabierająca kształtów i lekkości ruchów. Zatrzymała się tuż pod powierzchnią. Smukła, jasna bladością niematerialnego prawie ciała, kołysana delikatnym falowaniem i ruchem podwodnych prądów, piękna jak syrena kobieta. Zwiewna w objęciach muślinowych smug, niczym szata oplatających alabastrowe ramiona, piersi i biodra.



Szczupłe, długie palce o skórze mieniącej się blaskiem szlifowanego kryształu przeniknęły poprzez taflę ciemnogranatowej teraz ulicy. Kryształowe ciało wynurzyło się z wolna w burzy błękitnych włosów, jak dym otaczających na wpół przezroczystą postać. Oczy istoty utkwione w nich, błyszczały perłową poświatą białych opali, kiedy gestem wyciągniętej w bok dłoni coś im wskazała.

Powiedli wzrokiem we wskazanym kierunku, lecz nie dostrzegli tam nic szczególnego…

Rewan 02-12-2008 00:09

Dwóch mężczyzn, jeden w bokserkach, drugi w piżamie. Jeden leżący na drugim. Ten u góry wymiotujący. Jak na taki widok może zareagować człowiek? Zdziwieniem? Obrzydzeniem? A może wybuchem śmiechu? Tak niecodzienny widok, mieszający w sobie różne, w niczym nie podobne do siebie uczucia, był zwieńczeniem całego tego dziwnego zjawiska, jakim było pojawienie się w tym mieście. Pokazywał w całej okazałości, jak nienormalne i nieprzewidywalne jest to miejsce. Człowiek zaczyna w takich momentach myśleć czy nie zwariował, co wydaje się normalną reakcją w tych okolicznościach. Jednak Mike darował sobie myślenie nad tym, czy oszalał. On nigdy nie należał do normalnych. Teraz postanowił przestać myśleć jak, co, czemu. Na całą sytuację podniósł jedynie znacząco brwi w geście niemego zdziwienia. Nie ruszył się jednak z miejsca. Przypatrywał się całej sytuacji jako obserwator, jak miał to w swojej naturze.

-Jak zawsze starasz się nic nie robić. Tylko obserwujesz...

Nagłe dotarcie znajomego głosu do jego uszu niemało go zaskoczyło. Obrócił twarz w kierunku z którego dochodził głos, jednakże dopiero po kilku obrotach głowy ze zdziwieniem zorientował się, iż głos doszedł do niego z terenów... Przyziemnych. Dostrzegł tam kałuże, a na niej uformowaną twarz. Twarz starca. Twarz, którą widział kilka chwil temu, a przed tem przez większość swego życia. Twarz jego ojca...

Tym jednak razem nie spanikował. Stał jedynie dziwiąc się całemu zjawisku. Jego ojciec miał krzaczaste brwi i całkiem pokaźną brodę. Jego oczy były nadzwyczaj przenikliwe, tak że ten wzrok prześladował go przez całe jego życie. Uszy nie należały do ogromnych. Ludzie dziwili się jak człowiek mógł mieć tak wielkie rozmiary uszu. Często dawało się słyszeć „uszy słonia”. Poważny wyraz twarzy, przybierał wręcz srogość.

-Wiesz czemu nic w życiu nie osiągnąłeś? Bo zamiast działać, obserwowałeś. Mogłeś osiągnąć wszystko, miałeś ku temu świetne warunki, a jednak ty jak zwykle wszystko zaprzepaściłeś...

Mike po ojcu nie odziedziczył zbyt wiele z wyglądu. Właściwie trudno było poznać, iż jest to jego syn. Charakter natomiast miał w dużym stopniu po ojcu. Jego wady grały w tym główną rolę.

-Wszystko niszczysz, nie zniszcz tego...

Twarz jak się pojawiła, tak znikła. Rozmyła się na tafli wody, robiąc jedynie koliste kształty. Przez długi moment wpatrywał się jeszcze w kałuże, aż w końcu z zamyślenia wyrwał go krzyk kobiety. Rozejrzał się trzeźwo po całym miejscu i dostrzegł biegnącą kobietę w stronę dwóch pozostałych. Krzyczała coś o połamaniu żeber, ale nie wiedział o co jej chodzi. Dopiero gdy ujrzał mężczyznę robiącego masaż serca drugiemu, który również był przytomny zrozumiał. Jednak w porównaniu do kobiety nie spanikował. To nie była jego sprawa. Ruszył jedynie wolnym krokiem w stronę zamieszania.

Czas się zapoznać...

Kaworu 03-12-2008 21:36

Julian padł na kolana obok leżącego mężczyzny i przyłożył mu ręce do piersi. Zebrał siły i wykonał pchnięcie. I kolejne. Następne. I jeszcze…

Otumaniony abstrakcją całej sytuacji, nie myślał logicznie. Widział, jak człowiek charczy, krztusi się wodą i łapie za klatkę piersiową, próbując złapać drogocenny oddech i odkrztusić wydzielinę, która osiadła w jego płucach. Wręcz czuł, jak z każdą sekundą z człowieka uchodzi życie, kawałek po kawałku, boleśnie dusząc go.

Nie mógł na to pozwolić!

Trzecie, czwarte, piąte…

Nagle, z daleka rozległ się kobiecy krzyk. Rozdygotany Julian podniósł wzrok, szukając źródła dźwięku. W jego stronę biegła kobieta hiszpańskiej urody, odziana jedynie w zwiewną, białą koszulę nocną. Krzyczała coś w jakimś dziwnym, obco brzmiącym języku, niepodobnym do niczego, co dotąd obiło się o uszy chłopaka.

Najgorsze było to, że doskonale rozumiał ten język.

-Nie! Zostaw go! Zabijesz! Połamiesz mu żebra!

Julian spojrzał zdziwiony na mężczyznę. Przecież, jeśli mu nie pomoże, to on się udusi!

Boże…

Ujrzał mężczyznę, którego boleśnie przygniótł ciężarem własnego ciała. Leżał na ziemi, obezwładniony przez nastolatka, z siniejącym śladem na klatce piersiowej. Usłyszał jego wykrzywione usta, niemo wzywające pomocy. Ręka podniosła się, próbując odepchnąć młodego napastnika, bezskutecznie starając się coś zdziałać.

…czy ja zwariowałem?

Przerażony Julian odsunął się od człowieka, przyciskając drżące ręce do piersi. Był w wodnym mieście, rozumiał tajemne języki i prawie pozbawił życia mężczyznę, który zjawił się znikąd. Świat zawirował mu przed oczami, a wczorajsza kolacja domagała się wycieczki po nowym, nieznanym terenie. Pochylił głowę, walcząc z nieprzyjemnym uczuciem.

Facet!

Po chwili Julian zdał sobie sprawę, że zostawił zmaltretowanego, chorego człowieka samemu sobie. Podpełzł do niego na kolanach, kładąc delikatnie ręce na sinym miejscu, którego stał się przyczyną. Jego palce powoli wodziły po ranie, starając się ocenić rodzaj i wagę szkody.

Było źle. Nie powinno się robić masażu serca świadomej osobie. Był tylko jeden ratunek. Chłopak postarał się wyciszyć i zejść do tej części swej duszy, która była poświęcona służbie Panu. Musiał użyć swego daru od Boga, by naprawić krzywdy, które wyrządził. Musiał ocalić tego człowieka.

- Panie, dopomóż mi…- wyszeptał cicho, gromadząc w dłoniach świętą energię.

Howgh 04-12-2008 23:35

Wstrzymał oddech, zamknął oczy i zdecydowanym krokiem wszedł w ścianę.

Już po chwili wiedział, że to był błąd. Z ledwością poruszał rękami i nogami. Desperacko rzucił się w tył, licząc, że uda mu się jeszcze wrócić „na powietrze”. Niestety, ściana nie znała litości. Właściwie to nic nie znała, była w końcu tylko ścianą. Płuca Jonathana domagały się desperacko powietrza. Przed oczami zaczęły tańczyć ciemne plamki. Nie mogąc zapanować nad tym odruchem, wziął wreszcie wdech. Połknął całą masę tej dziwnej substancji. Czuł jak gęsta wydzielina wypełnia mu cały żołądek, przełyk i część płuc. Zdążył jeszcze niewyraźnie zobaczyć wnętrze budynku do którego chciał się dostać. Niecałe pół metra przed sobą.
Stracił przytomność.


***


Otworzył oczy i natychmiast, nim jego mózg zdążył zarejestrować gdzie jest, zwrócił całą masę „ściany”. Z ulgą pozbywał się tej substancji ze swojego wnętrza, zastępując ją świeżym, przyjemnym powietrzem. Nagle, ciągle niewyraźna plama na którą zwymiotował Jonathan, a którą przyjął za „ziemię”, odepchnęła go silnie i uciekła pędem w bliżej nieokreślonym kierunku. Przewrócił się na plecy.


Oddałbym wszystko, gdyby tylko ktoś byłby wstanie wyjaśnić mi co tu się dzieje...


Nim zdążył się nacieszyć tym, że ponownie może spokojnie oddychać coś ciężkiego zwaliło mu się na klatkę piersiową. Otworzył oczy i zobaczył młodego chłopaka, o blond włosach, który robił mu masaż serca.

Jonathan walczył z całych sił, żeby wydać z siebie jakiś odgłos, żeby powiedzieć chociaż jedno słowo. Nic z tego. Szczytowym osiągnięciem, było chrząknięcie – jednak chłopak nie zareagował na to. Z uporem maniaka uciskał klatkę Johnego. Gdy tylko udawało mu się zebrać odrobinkę powietrza w płucach, „ratownik” natychmiast ją z niego wyciskał silnymi uciśnięciami.


Usłyszał krzyk. Jednak był zbyt zaabsorbowany walką o powietrze, o życie, o przetrwanie, by zrozumieć sens słów. Na chłopaka jednak owe zadziałały. Odskoczył jak oparzony. Johny z lubością wykonał parę płytkich oddechów, potem coraz głębszych. Spróbował się podnieść delikatnie, jednak natychmiast opadł znowu na plecy. W głowie mu aż zawirowało, od tak nagłego wysiłku.


Upiłem się powietrzem...



Nagle chłopak znowu się zbliżył. Uklęknął przy Johnym i zaczął coś szeptać. Tym razem usłyszał i zrozumiał słowa.


- Panie, dopomóż mi… -



Tego już za wiele. Stanowczo za wiele. Najpierw chce mnie udusić PONOWNIE, a teraz Boga wzywa i prosi o pomoc...


Jonathan nagłym i silnym ciosem, naładowanym całą złością jaka się w nim skumulowała przez ten czas, uderzył niedoszłego ratownika w twarz. Idąc równocześnie ciałem, za ciosem, przekręcił się na bok i z trudem wstał. Blondasek przewrócił się na plecy. Johny zrobił chwiejny krok w jego stronę. I jeszcze jeden. Emocje wzięły górę, nad rozsądkiem. Wycharczał, nie myśląc o tym co robi i co mówi:


- Już ja Ci zaraz pokaże Pana Boga. Zaraz będziesz mógł z nim porozmawiać osobiście, twarzą w twarz, kochasiu. -

Glyph 06-12-2008 01:01

Dwie zagubione dusze, przemierzające ulice obcego miasta. Powoli, milcząco. Właściwie od spotkania nie zamienili więcej niż kilka słów. Może nie mieli potrzeby. W sercu Reynolda tkwiło przekonanie, iż znają się od lat, co poniekąd mogło być prawdą. Jeśli zaakceptować jako rzeczywistość wszystkie dziwne sny, przypadkowe myśli, wspomnienia o niej, jakich zdarzyło mu się doświadczyć. Tak, znał ją, oboje o tym wiedzieli.

Dziewczyna również nie starała się podtrzymać konwersacji. Leżało to, jak sądził, w jej naturze. Słuchanie, baczna obserwacja stawiana nad wydawaniem własnych opinii, może to jedyne podobieństwo, jakie ich cechowało. Szła za nim, w cieniu, niechętna do poznania nowego kompana, a może wręcz odwrotnie? W istocie w skupieniu próbowała wniknąć w jego umysł? Nie potrafił odgadnąć.

Co jakiś czas mężczyzna patrzył na zegarek. Już za pierwszym razem zauważył, że wskazówki nie poruszają się ani odrobinę. Czasomierz był praktycznie nieużywany, ale kilka lat w pudełku, pośród kurzu zrobiło swoje. Stanął nim na dobre zaczął służyć właścicielowi. Gdyby ktoś z boku był świadom tego faktu, mógł go rozśmieszyć ten dziwny rytuał odprawiany na martwym zegarku.

"Akurat dziś"-myślał-"A może w śnie czas nie płynie?".

Każda mijana uliczka wydawała się podobna poprzedniej. W myślach mężczyzna starał się spamiętać trasę, którą szli, lecz po krótkim czasie nawet on musiał to przyznać. Zgubili się. Skarcił się w myślach.

"Nie można zgubić drogi, idąc bez celu, na oślep".

Tak podpowiadała mu logiczna część jego natury, która, by nie dać się zwariować, musiała skrywać się głęboko w podświadomości. Tak, czy inaczej każda droga prędzej, czy później gdzieś prowadziła. Irytować mógł jedynie fakt, że najwyraźniej wybrali tą z etykietką później. Zmarznięci, mieli dosyć szwędania się po ulicy.

Być może świat wyczuł ich nieme wołanie o pomoc. Dostrzegli najpierw ciemna plamę. Choć we śnie wszystko jest możliwe, Reynold nie mógł powstrzymać ludzkich odruchów zaskoczenia, zdziwienia. W miarę jak dziwna postać płynęła ku nim, ciekawość zmieniała się w niepokój. Odruchowo cofnął się, wyciągniętym ramieniem starając się odgrodzić Aleksandrę od potencjalnego niebezpieczeństwa. W samą porę, gdyż po chwili, mniej więcej w miejscu gdzie stali wynurzyła się kobieca postać. Wyglądem kojarzyła się z syreną.

Deja vu. Ledwo zdołał się obudzić, miał urojenia związane z nimfa wodną, teraz pojawia się ponownie. Czy to znak? Typowa senna logika, może wreszcie znaleźli kogoś, kto przedstawi im cel? Kobieta wskazywała konkretny kierunek. Niczym nieróżniący się od pozostałych, a może raczej nieróżniący się dla ludzi, którzy nie potrafią dojrzeć czegoś więcej. Zaryzykował, przykucnął obok dziwnej zjawy, tak jak to powinno dziać się we śnie. Syrena milczała, patrzyła na nich bez osobowo. Gdyby mógł zajrzeć, tak jak do tej pory, w umysł Aleksandry, dowiedziałby się, że stworzenie również nie odczuwało niczego. Zupełnie jakby wodna plama nagle zyskała kształt, osobowość i jeszcze do końca nie wiedziała, co z tym fantem zrobić. Może dlatego podświadomie przyjął, że nie porozumie się z nią ludzkim językiem.

Wskazał na swą pierś, białą różę. Potem dłoń wskazała kolejno oko i postać. Na tyle na ile potrafił porozumieć się na migi, próbował dowiedzieć się, czy widziała ten symbol, który niewątpliwie był kluczem. Czy kierunak, który wskazuje jakoś się z nim wiąże.

Tymczasem Aleksandrze spotkanie zdawało się być niepotrzebnym przerywnikiem. Więcej nawet, powoli szykowała się do zlekceważenia istoty i jakby z przekory do pójścia w inną stronę. Zatrzymała się po kilku krokach, rzucając zniecierpliwione spojrzenie kompanowi.

„Co Ty u diabła robisz?”-pytanie z nikąd pojawiło się w głowie mężczyzny. Czy we śnie może racjonalnie wyjaśnić swe postępowania?
Jeśli dalej go skanowała, mogła usłyszeć przeznaczoną dla niej myśl.
„Rozmawiam z białym króliczkiem Alicjo.”

Kaworu 06-12-2008 18:21

Julian zebrał w swym dłoniach świętą energię, modląc się do Najwyższego. Wiedział, że jeśli nie zdoła uzdrowić tego człowieka, to może być naprawdę źle. Nie chciał, żeby mężczyzna zginął. Nie chciał być przyczyną jego cierpień, bólu, śmierci. Musiał go ocalić.

Skupiony na modlitwie, nie zauważył, gdy nieprzytomny dotąd mężczyzna odcinał się i… rzucił na chłopaka! Jego pięść trafiła Juliana prosto w twarz, łamiąc nos, który wkrótce zaczął obficie krwawić wąską, czerwoną stróżką.

Jednak nie to było naprawdę bolesne. Sto razy bardziej krwawiła dusza Juliana. Chciał ocalić nieznajomego mu mężczyznę- wyciągnął go z tafli wody, zrobił masaż serca, nie pisnął ani słowem, gdy ten zwymiotował na niego, a w zamian za to otrzymał cios prosto w nos i nienawiść. W dodatku agresor ośmielił się znieważyć Stwórcę…

- Ja… ja tylko chciałem pomóc…- powiedział zakłopotany, nie zważając na stróżkę krwi. Spuścił wzrok, by ukryć łzy, które napłynęły mu do oczu. A może zrobił to, by wyrazić skruchę?

W tym samym czasie Boska energia skumulowała się w jego rękach, które zaczęły świecić lekką, złocistą poświatą. Julian poczuł przyjemne odprężenie, gdy jego ciało stało się przekaźnikiem Boskiej woli. Wszystkie smutki prysły, i nawet obity nos nie dokuczał mu tak bardzo.

- Uleczę Cię, chcesz?- spytał, po czym wyciągnął ręce i bardzo powoli zbliżył je do ciała mężczyzny. Jego delikatne dłonie wodziły po torcie, muskając wszystkie siniaki i zranienia, które zaczęły się goić w miarę, jak ręce zatrzymywały się na nich. W końcu, ranny był w pełni sił.

- Tak przy okazji, jestem Julian- powiedział chłopak, szczerząc się radośnie do swojego pacjenta. Jak zwykle zapomniał o sobie, przez co jego dolna połowa twarzy była umazana w krwi.

Niezbyt przyjemne pierwsze spotkanie…

Rewan 06-12-2008 19:06

Mike szybkim krokiem zmierzał ku dwóm mężczyzną w co najmniej irytującej sytuacji. Z każdą chwilą sytuacja przemieniała się w coraz to dziwniejszą i wyglądało na to, że co najmniej jeden z nich nie jest w pełni zdrów umysłowo. Jednakże oprócz kobiety, która również zdawała się zmierzać ku nim, nie było tu zupełnie nikogo. W desperacji musiał się zwrócić do nich, by czegoś się dowiedzieć.

Nim jednak dotarł na miejsce musiał ominąć kilka budynków. A to z racji iż wolał uniknąć przemoczenia, czy też zbędnego ryzyka. Idąc ulicami i omijając kolejne bloki mieszkalne w końcu dotarł na miejsce, stając koło dwóch mężczyzn.

Z obu stron były domy, bogato urządzone. Drogie dywany, kanapy, telewizory wiszące na wodnej ścianie wbrew wszelkim zasadom fizyki. Było pewne, iż jeśli ktokolwiek mieszka w tej dzielnicy, to nie należy do osób biednych. Jednak coś mu mówiło, iż żaden z tych dwóch mężczyzn nie zamieszkuje tu. Jednak jak to mówią, pozory mylą. Wciąż nie zauważony w tym całym zamieszaniu przez dwóch mężczyzn, usłyszał:

- Tak przy okazji, jestem Julian

-Mike Sheff. Czy może mi ktoś powiedzieć co tu się dzieje?

Sonadora 07-12-2008 20:58

Boże...A gdyby za mocno ucisnął? Zatrzyma mu akcję serca, udusi, albo połamie żebra!

Ogarnęła ją nagła fala współczucia dla tego nieszczęśnika. Przejęła się losem tego obcego mężczyzny. Czuła, że jeszcze chwila, gdyby się zawahała to mogłoby być za późno. Sekundy dzieliły ich od tragedii, jeszcze trochę i blondyn naprawdę mógłby zrobić mu krzywdę. Musiała temu zapobiec, musiała mu pomóc. Nie zastanawiała się długo, musiała sprawić, żeby ten młodzieniec zostawił w spokoju swoją „ofiarę”.

Poczuła ulgę, kiedy zobaczyła, że odsunął się od leżącego ciągle mężczyzny. Przyspieszyła kroku, w sumie to prawie biegła. Musiała zobaczyć, co z nim, w jakim jest stanie.

I wtedy sytuacja zmieniła się zupełnie. Leżący jeszcze przed chwilą poszkodowany widocznie nabrał sił, sprężył się w sobie i rzucił z pięściami na próbującego teraz naprawić swój błąd młodzieńca. Cios był potężny, obficie popłynęła krew ze złamanego nosa. Blondynek spuścił głowę skruszony, po chwili jednak już znowu chciał pomóc. Jego dłonie jarzyły się delikatnym blaskiem... Powiedział, że może uzdrowić... Wyciągnął ręce, przesuwał nad klatką piersiową tego drugiego. I... Rzeczywiście to zrobił. Uzdrowił. Wszystkie siniaki, zranienia i zaczerwienienia znikły, kiedy odjął od nich ręce.

Cud. Cud. Nie może być, nie wierzę...

Stanęła skołowana. Chłopak już stał uśmiechnięty, przedstawiał się. Julian...

- Mike Sheff. Czy może mi ktoś powiedzieć co tu się dzieje?

Inny głos rozległ się niespodziewanie. To pytanie zaskoczyło ją jeszcze bardziej. Nie spodziewała się, pojawienie się kolejnej osoby zaskoczyło ją. Zauważyła kolejnego człowieka w tym chorym miejscu. Mężczyznę. Zmrużyła oczy przyglądając mu się dokładnie... A taaak... To ten trzeci, który szedł z naprzeciwka. Jej uwaga była tak zaprzątnięta dwoma poprzednimi, że nie zauważyła nawet kiedy się zbliżył.

- Ivet. Niestęty nie mam pojęcia, jestem równie skołowana jak Ty. Szczerze, to chciałam zadać to samo pytanie... – Kompletnie nie krępowała się rozmową z obcym, jakoś naturalnie przeszła od razu na ‘ty’ - Ale... – Zwróciła się w stronę Juliana. – Jak..? Jak to zrobiłeś?

Kaworu 08-12-2008 17:59

Nagle w mieście zrobiło się tłoczno. Obok Juliana, jakby spod ziemi, wyrósł nieznany mu mężczyzna, podający się jako Mike Sheff. Wkrótce nadbiegła też hiszpanka w zwiewnej sukience, nazywająca się Ivet. Chyba jako jedyna była autentycznie zdziwiona tym, czego właśnie dokonał Julian.

Chłopak zarumienił się i spuścił wzrok, słuchając jej szczerego zaskoczenia.

- To nic takiego, naprawdę. Ja tak zawsze. To… Dar od Boga- powiedział zmieszany, uparcie patrząc się gdzieś w okolice stów Ivet.

Tak naprawdę bardzo mu pochlebiało to, że ktoś był zainteresowany tym, co zrobił. Jego ego zostało miłe podłechtane, gdy kobieta wyraziła swój podziw. Choć wiedział, ze nie powinien tego oczekiwać, czekał, aż ktoś inny go pochwali. To, co z boku mogło wyglądać na dłuższą przerwę, by dobrać słowa, tak naprawdę było daniem szansy innym na wyrażenie swojej opinii o zdolnościach Juliana. Niestety, nikt nie zabrał głosu. Z skrywanym żalem chłopak kontynuował.

- To się zaczęło niedawno, zaledwie parę miesięcy temu. Zacząłem mieć dziwne sny, znikąd w moich dłoniach pojawiały się pióra. Zdarzało się nawet, że zaczynałem świecić. Dopiero niedawno zdałem sobie sprawę z tego, czemu mam te moce i jak powinienem ich używać- zwięźle wyjaśnił, zaspokajając ciekawość kobiety.

- W każdym razie, powinnyśmy się zastanowić, gdzie jesteśmy i jak możemy się stąd wydostać- rzekł, następnie wchodząc do pobliskiego budynku. Rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym był. Piękny dywan, kanapa, jedna z tych w nowoczesnym stylu. Lampa z unoszącą się w środku lawą, taka, jaka lubili amerykanie. Obok niewielki, szklany stolik i marmurowe naczynie z jakimiś francuskimi ciasteczkami. Wszystko w pewien sposób było dopasowane, ale też było to bardzo dziwne połączenie, jakby mieszkaniec domu sam nie wiedział, co chciał osiągnąć, choć udało mu się znakomicie to, do czego dążył.

Wśród mebli była też dwudziestopięciocalowa plazma…

- Może sprawdzimy, czy w tym mieście są jakieś lokalne stacje? Albo choć kurier...- stwierdził, po czym chwycił pilota i wcisnął czerwony guzik z dużym napisem on. Na pilota spadło kilka szkarłatnych kropel.

- Ma ktoś może chusteczkę?- spytał Julian, gdy telewizor się włączał.


Gdyby reszta za nim nie poszła, Julian będzie mówił do ludzi przez ścianę.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:25.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172