lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [Medal of Honor] Afghan Silver Star (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/9804-medal-of-honor-afghan-silver-star.html)

MatrixTheGreat 05-03-2011 18:04

17 czerwca 2005 roku, 40 km od lotniska Chaghcharan, AFO Horda, Leon "Eagle" O'Donnell

- Pobudka, panowie! Nie ma czasu na spanie!

Leon aż podskoczył, nie spał wprawdzie, jedynie drzemał. Słowa Shepherd’a zadziałały na niego jak eksplozja, dodatkowo to, że jeszcze klepnął go w prawie tym samym czasie, co się odezwał.

– Dotarliśmy właśnie do miejsca „desantu”. Pakować manatki, limuzyna już czeka. W programie wycieczka turystyczna po przepięknej afgańskiej pustyni. W końcu nie ma nic romantyczniejszego od wdychania zapachu posoki pozostawionej przez setki wojskowych, którzy zginęli na tej ziemi. Wprost idealny spacerniak dla par

~ Nareszcie! ~ przemknęło Leonowi przez głowę.
- Wysiadacie za dziesięć. Ruszać dupy, na nikogo nie będziemy czekać.
Leon mocno ściskał jedną ręką Dragunova, a drugą sprawdzał czy wszystko jest na swoim miejscu. Spojrzał na towarzyszy. Claw już czekał przy wyjściu, Sam też był prawie gotowy, a Cameron… on żuł gumę. Eagle przewiesił przez ramię karabin i ruszył w kierunku reszty. Claw i Richy wyskoczyli, po nich w biegu wyskoczył Leon drąc się:
- Kamikadze!!!
Nie przypuszczał, że będą aż trzy metry nad ziemią. Nieprzygotowane na taką okoliczność jego nogi zgięły się przy uderzeniu w ziemię, wylądował na kolanach i podparł się na rękach.
- O kurwa!!! - odezwał się głośno przy upadku, na szczęście nic mu się nie stało. Poprawił SWD i ruszył do jeepa. Widział Claw’a, który cieszył się na jego widok jak dziecko. Jednak chyba spodziewał się lepszych gadżetów, bo jego uśmiech nagle zmył się z jego twarzy. Keith zaczął wyliczać co tam mają. Leon wziął do ręki celownik termowizyjny i dokładnie mu się przyjrzał. Na mapę rzucił tylko okiem przez ramię dowódcy, gdy Claw i Sam ją studiowali. Usiadł na miejscu obok kierowcy i rozejrzał się jeszcze po samochodzie.

- A sprzęt zakłócający łączność, bądź coś w tym stylu jest?
- Niestety brak –
odpowiedział mu Leon, który klęcząc na siedzeniu odwrócony w tył kopał w skrzyni mając nadzieję znaleźć coś jeszcze pomiędzy magazynkami. Usiadł wreszcie normalnie, wyciągnął z kieszeni radio i spojrzał na nie - Widocznie jesteśmy skazani na nasze wojskowe radyjka. Zresztą, to i tak niezły sprzęt.

- Eagle ma rację -
wtrącił się Richy, oglądając swoje urządzenie komunikacyjne. - Raz dostałem takiego bubla, że można było się do niego drzeć, a i tak rozmówca nic nie słyszał.

Cała grupa usadowiła się w pojeździe. Po krótkiej walce z humorami samochodu ruszyli, a do ich uszu dobiegała z radia piękna muzyka. Leon znów rozmarzył się, wracając myślami do rodziny. Wydawał się jakby nieobecny na tym świecie. Wpatrzony był w odległe, potężne góry, których kształty wspaniale rysowały się na tle nieba. Przebył w takim letargu trochę drogi, aż w końcu brutalnie przywróciła go do rzeczywistości rozmowa, którą prowadzili już jakiś czas Claw i Richy. Obudził się w momencie, gdy Richy wskazał na Leona. Wtedy zaczął starać się zorientować, co jest tematem by się włączyć.

- … Bez dyskrecji się tu nie obejdzie.
- Trochę mi szkoda, lubię jak coś robi wielkie „JEB!”, ale cóż… Ma być cicho, będzie cicho. Dajcie mi tylko tych z wież strażniczych do załatwienia.
- No to mamy już zalążek strategii. Ja się mogę włączyć z moim granatnikiem w środkowej fazie. Zająłbym się większymi grupami talibów.
- Zakładam, że po Twoim występie te grupy nie będą już takie wielkie? Takie tam resztki i nisko latające kończyny? -
dodał z uśmiechem Leon
- Oby tylko tyle - odpowiedział Richy szczerząc się. Leon głośno się zaśmiał i skomentował:
- Dokładnie, oby. Nie marzy mi się dostać na przykład śledzioną w zęby.

Leon znów odwrócił się i rozkoszował muzyką. Miał nadzieję, że przy rozmowie podróż szybciej minie, tak więc nadal myślał nad jakimś tematem.

Bachal 05-03-2011 23:48

17 czerwca 2005 roku, Ghotan Maro, AFO Tabun,Drake "Flyer" Drackson

- To jak? Nie ma opcji by uciec do bazy stąd na piechotę. Musimy mieć transport. Powinniśmy wybadać wioskę, może coś się znajdzie. Poza tym chyba każdy z nas chce zabić talibów, przed ukradnięciem wozu moglibyśmy... no wiecie. – Delikatnie zaczął Roach, nie kryjąc rozdrażnienia.
- Do wieczora trzymać nerwy na wodzy, bo zapierdolę... Idźcie na spoczynek, za nami ciężka podróż. Brutal, ze mną...
- Dobrze, postaram się ululać Ducha - powiedział Roach na odchodne. Sam się zdziwił, że w tej sytuacji zdobył się na ironię. Widać zaczynał się przyzwyczajać...
Brutal ruszył za Flyer’em, zastanawiając się, co ma mu do przekazania dowódca.
- O co chodzi, Drake?
- Widziałem, że kontaktowałeś się z dowództwem?
- Tak, stwierdziłem, że teraz albo nigdy.
- I jaka odpowiedź? – Drackson Szedł zeźlony wpatrując się przed siebie i ćmiąc papierosa.
- Mamy pozwolenie na przeprowadzenie ucieczki jeszcze dziś w nocy.
- Bez wątpienia to uczynimy, lecz najpierw trochę się zabawimy. Tak tego na pewno nie zostawię, za długą drogę z tymi ludźmi przeszliśmy. Jesteś w stanie się teraz połączyć ze sztabem? - Oparł się nonszalancko o pierwszą lepszą ścianę i niedyskretnie lustrował otoczenie, niedbałym gestem co jakiś czas strzepując popiół.
Brutal konspiracyjnie obejrzał się za siebie i mruknął do dowódcy:
- Pilnuj czy nikt nas nie śledzi - Tu wyciągnął radio i dyskretnie przyłożył do ust. - Baza, odbiór. Tu Brutal, oddział AFO Tabun. Słychać mnie?
- Głośno i wyraźnie - odpowiedział operator.
Gdy tylko Michael usłyszał zawiadomienie, natychmiast podał sprzęt Flyer’owi.
- Tu Flyer, dowódca AFO Tabun. Baza, jak mnie słychać? - Rzucił szybko do gruszki, dalej bacznie się rozglądając.
- Jak już wcześniej wspomniałem, głośno i wyraźnie - odparł z uśmiechem rozmówca.
- Słuchajcie. Zgodnie z zaleceniami dzisiaj w nocy dokonamy ewakuacji z zagrożonego terenu. Jednak zamiast tego mam inną propozycję. Jest tutaj mniej więcej 11 talibów, czyli po około trzech, czterech na łebka. Sądzę, że możemy im trochę namieszać szyki i urządzić małe safari przed naszym odejściem. Oczywiście wszystko incognito. Jakieś obiekcje sztabu? - Uśmiechnął się lubieżnie, po czym wyrzucił niedopałka i przejechał palcami po rękojeściach sztyletów do rzucania przyczepionych do paska.
- Hmm... Chwila, skontaktuję się z pułkownikiem... Udzielamy pozwolenia na przeprowadzenie wspomnianej akcji, ale przy okazji nadmieniamy, że w razie większych problemów nie otrzymacie wsparcia powietrznego. Zrozumieliście, dowódco?
- Przyjąłem. Nie wymagam wsparcia, ale sądzę, że ciężko będzie ze znalezieniem transportu i wyżywienia. Duszmani przyszli tu piechotą, jest możliwość zrzucenia nam czegoś do podróży gdzieś na pustkowiu, jak już się wydostaniemy?
- Tak, myślę, że z tym nie będzie problemu. Mamy wasze współrzędne, pojazd ulokujemy na drodze, po której trafiliście na wioskę.
- Przyjąłem, bez odbioru... Odłączaj, Brutal - Oddał gruszkę Michaelowi, po raz ostatni lustrując otoczenie.
- Ding-dong - mruknął Michael, nieumiejętnie udając dźwięk wyłączanego radia.
Sprawdziwszy sprzęt, Drake na nowo zaczął. - Słuchaj, Moore. Teraz macie wolne, ale wieczorem oczekuję wszystkich przy ognisku gdzieś na uboczu. Teren ma być sprawdzony, karabiny naładowane, a tłumiki nasadzone. Ja natomiast zamierzam zająć się opracowaniem jakiegoś planu. Żadnych akcji do wieczora, odmeldować się, przyjacielu.
Brutal zasalutował ironicznie i ruszył powoli ku ognisku.
Dla Flyer’a nie był to jednak jeszcze koniec tego męczącego dnia. Pozostawał plan… To była jego przeklęta powinność, pierdolony plan. Wszystko opracowane w najmniejszym kawałeczku, aby niebezpieczeństwo było jak najmniejsze. W celu opracowania tegoż wybrał się na krótki spacer, podczas którego rozeznał się szybko w terenie. Dwa, zrobione niby od niechcenia, nie zwracające niczyjej uwagi kursy oraz pół paczki fajek później w głowie Drake’a utworzył się już klarowny plan. Gdy dotarł po raz trzeci tego dnia na plac główny, gdzie cywile zabierali ukradkiem ostatnich z poległych współbraci, udał się do wspólnej kwatery ich oddziału, aby zasnąć snem sprawiedliwego.
----------------
Siedzieli we czwórkę, wpatrując się smutno w ognisko. Nikt się nie odzywał, każdy w milczeniu spoglądał na sąsiada. Flyer bawił się patykiem w piasku, bazgrząc coś na nim niewyraźnie. Ani słowa, ani trzasku… Nie bali się o turbanów, którzy mogli ich podsłuchiwać. Niee, dziś te psie syny rozstawiły się wokół wioski, jak wokół stada przeznaczonego na rzeź i czuwali. Nikt żywy miał nie wyjść z tej wioski… Ach, ludzka naiwności, to była pierwsza myśl Flyer’a po rutynowym rekonesansie, który potwierdził te przypuszczenia. Gdy rysunek zadowolił jego wątpliwe poczucie estetyki, uniósł brodę, przerzucił wzrok po każdym z żołnierzy i rzekł:
-Towarzysze broni. Przyjaciele. Jakie były ostatnie dni, sami pamiętacie. Te jebane nasienia pustyni tym razem przesadziły. – Splunął siarczyście w ogień jakby same wspomnienie o talibach mogło go boleśnie poparzyć. – Skontaktowałem się z dowództwem i mam nowe wytyczne. Tej nocy ewakuacja, lecz najpierw małe wyrównanie rachunku. Dowództwo zezwoliło na mały wypad. Zrobiłem dziś mały rekonesans i wiem już, jak to zrobimy. Otóż pod jednym z budynków przy głównym placu zaparkowany jest Jeep. Jest to jedyny pojazd w tej wiosce i tak… zgadliście kurwa, należy do tych psubratów. – Dał im chwilę na przemyślenie, odpalając papierosa. – Na szczęście nikt nie wie, kim naprawdę jesteśmy. Jeepa pilnują dwie osoby.
Podczas stopniowego wykładania im planu, Drake pokazywał wszystko na narysowanej wcześniej mapie.
- Zaczaimy się niby przypadkiem wokół tych dwóch, następnie zabijemy, szybko usuwając między budynki. Jednego biorę na siebie, rzucę w niego nożem zza budynku. Biliskov, Ty zdejmiesz w tym czasie drugiego z dachu tego budynku. – Na mapie został pokazany odpowiedni prostokącik. – W tym czasie Brutal i Roach podbiegacie do nich i odciągacie ciała między budynki, do mnie. To pierwsza część planu. Druga polega na oczyszczeniu drogi odwrotnej. Tutaj sytuacja jest o tyle prostsza, iż talibowie stojący wokół wioski, siebie nawzajem nie widzą. Sądzę, że wystrzelenie trzech najbliższych przez Marka da nam dość miejsca do ucieczki. Zastanawiam się, czy może nie lepiej byłoby jednak zabić wszystkich, gdyż mogą się mścić na cywilach. Szczerze przyznam, że nie wiem, aczkolwiek mam oba plany przygotowane. Jakieś propozycje?

ObywatelGranit 06-03-2011 11:29

AFO Horda


Sam wyskoczył z pokładu śmigłowca, lądując nisko na nogach. Odruchowo zaczął rozglądać się w poszukiwaniu zagrożenia; otaczała ich jednak tylko jałowa pustynia. Chwilę później z linek został zwolniony jeep. Szybkim krokiem ruszył w stronę pojazdu. Zajął miejsce obok kierowcy i gestem polecił by ruszył. W międzyczasie rzucił okiem na sprzęt: sporo ładunków wybuchowych, amunicji i termowizory. Musieli cieszyć się tym, co otrzymali.

Wóz ruszył, wyrzucając kłęby pyłu. Jego towarzysze rozmawiali o muzyce; atmosfera była raczej luźna. Czas podróży poświęcił na studiowanie mapy.
- Szlag - mruknął pod nosem. Sztabowy planista zapomniał umieścić na mapce pas startowy. Z naturalnych dla lotnisk powodów, było to najlepiej obserwowane miejsce. Z drugiej strony, problem nie był aż tak poważny - z pewnością gdy zbliżą się do celu, dostrzegą długi na parę kilometrów pas asflatu, albo, co bardziej prawdopodobne, spieczonej gleby. Tak czy inaczej, tam nie powinni rozpoczynać akcji.

Zapoznanie się i analiza planu zajęła mu kwadrans.
- Claw, ścisz muzykę - polecił po czym odwrócił się w fotelu przez ramię, tak by mógł dostrzec całą grupę.
- Nasze lotnisko jest dość rozbudowanym obiektem. Mamy tu wiele, średniej powierzchni zabudowań, ale brak głównego terminalu. Będziemy musieli czyścić budynek, za budynkiem. - Rozłożył plan, tak, aby zilustrować swój zamiar. Przeskakiwał palcem od prostokąta do prostokąta. - Działamy po cichu. Jeżeli nie macie tłumików, nie strzelajcie. Naszą jedyną szansą jest wycięcie jak największej liczby wrogów, nim zorientują się, że jesteśmy na ich terenie. Nie bierzemy jeńców; nie będzie czasu na przesłuchania. - Sam kontynuował:
- Akcję zaczniemy na kwadrans przed świtem. Prawdopodobnie część talibów będzie zajęta pierwszą modlitwą, zaś druga zmianą wart. - Złożył mapę. - Richy, weźmiesz trzy ładunki C4 i podłożysz je po przeciwległej stronie kompleksu. Ważne jest, by zdetonować je w momencie, w którym zostaniemy wykryci. Jeżeli są to zapalniki czasowe, nastaw je na dwadzieścia minut. Jeżeli zdalne, tym lepiej. Po podłożeniu C4 wracasz do nas i rozpoczynamy akcję. - Pociągnął z manierki, by zniwelować nieprzyjemną suchość w gardle.
- Trzymamy się razem, najciszej jak potrafimy. Ja idę na szpicy, asekuruje mnie Claw. Trzeci idzie Eagle w roli wsparcia. Dupska chroni nam Richy. Jeżeli zostaniemy przedwcześnie wykryci, zaminowujemy claymore'ami budynek i wycofujemy się do poprzedniego, już oczyszczonego. Jeżeli napór wroga będzie zbyt mocny, olewamy czekanie na śmigłowiec, biegiem do jeepa i gubimy ich na pustyni.
Niewielki żołnierz wykonał krótką pauzę, by mieć pewność, że jego plan zostanie przeanalizowany:
- Wszystko zależy od tego, jak długo utrzymamy wroga w niepewności. Dyskrecja jest naszym priorytetem. Macie jakieś pytania, lub propozycje?

Arsene 09-03-2011 19:21

Mimo iż za dnia słońce paliło tutaj dopełniając piekielnego nastroju, to nocą gdy szykowało się na kolejny poranek - było mroźnie. Wprawdzie Nordowie mieli wizję piekielnych czeluści, które były skute lodem, lecz w żadnym wypadku nie podobała się ona Markowi. Niestety, nie miał on teraz wpływu na to co się z nim dzieje.

Języki ognia szalejące po chruście ogniska dawały dostateczną ilość ciepła i światła, żeby czwórka nieprzywykłych do tych warunków ludzi mogła spokojnie egzystować. Jeden z nich cały czas zerkał raz na cywili, raz na talibów, innym razem znowu na worek wypchany bronią. Z lekko obolałymi plecami (mina Claymore wbijała mu się kantem w plecy) korzystał z chwili wytchnienia i czekał na jakiś sensowny pomysł, jak nieco zmniejszyć wagę worka. Po głowie strzelca chodził jeden ciekawy pomysł. Można by przepakować część amunicji z magazynków do talibów. M4 idealnie się do tego nadaje.

Wreszcie zaczęło się jakieś poruszenie. Jeden z towarzyszy zaczął omawiać plan. Dobry plan. Plan zabijania talibów. Duch lubił bicie złych ludzi prawie tak jak nie bicie nikogo i siedzenie w fotelu.

- Zaczaimy się niby przypadkiem wokół tych dwóch, następnie zabijemy, szybko usuwając między budynki. Jednego biorę na siebie, rzucę w niego nożem zza budynku. Biliskov, Ty zdejmiesz w tym czasie drugiego z dachu tego budynku. –
Na mapie został pokazany odpowiedni prostokącik. – W tym czasie Brutal i Roach podbiegacie do nich i odciągacie ciała między budynki, do mnie. To pierwsza część planu. Druga polega na oczyszczeniu drogi odwrotnej. Tutaj sytuacja jest o tyle prostsza, iż talibowie stojący wokół wioski, siebie nawzajem nie widzą. Sądzę, że wystrzelenie trzech najbliższych przez Marka da nam dość miejsca do ucieczki. Zastanawiam się, czy może nie lepiej byłoby jednak zabić wszystkich, gdyż mogą się mścić na cywilach. Szczerze przyznam, że nie wiem, aczkolwiek mam oba plany przygotowane. Jakieś propozycje?

- Nie no, mnie pasuje. Chociaż rozwaliłbym jeszcze ze dwóch talibów. Tak w ramach prezentu gwiazdkowego czy coś. Cholera wie, który dziś jest i ile gniliśmy w tej wsi. A ty Roach, co sądzisz o planie ?

- Miło, że pytasz. Moim skromnym zdaniem trzeba zabić wszystkich. Wiesz. Kill them all.

- No i bardzo dobrze, kurwa! To lubię! Masz jakiś konkretny plan ?

- Jest ich jedenastu tak? Wybrałbym sobie najwyższy budynek, ze snajperki z tłumikiem paru bym na pewno załatwił. Resztą wy byście się bez problemów zajęli, szczególnie, że większość jest rozproszona.

- Dobra, ja rozwalam tego na dachu, ty włazisz na niego i walisz. W między czasie my gasimy tych naokoło obozu z drugiej strony, co wy na to ?

Fearqin 09-03-2011 22:51

Roach słuchał bardzo uważnie. Naprawdę wolał zabić talibów. Chociaż coś jednak było w jego głowie, coś co nie pozwalało mu na taki brak litości. Nawet dla potworów. Tak więc połowicznie cieszył się ze zmiany planu, a jego druga część, była obrzydzona nim samym.


Przedstawił innym swój plan, za namową Ducha. Sam by tego nie zaproponował.

-Dobra. Czyli zmieniamy plan. Roach, Ty wskakujesz od początku na najwyższy szczyt i zdejmujesz dotychczasowego klienta Ducha, a Ty Mark zamieniasz Roacha na stanowisku odbierania zabitych. Potem urządzacie bezgłośne safari, my część północna, a Roach ze snajperki południowa. Celuj dobrze, aby nie mieli szansy krzyczeć, z resztą sam wiesz najlepiej... Spotykamy się finalnie przy ich Jeepie z całym naszym dobytkiem i spierdalamy jak najprędzej. - Flyer był zdecydowanie rozsądnym człekiem.
- Jasne. Zrobię co w mojej mocy. Miło, że jednak wybraliśmy... humanitarną drogę. Chyba. - Ostatnią część wypowiedział cichutko. Jakby dla siebie.
- Słyszałem to “Chyba”! - syknął Mark - Wątpisz, Edwardzie ? - zażartował zgryźliwie.
- Cóż. Wciąż to jest przejaw zła czyż nie? Nie żeby była szansa na areszt, a nawet jeśli, to by ich torturowali. Po prostu szkoda, że nie ma innego wyjścia z tej sytuacji. Dziwnie mi jakoś. Sam nie wiem. To pewnie przez pustynię, trochę mi miesza we łbie ten piasek i słońce. Plus broda. Wyobrażasz sobie? Nigdy nie nosiłem brody.
- Ta, brody są chujowe. Zgadzam się. Rozwalmy ich i zgólmy to dziadostwo, bo wyglądamy jak … sam wiesz.
- Billi Ladem? Osama Husama? Jak ludzie których zabijamy? No niestety. Chociaż z drugiej strony to nie widać w całości tej twojej brzydkiej gęby.
- Roach z lekka się uśmiechnął.
- Nikt na moją nie patrzy, bo uciekają widząc twoją, a co najlepsze - jako że wszystko wiesz z tego też zapewne zdajesz sobie sprawę. To wyobraź sobie co by było jakbyś zgolił brodę! Dowództwo kazało ci ją zapuścić w trosce o turbaniaży - zaśmiał się.
- Tak, zdecydowanie nasz rząd dba o dobre samopoczucie terrorystów...
- No nawet dają im wieże do rozwałk
i - roześmiał się i przerwał koledze..
- I bazę wojskową. Bardzo hojni są. Mówią, że naród biedny. Tak w ogóle to czemuś się tu znalazł?
- Ja ? A no wiesz … nie chcieli mi wpuścić żywego celu na strzelnicę tom se przyjechoł, hyhyhy
- udając taliba Mark zaczął śmiać się basowym głosem. - A ty ? Po cholerę tu przywlokłeś dupsko ?
- Tak mnie wychowano. W duchu patriotyzmu amerykańskiego.

(Mark roześmiał się w tej chwili dość głośno)
Roach przerwał na chwilę, zdezorientowany.
- Przynajmniej starano się. Na odchodne pieprznąłem tatusia w ryj za zmarnowanie mi życia.
(W tej chwili Mark prawie płakał ze śmiechu)
Edward przemilczał chwilę, czekając, aż Duch się uspokoi.
W tle szeptał udawaną poważną miną - Już, już, pełna powaga!
- Już? Ok. Aczkolwiek nie chciało mi się już próbować od nowa. W sensie edukację odebrałem wojskową. Noże, sztuki walki. Chociaż oceny miałem dobre. Niczym kujon. Tak to w skrócie wygląda. - Odrzekł pomijając pewien ważny fakt, który to wolał zachować dla siebie.
- Ukrywasz coś przede mną ? Ukrywasz? Nigdy nie umiałeś kłamać, Roach .. heh … pewnie gdyby nie ten cholerny incydent z oficerem - rzekł próbując zmienić temat. - Był bym już jakimś generałem!
- Gówno tam ukrywam...
Przerwał koledze rzucając żartobliwą uwagę, by wypuścił je na talibów.
- Z tak ciętym językiem na pewno byś... chwila. Jaki incydent z oficerem? Myślałem, że twoja orientacja seksualna... - Powiedział Burton lekko odsuwając się od Ducha.
- … Jest normalna. I nie myliłeś się. Był taki jeden oficer na szkoleniu. Dupek jakich mało. Ktoś miał nierówno złożone spodnie, leciutko zagięty rękaw czy niewypolerowane guziki i zapieprzaliśmy po 12 kilometrów. Ale był strachliwy, udawał twardziela. Dupek. Przebrałem się w prześcieradło i przy wszystkich zrobiłem sobie z niego jaja. Posikał się ze strachu. Tylko doniosła na mnie pizda! Zresztą od tego zwą mnie “Duchem”!
- Bardzo sprytne. Po prostu nie mogę wyjść z podziwu. Twoja niesamowita pomysłowość... Myślałem, że go zabiłeś, zgwałciłeś, chociaż pobiłeś. A tu proszę. Zabawa w przebieranie.
- Takie “smaczki” jak gwałcenie zostawiam dla ciebie!
- DARUJ SOBIE
- Dobra, dobra …
- Dobra.

- No, lets go to work czy jakoś tak …. nie znam się na przysłowiach.
- Na niewielu rzeczach się znasz. Idę przygotować broń, po chichcu gdzieś. - Odpowiedział Roach starając się zachować powagę.
- Tak tak, przygotowywanie broni to coś, na czym znasz się najlepiej - zaśmiał się. - I w zasadzie na tym powinieneś poprzestać. Jak będziesz strzelał pamiętaj, żeby przypadkiem mnie nie zabić.
- PRZYPADKIEM, na pewno nie zginiesz. Na pewno to nie będzie przypadek. O nie.
- Powiedział z nieskrywaną radością.
- No tak, przez przypadek to się możesz skaleczyć ładując broń albo nóż chowając za pasek. Dobra, skończy to bo trzeba się skupić przed akcją. Chyba, że chcesz utłuc taliboszczaków śmiechem, Ed ?
- Gównem tam. Idź porób użyteczne rzeczy, czy co ty tam robisz jak nie daj boże cię samego zostawią.


Rozstali się. Roach sprawdził M40 z którego będzie strzelał na większe odległości przykręcił tłumik, oraz założył podobny na Berettę 92, z niej chciał zdjąć gościa który będzie pilnował dachu, który to Ed obierze jako swoją kanciapę.

Shooty 13-03-2011 08:55

17 czerwca 2005 roku, Ghotan Maro, AFO Tabun, Michael "Brutal" Moore

Kilkadziesiąt ciał. Kilkadziesiąt ciał leżało właśnie na ziemi, każde w innym śpiworze; powoli oddając się niewyobrażalnej błogości zwanej snem. Póki co nie były one martwe. Nikt jednak nie wiedział, ile czasu im zostało…

Słońca nie było już widać na horyzoncie. Dobrą godzinę temu ostatecznie opadło i nie podniesie się już aż do rana. Talibowie nie zmieniali wart od dłuższego czasu. Widocznie dyscyplina i zaangażowanie nie królowały wśród afgańskich żołnierzy. Niemniej to dobra wiadomość. Nic się nie zmieniło.

Brutal dyskretnie podniósł się na łokciu i wyjął zza materaca naszkicowaną przez siebie mapę. Kiedyś służył w wojsku jako jednostkowy kartograf, dopiero później przenieśli go na szturm. A stamtąd już tylko rzut kamieniem do oddziałów specjalnych.

Michael tylko przelotnie spojrzał na kartkę, po czym schował ją do kieszeni i wyciągnął M16. Wieczorem pospiesznie przebrali się w mundury. Na szczęście ich przeciwnicy byli zbyt mało doświadczeni, aby w ogóle zainteresować się tym, co mają na sobie cywile.


Do pochwy w pasie zatknął pistolet M9, a plecak wypełnił podręcznymi apteczkami i kilkoma niezbędnymi rzeczami. Na paskach munduru zamontował jeszcze granaty i nóż. Na koniec zapobiegawczo sprawdził zapięcia ubrania i rozejrzał po otoczeniu. Mieszkańcy nadal spali jak zabici. Nikt go nie zauważył.

Brutal spostrzegł, że również reszta oddziału podnosi się, zakładając ekwipunek. Role się odwróciły. Oni już nie są zwierzyną, tylko myśliwymi. Czas działać.


18 czerwca 2005 roku, lotnisko Chaghcharan, AFO Horda, Keith „Claw” Deuce

W akompaniamencie „Fortunate Son” powoli dojeżdżali do lotniska. Było kilka minut po północy. Słońce nawet nie próbowało się wychylać zza rozległych afgańskich pustyń. Niebo było całkowicie bezchmurne, księżyc w pełni świecił niczym dioda. Póki co bez problemów.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ec0XKhAHR5I[/MEDIA]

W końcu na horyzoncie pojawiły się pierwsze budynki lotniska. Wyglądało na to, że mapa nie jest fiaskiem i spokojnie mogą z niej korzystać. Jedna z wież zawaliła się pod wpływem szturmu talibów. I rzeczywiście, lewa składała się głównie z kamiennych szczątków i gruzu. Robota ułatwiona.

Keith zgasił światła samochodu i wyłączył radio, pozbawiając towarzyszy ich ukochanej muzyki. Starał się jak najciszej wtoczyć do najgłębszego zagłębienia w okolicy. W końcu mu się udało, a przy tym najwidoczniej wrodzy żołnierze ich nie zauważyli. Było dobrze.

Spojrzał na swoich towarzyszy. Byli tak samo spięci jak on, widocznie nerwowa atmosfera i świadomość z tego, jak trudnym zadaniem jest odbicie lotniska, udzielały się wszystkim. Claw obciągnął wojskowe rękawiczki i wziął do rąk swojego M16A4.

- No to jedziemy – mruknął.



18 czerwca 2005 roku, baza wojskowa w Afganistanie, Richard Nether

Rick ukrył głowę w dłoniach. W myślach zadawał sobie mnóstwo pytań „Czemu?”. Na żadne z nich nie potrafił odpowiedzieć. Pułkownik Greggs, swoim zwyczajem, nie zaprzątał sobie głowy nastrojem podkomendnych i jak gdyby nigdy nic zakomenderował Richardowi:

- Melduj.


- Avatar został zestrzelony przez afgańskie jednostki uzbrojone w wyrzutnie rakiet RPG – westchnął Rick, nie podnosząc głowy. Chrzanić etykietę. – W mniej więcej tym samym czasie straciliśmy jednego członka oddziału AFO Nora. Dowódca jest wściekły i pod wpływem nerwów może zrobić wszystko, nawet zrezygnować z udziału w operacjach.

- Niech tylko spróbuje – mruknął Greggs.

Ta? To co mu zrobisz?

- Wróć Skoczka do bazy. I niech zabierze po drodze Norę – dodał pułkownik. – A teraz pokaż Hordę.

Richard kliknął na odnośnik i oczom mężczyzn ukazało się lotnisko Chagcharan z komputerowej perspektywy.

- Zaparkowali w jednym z największych rozwidleń w miejscu – oznajmił. – W tej chwili szykują się do akcji. Niewątpliwie w najbliższym czasie wkroczą.

- A Tabun?

- Zgaduję, że już zakończyli operację. Nie mieliśmy z nimi kontaktu od kilku godzin, a nie chcę przeszkadzać im w pracy, więc na razie odczekajmy jeszcze trochę czasu i dopiero wtedy spróbujmy ich złapać w eterze.

Pułkownik Greggs ze zrozumieniem pokiwał głową.

- Niech będzie. A teraz kontakt z generałem, byle szybko. Muszę mu zdać raport.

- Bajeczki ciąg dalszy
– westchnął Rick, gdy tylko przełożony oddalił się na bezpieczną odległość.

- Z ust mi to wyjąłeś – stwierdził Livio, bawiąc się swoim długopisem.

Fearqin 16-03-2011 17:40

Dobrze było znów przywdziać normalne fatałaszki. Dobrze byłoby zgolić brodę, ale na razie z tym się wstrzymywał. Liczył na to, że nie będzie się już musiał przebierać za taliba, ale to co on chciał raczej nie miało większego znaczenia.

Teraz miał do odegrania ważną rolę. Tęsknił za strzelaniem. Nie koniecznie do ludzi, jednak w tym przypadku nie wyobrażał sobie strzelania do kogoś innego niż do talibów. Ten moment kiedy wraz z pociągnięciem za spust wypuszcza powietrze... zanim skończy wydech pocisk dotrze do celu. Nigdy strzelając ze karabinu snajperskiego nie oddychał podczas celowania. Zawsze wstrzymywał oddech żeby ustabilizować karabin.

Popatrzył w ciemnościach na towarzyszy. Nie specjalnie chciał ich śmierci... sam rzadko się narażał. Teraz właściwie musiał tylko wejść na dach i z noża zabić strażnika. Potem wystarczy się położyć i załatwić kogo się da. Oczywiście w razie czego musiał uważać na plecy. Zastanawiał się czy duch nie ma miny Claymore, w razie czego ukryłyby ją na schodach i miałby bezpieczny tyłek.

Położył się znowu. Czekały go piękne chwile. Jego i jego karabin.

Arsene 16-03-2011 20:38

Noc, największy przeciwnik i sprzymierzeniec działań zbrojnych w jednym. Od niepamiętnych czasów mrok budził w sercach obrońców strach, a wśród atakujących narastającą powoli adrenalinę. Do czasu aż zaczęły się operacje specjalne, pojawiły się noktowizory, wszechobecne światła, a sama noc przestała grać szczególnie istotną rolę.

Duch z chirurgiczną precyzją otworzył worek i powoli zaczął wyjmować sprzęt. Karabin, ubranie, kamizelka, magazynki, pistolet, granaty, magazynki, więcej ubrania. Zaczął wcześniej i skończył ostatni. Wiercił się przy tym niemiłosiernie, narobił więcej hałasu niż jadąca dywizja pancerna, lecz na szczęście nikt nie chodził między śpiącymi ludźmi.

Spoglądając dyskretnie w stronę Edwarda komandosa przeszył pewien niepokój. Co będzie, jeżeli nie wyjdzie, jeżeli cywile (jak to cywile) odstawią jakiś numer albo ktoś zginie ? Ciężko będzie opatrzyć ranę w takich warunkach. Cóż, trudno.

Przykręcanie tłumików, strojenie celowników, przeładowanie, palec na bezpiecznik. Tak, napięcie było wyczuwalne, niemalże gęste. Można by je kroić nożem. Tym jednak powinien zająć się Roach. Chowając nóż na swoje miejsce żołnierz jeszcze raz sięgnął do worka.

Wrzucając granat do granatnika szepnął do siebie ~Na wszelki wypadek~ i tym zakończył przygotowania do operacji. Wreszcie nadmiar wściekłości znajdzie ujście, a kiedy to się stanie - Boże miej ich w opiece.

MatrixTheGreat 18-03-2011 21:51

18 czerwca 2005 roku, lotnisko Chaghcharan, AFO Horda, Leon „Eagle” O’Donnell

Rozpościerało się nad nimi gwieździste niebo, a z radia płynęła cudowna muzyka. W końcu niestety Claw musiał ją wyłączyć i zgasić światła. Wjechali do jakiegoś zagłębienia i przygotowali się. Leon sprawdził jeszcze raz, chyba już dziesiąty, swojego dragunova, przeładował i zabezpieczył ponownie. Następnie nałożył na niego tłumik.

Czuł się zestresowany, jednak nie chciał dać po sobie tego poznać. Ale to była misja, każdego z nich mogła czekać śmierć w każdej chwili i na każdym kroku. Ta świadomość wypełniała człowieka niezbyt miłym nastrojem. I dało się to wyczuć, wszyscy się denerwowali. Przynajmniej na to wyglądało.

Leon oddalił się od grupy, spojrzał przez lunetę, żeby mniej więcej zorientować się w sytuacji na lotnisku. Na jednej z wież strażnicy nie siedzieli na pewno, cała w ruinach, za to na drugiej musieli być. Eagle powiesił karabin przez ramię, wyciągnął nóż i podrzucając go od czasu do czasu wrócił do reszty.

- Szefie - zwrócił się do Sama - obawiam się, że gdy Richy będzie zakładał te ładunki to mogą go z łatwością wypatrzeć z tamtej wieży. Może bym tak obserwatora na niej po cichu wykończył?

Bachal 18-03-2011 22:09

Karabin wyczyszczony? Jest. Kamizelka taktyczna? Jest. Magazynki w kamizelce? Są. Noże? Są. Wszystko na swoim miejscu, wszystko sprawdzone. Na samą myśl o nocnej eskapadzie, Flyera ogarniała euforia pomieszana z troską. Jest za nich odpowiedzialny. W razie czego bierze a barki świadomość o swojej winie za śmierć któregokolwiek. A oni mu ufają… Podrapał się po brodzie, która nota bene strasznie go irytowała. Spoglądał teraz w niebo popalając wolno papierosa. Cały żołd potrafiłby przepalić jego ulubionymi Golden American, jednak na szczęście rząd nie szczędził pieniędzy na Tier 1. Podniósł się z posłania i postanowił przejść po okolicy. Wydawała się taka spokojna. Gdzieś w oddali słychać było zwierzęta, talibowie pokrzykiwali na siebie. Drake w duchu policzył, co jaki odcinek czasu jeden nawołuje drugiego. Około pięciu minut, jest nieźle. Czyli mamy na wszystko około pół godziny. Spokojnie powinno starczyć. Po wszystkim W Jeepa i na pustynię. Tam odbieramy wóz z zaopatrzeniem od dowództwa. Spójny plan. Uspokojony wrócił do swojego kąta, dopił resztę wody z butelki, po czym podszedł do ogniska przeładowując i zwołując swoich ludzi.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:11.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172