lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   Crossover 2 - The First Cut [18+] (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/8129-crossover-2-the-first-cut-18-a.html)

Highlander 09-03-2010 19:25

Nim Vos zdążył cokolwiek powiedzieć bądź zareagować na nową sytuację wszyscy rzucili się za biegnącym droidem… czy czymkolwiek ta kupa złomu była. Nie miał pojęcia jak zakwalifikować swoich nowych towarzyszy - pomijając fakt, że w zdecydowanej większości, poza jednym wyjątkiem, nie mieli raczej nic wspólnego z Mocą. Jednak raczej nie byli ludźmi… no chyba, że z wyglądu. Spojrzał niechętnie w przepaść starając się obliczyć jak szybko by spadał wy wypadku potknięcia i ile by z niego zostało gdy dotarłby do ziemi.
-Pięknie kurwa… pięknie… - wziął rozbieg i skoczył w dół mając nadzieję, że skoro Moc przysłała go do innego świata by go uratował, to pomoże mu też w jednym kawałku wylądować. Mniej więcej w trzech-czwartych drogi zbliżył się do stromego zbocza i odbił się od niego. Po chwili nastąpiło spotkanie pierwszego stopnia z ziemią. Wymagało zrobienia kilku przewrotów jeśli chciał aby kości to wytrzymały. Powoli podniósł się i otrzepał drobiny piachu. Spojrzał na szczyt wzniesienia i pokręcił z dezaprobatą głową jakby myślał “nigdy więcej…”. Ruszył za resztą. Nie poruszał się tak szybko jak większość z nich, ale z drugiej strony nie byli aż tak daleko i w mgnieniu oka dotarł na miejsce. Niestety osobnik imieniem Logan zrobił… co on właściwie do cholery zrobił? Quinlan rzucił podejrzliwe spojrzenie na krzak w którym znajdował się Pan Twardziel. Potem się tym zajmie. Uzbrojony (i wyraźnie podirytowany droid był teraz priorytetem.
-Spokojnie wielkoludzie.
Vos podniósł ręce delikatnie do góry, śledząc każdy ruch konserwy
- Chcemy po prostu pogadać. Nic wam nie zrobimy…
“Jeśli będziecie się grzecznie zachowywać” - dodał w myślach
-… więc może wszyscy się uspokójmy i pogadajmy jak lud… cywilizowane istoty.
Jedi starał się być dość miły. Jak na niego. Nie cierpiał droidów, ale do chłopaka nic nie miał, a ten chyba był właścicielem tej kupy żelastwa.

Niewiasta, która w międzyczasie została pasażerką linii lotniczych RAGNALOT, szczerze podziękowała osobie, która obdarzyła ją efektem magicznym i z psotnym uśmiechem czmychnęła za parawan, oglądać dialog dredoluda z robotem. Nie chciała, by chłopczyk ani jego przyjaciel ją zobaczyli; bo cała maskarada z jej strony natychmiast by prysła. Z tego też powodu, postanowiła wyładować swoją chęć mordu na systemie zabezpieczeń nowo nabytej broni. Posiadała podstawowe szkolenie, a fakt że potrafiła spersonifikować ową kłódkę, bardzo jej pomógł. Głównie dlatego, że każdy ruch jej noża gdy majstrowała przy dziale, odbierała niczym dźganie żywej osoby. Boleśnie. Miała nadzieje, że gdy skończy, ostatnim krzykiem agonii okaże się wystrzał broni, będące jej tryumfem nad złośliwą technologią antypiracką pochodzącą z innej rzeczywistości.

Wraz z ostatnim ruchem ostrza, lampki futurystycznego urządzenia zamigotały niebezpiecznie. Mnoga ilość z karmazynu przerzuciła się na barwę zieleni, czemu towarzyszyło nagrzewanie się generatora. Zanim panna Flay zdążyła nakierować swoje przenośne działo, wiązka energetyczna została wyzwolona. Skondensowany ładunek utkany z chaotycznych, błękitnych linii przeciął powietrze. Kierował się do przodu i ku górze. Właściwie to o centymetry minął postać Vos’a, wywołując nieprzyjemne podrażnienie i pieczenie skóry prawej ręki. Hot Rod instynktownie odskoczył, jednak daleko było mu do bycia w strefie zagrożenia. Dresiara nie mogła zapanować nad bronią, której odrzut dosłownie oderwał ją od podłoża i cisnął niemal dwa metry do tyłu. Tak, że wylądowała twardo na czterech literach. Skondensowany strzał przygrzmocił donośnie w przelatujący w oddali prom. Wstrząsnąwszy całą konstrukcją, uwolnił deszcz złotych odłamków. Wyzwolił także przerażający, potępieńczy krzyk, który zalał swoją agonią górskie szczyty. Brzmiał trochę jak zestaw głośników, który właśnie eksplodował z powodu dostarczenia zbyt dużej dawki mocy. Hot Rod natychmiast odwrócił się do tyłu, nakierowując swoją broń w miejsce z którego padł strzał. Złoto zalśniło we wnętrzu rur wydechowych.
- Dobra dosyć już te…
- ZOSTALIŚMY ODKRYCI! DECEPTICONY! DO ATAKU!
Padła komenda, która zagłuszyła wcześniejszy odgłos cierpienia. Wielkie, latające, metaliczne sylwetki pod dowództwem szarego konstrukta rozpoczęły masowy exodus przez wyrwę w statku kosmicznym. W tym jedna niezwykle niemrawa, w kolorze głębokiej czerwieni, która kopciła się niemiłosiernie i po niespełna dwóch sekundach zupełnie niestabilnego lotu zaczęła spadać w kierunku ziemi. Ku swojej zgubie, podobnie jak zdezelowany jednym strzałem prom.


- Co takiego!? Decepticony?! Tutaj!?
Stojący na ziemi robot wydawał się poruszony na tyle, żeby całkowicie zignorować zadającego pytania Jedi. Ruszył do przodu i odbił się od bocznej ściany, omijając krzak z niespodzianką zrobioną z adamantium. Ku zdziwieniu wszystkich zebranych, w akompaniamencie dziwnego, chrobotliwego odgłosu, zmienił się w sportowy samochód nieznanej marki. Młodzik wpadł do środka, a klapa zamknęła się z donośnym trzaskiem. Koła zabuksowały a z pod opon zrykoszetowały kamienie. Auto gwałtownie ruszyło. Plenarni turyści mieli jednak inne problemy. Trójka uciekinierów z zestrzelonego statku zbliżała się w ich kierunku. W przeciwieństwie do nowopoznanego robota, najwidoczniej nie byli w nastroju do rozmów. Lecąc zmienili swoje kształty, przyjmując formy odrzutowców…



-Obudź się śpiąca królewno!
Krzyknął Vos w stronę krzaczka. Jeśli motocyklista zaraz sam się nie obudzi, osobnik uzbrojony w laserowy kij zamierzał mu pomóc w bardzo doraźny sposób. Klnąc z powodu poparzenia wyciągnął dłoń w stronę miejsca skąd wystrzelił pocisk energii i gdzie obecnie siedziała jego towarzyszka na swojej d… wiadomo na czym. Broń poderwała się do góry i natychmiast odbyła lot wprost do dłoni Jedi zostając poza zasięgiem Flay.
-Kto daje dzisiaj dzieciom działa energetyczne do zabawy?
Mruknął sam do siebie, myśląc z jakiego to uniwersum ta nieporadna dziewoja się urwała. Potem dostrzegł jak ze zestrzelonego statku wyskoczył w ich stronę komitet powitalny, którego członkowie zmienili swoją formę, podobnie jak Pan Samochodzik. W jakiś typ… pojazdu. Czy takie modyfikowanie kształtu było jakimś zboczeniem tutejszych droidów? Widząc nadlatujące myśliwce nie zastanawiał się zbyt długo - zadziałał automatycznie. Wyciągnął w ich kierunku dłoń i zacisnął ją gromadząc tyle mocy ile tylko mógł. Potem wyprostował rękę, gwałtownie wysyłając przy tym geście falę mocy, która stworzyła niewidzialną barierę będącą na punkcie kolizyjnym z myśliwcami.

Panna Patrycja była bardzo zadowolona, gdy dzierżone przez nią działo wystrzeliło dumnym, majestatycznym promieniem. Co prawda po drodze zgubiła okulary, oraz nauczyła się bardzo ważnej lekcji odnośnie faktu, że należy najpierw celować, potem strzelać. Tak czy siak z siebie dumna! Westchnęła triumfalnie, w połowie jednak przerywając z oburzeniem i wściekłością. Oglądała odlatującą broń z nienawiścią godną pierwotnego jej uosobienia. Przymrużyła oczy, starannie przyglądając się trajektorii którą wędrują. A więc... to tak! Zagryzła wargi. Powoli, cichutko i na kolanach dotarła do swoich okularów, poważnie nałożyła je na nos, a następnie uniosła się w powietrze, wciąż przyzwyczajając się do nowego trybu poruszania pożyczonego od pana Loge. Zacisnęła nóż w dłoni, gotowa ciąć co popadnie w razie potrzeby. Cofnęła się, poruszyła do przodu, cofnęła raz jeszcze...i wypaliła, przemykając obok złodzieja i odbierając swoją własność, nieco niezgrabnie. Swój ruch zakończyła obracając się w stronę wysokiego mężczyzny, trzymając kurczowo swą zabawkę. Skierowała ku niemu ostre narzędzie z wyraźną nienawiścią w oczach, włosach i mięśniach.
-Precz z łapami. Po chwili konsternacji, najwyraźniej dochodząc do wniosku że to za mało i za słabo powiedziane, dodała tytaniczny zarzut. -Złodziej! Broniokrad!

Długa, błękitna linia pojawiła się na radarze wewnątrz futurystycznej kabiny.
- Że co!? Pole siłowe?! Skywarp! Thundercracker! Manewr unikowy B-65!
Irytujący, władczy, a przede wszystkim skrzekliwy głos rozległ się w komunikatorach dwójki latających sojuszników. Nienawidzili go. Musieli jednak szanować, bo mimo bycia szalonym megalomaniakiem, Starscream posiadał również opinię wybitnego stratega.
- Nic nie widzę. Coś pewnie poprzestawiało ci się w…
- Rób co mówię, kretynie! Natychmiast!

Nawet jeśli go nie posłuchają, biały myśliwiec nie zamierzał czekać. Dopalacze zgasły od razu, nos maszyny poderwał się o dziewięćdziesiąt stopni do góry, grając na nosie prawom fizyki. Następnie błękit zalśnił ponownie kierując samolot ku górze, zaś Vos mógł obserwować manewr, którego nie zdołałoby wykonać żadne Delta-7. Czarny myśliwiec gdzieś zniknął kiedy wszyscy byli zajęci podziwianiem powietrznego artyzmu, którego autorem był jego bezpośredni przełożony. Błękitny latacz miał zdecydowanie mniej szczęścia. Zdołał odbić w ostatniej chwili, zahaczając o niewidzialną barierę i wyzwalając deszcz iskier. Jednak mimo chwilowej trudności w stabilizacji jaką wywołała tajemnicza przeszkoda, wciąż uparcie trzymał się w powietrzu.
- Co to było? Kiedy ci cholerni białkowcy opracowali technologię pól siłowych!?
- Hmm… coś mi mówi, ze to nie są zwyczajni białkowcy, Thundercracker… z resztą nieważne! Skywarp zaraz wróci! Przygotuj się…

K.D. 12-03-2010 22:40

Loge pokręcił głową jakby chciał strząsnąć z siebie niewidzialne krople absurdu które mu sie do niej przylepiły, lecąc fontanną z dziejącej się powyżej bitwy. Przypadkowy wystrzał Flay uszkodził poszycie promu, który jak się okazało miał być prawdziwym koniem trojańskim - gdyby nie ten szczęśliwy zbieg okoliczności, wszyscy mieliby się w tym momencie z pyszna, zaskoczeni przez pięciometrowe roboty bojowe.
Blondyn sięgnął za pazuchę, wyjął rewolwer wielkości chlebaka i zręcznym ruchem otworzył bęben, licząc pod nosem śmierdzące siarką smocze zęby zapakowane schludnie do swoich komór. Bęben mieścił jednorazowo tylko sześć takich nieziemskich pocisków, ale za to jeden wystarczył by zestrzelić w locie Boeninga 737. Z głuchym kliknięciem Loge zamknął klamkę i doskoczył do zdezorientowanej Flay.
-Pani pozwoli. Proszę wstrzymać oddech- Ostrzegł, kładąc jej rękę na ramieniu z zamiarem wtopienia się w podłoże. Nie czuł się w humorze żeby próbować bić się w powietrzu z futurystycznymi odrzutowcami - jak zwykle postanowił zaszyć się gdzieś na minutę-osiem i pomyśleć nad jakąś taktyką. Rozpętanie burzy z piorunami wyglądałoby na dobry pomysł, gdyby nie to że te cholerne roboloty zdawały się drwić z jakichkolwiek praw fizyki podczas swoich powietrznych manewrów... Mniejsza. Schować się, przemyśleć sprawę, zadziałać. Przy odrobinie szczęścia roboty postanowią w końcu zejść na ziemie - to powinno wyrównać szanse.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=wz6C54sw-uQ[/media]



Rozległ się drażniący uszy, szumiący pogłos, zaś czarny Seeker pojawił się dosłownie z nikąd, wraz z błękitno-purpurowym portalem teleportacyjnym. Tajemniczy samolot leciał bardzo nisko nad ziemią, w sam raz aby spróbować go zaatakować. Być może nie był to zwyczajny zbieg okoliczności? Czyżby pułapka? Dziwaczna dziura przestrzenna widoczna była tylko przez ułamek sekundy, jedynie Vos zdążył ją zauważyć. Nie to żeby Jedi kiedykolwiek widział coś takiego, ale zaczynał podejrzewać, że technologia tych „droidów” jest znacznie bardziej zaawansowana niż ta w jego domowych stronach. Logan wydostał się z krzaków potrząsając swoją potłuczoną makówką i pieniąc się ze wściekłości. Nie miał teraz czasu ani ochoty na myślenie, zamierzał robić to co wychodzi mu najlepiej - wybebeszać przeciwników. Z rykiem wściekłości zaczął biec przed siebie i skoczył gwałtownie ku górze. Przebił dolny pancerz lecącego pojazdu. Turbulencje i fala uderzeniowa towarzysząca przemieszczaniu się maszyny niemal przyprawiły go o wstrząs mózgu. Zdołały również zaognić jego tkanki i doprowadzić do ich krwawienia.

- Hahah. A to naiwne mięsaki…

Problem polegał na tym, że Skywarp również posiadał kategorię w której był najlepszy. Było nią unicestwianie wrogów dzięki zaskoczeniu i pułapkom. Maszyna zniknęła ponownie z ledwie słyszalnym *bleep*, zabierając niefortunnego Rosomaka ze sobą...



W tym czasie, dwa pozostałe Seekery otworzyły ogień do jedynego celu jaki im pozostał - pana przyozdobionego dredami. Dla Vosa rozkładało się to na dwie wiadomości: dobrą i złą. Dobrą był fakt, że roboty strzelały wiązkami energii, które mógł próbować odbić. Zła… zdawała się nieco przytłaczająca. Owe wiązki były wielkości jego korpusu a szybkość ich uwalniania przyprawiała o zawroty głowy. Zdecydował się więc unikać. Seria błękitnego myśliwca została zwinnie ominięta, choć nie bez problemów. Kamienie, rośliny i struktura podłoża były dosłownie dezintegrowane przez fioletowe promienie. Srebrny latacz był zdecydowanie bardziej sprawny, a jego efektywność potęgował efekt ataku z przeciwległej strony. Jedi robił co mógł, jednak to nie wystarczyło.

- Mam cię mikrobie, nie wywiniesz się!

Ryknął skrzekliwy konstrukt. Ostatni uwolniony pocisk był za szybki by skutecznie nań zareagować. Trafił w nogę, na szczęście nie centralnie, w innym wypadku ta została by całkiem odparowana. Vos poczuł zapach spalonego mięsa, zaś jego mobilność została mocno ograniczona. Seekery zaczęły nawracać, szykując się do wykończenia swojego celu…
-Niech no ja go dorwę… - wycedził przez zaciśnięte zęby i nie miał bynajmniej na myśli żadnego z nowych mechanicznych przyjaciół tylko pewnego młodziaka, który zabrał dziecko - wraz z jej zajebiście dużą bronią która by się teraz przydała jak cholera - i razem wyparowali a raczej wparowali w podłoże. Logan zachował się jak należy przynajmniej, ale wątpił czy kiedykolwiek jeszcze go zobaczy. Wyjął zza pazuchy metalową fiolkę wypełnioną zielonym płynem i wstrzyknął ją sobie w to co zostało mu z uda. Skierował w to miejsce moc i mimo, że ból zelżał o skakaniu czy choćby poruszaniu się w najbliższym czasie mógł zapomnieć. Czuł narastający w sobie gniew. Sprowadzono go do tego świata by go bronił i zapobiegł jakiejś nieokreślonej multiuniwersalnej katastrofie. Miał współdziałać z jakimiś ludźmi, których w ogóle nie znał ale którzy widocznie wiedzieli o co w tym całym bajzlu chodzi. Wydawali się być w większości kompetentni nawet. I co Ci zrobili? Spieprzyli zostawiając jego i Logana na pastwę maszyn! Podwinęli swoje jebane ogony i schowali się pod ziemią. Quinlan poczuł się jakby przeznaczenie jebnęło go po twarzy właśnie śmierdzącą mokrą szmatą. Utworzył wokół siebie pole ochronne, ale był to bardziej instynktowny zabieg, który był w niego wpojony podczas szkolenia. Obecnie nie dbał o to co się z nim stanie. Jego umysł pracował na najwyższych obrotach skupiając się na jednym “Zniszczyć wszystko co staje na mojej drodze” - tak jak go uczył Hrabia Dooku. Przeniósł wszystkie emocje do obu dłoni. Ręcę trzęsły mu się od tych negatywnych myśli skondensowanych obecnie w dwóch punktach jego ciała. Gniew rósł z każdą chwilą aż w końcu czara goryczy została przelana. W okrzyku ślepej furii wyprostował dłonie celując prosto w myśliwce. Niebo przecięły dwie ogromne błyskawice. Towarzyszący im grzmot sprawił, ze Vos na chwilę stracił słuch, ale tym akurat w tej sytuacji się nie martwił.


W tak zwanym międzyczasie Loge i Flay płynęli przysłowiowe sześć stóp pod ziemią, strasząc na śmierć grupkę dżdżownic i kretów. Loge wiedział że długo nie może tutaj zostać - Flay była człowiekiem, a ludzie potrzebują tlenu, a wdychanie żwiru może być przyczyną wielu groźnych chorób. Z dużą szybkością młodzieniec popędził na bok i 'wypluł' Flay z ziemskiego łona, wyskakując tuż za nią. Bitwa rozgrywała się nieopodal, ale zdawało się że znajdują w bezpieczniejszej odległości od laserów i bomb niż minutę wcześniej.
-Zostawiliśmy na polu bitwy paru naszych - nie ma chuja we wsi, trzeba przejść do działania. Proszę na siebie uważać, panno, a w razie czego krzyczeć- Loge strzelił kostkami a potem siegnął do kieszeni i wyciągnął coś.
Owo coś na pierwszy rzut oka wyglądało jak kłębek szarej wełny, nienaturalnie falującej przy bezwietrznej pogodzie. Kolejny rzut oka pozwalał jednak zidentyfikować je jako... miniaturowe tornado, kręcące sie na dłoni półboga jak bąk. Ten skupił się przez chwilę - ktoś wtajemniczony w działanie legendy wiedziałby, że blondyn oddaje swojemu ulubieńcowi spory kęs swojej mocy - i z rozmachem cisnał tornadem o ziemię. Tam rozrosło się ono do przykrych rozmiarów i z ponurą determinacją wzniosło się w powietrze, wbrew wszelkim prawom atmosferycznym, z zamiarem pochwycenia któregoś z odrzutowców które opuściły uszkodzony prom. Loge opatulił się swoim pancernym futrem i drżącą dłonią kierował tornadem - wiedział, że musi poświęcić mu maksimum swojej uwagi, bo inaczej zacznie skakać po polu bitwy i narobi tyle szkody wrogowi co sprzymierzeńcom. Tymczasem Flay, która była odrobinę zaskoczona swoją podziemną podróżą, odnalazła się w nowej sytuacji całkiem zadowolona. Przegryzanie się przez ziemię było bardziej przyjemne niż wycinanie sobie drogi przez bagno umarłych złożone z gnijącej, chorobotwórczej materii oraz szczerze-wolała najbardziej brudne łono matki ziemi niż obszar ostrzału tamtych panów. Czy pań? Nie była pewna. Spojrzała po raz ostatni na kontrolkę broni, która oznajmiała wszem i wobec, że tak, można strzelać, drzwi zamykać, odrzut! Zadowolona z tego faktu uniosła się w powietrze...kontyunowała swoją lewitacje...pofrunęła?...nic z tych rzeczy. Jak stała twardo na ziemi, tak stała. W gigantycznej konsternacji, spojrzała na tornado, na pana Loge, a potem na samą siebie, pod kątem obecności magicznych sztuczek jej kolegi. I rzeczywiście. Nie było nikogo ani niczego. Westchnęła, czując się jak pingwin któremu ukradli jetpack. Nigdy nie była stworzona do latnia, ale to było takie przyjemne! Mimo wszystko, dresiara musiała sobie radzić, dlatego schowała okulary do kieszeni, zrobiła kilka małych podskoków w miejscu przypominających te które robi się na rozgrzewkach podczas lekcji wychowania fizycznego, po czym...wystrzeliła dużo wyżej, niż powinna nie tylko nieletnia dziewczyna, ale nawet i olimpijski atleta. W powietrzu przymierzyła się, wycelowała w niebieskiego robota i nacisnęła spust, po czym...dowiedziała się, że gdy ostatnim razem strzelała, moce wiatru pana Loge służyły za amortyzator i to dzięki nim poleciała jeno dobre dwa metry. Bez nich i jakiegokolwiek oparcia, poczuła się jak uderzona przez rozpędzonego tira, pchanego przez stado zmutowanych piekielnych nosorożców. Przeszyła powietrze niczym błyskawica, uderzając w taflę wody, kończąc swoją podróż przez przestworza dość głęboko osadzona tyłkiem w dnie zbiornika wodnego, jeśli nie potłuczona, to definitywnie skołotana.

Logan zbyt późno zdał sobie sprawę z tego co zaszło. Jego oczy zostały zalane oślepiającym światłem, a skóra nadgryziona przemożnym zimnem. Tkanki posiniały z powodu efektu próżni. Chyba żaden czynnik regeneracyjny nie byłby w stanie na bieżąco naprawiać tego rodzaju uszkodzeń. A to był dopiero przedsmak tortur jakie czekały Rosomaka. Fioletowa, zmechanizowana łapa wystrzeliła ze spodu pojazdu i zacisnęła się na kościano-mięsnej figurce. Cisnęła nią jak szmacianą lalką… prosto w stronę słońca. Wyposażony w metalowy szkielet mutant nie miał żadnych złudzeń - zbliżał się jego koniec. Już same zawirowania wielkiej kuli płomieni spopieliły skórę i wywołały ścięcie białek jego oczu. Pojemne płuca (wraz z resztą dróg oddechowych) zostały zniszczone. Potem było już tylko gorzej. Rosomaka odparowało całkowicie po zaledwie kilku chwilach. Nawet jego wysoce odporna konstrukcja z adamantium nie była wystarczająca żeby przeciwstawić się sile złotego okręgu. Tak też Logan zakończył swe życie - samotnie, w nieznanym uniwersum.



Małe istoty postanowiły udowodnić, że także posiadają niezłą siłę ognia. Błękitny Seeker imieniem Thundercracker nawracał już celem przerobienia Vosa na konfetti, jednak na drodze maszyny niespodziewanie pojawiła się kolosalna trąba powietrzna, która skutecznie wyrwała ją z dotychczasowego toru lotu. W skutek tego, kręcący się w kółko robot był bezradny w momencie wyzwolenia siły błyskawicy. Tym razem to on stał się ofiarą. Wywołany Mocą grom opadł, roztrzaskując niebieskie skrzydło na mikroskopijne drobiny, zaś dostarczona do odsłoniętych układów elektryczność skutecznie zakłóciła pracę skomplikowanych systemów. Cybernetyczny krzyk był nie do zniesienia. Następna padła wiązka wystrzelona z działa „pożyczonego” od Crying Wolf. Zabójczy promień przygrzmocił w nos i kabinę, dezintegrując je w ułamku sekundy i uciszając potępieńcze odgłosy. Jeden z Decepticonów został rozniesiony na strzępy dzięki współpracy plenarnych wędrowców.



- Thundercracker? Thundercracker, odezwij się! Słyszysz mnie?!
Odpowiedzi nie było. Jedynie cisza zagłuszana przez szalejącą pogodę. Biały samolot nie zmienił swojego wyglądu ani trochę, jednak nienawiść jaką zapałał do białkowych istot na dole była namacalna. Zdawała się powiewać za nim niczym peleryna, lub proporzec.

- Wy żałosne, biologiczne odchody…gińcie! Gińcie!GIŃCIE!!!

Samolot zwinnie wyminął trąbę powietrzną z pozostałościami jego brata, nie dając się wciągnąć do środka. Dwie wyrzutnie na skrzydłach otworzyły się z głuchym trzaskiem zwiastującym zagładę. Jak na komendę, z wnętrza zaczęły wypadać dziesiątki futurystycznych bomb. Część z nich została zniesiona z kursu siłą huraganu, jednak z taką ilością wypuszczonych ładunków, któryś w końcu musiał sięgnąć celu, jakim była ziemia. Karmazynowe fale uderzeniowe w formie chaotycznych wici rozchodziły się wszędzie. Vos został całkowicie pochłonięty, zaś jego stworzone na piętce pole siłowe załamało się pod naporem dostarczonej energii. Skóra, tkanki i kości postąpiły za nim. To co uderzyło o ziemię, było już tylko mieszaniną prochu i węgla. Śmierć boskiego potomka była równie bolesna i ponura, choć dla niego zawsze istniało złudzenie w postaci potencjalnego wskrzeszenia. Najwięcej farta miała chyba panna Flay, która wynurzyła się z parującej wody już po wybuchu. O ile szczęściem można było określić poparzenia, które odniesie w skutek kąpieli we wrzątku… oraz fakt, że biały Seeker kierował się prosto na nią, zniżając pułap swojego lotu.


Dresiara czuła pulsującą krew, oraz charakterystyczny dla wszystkich osób szkolonych i psychologicznie przygotowywanych do zabijania i zarzynania, zew mordu. W momencie gdy pokryła się poparzeniami a śmierć ponownie zaczęła pukać w okolicę jej drzwi, tak jak robiła setki razy, instynkt uśmiercania zaczął przejmować większą kontrolę niż zwykle nad jej odruchami, dając solidnego kuksańca swojemu bratu rozumowi. Główną zaletą tego stanu rzeczy była automatyzacja odruchów i przyśpieszenie reakcji, oraz przypływ odwagi i determinacji. Jeśli odwagą można było nazwać to, co planowała; skierowała lufę broni w dokładne przeciwieństwo miejsca, w które powinna kierować; obliczywszy bez ułamka świadomości kąt i odległość, nanosząc poprawki, zacisnęła nóż w dłoni i skupiła swój wzrok na pędzącym oponencie, doszukując się jego śmierci. Po wniesieniu ostatnich korekcji w (dla osoby pobocznej) nic nie znaczącym ustawieniu dłoni i lufy, nacisnęła spust, oddając się swojej prawdziwej specjalności - mianowicie cięciu rzeczy nożem.

Highlander 22-03-2010 00:41

Wilhelminę z mroku nieświadomości wyrwał odgłos eksplozji. Po pierwszym natychmiast rozległy się kolejne. Wszystkiemu towarzyszyły okazjonalne, dosyć niestałe wstrząsy podłoża i donośne pokrzykiwanie mnogiej ilości głosów. Sugerowało to, że okolica w której znalazła się służka z innego wymiaru nie jest ani przyjemna, ani tym bardziej bezpieczna. Niezwłoczna relokacja wydawała się w tym wypadku priorytetem. Gdy Meido otworzyła swe piękne oczęta, uświadczyła ogromnej ilości budynków, wykonanych z nieznanych jej typów metali, zdecydowanie niezwykłych względem ziemskiego budownictwa. Uświadomiły ją w tym nie tylko wszechobecne lufy i działa, ale również styl i skala tutejszej architektury. Jedynym pocieszeniem zdawało się być znajome, błękitne niebo z okazjonalnymi chmurkami, oraz zawieszona na nim, złota kula. Choć nawet to nie pozwalało utrzymać resztek opanowania i pewności siebie, przyćmiewane przez wybuchy purpurowych płomieni, oraz śmigające wiązki energetyczne wielkości ludzkiej sylwetki. Niedawni przeciwnicy z jaskini tajemniczego człowieka-nietoperza zniknęli, ale Wilhelmina dobrze wiedziała, że ich niedobitki z pewnością są gdzieś w pobliżu i prędzej czy później zdecydują się ujawnić.


Jednak poważnie okaleczona Moonstone i owładnięty szaleństwem Igniz szybko stracili swoje wcześniejsze wartości na skali zagrożenia. W towarzystwie tąpnięcia, które zwaliło Meido z nóg i rzuciło na parkiet, wielki jak piętrowy dom, zmechanizowany konstrukt o biało-fioletowym pancerzu wylądował na dachu jednej z budowli, miażdżąc wieżyczkę strzelniczą swą masywną pięścią. Widokowi żywcem wyrwanemu z noweli S-F towarzyszyła erupcja czerwono-pomarańczowego dymu i rykoszetowanie wokół niedawnych fragmentów obronnej konstrukcji. Niegodziwy robot parsknął śmiechem jakiego oczekiwało się od wandalizujących delikwentów pokroju panny Wire i rozpoczął bezwzględny ostrzał innych struktur defensywnych.


- Huh? Spójrz Rumble! Mięso, tutaj? W samym centrum miasta auto-złomów?
- Haha! Faktycznie. Co powiesz na mały konkurs strzelniczy, bracie?

Służka uchyliła się w samą porę, przez miejsce w którym jeszcze chwilę temu znajdowała się jej głowa, przeleciał czerwony promień, wypalając dziurę w pobliskiej strukturze ściany. Dwa, humanoidalnej wielkości roboty o dziwnych symbolach na klatkach piersiowych ujawniły swoją obecność wychodząc zza rogu. Jeden z nich posiadał barwy purpury, drugi czarno-czerwone. Oba były uzbrojone w coś, co z braku lepszego porównania można by opisać jako pistolety laserowe. Parsknęli śmiechem.
- No, proszę… cel ruchomy! Czas wziąć się za sprawę jak na… omph!
Służka zareagowała instynktownie, jej białe wstęgi wystrzeliły, oplątując dwójkę oponentów, rozbrajając ich i uniemożliwiając praktycznie jakiekolwiek ruchy. Rzecz jasna jeśli ich mechaniczne stawy działały na tej samej zasadzie co ludzkie.
- Och nie! Daliśmy złapać się w pułapkę! Co teraz poczniemy!?
Głos fioletowego robota nie tracił na zapale i zadziorności a cala jego wypowiedź była przesiąknięta ironią. Pewnością siebie mógłby przenosić góry. Dlaczego właściwie tak się uśmiechał? Jego „brat” był zdecydowanie mniej wesoły. Należący do niego, karmazynowy wizjer przesłaniający optykę błyskał ledwie hamowanym, opętańczym szałem.
- Przestało. Mnie. To. Bawić. Bracie.
Wyrecytował, przez ledwie otwierający się aparat mowy.
- Chcę widzieć jak to mięso kwiczy…
Z dwóch otworów na jego klatce piersiowej buchnęło… cóż. Nic z nich nie buchnęło. A przynajmniej nic, co Wilhelmina mogłaby zobaczyć. Owa pozornie nieistniejąca siła została jednak dosadnie odczuta przez jej receptory, kiedy to aparat słuchowy Meido eksplodował krwią i kawałkami tkanek, a koordynacja ruchowa uciekła w siną dal. Atak dźwiękowy. Koncentracja została zatracona, zaś kontrola nad wstęgami postąpiła za nią. Roboty wróciły na twarde podłoże, natychmiast podnosząc z ziemi swoje futurystyczne pukawki. To co nastąpiło potem, przypominało zwyczajną egzekucję. Seria wiązek energetycznych opuściła lufy, rozrywając i wypalając ciało panny Carmel w losowych miejscach. Służka osunęła się na ziemię, doznając spazmów. Frenzy nie czekał ani chwili dłużej. Odrzucił broń palną, a jego dłonie zostały zastąpione parą przerośniętych wierteł. Z towarzyszącym mu szumem wirującej maszynerii, rzucił się na dogasającą Wilhelminę, wwiercając się w jej kończyny, klatkę piersiową i głowę. Rozrywając je i pustosząc. Mieląc jak mięso na niedzielny obiad. Podobny los spotkał Tiamat. Maniakalny robot uderzał i uderzał. Raz po raz. Machał swoimi narzędziami na oślep, dopóki z jego biologicznej zabawki nie pozostało nic więcej niż lepka, czerwona masa flaków. Podniósł się i otrzepał pozostałości ciała z (już) normalnych rąk.
- Hah… Ach. To było… satysfakcjonujące.
- Erm, E… tak. Skoro tak mówisz Frenzy. Wracajmy już zdać raport Soundwave’owi, dobra? Pewnie będzie chciał wiedzieć, że w Autobot City zalęgły się mięsaki.

Jeden robot przytaknął drugiemu. Kiedy już miały odejść Rumble poskrobał się po głowie.
- Swoją drogą… róż to nie jest naturalny kolor owłosienia u ludzi, co nie?
- Ha! A kogo to właściwie obchodzi? Ważne, że ładnie krwawiła!

Bitwa trwała dalej, mimo śmierci tajemniczej kombatantki.


Famir 23-03-2010 13:35


“Będziesz się smażyła w piekle mała zwyrodnico!” - tak krzyczała do niej babcia kiedy była małą dziewczynką. Rebbeca nic nie wiedziała o smażeniu, ale za to była całkowicie pewna, że w piekle można się doskonale opalić a warunki do tej czynności są zawsze sprzyjające. Leżała sobie wygodnie na rozkładanym różowym fotelu plażowym popijając od czasu do czasu drinka z lodem i parasolką. Niby pięknie ale zamiast na Haiti wypoczywała na brzegu stromego urwiska. Zamiast morza roztaczał się przed nią widok na tysiące jeśli nie miliony ludzkich dusz skazanych na wieczne spalanie się w płynnej magmie. Nad nimi wisieli przykuci do szczytu groty grzesznicy, którzy mieli się dusić i palić na żarze przez całą wieczność. Ból czuli pewnie ogromny i nie mogą od tego umrzeć bo już są martwi. Nieskończoność agonii, cierpienia i rozpaczy.
-Nie ma jak w domu. - pociągnęła większy łyk swego drinka. Od czasu do czasu pozwoliła jakiejś umęczonej duszy nakarmić się winogronem z leżącego obok talerze pełnego świeżych owoców. Ktoś z tyłu ją wachlował. Czuła się jak w raju co było dość ironiczne jak na jej obecne położenie. Jedni nazywali ten świat Hadesem, Podziemiem, Zaświatami, Piekłem, Valhallą… ogólnie było to miejsce gdzie każdy prędzej czy później trafia z biletem w jedną stronę. Ostatnie miesiące z życia dziewczyny były dość pracowite. Tatuś, który zarządzał tym całym miejscem doceniał jej trud i starania i tak antychryst płci żeńskiej znalazł się na wakacjach. Co prawda plaża z palmami byłaby pewnie odpowiedniejszym miejscem wypoczynku, ale chciała trochę pobyć w domu. Z uśmiechem rozpoznała kilka krzyczących a agonii dusz grzeszników, których sama sprowadziła do piekła. Rozłożyła się wygodnie w swoim rozkładanym fotelu.
Spokój ducha dziewczyny został jednak zmącony. Nic co dobre nie mogło przecież trwać wiecznie. Coś trzasnęło niewyraźnie - jak niewielka petarda. Kształt, który się pojawił skutecznie zagrodził część oświetlenia dochodzącą z nad rzeki.
- Fiu, fiu. A myślałem Teekl, że to u nas jest ponuro! No nic. Eghem… panno Rebecco. Wiem, że niegrzecznie jest tak wpadać komuś do domu bez wcześniejszej zapowiedzi, ale ja i wujek Jason potrzebujemy pani pomocy w sprawie najwyższej wagi.
Głos był melodyjny i pewny siebie. Kiedy władczyni niezwykłego kurortu turystycznego od niechcenia otworzyła oczy, zobaczyła niewielkiego chłopca o błękitnej cerze, bystrych oczach i czarnych jak smoła włosach. Te ostatnie układały się w niewielkie rogi. Ubrany był w strój który przywodził na myśl pierwszych pielgrzymów którzy przebyli na Mayflower do nowego świata. Na jego dłoniach spoczywał rudy kot, który co jakiś czas od niechcenia strzygł uszami. Co ciekawsze, nie ulegało wątpliwości, że owi „niezapowiedziani goście” ze stanem śmierci nie mają zbyt wiele wspólnego.

Rebbeca uniosła lewą brew trochę wyżej w czasie przyglądania się nieproszonym gościom. Rozważała dwie alternatywy. Albo byli demonami lub związanymi z nimi jakoś istotami albo podróżnicy z innych światów wpadli do niej na popołudniową herbatkę. Żadna z opcji jej się nie podobała. Ani trochę wyprostowała rękę w kierunku nieznajomego, który mówił w imieniu grupy - jeśli tak można określić dwójkę osób - a w jej dłoni zmaterializował się sporych rozmiarów rewolwer, którego długość lufy była… niestandardowa. Do tego koniec ów lufy był wymierzony właśnie w sam środek główki nieproszonego gościa.


-Po pierwsze jeśli nadal będziecie zasłaniać mi światło to osobiście upewnię się, że zostaniecie u mnie już na stałe. Jak widzicie oferujemy tutaj szeroką gamę usług. - zrobiła krótką przerwę po czym broń zmieniła się w cienistą masę która rozpłynęła się w powietrzu. Dziewczyna jednym haustem opróżniła zawartość szklanki z drinkiem.-Po drugie kim jesteście i czego ode mnie chcecie, że pofatygowaliście się aż tutaj? Rzadko kiedy ktoś wpada tu z własnej woli. - pstryknęła palcem odsyłając w ten sposób uwięzione sługi. Założyła nogę na nogę czekając na jakąś stosowną odpowiedź. Normalnie by pewnie z miejsca strzeliła, ale była niezwykle ciekawa tego co panowie mają jej do powiedzenia.


- Uhm, to nic takiego, naprawdę. Ja i Teekl często wybieramy się na wycieczki w różne ponure… w różne niezwykle ciekawe lokacje, tak to chciałem powiedzieć. Można rzec, że nie potrafimy usiedzieć w jednym miejscu. Znaczy… no, przynajmniej ja nie potrafię. Bo ona przez większość czasu śpi. Śpi i drapie. Wie pani, jak to koty.
Poklepał rudą kulę sierści po głowie. Ta wysiliła się jedynie na zastrzyżenie uszami, po czym kontynuowała swoją niezwykle wyczerpującą i wymagającą misję.
- Ach, no i z tego wszystkiego zapomniałem się przedstawić! Nazywam się Klarion.
Miał już wyciągnąć dłoń, ale w ostatniej chwili zdołał się opamiętać. Zamiast tego jedynie przytaknął właścicielce kurortu głową ze szczerym uśmiechem.
- A przybyliśmy tu ze standardowym problemem jaki co jakiś czas dotyka każde uniwersum. Stara śpiewka, naprawdę! Pewna grupa osób chce zniszczyć kilka odmiennych uniwersów, po czym wykorzystać chaos jaki powstanie żeby przejąć władzę nad pozostałymi. Mhmmm. Oczywiście i tym razem znalazł się rycerz w (nie tak znowu) białej zbroi, który (niezwykle odważnie) zdecydował się pokrzyżować ich szyki! O czym to poinformował mnie i wujka Jason’a kiedy już poskładaliśmy go do kupy po jego pierwszym, uratowanym uniwersum - mianowicie naszym. Erm. Mam nadzieję, że nie pogmatwałem tego zbytnio?
Rzucił jej pytające spojrzenie, jednak nie czekał na odpowiedź.
- Trafiliśmy więc tutaj aby zasilić naszą kontrofensywę! Z braterskością zwykle nie mam nic wspólnego, ale muszę przyznać, skusiłem się na tak cudowną przygodę!
Gestykulował jak mało kto. Niemal z każdym słowem.

W momencie kiedy padł fragment o niszczeniu uniwersum i przejęciu władzy Rebbeca zacisnęła mocniej palce na pustej szklance. Za mocno. Szklanka była teraz niczym więcej niż paroma kawałkami szkła na skale a dłoń dziewczyny była zaciśnięta w pięść. Nie była bynajmniej zbulwersowana wiadomością odnośnie całej tej afery. Była bardziej zła na to, że ktoś podpierdalał jej właśnie - może nawet w tej chwili! - robotę. To ona się męczy… wywołuje wojny, zabija, pali, plądruje i niszczy co się tylko da czym się tylko da a ktoś inny robi coś takiego na skalę wieloświatową i dąży przy okazji to przejęcia władzy nad całym multiuniwersum?! Poczuła, że jej duma jako siewcy zniszczenia została urażona. W jej oczach płonął teraz ogień gniewu porównywalny do wybuchu tysiąca bomb atomowych. Wstała i zrobiła krok ku chłopakowi i jego… temu czemuś rudemu co trzymał na rękach.-Wchodzę w to. - powiedziała to tak szybko i z taką stanowczością, że wydało się jej wręcz ironiczne że właśnie przystała na ratowanie świata. ONA będzie RATOWAĆ świat. Ironia losu nie zna granic.
- Ha! Doskonale!
Chłopak klasnął w dłonie okazując swoje zadowolenie. Zmrużył oczy i jego radosna ekspresja uległa gwałtownej zmianie. Stała się złowieszcza i maniakalna. Zwężone ślepia i perłowe zęby wyglądały teraz demonicznie i zdradzały, że wcale nie jest dobrym dzieckiem.
- Choć miałem nadzieję, że nie pójdzie tak łatwo…ale nieważne.
Przejechał lewą dłonią po gładkiej sierści zwierzęcia i ponownie przemówił.
- Z tego co zdołałem się dowiedzieć, następny świat do uratowania posiada rezydentów, którymi są wielkie roboty zmieniające się… w inne dziwaczne maszyny. Jak samochody, samoloty, aparaty fotograficzne… hm. Ciekawe, czy zmieniają się też w przenośne konsole do gier. Ale odbiegam od tematu. My musimy powstrzymać wielką roboto-planetę przed zniszczeniem Ziemi, oraz… chwila. Jak to szło? A tak, już pamiętam! Ziemi i Cybertronu. Planety owych wielgachnych robotów. Proszę się tak na mnie nie patrzeć, jestem śmiertelnie poważny. Przysięgam. Słowo harcerza.

-Roboty? - westchnęła z niechęcią. Nie cierpiała robotów. Były takie… nienaturalne. Nie miały dusz. Zabijanie ich nie przynosiło takiej frajdy jak rozrywanie na strzępy istot… organicznych. Będzie musiała się zadowolić tym co dostanie na miejscu. Przypomniała sobie nagle o czymś ważnym o czym zapomniała wspomnieć kiedy godziła się na tę całą wyprawę.
-Jeszcze jedno. Jeśli spróbujesz mnie wystawić nie będę się pytała co, jak i dlaczego. Z miejsca odparuje tą Twoją małą diabelską główkę. - spojrzała na kota- Twoją też. Więc nie próbuj niczego dziwnego a oboje będziemy zadowoleni. - podeszła do stolika i napisała ojcu krótką notkę “Wyszłam do pracy. Nie wiem kiedy wrócę.” i znów skierowała całą uwagę na chłopaka.-Co prawda mam całą wieczność, ale wolałabym już ruszać. Ty nas tam przeniesiesz czy czekamy na jakiś transport?
- Nie kuś mnie aniołku, nie kuś…
Odezwało się ostrym jak kawałki szkła głosem zmierzłe kocisko w odpowiedzi na słowa przestrogi ze strony Rebecci. Nie kwapiło się nawet otworzyć przy tym ślepi. Po prostu, kula sierści najwidoczniej była fanką różnego rodzaju wyzwań. Lub nie znosiła gróźb.


- Cicho Teekl. Chociaż mnie też to nie podchodzi, musimy wszyscy współdziałać.
Klarion rzucił podejrzliwe spojrzenie, chcąc wybadać ogólny nastrój swojego zwierzątka, po czym przeszedł do omawiania zapytań podziemnej plażowiczki.
- Spokojna głowa, mam to wszystko opanowane. Proszę po prostu przejść przez portal i raz-dwa znajdziemy się na miejscu. Przeniosę nas trochę dalej od miejsca konfliktu, bo przecież nie chcemy oberwać jakąś zabłąkaną wiązką laserową, prawda?
Uznając twierdzącą odpowiedź za domyślną, Klarion wyszeptał kilka magicznych wersów. Przed trójką rozmówców pojawiła się okrągła, karmazynowa tafla, migocząca magiczną energią. W jej głębi można było dostrzec niewyraźnie majaczący, naturalny krajobraz. Klarion zachęcająco wskazał dłonią na nadnaturalne, plenarne drzwi.
- Proszę bardzo, panie przodem.
Panna Black przez chwilę rozważała czy nie odparować kociska na miejscu w ramach rozgrzewki, ale stwierdziła że tam dokąd idą będą mieć nie tylko rozgrzewkę ale i prawdziwy obóz przetrwania i to przez bardzo długi okres czasu bez żadnych przerw na odpoczynek - czyli to co niegrzeczne aniołki lubą najbardziej. Nic odpowiedziała ani temu rudemu czemuś ani chłopakowi tylko pewnym krokiem weszła do portalu.


Highlander 25-03-2010 21:52

Specjalności, specjalnościami. Każdy był w czymś dobry. Istniały jednak subtelne granice w możliwościach fizycznych delikatnego ciała przedstawicielki płci słabej, oraz tej wielkiej, metalowej maszyny śmierci na którą porwała się Patricia ze swoim magicznym, niezwykle ostrym scyzorykiem. Dodatkowo, dziewczyna nie wzięła pod uwagę możności transformacji częściowej, którą najwyraźniej posiadała każda z tych przerośniętych, morderczych konserw. Kiedy miłośniczka noży była już na kursie kolizyjnym z białym skrzydłem, Błękitna ręka niespodziewanie wystrzeliła z podwozia, łapiąc ją w locie. Przywodziła na myśl prasę hydrauliczną. Ręce zostały dociśnięte do korpusu, powietrze wypompowane z płuc. Nacisk na kości spowodował nie tylko pęknięcie żebra, ale również wytracenie z dłoni ostrego przedmiotu i futurystycznej pukawki, które to zaczęły zwiększać swoją odległość od właścicielki. Podobnie z resztą jak tafla wodna w której zniknęły. Starsky zwiększał wysokość. Pomarańczowa szyba nad kokpitem otworzyła się z trzaskiem a nieszczęsna białkowa wojowniczka została ciśnięta do środka na… miękki i całkiem wygodny fotel. Kto by pomyślał? Ten jednak szybko swoją wygodność zatracił, kiedy zewsząd wyskoczyły dziesiątki pasów, które skutecznie przyszpiliły Patty do oparcia, uniemożliwiając w zasadzie wszystkie czynności fizyczne, jeśli nie liczyć mowy i oddychania. Myśliwiec zmniejszał swoją odległość względem futurystycznego miasta. W pierwszej chwili, Flay z determinacją godną pewnego czarnego rycerza, usiłowała zadrapać drania na śmierć, a gdy okazało się że jej palce są odrobinę za krótkie na tego typu ekscesy, zaczęła człapać szczękami, próbując dosięgnąć zębami, hm, czegokolwiek. Najwyraźniej jednak było to siedzenie przystosowane do przewożenia nie tylko ludzi, ale i również wściekłych aligatorów czy wilkołaków, więc wszystko te starania na razie okazały się bezużyteczne. Cóż, przynajmniej nie był to typ przyszpilenia godny pewnej (mocniej niż inne) wypaczonej części pewnego serwisu internetowego.
-Hrm.- Przynajmniej była w stanie mówić. -Dokąd, tego, lecimy?

- Hah! Hahahaha! Proszę, jaka ciekawska! To dla ciebie naprawdę niepowtarzalna okazja białkowa istoto! Przed śmiercią będziesz miała okazję zobaczyć jak płonie Autobot City, oraz jego nędzni mieszkańcy! Spójrz tylko jaki jestem wspaniałomyślny!
Chwila, chwila. Autobot City? Czy o to czasem nie było miasto o którym wspominał ten cały Hot Rod przed tym jak pognał w siną dal? Poziom potępieńczej ekscytacji i maniakalnego podniecenia, które przejawiał biały samolot dość jasno sugerowały, że szykuje się zakończenie jakiegoś wielkiego konfliktu. Z tego co mogła oszacować Patricia, idealistyczne dobro miało w tym wypadku otrzymać potężny cios w krocze.
- Potem zwyczajnie oddam cię do zabawy mojemu sojusznikowi. On lubi babrać się w waszych obślizgłych wnętrznościach. Chyba ma kilka poluzowanych śrubek…
Trish zmarszczyła czoło. Jeśli chodziło o śmierć, to po jej ostatnim z nią spotkaniu, była bardzo, ale to bardzo niechętna względem jakiejkolwiek idei ją zawierającej. Niech to diabli, nie mógłby ten robot o wątpliwej orientacji (z drugiej strony, prawdziwe boty noszą róż...) odstawić tutaj zaraz jakiegoś wielkiego cholernego latającego myśliwca, czy inną akcje ratunkową? Z drugiej strony, skończyłoby się to dla niej raczej nieciekawie, pamiętając o tym *gdzie* właśnie się znajdowała. W sumie nawet gdyby była w stanie teraz rozedrzeć swój pojazd na strzępy, byłoby to rozwiązanie wielce samobójcze. Heroiki i praworządność na bok, ona tu musiała przeżyć do następnego monopolowego.
- Hej, jesteś pewien z tym oddawaniem? Dałbyś mi jakiś jetpack i miałbyś w ramach mojej wdzięczności własnego wściekłego komara, który przebija się przez czołgowy pancerz jak gorący nóż przez masło. Prawdziwa historia!
-…

Odpowiedź robota nadeszła w postaci długiej, wypełnionej konsternacją ciszy, która najwidoczniej wynikała z przeciążenia jego procesora absurdem właśnie zasłyszanej propozycji. Jedynie odgłos szumiących silników tworzył jakąkolwiek akustykę.
- Kpisz sobie ze mnie, ty żałosna, mięsna kukło!?
Dziewczyna spostrzegła, że całe wnętrze kabiny, wraz z obramowaniem jej fotela, lśni błękitem wyładowań elektrycznych, których nie powstydziłby się nie jeden manipulator tego rodzaju energii. Niewielki acz bolesny ładunek strzelił z podłogi, nastroszając jej włosy i niemal doprowadzając do ściskoszczęku wywołanego otępiającym bólem.
- Myślisz, że po tym jak wraz z pozostałym ścierwem ubiłaś Thundercracker’a zwyczajnie cię puszczę!? Jesteś bardziej szurnięta niż Insecticony! Do tego jeszcze dam coś, co ci pomoże w… w… gadaj natychmiast, jaki cel tu masz mięsaku! Mogę od razu powiedzieć, że nie pasujesz do tego otoczenia! Skąd się tu znalazłaś!?

Wnętrze zatrzeszczało, szykując kolejny ładunek prądu w przypadku braku kooperacji.
Ustylizowana na kreskówkowe inkarnacje Einsteina niewiasta mrugnęła, zastanawiając się jak długo ma to wszystko jeszcze znosić. Jej mózg zaczął szukać kreatywnych sposobów na wyrżnięcie się z tej sytuacji, takich jak zabicie czasu, przestrzeni, czy rzeczywistości. Pamiętając jednak, że tego typu próby w najlepszym wypadku zakończyłyby się krytycznym błędem egzystencji jej procesów myślowych, postanowiła jak na razie kooperować.
- Po tym jak pocięłam jakieś wilkopodobnerobocośtakiegojakwy osoba przeciwko której akcje przeprowadzaliśmy zrobiła wielką eksplozje i prawdopodobnie przedarła czasoprzestrzeń, przerzucając nas tutaj. Więc naprawdę, nie mam pojęcia jaki mam cel, ja tu tylko przejazdem, dlatego chętnie spoglądam na pomysł jakieś współpracy, uhrm.
- Nie będę dłużej tolerował tej błazenad…(!)
Powstrzymał się właściwie w ostatniej chwili, co uchroniło ciało Patty przed zmienieniem odcienia na chrupki brąz. Na błękitnym pulpicie przeleciały rzędy kresek, zer, jedynek, oraz dziwacznych szlaczków. Starsky przeanalizował coś pośpiesznie, najwyraźniej jakieś absurdalne nagranie ze śmierci swojego towarzysza.
- A niech mnie! Faktycznie! To nie jest ziemska technologia! Jej struktura nie ma też nic wspólnego z Cybertronem. Potężne działo energetyczne. Hmmm… ta broń może okazać się przydatna moim… przydatna celom Decepticonów.
Srebrny Seeker zawrócił. Jego błękitna, lewa dłoń stała się ponownie widoczna, kiedy kierował się w stronę tafli jeziora aby pozyskać dla siebie nową zabawkę. Co ciekawsze, zdawał się całkowicie zignorować próby panny Flay tyczące się zawarcia jakiejś formy ugody. Czyżby był aż tak zafascynowany pukawką z obcego uniwersum?
- Dokładnie, dokładnie. Nie jestem pewna, ale tutejsi ludzie… albo jak to powiedziałeś…białkowcy, tak. Białkowcy zazwyczaj nie strzelają z czegoś takiego, nie lądują w jeziorze które zamienia się we wrzątek, a potem nie szarżują na srebrnego tytana. Może powinieneś sprawdzić czy jest, uhm, jakieś zastosowanie tego w doniosłych celach Decepticonów?

-…Hrm. Może.
Metaliczne, pełne arogancji chrząknięcie nie stanowiło otwartego potwierdzenia dla słów niewiasty, ale ta wiedziała, że jest na dobrej drodze do przekabacenia giganta. Myśliwiec wyłowił działo z jeziora i skrzętnie ukrył je w odmętach swojego podwozia, po czym ponownie przyspieszył w wiadomym kierunku. I tak stracił już byt wiele czasu. Patty widziała jak miasto z każdą chwilą staje się większe i większe. Po kilku sekundach zaczęła dostrzegać także zniszczenia. Dym stanowiący mieszankę złota i purpury unosił się z mnogiej ilości obiektów, skutecznie niwecząc jakikolwiek, posiadany przez nie wcześniej majestat. Wszędzie gdzie okiem sięgnąć walały się powykręcane pozostałości metalowych ciał. Zapewne byli to pechowi przedstawiciele wojujących ze sobą frakcji.


- STARSCREAM! NATYCHMIAST DOŁĄCZ DO RESZTY GRUPY.
System komunikacyjny latającej maszyny huknął w grobowy sposób, powodując wytrzeszcz oczu panny Flay. Słyszała ten głos wcześniej. Należał do szarego giganta, który przewodził agresywnym robotom. Przewoźnik białkowej istoty nieznacznie westchnął. Widać było, że nie ma zbyt dobrego nastawienia względem swojego szefa.
- Tak jest… Megatronie.
Samolot zniżył pułap i wylądował na złotym metalu, stając obok innych maszyn i nabierając na powrót humanoidalnej formy z charakterystycznym odgłosem chrobotu. Dwa indywidua wybijały się poza szare masy mięsa armatniego. Pierwszym był granatowy robot z białymi wykończeniami. Jego głowa posiadała płytę twarzową oraz karmazynowy wizjer, a klatka piersiowa była… oszklona. Na prawym boku miał bliżej niesprecyzowaną wyrzutnię pocisków, zaś na jego lewej dłoni znajdował się zrobotyzowany ptak, zapewne zwiadowca.


Drugim był wcześniej wspomniany, szary gigant - przywódca. Masywny, majestatyczny. Z czarnymi i karmazynowymi wstawkami, oraz kolosalnym działem, które sprawiało, że futurystyczna broń panny Flay przywodziła na myśl pistolet na kapiszony. Nawet dziwnie wyglądający „hełm”, który znajdował się na jego głowie (lub też był jej integralną częścią) nie był w stanie zniwelować posępnej, władczej aury jaką roztaczał kolos.


- GDZIE BYŁEŚ STARSCREAM? BEZ TWOJEJ KOORDYNACJI ATAK POWIETRZNY SPEŁZ NA NICZYM. AUTOBOTY ZDOŁAŁY NA CZAS URUCHOMIĆ SYSTEMY OBRONNE MIASTA. NA SZCZĘŚCIE UDAŁO NAM SIĘ ICH ODCIĄĆ ZANIM ZDĄŻYLI NADAĆ SYGNAŁ ALARMOWY. TO TYLKO KWESTIA CZASU ZANIM PRZEDRZEMY SIĘ PRZEZ…
Przerwał, podchodząc bliżej białego myśliwca. Jego krwiste systemy optyczne nieznacznie się zwęziły, kiedy zaczął przyglądać się pomarańczowemu kokpitowi.
- CO UKRYWASZ W KLATCE PIERSIOWEJ.
- To nic ważnego Megatronie, naprawdę, ja…
Starscream próbował zrobić krok do tyłu, ale czarna jak smoła dłoń wystrzeliła do przodu łapiąc go za szyję, czemu towarzyszyła niewielka erupcja iskier. Całą konstrukcją wstrząsnęło, podobnie jak osobą panny Flay, która była uwięziona w środku.
- POKAŻ MI, ALBO SAM TO Z CIEBIE WYRWĘ!
Dedukcja, jaka miała miejsce w szarej materii dresiary, zaowocowała bardzo wyraźnym wzrostem poczucia zagrożenia. Główną przyczyną był tak naprawdę głos. Przeszywający, zastraszający i dominujący. Nieco zmroziła ją myśl, że roztaczana przez niego aura była na tyle skuteczna w gaszeniu chęci buntu, nadziei oraz walki, iż nie miała pojęcia, czy w razie potrzeby wyprodukowałaby w sobie na tyle determinacji i chęci zabijania, by dopatrzeć się w nim śmierci. W tej chwili nie był to osobnik który wywoływał strach motywujący do desperackiej walki o przetrwanie; przypominał bardziej lodowiec rozpaczy swoim ruchem nadający kształt kontynentom. Tyle, że zamiast spiętrzonych mas ziemi, zbierał przed sobą ścianę zwłok i ruin. Próbując roztopić kulę lodu rosnącą w jej żołądku i oswoić się z tym... Megatronem, w milczeniu obserwowała wydarzenia.

Famir 27-03-2010 21:55

Rozpoczęło się powolne, acz nieprzerwane zaciskanie serwomotorów na połączeniu szyjnym Starscream’a. Zmechanizowana istota odpowiedzialna za transport panny Flay zaczęła panikować, chaotycznie gestykulując rękami. Co samo w sobie wydawało się być niezwykle dziwne, przecież roboty zwykle nie oddychały, nieprawdaż?
- Gak! Naprawdę nie ma takiej potrzeby Megatronie! P-po prostu mnie puść!
Pomarańczowy panel otworzył się z kliknięciem a nagle oswobodzona z pasów Patty poczuła, że grawitacja najwyraźniej ma ochotę zapoznać ją ze swoją bliską przyjaciółką - ziemią. Plenarna turystka nie zdążyła jednak odpowiednio zareagować na tą inwitację, co zaowocowało dość koślawym lądowaniem, które co prawda nie zakończyło się połamaniem licznych kości, jednak ze stylowością również zbyt wiele wspólnego nie miało.
- BIAŁKOWIEC. W DODATKU KOBIETA. HM… CIEKAWE. W JAKIM CELU JĄ POJMAŁEŚ. MÓW…
Uwolniony z objęć śmierci Starsky usilnie próbował ustabilizował pracę własnych systemów, przy okazji próbując wymyślić jakieś interesujące i chwytliwe kłamstwo, które mógłby naprędce wcisnąć swojemu przywódcy. Odpowiedział chwiejącym się głosem.
- J-ja znalazłem ją nieopodal bramy północnej Autobot City lecąc na miej…ARGH!
W towarzystwie erupcji fragmentów farby, naruszonej struktury własnej, oraz iskier, Seeker zakończył swój nieudany monolog. Potężny prawy sierpowy wodza trafił go w twarz, natychmiast przerywając wypowiedź. Niosąc siłę kinetyczną i pogłos jakich oczekiwało się zwykle od trzęsienia ziemi, lub masowego karambolu na autostradzie, który artystycznie zdobiły dziesiątki powykręcanych zwłok. Starsky przygrzmocił o podłoże, niemal miażdżąc swoją dotychczasową pasażerkę kolanem. Upadek robota zachwiał także samą Patty, która również nawiązała bliższą znajomość z podłogą. Jednak nie to było najgorsze.
- CO TU ROBISZ KOBIETO. ODPOWIADAJ I TO SZYBKO! CHYBA, ŻE PRAGNIESZ ABYM OBDARZYŁ CIĘ DŁUGĄ, BOLESNĄ ŚMIERCIĄ.
Przód lewej stopy giganta zawisł nad Flay jak miecz Damoklesa, zaś tył kończyny stabilnie spoczywał na złoto-brązowym materiale podłoża. Przywodziło to na myśl małego, sadystycznego chłopca, który zamierza zgnieść mrówkę, rozkoszując się każdą sekundą tego perwersyjnego hobby.
-Jestem tutaj... - poturbowana, brudna oraz niedawno spiorunowana niewiasta dokonała błyskawicznego podsumowania wszystkiego co usłyszała od Starscreama, polała to sosem faszystowskiej estetyki która wylewała się z osoby mającego ją zdeptać tytana, a całą potrawę podpaliła płomieniem brawury potrzebnej by odstawić to co miała zamiar.
- Jestem tutaj by uratować świat, sir, oraz wierzę że przeznaczenie rzuciło mnie w okolicę najbardziej kompetentnego do tego zadania ugrupowania, sir Megatron sir!
Beznożowa nożowniczka wykonała błyskawiczny salut, jej bardziej uduchowniony pierwiastek zmawiał modlitwę, a pragmatyczna część umysłu obliczała odległość do pewnej robonogi.

Karmazynowe wizjery stały się zdecydowanie mniejsze, wręcz buchając podejrzliwością. Stopa sporo zmniejszyła swoją wysokość, zupełnie jakby właściciel założył sobie zgniecenie Flay niezależnie od otrzymanej odpowiedzi. Jednak treść w/w zeznania nie szła w parze z tym czego się spodziewał - mianowicie z panicznym krzykiem, błaganiem i zgrzytaniem zębów. W skutek czego ruch zwiastujący sprasowanie został zaniechany.
-… INTERESUJĄCE. ZYSKAŁAŚ WŁAŚNIE KILKA SEKUND ŻYCIA WIĘCEJ. MÓW DALEJ KOBIETO. I NIE POGRYWAJ ZE MNĄ…
O ile wątpliwe było żeby kupił kit o nagłej zmianie lojalności panny Flay, to wzmianka o ratowaniu świata zdołała go najwyraźniej odrobinę zainteresować.
- Kiedy Megatronie, to jakiś zwykły białkowy odpad, ja naprawdę nie wie…
Pogruchotana facjata Krzykacza z roztrzaskanym, lewym systemem optycznym zamarła kiedy wielkie, czarne działo skierowało się w jego stronę. Odruch wyuczony? Najwyraźniej tak. Przygotowując się do improwizowanego przesłuchania, granatowy robot wyskoczył do góry, transformując się w staroświecki boombox, ale wskaźniki jakie migiem pojawiły się na szklanej klatce piersiowej miały więcej wspólnych cech z odcinkiem Startreka.
-Jestem elementem kommanda mającego za zadanie dezintegrować elementy zagrażające istnieniu konkretnych uniwersów. Po naszej ostatniej misji zostałam wyrzucona tutaj, więc to pewnie nasz kolejny cel. Nie jestem tylko pewna, kogo trzeba zlikwidować...
Przełknęła ślinę. Ta noga wydawała się być naprawdę...ciężka.

Błysk światła zakończył się przeniesieniem dzieciaka, kota i córeczki tatusia na jedną z licznych, uszkodzonych ostrzałem wież znajdujących się na terenie miasta Autobotów. Wszystkie elementy defensywne, które posiadała konstrukcja już dawno były zwęglone, zapewne serią zabłąkanych strzałów z purpurowej broni laserowej. Budynek na który trafiły plenarne posiłki miał około dziesięciu pięter wysokości, więc na standardy wielkich robotów nie wydawał się szczególnie ogromny. Klarion przeszedł kilka kroków (nad ziemią) i mrużąc czarne patrzałki zaczął przyglądać się scenie w dole. Scenie, która przedstawiała szarego kolosa znęcającego się nad pewną okularnicą w przemoczonym dresie.
- Aha! Widzę, że dotarliśmy w samą porę! Ktoś ze starej grupy jeszcze żyje! Mam nadzieję, że wujek Jason zjawi się tu szybko z dodatkową pomocą… znaczy szybciej, niż te przerośnięte konserwy przerobią naszą potencjalna sojuszniczkę na naleśniki…
- Proszę! To chyba jakieś kpiny! Najpierw demon w ekshibicjonista, teraz szczyl który urwał się z teatrzyku Szekspira i jakaś cizia z autostrady 66? Gdybym wiedział, że na ratowanie świata składa się pokaz autystycznych talentów, zwyczajnie zostałbym w domu!

Rebecca odwróciła się, zauważając dwójkę nowych postaci. Jedną z nich był masywny, dwumetrowy demon, odziany w czerwony kostium z błękitną kapotą. Mimo masywnej, zastraszającej podstawy pozostawał cicho. Skarżący się głos należał… do kolejnego małego chłopca, nie starszego niż piętnaście lat. Ten był odziany w szyty na miarę, czarny płaszcz, czerwoną, spodnie tego samego koloru i czerwoną jak krew bluzę. Prawą część jego twarzy, w tym świecące opętańczym karmazynem oko, zasłaniał bandaż. Purpurowe włosy młodzika stały na sztorc, nadając mu wygląd dość oryginalnej krzyżówki między subkulturami Punków i Emo. Jego twarz przywodziła na myśl małego, zadufanego w sobie księcia, który pozjadał wszystkie rozumy i jest obecnie mądrzejszy niż wszyscy dorośli razem wzięci. Jednak nie tylko jego wygląd był nietypowy. Panna Black odczuła dość nietypową aurę. Ni to zarezerwowaną dla istot żyjących, ni dla tych, którzy przeszli już na drugą stronę. Młodzika czuć było osobą będącą w kwiecie sił, jednak nasiąkniętą entropią zarezerwowaną dla inteligentnych nieumarłych takich jak licze, czy wampiry...


-Słuchaj półumarły wyrostku rodem z cosplay‘a. Jeszcze raz nazwiesz mnie cizią to upewnię się, że staniesz się całkowicie umarły. Permanentnie.
Powiedziała temu czerwono-okiemu czemuś a ton jej głosu świadczył o tym że nie żartuje. W jej dłoni zmaterializował się sporej wielkości rewolwer, którego lufą podrapała się po głowie kiedy zaczęła się rozglądać gdzie ich wywaliło. Cóż nie wiedziała gdzie jest, ale była pewna że jest w lepszym miejscu niż tamta smarkula otoczona przez armię maszyn. Wskazała na roboty a konkretnie na małą dziewczynkę, która zaraz pewnie zmieni status życiowy na “trup” gdyż była w samym centrym jakiegoś dziwnego zamieszania.
-Klarion. To tych Panów mamy rozwalić? - nie było w jej głosie niedowierzania czy jakiegoś większego zdziwienia. W sposobie jaki to powiedziała można było zdanie zinterpretować bardziej jako “Klarion. Mogę iść i zrobić im jesień średniowiecza ze stalowych zadów?”.
- Heheh. Nie. Słowo „cizia” jest zbyt subtelne. Dajka z drogi stanowej pasuje lepiej.
Pokręcił głową młodzian wyraźnie rozbawiony tym, jak łatwo udało mu się sprowokować pannicę odzianą w skóry. Uśmiechnął się z delikatnie przygryzionym językiem, czekając na to co będzie dalej. Czyżby naprawdę chciał walki? Szaleństwo tańczyło gdzieś na krańcu czerwonej tęczówki, a lekko drżąca lewa dłoń sugerowała napływ adrenaliny.
-Uspokój się Jordan! Nie przybyliśmy tu walczyć między sobą, a ze wspólnym wrogiem!
Rozdrażniony demon w końcu się odezwał. Przemówił potężnym, basowym głosem. Klarion patrzył na narastające napięcie z lekkim powątpiewaniem, przechodzącym w dobrze skrywany lęk jaki zwykle odczuwa niesforny bachor przed dostaniem klapsa.
- Erm. No nie bardzo panno Black. Jeśli dobrze pamiętam, to mówiłem już wcześniej, że naszym celem jest powstrzymanie wielkiej, robotożernej planety i nikogo innego. Naprawdę, powinniśmy unikać konfliktów które nie są nam potrzebne, bo mogą uszczuplić naszą i tak już niewesołą gromadkę. To na pewno kulturalne i dobrze wychowane roboty. Jeśli tylko z nimi porozmawiamy, jestem pewien, że uwolnią naszą sojuszniczkę…
Przytaknął samemu sobie z kpiącym uśmiechem, jakby sam nie wierzył w to co mówi.
Rebecca potakiwała głową słuchając wyjaśnień rogowłosego chłopca. Obracała wolno kciukiem komorę rewolweru. Kiedy przegroda dochodziła do lufy nabój znajdował się w komorze, ale kiedy ją mijał już go nie było zupełnie jakby wyparował. Broń wydawała przy tym charakterystyczny odgłos przypominający tykanie zegara... tylko głośniejsze. Zrobiła tak równo sześć razy i wszystkie komory były teraz puste.
-Masz zdecydowaną rację. Przemoc nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem. - z jakiegoś powodu zabrzmiało to jak ironia. Wydała z siebie potem delikatny odgłos charakterystyczny dla osób, które właśnie zastanawiają się nad czymś bardzo ważnym. Odwróciła się w końcu w kierunku chłopaka i demona celując lufą broni w łeb tego pierwszego. Pociągnęła za spust.

Highlander 01-04-2010 18:48

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=aLeIdH2gTSc[/MEDIA]

Wiązka duchowa poleciała przed siebie, obierając kurs wprost na głowę młodego człowieka. Ten zdawał się nie posiadać jakichś nadludzkich refleksów, które pozwoliłyby mu unikać kul. Zareagował po prostu jak ktoś dobrze wyszkolony w sztuce bijatyki - zbyt wolnym unikiem do tyłu. Jak przekonała się panna Black, miał jednak coś innego. Zakryte bandażem oko zalśniło, dokładnie tym samym kolorem co włosy. Wiązka energii zwyczajnie… zniknęła w pół drogi. Wyparowała. Rozmyła się i tyle wszyscy ją widzieli. Rebbeca dostrzegła ruch… czegoś. Mimo swojego wyostrzonego wzroku, którego pozazdrościłby najbardziej zaawansowany technologicznie mikroskop, nie potrafiła dokładnie oszacować z czym ma tutaj do czynienia. Niewidzialnym polem siłowym w formie klosza? Wyładowaniem mocy, które pożarło jej własne? Tajemniczą barierą teleportującą? Istniała wręcz niezliczona ilość opcji, jedna groźniejsza i bardziej absurdalna od drugiej.
- Purple Haze.
Zdecydowanie coś tam było. Młodzik pochylił głowę do przodu i wyszczerzył zęby.
- Wiecie, właśnie coś zrozumiałem. Żadne z was nie ma Standu, prawda?
Przygryzł wargę w złośliwym rozbawieniu. Kolejny zamazany ruch wokół smarkacza. Ni to kula której można próbować uniknąć, ni sylwetka przed której ciosem chciałoby się uchylić.
- Powiedz mi sikso, do jakiej części ciała jesteś najmniej przywiązana? Nie chciałbym odparować czegoś, z czym po prostu nie możesz się rozstać...
Panna Black poczuła, że ktoś właśnie położył rękę na jej lewym barku.
- Jordan, przestań! Będziemy potrzebowali wszystkich żeby wykonać zadanie!
Etrigan ryknął unosząc oskarżycielsko palec w stronę młodego.


W oczach Rebecci zachodziły zmiany natury emocjonalnej, które każdy z zebranych mógł a łatwością odczytać. Oddany wcześniej strzał zadawał się być czymś w rodzaju sygnału ostrzegawczego… pewną formą chęci dokuczenia. Dziewczyna miała wątpliwości co do tego czy atak zabije chłopaka - gdyby tak było to “oni” jako jej “towarzysze” w tej całej “drużynie” byliby niczym więcej niż tylko żartem. Widząc jednak brak jakiegokolwiek efektu i braku zmiany zachowania, jej wskaźnik chęci zabijania przekroczył właśnie granicę samokontroli. Zupełnie jakby pierwotny instynkt wypłynął na powierzchnię jej świadomości chcąc tylko jednego - zdezintegrować dzieciaka na malutkie cząsteczki. Zabić. Zmiażdżyć. Poćwiartować. Wykąpać się w fontannie krwi. Zniszczyć. Aura wokół niej zrobiła się dużo cięższa. Niebo zaczęły spowijać czarne chmury przez które nie mogło się przedostać światło słońca. Zerwał się silny wiatr, któremu towarzyszyły błyskawice. Całe to zjawisko pogodowe zdawało się być zestrojone ze stanem emocjonalnym panny Black zupełnie jakby rezonowało z jej duszą. Oczy wypełniło dziwne lekkie światło wypełnione energią entropii. Wtedy też poczuła dziwny uścisk dłoni na barku. Nie widziała jednak nikogo… więc miała zamiar po prostu wystrzelić w tamto miejsce przeklęty pocisk, tak by ten przeleciał dosłownie milimetr nad jej ubraniem. Jednak kiedy pistolet uniósł się do wystrzału, zamiast niego buchnęła czarna ciecz. Do góry, w formie fontanny, jak w końcowej scenie jakiegoś tandetnego filmu wuxia. Nowo powstała rana na ciele panny Black ziała ponurą pustką i gdyby ta miała organy wewnętrzne, to obecnie tajemnicza siła znajdowałaby się gdzieś na głębokości jej płuc.
- Wiesz… ona cię zaraz zabije, jeśli się nie poddasz.
Kim była owa „ona” i czy w ogóle istniała gdzieś poza świadomością fioletowłosego pozostawało kwestią sporną, ale niezaprzeczalnie czyjaś dłoń właśnie została wyszarpnięta z ciała odzianej w skóry miłośniczki rewolwerów. Manewrowanie lewą ręką stało się nieco… ślamazarne. Na szczęście unerwienie ciała nie było mocną stroną właścicielki zaświatów.


Dziewczyna wyjęła z kurtki czarną butelkę i pociągnęła z niej dużego łyka. Rana na jej ciele zaczęła intensywnie parować w miarę jak cienisty płyn rozchodził się wewnątrz jej ciała. Pstryknęła palcami i z ziemi powstali umarli. Dziesiątki szkieletów żołnierzy uzbrojonych w miecze, pałki, karabiny i inną broń jaką można sobie tylko wymyślić. Mała, chaotycznie sklecona armia właśnie pojawia się praktycznie znikąd skupiając puste oczodoły na dzieciaku. Paru wyłoniło się dosłownie tuż pod nim próbując go chwycić za kostki. Reszta zaszarżowała w jego stronę. Niebo było teraz czarne niczym smoła a błyskawice uderzały o ziemię coraz częściej i coraz bliżej. Plany wakacyjne można było odwołać.
- Zabije mnie? Dziecko, jestem córką Pana wszystkich umarłych. Nawet jeśli to ciało zostanie zniszczone to tylko kwestia czasu zanim zostanę przywrócona do życia.
Rzekła oschle a rewolwer zniknął. Jego miejsce zajął wielki dwuręczny miecz o ostrzu czarnym zupełnie jak niebo pod którym się obecnie znajdowali. Oczywiście nie mogła być stuprocentowo pewna swoich słów. Obecność w obcym świecie (jak również śmierć w takowym) rodziła sporo problemów przy wskrzeszaniu kogokolwiek…
- Tak, tak… a ja znam kolesia który formatuje rzeczywistość co pięć minut żeby w sklepie spożywczym za rogiem zawsze było piwo. Nie chwal mi się swoim rodowodem dziwko.
Młodzian odskoczył w bok, wyprowadzając kopniak poprzeczny, który utrącił trzem „podziemnym” szkieletom makówki. Jeden z mieczy pozostałych agresorów zdołał ciąć go w rękę i pokonać barierę jaką stanowiła kurtka. Rana nie była jednak druzgocąca. Dało się ją zakwalifikować raczej jako typowo powierzchowną.
- Ok. Jak chcesz lala. Jak chcesz… znaj swoje miejsce.
Nastąpił ruch poprzeczny. Coś właśnie sprawiło, że tułów dziewczyny buntowniczo oddzielił się od jej nóg, zalewając całość improwizowanej areny pozbawioną koloru posoką i zmuszając niewiastę do zawiśnięcia na mieczu. Wyglądało to na wpół komicznie, na wpół groteskowo. Rebecca otworzyła szerzej oczy. Czyjaś dłoń zacisnęła się na jej głowie. Kobieca i delikatna, sądząc po specyficznym kształcie. Dalej był już tylko blask purpury w odparowywanych oczach. Taki, który towarzyszył bezpowrotnej dezintegracji. Ciało rozluźniło swój uścisk na tasaku i osunęło się na parkiet. Niewielkie, podobne do prochu drobiny zaczęły ulatywać z niego w górę, spopielając się w połowie drogi do nieba. Znikały coraz to większe i większe kawałki. Miecz również odszedł w niepamięć, rozwiewając się jak chmura dymu. Kościeje zostały, dalej kontynuując swoje niestrudzone natarcie w celu pozbawienia młodzika życia. Klarion westchnął i zwiesił nos na kwintę.
- Ech. Wiesz co Ci powiem wujku? Wolałem kiedy ratowaniem świata zajmowały się jedynie osoby o odpowiednim do tego światopoglądzie…
- To znaczy? I do stu piekieł Klarion, nie jestem twoim wujkiem!
- To znaczy takie, które miały serca i ideały a nie bryłki węgla.

Machnął dłonią w geście rozproszenia zaklęcia nie żyjącej już dziewczyny. Kościeje rozpadli się na części składowe, po czym zniknęli. Pogoda zaczęła wracać do normy.

Tymczasem na dole, przesłuchanie trwało w najlepsze.
- Nie wykrywam żadnych oznak oszustwa Megatronie.
Wódz przytaknął. Chyba był zadowolony, choć kto go tam wiedział. Przestarzały system rozrywki pracujący dorywczo jako detektor kłamstw, oświadczył wszem i wobec, że panna Flay jakoś nie szczególnie rwie się do kolorowania swoich zeznań. Ciekawe dlaczego? Niebieski, stożkogłowy robot wyłonił się z grupy innych, mięsnych tarcz, zmniejszając odległość. Wyglądał na podekscytowanego i… dosyć narwanego.
- Eghem… Megatronie! Przynoszę ważne wieści! Kilka chwil temu zdołaliśmy pojmać nietypowy organizm biologiczny! Pokażcie władcy naszego jeńca!
Pozostałe podstępne roboty rozstąpiły się, ukazując… trzymanego za umięśnione ręce, nieprzytomnego Czarnianina. Bo o tym, że jest martwy można było chyba tylko pomarzyć. Przywódca sił atakujących przejechał dłonią po swojej brodzie, w ulotnym zaciekawieniu.
- NIE WYGLĄDA JAK CZŁOWIEK. ODMIENNA PIGMENTACJA, STRUKTURA… SOUNDWAVE! SPRAWDŹ CZY NASZA BAZA DANYCH POSIADA JAKIEŚ INFORMACJE ODNOŚNIE TEGO TYPU OKAZÓW. JA NIE SKOŃCZYŁEM JESZCZE ROZMOWY Z NASZYM WIĘŹNIEM…
Dresiara miała wielką ochotę obrabować jakiś sklep z napojów wyskokowych. Pojawienie się Lobo w stanie w jakim się znajdował...sugerowało, że być może aż tak mocno ich nie rozrzuciło i prędzej czy później wszyscy skończą u Megsa na dywaniku. Właściwie, to gdzie była Wire? Bóg jeden wie, jak bardzo przydałoby się jej elektryczne mumbo jumbo właśnie tu i właśnie teraz. Swoją drogą, pogratulowała sobie za błyskotliwą decyzje odnośnie nie-kłamania. Gorzej, że nie bardzo wiedziała, o czym ma tu jeszcze zeznawać.
-Ekhem, więc, sir, to byłoby tyle.
Opróżnienie się magazynka słownego było bardzo niepokojącym symptomem braku pomysłu na obiad. Z drugiej strony, skoro mieli wykrywacz kłamstw, mogłaby...
-Jesteście teraz podczas jakiegoś oblężenia, tak? Nie żebym była chwalipiętą, sir Megatron sir, ale jestem dość przekonana, że mogłabym wam pomóc z murami miejskimi czy innymi systemami obronnymi. Rozciąć je jak nóż masło, że tak powiem.
W tym momencie sceneria uległa gwałtownej zmianie. Niebo pociemniało i zerwał się silny wiatr. Co niektóre roboty zaczęły się podejrzliwie rozglądać, najwyraźniej podejrzewając jakąś niezwykłą kontrofensywę ze strony swoich zamkniętych za murami przeciwników. Patty miała jednak inną teorię. Subtelnie potwierdzoną przez podejrzliwie uśmiechającego się na widok wyładowań, stożkogłowego mechanoida, który właśnie zdał raport.
- Jeszcze jedno…
- CZEGO CHCESZ DIRGE, JESTEM ZAJĘTY.
- … dzwonił Darth Vader. Chyba chce z powrotem swój hełm.
- CO TAKIEGO!?
- Megatronie! Nieb…


Dialog nie do końca zgaszonego radia nie zdążył w pełni zaistnieć kiedy miało miejsce wydarzenie, które samą swoją niemożliwością powinno było zasklepić całą tę rzeczywistość na raz. Dirge niespodziewanie się zamachnął i wyprowadził dość mocny podbródkowy, który cisnął przywódcę robotów na łopatki, czemu towarzyszyła eksplozja iskier, oraz fragmenty szarej farby, które w zwolnionym tempie zaczęły opadać na ziemię jak jesienne liście. Ciężar został zdjęty z panny Flay. Wszystkie Decepticony zamarły a tym co dopełniłoby to widowisko byłoby chyba cykanie świerszczy, lub przetaczający się kaktus. Nawet pogoda, która przed chwilą dostała fioła, wróciła do normy. Błękitny robot zatrząsł się jakby właśnie dostał ataku padaczki, po czym jego powłoka poczerniała jak węgiel a wizjery zgasły. Dym buchnął z ust Dirge’a i robot padł twarzą na ziemię. Najwyraźniej właśnie uśmiercony, co zdawało się pewne jak amen w pancerzu… erm. Pacierzu. Błękitna błyskawica wystrzeliła z niego wysoko w górę, rozgałęziając się na wszystkie strony i formując w ludzki kształt.
- Hahah! Hejka frajerzy! Siemka pinglaro! Dawno się nie widziałyśmy.
Panna Wire zakręciła się kilka razy wokół własnej osi, zwiększając pułap. Jak wyjątkowo psychodeliczna baletnica, czemu towarzyszył dobrze znany, irytujący śmiech. Tym razem jednak, brzmiał jak muzyka. Przynajmniej dla pewnych kobiecych uszu. Przytłaczające widmo zagłady zostało dość dosłownie posłane na dalszy plan. W ramach gratulacji, panna Wire dostała szeroki uśmiech i epicki kciuk w górę. Długo jednak ten obrazek godny demotywatora się nie utrzymał, gdyż Patrycja wygięła się, skupiając swoje spojrzenie na osobie pewnego wyjca, którego procesor odpowiedzialny za funkcje umysłowe chyba doznał przegrzania się. Zapewne ze względu na sprzeczne emocje, takie jak chociażby niezmierna radość z widoku pewnego wzorowego patologicznego ojca-speca od przemocy w rodzinie, obecnie smakującego deseru który tak lubił serwować. Może nawet marzenia odnośnie przejęcia władzy? Flay naprawdę czuła się podle, zamierzając przebić jego bańkę. Chociaż właściwie to nie do końca bańkę, a z tym podle to kłamstwo, bo nikt kto się tak czuje nie szczerzy się jak sadysta ze slashera, gdy dobiera się do czyjeś nogi.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:46.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172