lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [Autorski] Sala Luster (18+) (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/6459-autorski-sala-luster-18-a.html)

kabasz 13-04-2009 22:20

Azyl


Gdy tylko Opiekunka ofiarowała swą pomoc Charlesowi, Reynold ze zdziwieniem zobaczył jak jego torba rozbłysła jasnym światłem. Pulsujący promień nasilał się coraz bardziej. Mężczyzna wyjął z swej torby znaleziony w markecie zegarek. Cały metal pokrywający ów przedmiot świecił się jasnoniebieskim światłem. Dotąd przeznaczenie chaotycznie ułożonych wskazówek, liczb oraz inskrypcji na powierzchni przedmiotu stanowiło dla matematyka nie lada zagadkę. Teraz wśród skomplikowanych ułożeń wskazówek jak i symboli doszukał się osobliwej prawidłowości. Tylko w jego umyśle dziwne inskrypcje nabierały czytelnych kształtów.

- To czyste wariactwo. Chyba wiem gdzie jest Aleksandra i Julian. Przynajmniej ten zegarek chyba wskazuje ich położenie. Jest kilka dziwnych rzeczy ...

Reynold dostrzegł jeszcze kilka ciekawych informacji. Zegarek wskazywał położenie Firtyxu, miejsca w którym znajdowało się źródło życia. Miejsca, które kojarzył od momentu wyszarpania przez Aleksandrę wspomnień wszystkich osób w Altance. Co więcej jedna ze wskazówek wskazała stado Białej Róży drgając szybko nad symbolem, który skojarzył się Reynoldowi z jednym – śmiercią.

*

Dominique próbowała opatrzeć zranioną stopę Charlesa. To co ujrzała czekając na odpowiedzi pozostałych członków stada zmroziło krew w jej żyłach. Tuż pod skórą mężczyzny pełzł mały czarny robak. Insekt najwyraźniej dostał się do rany mężczyzny i teraz żerował na jego ciele.

Dookoła stada Białej Róży jak grzyby po deszczu wypełzało coraz więcej małych, czarnych, długich robaków. Insekty szukały sposobu by dostać się pod skórę swych ofiar i zjeść je żywcem. Uśmierzenie bólu jaki zastosował na Charlesie Tyburcjusz musiało sprawić, iż mężczyzna nawet nie zdał sobie sprawy, kiedy małe żyjątko weszło do wnętrza rany.

Mike zauważył jak długi robak pełznie po ręce Noysa. Zwierzę zdołało już przegryźć kilka warstw bandażu jaki przed chwilą założył Jonathanowi Reynold. Na całe szczęście Mike w porę strząsnął na ziemię insekta.

- Musimy uciekać. - Powiedział przerażony Mike.

- Teraz !

Dookoła zgromadzonych członków stada Białej Róży wychodziło coraz więcej małych robaków. Były okropne. Wiły się w opętańczym szale, przeraźliwie szybko próbując okrążyć ludzi ze wszystkich stron.

- Znajdę was. - Odezwał się Reynold.
- Uciekajcie ile sił w nogach. Dominique ! Ja znajdę Aleksandrę potem Juliana i do was dołączę. Uciekajcie wgłąb lasu. Tam powinniście być bezpieczni.

Mężczyzna pędem ruszył w stronę, którą kojarzył ze snu, a którą zegarek wskazywał za aktualne miejsce pobytu Aleksandry.

Sytuacja dla reszty nie wyglądała ciekawie. Charles zawył z bólu, upadł na ziemię. Jeden z robaków dostał się przez otwarte gardło do narządów mężczyzny. Na oczach członków stada Białej Róży robale pożerały jednego z nich żywcem.

*

Girra z utęsknieniem wpatrywał się w Aleksandrę. Dziewczyna w ciszy opłakiwała jego stratę. Mężczyzna szeptem starał się nakłonić ją do jak najszybszego powrotu do swego stada. Jednak Nassau nie słyszała ani jednego jego słowa.

- Aleksandro !

Dziewczyna znała ten głos. Należał on do Reynolda.

*

- Zygfryd ! Niemożliwe ! Mówisz, że Zygfryd zaatakował innego członka stada. Jak stąpam po tej ziemi, jeszcze nigdy nie słyszałem takich nowin. Jesteś pewien dobry chłopcze tego co widziałeś ? Co się dzieje ? Nie powiesz mi chyba, że stada zabijają się dookoła ? Przecież nie takie są prawa Thagortu.

Diablę pełnym szacunku i troski głosem dopytywał się o szczegóły, licząc na to, iż Julian podzieli się z nim każdą najmniejszą nawet informacją odnośnie tego co dzieje się w Azylu.

- No, tylko się uspokój kruszyno. Nie płacz już. Spokojnie.

Błoniaste skrzydło objęło roztrzęsionego Juliana mocno i pewnie.

- Jak masz na imię maleńki ? No dobrze, już dobrze. Powoli. Odetchnij głęboko. Może napijesz się wody ? Jest tutaj niedaleko strumyk, tak krystalicznie czystej wody nie piłeś nigdy w życiu. Mogę ci to obiecać maleńki.

Ogniwo


Oprócz noża Mario znalazł jeszcze jedną rzecz w pozostawionych przez marines rzeczach. Nie przypominało to niczego co do tej pory widział w swoim życiu. Mały, czarny kamień - takie było pierwsze skojarzenie Mario na widok ów przedmiotu. Przypominał swym kształtem kawałek skały. Minerał mieścił się w dłoni i nie wiadomo było do czego służył. Mario nie potrafił nic z nim zrobić.

Lorence wraz z Miją zdziwieni przyglądali się Mario, gdy ten szperał w kieszeniach uniformu marines.

- Jeśli macie zamiar dołączyć do stada Białej Róży radzę już iść. Nie wiadomo, kiedy dojdziemy do Azylu. A coś mi mówi, że zaraz powinni znaleźć się tu następni. Najpierw Hydra, potem ci ludzie. Jak nic, pewnie jest ich więcej.

Lorence ponaglił wysłanników Sali Luster. Obawiał się ich i gardził jednocześnie. Widział strach i bezradność w ich oczach. Kim byli ? Skoro nie należeli do żadnego ze stad, nie byli Towarzyszami. Lorence obawiał się odpowiedzi. Obawiał się po raz pierwszy w swym życiu o swą przyszłość. Cały Thagort stanął na głowie.

* Całą gadkę z Julianem proponuje przeprowadzić na gg.
* Aleksandra wraz z Reynoldem może pogadać. Posta możecie zakończyć w momencie podjęcia przez waszą 2 jakieś decyzji odnośnie aktualnych wydarzeń. Lili poczeka na wasz post, więc im szybciej go stworzycie tym szybciej będę mógł z nią obgadać pewną kwestię.
* No cóż, jednak chyba zaczynam etap eliminacji. :( Są niewielkie szanse, że przeżyjecie jeśli zostaniecie na zewnątrz w towarzystwie tego robactwa. Stąd wiadomość do całej grupy obgadajcie sytuacje czy to na gg czy w komentarzach, bo dla jasności teraz skończyły się ulgi odnośnie Thagortu. Pamiętajcie, że na razie każde użycie daru połączone z rzutami może zakończyć się zupełnie inaczej niż przewidywaliście. Koniec marudzenia.

Glyph 17-04-2009 23:37

Kierowany własną pamięcią i pomocnym kompasem matematyk bez trudu trafił do celu. Krzyknął, gdy tylko przebrnął przez okoliczne krzaki i wyszedł na polanę.

Na dźwięk głosu Reynolda Aleksandra natychmiast wstała i odwróciła się gwałtownie w jego stronę. Mężczyzna zobaczył zupełnie inną dziewczynę niż tą, którą tulił wieczorem do snu. Ubrana była w męską jasną koszulę w indiańskie wzory sięgająca jej ud. W zakrwawionej dłoni trzymała nóż, na jej szyi lśniła obwoluta z rozmytej krwi, w oczach zaś łzy. W tle rozciągał się obraz masakry, która się tu przed chwilą rozegrała - trawa zlana krwią, spalone ciało wilka porzucone pośród niej... Nawet woda w jeziorze pieniła się czerwoną barwą

Reynold wpatrzony w przyjaciółkę, natychmiast podbiegł do niej. Rozejrzał się po dalszej okolicy, jakby spodziewał się zastać tu kogoś więcej. Krew zdobiąca dziewczynę budziła niepokój w sercu matematyka.
-Nic Ci się nie stało?-zapytał z troską-szukaliśmy Ciebie, to miejsce stało się niebezpieczne.

Ola nie odpowiedziała, pochyliła tylko głowę ocierając ostatnie łzy, nieświadomie rozmazując na policzku krew kapiąca jej z dłoni.

Delikatnie chwycił dłoń dziewczyny, spróbował odebrać jej nóż, chciał opatrzyć ranę, jednak dziewczyna nie dała sobie zabrać pamiątki, odsunęła się na krok od Reya zanurzając jedną stopę w krwi. Przestraszona w tym samym momencie, w którym poczuła lepką maź odskoczyła na bok. Zachowywała się jak przestraszone zwierze. Nie umiała sobie odpowiedzieć, co się z nią dzieje, co powinna zrobić, nie mogła zrozumieć, czego chce od nie Reynold i po co tu przyszedł

Mężczyznę zaskoczyło to nagłe odsunięcie. Przynajmniej dopóki nie spojrzał na jej kostkę. Wtedy jakby pierwszy raz matematyk rozejrzał się dokładnie po okolicy, zrozumiał, czym są czerwone ślady rozsiane w gęstej trawie. Widok wstrząsnął nim tak mocno, że o mało się nie cofnął się i nie zwymiotował.
-Co tu się stało?-Szepnął mimowolnie, szczęście z odnalezienie przyjaciółki prysło, poczuł grozę tego miejsca. Oprzytomniał zaraz.

-Musimy stąd iść.-Ponaglił dziewczynę, chwycił jej dłoń i pociągnął w swoim kierunku. Nie pytał już o nic, bo wydało mu się, iż nic z niej nie wyciągnie. Nie tutaj, nie teraz.
-Wszystko będzie już dobrze-starał się bezskutecznie uspokoić Olę-tylko chodźmy stąd jak najszybciej. Wszyscy na nas czekają.-Mimowolnie próbował dotrzeć do dziewczyny z innej strony. Otworzyć się bardziej na jej umysł, spróbować zrozumieć.

Dziewczyna po raz kolejny wyrwała się z uścisku i odsunęła. Była wystraszona, nie chciała, by ktokolwiek jej teraz dotykał.
-Jacy inni?-spytała półprzytomnie.

-Nic Ci się nie stanie. Wszystko w porządku-matematyk uniósł dłonie w uspokajającym geście, jakby miał przed sobą pięcioletnią dziewczynkę, a nie prawie dorosłą kobietę-Dominika, Jonathan, Charles, są w lesie w pobliżu. Szukaliśmy Was, Juliana i Ciebie.

- A Horacy i... Girra?-W jej głosie brzmiało wahanie. Spojrzała na niego pytająco. Matematyk nie mógł oderwać wzroku. Trudno było określić, czy oczy dziewczyny przepełnia nadzieja, czy martwa obojętność oczekująca na potwierdzenie oczywistego.

-Nie było ich z nami, dużo się wydarzyło, Thagort jest atakowany, powinniśmy jak najszybciej znaleźć Juliana i spotkać się z Dominiką. Proszę.

Odpowiedział szczerze, szybko raz jeszcze powtórzył prośbę, miejsce nie wydawało mu się bezpieczne. Mimo to dziewczyna wciąż patrzyła na niego tym samym wzrokiem, jakby żadne ze słów nie docierało do jej uszu.

-Znajdziemy ich, jeśli chcesz. Zobacz, w ten sposób odnalazłem Ciebie-spod koszuli wyjął świecący złoty medalion, pełen poruszających się wskazówek-znajdziemy ich, tylko teraz chodź ze mną.
Odpiął łańcuszek podał Aleksandrze zegarek. Na dowód swych słów, by choć trochę mu uwierzyła. Ostatnia nadzieja, jaką miał, w której pokładał przekonanie jej do pójścia za sobą.

Z tarczy zegarka, z której biło jasne matowe światło, wskazówki wirowały w ciągłym rytmicznie powtarzającej się sekwencji. Na obręczy zamiast godzin, widniały ustawione w trzech rzędach różnorakie symbole. Pośród na pozór nieskładnych ruchów kilka przykuło uwagę dziewczyny. Poruszające się wskazówki wyznaczały kolejno pióro, złotą sztabkę, węża i laskę. Jedna zaś wahając się chwilkę zamarła wskazując zupełnie nieznany kierunek. Pióra...anielskie, czyżby miejsce pobytu Juliana?
Bzyk

Wszystkie wskazówki zakręciły się.
Jedna z nich w pewnym momencie zaczęła wskazywać ją samą, druga wybijać sekwencje obrazków: kobiety, serca, skarbnicy emocji i kilku innych, których ze zdziwienia nie zdołała uchwycić. Wystarczyło to jednak, by uwierzyć. Mechanizm działał, a przynajmniej takie wrażenie sprawiały dla niej rozbiegane wskazówki zegarka.
Bzyk
Wskazówki znów zakręciły się i poczęły wybijać inne skomplikowane sekwencje. Na pozór bezładne, bo dziewczyna z niczym nie potrafiła ich z niczym skojarzyć. Odwróciła wzrok, z wahaniem wypowiedziała żądanie.

-Girra.

Reynold z obawą objął spoczywający na dłoni dziewczyny zegarek. Odetchnął głęboko. Wciąż niewiele wiedział o działaniu urządzenia, tak niedawno poznał jego moce. Potrafił odczytać przekazane mu wskazówki, lecz czy uda mu się zmusić do udzielenia odpowiedzi na własne pytanie. Blef, przykuł uwagę dziewczyny, jeden błąd mógł wszystko zniweczyć.

-Dobrze. Zobaczmy. Gdzie jest Girra?-zapytał, wskazówki zafurkotały-Dobrze. Teraz popatrz jak to działa, widz....-chciał objaśnić położenie wskazówek. Widział wcześniej, że Ola może przeczuwać znaczenie, ale nie rozumie dokładnej treści przekazu zakodowanej w tajemniczych znakach. W swych słowach zdołał jednak przekazać coś jeszcze. Nie zastanawiał się wcześniej jak powinno to działać ich duchowe połączenie, a teraz jedno proste zdanie skierowane do dziewczyny sprawiło, że i ona zrozumiała na chwilę obsługę nadzwyczajnego kompasu.

Zachowanie urządzenia odebrało mowę obojgu. Z początku wskazówki ustawiły się na właściwych pozycjach wybierając wilka, słońce i gwiazdę, aż nagle wszystkie zaczęły wirować w zastraszającym tempie. Na datowniku wyświetliła się zwiastująca śmierć czaszka, słońce z księżycem wirowały na przemian, jak ciemna rozpacz i światełko nadziei.

- Nie.

Jedno słowo wyrażające tak wiele. Smutek, niedowierzanie, sprzeciw lub gniew. Rey w lot pojął wreszcie zagmatwane myśli, od początku rozmowy kłębiące się w głowie przyjaciółki. A więc nie żyje, jego brakowało mu tutaj po przyjściu. W dodatku właśnie sam pokazał jej dowód śmierci rudowłosego. Nie trudno zrozumieć wskazówki, wirujące w kółko jak zwariowane. Kompas nie mógł odnaleźć obiektu.

Aleksandra zerwała się gotowa przeszukać polanę. Nie chcąc pogodzić się z wydanym wyrokiem. Wyrwała zegarek z rąk matematyka. Zakręciła się spoglądając rozbieganymi oczami to na polanę to na kompas, w duchu prosząc o wskazówkę. Ten, jakby odpowiadając na jej prośby, przewrotnie zatrzymał się na niej samej. Dając wskazówkę, której żadne z nich nie potrafiło zrozumieć, a może zwyczajnie odmawiając dalszych prób poszukiwań. Aleksandra zatrzymała się zrezygnowana, gdy nagle coś przywróciło ją przykuło jej uwagę.

- Idziemy do Firtyx?-Zapytała.

Wskazówki znów zamrugały, jakby nieświadome obwieszczonego przed chwilą nieszczęścia. Powróciła stara sekwencja, którą zaczynał Firtyx.

-Znasz to miejsce?-w głosie mężczyzny zabrzmiało zdziwienie, choć jego źródłem była raczej świadomość, że dziewczyna rozumie swoisty kompas.-Pójdziemy tam, jeśli chcesz, tylko odnajdźmy wpierw przyjaciół.

- Znam, ale... Co ty wiesz o tym miejscu ?

-Zostało wskazane-wzruszył ramionami-ten przedmiot wskazuje rzeczy ważne. Coś tam jest...może wyjście.

- A Dominique nic wam o nim nie mówiła?
" Rey tylko nie kłam."
Usłyszał w swej głowie. Powiedzieć prawdę, jak miałby to zrobić, nie zdradzając, że ją słyszy, kontroluje. Wystraszyłby ją, zraził do siebie, a teraz kluczowe było, aby poszła za nim. Zaufała mu. Przez krótką chwilę toczył w sobie ten rachunek sumienia.

-Nie mieliśmy czasu, rozstaliśmy się szybko
-spróbował się wykręcić-ktoś wdarł się tutaj, próbuje zniszczyć całe to zmyślone miejsce.-Przypadkowo wyrwał mu się fragment teorii, w którą wierzył napastnik, a którą przedstawiła im Dominika. Wszystko tutaj zostało zmyślone, każde drzewo i każdy mieszkaniec.

- Nie mówiła wam, firtyx jest na busoli. Ja znam firtyx z jej głowy. Wiem tez ze Horacy był palony żywcem, a ten towarzysz kłamał prawie cały czas. Wiem wiele więcej rzeczy, poznałam wtedy myśl każdego, kto był obecny w altanie, oprócz twojej. A teraz wytłumaczysz mi dlaczego, jeśli mam z tobą pójść.

Odrętwienie, w jakim trwała dziewczyna minęło na dźwięk wypowiedzianego jak zaklęcie słowa Firtyx. Umysł odzyskiwał sprawność, a pośród nagromadzonego żalu wyrastały wcześniejsze wątpliwości.

-Nie wiem, nie znam Twojego daru, ale wiem, że człowiek nie zawsze wszystko jest w stanie zapamiętać. Krwawiłaś, zemdlałaś, to wszystko musiało być ponad Twoje siły. Przypomnij sobie może złowiłaś i moje myśli, kiedy się martwiłem o Ciebie, kiedy podbiegłem z trwogą, nie wiedząc, co się stało. Nie zmuszę Cię do pójścia ze mną, lecz jak do tej pory nie zrobiłem nic przeciwko Tobie.

- Znasz mój dar. Znasz go doskonale tak jak znasz mnie. Dlaczego próbujesz mnie tak niewprawnie okłamać?

-Wymagasz ode mnie bym odpowiedział Ci na wątpliwości, których Ty również nie potrafisz rozwikłać. Uspokójmy się proszę, zastanów się, nikt z nas nie rozumie skąd wzięły się nasze dary i jak działają. Spędziłem pół życia by zgłębić swój, a nie zrozumiałem nawet podstaw.


- O swoim darze tez mi nie powiedziałeś...

Rozmowa powoli schodziła na coraz dziwniejsze tory. Nie potrafił kontrolować jej przebiegu, mógł tylko się bronić. Olę wciąż przepełniała gorycz po stracie ukochanego, powtarzał to sobie starając się opanować, gdy dziewczyna swój żal przelewała na niego.

-Nie pytałaś. Potrafiłem zaginać czas. Potrafiłem, bowiem coś stało się od walki z Hydrą. Teraz jestem zwyczajnym człowiekiem i tym trudniej odnaleźć mi się w tym świecie, tym mocniej pragnę stąd uciec. Kiedyś też tego pragnęłaś. Chcę Ci pomóc, znaleźć drogę ucieczki, a potem możesz już więcej mnie nie oglądać, jeśli tego rzeczywiście pragniesz.

- Wiem o tobie tyle, że zatrzymałeś czas, Ze znasz mnie, ale ja nie wiem o tobie nic. Nie pragnę cie nie oglądać. Jednak chce wracać do domu tak samo jak ty. Ale tylko my tutaj nie zapominamy o zmarłych... Wiedziałeś o tym i mnie nie ostrzegłeś... Prosiłam cie o rade tam w altanie...

-Potrafisz docierać do wspomnień, czym są wspomnienia? Chwilą z przeszłości, utrwaloną w umyśle. Zakrzywiałem czas, potrafiłem dotrzeć do zdarzeń, które miały kiedyś miejsce. Pamiętamy, bo oboje trzymamy się przeszłości. Pamięć jest cząstką nas, czemu miałbym Ci przed nią ostrzegać? Przykro mi z powodu Twojej straty, lecz nie ja tak skonstruowałem ten świat.-Nie chciał podnieść głosu, lecz nie wytrzymał dłuższego ataku. Wiele mógł sobie zarzucić, lecz jak na Boga miał przewidzieć, co się wydarzy. Miał jej zabronić spotkania z Girrą, na jakiej podstawie, jakim prawem?

- Bo jesteś moim przyjacielem....-Wypowiadane słowa zdały się nie należeć do niej. Jakby już wypowiedział je ktoś, dawno temu.

-Jestem-złagodził głos, zawstydzony swoim zrywem-i jako przyjaciel będę Cię wspierał najlepiej jak potrafię, lecz nie na wszystko mam wpływ. Jestem tylko człowiekiem.

Kłótnia powolutku rozchodziła się po kościach. Matematyk postanowił zaryzykować, postawić wszystko na jedna kartę.
-Pamiętasz, kiedy uważałaś to za sen, miałaś rację to wszystko jest nierealne. Tak powiedział napastnik, który chciał zabić Dominikę, zdziwił się, że jest żywym człowiekiem. Jesteśmy w czyimś koszmarnym śnie i musimy tylko jak najszybciej się wydostać.

- W śnie nie można zabić drugiego człowieka-dziewczyna pokiwała przecząco głową-a my zabiliśmy Hydrę.

-W rzeczywistym świecie-mężczyzna nie dawał zbić się z tropu-nie można słyszeć myśli człowieka, nie można leczyć dotykiem, nie wszystko potrafimy ogarnąć. Nie wszystko jest tak proste jak się z początku wydaje.

-Ja mogłam w rzeczywistym świecie i tu czytać ludzkie myśli, ty mogłeś manipulować czasem. A tu jeśliśmy i byliśmy najedzeni, spaliśmy i byliśmy wypoczęci, odczuwaliśmy strach, złość, rozkosz... Własne, ich i od nich... Rey to nie jest sen, tu można umrzeć naprawdę.

-Ktoś mógł nas przenieść w tą dziwną rzeczywistość. Śnimy na Jego warunkach. Ta istota decyduje o wszystkim. Człowiek stał się wielką bestią, czemu inny nie mógł nas przywołać do własnego snu.

-To trzeba się stad wynieść.

-Dobrze, więc uczyńmy pierwszy krok i chodźmy z tego miejsca, zanim coś nas zatrzyma
-uśmiechnął się delikatnie. Wyciągnął rękę w stronę dziewczyny.

- Do Juliana?

-Tak, a potem do Dominiki i reszty. Wszyscy jesteśmy w to wmieszani. Razem będzie łatwiej i raźniej.

-Powiedzmy-odwzajemniła uśmiech i choć nie podała mu dłoni ruszyła się z miejsca.

Tymczasem tajemniczy medalion wybijał własną sekwencję. Niestrudzenie, dopóki jego rola nie miała się zakończyć. A wypełniała się już teraz, powoli, kawałek po kawałku. Dwoje członków stada nawet nie zauważyło, kiedy w wirującym tańcu wskazówek zniknęła kobieta i serce.

*
Reynold odnajduje Aleksandrę i przekonuje ją do opuszczenia polany.
Aleksandra w rozmowie nabiera coraz większych wątpliwości co do szczerych intencji matematyka ;)
Dziewczyna uczy się przez chwilę odczytywać wskazania zegarka. (punkty mutacji do potrącenia).
Razem posługując się zegarkiem idą w stronę Julka.
Post napisany oczywiście przy współpracy z Rudą. :)

Rewan 18-04-2009 14:29

Dostrzegając czarnego, oślizgłego robaka na ramieniu Noysa, który z zapalczywością przedzierał się przez kolejne warstwy bandażu, można było nie mało zadziwić się, jak tak małe stworzenie może okazać się wielkim zagrożeniem. Sheff niemal dostrzegał agresję małego stworzenia, które coraz to mocniej starało przeżreć się przez materiał. Mike szybkim i odruchowym wręcz ruchem, strzepnął robaka z ramienia Noysa, po czym dla pewności przyrównał go butem do ziemi. Kątem oka dostrzegł więcej czarnych plam wokół zgromadzonych członków stada Białej Róży i wydusił z siebie z przerażeniem:


- Musimy uciekać.

- Teraz ! – dodał już z większą pewnością.

Ilość czarnych plam wokół nich rosła, ale by nie było nudno, pojawiły się również inne insekty, noszące na sobie barwy tak różne, że gdyby nie ta sytuacja, Mike zadziwiłby się ilością odcieni kolorów na tym świecie. Robaki były wszędzie, wijąc się niepokojące w ich stronę. Dla tych insektów, stado Białej Róży było nieproszonymi gośćmi, które zaraz pożałuje swojej decyzji znalezienia się właśnie tu i teraz. A wszyscy dalej stali jak zahipnotyzowani, nie ruszając się nawet o milimetr, bojąc się choćby drgnąć.

- Znajdę was.

- Uciekajcie ile sił w nogach. Dominique ! Ja znajdę Aleksandrę potem Juliana i do was dołączę. Uciekajcie wgłąb lasu. Tam powinniście być bezpieczni.

Wreszcie Reynold rzucił trzeźwo propozycję i pognał w swoją stronę, pozostawiając resztę daleko w tyle. Mike chciał ruszyć jako pierwszy, ponaglając resztę, nim jednak się ruszył, Charles upadł na ziemię, a insekty rzuciły się na niego czym prędzej.

-Noys! Musisz zneutralizować zapach krwi! One do niej ciągną! – wykrzyczał trzeźwo, opanowując się, nim panika stanęła górą.

Czas uciekał… Człowiek mało kiedy zdawał sobie sprawę, jak czas potrafi być cenny. Dziś Mike doświadczył tego ze zdwojoną siłą. Czas naglił, każda sekunda zaczynała się liczyć, bo każda jedna, mogła przesądzić o zwycięstwie czy przegranej, w bitwie o życie Charlesa. Patrząc na jego wykrzywioną w agonii twarz, Mike chciał uciec stąd jak najdalej, mając w pamięci nadal swoją własną agonie, jaką zaprezentował mu szalony doktorek. Ale z drugiej strony ucieczka równałaby się z samotnością, a samotność w tej trudnej chwili była pewnikiem śmierci. Mike nie miał tego komfortu, by miał jakiś wybór. Musiał robić to, co trzeba, by przeżyć i móc doświadczyć w życiu czegoś więcej.

-To jest jedyny sposób… - wyszeptał sam do siebie.

Posiadał dar, mógł spowodować, iż małe stworki przestaną traktować ich jak wrogów. Z jednej strony było to ogromnie ryzykowne, gdyż zważając na ostatnie niepowodzenia, mogło dojść do jeszcze większej katastrofy. Ale z drugiej strony, Charles zginie, jeżeli nikt nic nie zrobi. Panika była wyczuwalna w powietrzu i Mike miał nie małe przeczucie, iż nikt nic nie zrobi, by pomóc. A ktoś musiał coś zrobić… Małe stworki nie są zbyt skomplikowanymi istotami, więc może jest szansa(?)

Skupił się na swoim darze, rozciągnął świadomość wokół całego miejsca zdarzenia i zadziałał, modląc się w duchu o powodzenie.

*
Ogólnie Mike stoi przy polanie, przypatrując się całemu zdarzeniu, niektóre stworki niebezpiecznie się do niego zbliżające przygniatając butem.
Ostatecznie używa daru, starając się, by usunąć z insektów wrogie zamiary.

Kaworu 18-04-2009 16:12

- Zygfryd! Niemożliwe! Mówisz, że Zygfryd zaatakował innego członka stada. Jak stąpam po tej ziemi, jeszcze nigdy nie słyszałem takich nowin. Jesteś pewien dobry chłopcze tego co widziałeś? Co się dzieje? Nie powiesz mi chyba, że stada zabijają się dookoła? Przecież nie takie są prawa Thagortu.

Diabeł przemawiał do Juliana głosem pełnym troski i szacunku. Chłopakowi może by to się spodobało, gdyby zaczął od uspokajania go, a nie wypytywania o szczegóły.

- No, tylko się uspokój kruszyno. Nie płacz już. Spokojnie.

To znacznie bardziej pasowało do sytuacji. Tak samo, jak czułe objęcie blondyna błoniastym skrzydłem. Julianowi było ciepło i przytulnie. Sytuacja budziła w nim przyjemne wspomnienia związane z Horacym, zanim jeszcze się pokłócili. Jedyne różnice polegała na tym, że wampir nie miał skrzydeł i był znacznie cieplejszy. Miał też większa muskulaturę ciała. Niemniej diabeł tym prostym gestem pocieszył Juliana. Niemniej ten wolałby towarzystwo Horacego.

- Jak masz na imię maleńki ? No dobrze, już dobrze. Powoli. Odetchnij głęboko. Może napijesz się wody ? Jest tutaj niedaleko strumyk, tak krystalicznie czystej wody nie piłeś nigdy w życiu. Mogę ci to obiecać maleńki.

Julian nie miał ochoty na wodę. Słowo „maleńki” trochę go podniosło na duchu. Na tyle, że postanowił się odezwać.

- Walczą, wszędzie walczą. Ja... ja nie wiem z kim. Ten smok... Boże, czy ja zabiłem dobrą osobę?- spytał Julian roztrzęsiony, mocniej przytulając diabła. Bał się tego, ze skrzywdził członka Stada, bał się tego, że za jego przyczyną ktoś niewinny mógł ucierpieć. Ale najbardziej bał się konfrontacji z smokiem, który boleśnie upadł na ziemię. Nie wspominając o tym, że miał marne szanse na przeżycie.

- Zabiłeś? Przecież w Thagorcie żaden członek stada nie może umrzeć- zwrócił uwagę skrzydlaty.

- Ale on upadł, ten smok upadł! Spadł na ziemię, jak kamień! A wcześniej latał! I to moja wina, tylko i wyłącznie moja!- rozpłakał się Julian, powoli pojmując, co zrobił. Jeśli z jego powodu Zygfryd zginął, to… to…

- No już dobrze, przecież Idva nie pozwala nam umrzeć. Na pewno się Zygfryd zaraz przebudzi, co prawda może mieć tobie za...- Przerwał na chwilę diabeł, zdając sobie, sprawę z tego, że przecież nie może tej kruszynce wspominać o tym incydencie.
- No on pamiętliwy nie jest, na pewno poda ci łapę na zgodę.

- Tak myślisz?- spytał Julian, podnosząc głowę i patrząc w twarz diabłowi.- Jesteś pewien?- spytał z nadzieją w głowie. Miał świadomość, że to pewnie kłamstwo, ale chciał w nie uwierzyć. Chciał uwierzyć, ze jednak smok przeżyje, ze nic się nie stało, ze wszyscy potraktują to jak niegroźną pomyłkę, zwykły wypadek. Chciał Wierzyc w to, ze wszystko będzie tak, jak kiedyś. Ze smok będzie żywy, że wszystko się uspokoi, że nikt nie będzie pamiętał tych okropnych zdarzeń, które miały miejsce wokoło.

- No przecież nasza kochana matka nigdy nie pozwoliła nikomu tutaj umrzeć. Choć niektórzy bardzo się starali.- uspokoił diabeł, doskonale trafiając w potrzeby Juliana. Chłopak otrzymał to, co chciał usłyszeć.

- Starali się?- spytał Julian z niedowierzaniem. Nie potrafił wyobrazić sobie tego, że ktoś chciałby umrzeć, że ktoś mógłby się wyrzec życia, zwłaszcza tu, w tym dziwnym mieście. Może łamano tu prawa człowieka, może istnieli tu obywatele pierwszej i drugiej kategorii, może w każdym momencie ludziom groziła tu śmierć i ponowne odrodzenie, ale...

Thagort był magiczny. Pomimo wszystkich swoich wad, było to najpiękniejsze miejsce, jakie kiedykolwiek Julian widział. Wszyscy egzystowali tu w pokoju, a zewsząd człowiek był otoczony przez niezwykłość tego miejsca. Było tu cudnie, po prostu cudnie.

- No wiesz, sam kiedyś widziałem jak mały John próbował nauczyć się latać. Może i był gadającym orłem, jednak wysokości z których próbował nauczyć się latać - bezskutecznie przez pierwszych kilka miesięcy prób, zdecydowanie były zbyt duże.

- Nazywam się Julian- powiedział chłopak, przypominając sobie nagle wcześniejsze pytanie diabła. Ten przycisnął do piersi Juliana i z uśmiechem powiedział:

- Julian, powiadasz? Miałem chyba kiedyś rosiczkę o takim imieniu, bardzo fajny z niego był Towarzysz.

- Ojjj...- to jedyne, co powiedział Julian, gdy diabeł mocno przytulił go do siebie. Chłopak zarumienił się, gdyż sytuacja nie należała do tych, które przewidywała ziemska etykieta. Najwyraźniej dla diabła też było to coś nowego, gdyż zwolnił uścisk, jak tylko usłyszał jęk Juliana. Zapanowała niezręczna cisza, którą na szczęście przerwał Julian.

- Ja... muszę wracać. Moje Stado może mnie potrzebować. Obawiam się, że parę piór mogło ich zranić...

- Jak chcesz mogę ci pomóc przyjacielu. Powiedz mi tylko, gdzie jest twoje stado?- ochoczo zaproponował diabeł.

- Zostali a Altance, ale... nie wiem, czy są tam obecnie...- stwierdził Julian, cofając się o krok od diabła. Po niezręcznej ciszy wolał nie okazywać aż tylu emocji.

- A nie wiesz gdzie mogli się udać?- zapytał diabeł drapiąc się po głowie.

- No cóż, jesteśmy w mieście zaledwie od wczorajszego poranka i nie znamy się zbyt dobrze. Thagort jest dla nas obcym miejscem, nie znamy go. Mogli pójść wszędzie...- stwierdził Julian. Sytuacja była nienajlepsza. Nie znał swojego Stada, nie wiedział, gdzie mogli pójść i co się z nimi dzieje. Nie miał nawet pewności, czy wszyscy żyją. Działał po omacku, błądząc w ciemnościach. Nie miał szans na zorganizowanie misji ratunkowej.

- Mhhh czyli chcesz mi powiedzieć, że jesteś sam w lesie, z dala od swojego stada? I nie wiesz gdzie ono jest? Może poczekaj na wezwanie twojego Opiekuna. Posiedzimy sobie tutaj razem chwilę, aż Opiekunka sama cię nie znajdzie?- zaproponował skrzydlaty.

- Nie wiem, czy to dobry pomysł.- odpowiedział z wahaniem chłopak- Moje Stado mnie potrzebuje ale... masz rację, nie mogę się do nich udać, skoro nie wiem, gdzie są- przyznał niechętnie Julian. Wolałby pomóc swoim towarzyszom niż zostać na miejscu. - Zresztą, to chyba najbezpieczniejsze miejsce- przyznał.

- Zatem choć maleńki zaprowadzę cię do mego legowiska. Całkiem przytulne gniazdko uwinąłem, może będziesz mógł się tam zdrzemnąć.

- No... dobrze...- blondyn nie był do końca przekonany. Ufał diabłowi, ale miał wątpliwości, czy jego legowisko to odpowiednie miejsce do spędzenia czasu, gdy jego Stado może walczyć o życie. Nie mógł jednak zrobić niczego innego. W lesie każdy mógł go zaatakować, a legowisko diabła wydawało niebezpieczne. Dlatego postanowił ruszyć za diablęciem.

- A jak Tobie na imię?- spytał po drodze. Co dziwne, diabeł jeszcze się nie przedstawił.

- Niestety na to pytanie nie mogę udzielić tobie odpowiedzi. Widzisz, mam ku temu powody. Możesz mnie nazwać jak chcesz, tylko proszę z odpowiednią klasą.- odpowiedział, trochę zbyt sztywno jak na gust Juliana. Wydawał się osobą, dla której szacunek jest ważny. Nie oznaczało to, że był niemiły, ale… zważywszy na niewielką różnicę wieku było to dziwne. Chłopak czuł się skrępowany.

- Ojjj... oczywiście- mimo wszystko postanowił się dostosować.

Następnych kilka minut szli w ciszy mijając po drodze wysokie bujne drzewa, krzewy i winorośle. Gdy doszli do zasłoniętej lianami jaskini. Diabeł odwrócił się do Juliana i rzekł.

- Zapraszam w głąb, do środka.

Diabeł przepuścił Juliana. Chłopak idąc widział najróżniejsze rysunki namalowane na ścianach groty. Jedne z nich przedstawiały uśmiechnięte twarze rusałek, demonów i trolli drugie zaś krajobrazy z całego Thagortu. Gdy doszedł do końca groty ujrzał kogoś kogo się nie spodziewał jeszcze kiedykolwiek zobaczyć.


Na ziemi leżała nieprzytomna dziewczyna, którą Horacy nie tak dawno wykorzystał, pijąc jej krew. Dziewczyna, przez którą Julian nakrzyczał na swego przyjaciela.

- Kochana!- krzyknął Julian, podbiegając do dziewczyny. Bardzo zmartwił go jej los i naprawdę chciał jej pomóc. Czuł się odpowiedzialny za to, co wtedy zaszło. W końcu, Horacy mógł pić jego krew, ale mimo to wybrał Towarzyszkę. Poniekąd, cała sytuacja była wywołana tym, że Julian nie wiedział, co oznacza wzrok wampira. Gdyby go lepiej znał, nie doszłoby do tego.

- No, kochana, zbudź się- stwierdził z troską, klękając przy dziewczynie i delikatnie nią potrząsając. Jednocześnie poszukał jakiegoś okrycia, gdyż kobieta, nie dość, że naga, leżała na podłodze w dość perwersyjnej pozie.

_____________________________
Julian tuli się do diabełka i mówi mu, jaka jest sytuacja. Zostaje zaproszony do jego leża, gdzie spotyka blondynkę, którą gryzł Horacy. Krzyczy do niej "kochana" i stara się wybudzić.

Thanthien Deadwhite 18-04-2009 16:30

Michał postanowił pomóc rzeźbiarzowi w przeszukiwaniu żołnierzy. Jednak gdy tylko do nich podszedł, gdy tylko zobaczył ich rany, wystające kości, przerażenie w oczach tych, którzy oczy mieli, zrazu się zatrzymał. Serce podeszło mu do gardła, a on poczuł, że kręci mu się w głowie. To on zrobił. On był winien za tą masakrę, on zabił tych ludzi w bestialski sposób. Skoro mógł ich w ten sposób zabić, mógł równie dobrze ogłuszyć, pobić. Niestety, Cień który nim zawładnął, jego dziedzictwo, postanowiło inaczej.


Czy ja już zawsze taki będę? Czy moim przeznaczeniem jest mordowanie ludzi, picie ich krwi? "Jesteśmy stworzenie po to by żerować na ciele słabszych od nas." Tak mi mówił Karol, a ja zawsze odrzucałem te słowa. Nie chciałem być taki jak on, nie chciałem krzywdzić ludzi, nie chciałem być krwiopijcą, mordercą. Zawsze chciałem uciec memu spaczonemu Dziedzictwu. Ale czy mi się to uda? Czy można oszukać przeznaczenie? Skoro wszyscy, obdarzenie klątwą wampiryzmu stawali się zawsze źli, czy ja mogę uniknąć takiego losu? Jestem taki słaby. Dlaczego niby mnie miałoby się udać? - chłopak zamyślił się głęboko. W tym czasie nie za bardzo docierało, do niego, co się teraz działo. Zauważył, że wszyscy ruszyli w jakimś kierunku, więc poszedł za grupą, powoli doganiając Juliette ostatni raz spoglądając na Polanę Trupów.

- Czy ja muszę taki być? - spytał sam siebie chłopak.
- Tak musisz! Jesteś w końcu jednym z nas! - odpowiedział mu w myślach jego wuj, Karol.
- Ale ja nie chcę!
- Nie Tobie o tym decydować. Lepiej posłuchaj swoje starego wujka Michaile. Poddaj się temu! - powiedział spokojnie Karol.
- Nie, nie chcę. Nie muszę, już dawno wyparłem się rodziny. Można żyć bez niej, nie będę robił tak jak życzyłby sobie tego wujek. Nie pozwolę. I nie jestem Michail, tylko Michał! Nic mnie z wami nie łączy!
- Sam siebie oszukujesz. Jedyne, co dziś osiągnąłeś, to zmasakrowałeś pięciu ludzi, a innych naraziłeś na śmierć. Jesteś Śmiercią i Udręką Ludności. Po to się narodziłeś jako wampir, by być od śmiertelników silniejszy. Pogódź się z tym. Poddaj się.
- NIE!! Zamilcz!!
- sam ze sobą kłócił się Michał. Miał wrażenie, że słyszał głos swego wujka, wydawało mu się, że z nim rozmawia. Tak naprawdę, jednak dwie jego strony, ta ludzka i ta wampirza, spierała się między sobą, o panowanie nad sercem Michała.

Michał czuł się źle. To, co zrobił i jak było mu z tym dobrze, w czasie zabijania napawało go obrzydzeniem. Do tego jeszcze stracił pewnie i tak kruche zaufanie Juliette i Mario. Dziewczyna niemal straciła przez niego życie. Musiał coś z tym zrobić, musiał...

- Przepraszam - powiedział cicho chłopak, łapiąc Juliette za nadgarstek i obracając do siebie. - Ja nie powinienem w ten sposób, ja...wybacz, że naraziłem Cię na niebezpieczeństwo...

Wzdrygnęła się lekko, gdy poczuła, że ktoś łapie ja z nadgarstek.
– Błagam Cię nie rób tak więcej – powiedziała poirytowana – wystraszyłeś mnie. Może i jestem przewrażliwiona, ale zważając na okoliczności, w jakich się znaleźliśmy nie ma się, czemu dziwić.

- Nie masz, za co przepraszać – dodała po chwili – skąd mogłeś, skąd mogliśmy wiedzieć jak to wszystko się potoczy. O dziwo wszyscy jeszcze żyjemy. – Patrzyła chwilę na chłopaka, po czym zabrawszy rękę powiedziała – Chodźmy, chyba nie chcesz interwencji wampirów.

Chłopak opuścił głowę zmieszany. To co zobaczył w oczach Juliette wcale mu się nie spodobało. To było dokładnie to samo, co kiedyś widział u Oliwi. Odraza.
- Słuchaj - zaczął niepewnie - ja tai nie jestem...zazwyczaj...nie cierpię krzywdzić ludzi, nie cierpię pić krwi...nie wiem co się ze mną stało...chciałem ich powstrzymać..ale...ale nie wiem czy tak...zrozumiem, jeśli będziesz się mnie bała...

- Nie boję się Ciebie – powiedziała szczerze. - Wiem, że chciałeś ich powstrzymać, chciałeś dobrze – uśmiechnęła się blado – może sposób w jaki tego dokonałeś nie był zbyt, hmm delikatny, ale powstrzymałeś ich. Ja nie zrobiłam nic – skończyła opuszczając głowę.

- Dobrze, że nic nie zrobiłaś - powiedział chłopak po chwili milczenia - przynajmniej nie będziesz widziała twarzy tych ludzi w koszmarach. Bo mimo, iż nad sobą nie panowałem, doskonale wszystko pamiętam. Ciesz się, że nie widziałaś tego co ja, że nie czujesz do siebie takiego obrzydzenia jakie ja o siebie teraz czuje. Nigdy nie zobaczysz tych przerażonych oczu i twarzy tak jak ja, nie zostawi Cię ktoś bliski, z powodu budzenia się w środku nocy z krzykiem na ustach, nie będziesz się miała za nic nie wartego potwora, który jest obrazą dla zwykłych ludzi...

- Nie mówię tylko o tym, co Ty zrobiłeś. On prawdopodobnie uratował mi życie – skinęła głową na Rzeźbiarza. – Dobrowolnie oddał swoja krew wampirowi – powiedziała głosem pełnym podziwu i wdzięczności zarazem. – A ja – wzruszyła ramionami – ja nie zrobiłam kompletnie nic. Podobno przyszliśmy czegoś bronić, a póki co trzeba była ratować mnie – prychnęła zażenowana.
- Nie dręcz się, jeszcze przyjdzie czas, że będziesz mogła nas uratować - powiedział chłopak bardzo cicho, nie był pewien czy ona to dosłyszała. Może, lepiej by było gdyby nie?

- Nic niewartego potwora – powtórzyła cicho – niezłe masz o nas zdanie. Chciałabym Ci przypomnieć, że mamy ze sobą trochę wspólnego, że i u mnie człowieczeństwo zostaje czasem pokonane przez rządzę krwi.

- Potwór, bestia. "Nigdy nie zwiążę się z kimś takim!" Tak kiedyś o mnie powiedziano. I tak jest. Mówisz, że czasem zostajesz pokonana przez rządzę...A czy kiedykolwiek czułaś by był ta silna jak dzisiaj? Jak teraz? Czy...czy kiedykolwiek zabijałaś tak brutalnie, czy zmieniłaś się w takie monstrum jak ja przed chwilą? Wgryzienie się w szyję to coś zupełnie innego... - ostatnie zdanie powiedział bardziej do siebie niż do Juliette.

- Nie jesteś potworem – powiedziała najdobitniej jak potrafiła mówić szeptem łudząc się, ze wampiry nie podsłuchują ich rozmowy. – Nie, nigdy nie zabijałam ludzi tak jak ty – urwała na chwilę – ale mimo wszystko zabijałam. Zabijałam z pragnienia krwi, przez zachciankę, której nie potrafiłam sobie odmówić! Myślisz, ze to co innego, coś lepszego niż to co zrobiłeś przed chwilą? Mylisz się, walczyłeś dla sprawy, myślałeś, że tak właśnie powinieneś postąpić aby uratować tych… ludzi – spojrzała na kroczące przed nimi wampiry.

- Dziękuję Ci - powiedział, ściskając na moment jej dłoń i spoglądając w oczy. Na chwile się w nie zapatrzył, coś go w nich urzekło, ale w końcu odwrócił głowę speszony.

- Nie ma za co – uśmiechnęła się kącikiem ust. – Biała Róża, Azyl – zmieniła temat – rozumiesz coś z tego?

- Nic a nic. Nie mam pojęcia, gdzie jesteśmy i w sumie, to nawet nie wiem dlaczego. Ech...Mam nadzieję, że ta cała Biała Róża coś nam wyjaśni.

- Oby - burknęła pod nosem. – Mam już tego wszystkiego dość – powiedziała zrezygnowana.

Johan Watherman 19-04-2009 13:34

Tyburcjusz przez pierwsze chwile wpatrywał się w robakiz istnym podziwem. Jego niezwykłe oczy ostrzegały zawiłość poruszania się robaków, widział je i dla mężczyzny było to najwspanialsze dzieło sztuki z jakim się zetknął. Już chciał się skrzywić kiedy kolejna kostka w wyleczonej po zgnieceniu dłoni chrupnęła z echem łącząc się w całość zresztą lecz tedy właśnie dobiegło do niego wydarzenie sprzed kilku chwil – robak w ciele Charlesa.

”Nie mogę kochać i nie mogę czynić dobra. Przywiodłem tego człowieka tutaj i me czyny zrazu obróciły się na jego ból i cierpienie... Robaki, nazbyt brutalne, Ojcze.

Prawnik od zawsze cenił własne korzyści i nawet lubił zło. Lecz widział pewną różnicę która miala go oddzielać od zwierząt – zasady i osobowość, charyzma. Był jak oficer SS, a na bezmyślnych bandziorów patrzył jak na Armię Czerwoną w tych czasach. Te słowa zawarły jego cały stosunek do ataku robactwa na nich. Z drugiej strony fascynowała go czysta brutalność, szaleńczy atak i ich bród. Ciemność od zawsze była czysta.
Mężczyzna jeszcze raz obejrzał się dokoła, w swym duchu zaśmiał się z tego co się działo. Bez słowa zaczął uciekać od robactwa.

-Aequat omnes cinis; impares nascimur, pares morimur... Mors sola...

Szeptał pod nosem i patrzał ukradkiem aby w ucieczce trzymać się reszty.

”Ojcze, a Twój dar jest teraz niczym na robactwo? Na zwykłe robaki które można butem zgnieść...”

Howgh 20-04-2009 21:58

Jonathan stał zdziwiony. Był pewny, że przed chwilą się odezwał.., że nawet wygłosił coś w formie szybkiego monologu. O dziwo, wszyscy zachowywali się jakby nic się nie stało. Nie przypominał sobie, żeby ktoś mu podcinał struny głosowe, ba nawet chrypki nie miał.


Dlaczego więc nikt nie zwrócił na mnie uwagi?


W między czasie, gdy Jonathan rozważał tą dziwną sprawę, Rey odłączył się od nich i pobiegł w sobie tylko znanym kierunku. W momencie, gdy zamierzał pobiec zaraz za nim, ręka Mike'a wystrzeliła w kierunku rany Johnego i zrzuciła coś z niego. Coś małego, czarnego, z tysiącami odnóż.

Tak jak czasmi patrzy się na obraz, i dopiero po chwili dostrzega się jego właściwą treść, tak w tym momencie Jonathan złapał niejako "ostrość" otoczenia. Przedstawiało się ono nieciekawie. Bardzo nieciekawie. Zaczęły otaczać ich dziesiątki, (które szybko zaczęły zmieniać sie w setki) robaków. Właśnie takiego, jednego z nich, Mike zrzucił z ramienia osłupiałego Jonathana.

Rzucił szybkie spojrzenie, na innych. Małowało się na nich zdziwienie, przerażenie, niechęć, odraza... Wszystko razem zmieszane i wylane na ich twarze; niczym przeterminowany budyń.

Jedyne, co przyszło w tej chwili do głowy Noysa, to postawić wszystko na jedno - na plecak. Już wcześniej mógł na niego liczyć. Zdjął go naprędce, otworzył największą kieszeń i zanurzył w niej rękę. Już po chwili, było dla niego oczywiste, że jest coś nie tak. Wcześniej przedmioty same materializowały się w jego dłoni - teraz, nie czuł absolutnie nic.


- Nie... Nie... Nie... Musi coś tutaj, być, MUSI..


Szeptał, wręcz nieprzytomnie, sam do siebie. Kątem oka dostrzegł padającego na ziemie Charlsa, powoli zżeranego przez robaki. Dotarł też do niego odległy krzyk Mike'a..


- Noys! Musisz zneutralizować zapach krwi! One do niej ciągną!


Zapach krwi...


Żeby go zneutralizować, musze mieć czym to zrobić! Muszę coś znaleźć w tym plecaku... Muszę... Proszę... Błagam...


Gdy tak stał i grzebał w swojej torbie, robaki ani myślały łaskawie poczekać aż skończy. Parę ruszyło w jego stronę. On ciągle stał i szukał, chociaż wiedział, że nic nie znajdzie. Jego zdesperowany wzrok oderwał się wreszcie od ciemności, od pustki plecaka i zatrzymał się na trzech, wielkich i obrzydliwych stworzeniach, które właśnie wspinały sie po jego spodniach, wyraźnie zmierzając w stronę żałośnie zabandażowanej rany...


- O niee, niee... MIKE! ONE SĄ JUŻ NA MNIE! MIKEE!


Jonathan pognał ślepo przed siebie, starając się obrać ten kierunek, z jakiego dobiegał ostatnio krzyk Sheff'a.


______
Jonathan postanawia poszukać czegos w plecaku, co pomogłoby w walce z robakami, jednak NIE UDAJE mu się to. W nagrodę, trzy robaki postanawiają zrobić sobie majówkę na jego ramieniu. Noys ucieka w stronę Mike'a.

grabi 21-04-2009 19:39

Insekty na mnie siadają
Muchy włażą przez nos
Chrząszcze pełzają pod skórą
Larwy penetrują wnętrzności
AH JESTEM POŻERANY ŻYWCEM

Po zwrotce następował refren składający się z nieartykułowanych odgłosów, których Charles nie potrafił powtórzyć. Zapewne były to odgłosy, które w mniemaniu wykonawcy wydawała pożerana żywcem osoba. W istocie zespół Infected Society był zainfekowany jakąś dziwną toksyną, zmieniającą jego spojrzenie na świat. Podobnie działo się z Amandą, gdy pojawiała się na koncercie. Chociaż znowu określenie "koncert" nie pasowało do widowiska przedstawianego przez bandę brudasów, hałasujących na czym się tylko da i drących się do mikrofonu. Jednak Amanda to lubiła, więc nie pozostawało nic innego jak być dzielnym i znosić te tortury.

Słowa "piosenki" świetnie pasowały do obecnej sytuacji Charlesa. Chwilę temu, gdy ledwie Reynold udał się na poszukiwania Aleksandry, robal zadomowił się w jego stopie. Potem kolejny dostał się do jego gardła.
-Biegnij do plecaka!- odezwał się głos.
Charles lubił żwawą i uśmiechniętą Amandę. Lubił jej nastawienie do życia. Niemoc i pesymizm nie były jej domeną, tak więc i on nie mógł się poddać. Powoli wstał, ignorując ból i ruszył za uciekającym z plecakiem Noysem.

Lhianann 22-04-2009 20:26

Dominique przez chwilę wpatrywała się osłupiał a w to coś co pełzało po ranie na nodze Charlesa.
Z obrzydzeniem chwyciła robaka wgryzającego się w nogę Charlesa w palce i zgniotła jednym ruchem czując jak pod naciskiem jej palców trzaska chitynowy pancerz, a robak zaczyna wić się w agonalnych konwulsjach.
Odrzuciła go z widocznym obrzydzeniem na ziemię, wycierając odruchowo palce w nogawkę spodni.
Z przerażeniem skonstatowała, że wokół nich coraz więcej robaków podobnych do tego jakiego przed chwilą zabiła wychodzi z ziemi, jak jakąś parodia runa leśnego.
Wszystkie zaś kierują się w ich stronę, jakby wabione owa ludzką wonią.

Po krótkiej chwili zaczęło się istne pandemonium.
Krzyki, jęki bieganina w kółko.

Reynolds rzucił pomiędzy nich swoją torbę i pobiegł wołając coś o odszukaniu Aleksandry i Juliana.
Mike stał jak wryty w ziemię.
Tyburcjusz wyglądał jakby zamierzał się wycofać chyłkiem na z góry przewidzianą pozycje.

A Noys?
On zaczął się zachowywać naprawdę dziwacznie.
Najpierw kręcił się w kółko potem jak Mike zrzucił robaka z jego ramienia.
Potem z dziwnym obłędem w oczach zaczął wpatrywać się w otaczających go ludzi, jak gdyby znajdowali się gdzieś daleko.
Zrzucił na ziemię plecak jaki niósł na ramieniu i zaczął czegoś w nim gorączkowo poszukiwać, jednocześnie mrucząc sam do siebie

- Nie... Nie... Nie... Musi coś tutaj, być, MUSI..!!

Nagle oderwał się od przetrząsania plecaka i zerwał się z ziemi ściskając kurczowo plecak z okrzykiem :

- O niee, niee... MIKE! ONE SĄ JUŻ NA MNIE! MIKEE!!

Ku niepomiernemu zdziwieniu Dominique, mimo, że wszyscy stali przecież dość blisko siebie gdy odbiegł Reynolds Jonathan ruszył w zupełnie innym kierunku niż ten gdzie stał rzeczony Mike.

Dziewczyna nie zdążyła odetchnąć gdy nagle z ziemi zerwał się Charles, i zupełnie nie zwracając nie nic uwagi, i nie dając się zatrzymać ruszył za Noysem.
Cała ta scena trwała może niecałe pół minuty.

Dominique nagłym ruchem porwała z ziemi torbę na pasku jaką zostawił im Reynold.
Szybko sprawdziła czy w środku nie ma tego, co byłoby jej tera z chyba najbardziej niezbędne.

Taak, duża puszka aerozolu pod ciśnieniem.
Jak na ironie losu , środka przeciwko komarom, kleszczom i innym owadom.

Nagle jej wzrok zahaczył o stojącego w bezruchu Mike’a jakiego lada chwila zaczną obłazić komary. Zarzuciła sobie torbę Reynolda na ramię, wyszarpnęła z kieszeni spodni pudełko zapałek.


Prawa dłonią chwyciła mocno pojemnik z sprayem lewą dłonią odpalając jednocześnie zapałkę. Pudełko upadło już nikomu niepotrzebne na jej but jednocześnie zrzucając przypadkowo jednego z właśnie się na niego wspinających robaków.
Nacisnęła ‘spust’ puszki.

COMMON BABY LIGHT MY FIRE …



Przez sekundę Dominique miała wrażenie, że jęzor płomienia jaki właśnie kierowała na masę robactwa przybrał kształt pęku ognistych kwiatów ogarniających insekty.
Może to było tylko przywidzenie, ale w jakiś sposób utkane z ognie róże podniosły ją na duchu.

Wypalona zapałka upadła na podłoże.
Dominique chwyciła lewą ręką Mikę za ramię i nie dając szans na nic innego zaczęła początkowo wlec za sobą, po krótkiej chwili Mike ocknął się z jakiegoś stanu przypominającego dziwaczny letarg i począł uciekać wraz z Dominique w stronę lasu

Ta dopóki się dało osłaniała ich drogę od robactwa.
Bo czego jak czego, ale ognie, to robaki zupełnie nie znoszą…

kabasz 23-04-2009 23:33

Ogniwo

Mario schował znaleziony kamień do kieszeni i poszedł prowadzony przez wampirów przed siebie. Mężczyzna miał prawdziwego pecha wylądować w towarzystwie czterech krwiopijców w takim miejscu. Nic więc dziwnego, że milczał krocząc wraz z nimi.

Lorence z Miją szli bardzo szybkim tempem zostawiając trochę w tyle ludzi, którzy uratowali ich życie. Nie wyglądali za grosz jak w chwili pierwszego spotkania z grupą wysłaną przez Salę Luster. Gdy zorientowali się po dwudziestu minutach żwawego marszu, iż grupa Michaiła nie dorównuje im tempa – zwolnili.

- Nie jesteście przypadkiem zmęczeni ? - Powiedział Lorence.
- Możemy zwolnić kroku, jeśli nie nadążacie. Dopowiedziała Mija, wyraźnie akcentując ostatnie słowo.

Najgorsze było jednak chyba to, że wampiry mówiły bez jakichkolwiek oznak zmęczenia.

- Osobiście wydaje mi się – zaczął Mario.
- Że ... AŁA !. - jęknął z bólu.

Kamień, który nie tak dawno zabrał ze zwłok jednego z marines, wbił mu się boleśnie w nogę. Urządzenie zamigotało jasnozielonym światłem. Po czym rozbłysło ciemno krwistą czerwienią. Migoczące światło szybko przebijało się przez materiał spodni. Ciemna substancja z jakiej było skonstruowane nieznane urządzenie wlała się do mięśni mężczyzny zespalając z tkankami.

No proszę. Nie wiem, kim jesteś drogi ktosiu, ale właśnie podpisałeś nie rozerwalny kontrakt ze śmiercią. Nasze cacuszko zidentyfikowało cię, jako nieznajomego osobnika. Są dwie możliwości, według tego co mówił Frank są w tym mieście ludzie. Jeśli jesteś jednym z nich współczuje ci, jeśli nie, wiedz gagatku, że za godzinę nasze cacuszko wybuchnie rozrywając twoje ciało na milion kawałków a ty maro pozostaniesz tylko dziwnym wspomnieniem.

Mija i Lorence obserwowali jak na twarzy Mario coraz wyraźniej malował się obraz histerii i paniki. Mężczyzna zamilkł na dłuższą chwilę. Słuchał uważnie tego co mówił nieznajomy mężczyzna. Co gorsza wydawało się, iż nieznajomy dobrze się przy tym bawi. Jednak nie to było najgorsze, choć stojący dalej od Mario Mija i Lorence nie słyszeli wypowiedzi nieznajomego, Michaił i Juliette doskonale usłyszeli wypowiedź nadawaną przez urządzenie.

Minęła minuta ciszy podczas, której z nogi Mario usłyszeć można było cichutkie piknięcie, Lorence z Miją najwyraźniej podirytowani patrzyli na trójkę nowo poznanych ludzi jeszcze z większym obrzydzeniem. Wysłannicy Sali Luster szybko zorientowali się, z czym mają do czynienia. Urządzenie odliczało czas.

Azyl
Panika. Nie zrozumiałe zachowania członków stada Białej Róży. Wszechogarniający terror. Takich właśnie określeń można użyć opisując to co zaszło w momencie podjętych decyzji przez członków stada, wiele niewłaściwych decyzji.
Noys ugryziony przez jednego z robaków przestał być sobą, widział rzeczy, których nie było. Chcąc jak najszybciej podbiec do Mike rzucił się do ucieczki, choć Mike stał tuż obok niego. Toksyna jaką wpuścił do jego ciała robak spowodowała najprzeróżniejsze zwidy. Jonathanowi wydawało się, iż insekty są już na całym jego ciele. Nie wszystko jednak co ujrzał było halucynacją. Niestety nie wszystko.

Charles ruszył biegiem za Noysem, nie uszedł jednak zbyt daleko. Wrzasnął przeraźliwie wijąc się przy tym z bólu. Jego ciało przeszedł dreszcz. Wszyscy mimowolnie zwrócili uwagę na ostatnie chwile jego życia. Mężczyzna upadł na ziemię. Tuzin robali nie czekało długo wyrywając drobne kawałki świeżego ciała zjadały milimetr po milimetrze smukłe ciało obdarzonego. Ci, którzy przyjrzeli się uważniej zobaczyli jak z ust, oczu i uszu wychodzą szczękoczułki morderczych stworzeń. Mężczyzna krzyknął przerażony.

Jak już wiecie ciężko jest umrzeć w Thagorcie.

Wijąc się z bólu, resztkami sił wrzasnął.

- Proszę, ktokolwiek. Błagam. Pomocy !!!!!!

Każdy jednak zajęty był sobą.

Noys przerażony masakrą dokonywaną na ciele Charlesa, wbiegł co sił w nogach w głąb lasu. W duchu marząc tylko o tym aby los pozwolił mu przeżyć.

Mike bezskutecznie próbował użyć swojego daru. Nie potrafił opanować swoich umiejętności przywoływania mocy. Może gdyby okoliczności były inne coś udałoby mu się zdziałać ? Tylko dzięki pomocy jaką dostał od Dominique udało mu się przeżyć. Kilka robaków już szykowało się do skoku na Mike gdy Opiekunka użyła ognia do walki z robactwem. Miotacz ognia jaki wytworzyła domowym sposobem skutecznie odstraszył większość otaczających ją robaków, które albo uciekły jak najdalej albo też zostały usmażone. Nie było jednak czasu świętować połowicznego zwycięstwa. Opiekunka zobaczyła jak Charles upada na ziemię i w męczarniach woła o pomoc. Noys w przypływie paniki wbiegł dalej w las. Pozostawiając swoich towarzyszy samych. Kilka małych żyjątek ruszyło za nim. Opiekunka nie potrafiła powstrzymać Jonathana. co gorsza nie potrafiła uratować Charlesa.

- Dominique ! Noys ! Mik ....

Charles krzyczał imiona swych stadnych braci i siostry. Na szczęście żyjących wyzionął ducha stając się pierwszym posiłkiem tego dnia dla wygłodniałych robali. Dominique nie miała wyjścia musiała pobiec w miejsce, które wydawało się najbezpieczniejsze w danym momencie. Ruszyła wraz z Tyburcjuszem i Mikiem w przeciwną stronę niż Noys.

* Jeśli Mistyk chcesz możesz zajrzawszy na udo zobaczyć czas jaki pozostał Mario do końca jego zabawy w Thagorcie. ;) równiutkie 57 minut.
* Jeden z robali przegryzł bandaż i dostał się do świeżutkiego ciała Noysa. Dlatego ma on halucynacje
* W tym poście żegnamy jednego z graczy :( Psuje mi się statystyka.
* Jonathan jest pod wpływem toksyny, ma różne halucynacje. Jeden z robali wlazł mu do rany.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:02.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172