Ferdinand był równie zaniepokojny, co podniecony tym, że w końcu po ponad 7 miesiącach skrupulatnego szkolenia, on i jego załoga wyruszają do boju. Nieoczekiwana zmiana przydziału z Afryki na Front Wschodni nie napawała go optymizmem. Był środek grudnia, a wiedział, że ostre zimy to wielki sprzymierzeniec Rosjan. Na szczęście służyli pod dobrym dowódcą i byli doskonale przeszkoleni i zgrani, tak że rozumieli się bez słów. Nawet Gapa spisywał się w czołgu wyśmienicie, co pozwoliło żywić nadzieję na to, że wyjdą cało z bitewnych opresji. Zresztą Ferdinand dobrze wiedział, że Gapa nie jest taki na jakiego wygląda. Nie jest ani fajtłapowatą karykaturą żołnierza, ani też żadnym jasnowidzem. Być może dziwne zachowanie jego kolegi powinno budzić pewne obawy, ale Ferdinand wiedział skąd biorą się niespotykanie barwne i tak dokładnie spełniające się przepowienie ich załogowego proroka. Steiler. Obersturmführer Steiler- ojciec Ditricha to wysoko postawiony oficer SS. Z pewnością ma kontakt z synem, a być może jego zaufany kolega jest jednym z przełożonych w Paderborn. Tłumaczyłoby to jakim cudem człowiek, któremu plączą się nogi został pancerniakiem elitarnej jednostki, podczas gdy nie jest w stanie poprawnie zachować pozycji zasadniczej i wykonywać poleceń musztry. Kleinlich uśmiechnął się pod nosem, ponieważ przypomniał sobie soczyste przekleństwa oberleutnanta Franza von Zelditz, kiedy w pierwszy dzień Gapa dosłownie wylądował w ich załodze. Kiepski z niego lotnik, miał twarde lądowanie pomyślał wtedy. Co więcej Ferdinand czuł, że proroctwa Ditricha, to nic innego, jak tylko przecieki, które w jakiś sposób docierały do niego od dowódców. W ten sposób ostatnio dowiedział się o zmianie przydziału. Tylko po co była cała ta komedia z proroczymi snami? Ferdninad nie wiedział, nie roztrząsał już tego dalej, ani tym bardziej nie dzielił się swymi spostrzeżeniami z resztą załogi. To mogłoby wprowadzić podziały czy nieufność między ludźmi, którzy mają wspołpracować ze sobą i z czołgiem jak pocisk 88mm z armatą ich Tygrysa. Tak, Tygrys to było dopełnienie naszysz wysiłków i starań. Przez czas szkolenia załoga nauczyła się panować nad 57 tonową bestią, jakby czołg był poręczną szablą. Czuli się w nim jak ręka w dobrze dopasowaniej rękawiczce. Ferdinand siedział ze kierownicą i kierował kolosem z niezrównaną precyzją. Był to człowiek, który gdyby nie to że musiał przesiąść się z rajdowego automobilu Mercedesa do machiny wojennej Henschela, zdobyłby zaszczytny tytul mistrza Grand Prix i to niejeden raz. Swoje własne zdolności, pewność co do profezjonalizmu kolegów i dobre wrażenie, jakie wywarł na nim PzKpfw VI sprawiły, że Ferdinand Kleinlich ze spokojem oczekiwał dalszego rozwoju sytuacji. |
Franz siedział w przedziale sam jeżeli nie liczyć śpiącego obok Leutnanta. Właśnie pisał list do rodziców opowiadając w nim o wydarzeniach z ostatnich tygodni, jednocześnie przepraszając, że nie mógł odpisać im wcześniej. "I jeszcze jedno" - pisał. - "Zostałem przeniesiony. Nie mogę wam napisać gdzie i po co, ale przez najbliższe kilka miesięcy nie zobaczę frontu. Właściwie to będę od niego oddalony bardziej niż Wy. Cieszę się z tej chwili wytchnienia, jeżeli nowe zadanie rzeczywiście nią będzie. Nie wiem o nim za dużo, a jeszcze mniej mogę Wam powiedzieć, ale wiążę z nim spore nadzieje. Chciałbym w końcu dorównać Gregorowi. Uściskajcie ode mnie Elisę i Theo. Młody na pewno rwie się do działania. Wasz Franz" Włożył list do kieszeni. Postanowił wysłać go przy najbliższej sposobności. Wyszedł na korytarz, wyciągnął papierosa i zapalił. Często zastanawiał się co by na to powiedzieli jego rodzice. To na wojnie nauczył się palić. Zresztą każdy prędzej czy później zaczyna. Wyciągnął dwie pogniecione fotografie. Pierwsze zdjęcie przedstawiało jego rodzinę. Było jeszcze z 34-tego roku, przed wstąpieniem Gregora do Wehrmachtu. Na ławce siedzieli oboje rodzice. Ojciec trzymał na kolanach sześcioletniego Theo. Obok niego stała Elisa. Za ławką trójka braci szczerzyła zęby do aparatu. Gregor, Reinhart i on, Franz. To było ich ostatnie wspólne zdjęcie. Dwa miesiące później Gregor wstąpił do wojska. Von Zelditz zatrzymał się na twarzach obu braci, na zdjęciu stojących obok niego. Na drugiej fotografii również widnieli uśmiechnięci ludzie. Chociaż w odróżnieniu od osób na poprzednim zdjęciu, byli brudni, nieogoleni, w zakurzonych mundurach. Widać było, że sporo przeszli, ale byli szczęśliwi. Piątka żołnierzy szczerzyła się do aparatu, a za nimi stał wspaniały PzKpfw IV. Zdjęcie było zrobione gdzieś we Francji. "Kto by spamiętał te śmieszne francuskie nazwy" pomyślał. Obie fotografie jednak coś łączyło. Osoba Franza. Na obu zdjęciach uśmiechali sie bliskie mu osoby i na obu widniały twarze osób, których już nigdy nie zobaczy. Gregor zginął w Afryce, a Reinhart w Norwegii. Jego towarzysze broni Thomas Wolf, Stephan Luck i Friedrich Relke zginęli pod Smoleńskiem. Relke uratował nawet Franzowi życie, ale ten nie mógł mu się odpłacić tym samym. Do dzisiaj ta sprawa mu dokuczała. Ze wspomnień wyrwał go dopalający sie papieros. Wyrzucił niedopałek przez okno i wrócił do przedziału. Przez chwilę rozmyślał jak pięknie musi być o tej porze roku w Seerappen, ale za chwilę zajął się tym co przed nim. Skupił się na Paderborn. Wreszcie długa podróż z wieloma przesiadkami się zakończyła. Franz przeczytał na tablicy na stacji napis Paderborn. Wreszcie dotarł na miejsce. Pewnym krokiem opuścił swój wagon i ruszył przez peron trzymając w lewej ręce niewielką walizkę. Rozejrzał się dookoła, przy okazji spoglądając na zegar wiszący na ścianie. Miał dwie godziny by zgłosić się do jednostki. Może warto by było zażyć chwili relaksu? Już nie pamiętał kiedy ostatnio napił sie chłodnego piwka o wytrawniejszych trunkach nie wspominając. - Panie Oberleutnant! - ktoś krzyknął. - Przepraszam, że tak bezpośrednio, ale zdaje się, że my w tym samym kierunku. Franz spojrzał w stronę mówiącego. Okazało się, że był to Hauptmann mniej więcej w wieku von Zelditza. Chociaż ten mógłby przysiąc, że jednak młodszy. - Nazywam się Otto Hessel - oznajmił wyciągając rękę. - Franz von Zelditz – odpowiedział Franz ściskając rękę kapitana. - Pan też na szkolenie? - Tak... - Mamy jeszcze chwilę czasu to może wstąpimy tutaj niedaleko na jednego? Znam tu taki miły lokal. Bo wie pan... W ten sposób Franz poznał pierwszą osobę w Paderborn. Chociaż nie był do końca przekonany czy energiczny oficer przypadł mu do gustu. Tak czy inaczej porównując go do jednego z przyszłych członków załogi Zelditza, Hessel był wspaniałym kompanem. Dwie godziny i dwa kieliszki koniaku później wszyscy nowo przybyli oficerowie oraz żołnierze zostali zgromadzeni na placu apelowym. Zostali podzieleni na kilka kolumn, w tym jedną złożoną wyłącznie z oficerów. Jak to zwykle bywa w takich przypadkach ktoś miał przemawiać. Franz nie przepadał za tego rodzaju uroczystościami. Od słuchania o wielkości Niemiec wolał raczej tworzyć tą wielkość. Tym razem przemawiał pułkownik Clemens Graf von Bierhoffen. Przedstawił się wszystkim po czym zaczął mówić o tym po co właściwie ich wszystkich tu ściągnięto. Wspomniał też o braku ulgi wobec zarówno żołnierzy jak i oficerów. A potem nastąpił najbardziej ekscytujący moment. Po raz pierwszy zobaczyli broń przy pomocy której mieli walczyć. Stalowy kolos wjechał na plac. Ogromny czołg, przy którym nawet PzKpfw IV mogły się schować. Nowiutki, błyszczący, prosto z fabryki robił piorunujące wrażenie. Ryk silnika wręcz ogłuszał. Franz był pewien, że pod stojącymi najbliżej ziemia się trzęsie. To była broń, która mogła sie przeciwstawić każdej armii świata. „Teraz przetrzepiemy Iwanom dupy” pomyślał. Chwilę potem Tygrys stanął i przystąpiono do kolejnego punktu programu. Odczytano listę przydziałów. Von Zelditz został dowódcą drugiego czołgu w drugim plutonie pierwszej kompanii. Niedługo miał ujrzeć swoich podkomendnych. - Kompania pierwsza, pluton drugi, czołg numer dwa - krzyknął kapitan czytający listę. - Gefreiter Udo Lanzer, Oberschütze Ferdinand Kleinlich, Oberschütze Werner Strasser, Schütze Ditrich Steiler. Franza zastanowiło, że w takiej doborowej jednostce znalazł sie jakiś szeregowiec. Po chwili miał się dowiedzieć dlaczego Steiler jest szeregowcem. Czwórka wyczytanych żołnierzy maszerowała równo przez plac, by dołączyć do tych, którzy już wcześniej otrzymali swój przydział. Wtedy właśnie Schütze runął na ziemię. Cały batalion wybuchnął śmiechem. Franz nie był lepszy, również śmiał się, ale nie tak jak zwykli żołnierze, którzy wręcz ryczeli ze śmiechu. Nawet pułkownik von Bierhoffen powstrzymywał się przed okazaniem zbyt wielkiej radości. - Szeregowy Schlafmütze do mnie. Tylko ostrożnie - rozkazał. Z pewnością nie pomogło to Gapie, który od tej pory miał być znany pod tym pseudonimem. Kolejna salwa śmiechu uświadomiła Zelditza, że to członek jego załogi. Następne dni ciągły się, wydawać się mogło, w nieskończoność. Tygrys zaprezentowany wszystkim pierwszego dnia był jedynym czołgiem w Padeborn. Ponieważ nie było sprzętu na którym można by było ćwiczyć, non-stop organizowano zajęcia teoretyczne, na których weterani przez większość czasu dowiadywali się tego, co już dawno wiedzieli. Niektóre rzeczy były nawet całkowicie niepraktyczne na froncie. Franz pragnął tylko, żeby te kilka dni minęło jak najszybciej. Żeby w końcu przywieziono nowiutkie Tygrysy i żeby wreszcie zaczęły się zajęcia praktyczne. Bardzo wyczekiwał tej chwili i z równą siłą się jej obawiał. W czasie wolnym starał się poznać swoich podkomendnych w stopniu w jakim powinien znać swoich żołnierzy dowódca. Trójka z nich prezentowała się dobrze, co biorąc pod uwagę, że to jednostka elitarna, oznacza doskonale, ale Gapa był po prostu... gapą. Jeżeli dodać jeszcze do tego, ze jest ładowniczym to mógł wyrządzić na prawdę sporo złego. Oberleutnant dowiadywał sie co jakiś czas o nowym wybryku Steilera. Zaczęło go to denerwować, bo zazwyczaj słyszał o tym w formie żartu i chociaż urągano nie jemu, tylko Dietrichowi, to jednak Gapa był członkiem załogi von Zelditza. W końcu nadszedł z dawna oczekiwany dzień. Wczesnym rankiem pancerniacy zobaczyli po raz pierwszy swoje nowe czołgi. I mimo, że zrobiły na nich spore wrażenie, to załogę Franza najbardziej zaskoczył zupełnie odmieniony Steiler, który w Tygrysie poczuł się jak ryba w wodzie. „Całkowicie inny człowiek” pomyślał wtedy Zelditz. Dni mijały powoli zamieniając się w tygodnie, a te w miesiące, a szkolenie wciąż trwało. Czołgiści walczący na najnowocześniejszym sprzęcie III Rzeszy musieli być perfekcyjni w każdym najdrobniejszym szczególe, a to wymagało mnóstwo czasu poświęconego ćwiczeniom. Największą niespodzianką praktycznych zajęć pozostawał Gapa. Nie tylko świetnie się spisywał na swoim stanowisku, ale jeszcze zaczął pouczać swoich kolegów, co wychodziło im ogólnie na dobre. Franz miał tylko nadzieję, że Steiler nie miał do czynienia ze strategią, bo chyba by nie wytrzymał gdyby schütze zaczął zwracać mu w tej kwestii uwagę. Pewnego razu stwierdził nawet ze zdziwieniem, że jest w jakimś sensie dumny z Dietricha. Z tego stanu wyrwał go sam Gapa, gdy tylko po wyjściu z Tygrysa wyłożył się plackiem na ziemi. Wszystko to jeszcze byłoby nawet do zniesienia, gdyby nie fakt, że Steiler uparcie twierdził, że ma dar jasnowidzenia. Jego „prorocze sny” miały sie podobno zawsze sprawdzać. Franz nie był zbyt często świadkiem jego „przepowiedni”. Zazwyczaj byli nimi inni członkowie załogi, dzielący pokój z Gapą. Być może dlatego wciąż pozostawał sceptykiem. Życie w Prusach Wschodnich nauczyło go twardo stąpać po ziemi i wszelkie nienaturalne zjawiska traktował jak bajki. Chociaż fakt faktem, że te parę "wróżb" Dietricha, które słyszał, się sprawdziły. Cała ta sprawa śmierdziała z daleka i psuła atmosferę, co z kolei mogło mieć zły wpływ na morale załogi. Zelditz postanowił działać. Pewnego dnia zagadał do majora Witemaiera, dowódcy jego plutonu. Poprosił o nowego ładowniczego, argumentując swoimi przeczuciami. Oficer spojrzał krzywo na Franza i tylko z sobie znanych powodów odmówił. Ostrzegł też, że kolejna taka prośba będzie skutkować poważnymi konsekwencjami. Nie wspomniał o jakie konsekwencje dokładnie mu chodzi, ale było jasne, że degradacja to tylko początek listy. W końcu szkolenie dobiegło końca, a batalion miał zostać wysłany do Afryki, na pomoc reszcie niemieckich i włoskich wojsk broniących się wciąż w Tunezji, których sytuacja po alianckim lądowaniu w Maroku i Algierii była bardzo nieciekawa. Któregoś dnia Gapa próbował przekonać porucznika, że wbrew rozkazom wyruszą na front wschodni. Podobno wyśnił ten fakt. Podzielił sie nim nawet z resztą załogi, ale chłopcy nie chcieli go słuchać. Franz też starał się tylko jak najszybciej spławić swojego podwładnego, więc przytakiwał mu na wszystko. Jednak następnego dnia żołnierze Posta rzeczywiście wyruszyli na wschód. Młody porucznik wracał tam. Tym razem był przekonany, że znowu szala zwycięstwa przechyli się na właściwą stronę. Był pewien, że wszystko potoczy się jak niegdyś na Białorusi. Tylko nie będzie drugiego Smoleńska. Nie w tym cacku. |
Testy zaliczone, papierek był. Werner mógł się w końcu wykazać, mógł już niedługo jeździć potężnym czołgiem. Nie to co w Polsce czy Francji, nadszedł czas na coś większego. Stosunki z ojcem się poprawiły. Sam Werner jednak nie był zachwycony. Robił to tylko dla ojca. Nie zależało mu zbytnio na sławie, honorze czy czymkolwiek innym. A musiał jeszcze wytrzymać długie i ciężkie szkolenie. Gdy dotarł na miejsce, czyli do Paderborn natychmiast rozprostował kości. Zapalił jeszcze kolejnego papierosa i szedł wolnym krokiem w stronę ciężarówek. Te przetransportowały wszystkich na rynek. - Z wozów! - po jego komendzie z paki zeskoczyło kilkudziesięciu żółnierzy. - W dwuszeregu zbiórka! - krzyknął ponownie kapitan. Żołnierze karnie ustawili się w dwuszeregu. - Baczność! Kolejno odlicz! - Jedna! - Dwa! - Trzy! Odliczali kolejno ustawieni w szeregu żołnierze. Po musztrze kapitan oddelegował wszystkich. Mieli czas na małą rozrywkę. Werner pomyślał: Pić nie można, to bzykać można. W poszukiwaniu burdelu przeszedł kawałek miasta, przy okazji zakupił kolejną paczkę papierosów. Wojsko dało mu się we znaki. Uzależnił się od papierosów. Po załatwieniu spraw, Werner punktualnie przybył na plac apelowy. Długa prezentacja i inne pierdoły które nikogo nie interesowały. Werner zawsze się zastanawiał po co komu takie cyrki odstawiać. Jedynym ciekawym punktem zebrania było wejście Tygrysa. A potem to tylko przydziały. Te też nie były krótkie. Od górnych władz aż do pojedynczych maszyn. Po dłuższej chwili Werner dowiedział się do jakiego czołgu będzie należeć. - Kompania pierwsza, pluton drugi, czołg numer dwa - gefreiter Udo Lanzer, oberschütze Ferdinand Kleinlich, oberschütze Werner Strasser, schütze Ditrich Steiler. Nazwiska nic mu nie mówiły, twarze wychodzących razem z nim też nie... dopóki cholerny Steiler nie wywalił się. Jasna cholera, co za debil. Po co w wojsku tacy frajerzy? - pomyślał Werner. Kolejne dni były potwornie nudne. Typowe prace porządkowe, a o czołgach ni widu ni słuchu. Steiler oczywiście latał na prawo i lewo robiąc to i tamto. Każdy go wykorzystywał. Wielu nawet tego nie kryło. Przełom nastąpił 16 maja. Nocny alarm i dużo problemów. "Gapa" oczywiście wszytko spieprzył. Cała załoga przez tego kalekę była pośmiewiskiem całego batalionu, włącznie z dowództwem. Nawet nie potrafił ubrać się szybko. Do tego zadawał debilne pytania. Werner był naprawdę zdenerwowany. Musiał cackać się z "Gapą", wstydził się. Pobudka oczywiście bez powodu. Czołgi dotarły i trzeba było je odebrać. Wszyscy biegiem ruszyli na stację gdzie rozładowywali maszyny. Gapa który do tej pory był pośmiewiskiem i ciamajdą w czołgu robił co do niego należy. Może trochę za dużo porad walił jednak nic nie spieprzył. W końcu dotarli wszyscy do garaży gdzie 50 Tygrysów stanęło w równym rzędzie. Kolejne tygodnie były czasem ciężkiej pracy i nauki. Werner nie komentował tego. Dzień za dniem Gapa denerwował. Potem jeszcze ubzdurał sobie jakieś sny. Cholerny jasnowidz, czasem nawet coś niby przewidział. Ale oczywiście Werner tym się nie przejmował. Ogólnie Werner nie utrzymywał z nikim jakiś bliższych kontaktów. Czasem pogadał ale raczej był typem samotnika. Wiedział że robi to tylko dla ojca. 19 grudnia spełniła się najdziwniejsza przepowiednia "Gapy". Wszyscy mieli jechać na wschód. Werner nie wierzył w proroctwa i inne takie, ale nie umiał też tego racjonalnie wytłumaczyć. Zaczął trochę bardziej uważać na to co mówi ich czołgowa oferma... |
Berlin 20 września 1939 r. Peron dworcowy zapełniony był do granic możliwości. Żołnierze i ich rodziny tłoczyli się w oczekiwaniu na pociąg. Młodzi mężczyźni obciskiwani przez swoje narzeczone i matki żegnali się z domem i ruszali na front. Kampania w Polsce szła zgodnie z obietnicami Fuhrera i nikt nie wątpił, że już za parę tygodnie wszyscy spotkają się znowu w tym samym miejscu. Eva Steiler patrzyła na jedynego syna z załzawionymi oczami. - Synku dlaczego mi to robisz? - spytała łamiącym się głosem. - Mamo... mówiliśmy już o tym... - odparł rozdrażniony Ditrich. - Daj mu już spokój - wtrącił ojciec Ditricha - Chłopak podjął w końcu męską decyzję i jak widzisz nie ma już odwrotu. Ma już przydział do jednostki więc nie ma mowy o tym by się wycofał, bo ty tak tego sobie tego życzysz. Dezercja karana jest śmiercią, moja droga... Kobieta aż zadrżał na samą myśl o sądzie polowym. Otarła łzy, przytuliła syna i szepnęła mu na ucho: - Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważał. Pisz jak tylko będziesz mógł. - Oczywiście mamo, wrócę jak najszybciej, obiecuję. - No zuch chłopak - ojciec klepnął syna po plecach. - Ruszaj, bo pociąg już podjeżdza i ci wszystkie miejsca zajmą. Ditrich pocałował matkę na pożegnanie, uścisnął dłoń ojca i ruszył biegiem w stronę nadjeżdzającego pociągu. - Do zobaczenia - krzyknął jeszcze w biegu. - Jak mogłaś się tak zachowywać? - spytał Obersturmführer Steiler żonę - Nie dość, że mazałaś się godzinami w domu, to jeszcze teraz przyniosłaś wstyd Ditrichowi przy kolegach. Eva siedział na przednim siedzeniu służbowej limuzyny męża i w milczeniu wpatrywała się w budynek dworca. - Czy ty nie rozumiesz, że to jego obowiązek wobec Rzeszy i Führer? - Co jest jego obowiązkiem? - wybuchnęła w końcu Eva - Zginąć od jakieś przypadkowej kuli? Za Führera i Rzeszę? - Kobieta masz szczęście, że jesteś moją żoną. Gdyby nie to, inaczej byśmy rozmawiali. Uważaj więc co mówisz, bo to się może dla ciebie źle skończyć. Eva zamilkła i ponownie spojrzała w stronę dworca. Obersturmführer uruchomił silnik i ruszył w powrotną drogę do domu. 503 Batalion Czołgów Ciężkich Przepowiednia "Gapy" po raz kolejeny się spełniła i 20 grudnia 1942 r. skierowano jednostkę wyszkoloną do walk na pustyni na południowy odcinek frontu wschodniego. Wszyscy członkowie załogi oberleutnant Franz von Zelditz byli bardzo niemile zaskoczeni. Każdy tłumaczył sobie przepowiednie Gapy na swój sposób. Rosła niechęć i nieufność wobec dziwnego szeregowego. Dowódca martwił się jak sprawdzi się on w walce. Od jego sprawności zależało życie całej załogi. Pierwszym zadaniem batalionu było wsparcie kontrataku na Stawropol. 5 stycznia czołgi dotarły do miejscowości Proletarskaja i z miejsca weszły do swojej pierwszej walki. Stracie to było bardzo udane, zarówno dla batalionu jak i załogi oberleutnant Franz von Zelditz. Zniszczono 18 radzieckich czołgów, w tym aż 14 T-34, za cenę jednego Tygrysa i dwóch PzKpfw III zniszcoznych oraz dziesięciu uszkodzonych Tygrysów. Czołg dowodzony przez oficera z Prus Wschodnich wyszedł z bitwy bez strat, a na swoim koncie mógł zanotować aż dwa T-34. Niestety szczęście nie sprzyjało batalionowi. Kolejne maszyny wpadały na wrogie miny i odjeżdzały na tyły. 20 stycznia batalion miał zaledwie dwa sprawne Tygrysy. Z powodu braku bazy remontowej wycofano go więc na odpoczynek w rejon Rostowa nad Donem, gdzie dowództwo objął nad nim ppłk Hoheiser. Odpoczynek nie potrwał długo, a Gapa poraz kolejny błyszczał swoim darem jasnowidzenia. Co do godziny przeiwdział powrót na front. Sytuacja wojsk niemieckich była coraz trudniejsza. 503 batalion przydzielono do 23 Dywizji Pancernej broniącej Rostowa. W dniach 8-12 luty batalion walczył w ramach Kampfgruppe "Sander" co doprowadziło do zniszczenia 21 nieprzyjacielskich czołgów i 25 armat przeciwpancernych. Czołg dowodzony przez von Zelditza mógł się poszczycić mianem lidera jeżeli chodzi o liczbę zniszczonych czołgów w plutonie oraz drugim miejsce w kompanii. Szeregowy Gapa, co dziwiło i jednocześnie niepokoiło jego kolegów, miał w tym swój duży udział. To on ostrzegał przed zbliżającym się niebezpieczeństwem i to on parę razy zabłysnął wręcz błyskotliwym pomysłem. Nie zmieniło to jednak faktu, że wraz z momentem opuszczenia czołgu wracał ślamazarny Gapa. Zarówno dowódca plutonu jak i kompanii ufali von Zelditzowi. To co działo się pod maską czołgu i w prywatnym życiu załogi było ich osobistą sprawą. Nie pisaną umową było, że nie rozmawiają o Gapie z nikim poza załogi. I bez tego mieli dość z nim kłopotów. Skuteczność załogi dowodzonej przez von Zelditza sprawiła, że awansował on na Halbzugefuhrera (patrz Komentarze). Powierzano mu zatem coraz bardziej odpowiedzialne misje. Z jednej strony oficer i jego podwładni cieszyli się z awansu, a z drugiej obawiali się kompromitacji, która wszyscy aż czuli w powietrzu. Powodem kompromitacji miał być oczywiście Gapa, ale na szczęście nic takiego się nie stało. Obawa jednak pozostała, wszak o wiele bardziej bolesny jest upadek z wysokiego konia. 12 lutego wycofano batalion z linii frontu z powodu braku sprawnych maszyn. Żaden Tygys nie został co prawda zniszczony, ale nadal brak było odpowiedniego sprzętu i części do naprawy uszkodzonych wozów. Załoga von Zelditza mogło zapisać na swoim koncie kolejny sukces, ich Tygrys jako jeden z dwóch w batalionie nadal nadawał się do walki. Batalion wycofano w celu odbudwy jego zdolności bojowych. Po powrocie na wniosek Inspektora Broni Pancernej stworzono dla niego eksperymentalną kopmanię rozpoznawczą wyposażoną w półgąsienicowe transportery opancerzone Sd.Kfz.250. 10 maja batalion powrócił do Charkowa, gdzie dowództwo objął nad nim kpt. Clemens Graf von Kageneck. 4 maja 1943 r. Monachium W sali zapanowała cisza, gdy otworzyły się drzwi i do środka wszedł Führer. Ustała gorąca dyskusja toczona nad mapą taktyczną. W sali znajdowali się najważniejsi ludzie odpowiedzialni za działania armii niemieckiej na wschodzie. Feldmarszałek von Manstein - dowódca Armii Południe, feldmarszałek Günther von Kluge, Szef Sztabu Generalnego Wojsk Lądowych generał Kurt Zeitzler, dowódca 9 Armii generał Walter Model, Generalnym Inspektorem Wojsk Pancernych generał Heinz Guderian i minister Albert Speer. Wszyscy spojrzeli w stronę drzwi i oddali honory wchodzącemu wodzowi. - Witam panów - przywitał się jak zwykle poddenerwowany Hitler. Stanął, zgodnie ze swoim zwyczajem w rozkroku tuż obok stołu z mapą. Spojrzał na rozstawione na niej symbole poszczególnych jednostek i armii. To właśnie ta mapa śniła mu się ostatnio po nocach. - Panowie wiecie po co was tu wezwałem. Sytuacja na froncie wschodnim wymaga podjęcia odpowiednich kroków. Nasza ofensywa się zatrzymała. Nie możemy sobie pozwolić na dalsze zaniedbania. Mam nadzieję, że w czasie mojej nieobecności, coś panowie ustalili. Po słowach führera nastała głucha cisza, której nikt nie miał ochoty przerywać. Na odwagę zdobył się Szef Sztabu Generalnego Wojsk Lądowych generał Kurt Zeitzler: - Tak jak już mówiłem to wcześniej proponuję, aby w jak najszybszym czasie przeprowadzić dwustronne uderzenie oskrzydlające. Pozycja Rosjan pod Kurskiem daje nam możliwość wzięcia w kleszcze i rozbicia kilku armii radzieckich. Zdobycie tych terenów da nam doskonałą pozycję wyjściową do kolejnej ofensywy. - Panie generale - wtrącił feldmarszałek von Manstein - Rosjanie w tym rejonie mają nad nami liczbną przewagę i z raportów, które otrzymuję codziennie jasno wynika, że rejon ten z dnia na dzień jest coraz bardziej umacniany. - Co zatem pan proponuje? - zapytał Hitler, który wyczuwał już co zamierza powiedzieć marszałek. - Uważam, że przewadze liczbnej Armii Radzieckiej powinniśmy przeciwstawić szybkość działań manewrowych. Uważam, że należy wycofać wojska Grupy Armii "Południe" do Dniepru, by manewerem oskrzydlającym z rejonu Charkowa w kierunku morza Azowskiego okrążyć i zniszczyć radzieckie zgrupowanie ofensywne. - Nigdy nie można oddawać bez walki zdobytego raz już teren. Tym bardziej w obecnej sytuacji - wrzaszczał führer - nie możemy pozwolić sobie na wycofanie się choćby o kilometr. Czy zdaje pana sobie sprawę, panie marszałku, jaki to będzie miało negatywny wpływ na morale, zarówno żołnierzy jak i społeczeństwa. Nasza obecna sytuacji nie pozwala nam też na wznoszenie wielkiego systemu umocnień na Wschodzie. Brak nam siły roboczej, rezerw materiałowych i środków transportu. Pana plan, panie marszałku, były może i świetny, ale widzę że brak panu rozeznania w sytuacji pańskiej armii. By wcielić w życie koncepcję manewrową potrzebny nam jest sprzęt i paliwo. - Jeśli można mein führer - wtrącił generał Model - Na podstawie danych rozpoznania, zdjęć lotniczych wiem, że w rejonie w którym miano, by przeprowadzić manewr oskrzydlający Rosjanie przygotowują głęboko urzutowaną i dobrze zorganizowaną obronę, wzmocnioną przez artylerię i środki przeciwpancerne. Przypuszczam, że Rosjanie liczą się się z możliwością naszego natarcia. Tak więc uważam, że konieczna jest jak najszybsza ofensywa, by nie dopuścić do przygotowania przez Rosjan odpowiedniej obrony. - Tak - odparł Hitler - Myślę, że łuk kurski będzie idealny do przeprowadzenia pierwszego w tym roku natarcia. Gdy tylko pozwolą na to warunki atmosferyczne wprowadzimy w życie operację o kryptonimie "Cytadela" Chcę by zakończyła się ona szybkim i zdecydowanym sukcesem. W wyniku natarcia powinniśmy uzyskać inicjatywę na wiosnę i lato tego roku. Na głównych kierunkach - najlepsze związki, najlepsi dowódcy, najlepsze wojska, największe ilości amunicji - brzmiały wytyczne Hitlera do planowanej operacji. Tak, więc rozkazuję panowie by wszystkie przygotowania do operacji "Cytadela" zostały zakończone z początkiem czerwca. Na kolejnej naradzie ustalimy najdogodniejszy termin ofensywy. 10 maja 1943 r. rejon Charkowa Pociąg wiozący 503 Batalion Czołgów Ciężkich zatrzymał się na stacji pod Charkowem. Dowódca konwoju rozkazał rozładować transport i przygotować czołgi do drogi. Żołnierze ruszyli do swoich maszyn i pokolei odpalali silniki. Załoga oberleutnant Franz von Zelditz, także zajęł swoje pozycje. Oberschütze Ferdinand Kleinlich włączył silnik i przygotował się do trudnego manewru zjazdu z wagonu kolejowego. W ciągu ostanich miesięcy nieraz musiał dokonywać tej sztuki, ale ryzyko zawsze istniało. - Ruszaj Kleinlich - rozkazał dowódca - Tylko powoli nie chcę tu żadnej awarii. - Tak jest panie oberleutnant - odpowiedział kierowca. Reszta załogi bacznie obserwowała teren i w miarę możliwości ukierunkowywała poczynania kierowcy. - Stój! - krzyknął nagle Gapa. Kleinlich instynktownie pociągnął za dźwignię hamulca. 53 tonowa bestia, aż zapiszczała z wysiłku. - Co jest kurwa? - wrzasnął oficer - Co ty sobie myślisz, że ty tu dowodzisz? - Nie panie oberleutnant, ale pies... - Jaki pies do jasnej cholery? - Ten przed nami panie oberleutnant - rzekł Udo Lanzer, który pierwszy dostrzegł kundla wychodzącego spod wagonu wprost pod gąsiennice czołgu. - Skąd ty.... - zaczął von Zelditz - ...a z resztą nieważne. Klienlich poczekaj, aż to bydle sobie pójdzie i ruszaj dalej. Głodyn już jestem, a będziemy jeszcze musieli gąsienice zmenić. Kierowca zluzował hamulec i ruszył po przygotowanej rampie. Tygrys "122" zjechał z wagonu już bez dalszych perypetii. 10-15 maja 1943 r. Rosyjskie upalne lato dawało się we znaki wszystkim, zarówno ludziom jaki i maszynom. Woda chłodząca silniki bardzo szybko się dochodziła do temperatury wrzenia. Młodzi żołnierze cieszyli się, że rozkaz o ofensywie nadal nie przychodzi. Weterani, zwłaszcza ci którzy walczyli już na froncie wschodnim, zdawali sobie sprawę z kiepskiego położenia Panzerwaffe. Każdy kolejny dzień zwłoki sprawiał, że pokonanie radzieckiej armii staje się coraz trudniejsze. Kolejne przybywające w rejon zgrupowania jednostki potwierdzały, że data natarcia jest coraz bliżej. Tylko kiedy? Zadawano sobie pytanie. Zelditz trzymał żelazny rygor w swojej załodze. Wiedział, że rozprężenie dyscypliny może mieć zgubny wpływ na późniejszą walkę. Sam też był zdenerwowany tym, że ofensywa się opóźnia ale nie dawał tego po sobie poznać. Podtrzymywał ducha i morale swoich żołnierzy. Najtrudniej szło mu z Udo Lanzerem. Stary weteran nie miał już złudzeń co do dlaszego przebiegu wojny. Klęska pod Stalingradem była jak mawiał gwoździem do trumny III Rzeszy. Na takie uwagi pozwalał sobie tylko w zaufanym gronie, ale i tak jego poglądy szerzyły się niebezpiecznie szybko wśród żołnierzy 503 batalionu. Zelditz zgłaszał swoją załogę do wszelkich zadań, byle tylko jego ludzie mieli co robić i nie mogli sobie pozwolić na głupie myśli. Na domiar złego co jakiś czas do Gapy przychodzili ludzie i prosili by im powróżył. Sława przerosła Steilera i nie potrafił sobie z nią poradzić. Mimo piekielnego gorąca ukrywał się w czołgu przed swoimi wielbicielami. Dni mijały leniwie i nic nie wskazywało by mogło się to zmienić w najbliższym czasie. 16 maja 1943 r. godz. 5.00 Zagrano na podubkę. Mimo wczesnej pory słońce stało już wysoko i zaczynało grać od samego rana. Zapowiadał się kolejny duszny i gorący dzień. Zgodnie z codziennym rytuałem załogi Tygrysów zabrały się na odprawę. Dowódca pierwszej kompanii wezwał do siebie dowódców poszczególnych plutonów i przeprowadził z nimi krótką rozmowę. Z twarzy oficerów można było wywnioskować, że ich sytuacja się nie zmieniła. Dowódcy plutonów powrócili do szeregów. Kapitan Urlich Rostitz, bezpośredni przełożony von Zelditza, stanął obok niego: - Jak się skończy odprawa pozwól na słówko. Oberleutnant przytaknął bez słowa i wsłuchał się w słowa majora. - Panowie to nasz kolejny dzień w oczekiwaniu na rozkaz do ataku. Przykro mi ale nie ma dla was dobrych wieści. Właśnie przyszły rozkazy z Berlina od naszego Führer. Operacja "Cytadela" zacznie się najwcześniej na początku czerwca. Czekamy na kolejne posiłki, a przede wszystkim nowy sprzęt. Nie pozostaje nam nic innego jak trwać w gotowości bojowej i czekać na rozkaz do ataku. Apeluję do wszystkich dowódców plutonów i załóg, by nie rozluźniać dyscypliny. Przypomnę tylko panowie to nie są manewry na poligonie tylko wojna mimo, że wygląda to jak wygląda. To wszystko. Baczność! Spocznij! Do zajęć rozejść się! Oberleutnant von Zelditz stał obok wozu dowódcy swego plutonu. - Pan mnie wzywał kapitanie. - Tak - kapitan zdjął czapkę i wytarł pot z czoła- Mam do ciebie sprawę Franz. Chciałbym powierzyć tobie i twojej załodze pewne delikatne zadanie. Oczy von Zelditza aż zabłysł. Wyczuł, że sprawa jest nietypowa, inaczej była by poruszona na odprawie. - Odrazu mówię, nie traktuj tego jako rozkazu. Jakby co wszystkiego się wyprę. Działasz na własną odpowiedzialność. - O co chodzi? - ta cała konspiracja zaczęła wyglądać conajmniej podejrzanie. - Sprawa przedstawia się następująco... Jakieś dwadzieścia kilometrów stąd jest wieś... niewiem jak się nazywa, ale to nieważne. Ważne jest to, że do tej wsi często przyjeżdzają ruscy po żywność. Wiem to od jednego z lotników przeczesujących pobliskie tereny. Nieraz widział jak Iwany wyjeżdzali z wioski z krową lub prosiakiem. - Już chyba rozumiem... - Widziałem, że równy z ciebie chłop. Major to wymyślił, jakbyś chciał wiedzieć. Uważa, że żołnierzom należy się uczciwy posiłek. Dlatego potrzebujemy kogoś zaufanego kto pojedzie do wsi, załatwi co trzeba i wróci. - Tylko to dwadzieścia kilometrów, bardzo blisko ruskich pozycji. - I tu jest pies pogrzebany. Trzeba to zrobić tak, by nikt nic nie zauważył, ani nasi, ani Iwany. Dostaniesz jako obstawę kilku chłopaków od grenadierów. To jak umowa stoi? Oficer wahał się tylko chwilę. Wierzył w swoich ludzi i wiedział, że dadzą radzę. Nawet jak spotkają ruskich to przecież nie pierwszy raz. - Tylko jedno pytanie. - Wal śmiało... - Jaki jest oficjalny powód mojego wyjazdu z obozu. - Major wysyła cię na zwiad - kapitan uśmiechnął się porozumiewawczo. - Dobra, pojadę tam. Załoga został zgodnie z regulaminem wyposażona w kilkadziesiąt pocisków oraz dodatkowe racje żywnościowe. Wszyscy zajęli się przygotowaniami i już po półtorej godzinie Tygrys "122" był gotów do drogi. Szeregowy Kleinlich uruchomił silnik swojego czołgu i ruszył we wskazanym kierunku. Sześciu grenadierów zajęło pozyjcę na płycie Tygrysa. Wszyscy bacznie obserwowali teren wypatrując każdego zagrożenia. Kierowca skupił się na kontrolowaniu przyrządów pomiarowych. Moment nieuwagi mógł ich drogo kosztować. Silnik się zagotuje i staną na środku drogi. Taka sytuacja równała, by się z wielkim kłopotami.Silnik pracował bez zarzutów, cała załoga dbał by tak było. Godziny ciężkiej pracy opłaciły się. Czyszczenie filtrów, wałów i sworzni sprawiły, że czołg jechał naprzód sprawnie i szybko. - W takim tempie, będziemy za godzinę ma miejscu - powiedział Werner Strasser - Nie dasz rady szybciej? - Nie mogę szybciej. Muszę uważać na silnik. - A ty Gapa nie masz żadnych przeczuć - szydził Lanzer. Gapa milczał i dalej obserwował teren. Zelditz także stał w otwartym włazie i bada teren przez loretkę. Na horyzoncie ukazała się wieś. - Stój! - rozkazał oficer. Czołg stanął na niewielkim wzniesieniu. Doskonałym punkcie obserwacyjnym. Zelditz lustrował wioskę. Kilka chałup i nic więcej. Aż dziwne, że jeszcze ktoś tu mieszka, a jeszcze dziwniejsze, że mają tu trzodę. Zelditz wpatrywał się w zabudowania dobrych kilka minut, ale nie dostrzegł nic. Wieś wyglądała na opuszczoną. Odczekał jeszcze kilka minut i wydał rozkaz, by ruszać. Chciał ostrżec grenadierów by uważali, ale jak się okazało nie było to potrzebne. Ich dowódca dobrze rozumiał sytuację. Jego podwładni przyjęli przepisowy szyk i posywali się w kolumnie za czołgiem. Tygrys zbliżał się do wioski. Huk jego potężnego silnika spłoszył psy, które jako chyba jedyne wałęsały się po wiosce. Czołg był na linii pierwszego domu w wiosce, gdy Zelditz dostrzegł coś na wzgórzach po przeciwległej stronie. Chciał rozkazać by kierowca stanął, ale nie zdążył gdyż Kleinlich sam zatrzymał wóz. Stanął w taki sposób, że chałupa w znacznym stopniu zasłaniała czołg. - Myśl - zganił się dowódca w myślach - Co teraz? |
503 Batalion ruszył na wschód, by dać łupnia Armii Czerwonej. Von Zelditz wiedział, że jego załoga jest świetnie wyszkolona, ale jak się zaprezentuje w boju to zupełnie inna sprawa. Franz pamiętał Hauptmanna Kreizigera z 2 Dywizji Lekkiej. Na poligonie jego załoga spisywała się tak świetnie, że jeszcze przed pierwszą walką został kapitanem. A potem jego PzKpfw II wyleciał w powietrze już 2 września. Porucznik wierzył, że jego Tygrysa czeka inny los. Już na początku nowego roku 43-ego mógł się przekonać o możliwościach swoich ludzi i potędze nowego czołgu. - Cel, kierunek 350! Przeciwpancerny i ognia! Stailer błyskawicznie załadował pocisk, a Strasser po chwili wystrzelił. Z sowieckiego T-34 buchnął płomień. Trafienie przyjęto ze sporą radością. Dowódca tylko się uśmiechnął jednocześnie wypatrując kolejnych celów. - Kleinlich dodaj trochę gazu! Zostajemy za plutonem! Jeszcze tego samego dnia Tygrys 122 ustrzelił kolejną zdobycz. Franz z satysfakcją stwierdził, że z palącego się wraku nikt nie wyskoczył. 88-ka robiła swoje. W ciągu kolejnych dni dochodziło do następnych starć, z których, ku miłemu zaskoczeniu Zelditza, jego załoga wychodziła bez najmniejszych strat. Niestety sam batalion nie miał tyle szczęścia i powoli zaczął sie wykruszać. Po dwóch tygodniach sprawne były już tylko dwa czołgi i z tego powodu niemieckich czołgistów wycofano na tyły. W połowie lutego czekał ich powrót do walki. Tym razem mieli bronić Rostowa. Franz ucieszył się, gdy zauważył, że pokaźna część dorobku batalionu widnieje na koncie jego załogi. Ci ludzie na prawdę wiedzieli co robią i co najważniejsze świetnie współpracowali, pomimo sporych różnic między nimi. Nawet Gapa spisywał się bez zarzutu. Porucznika martwiło jednak to, że szeregowy widział rzeczy, których widzieć nie powinien. Pewnego razu poinformował, że za drewnianą stodołą ukryty jest KW-1, chociaż nawet nie zbliżył się do wizjera, przez który zresztą też by nic nie zobaczył. Zelditz postanowił nie ryzykować i walnąć odłamkowym w drewnianą budę. Okazało się, że Stailer miał rację, a radziecki czołg po kolejnym strzale powiększył dorobek załogi. 122 miał na swoim koncie najwięcej zniszczonych nieprzyjacielskich maszyn. Dzięki temu pewnego dnia, gdy jego załoga grzebała przy czołgu, Franza spotkała miła niespodzianka. Przy ich wozie pojawił się osobiście ppłk Hoheiser. Trwała wojna i nie było czasu na przedłużające się uroczystości, co w sumie odpowiadało Zelditzowi. Dowódca batalionu tylko poinformował porucznika o promocji, zamienił z nim kilka słów, po czym wrócił do sztabu. 29-letni oficer został Halbzugefuhrerem. Po wszystkim zebrał gratulacje od swoich ludzi. Po paru dniach zdziesiątkowany batalion ponownie wycofano z frontu. Z 50 Tygrysów, którymi dysponowali na początku roku, po półtorej miesiąca do walki nadawały się tylko dwa. 122 był jednym z tych wozów. Dopiero trzy miesiące później 503-ci wrócił do akcji. Ulokowano ich w okolicach Charkowa. Przy zjeździe z wagonu zdarzyła się kolejna zagadkowa historia, w której oczywiście główną rolę musiał zagrać Gapa. Manewr nie należał do łatwych, ale wielokrotne wykonywanie go przez kierowcę właściwie gwarantowało, że nic złego się nie stanie. Mimo tego rozkaz Zeidlitza brzmiał: - Ruszaj Kleinlich. Tylko powoli, nie chcę tu żadnej awarii. - Tak jest, panie Oberleutnant. - Stój! - krzyknął Steiler. Ferdinand instynktownie stanął nie wiedząc za bardzo co się dzieje. Franz tolerował wiele dziwnych zachowań swojego podwładnego, ale tym razem przesadził: - Co jest kurwa?! Co ty sobie myślisz, że ty tu dowodzisz?! - Nie panie Oberleutnant, ale pies... - Jaki pies do jasnej cholery? - Ten przed nami panie Oberleutnant – wtrącił Lanzer. - Skąd ty... Zresztą nieważne. Kleinlich poczekaj, aż to bydle sobie pójdzie i ruszaj dalej. Głodny już jestem, a będziemy jeszcze musieli gąsienice zmienić. Franzowi przeszło przez głowę, żeby wymierzyć ładowniczemu jakąś karę, ale tylko wyobraził sobie jak muszą wyglądać pompki w jego wykonaniu i szybko zrezygnował z tego zamiaru. Czasami się zastanawiał czy Steiler będzie jego zmorą do śmierci. Kolejny tydzień był jednak taką udręką dla dowódcy, że ten nie miał czasu zastanawiać się nad tą kwestią. Natarcia wypatrywano lada dzień, ale rozkaz wciąż nie przychodził. Nie służyło to dyscyplinie. By utrzymać ją przynajmniej na zadowalającym poziomie, Zelditz nie dawał swoim żołnierzom chwili wytchnienia. Był niemal pewien, że jego ludzie przeklinają go w myślach i za jego plecami. Gapa oczywiście był inny. W czołgu czuł sie jak ryba w wodzie. Było to chyba jedyne środowisko na tym świecie, w którym nie był ślamazarą i łamagą. Prawdopodobnie jemu jednemu nie przeszkadzał ten rygor wprowadzony przez Franza. To raczej jego osoba przeszkadzała bardziej porucznikowi niż na odwrót. Plotka o jego jasnowidzeniu przeistoczyła się już właściwie w legendę, a z legendy w prawdziwy kult. Coraz częściej zjawiali się żołnierze z innych czołgów by im powróżył. Najczęściej byli to chłopcy z uzupełnień. Rzadko widziało się w takiej sytuacji kogoś z Paderborn. Najgorsze było jednak to, że z czasem zaczęli przychodzić ludzie z innych jednostek. Pewnego razu, gdy Zelditz przyłapał Steilera na wróżeniu trójce piechurów nie wytrzymał i postanowił ukrócić ten proceder. - Gapa! Do mnie! - krzyknął z pewnej odległości. Gdy szeregowiec się zbliżył i zasalutował Oberleutnant zaczął – Co wy tu wyrabiacie? Zaraz sobie pogadamy. Franz ruszył w kierunku trójki wojaków pokazując ładowniczemu, by ten ruszył za nim. - Nazwiska i przydział! - zagrzmiał. Gdy dostał odpowiedź dodał – Już ja sobie porozmawiam z waszym dowódcą! Wyjazd mi stąd! Żołnierze zniknęli błyskawicznie i wtedy przyszedł czas na ochrzanienie własnego podwładnego: - Możecie mi Steiler powiedzieć co wy wyrabiacie? - spytał spokojnym, ale surowym tonem. Był to jeden z nielicznych razów, gdy zwrócił się do niego po nazwisku. - Szkoda, że jeszcze jakiegoś plakatu nie wywiesiliście. Pewnie niemały grosz wam za tą szopkę wpada do kieszeni co? A może lubicie jak was inni wielbią? - Zelditz zasypywał szeregowca pytaniami i nawet nie czekał na odpowiedź. Zresztą nawet Gapa wiedział, że są to pytania na które poza poczuciem winy nie powinno być żadnej innej reakcji. - Jeszcze raz zobaczę taki cyrk, a możecie być pewni, że znajdę sposób by się was pozbyć. W taki czy inny sposób. Z aprobatą dowódcy plutonu czy bez niej. I bez względu na to kim jest wasz ojciec. Zrozumiano?! - Tak jest, panie Oberleutnant. - Świetnie. Przynajmniej słuchać potraficie. Zobaczymy czy również ze zrozumieniem. Mordą na ziemię i trzydzieści pompek! Gapa padł i przy próbie zrobienia drugiej pompki Zelditz dał mu spokój. Rozkazał tylko, by Steiler nie wychylał się z czołgu bez wyraźnego polecenia. Nie był do końca pewien czy to była kara, a jego przeczucia wydawała się potwierdzać mina ukaranego, ale przynajmniej było to rozwiązanie problemu tego wróżenia. * * * * * Był 16 maja, godzina 5:00 rano. Zagrano na pobudkę i czołgiści musieli pożegnać się ze swoimi kolorowymi snami, by stawić czoła szarej rzeczywistości. Słońce wisiało już nad horyzontem kiedy żołnierze w szeregach stanęli na baczność przed swoimi Tygrysami. Odprawa przebiegła jak zawsze. Dowódca plutonu poprosił dowodzących czołgami do siebie. Gdy Franz już wracał do swojej załogi zaczepił go Hauptmann Rostitz i zakomunikował mu: - Jak się skończy odprawa pozwól na słówko. Zelditz tylko kiwnął głową i ruszył do swoich ludzi, zajmując swoje miejsce w szeregu. - Panowie, to nasz kolejny dzień w oczekiwaniu na rozkaz do ataku. Przykro mi, ale nie ma dla was dobrych wieści. Właśnie przyszły rozkazy z Berlina od naszego Führera. Operacja "Cytadela" zacznie się najwcześniej na początku czerwca. Czekamy na kolejne posiłki, a przede wszystkim nowy sprzęt. Nie pozostaje nam nic innego jak trwać w gotowości bojowej i czekać na rozkaz do ataku. Apeluję do wszystkich dowódców plutonów i załóg, by nie rozluźniać dyscypliny. Przypomnę tylko panowie, to nie są manewry na poligonie tylko wojna mimo, że wygląda to jak wygląda. To wszystko. - Baczność! Spocznij! Do zajęć, rozejść się! - krzyknął jakiś kapitan. Gdy pozostałe załogi zabrały się za swoją robotę, Obeleutnant skrzyknął swoich żołnierzy i powiedział: - Chłopcy, pozwólcie tu na chwilę. Hauptmann Rostitz wezwał mnie do siebie, a wiecie co to może oznaczać. Dlatego chcę, żeby czołg był w 100 procentach sprawny. Kleinlich, ty przede wszystkim za to odpowiadasz. I zajmijcie się lewą gąsienicą. Ja postaram się wrócić jak najszybciej. Lanzer, ty dowodzisz, jak zwykle. Po tej krótkiej „pogadance” Zelditz udał się do swojego dowódcy. Stanął obok jego czołgu, a gdy ten się pojawił, zasalutował mu i powiedział: - Pan mnie wzywał, kapitanie. - Tak. Mam do ciebie sprawę Franz. Chciałbym powierzyć tobie i twojej załodze pewne delikatne zadanie. Porucznik na to czekał. Wiedział, że musi chodzić o coś nietypowego i jednocześnie ważnego. Słuchał dalej. - Od razu mówię, nie traktuj tego jako rozkazu. Jakby co wszystkiego się wyprę. Działasz na własną odpowiedzialność. - O co chodzi? - nie wytrzymał. - Sprawa przedstawia się następująco... Jakieś dwadzieścia kilometrów stąd jest wieś... nie wiem jak się nazywa, ale to nieważne. Ważne jest to, że do tej wsi często przyjeżdżają Ruscy po żywność. Wiem to od jednego z lotników przeczesujących pobliskie tereny. Nie raz widział jak Iwany wyjeżdżały z wioski z krową lub prosiakiem. - Już chyba rozumiem... - Wiedziałem, że równy z ciebie chłop. Major to wymyślił, jakbyś chciał wiedzieć. Uważa, że żołnierzom należy się uczciwy posiłek. Dlatego potrzebujemy kogoś zaufanego kto pojedzie do wsi, załatwi co trzeba i wróci. - Tylko to dwadzieścia kilometrów, bardzo blisko ruskich pozycji. - I tu jest pies pogrzebany. Trzeba to zrobić tak, by nikt nic nie zauważył, ani nasi, ani Iwany. Dostaniesz jako obstawę kilku chłopaków od grenadierów. To jak umowa stoi? - Tylko jedno pytanie. - Wal śmiało... - Jaki jest oficjalny powód mojego wyjazdu z obozu? - Major wysyła cię na zwiad. - Dobra, pojadę tam. Porucznik wrócił do swojego Tygrysa i pokrótce wytłumaczył na czym będzie polegało ich zadanie. Następnie należało przygotować czołg do drogi. Dostali też trochę dodatkowej żywności i obiecanych grenadierów, po czym wyruszyli w drogę. Sama podróż przebiegła bez większych problemów, jeżeli nie liczyć narzekań członków załogi i dokuczania Gapie, w czym brylował Lanzer. Zelditz nie ingerował w to, koncentrując się na obserwowaniu terenu. Siedząc w otwartym włazie rozglądał się za pomocą lornetki, co jakiś czas zamieniając parę słów z dowódcą desantu. Wreszcie zobaczyli wioskę. Franz rozkazał się zatrzymać, po czym jak najdokładniej starał się zbadać wzrokiem te kilka chałup, jakie stały przed nimi. Nie zauważył niczego podejrzanego, więc rozkazał ruszyć w kierunku celu. Grenadierzy byli świetnie przećwiczeni i bez zbędnego gadania wiedzieli co należy robić. Gdy 122 zbliżył się do wioski Oberleutnant zobaczył... „Nie, to niemożliwe!” Już miał krzyknąć „Stój!”, ale Kleinlich i bez tego stanął. Co najważniejsze w dobrym miejscu. Trzeba było działać. Zelditz przemyślał wszystko na szybko i powiedział: - Żeby mi żaden z czołgu nie wychodził. Lanzer, przejmujesz dowodzenie. Dowódca opuścił pojazd i podszedł do dowódcy Grenadierów. Powiedział mu co zobaczył. Rozkazał mu wysłać ze dwóch ludzi by ostrożnie sprawdzili wioskę, a sam delikatnie wychylił się zza rogu chałupy, by przekonać się na własne oczy, czy nie miał zwidów. Okazało się, że jego oczy działały jak należy, co wcale nie poprawiło mu humoru. Zastanowił się co może zrobić. Przede wszystkim nie mógł stracić czołgu i ludzi. Postanowił poczekać na powrót dwójki piechurów, a do tego czasu obserwował przez lornetkę, leżąc płasko na ziemi. |
Ciepło. Po mroźnej zimie Ferdinandowi pozostały już tylko wspomnienia. Ciekawe jak upalnie byłoby gdybyśmy trafili zgodnie z przydziałem do Afryki? Ale spokojnie, będzie jeszcze cieplej, gorąco, jak się weźmiemy za bary z Iwanami. Czekamy na rozkaz głównego uderzenia, a dalsza zwłoka nie jest potrzebna. Drobne akcje i niewielkie potyczki, z którymi załoga Von Zelditza radziła sobie doskonale, nie były dla nich jeszcze prawdziwym polem do popisu. -Kleinlich! - krzyknął oberleutnant, kiedy po kolejnej odprawie termin operacji na łuku Kurskim został przełożony - odpowiadasz za przygotowanie czołgu i stu procentową sprawność wszystkich mechanizmów. -Tak jest, Panie Oberleutnant. Rozkaz nie był potrzebny. Kleinlich mógł nawet poczuć się urażony, bo zawsze i to bez komendy, każdą wolną chwilę poświęcał maszynie, która była przecież najważniejszym członkiem ich załogi. Bez przerwy myślał także o różnych rozwiązaniach technicznych i udogodnieniach, których nie wprowadziła fabryka. Szczególnie myśli zaprzątał mu przegrzewający się silnik. Nie było mowy aby w jakikolwiek sposób poprawić jego chłodzenie w polowych warunkach. Zamienianie opancerzenia na ażurowe kraty lub dodatkowe otwory chłodzące w pokrywach silnika były niedopuszczalne ze względu na ryzyko przebicia pociskiem osłabionych miejsc. Gdy dowódca wracał w stronę czołgu kierowca podzielił się z nim swoim nowym pomysłem. - Panie oberleutnant, melduję, że jedynym sposobem aby przeciwdziałać gwałtownemu wciskaniu gazu i nadmiernym obrotom silnika, nad którymi trudno zapanować zwłaszcza w ferworze walki, jest mechaniczne ograniczenie skoku pedału gazu lub cięgna otwierającego przepustnice gaźnika do maksymalnej pozycji. - Dobrze Kleinlich, podłożycie sobie cegłę pod pedał, jak macie taką ciężką nogę - zażartował dowódca- ale to po powrocie. Załoga baczność! Kapitan Rostitz powierzył nam zwiad w pobliskiej wsi. To zaledwie dwadzieścia kilometrów od radzieckich pozycji, także bądźcie skupieni i wypatrujcie dobrze wszelkie niebezpieczeństwa. Na pancerz weźmiemy kilku chłopaków z piechoty do osłony. Załoga do wozu! Wkrótce wyruszamy! Po niecałych dwóch godzinach marszu zatrzymali się naprzeciwko wioski, porucznik sprawdził teren przez lornetkę i nakazał ostrożnie wjechać między pierwsze domy przy głównej ulicy. Grenadierzy posuwali się pomału w cieniu czołgu, chowając się przed potencjalnym zagrożeniem z frontu i jednocześnie osłaniając czołg na flankach. Kleinlich przez swój nisko położny wizjer lustrował wąski kąt przed czołgiem. Wystarczyło to jednak by zauważył on po przekątnej drogi niepokojący ruch w drzwiach stodoły oddalonej o jakieś sto metrów. Po sygnecie na palcu ręki, która uchylała drzwi błysnęło słońce Nieoczekiwanie zatrzymał czołg. Opamiętał się, po chwili i chciał meldować, że coś widzi, ale zbiegło się to z okrzykiem dowódcy - Żeby mi żaden z czołgu nie wychodził. Lanzer, przejmujesz dowodzenie. - po czym wyskoczył z czołgu i po krótkiej rozmowie z grenadierami padł na ziemię. Kleinlich pomyślał, że obaj zobaczyli ten sam błysk w stodole. Przecież biedni wieśniacy z obszarów trawionych wojną nie noszą złotych sygnetów. Jego zaniepokojenie wzrosło, gdyż poinstruowani żołnierze wcale nie ruszyli w stronę stodoły, tylko wkrótce znikli mu z pola widzienia. Poddenerwowany krzyknął na kolegów w wieżyczce mających lepszą widoczność. - Gapa, Werner co widzicie? Co u licha się dzieje? - Jakieś postaci ruszają się na wzgórzu około kilometra na południowy zachód. Jeśli to Iwany i mają choćby moździerz, to będziemy mieli kłopot- odpowiedział wyjątkowo czujny Gapa. - Obserwujcie teren, w razie czego ruszymy schować się miedzy domy - rzekł Lanzer. - Udo - odezwał się Ferdinand nieformalnie do tymczasowego dowódcy- uważaj na tę stodołę po przekątnej drogi, ktoś tam z pewnością jest. Przygotuj MG i miej na oku ten obszar. Po tych słowach wszyscy przywarli do swoich wizjerów. Pot zdenerwowania spłynął Ferdinandowi po plecach. Rozejrzał się po przyrządach, upewnił się, że wszystkie dźwignie są dobrze ustawione, na wypadek konieczności nagłego zrywu z miejsca w którym stali. Bacznie lustrował teren i w skupieniu nasłuchiwał wieści od kolegów, którzy z pewnością widzieli więcej. |
Czas na front wschodni. Jednak Gapa to i owo przewidział. Werner słuchał przepowiedni, ale wciąż tak samo traktował Gapę. Przynajmniej w zewnętrznym świecie, nie w czołgu. W blachach czołgu był inny świat, świat współpracy, świat strachu, świat potęgi. Poprzez wspólne działanie można było odnieść duży sukces. Załoga musiała być zgrana. Gapa wtedy był inny. Potrafił coś zrobić, ocenić, pomóc. Niestety całego swego życia w czołgu nie spędzi... Dzięki Wernerowi i reszcie udało się zniszczyć dwa wrogie czołgi w Proletarskaja. Było gorąco, załadunek i strzał. Był to swoisty chrzest bojowy. Cała kampania szła dosyć sprawnie, oczywiście tempo spadało, jednak Rzesza dawało mocno w kość wschodnim towarzyszom. T-34 niszczono jeden po drugim. Tygrysy był prawdziwymi maszynami zniszczenia na polu walki. Potężna siła ognia, celność, zasięg i pancerz. Dobrze wyszkolona załoga. Szkolenie przecież było trudne. Werner znał budowę czołgu na tyle że całość mógłby opowiedzieć nawet będąc obudzony wyrywkowo o 3 nad ranem. Wiedza była istotna. Werner zrozumiał wtedy też że nie może być samotnym żołnierzykiem. To nie była piechota, gdzie mógłby lecieć sam na pałę. Tutaj ważna była praca grupowa. Każdy z załogi coś wnosił, Werner też musiał. Musiał się zżyć. Starał się częściej rozmawiać i zaprzyjaźniać. Po dłuższym czasie znał mniej więcej wartość kolejnych kolegów. Pewnego dnia spotkał swojego brata z Luftwaffe. Właśnie reperowali samoloty niedaleko miejsca postoju Tygrysów. Jakieś nowo zdobyte lotnisko. Zobaczyli się pierwszy raz po dłuższym czasie. Wernerowi nawet łza w oku się pojawiła. Przytulili się po bratersku i zaczeli rozmowę. - Cholera Werner co tam u ciebie? Dawno się nie widzieliśmy! - Ano jak widzisz w końcu mogę walczyć czymś ciekawszym. A Ty wylądowałeś w jakieś zakichanej małej ściśniętej szklanej puszce gdzie wystarczy jeden zabłąkany nabój aby Ciebie zlikwidować. - Nie gadaj takich bzdur, być może wkrótce taka szklana puszka uratuje ci dupę przed sowietami. - To ja ci uratuje tyłek niszcząc działo przeciwlotnicze. - zaśmiał się Werner. - Spotkałem się nie tak dawno z Ojcem. Jest ciężko chory. Dietrich zaopiekował się nim. Rozmowa ucichła. Nagle ktoś zawołał Rudolfa. - Dobra muszę już iść. Powodzenia na polu walki. I zobaczysz uratuje ci dupę. - Dobra, cześć. - uścisnęli się jeszcze na koniec i wrócili do swoich ludzi. Wkrótce nadeszła kolejna misja. Taka mała misja. Wyglądała niewinnie. Podobno jakiś lotnik zauważył że w ruskiej wsi, towarzysze maja żarcie, dużo żarcia. Werner gdy tylko to usłyszął przeklnął pdo nosem. - Ten debil miał mi uratować tyłek, a nie pierdzieląć do walki. Złamię mu nos jak przeżyję. Werner niestety nie miał zbyt dużo do gadania w tej sprawie. Musiał ruszać tak czy siak. Początkowo był za cicho, zbyt cicho. - Pusta wioska, brać żarcie i jak najszybciej spierdalać. - powiedział. Jednak załoga milczała, zrozumiał że żart był wyjątkowo żenujący. Nagle jednak spostrzegł coś podejrzanego. Mały knypek zarzucił coś na czołg. Pal licho co, jednak coś rzucił. Tak szybko jak zaważył, krzyknął: - Kurwa, jakiś mały frajer zza rogu domu coś rzucił! Spierdalać! - czekał na reakcję reszty. |
Berlin 20 kwietnia 1942 r. mieszkanie rodziny Steiler Wokół stołu nakrytego już białym obrusem, krzątały się dwie kobiety i rozkładały zastawę. Ich przygotowania przerwało głośne pukanie do drzwi. Hani idź otwórz to pewnie mój mąż – poleciła służącej pani Steiler. Służąca odstawił stos talerzy i ruszyła do drzwi. Na progu stał młody żołnierz w mundurze Panzerwaffe. - Psze pani, to nie pani mąż – krzyknęła służąca. - A kto? Listonosz? - spytała gospodyni i ruszyła w stronę przedpokoju. Ditrich stał bez słowa i czekał na matkę. - O! Już jesteś – ucieszyła się widząc syna – A cóż to za grobowa mina, syneczku. - Witaj mamo – przywitał się oschle – Gdzie tata? - Jeszcze w biurze, ale zaraz powinien być. Wejdź, nie stój tak w progu. Co sobie ludzie pomyślą. Ditrich wszedł, ale zatrzymał się przy wieszaku na ubrania. - Co się z tobą dzieje synku? Rozbieraj się i idź myj ręce. Zaraz podajemy do stołu. - Mamo ja nie zostanę na obiad... - Jak to? - spytała zdziwiona pani Steiler – Ojciec załatwia ci przepustkę, a ty nie chcesz zostać z rodziną na obiad? - Mamo o to właśnie chodzi, że to ojciec mi załatwił przepustkę. Po tych słowach drzwi otworzyły się i do przedpokoju weszedł obersturmfuhrer Stieler. Zdjął czapkę, ucałował żonę w policzek, po czym stanał na przeciw syna i przytulił go mocno. - Dobrze, że już jesteś. Myślałem, że przyjedziesz dopiero wieczorem. Szeregowy odepchnął ojca, spojrzał mu w twarz i łamiącym się głosem rzekł: - Jak mogłeś? Mówiłem ci, żebyś mi niczego nie załatwiał. Ale nie... Zawsze musi być po twojemu... Mam tego dość, rozumiesz? - Uspokój się synu. - ojciec wyciągnął ręce w stronę syna., - Zostaw mnie! - wrzasnął cofając się o krok – Jak mogłeś? Co jeszcze zrobiłeś za mnie? Ojciec milczał, czekając aż syn wyrzuci całą złość z siebie. Pani Steiler podeszła do syna. Ditrich z niechęcią wtulił się w matczyne ramiona. - Spokojnie syneczku, tata chce dla ciebie tylko dobrze. Nie możesz mieć mu tego za złe. Poza tym to ja go prosiłam, by cię sprowadził. Tak dawno cię nie widziałam. - Co? - Ditrich wyrwał się z matczynych objęć – Nie tego już za wiele! - wrzeszczał. - Uspokój się gówniarzu! - wrzasnął ojciec – Co ty sobie myślisz, że załatwienie ci przepustki i przydziału do specjalnej jednostki to takie prosta sprawa. Wiesz ile mnie to kosztowało? Każdy na twoim miejscu, byłby wdzięczny, ale nie! Ty jesteś za dumny! Ditrich stał jak porażony i z szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w ojca. - Co?! - krzyknął zdziwony – To ty stoisz za moim przydziałem do Paderborn? - A co myślałeś, że biorą tam wszystkich fajtłapów z Panzerwaffe? - zadrwił ojciec. Ditrich nie czekał na dalsze jego słowa, ucałował matkę w dłoń i wyszedł trzaskając drzwiami. Paderborn 6 maja 1943r. godz. 5.40 Po porannym apelu na którym przydzielono plutonom zadania na dziesiejszy dzień, oberleutnant Zelditz postanowił poznać się bliżej ze swoimi ludźmi. W końcu to im nie jako powierzy swoje życie. Musi więc po pierwsze coś o nich widzieć, a po drugi być pewny ich umiejętności. Podszedł do swoich ludzi i powiedział: - Panowie po zajęciach, meldujecie się wszyscy pod moim pokojem. Chciałbym z wami zamienić kilka słów. Wszyscy strzelili obcasami i krzyknęli jednym głosem: - Tak jest, panie oberleutnant! - To do zobaczenia! - pożegnał się oficer i ruszył na zajęcia. Ledwo oddalił się od nich na kilkanaście metrów, a Gapa zapytał jakby lekko wystraszony: - Ciekawe czego on od nas chce? - Pogadać, popytać o to o tamto i ogólnie poznać. Normalne... - wyjaśnił Lanzer, najstarszy i najbardziej doświadczony z załogi – To dobrze o nim świadczy, że chce poznać swoich ludzi. - A do czego mu te wszystkie informacje? - ponownie zapytał Gapa. Na jego twarzy malował się wyraźny grymas strachu. - A ty coś taki przerażony? - zadrwił Strasser – Co masz jakieś żydowskie kochanki do ukrycia? - zaśmiał się rubasznie. - Nie o to chodzi – zaczął nieśmiało tłumaczyć się Gapa – ale... - Dobra! - przerwał mu Kleinlich – Nie musisz się przed nami tłumaczyć. Wyjaśnisz wszystko porucznikowi. A może korzystając z chwili przerwy my też się poznamy. Wczoraj wieczorem jakoś nie było czasu. Wszyscy padli jak dętki. - Udo Lanzer – zaczął gefreiter wyciągając rękę. - Ferdinand Kleinlich. - Werner Strasser - Ditrich Steiler – zakończył Gapa. Załoga wymieniła uściski dłoni. Każdy kto dotknął ręki Gapy doświadczył czegoś osobliwego. To było jak błysk flesza, jak uderzenie pioruna. Gwałtowny jasny i oślepiający błysk, za którym przyszły obrazy. Trwało to może dwie sekundy, ale było oszałamiającym zdarzeniem. Wszyscy zachowali swoje odczucia dla siebie. Choć miny Lanzer, Kleinlichi Strasser wyraźnie świadczyły, że coś się stało. Zachowali jednak milczenie. I tylko Gapa wydawał się zdziwiony minami kolegów. 14 maja 1943 r. Monachium Leżący w łóżku mężczyzna przekręcił się niespokojnie na drugi bok. Ktoś patrzący na jego twarz mógłby powiedzieć, że przeżywa istne tortury. Mięśnie jego twarzy co kilka chwil wykrzywiały się w grymasie mieszaniny bólu, strachu i bezsilnej złości. Gęsty czarny dym zasnuwał horyzont. Na spieczonym przez palące słońce stepie stały setki wraków. Dymiące tłustym dymem wraki czołgów, transporterów i pojazdów rozpoznania. To pozostałości po wielkie armii Tysiącletniej Rzeszy. Trupy najlepszych z najlepszych leżały porozrzucane wśród kraterów po wybuchach. Gdzie okiem sięgnąć śmierć i zniszczenie, pożoga. Samotny mężczyzna stojący na wzgórzu, zasłonił dłońmi twarz i wrzasnął głośno: - Nein Adolf Hitler przebudził się z wrzaskiem. To już kolejna noc, gdy śniła mu się porażka jego ukochanej Panzerwaffe. Wódź Rzeszy sięgnął po szklankę wody stojącej na nocnej szafce, po czym chwycił słuchawkę i prawie krzycząc zarządał: - Wezwać mi tu natychmiast Speera!! - i rozłączył się. Podszedł do okna, rozsunął zasłony i patrząc na pogrążone w mroku nocy miasto, szepnął: - Ta ofensywa musi się udać. Musi. 16 maja 1943 r. godzina 9.45 Wnętrze Tygrysa 122 - Lanzer, Gapa, Kleinlich, Strasser Żar pod pancerną płytą Tygrysa był wręcz nie do zniesienia. Nadomiar złego, akcja która nie zapowiadała się na trudną zaczęła się komplikować. Oberschütze Strasser miał złe przeczucia, gdy ich czołg wjeżdżał do tej ruskiej wsi. - Coś tu za cicho - pomyślał, ale nie podzielił się tym z resztą załogi. Wolał nie być jak ten cholerny Gapa. Tutaj nie liczyły się przeczucia tylko fakty, a te nie wskazywały na nic podejrzanego. Tygrys wjechał powoli do wioski, gdy Kleinlich zatrzymał nagle wóz. Uprzedził tym samym rozkaz Zelditza, który dostrzegł podejrzany ruch na wzgórzu nieopodal wioski. Czołg na szczęście stanął w dogodnym miejcu. O ile ludzie na wzgórzu nie widzieli ich wcześniej, teraz też ich nie zauważą. Oficer szybko przeanalizował fakty. Sprawnym ruchem odchylił właz i zdejmując laryngofon, rozkazał załodze: - Żeby mi żaden z czołgu nie wychodził. Lanzer przejmujesz dowodzenie. Takie zachowanie wprowadziło lekkie zamieszanie w szeregach załogi. Ich dowódca wyskoczył z wozu bez wyjaśnienia przyczyny. - Gapa, Werner co widzicie? Co u licha się dzieje? - krzyczał lekko spanikowany Kleinlich. W odpowiedzi padły niemal jednocześnie słowa obu zapytanych żołnierzy: - Jakieś postaci ruszają się na wzgórzu około kilometra na południowy zachód. Jeśli to Iwany i mają choćby moździerz, to będziemy mieli kłopot- odpowiedział wyjątkowo czujny Gapa. - Kurwa, jakiś mały frajer zza rogu domu coś rzucił! Spierdalać! - krzyczał Werner. - Gdzie? Na pancerz? - dopytywał się Lanzer, który ze swojego stanowiska miał ograniczoną widoczność. Werner już miał coś odpowiedzieć, ale zauważył jak Gapa siedzący obok niego otwiera swój właz i wychodzi z czołgu. - Gapa! - wrzasnął pełniący obowiązki dowódcy Lanzer – Wracaj! - Co to jest za człowiek? - westchnął Strasser, któremu Gapa działał wyjątkowo na nerwy - Strasser nie gadaj, tylko melduj co tam się dzieje. Nagle huk eksplozji wypełnił powietrze, a po chwili ktoś oddał serię z karabinu maszynowego. - To Gapa, chyba granat rzucił – krzyczał Strasser – Kretyn! Co on wyczynia? - Co widzisz? - dopytywał się Lanzer. - Nic! Kurz tylko! Po jednej serii strzały na szczęście ucichły. Właz ponownie się otworzył i Gapa zajął swoje miejsce. - Może wyjaśnisz, co ty kurwa wyczyniasz? - rozdarł się Lanzer. - Melduję, panie gefreiter, że odrzuciłem namagnesowany granat. Słowa Gapy oszołomiły resztę załogi. Z jednej strony podziwiali jego odwagę i jasność myślenia, a z drugiej zastanawiali się co by było gdyby mu się nie udało. Lanzer milczał i przyklejony do swojego peryskopu, próbował coś dostrzec. Oberleutnant Franz von Zelditz Po krótkiej chwili namysłu oficer wyskoczył z czołgu, przekazując dowodzenie Lanzerowi, jako zarówno najwyższemu stopniem jak i najbardziej doświadczonemu. Stojąc na płycie pancerza Zelditz chciał coś przekazać grednadierom, ale zauważył że oni padli na ziemię, chroniąc twarze. - Granat! - pomyślał Zelditz i sam rzucił się natychmiast w krzaki. Ledwo wylądował i potoczył się za najbliższą zasłonę, gdy rozległ się wybuch a po nim seria z pistoletu maszynowego. Chwila niepewności, ale na szczęście na tym się zakończyło. Zelditz spojrzał przez lornetkę w kierunku wzgórza. Jego wzrok go nie mylił. Na wzniesieniu ktoś próbował zamaskować działo przeciwpancerne. Nie dostrzegł już nikogo, poza nieudolnie zamaskowaną armatą. Podszedł więc do dowódcy grenadierów i rzekł: - Panie Unterofizier na wzgórzu ktoś ukrył armatę przeciwpancerną. Wygląda na to, że przerwaliśmy ruskim organizowanie punktu obrony. - Panie oberleutnant, obawiam się, że jest gorzej. Moi ludzie dostrzegli kogoś w stodole. Albo to mieszkańcy, albo partyzanci. Na dodatek jak pan słyszał, jakiś dzieciak rzucił granat magnetyczny na wasz pancerz. Jeden z waszych wyrzucił go na drogę. Odważny gość – zakończył plutonowy. - Co z tym dzieciakiem? - Jeden z moich ludzi już go zdjął. - Dobrze więc niech pańscy ludzie otoczą tą stodołę. My was będziemy osłaniać. - Tak jest panie oberleutnant – plutonowy zasalutował i ruszył do swoich ludzi. Po chwili obaj aż przykucnęli, gdy 88 mm działo Tygrysa wypluło pocisk w kierunku stodoły. Ta w sekundę później przestała istnieć. Odłamkowy pocisk wręcz rozniósł ja w drobne drzazgi, nisząc budynek wraz z całym zagrożeniem się w nim znajdującym. Krzyk rannych tam ukrytych świadczył o tym, że grenadierzy się nie mylili. - Jeden problem z głowy - pomyślał Zelditz, chwycił lornetkę i zaczął obserwować wzgórze. Usłyszał jak wieża Tygysa się obraca i znowu donośny świst i huk oznajmiły, że działo ponownie ożyło. Oficer wpatrzony w wzgórze, doskonale widział efekt jaki przyniósł wystrzelony pocisk. Działo już nie stanowiło zagrożenia. Dokładne trafienie obalio je na ziemię. Powykręcany pancerz wokół lufy pokazywał jaką siłą dysponuje Tygrys. Zelditz był dumny ze swoich ludzi i sprzętu którym dane mu było dowodzić, ale euforia i zadowolenie szybko minęły, gdy uzmysłowił sobie że wystrzały słuszano w promieniu wielu kilometrów. Jakby na zawołanie ktoś potwierdził obawy oficera. Z oddali usłyszał charakterystyczny odgłos pracy silnika Iła-2. Samolot przelciał nad wsią zaledwie kilkadziesiat metrów nad głowami niemieckich żołnierzy. 16 maja 1943 r. godzina 9.45 Wnętrze Tygrysa 122 - Lanzer, Gapa, Kleinlich, Strasser Ciszę po karkołomnej akcji Gapy przerwał Kleinlich: - Czy tylko ja widziałem podejrzany ruch w stodole? Ktoś się tam ukrywa. Może mieszkańcy, ale biorąc pod uwagę, że na wzgórzu stoi działo, nie ma chyba na to co liczyć. - Nie, nie tylko ty Kleinlich – zapewnił Lanzer – Tam jest chyba ktoś z bronią. Tak mi się zdawało. - To co walimy w nich? - spytał Strasser – Ja już jestem gotowy. Działo ma ustawione. Lanzer analizował przez chwilę wszystkie za i przeciw. Spojrzał jeszcze raz przez peryskop i rozkazał: - Gapa dawaj odłamkowy! - Tak jest panie gerfeiter – odpowiedział szeregowy i wchycił z podajnika odpowiedni pocisk i załadował – Gotowe! - Strasser, wal! Załoga usłyszała jak celowniczy naciska przycisk spustowy i po chwili wśród gwizdu i huku wstrzelili pierwszy tego dnia pocisk. Całym Tygrysem aż zatrzęsło. Łuska wypadła do rękawa z charakterystycznym metalicznym brzękiem. - Prosto w cel. - pochwalił się celowniczy – Tam faktycznie ktoś był spójrzcie. Załoga przylgnęla do wizjerów. Dostrzegli jak wśród resztek stodoły wiło się z bólu kilkanaście osób. Wyglądali jak cywile, ale pewności nikt nie miał. - A co z tym działem na wzgórzu? - zapytał Gapa. - Ty się o to Gapa już o to nie martw. Kiedy do ciebie dotrze, że nie ty tu dowodzisz? - Wiem, panie gefreiter – przyznał ze skruchą szeregowy. - To ładuj przeciwpancernym, a ty Strasser namierzaj go już. Tylko musisz sam sobie dać radę, bo ja stąd nic nie widzę. - Tak jest! - krzyknął celowniczy i zaczął obracać już działo. Po chwili krzyknął – Mam go! - Dobrze! Jak tylko Gapa będzie gotów to wal. Byle celnie! - Tak jest panie gefreiter! - Gotowy! - zameldował ładowniczy. Strasser nie czekał już na rozkaz, nacisnął spust i przyległ do peryskopu. Z lubością patrzył na efekt swojej pracy. Wśród dymu i ognia działo przewróciło się na lewy bok. Jego pancerz został pogięty jakby był z cienkiej blachy. - Melduję, że problem z głowy. Ktokolwiek tam był już nam nie grozi. - Świetnie Nagle wszyscy, aż skamienieli ze strachu. Tuż nad ich głowami przeleciał z głośnym rykiem silnika samolot. - To nasz, czy ruski? - spytał Lanzer. - Melduje, że ruski, panie gefreiter – Kleinlich chyba jako jedyny zauważyl skąd nadleciał Ił. - Dobra czekamy na dowódcę – zarządził Lanzer – Mam nadzieję, że jest cały i zaraz tu przyjdzie. - Jest, jest – zapewnił celowniczy – stoi tu i rozmawia z dowódcą grenadierów. Oberleutnant Franz von Zelditz Ił zawrócił i ponownie przeleciał na głowami niemieckiego oddziału. Zelditz obawiał się, że tym razem zrzuci coś na jego ludzi, ale szczęście najwyraźniej im sprzyjało. Lotnik nawet nie postraszył ich z karabinu, tylko wzbił się wysoko i odleciał na południowy wschód. - Mamy fart – pomyślał oficer i odetchnął z ulgą. Podszedł do niego plutonowy grenadierów i spytał: - To co teraz panie oberleutnant? - Jak co? Bierzemy się za wykonanie naszej misji – odpowiedział Zelditz z uśmiech – Szukamy świnek, krówek i innego bydła domowego. - Tak jest! - unterofizier zasalutował i obrócił się na pięcie i krzyknął ucieszony – To chyba nie będziemy musieli daleko szukać – ręką wskazał pole tuż koło chałupy obok której stał Tygrys. Krowa wyszła niewiadomo skąd, wprost na spragnionych mięsa żołnierzy. |
Franz wyskoczył jak najszybciej potrafił z czołgu. Chciał się upewnić, czy wzrok go nie mylił i czy wyobraźnia czasami nie płata mu figli. Bo jeżeli to co widział rzeczywiście tam było, sytuacja jego ludzi była, delikatnie rzecz ujmując, nieciekawa. Zdziwiło go, że Kleinlich zatrzymał czołg bez rozkazu, ale nie zastanawiał się teraz nad tym. Nie było czasu. Ruscy mogli ich zauważyć. A jeżeli za chwilę otworzą ogień? Gdy stał na pancerzu chciał szybko przekazać informacje o sowieckim dziale dowódcy Grenadierów, ale nie zdążył. Piechurzy padli na ziemię. "Granat!" przyszło na myśl Zelditzowi, więc również rzucił się na ziemię, nie wiedząc za bardzo, gdzie znajduje się zabójczy przedmiot. Chwilę potem nastąpił wybuch i ktoś pociągnął serię z PM-u. Franz rozejrzał się. Czołg stał nienaruszony, a grenadierzy powoli podnosili się z ziemi. Podczołgał się trochę do przodu i delikatnie wychylając się za chałupę, spojrzał przez lornetkę. Nie mylił się. Sowieci rzeczywiście mieli działo przeciwpancerne na tamtym wzgórzu. Nie zauważył jednak żadnego ludzkiego ruchu. "To bardzo dobrze" ucieszył się. Zwrócił się o dowódcy desantu: - Panie Unteroffizier na wzgórzu ktoś ukrył armatę przeciwpancerną. Wygląda na to, że przerwaliśmy ruskim organizowanie punktu obrony. - Panie Oberleutnant, obawiam się, że jest gorzej. Moi ludzie dostrzegli kogoś w stodole. Albo to mieszkańcy, albo partyzanci. Na dodatek jak pan słyszał, jakiś dzieciak rzucił granat magnetyczny na wasz pancerz. Jeden z waszych wyrzucił go na drogę. Odważny gość. Zelditz nie wiedział o kogo chodzi plutonowemu, ale musiał to być albo Gapa, albo Strasser. Tylko oni, jako siedzący w wieży, zdążyliby wyskoczyć na pancerz. Spodziewając się, że jednak uczynił to ten drugi, obiecał sobie pogratulować heroizmu przy całej załodze. Ale to później. - Co z tym dzieciakiem? - Jeden z moich ludzi już go zdjął. - Dobrze więc niech pańscy ludzie otoczą tę stodołę. My was będziemy osłaniać. - Tak jest panie Oberleutnant. Gdy żołnierz już odchodził, by wypełnić rozkaz, Tygrys wystrzelił w kierunku drewnianej budy. Ta rozleciała się na miliony kawałeczków. Franz wiedział, że ludzi będących wewnątrz czekał podobny los. Krzyki tych, którzy jeszcze żyli, uświadomiły go w przekonaniu, że ma rację. Teraz jednak byli w jeszcze większym niebezpieczeństwie. Ruscy na wzgórzu, przyjmując nawet, że nie usłyszeli granatu, na pewno usłyszeli strzał z 88-ki. Szybko chwycił za lornetkę i spojrzał w tamtym kierunku. Nie zauważył żadnego ruchu, ale po chwili armata przestała istnieć w ten sam sposób, w jaki przestała istnieć, chwilę wcześniej, stodoła. A więc udało im się. Mając nadzieję, że w pobliżu nie ma już więcej takich niespodzianek odetchnął z ulgą. Po chwili uświadomił sobie, że pewnie słyszano ich z daleka, a to oznacza, że muszą się szybko zwijać. Niedługo potem wszyscy usłyszeli dźwięk silniku samolot, a na niebie pojawił się Ił-2. Franz spędził już tyle dni na froncie wschodnim, że potrafił rozpoznawać wiele rodzajów uzbrojenia po samym dźwięku. W tym przypadku nie wymagało to wielkiej praktyki. Silnik tego sowieckiego dzieła wydawał charakterystyczny dźwięk. Najgorsze było to, że wystarczy, że pilot będzie miał cela, a... Ale stało się coś dziwnego. Pilot przeleciał dwukrotnie nad wioską i odleciał. Czyżby nie miał już bomb? Zresztą nie było to w tej chwili ważne. Trzeba się było stąd jak najszybciej zabierać. - To co teraz panie Oberleutnant? - zapytał Unteroffizier. - Jak to co? Bierzemy się za wykonanie naszej misji. Szukamy świnek, krówek i innego bydła domowego - odpowiedział z lekkim uśmiechem Zelditz. - Tak jest! To chyba nie będziemy musieli daleko szukać - oznajmił. Na polu pasła się, niezauważona do tej pory, krowa. Porucznik kazał ją zabrać i jeszcze przeszukać kilka najbliższych chałup. Wolał nie zapuszczać się dalej, ale jedna krowa to trochę mało. Sam wybrał się do zniszczonej stodoły. Jego oczom ukazał się koszmarny widok. Do tej pory ci, którzy przeżyli sam wybuch, zdążyli się już wykrwawić. Wokół nich leżały ludzkie członki, flaki, nawet głowy bez ciał. Franz chciał się tylko przekonać i niestety miał rację. W stodole znajdowali się nie tylko partyzanci. Były tu też kobiety i dzieci. Spoglądał na zmasakrowane zwłoki sześcio- może siedmioletniej dziewczynki. W jego oczach pojawiły się łzy, ale gdy usłyszał głos dowódcy Grenadierów meldujący wykonanie zadania, uspokoił się i ruszył w stronę czołgu. - No to wracamy - powiedział cicho, starając się zachowywać jak przedtem. Nie miał nic przeciwko temu, żeby zabijać wrogich żołnierzy, ale czym zawiniły te kobiety i dzieci? Po prostu znalazły się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. A gdyby Zelditz jak idiota nie wyskakiwał z czołgu, tylko spytał Kleinlicha dlaczego się zatrzymał, być może by żyli. A tak spotkała ich niepotrzebna śmierć. Kolejna niepotrzebna śmierć w tej wojnie. Przed oczami przeleciały mu te wszystkie twarze. Gregor, Reinhart, Luck, Wolf, Relke. Kto jeszcze będzie musiał umrzeć? Doszedł do Tygrysa. Wspiął się na pancerz i wszedł do środka przez właz. Odetchnął głęboko, odganiając ponure myśli i rozejrzał się po wnętrzu. Gapa i Strasser patrzyli na niego wyczekując. - Strasser - porucznik zaczął. - Kto wyrzucił ten granat? - Gapa, panie Oberleutnant. Gapa? Teraz Franza uderzyło, że rzeczywiście stać go na taki wyczyn. Z góry postawił na celowniczego, zapominając o wielu popisach Steilera. Przez chwilę nie wiedział co powiedzieć, aż wreszcie się przełamał: - Brawo Ditrich - rzucił i poklepał chłopaka po ramieniu. To był chyba pierwszy raz jak pochwalił ładowniczego, chociaż nieraz pokazywał się z dobrej strony. Jednak porucznika najbardziej zdziwiło, że odezwał się do szeregowego po imieniu. Dziwnie brzmiało "Ditrich" w jego ustach. - Kleinlich, odpalaj motor i wracamy - rzucił po chwili zamyślenia. - Dobra robota chłopcy, na prawdę dobra robota - dodał. Wiedział, że nie chwali tym samym siebie. On się nie popisał, ale jego ludzie spisali się na medal. Po chwili wychylił się przez właz i siedząc wygodnie na pancerzu obserwował drogę powrotną. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:56. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0