W czasie drogi powortnej Kleilich zwrócił się do dowódcy. -Panie poruczniku, czy musimy się tak wlec? Przecież przez to durne bydle będziemy wracać dwa razy dłużej. -Kieruj nie marudź! -Ale Panie poruczniku – kontynuował kierowca – dlaczego nie zabraliśmy tej krowy na jakiś wóz, który moglibyśmy ciągnąć za czołgiem? -A widziałeś tam gdzieś jakiś wóz na bydło? Nie było,więc trzeba zwierzaka prowdzić pieszo. -Może poderżniemy krowie gardło i powieziemy ją na pancerzu – zaproponował niby żartem Strasser. -Chodzi mi tylko o ten samolot. Z łatwością mógł zameldować przez radio o naszych pozycjach. Być może teraz ścigają nas już uzbrojone myśliwce – Kleinlich nie ustępował – Zrobią gulasz z krowy i z nas. Temu napadowi lęku u Ferdinanda, towarzyszył widok rozbitego Tygrysa. Już wielokrotnie obraz ten wracał w jego myślach. Zawsze ten sam. Od dnia kiedy poznał swoją załogę, a w szczególności niedołężnego Gapę. Jakby sen na jawie uderzył w niego wtedy obraz zniszczonego czołgu. Czy był to nasz czołg? Czy będziemy w nim porozrywani, jak ludzie ze stodoły? Komuniści są już blisko. Stawiają obronę w pobliskich wsiach. Czy planują ofensywę? Druga wizja, która nie dawała mu spokoju to właśnie ofensywa pancerna. Rzecz, która przywidziała mu się równolegle ze zniszczonym czołgiem w dniu, gdy pierwszy raz uścisnął dłoń Gapy. Teraz kiedy byli na froncie wschodnim, rozpoznał w tej migawce dominujące na polu bitwy radzieckie T-34. Ponieważ nie chciał siać paniki, nie mówił o tym nikomu. Drażniły go uwagi Gapy, więc tym bardziej nie chciał wyrażać swoich obaw, by nie zostać uznany za paranoika, który wierzy w przepowiednie załogowej wyroczni. Uznał tylko, że będzie szczególnie ostrożny i to chciał właśnie zrealizować, kiedy nalegał by zostawić krowę. Mięsa i tak mieli pod dostatkiem. Grenadierzy w workach trzymali całą masę drobiu, jaki udało się im złapać, a do pancerza przywiązane kwiczały dwa spętane, stukilogramowe prosiaki. Załoga ryzykuje życie zdobywając prowiant, którego nie ma, bo wciąż tkwimy w przedłużającym się oczekiwaniu na dobry moment do ataku. A drużyna Stalina coraz bliżej... |
Strasser by zadziwiony odwagą Gapy. Uratował załogę odrzucając granat, nawet nie spanikował. Mimo wszystko Werner musiał stwierdzisz że Gapa ma jednak jaja. Były chwile grozy, trochę się postrzelało, ale misja została wypełniona. Na szczęście Ruskich za dużo nie było. Niby wszystko grało jak należy, jednak przeczucie podpowiadało coś innego Wernerowi. Czuł że niedługo wojnę odczuje na własnej skórze. Do tego podejrzane wizje związane z Gapą. Gdy ten jeszcze w Paderborn uścisnął mu dłoń, pojawiła się krótka wizja. Może to siła umysłu a może coś paranormalnego. Starsser nie wierzył w takie rzeczy, choć zaczęły pojawiać się wątpliwości. Wizje przedstawiały zniszczonego tygrysa i szturmujących sowietów. Obydwie wizje były nieprzyjemne. Oczywiście lepiej aby się nie spełniły, jednak Wernera cały czas gnębiły. Kierowca Ferdinand Kleinlich też wydawał być się zaniepokojony czymś. Powoli zaczęło to się udzielać wszystkim. Eskorta bydła, cholernie nuda robota. Do tego bardzo wolna. Ferdinand w czasie jazdy wspomniał coś o wrogim samolocie który zwiał. Mógł wezwać wsparcie, a wtedy nie było by wesoło. Aby trochę się uspokoić Werner postanowił pogadać z Gapą, który był niedaleko. - Gapa, cholernie odważny jesteś, muszę przyznać. |
Załoga Zelditza wróciła zwycięsko z tej małej wyprawy. Mimo, że nikt nie znał celu, wszyscy z entuzjazmem przyjęli wiadomość o przywiezieniu świeżego mięska. Wreszcie coś lepszego niż te cholerne konserwy. Gdy Tygrys powoli wjeżdżał do obozu, wokół wiwatowali żołnierze Wehrmachtu, dla których zwykła krowa była powodem do wielkiego świętowania. To się nazywa podnieść morale. Gdy dojechali do swojego miejsca postoju, Lanzer pobiegł po znajomego rzeźnika, który miał się zająć zdobyczą. Franz tymczasem udał się do kapitana, by złożyć meldunek z przebiegu akcji. - Gratuluję kolego. Naprawdę świetna robota. Szybko i sprawnie. Widziałem, że na kim jak na kim, ale na was można polegać - oznajmił dowódca po wysłuchaniu całej historii. - Dziękuję panie kapitanie. Ja i moi ludzie staramy się jak możemy. - Wszyscy wokół mówią, że ostro szkolisz swoich chłopaków. - Staram się. - Nie bądź taki skromny. Utrzymać karność w tych warunkach to nie lada wyczyn. Cieszę się, że mam cię w kompanii. - Dziękuję panie kapitanie. - A powiedz jak radzisz sobie z tym Gapą. Cały batalion o nim huczy - po wysłuchaniu opowieści podsumował. - To nie masz z nim lekko. No nie zatrzymuję cię. Dopilnuj wszystkiego i wieczorem zapraszam do mnie na ognisko. Mam schowaną jeszcze jedną butelkę wina. Jeszcze z czasów kampanii francuskiej. - Tak jest, panie kapitanie - Zelditz zasalutował i wyszedł. Na wieczornym ognisku było bardzo miło. Oficerowie, podobnie jak ich żołnierze, od dłuższego czasu nie mieli okazji zjeść porządnego posiłku, więc panowała ogólnie radosna atmosfera. Franz rozmawiał z dowódcą Grenadierów i zachwalał jego ludzi opowiadając co większe smaczki z przebiegu dzisiejszego zadania. Kapitan odwdzięczał się pochwałami na temat załóg Tygrysów. Potem zeszli na tematy bardziej rozrywkowe. W tym czasie wybuchła sprzeczka pomiędzy majorem z trzeciej kompanii i kapitanem Rostitzem. Ten drugi oskarżył swojego rozmówcę o szerzenie defetyzmu i brak wiary w końcowe zwycięstwo. Major oburzył się i opuścił namiot. Następnie kolejni oficerowie znajdowali powody, by również wyjść. Było jasne, że to koniec "imprezy". Gdy dowódca Grenadierów oznajmił, że na jutro rano zaplanował lekkie ćwiczenia dla swojej kompanii, do Franza podszedł gospodarz całego spotkania. - Widzisz Franz, tak to jest. Stary Prusak myśli, że jak pochodzi ze szlacheckiej rodziny to mu wszystko wolno. Oberleutnant nie odezwał się ani jednym słowem. Znał tą niechęć między oficerami ze starej pruskiej szlachty i tymi z, jak to niektórzy określali, pospólstwa. Pierwsi byli przekonani o swojej wyższości, a drudzy ich za to serdecznie nienawidzili. Von Zelditz był ponad tym. Tak jak nigdy nie interesował się polityką, tak nigdy nie interesowały go podziały klasowe. Trzeba było przyznać, że zdecydowana większość oficerów nie pochodzi z Prus Wschodnich, ale nie przeszkadza im to w zwyciężaniu. Sami Prusacy natomiast nie ustępowali im w niczym. Pochodzenie nie miało większego znaczenia. Nikt nie był lepszy dlatego, że urodził się w Berlinie, Monachium, Breslau, czy Koningsbergu, w szlacheckiej czy pospolitej rodzinie. Ale obrażanie tych drugich na pewno nie było tym, co młody porucznik tolerował. Zwłaszcza jeśli chodziło o jego małą ojczyznę. - Ja myślę tak samo – kontynuował kapitan. – Jednak gdybym to ja powiedział wiesz co by się działo. Ja plebejusz. To by była zdrada, Franz. A ta gruba świnia może mówić co myśli bezkarnie. To dlatego tak się obruszył, cholerny Prusak. - Dość panie kapitanie – Zelditz przerwał stanowczo – Pora chyba odpocząć. Ja też muszę już iść do moich ludzi. Żegnam. Nawet nie zasalutował. Wyszedł od razu i stanowczym krokiem ruszył w stronę swojego czołgu. Nie doszedł tam jednak. Musiał się najpierw uspokoić. Mało brakowało, a wyrżnąłby temu pijakowi w pysk. A wtedy co? Oczywiście sąd polowy. Ech, gdyby Rostitz wysilił się odrobinę i sprawdził gdzie jest Seerappen, z pewnością Franz przestałby być jego pupilkiem. Ale Oberleutnanta to nie obchodziło. Niech sobie sprawdza, niech się dowie. Czort z nim. Po jakichś 10 minutach powoli ruszył do swoich ludzi. * * * * * Po prawie dwóch tygodniach bezczynności, dowództwo wreszcie przypomniało sobie o 503 batalionie. Wciąż próżno było wypatrywać operacji "Cytadela", ale przynajmniej mieli coś do roboty. Współdziałając z elementami 3 Dywizji Pancernej SS-Totenkompf mieli osłonić transport sześćdziesięciu maszyn Pzkpfw V "Panther". Co ciekawe te wozy były przeznaczone dla "Trupich Główek". Wehrmacht pierwszy i pewnie ostatni raz zobaczy je właśnie teraz. Ale Zelditz się nie skarżył. Wszystko było lepsze o tego czekania na ofensywę. Po wstępnym zapoznaniu z zadaniem została jeszcze odprawa u dowódcy batalionu. Ten poinformował swoich podwładnych czego od nich oczekuje i dlaczego właśnie oni zostali wyznaczeni do tej operacji. Franzowi pozostawało tylko przekazanie wszystkiego swoim podwładnym i przygotowanie wozu. W ciągu następnych dwóch godzin ruszyli. |
To zaskakujące, że nikogo nie zdziwiło, że Fardinand rwał się do wykonania zadania, podczas gdy w czasie poprzedniej akcji działał zachowawczo i nie był szczęśliwy z powodu sytuacji, w której się znalazł. Jeszcze dziwniejsze było to, że czołgiści zwrócili mu uwagę niezadowoleni z towarzystwa Totenkopfu, a wszyscy już zapomnieli o spotkaniu z Sowietami i masakrze, jaka dokonała się zaledwie 2 tygodnie temu w wiejskiej stodole. Bo tak, myślał Ferdinand, jeśli jedni żołnierze boją się innych- jedni Niemcy innych Niemców, to w takim razie czym jest ta wojna i pomiędzy kim się toczy? Pomiędzy nami? Przecież przyjechaliśmy walczyć z komunistami. Jak do tej pory, od przybycia na odcinek Charkowa największe żniwo śmierć zebrała wśród cywilów. Kleinlich pamiętał masakrę dobrze. Nie był fanatykiem ani zabójcą. Pragnął tylko jak najszybciej spełnić wyznaczone zadania i wrócić na względnie bezpieczne pozycje. Dlatego nie mógł sobie pozwolić na współczucie i dalsze rozważania tego piekła, które go otaczało. A wszystko czego było mu potrzeba do szczęścia, to wykończyć Iwanów i wrócić do kraju. Do rodziny, do silników, automobili i jego ukochanych wyścigów. Prowadzenie czołgu wymagało kunsztu, ale we wnętrzu czołgu gotował się jak w kombiwarze. Nie mógł się doczekać szumu wiatru w uchach, rozwianych włosów i chłodu pędzącego powietrza na policzkach, w dniu gdy znowu ruszy na tor wyścigowy. Po co w naszym tygrysie prędkościomierz wyskalowany do 100 km/h skoro nie możemy rozwinąć nawet połowy tej prędkości?- z utęsknieniem zastanawiał się niegdysiejszy demon szybkości. Teraz nowe zadanie. Osłona przeprawy. Po tym jak dowódca zapoznał załogę czolgu 122 z treścią rozkazu kierowca poprosił o mapę. Lubi wiedzieć gdzie jedzie i jakie jest ukształtowanie terenu. Obmyśla także drogę odwrotu na wypadek gdyby jego towarzysze nie mogli go poprowadzić z wieży...Nie mogli poprowadzić, pokierować z różnych powodów, wtedy będę musiał wrócić, być może mając utrudnioną widoczność.Kierowca okłamywał się w myślach. Jego zapobiegliwość spowodowana była obawą o to, że mogą zginąć jego koledzy. Wtedy, o ile się jemu uda się przeżyć poprowadzi czołg do odwrotu. Chociaż próbował odgonić złe myśli, jak fatum, podążał za nim smutny widok rozbitego tygrysa I zmasakrowane ciała radzieckich wieśniaków. Po zapoznaniu się z mapą, Kleinlich ocenił, że najbezpieczniej byłoby osłaniać przeprawę ze wzgórza I-125, bo to wyeliminuje mozolną i niepewną przeprawę przez bród rzeki. Nie wiedział czy taki będzie rozkaz dla ich czołgu. Ale nie przejmował się tym tak bardzo, bo jeśli dojadą do stacji kolejowej, to wracać będą w sile większej o 60 nowych, wspaniałych wozów, dzieł niemieckiej myśli technicznej. Teraz jednak zadanie. Przywołał się do porządku szeregowy. Oddał mapę dowódcy, na rozkaz usiadł za kierownicą- po powrocie poproszę Gapę, żeby wywróżył mi nowego Mercedesa W-165 w Stuttgarcie- odpalił silniki i z hukiem ruszył. |
Wszyscy dotarli szczęśliwie do obozu, gapa również. Było żarcie, była zabawa. W końcu sukces, mały, acz sprawiający radość. Każdy się cieszył, każdy był zadowolony. Werner wypił trochę przemyconego piwa wspólnie z towarzyszami broni. Gapy nie było, ale nikt się tym nie przejmował. A nuż abstynent. Po pewnym czasie Strasser opuścił przyjaciół i spotkał się z bratem na obrzeżach obozu. - Miałeś nam pomóc, a nas prawie jakiś wschodni frajer rozpierniczył. - Co się stało Werner? - Twarz Rudolfa ogarnęła mieszanka przerażenia i zdziwienia. - A jakiś młody rzucił granat... - i co? - Wiesz który to Gapa z mojej załogi? Ten taki trochę inny. - Wiem, wiem. Słyszałem o nim. - No to właśnie on uratował nam życie. Ten szaleniec odrzucił granat. - Nie taki głupi, na jakiego wygląda. - Co Ty wiesz. Jak dla mnie to oznaka szaleństwa. Bóg wiek do czego jest jeszcze zdolny. To że raz uratował nam tyłki nie znaczy że ten wyczyn powtórzy. - Pierdzielisz głupoty. - Nie, nie, chyba lepiej go znam. - Zejdźmy lepiej z tematu. - No dobra - nastała potworna cisza, w oddali słychać było tańce i śpiewy. - Chodźmy tam - zaproponował Werner. Resztę nocy spędzili wspólnie na zabawie. Kolejne dni były wolne i nudne. Żadnych większych wydarzeń, mimo wojny było spokojnie. Informacje z innych frontów były trochę niepokojące, ale to i tak nie miało znaczenia. Co za różnica gdzie zginą czy w Afryce czy w Rosji. Wiara w Hitlera malała, jednak kto tak naprawdę wcześniej wierzył? Wielka zmyłka społeczeństwa. Werner nie zaprzątywał sobie nim myśli, nie lubiła polityki i większych spraw. Przygody w SA skutecznie go zniechęciły. Czekał, czekał aż się wojna skończy. Ewentualnie zostanie ranny i pójdzie na tyły. Jednak ta druga opcja jak i śmierć nie wchodziły w grę. Werner chciał być żołnierzem który pójdzie na front cały i tak też z niego wróci. Chciał w końcu móc rozmawiać z ojcem. Niestety ojciec też nie był młody, chorował, do tego wojna i tak dalej. Werner był świadom tego że za długo może on nie pożyć, pragnął z całego serca aby wojna się szybko zakończyła zwycięstwem, nadszedł pokój i mógłby odnowić kontakty z rodziną. To jedna tak prędko nie miało nastąpić. Nadszedł czas na kolejne zadanie. Szykowało się coś większego niż polowanie na bydło. Współpraca z SS nie była niestety zbytnio obiecująca... |
29 maja 1943 r. godz. 8.00 okolice Charkowa Świeżo utworzony oddział wyruszył punktualnie o godzinie ośmej. Rozkazy zostały wydane i załogi poszczególnych wozów doskonale wiedziały co mają robić. Oberleutnant von Zeldtiz jako halbzugefuhrer miał dowodzić zajęciem wzgórza I-125 i obroną przeprawy z tego miejsca. Wenątrz Tygrysa panowało podniecenie. Wszyscy cieszyli się, że po tak długim oczekiwaniu 503 batalion wyrusza na zadanie bojowe. Zapał kolegów studził tylko Lanzer, który wiedział że na froncie wschodnim, nawet najbardziej prozaiczne zadanie może przerodzić się w koszmar. Wszak mieli tego przedsmak w tej wsi w której zdobyli mięso dla kompanii. Wystaczył błąd jednego z nich i wszyscy mogli zginąć. To dowodziło tylko tego jak bardzo muszą uważać. Na czele sformowanej kolumny marszowej jechało trzech motocyklistów jako rozpoznanie dla reszty konwoju. Za nimi jechały dwa plutony SS składające się z ośmiu Tygrysów. W środku kolumny jechał transporter SdKfz.251, wiozący nad wyraz liczną grupę 30 żołnierzy z plutonu inżynieryjnego. Konwój zamykał 503 batalion składający się z ośmiu Tygrysów z dwóch kompanii. Wśród nich jechał wóz Zelditz. Pogoda dopisywała, co prawda w nocy trochę padało, ale wyszło to tylko na dobre. Powietrze było lżejsze i bardziej wilgotne. Temperatura spadła o kilka stopni i można było mniej martwić się tym, że silniki Tygrysów odmówią posłuszeństwa w tym upale. Kolumna posuwała się powoli naprzód. Zgodnie z zaleceniami kontakty pomiędzy załogami zminimalinowano, by ograniczyć możliwość wykrycia. Dowództwo i tak bardzo obawiało się o bezpieczeństwo transportu nowych czołgów. Długie oczekiwanie osłabiło zdolności bojowe Panzerwaffe, a Rosjanie mogli zaatakować w każdej chwili. Dlatego też do zadania wybrano najlepszych. Nikt niechciał by w trakcie konwoju coś zawiodło. Początkowo żołnierze z 503 batalionu burzyli się dlaczego to Totenkopf ma otrzymać nowe czołgi. Były one ponoć lepsze od Tygrysów. Lżejsze, szybsze i lepiej opancerzone. Szybko jednak uświadomili sobie, że nowy sprzęt lubi być bardzo zawodny i kapryśny, zwłaszcza w tak ekstremalnych warunkach jakie panowały obecnie w Rosji. Dlatego też zaczęto współczuć chłocom z SS, że będą musieli walczyć na nowym, niesprawdzonym sprzęcie. Najbardziej jednak bolał fakt, że jak mówiły plotki, fuhrer wstrzymywał całą ofensywę właśnie ze względu na nowe czołgi. Miały być one odpowiedzią Wehrmachtu na szybki i bardzo niebezpieczne radzieckie T-34. Czy takie odwlekanie ataku na rzecz niesprawdzonego w warunkach bojowych sprzętu miało sens, miał pokazać czas? Coraz mniej ludzi wierzyło, że jest to słuszne postępowanie, zwłaszcza po tym jak na front wschodni dotarły wieści o klęsce Rommla. 29 maja 1943 r. godz. 9.00 okolice Charkowa Po godzinie marszu kolumna dotarła w wyznaczonego celu. Tutaj w miejscu przeprawy oddział miał podzielić się na dwie grupy bojowe. Pierwsza w skład której wchodziły dwa plutony Waffen-SS, miały jechać dalej i zająć się zabezpieczaniem rozładunku transportu pancernego i jego eskortą. Druga grupa bojowa składająca się z dwóch plutonów 503 batalionu i jednostki inżynieryjnej miała zająć się organizacją i obroną przeprawy. - Panowie – w słuchakach rozległ się głos dowódcy akcji sturmbannführer Klause Schtettcke – znacie rozkazy i swoje zadania. My ruszamy w kierunku stacji i za półtorej godziny wracamy z nowym sprzętem. Pilnujcie przeprawy i miejcie baczenie na wszystko. Powodzenia i do zobaczenia. Panie kapitanie Rostitz, proszę przejąć dowodzenie. Kapitan Rostiz przejął obowiązki dowódcy drugiej grupy i zaczał wydawać szybkie rozkazy poszczególnym załogom. - Zelditz – usłyszał w słuchawkach porucznik – Weź ze sobą 123 i zajmił to wzgórze po prawej. Tym nim dowodzisz, daje ci pełną swobodę. Mam nadzieję, że trupie czachy wrócą szybko i na obiad będziemy w obozie. Von Zeldtiz po wczorajszych ekscesach kapitana nie miał ochoty wdawać się z nim w zbędne pogawędki. Odmeldował się tylko i rozkazał: - Kleinlich ruszaj na wzgórze. Wóz 123 za mną. Kierowca skręcił w prawo wrzucił wyższy bieg i nacisnął pedał gazu. Odruchowo rzucił kątem oka na przyrządy. Zdziwił się bo obroty nagle gwałtownie spadły i silnik zawył nieprzyjemnie. - Co się dzieje? - dopytywał się dowódca. - Wiem, że to może nie odpowiednia chwila – wtrącił bezceremonialnie Gapa – ale czy nie wydaje się wam, że sturmbannführer mówił tak jak by się z nami żegnał? - Co? - padło naraz z kilku ust. - Panie oberleutnant – zaczął Kleinlich – melduję, że chyba wszystko wróciło do normy. Silnik pracuje już jak należy. I choć tak było faktycznie to ta drobna usterka nie dawała perfekcyjnemu kierowcy i mechanikowi w jednej osobie spokoju. Kierując 50-tonowego kolosa na wzgórze zastanawiał się co mogło być przyczyną tak gwałtownego spadku obrotów silnika i dziwnego zgrzytu. - Gapa zamknij ryj – wrzasnął Steiler – Też sobie znalazł chwilę na wynurzenia, palant. - Kontroluj się Steiler – skarcił celowniczego von Zelditz, bacznie rozglądając się przez lornetkę umieszczoną w otwartym włazie. Tygrys 122 zajął pozycją na wzgórzu, tuż obok niego stanął drugi czołg. Niewielkie stosunkowo wzniesienie znacznie powiększało widoczność. Doskonale widoczny był bród w dole oraz posuwająca się naprzód kolumna Waffen-SS. Zelditz ujrzał, że kapitan zajął drugie wzgórze, a bezpośrednie zabezpiecznie przeprawy zlecił tym z trzeciej kompanii. Cała załoga przylgnęła do peryskopów i bacznie obserwowała teren. W dole żołnierze z plutonu inżynieryjnego zajęli się organizacją przeprawy. Kamieniami oraz zerwanymi krzakami znad rzeki utwardzali dno i brzegi. Dowódca Tygrysa 122 spojrzał na zegarek. Wskazywał on 9.20. - Półtorej godziny - pomyślał - O 11 powinni być tu z powrotem. Oby. Następne półgodziny minęło czołgostom na monotonnym i nudnym przepatrywaniu terenu oraz cichych rozmowach. Nagle jednak Lanzer wzbudził czujność załogi: - Słyszycie? To chyba samolot? Nastała pełna napięcia i niepokoju cisza. Dało się usłyszeć w niej rytmiczne buczenie silnika. Co prawda odległe i brzmiące jak brzęczenie muchy, ale jednak. - Masz ucho Lanzer – pochwalił kolegę Steiler. - Musi być dość wysoko – skomentował Kleinlich. - Ciekawe czy nas widzi? - spytał idotycznie Gapa. Nikt nie skomentował jego wypowiedzi, bo dźwięk silnika przybrał na sile. - Ten skurwiel pikuj – wrzasnął Lanzer. Von Zelditz spojrzał w kierunku rzeki i pracujących tam żołnierzy. Wyglądali jakby niczego nie dostrzegli. Oficer doskonale widział jak bomba upuszczona przez radzieckiego Iła-2 spada dokładnie pośrodku brodu w którym pracowali żołnierze z plutonu inżynieryjnego. - O kurwa! - skomentował widok rozrywanych siłą wybuchu ciał. Woda w rzece zabarwiła się na czerwono. Rozległy się pojedyncze serie z karabinów. Ił najwyraźniej wzbijał się i oddalał z dużą prędkością, sądząc po odgłosie pracy silnika. - Zelditz! Zelditz! Odezwij się kurwa! - z oszołomienia wyrwał oberleutnanta krzyk w słuchawkach To kapitan Rostiz wyjaśniał coś . Zdezorientowany oficer łapał jednak co trzecie słowo. - Jak to się stało, że nas tak podszedł – zastanawiał się. - Panie oberleutnant wszystko w porządku? - spytał Steiler klepiąc dowódcę w ramię. - Tak – odparł oficer skupiając się na tym co do niego mówiono. - Co powiedział kapitan? - Przekazał od pierwszego oddziału o tym, że wjechali na pole minowe. Z tego co mówili wynika, że sturmbannführer Schtettcke prawdopodobnie nie żyje. Conajmniej trzy wozy są unieruchomione, a na dodatek ostrzelał ich jeszcze jeden cholerny Ił. Kapitan wraz z 121, 331, 332 pojechał ich wspomóc. Panu porucznikowi przekazał dowództwo nad pozostałym tutaj ludźmi. Von Zelditz opanował nerwy i zaczął błyskawicznie myśleć i analizować fakty. - Panie oberleutnant melduje, że mamy prawdopodobnie wyciek paliwa – oznajmił Kleinlich patrząc na wskazania przyrządów. - No to pięknie – skomentował Lanzer obserwując przedpole. |
122 jechał jako trzeci czołg w kompanii. Na czele tradycyjnie już znajdował się 120 kapitana Rostiza. Za czołgiem Zelditza podążał 123, a dalej cztery wozy z trzeciej kompanii. W załodze panowały ogólnie dobre nastroje. Niemal wszyscy cieszyli się z kolejnego zadania. Wszystko było lepsze od czekania. Porucznik zdawał sobie jednak sprawę, że takie "rutynowe działania" z czasem uprzykrzą sie czołgistom i dalsze odwlekanie ofensywy będzie miało katastrofalne skutki jeżeli chodzi o morale. W tej chwili Oberleutnant koncentrował się na obecnej operacji. Po godzinnej podróży kolumna dotarła nad rzekę. W słuchawkach chłopcy usłyszeli głos Sturmbannführera: - Panowie, znacie rozkazy i swoje zadania. My ruszamy w kierunku stacji i za półtorej godziny wracamy z nowym sprzętem. Pilnujcie przeprawy i miejcie baczenie na wszystko. Powodzenia i do zobaczenia. Panie kapitanie Rostitz, proszę przejąć dowodzenie. - Zelditz - Hauptmann zabrał głos. - Weź ze sobą 123 i zajmij to wzgórze po prawej. Ty nim dowodzisz, daję ci pełną swobodę. Mam nadzieję, że trupie czachy wrócą szybko i na obiad będziemy w obozie. Porucznik wydał więc rozkazy: - Kleinlich ruszaj na wzgórze. Wóz 123 za mną. Kierowca skierował czołg w odpowiednim kierunku, jednak za chwilę silnik nieprzyjemnie zawył. - Co się dzieje? - spytał Zelditz. Zamiast mechanika odpowiedział mu jednak Gapa: - Wiem, że to może nieodpowiednia chwila, ale czy nie wydaje wam się, że Sturmbannführer mówił tak jakby się z nami żegnał? Porucznik, który akurat schował się z powrotem do czołgu, oczekując na odpowiedź mechanika, spojrzał na Steilera. - Panie Oberleutnant – zaczął Kleinlich, chyba ignorując wypowiedź ładowniczego. – Melduję, że chyba wszystko wróciło do normy - "Rzeczywiście Gapa wrócił do swojej starej normy" pomyślał dowódca. - Silnik pracuje już jak należy. - No to naprzód. - Gapa zamknij ryj – wrzasnął Steiler – Też sobie znalazł chwilę na wynurzenia, palant. - Kontroluj się Steiler - ostrzegł podwładnego porucznik. W końcu dwa Tygrysy zajęły swoje pozycje na wzgórzu I-125. To samo dotyczyło czołgów na drugim wzniesieniu i w okolicy przeprawy. Wszystko zdawało się iść gładko. Była godzina 9:20, a za półtorej godziny SS-mani mieli wrócić ze swoimi nowymi nabytkami. * * * * * Półtorej godziny minęło na spokojnym obserwowaniu terenu i luźnych rozmowach. I gdy już się wydawało, że to zadanie będzie o wiele spokojniejsze od poprzedniego Lanzer popisał się słuchem doskonałym. Chwilę po jego stwierdzeniu o sowieckim samolocie, ten wyłonił się z gęstwiny chmur i zaczął pikować w kierunku przeprawy. Zelditz, który obserwował go przez lornetkę, teraz spojrzał w kierunku saperów. Żaden z nich nie dojrzał w porę niebezpieczeństwa, a gdy niektórzy podnieśli głowy było już za późno. Pocisk wbił się pomiędzy nich i rozerwał wielu na kawałki. Porucznik doskonale widział jak kilku żołnierzy w mgnieniu oka przestaje istnieć. Zamknął na chwile oczy, ale to nie pomogło. Zobaczył te trupy cywili w stodole. Dlaczego to musi tak wyglądać? Ktoś krzyczał do niego. Słyszał jakiś głos w słuchawkach, ktoś z jego załogi coś do niego mówił, ale nic nie docierało. Znowu, odkąd powrócił na front, przed oczami pojawiały się te straszne obrazy z całej wojny. Śmierć pod Smoleńskiem, straty pod Mińskiem, trupy we Francji, wypadki w Polsce i jeszcze to co zobaczył przy pierwszym spotkaniu z Gapą. Do tego dochodziły wyobrażenia na temat śmierci braci. Od powrotu do Rosji coraz to nowsze obrazy powiększały już i tak zbyt wielką ilość krwawych wspomnień. - Panie oberleutnant wszystko w porządku? - Steiler wrócił go do rzeczywistości. - Tak. Co powiedział kapitan? - spytał Zelditz, uświadamiając sobie do kogo należał głos w słuchawkach. Gapa opowiedział niemal słowo w słowo. A zatem to Franz będzie musiał zająć się przeprawą. - Panie Oberleutnant melduję, że mamy prawdopodobnie wyciek paliwa - zameldował Kleinlich. Cudownie. Tylko tego brakowało. Iły wciąż bombardują rzekę, a tu jeszcze wyciek paliwa. - Lanzer, próbuj strzelać do tych ruskich. Jeżeli w czołgu nie masz ku temu możliwości to z wozu. Kleinlich, spróbuj coś zrobić z tą usterką. Póki co piloci zajęci są bombardowaniem przeprawy, więc może nas nie ruszą. Następnie porucznik zabrał się za radio: - Tu Oberleutnant Zelditz. Wozy 123, 333, 334. Niech strzelcy spróbują zająć się tymi Iłami. Pozostali członkowie załogi zostają przy swoich zadaniach. 334, obserwuj kierunek pólnocno-zachodni. 333, południowo-zachodni. 123, ty bez zmian. Meldować od razu o wszelkich trudnościach i obserwacjach. |
Ferdinand w duchu przeklinał wzgórze, na którym zajęli punkt obserwacyjny. W gorszej sytuacji znaleźli się tylko nieistniejący już żołnierze na brzegu rzeki, gdyż to na nich skupił się pierwszy atak. Jednak jak mu się początkowo zdawało, bezpieczne i odległe podwyższenie terenu, stawiało ich jak na widelcu w obliczu krążącego samolotu. Ten, nawet po zrzuceniu wszystkich bomb, mógł na pułapie kilkuset metrów piąć się wzdłuż zbocza i ostrzeliwać ich z działek i karabinów. Zdecydowanie nie podejdzie ich od frontu, więc strzelec nie zdziała wiele. Jedyna nadzieja w tym, że zdążą obrócić wieżę i strzelać w kierunku, z którego nadleci atakujący. Poza tym uspokajająco na kierowcę zadziałała myśl, że pod pancerzem są bezpieczni. Najchętniej odjechałby już dawno z pola bitwy, skoro i tak nie mieli możliwości zwalczyć niezwykle zwrotnych i szybkich samolotów, a dalszą drogę na północ do stacji kolejowej usiano minami. Odjechałby gdyby był dowódcą i gdyby nie ten cholerny wyciek paliwa, który Bóg wie jak bardzo, skrócił ich zasięg. Zameldował: -Panie oberleutnant melduje, że mamy prawdopodobnie wyciek paliwa. -Kleinlich, spróbuj coś zrobić z tą usterką. Póki co piloci zajęci są bombardowaniem przeprawy, więc może nas nie ruszą – rozkazał von Zelditz. -Obawiam się, że jak tylko wyjdę z czołgu podzielę los brygady inżynieryjnej – i tak nikły już stopień jego bezpieczeństwa topniał z minuty na minutę – Przecież jak zacznę teraz grzebać w silniku Ruskie nie pomyślą, że trzymamy tam jakąś wunderwaffe, tylko odgadną, że mamy awarię i nas dobiją. A ja mam siedzieć na pancerzu i oberwać? Odpowiedź nie padła, Franz wydawał już kolejne rozkazy. Kleinlich mimo to nie opuścił swojego stanowiska. Może to i dobrze, że nie słyszał pytania. Za sprzeciwianie się rozkazom grozi w najlepszym wypadku przeniesienie na front wschodni. O ironio przecież już tutaj jesteśmy! Zatem zostaje tylko i wyłącznie pluton egzekucyjny, którego litości oczekiwać nie mogę. To już lepiej liczyć na mój szczęśliwy los i pecha myśliwców. Kleinlich szybko przemyślał sprawę, sięgnął po karabin i uderzył się w prawe udo, żeby sprawdzić czy składany nóż, z którym nigdy się nie rozstawał, jest przypięty do kieszeni. Z wyraźnym ociąganiem się wypchnął właz i wygramolił się na pancerz. Złapał lufę, która pomogła mu utrzymać równowagę i sprawnie przebiegł wzdłuż wieżyczki na tył pojazdu gdzie upadł na kolana. Z ogromnym wysiłkiem odblokował zamki i otworzył klapy. Jego oczom ukazał się dobrze znany widok Maybacha. Niestety poza tym, że silnik był na swoim miejscu nie zobaczył nic. Żaden z przewodów paliwowych nie był na tyle rozcięty czy złamany, żeby od razu wskazać miejsce wycieku. Poza tym podczas jazdy na wyższych obrotach pompa nadawała benzynie wyższe ciśnienie i zapewne wtedy ubywało jej najwięcej. Gdyby mechanik zlokalizował wyciek z pewnością udałoby mu się go prowizorycznie zatamować. Niestety w obecnej sytuacji nie stać go było na przeczesywanie wszystkich trudno dostępnych miejsc zarówno ze strachu jak i braku czasu. Tym bardziej, że podczas badania połączeń i szczelności najróżniejszych rurek wymoczył się trochę w benzynie, więc mógł przypłacić życiem nie tylko bezpośrednie trafienie z pokładowego karabinka Iła, ale nawet iskrę od rykoszetu na czołgu. Szybko zrzucił pokrywy silnika i zblokował zamki, myśląc jak zameldować dowódcy niepowodzenie i zachęcić go do szybkiego odwrotu na pozostałym paliwie, po czym wstał na nogi i obrócił głowę na przód czołgu, gdzie znajdował się jego właz. |
29 maja 1943 r. godz. 10.30 okolice Charkowa Coś co początkowo wyglądało na proste zadanie zaczynało przeobrażać się w koszmar. Zaczęło się od tego, że plutony SS wjechały na pole minowe. Straty z tego co mówiły meldunki były duże. Zginął prawdopodobnie dowódca zadania sturmbannführer Klause Schtettcke. Następnie druga grupa bojowa została zaatakowana przez radziecki zwiazd. I tu także nie obyło się bez start. Bomba zrzucona przez Iła zabiła siedmiu i ciężko raniła trzech żołnierzy z plutonu inżynieryjnego. Na dodatek Tygrys dowodzony przez von Zelditza miał usterkę. Jak narazie trudno wnioskować o tym jak jest ona poważna, ale jedno było pewne że utrudni ona wykonanie zadania. Załogę Tygrysa 122 stanowili zawodowcy i frontowi wyjadacze, a mimo to w ich szeregach zapanował dziwny niepokój. Nie chodziło bynajmniej w tym przypadku o zachowanie Gapy, choć i teraz drażnił on kolegów. Coś jednak wisiało w powietrzu. Coś co sprawiało, że w rutynowe dotychczas działania wkradło się poddenerwowanie i niepewność. Porucznik zaczął wydawać rozkazy: - Tu Oberleutnant Zelditz. Wozy 123, 333, 334. Niech strzelcy spróbują zająć się tymi Iłami. Pozostali członkowie załogi zostają przy swoich zadaniach. 334, obserwuj kierunek północno-zachodni. 333, południowo-zachodni. 123, ty bez zmian. Meldować od razu o wszelkich trudnościach i obserwacjach. W odpowiedzi usłyszał tylko krótkie "tak jest herr Oberleutnant" od dowódców pozostałych Tygrysów. Nad ich głowami krążyły dwa Iły, ale jak narazie nie ponowiły ataku. Kleinlich mimo strachu i dużych obaw o swoje życie opuścił czołg. Sięgnął po karabin i uderzył się w prawe udo, żeby sprawdzić czy składany nóż, z którym nigdy się nie rozstawał, jest przypięty do kieszeni. Przytrzymując się lufy wypełz na pancerz. Sprawnie przebiegł wzdłuż wieżyczki na tył pojazdu gdzie upadł na kolana. Z dużym wysiłkiem odblokował zamki i otworzył klapę silnika. Chyląc co chwilę głowę w obawie przed nadlatującym samolotem, przejrzał pobieżnie silnik. Żaden z przewodów paliwowych nie był na tyle rozcięty czy złamany, żeby od razu wskazać miejsce wycieku. Poza tym podczas jazdy na wyższych obrotach pompa nadawała benzynie wyższe ciśnienie i zapewne wtedy ubywało jej najwięcej. Niestety w obecnej sytuacji nie stać go było na przeczesywanie wszystkich trudno dostępnych miejsc zarówno ze strachu jak i braku czasu. W tym czasie Lanzer także wychylił się czołgu z zaczął z pistoletu maszynowego ostrzeliwać krążące nad nimi radzieckie samoloty. Co kilka chwila dało się słyszeć głośną kanonadę. To zarówno czołgiści innych załóg jak i pluton inżynieryjny próbowali zestrzelić myśliwce. Te tylko sporadycznie odpowiadały ogniem. I nadal krążyły nad miejscem przeprawy. Kleinlich wrócił do wozu i zameldował von Zelditzowi o stanie silnika. - Chyba odlatują ścierwa - krzyknął Lazner zamykając właz. - Panie oberleutnant... - zaczął Gapa. - Melduj Gapa - odpowiedział z uwagą śledząc odlatujące Iły. Fakt ich zostawiły w spokoju, ale skierowały się w stronę stacji kolejowej. Oznaczało to tylko jedno radzieccy lotnicy nie atakowali ich tylko czekali na rozkaz dowódzctwa. Te najwyraźniej stwiedziło, że warto zaryzykować stratę dwóch maszyn i zaatakować cały transport. - Panie oberleutnant wydaje mi się że powinniśmy jechać wspomóc kapitana Rostitza. Czuję, że mają kłopoty. Wewnątrz czołgu zapadła cisza. Ile razy Gapa wypowiadał się tym tonem oznaczało to tylko jedno kolejne proroctwo. Oberleutnant von Zelditz niezdążył skomentować słów szeregowego, bo pierwszy odezwał się Lanzer: - Panie poruczniku, kapitan Rostiz na lini. - Zelditz? - Tak panie kapitanie? - Sprawy się komplikują. Zmiana piorytetów. Zarówno my jak i SS-mani utknęliśmy na dobre na tym polu minowym. Na dodatek zostaliśmy zaatakowani przez partyzantów. Niewiem jakim cudem dowiedzieli się o transporcie. Później się to zbada. Duże macie straty? - Kilku ranny i zabitych z plutonu inżynieryjnego. - Weź wszystkie wozy i przebij się do stacji kolejowej musisz przeprowadzić transport do obozu. Tylko musisz znaleźć inną drogę. Partyzanci są po obu stronach trasy naszego przemarszu, więc nic nie mogę ci poradzić. Musisz zaufać swojemu instynktowi. To wszystko Zeldtiz. Powodzenia. My zajmiemy się tymi partyzantami. - Tak jest panie kapitanie. W czasie gdy dowódca rozmawiał z kapitanem do włazu Kleinlicha podszedł unterfeldwebel Birhoff, dowódca plutonu rozpoznania. - Witaj kolego! - przywiatał się przyjacielsko. - Witaj! - Przekaż swojemu dowódcy, że czekamy na rozkazy. Mi został jeden sprawny motocykl. Jeden jest kompletnie zniszczony, ale nad drugim pracujemy. Ci z inżynieryjnego stracili dowódcę, też czekają na rozkazy. - Dobra przekażę. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:17. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0