lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   Skarb Czarnobrodego (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/9991-skarb-czarnobrodego.html)

Kerm 20-04-2011 22:08

Peter nie należał do śpiochów, zatem gdy do drzwi zastukał Jim właściciel kajuty szykował się już do wyjścia.
- Już idę - powiedział i realizując zapowiedź wyszedł na pokład, starannie zamykając za sobą drzwi tuż przed nosem Jima, uniemożliwiając mu zapuszczenie żurawia do środka i, zapewne, jeszcze bardziej podsycając ciekawość, nieodłączną towarzyszkę chłopaka.

Musiałby być ślepy i głuchy, żeby przegapić fakt, że Ciekawski Jim nie ma zamiaru zrezygnować z zaspokojenia swojej ciekawości. Czyżby chłopak uważał się za niewidzialnego? Albo tak małego, że zdoła się prześlizgnąć między nogami Earla?
Co prawda Petera ciekawiło nieco, jak zareagowałby Bellamy, gdyby Jim nagle wpakował się do kajuty, ale on, w przeciwieństwie do chłopaka, potrafił swą ciekawość opanować.
Tuż przed otwarciem drzwi Earl zatrzymał się nagle i odwrócił.
- Jimmy... - powiedział, miękko i na pozór bardzo delikatnie. - Właśnie cię szukałem. Zgłoś się do pana bosmana i poproś, żeby ci wskazał, gdzie leży nasz zapasowy łańcuch kotwiczny. Powiesz mu jeszcze, że chodzi o pięć ogniw. Czyściutkich jak łza - kreślił.
Do Jima widać nie wszystko od razu dotarło, bo stał, mamrocząc coś pod nosem.
- Jimmy... - Głos Earla nie zmienił tonu nawet o włos. - To jest naprawdę pilne. A potem mnie poszukaj. Będę mieć dla ciebie małą robótkę. Coś dla prawdziwego mężczyzny.
Dopiero wtedy Jim, bez słowa już, pobiegł pod pokład, a Peter mógł bez problemów wejść do kabiny.

Kajuta kapitana wyglądała dokładnie tak jak zawsze. No, może poza niektórymi elementami wystroju które albo uległy zmianie, albo też zostały do niego dodane. Pierwszym z nich była dziewczyna, którą Earl miał okazję poznać wcześniej. Nelly w chwili wejścia medyka siedziała na łożu oparta o poduszki. Tuż obok niej przysiadła Mary. Obie przerwały rozmowę w tym samym momencie, w którym Peter się pojawił.
Samuel Bellamy stał za swym biurkiem pochylając się nad czymś co z początku mogło wydać się mapą, jednak brak ukochanego obrazu kapitana, sugerował że mogło to być jednak coś innego. Chociaż kto wie...

- Chciałeś mnie widzieć - powiedział Earl, wchodząc do kapitańskiej kajuty. - Jakieś problemy, o których jeszcze nie wiem? Witam - skinął głową dziewczynom

- To zależy od tego, o których już wiesz - odparł na zadane mu pytanie Bellamy.

- Mamy Królową Annę za rufą, sztorm na karku, małą dziurę w burcie, na szczęście nad linią wody, paru rannych - odparł Peter. - To są te na zewnątrz. No i wścibskiego Jima, ale to problem niewielki.

- Wychodzi więc na to, że wiesz o wszystkich. Jim’em sam się zajmę. Nie po to jednak cię wzywałem by o kłopotach, które mamy na karku rozprawiać. - Zamilkł, na dłuższą chwilę wbijając wzrok w płótno leżące na biurku.
Czyżby coś z mapą, pomyślał Peter. Po chwili przeniósł wzrok z płótna na ciekawszy obiekt - obie dziewczyny.
Zarówno Nelly jak i jej towarzyszka odpowiedziały uważnym, niemal taksującym spojrzeniem. Nad wyraz podobnym.
- Uznałem że może cię zainteresować awans Mary na drugiego oficera oraz wyznaczenie kursu - oznajmił widać jednak było, że nie był to główny punkt programu...
- Jako medykowi szkoda mi utalentowanej pomocnicy - oznajmił Peter. - A poza tym z pewnością będzie się nam dobrze współpracować.
Rozległo się pukniecie w drzwi, po którym Marco wszedł do środka. Był tam także pierwszy oficer oraz ktoś, kogo się nie spodziewał oraz nie znał, dwie młode kobiety.
- Kapitanie, wzywałeś mnie. Moście panny, panie pierwszy - skinął.
- Witam, panie Modrone. - Peter odwzajemnił powitanie.
- Skoro jesteśmy w komplecie - kapitan skinął głową nowo przybyłemu. - Mary czy mogłabyś się upewnić czy Jim’a nie ma za drzwiami? - poprosił dziewczynę, która natychmiast wykonała rozkaz. - Panie Modrone, zapewne słyszał pan o drobnych kłopotach, które mamy na głowie?
- Jeśli masz kapitanie na myśli pościg tamtego okrętu oraz ucieczkę z Sant Mari to nie tylko słyszałem, ale byłem przy tym - zauważył.
- Mam na myśli sztorm i Królową Annę - sprostował Bellamy.
- Sztorm owszem, trudno nie widzieć pędzących chmur oraz nie czuć zimnego powiewu wiatru. Cyklon niewątpliwie. Natomiast Królowa Anna, owszem, tylko nie wiedziałem, ze się tak nazywa. Bocianie gniazdo przysłało przed momentem, że idą jakieś żagle za nami. Liczyłem tylko na to, że to może jakiś przygodny statek, a nie jakiś problem.
Peter na moment spojrzał na kapitana, ale nic nie powiedział.
- To dobrze. Panie Modrone będę miał dla pana zadanie. Potrzebuję mapy, kompletnej mapy, która obecnie jest podzielona na części. Chcę również by została wykonana w tajemnicy przed załogą a obecna chwila wydaje mi się ku temu idealna.
- Kapitanie wykreślić to mogę każdą mapę, kwestia czasu. Im pan chce dokładniej, tym więcej potrzebuję czasu oraz pogodnych dni, żeby ustalić pozycję gwiazd oraz słońca. Natomiast jeśli to ma być tylko połączenie mapy kilkuczęściowej, nie widzę problemu. Moja kanciapa raczej odstrasza innych potężną paką rulonów. Nasi chłopcy oraz dziewczyny to dobrzy marynarze, ale papiery ich odstraszają. Zresztą wiedzą, ze zabronił pan włazić do mnie po tym, jak Randy wlazł oraz wylał rum na mapy.
- W takim razie ustalone. Nelly pójdziesz z panem Modrone - wydał polecenie leżącej dziewczynie jednocześnie zwijając leżące przed nim płótno i podając je nawigatorowi. - To pierwsza część mapy. Proszę się z tym obejść delikatnie, chciałbym by wrócił na ścianę.
- Dobrze, natomiast pozostałe części?
- Pozostałe części mają nogi i potrafią same dojść do kajuty - kapitan przy tych słowach zerknął na wstającą Nelly.
Marco spojrzał na kapitana niewiele rozumiejąc.
- Dobra nasza - skinął lakonicznie - jak każesz kapitanie przynieść owym nogom czy rękom pozostała część, zajmę się nią.
- Nelly, uważaj na siebie - ostrzegł dziewczynę Peter. - Nie od razu będziesz okazem zdrowia.
- Nic mi nie będzie, proszę pana - odpowiedziała dziewczyna korzystając z pomocy Mary i ruszając w stronę drzwi.
- Nelly wyjaśni co trzeba - dopowiedział kapitan, a w jego głosie pobrzmiewało wyraźne pożegnanie.
- Wobec tego czekam, aż przyniesie mi pani mapę, panno Nelly - zwrócił się do dziewczyny usłyszanym imieniem. - Kapitanie, pierwszy - skinął wychodząc.
- Panie Modrone, Nelly. - Peter, kryjąc uśmiech, skinął głową na pożegnanie wychodzącym, po czym zamknął drzwi. Żałował, że nie będzie świadkiem sceny pokazania połówki mapy...
Samuel przez dłuższą chwilę się nie odzywał. Również Mary, która stała obecnie przy drzwiach, nie zabrała głosu. Wreszcie, po dłuższej ciszy, padło pytanie.
- Co sądzisz o naszym nawigatorze, Peter? - Bellamy zasiadł za swoim biurkiem i z uwagą spojrzał na pierwszego oficera.
- Ciekawy człowiek - odparł Peter. - Solidny, zna swój fach, ale na bezludnej wyspie wolałbym kogoś innego. I nie chodzi o płeć, ale o ogólne wrażenie.
- Prawdziwy fachowiec … - nie dokończył pozwalając by Peter sam się domyślił co mu chodzi po głowie. Nim jednak Earl zdążył powiedzieć chociażby słowo, głos zabrała Mary.
- Nadal uważam to za zły pomysł, Samuelu. On się jeszcze może przydać...
Co najmniej jeden fachowiec pracował już przy mapie, pomyślał Peter. Czyżby signora Marco miał spotkać podobny los?
- To ma być mapa wielokrotnego użytku? - spytał. Wtedy nawigator byłby towarem jednorazowym. Pozostawało otwarte pytanie, ile wiedzieć powinien pierwszy oficer... Najlepiej trzymać się od mapy i jej elementów jak najdalej.
- Oczywiście, po to ją w końcu kazałem wykonać. Wyspa jest dobrym miejscem do ukrycia się. Szkoda by było marnować okazję do częstszych odwiedzin.
- Jednak nie takim kosztem. Co ci szkodzi zostawić go żywego? - Mary Ann przeniosła spojrzenie na Petera. - Zgadzasz się ze mną?
- Bo każdy lubi pieniądze - odparł Peter nawiązał do pierwszego pytania. - A łatwo zdobyte są równie dobre, jak zapracowane w pocie czoła. Chociaż ogólnie masz rację, Mary. Problem jednak w tym, że ludzie są chciwi. A inni z kolei mają za długie języki. Złoto robi z ludzi głupców, a nic nie powiedzą tylko ci, co nic nie wiedzą lub są martwi. To odwieczny problem.
- Dopóki jesteśmy na statku to nie będzie mieć znaczenia, a później... Zobaczymy. - oznajmiła stanowczo ponownie wracając spojrzeniem w stronę Samuela.
- Oto dlaczego na statki nie zabiera się kobiet - mruknął kapitan widocznie ustępując swojemu nowemu, drugiemu oficerowi.
- Kobieta na statku przynosi pecha. - Peter uśmiechnął się do Mary. - Zmieniając temat... Gdzie chcesz ją ulokować, Samuelu? W końcu to drugi oficer. Nie wypada, by spała w jakiejś norze. Przygarnąłbym ją, bo moja kajuta jest dość obszerna, ale załoga by na mnie wilkiem patrzyła.
- Chciałam zauważyć, że stoję tuż obok - oznajmiła lodowatym tonem. - Proszę się nie martwić o moje zakwaterowanie, sir.
- Przestań chociaż ty na mnie wilkiem patrzyć. A jako pierwszy oficer muszę się martwić również o ciebie i twoją wygodę. I nie mów do mnie sir, zgoda? Nawet jeśli masz do mnie pretensje.
- Pretensje? Z całą pewnością musiałeś się pomylić - odparła przywdziewając na twarz słodki uśmiech. - Będę spała tam gdzie do tej pory. To idealne dla mnie miejsce, a Samuel nie ma nic przeciwko, prawda?
Kapitan w poddańczym geście uniósł dłonie w górę, jednak jego twarz wyrażała bardziej zadowolenie niż poddańczość.
- Odwiedzaj mnie, gdy tylko zechcesz - powiedział Peter. - Poza tym będziemy nieraz musieli omawiać różne sprawy, a ten twój, wybacz, schowek na miotły, nie ma odpowiednich warunków. Ach, jeszcze jedno... Możesz mi zdradzić, Mary, jakież to więzy łączą cię z Nelly?
Bellamy słysząc pytanie wybuchnął głośnym śmiechem.
- A nie mówiłem ci, że to bystra sztuka? - zwrócił się do Mary.
- Zdaje się, że coś wspominałeś... między innymi - zmierzyła Petera uważnym spojrzeniem. - Dlaczego sądzisz, że coś nas niby łączy?
- Podobieństwo - odparł Peter. - Nie aż takie rzucające się w oczy, ale zawsze. Odcień włosów, kolor oczu i ich oprawa, podbródek, sposób poruszania się, figura...
Skinęła głową po czym potwierdziła na głos.
- Masz rację, mnie i Nelly łączy pokrewieństwo.
Peter czekał cierpliwie na ciąg dalszy.
- Są siostrami - dodał Samuel widząc, że dziewczyna nie spieszy się z dalszymi wyjaśnieniami. - Jemu można zaufać Mary, mówiłem ci chyba...
- Możliwe, że coś wspomniałeś kapitanie - odparła nie spuszczając wzroku z Petera.
Jako że nie było to w dobrym stylu, Peter nie wzruszył ramionami. Nie miał ani ochoty, ani możliwości przekonania Mary, że na zaufanie zasługuje. Odpowiedział odrobinę kpiącym uśmiechem.
- Zachcesz się ze mną przejść po pokładzie? - spytał. - Załoga powinna poznać drugiego oficera.
- Załoga ma co robić.
- A my mamy tego dopilnować - wpadł jej w słowo Peter.
- Trzeba było tak od razu, sir. Kapitanie - skłoniła głowę przed Bellamym po czym ruszyła do wyjścia.
Peter spojrzał na Bellamy’ego i wzniósł oczy ku niebu. A raczej ku sufitowi kajuty. Na szczęście to Samuel będzie mieć Mary na karku, nie on.
- Do zobaczenia, skipper - pożegnał Samuela.

Wyszli na pokład.
Bez wątpienia Mary miała dużo racji poddając w wątpliwość dobre zdanie Petera o niej. Uparta, niezgodna... Idealna na żonę dla najgorszego wroga.
A nasz Pan dał nam miód,
żeby nam osłodzić czas,
Ale diabeł zesłał babę...
Jakby o niej mówił ten fragment szanty.
Peter uśmiechnął się do swych myśli.
- Zapraszam najpierw na mostek - powiedział.
Królową Annę było widać niemal jak na dłoni, statek zbliżał się do nich niemal tak szybko jak chmury sztormowe niosące ze sobą porywy coraz to mocniejszego wiatru. Gdzieś w oddali rozległ się huk gromu.


- To będzie piękny sztorm - oznajmiła Mary ruszając za Peterem.
Kiedy szliśmy przez Pacyfik,
Whay hay roluj go,
Zwiało nam z pokładu skrzynki.
Taki był cholerny sztorm.
- Śliczny - zgodził się Peter. - Zaraz trzeba będzie zrefować żagle. Ciekawe, kto nas dopadnie pierwszy.
Teraz nie w głowie było mu zastanawianie się, co lub kogo zmyje sztorm. Postawiłby dziesięć do jednego, że pierwsza dopadnie ich Królowa. I nie tylko on tak sądził. Kto tylko nie uwijał się przy żaglach szykował się do starcia.

Ciepła krew poleje się strugami,
Wygra ten, kto utrzyma ship.
W huku dział ktoś przykryje się falami,
Jak da Bóg, ocalimy bryg.

Nagły huk w uszach grał i już atak trwał,
To fregata uzbrojona rzędem w setkę dział.

Zezowaty Alonso, największy chyba obibok na pokładzie Rozkoszy, znalazł czas i okazję by zaśpiewać popularną piosnkę, opisującą nierówne, acz szczęśliwie zakończone starcie. Przesadził nieco przy okazji, bowiem Królowa, choć fregatą była, to do największych się nie zaliczała i nigdy nie miała więcej niż czterdzieści jeden dział i nie przekroczyła dwustu osiemdziesięciu ludzi załogi. Nieżyczliwe języki, a gdzież ich nie było, mawiały, że część pieniędzy przeznaczonych na wyposażenie Królowej szło do całkiem prywatnych kieszeni Regbringa i Zaharego. Równie nieżyczliwe, a lepiej poinformowane doniosły Earlowi, że gubernator dba o fregatę bardziej, niż o swoje kochanki. I nie dziwota, bowiem Królowa przynosiła Regbringowi dochody w żywej gotówce, a kochanki - jedynie cielesne przyjemności.

Stanęli obok sternika. Turbringe Sykes nawet okiem nie mrugnął na widok towarzyszącej pierwszemu oficerowi kobiety. Plotki głosiły, że ani tuzin gołych niewiast, ani małpa z parasolką w garści nie byłyby w stanie wytrącić go z równowagi, a Earl w towarzystwie pomocnicy kuka nie miałby szans w porównaniu z takimi atrakcjami.
- Rahl, szykuj się! - zawołał Earl. - Królowa szykuje się do zwrotu na lewą burtę!

Agape 21-04-2011 09:40

Earl jak zwykle siedział w swojej kajucie. Majtek szybko poinformował go o życzeniu kapitana, zaraz potem powinien był odejść, ale zamiast tego ruszył w ślad za pierwszym oficerem. Jim zdecydowanie niewidzialny nie był i takiego nie udawał, starał się wyglądać jakby kapitan kazał mu nie powiadomić Earla, lecz go przyprowadzić. “To może się źle skończyć” - pomyślał, ale brnął dalej. Z początku wydawało się, że plan ma szansę się udać, pierwszy oficer nijak bowiem nie skomentował jego obecności. Dopiero przy samych drzwiach nagle go zauważył i znalazł mu zajęcie.
-Mmm...- zaczął się jąkać Jim, to co miał zamiar powiedzieć mogło wpędzić go w potworne tarapaty- Mmoże później, proszę pana.- wydukał wreszcie cofając się o krok i kuląc w sobie. Ku jego zdziwieniu nic strasznego się nie stało. Skonsternowany Jim zdjął z głowy bandanę i zaczął ją nerwowo miętosić w rękach. Earl powinien się wściec, a on tym czasem był niewiarygodnie wręcz spokojny. Rozmawiał z majtkiem zamiast go przepędzić, marnując czas, który powinien poświęcić kapitanowi. “ Musiało się coś stać, to nie jest normalne”- Jim naprawdę wolałby gdyby pierwszy oficer się wściekł, byłoby to coś, co potrafił zrozumieć. Zupełnie nie mógł pojąć zachowania swojego rozmówcy i nie chciał już tego ciągnąć dłużej. Uciekł bez słowa pod pokład.
- Panie bosmanie... pan Earl kazał mi wspomnieć coś o pięciu czystych ogniwach łańcucha kotwicznego.- zagadnął Jim bosmana, mając nadzieję że tamten nie skojarzy o co chodzi.
- Czego mi tu głowę zawracasz! - warknął Rahl. - Nie widzisz co się szykuje? Oślepłeś do cholery? Skoro Earl ci kazał łańcuch czyścić to już cię tu nie ma! - zamachnął się z bardzo wyraźnym zamiarem odpowiedniego pogonienia Jim’a przy jednoczesnym nabiciu mu odrobiny rozumu do głowy.
Jim uchylił się zręcznie i przezornie odsunął parę kroków.
-Widzę, co się dzieje proszę pana i naprawdę wolałbym robić coś innego.- odpowiedział głosem, który nie pozwalał wątpić w jego słowa i ruszył do łańcucha.
- A idź w cholerę! Tylko na szczury uważaj, bo płótna szkoda na takiego gówniarza! - odprowadził go gniewny okrzyk bosmana.
W pośpiechu zabrał młoteczek, szmatę, oliwę do natłuszczania i czym prędzej zniknął bosmanowi z oczu. Łańcuch był w opłakanym stanie, calutki porośnięty rdzą tak grubo, że wyglądał jakby spuchł, do tego cały uwalany w szczurzych bobkach. “W życiu tego nie skończę”- pomyślał smętnie Jim stąpając pomiędzy rozbiegającymi się z piskiem na wszystkie strony szczurami. “Chyba nie lubią jak ktoś im przeszkadza”. Spojrzał ciekawie na gryzonie zastanawiając się czy naprawdę mogą być aż tak wredne jak sugerował Ralh.
-Może nie uwierzycie, ale mnie wasze towarzystwo nie odpowiada tak samo jak wam moje. Bądźcie więc grzeczne, bo im szybciej skończę tym szybciej sobie pójdę.- przemówił do gryzoni i zdawało mu się, że w błyszczących czarnych oczkach dostrzegł cień zrozumienia. Siadł więc i zabrał się ostro do roboty. Jego zapał na niewiele się zdał, mimo najszczerszych chęci nie był w stanie pokonać lat zaniedbań. Coraz bardziej zły, stukał młoteczkiem w oporne ogniwa. „ Dlaczego? Dlaczego mnie to spotyka? Tyle ciekawych rzeczy dzieje się na pokładzie. Tajemnicza Nelly, dziwne narady u kapitana, sztorm, Królowa Anna… a ja zamiast tam być czyszczę jakiś głupi nikomu do niczego nie potrzebny łańcuch!” Jim czuł się niemal jakby został przykuty owym łańcuchem. Narastająca frustracja sprawiła, że miał ochotę zrobić komuś krzywdę. Spojrzał na młoteczek a potem na szczura. Sprytny gryzoń od razu zrozumiał, co się święci, zapiszczał przestraszony i czmychnął do swojej nory, jego pobratymcy również woleli nie rzucać się w oczy. Jim został sam ze swoimi myślami.

Kelly 21-04-2011 14:05

Marco wskazywał dziewczynie drogę trochę dziwiąc się, że nie niesie ze sobą żadnego rulonu ani atlasu, ani kawałka nawet dodatkowego mapy. Bellamy także dziwacznie gadał. Widocznie mapa jest bardzo ważna i dziewczyna ma ją jakoś ukrytą. Ale gdzie? Za podwiązką chyba. Bowiem pod tą koszuliną to wiele schować nie mogła. Idiotyzm.
- Dobra, panno Nelly - powiedział kiedy weszli do jego kajuty zawalonej mapami - proszę oddać mi tą mapę oraz może pani wracać do kapitana. Miło wprawdzie mi panią spotkać - powiedział grzecznościowo oraz całkowicie niezobowiązująco - ale sama zabawa kreślenia mapy to trochę zajmuje. Nie chcę pani przeszkadzać, zresztą pewnie wynudziłaby się pani patrząc na taką robotę.

Nelly uśmiechnęła się do mężczyzny po czym ostrożnie chwyciła rąbek koszuli i zaczęła go unosić w dość jednoznacznych zamiarach.
- Czy pani oszalała - natychmiast złapał ja za rękę. - Przepraszam, owszem, jest pani kutafońsko atrakcyjną dziewczyną, co dostrzegłby nawet dziewięćdziesięcioletni impotent, ale kurde, po pierwsze mamy robotę, po drugie nie mam zwyczaju zabawiać się z panienkami, których nie znam. Przykro mi, ale nic z tego, jeśli pani chciałaby, proszę zostać, ale naprawdę potrzebna mi mapa. No dobra, może być za minutę. Napije się pani herbaty? Mam trochę gorącej wody.
Jej usta nadal układały się w uśmiech, jednak w oczach pojawiła się groźba gdy powiedziała:
- Proszę mnie puścić panie Modrone.
- Oczywiście panno Nelly - natychmiast puścił jej rękę - ale proszę tego więcej nie robić. Czy chciałaby pani herbaty? - ponowił.
- Skoro pan nalega - oznajmiła potulnie.
- Nie nalegam, tylko proponuję. Po prostu no nie wiem, po co kapitan kazał pani ze mną przyjść. Ma pani mapę, albo jej część. Może widziała ją pani oraz ma wspomóc swoja pamięcią proces kreślenia - domyślał się nalewając herbatę. Odwrócił się przy tym wsypując listki wonnego ziela.
- Widziałam część mapy, druga jest dość trudna do obejrzenia aczkolwiek przy użyciu lustra można tego dokonać.

Filiżanki, które trzymał Marco w ręku niemal poleciały na podłogę. To były dwie ostatnie z potężnego zestawu, który kiedyś był chlubą gubernatora Jamajki, potem zaś dumą Marco. Właściwie próbował je jeszcze złapać, ale chińska porcelana jest bardzo krucha.
- Panno Nelly - rozłożył ręce przypatrując się ledwie osłoniętym krągłościom dziewczyny, wyjątkowo zresztą kształtnym oraz niezwykle ponętnym dla męskiego oka. Takim, które wręcz zapraszały, by skoczyć na tą urodziwą kobietę, zatopić w jej wargach swoje usta, potem zaś kochać się do totalnego zachłyśnięcia miłością. Usiadł - No dobra, pani nie wygląda na dziwkę i nie wierzę, żeby ktoś taki jak ja zwrócił na siebie uwagę takiej dziewczyny, jak pani - ocenił trzeźwo. - Proszę wiec powiedzieć, o co chodzi, póki trzymam się w tych usmarkanych ryzach.
- Ma pan rację, nie jestem dziwką. Wypełniam rozkaz Samuela oraz pańską prośbę. Czy nie chciał pan zobaczyć drugiej połowy mapy? - spojrzała na niego czujnie po czym powoli odwróciła się ukazując plecy. Cała górna część oraz większość dolnej połowy zostały sprawnie zabandażowane. Część pośrodku pozostała jednak odkryta, więc Marco nie miał problemów z dostrzeżeniem wyraźnych, czarnych linii wyglądających dziwnie znajomo. - Proszę, oto ona.
- Co za drań panią tak urządził? - spytał nie mówiąc nic więcej.
- Chodzi panu o mapę czy o to co kryje się pod opatrunkiem? - zapytała spokojnie, aczkolwiek dało się wyczuć, że spokój ów jest wymuszony.
- Nieważne, jednak jeśli Bellamy wyrwał panią od takiego łajdaka, to każdy przyzwoity, co tam przyzwoity, każdy normalny osobnik, powinien być mu wdzięczny. Nie lubię drani. Przepraszam, że tak durnie wyszło - dodał po jakiejś chwili.
- Nie ma pan za co przepraszać, nie było w tym pańskiej winy. Samuel mógł od razu wyjaśnić o co chodzi jednak wtedy nie byłby sobą - w jej głosie dało się słyszeć nutkę wesołości. - Powinniśmy się pospieszyć, sztorm niedługo uderzy - delikatnie przypomniała o zadaniu jakie wyznaczył mu kapitan. - Fale zaczęły już śpiewać…
- Fale śpiewają od dawna. Marynarskie ucho chwyciło ich pieśń znacznie dawniej przed wypłynięciem. Bellamy doskonale wiedział, że grozi nam sztorm, choć tak naprawdę dokładnie nikt tego nie oznaczy.
- Proszę się jednak przysłuchać, ich śpiew się zmienił. Zaraz uderzy - pochyliła głowę wsłuchując się w rytmiczne uderzenia, które faktycznie przybrały na sile. Statek kołysał się coraz mocniej, a gdzieś w oddali rozbrzmiał grzmot.
- Znam ten odgłos, zresztą nie tylko ja. Dobrze, zabierzmy się za to, co musimy zrobić. Jeśli pani chce, proszę położyć się na leżance na brzuchu. mi także tak będzie wygodniej, zaraz wezmę tylko lupę oraz papier. Lepiej najpierw skopiuję to z pani pleców, żeby jak najszybciej panią uwolnić tej przykrej niewątpliwie kwestii.

Posłusznie ruszyła w stronę leżanki, na której ostrożnie i bardzo powoli się ułożyła. Skrzywił się powoli kopiując oraz oglądając plany. Wyglądało to nieciekawie oraz kompletnie idiotycznie. Kto tatuuje mapy na ciele dziewczyny? Chyba kompletny szaleniec.
- Mną proszę się nie przejmować, panie Modrone - powiedziała Nelly po dłuższej chwili. - Co człowiek taki jak pan robi na pirackim statku? - zapytała w pewnym momencie.
- Pani wybaczy, ale pani prośba jest niemożliwa do spełnienia. Mam zwyczaj przejmować się kobietami, które są jakoś no, obok mnie powiedzmy. Natomiast co robię. Prosta rzecz. Kiedyś Bellamy zdobył statek, na którym pływałem. Wybił większość załogi, ale sam stracił tyle, że musiał zwerbować iluś naszych, żeby jako tako sprawnie prowadzić swój okręt. Wśród nich byłem także ja. Ot sprawa prosta oraz kompletnie niebohaterska. Wolałem nawigować tutaj, niżeli zarobić funt ołowiu - patrząc na jej okaleczenia postanowił sobie, że nie będzie jej wypytywał. Pewnie nie byłyby to miłe wspomnienia, Marco zaś nie chciał dokładać jej kolejnych przykrości, może rzeczywiście był piratem, jednakże pozostało mu trochę uprzejmości.
- Zatem nie jest pan jednym z jego zaufanych? - w jej głosie zabrzmiało zdziwienie. - W takim razie proszę na siebie uważać i pamiętać pod kim służył Samuel. Chociaż, jak znam Mary moje ostrzeżenia mogą się okazać bezpodstawne - dodała.
- Pamiętam panno Nelly, pamiętam. Edward Teach, zwany Czarnobrodym. Chyba wszyscy wiedzieli. Spryciarz, okrutnik oraz kobieciarz, który miał czternaście żon. Jeśli to jego sprawka, ta mapa, to rzeczywiście trzeba uważać. Nie wiem, kim jest owa Mary, jednak sypiam trzymając pistolet pod poduszką. Nie dlatego, żebym komuś nie ufał, ale dla zapewnienia sobie po prostu zdrowego marginesu bezpieczeństwa. Jeśli orientuję się dobrze, kapitan działa pod tym względem niezwykle podobnie. Ale dziękuję za ostrzeżenie - mówił malując dalej - nie będę go lekceważył, może być pani spokojna - teraz był pewny, ze ta mapa to coś wyjątkowego. Coś, dlaczego Bellamy gotów byłby poświęcić wiele. Nelly miała rację, warto było zerkać za swoje plecy.
- Właściwie to tylko dwie - sprostowała jego wypowiedź przy czym lekko się poruszyła. - Właściwie to nie jego, a pewnego mistrza, który miał pecha być znanym ze swego kunsztu. Zaś Mery... Poznał ją pan w kabinie, aczkolwiek zapomniano was sobie przedstawić. Jest na statku od dwóch dni.
W tym samym momencie statek nieco mocniej przechylił się na prawą burtę.

Przytrzymał dziewczynę na plecach starając się nie urazić zabandażowanego miejsca.
- Rzeczywiście, zaczęło bujać. Proszę się trzymać to jeszcze trochę potrwa. Niech się pani nie dziwi, nie jestem oficerem, tylko po prostu członkiem załogi, jak cieśla, czy ogniomistrz Posiadam pewną wiedzę, jednak moje stanowisko jest niespecjalnie istotne. dlatego wcale się nie dziwię kapitanowi, że nas nie przedstawili. Niby dlaczego miałby to uczynić. Nie jestem kimś istotnym na tym okręcie. Zaś tak, osoby, które dysponują kunsztem, muszą uważać. Całkowita racja. Jeszcze tylko chwilka. Proszę się przytrzymać, żeby pani nie spadła przy większych falach.
- Może ma pan rację - mogła to być odpowiedź zarówno na prośbę by się przytrzymała jak i na wcześniejsze słowa Marco.
Minęło jeszcze trochę, gdy wreszcie Marco oznajmił wykonanie zadania.
- Panno Nelly, właściwie gotowe, resztę mogę wykonać przy pomocy pozostałego kawałka mapy. Proszę się już ubrać. Oczywiście nie wypędzam pani absolutnie. Jeśli nie nudzi to panią, proszę pozostać - podał rękę, żeby pomóc dziewczynie wstać. Miała delikatną cerę.
Przyjęła pomoc z wdzięcznym uśmiechem na ustach.
- Jeżeli nie będzie to przeszkadzać, zostanę. Przejście teraz do kajuty nie wydaje się dobrym pomysłem.
- No to świetnie - przyznał - wprawdzie filiżanki od herbaty walają się teraz po podłodze rozwalone na kawałki, ale jeśli nie ma pani nic przeciwko cynowym kubkom, zapraszam.
- Biorąc pod uwagę, że strata owych filiżanek poniekąd z mojej winy nastąpiła, oczywiście nie zgłaszam sprzeciwu.
- Doskonale, proszę uważać, bo gorąca - Marco poruszał się wolno po chyboczącej się podłodze. Miał widać jednak jaką taką wprawę. Rzeczy także w jego kajucie było przybite do ścian oraz podłogi, toteż nie ruszały się.

Podniósł głos, bowiem wzmożony wiatr wył coraz głośniej przeszkadzając swoim świstem przy rozmowie.
- Mnie pani ostrzegła, ale niechaj pani także będzie ostrożna. Jeśli komuś bardzo zależy na rożnych rzeczach, to pani płeć nie będzie ratunkiem. Tak na wszelki wypadek, mam nadzieję, ze ma pani ostry nóż przy sobie. Oczywiście, mam nadzieję, że będzie zbędny.
- Myśli pan, że coś może mi grozić ze strony Samuela? - zdawała się być zszokowana takim podejrzeniem. - Na tym statku jestem bezpieczna, panie Modrone. To niemal mój dom...
- Tego przecież nie stwierdziłem. Po prostu uważam, że jeśli kwestia tej mapy jest ważna, to każda osoba zamieszana musi być ostrożna. Bellamy może rzeczywiście niczego nie planuje, ale inni. Tam przecież oprócz mnie, pani, jego, był jeszcze Earl oraz ta Mary. Kupa osób, któż wie, ile jeszcze się domyśla, albo ma jakiś kawałek wiedzy.
- Mary to moja siostra, panie Mordone, a Earl to zaufany Samuela - wyjaśniła z uśmiechem. - Zaś samego Bellamego znam niemal od urodzenia. Załoga... Możliwe, że znajdą się tacy, którzy mogliby połakomić się na złoto jednak... Tymi zajmie się Mary.

Skinął spokojnie.
- Cóż, pani wie lepiej. Jestem Italijczykiem, moja ojczyzna ma dwa przysłowia dotyczące rodziny. Pierwsze to: “Krew nie woda”, drugie: “Zaufałem mu jak bratu, toteż, żeby dokładniej powiedzieć: wcale”. Mam nadzieję, że przy pani rodzinie sprawdza się to pierwsze. Jednak jeśli nawet naprawdę mamy trochę nowych rekrutów. No cóż, może pani bezwzględna siostra rzeczywiście wyniucha, czy nie ma tutaj jakiegoś podglądacza.
- Mary nie jest bezwzględna - natychmiast stanęła w obronie siostry - tylko... troskliwa. Gdy nie udało się jej zapobiec porwaniu... - nie dokończyła, zamiast tego zajęła się upijaniem drobnych łyczków herbaty.
- Hm, wobec tego nie rozumiem, jak zajmie się tymi, którzy połakomiliby się na złoto. Panno Nelly, tutaj wszyscy, którzy zaciągnęli się normalnie, zostali zwabieni pogłoskami na temat złota. To że nie rozmawiam tam na pokładzie z majtkami, to nie znaczy, że nic do mnie nie dociera. Tutaj złoto jest czymś, co niemal każdy chciałby mieć bez względu na konsekwencję, zdradę, czy cokolwiek. Wśród piratów gentlemanów honorowych jest naprawdę niewielu. Moment, muszę poprawić gitarę bo spadnie jeszcze - wstał by zająć się swoim instrumentem.
- Ma pan rację - odpowiedziała na jego słowa nie wnikając w szczegóły. - Jest pan również muzykiem?
- Och nie, siniorina, ale my, Włosi, mamy muzykę naturalnie przekazywaną przez matczyne mleko. Uwielbiamy ją, ona zaś łechce nasze ucho. Mamy jeszcze chwilę, chce pani posłuchać czegoś. potem zaś się wezmę do roboty, oczywiście, jeśli zechce mi pani pomóc, nie ma problemu.
- Z przyjemnością - odparła. - Jednak może mógłby się pan zwracać do mnie po imieniu?
- Czy na pewno? - spytał. - Pani wydaje się, no wie pani, wydaje się pani kimś innym od pani siostry, ale jeśli nie ma nic pani przeciwko temu, to będę mówił po imieniu oraz chętnie zagram.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=_Z_lAjt-gMw&feature=youtu.be[/MEDIA]

Odczekała, aż zakończy swą grę, która sprawiała jej widoczną przyjemność, po czym zapytała.
- Dlaczego uważasz, że jestem inna niż Mary?
- Hm, bowiem masz w sobie nutę delikatnej poezji - powiedział nagle jakby zamyślony, jakby mówił po prostu nie do niej, lecz gdzieś hen. - My Włosi ją wyczuwamy, może zresztą nie tylko Włosi, ale, uf, zadałaś trudne pytanie. Nie uważam tego, że jesteś inna, jedynie czuję, uczucia zaś to co innego niż logiczna ocena, którą można dokonać po wnikliwym poznaniu danej osoby. Nie jest ci zimno? - zatroszczył się. - Jak trzeba znajdę ci coś do ubrania.
- Siostrzyczki byłyby zadowolone - odparła po czym pokręciła przecząco głową. - Nie, nie trzeba.
W chwilę później statkiem wstrząsnęła pierwsza salwa.
- Zostańmy - powiedział spokojnie. - Przy abordażu wszyscy muszą pomagać. Takie polecenie kapitana, ale podczas ostrzału gotowość tylko dla obsady żagli oraz obsługi armat. Wiesz Nelly, przy takiej pogodzie szansa trafienia jest mniej więcej taka, jak dobry humor Bellamy’ego.
- Nie będzie abordażu - odpowiedziała znad kubka.
- Wiem, nikt nie abordażuje przy sztormie. To niemożliwe. Można tylko próbować strzelać chociaż to także idiotyzm, bowiem celność minimalna, zaś działa na poruszającym się okręcie same mogą wypaść ze swoich prowadnic. Wtedy to masakra. Muszą mieć naprawdę dobry powód, żeby robić to, co robią.
- Mają takowy. Na tyle dobry by za niego zginąć, co też ich wkrótce czeka - powiedziała to ze smutkiem w głosie po czym zamilkła.
- Hm, może ocaleją - przyznał. Nie lubił nikogo ubijać bez konkretnego powodu. lepiej było po prostu, by uciekli spokojnie ścigającemu ich okrętowi wojennymi. - Takie statki, jak tamten, są bardzo silne oraz mają dużą odporność na burze.
- Ten zatonie - w jej głosie nie było cienia wątpliwości.
- Zobaczymy, ale cokolwiek wypadnie, my nie mamy przy tym nic do roboty. Masz ochotę mi pomóc?
Skinęła głową potwierdzając swą chęć pomocy. Pochylili się obydwoje nad stołem powoli kreśląc na szarym pergaminie.

Vivianne 22-04-2011 21:58

Zapowiadało się na to, że po małym zwycięstwie przyjdzie im się zmierzyć z prawdziwym przeciwnikiem. Traf chciał, że Sue znalazła się wśród tych kilku osób, które były świadkami rozmowy Kapitana z Bosmanem Rahl'em. To, że niebo nie wyglądało tego ranka najlepiej dostrzec mógł każdy a już z pewnością każdy z tych, którzy nie przeholowali tej nocy z rumem. Ci zapewne wciąż widzieli białe myszki, a niewiele mieli czasu by wyleczyć kaca i wziąć się do roboty, by nie narazić się kapitanowi.
Ciężkie chmury wiszące na niebie zdawały się być niesamowicie nisko, przytłaczały, jakby zaraz miały się zwalić na pokład, by bez zbędnych ceregieli posłać Rozkosz na samo dno oceanu. Zbliżający się sztorm był jednak niczym, w porównaniu z Królowa Anną , która podobno siedziała im już na ogonie. Pewnym było, że niebawem zrobi się naprawdę gorąco.

Gdy tylko Bellamy zniknął pod pokładem, Bosman donośnym głosem zaczął wydawać polecenia.

- Się robi
- zawołała, gdy kazał jej znaleźć Mary Ann, po czym skinęła lekko głową, obróciła się na obcasie i ruszyła biegiem zastanawiając się przy tym, dlaczego kapitan kazał przysłać do siebie tą kobietę. Chciała zejść pod pokład i udać się do kucharza myśląc, że właśnie w jego towarzystwie najprawdopodobniej znajdzie Mary. Jak się za chwilę okazało, myliła się sądząc, że nowy członek załogi uwija się teraz w kuchni. Idąc szybko po rozkołysanym pokładzie odgarnęła do tyłu rozwiane, włażące w oczy rude włosy, przez które zderzyła się niemal z taszczącym grube liny marynarzem, którego twarz dobitnie pokazywała, że mężczyzna jest "wczorajszy".

- Mary -
krzyknęła lekko zdyszana po czym podbiegła do kobiety. - Kapitan kazał Cię zawołać.

Młoda kobieta odwróciła się do Sue.
- Dzięki - odpowiedziała z uśmiechem, ruszając w stronę kajuty kapitańskiej. - Sue, prawda?

- Yhm - skinęła głową i posłała jej radosny uśmiech. - Miło mi Cię poznać - wyciągnęła rękę w stronę kobiety.

- Mi również - skinęła głową podając dłoń i przytrzymując ją nieco dłużej niż zwyczajowo przyjęte. - Trzymaj się blisko sternika, tam będzie bezpiecznie - rzuciła ni z tego, ni z owego.

- Dziękuję za radę - odparła nieco zdezorientowana. - Ty też na siebie uważaj. Wiesz - powiedziała po chwili milczenie - to miła odmiana nie być już jedyną kobietą na tym statku.

- Nigdy nie byłaś -
odpowiedziała po czym szybko się oddaliła.

Sue nie zdążyła zapytać co to niby miało znaczyć. Był jednak pewna, że przyjdzie jeszcze na to odpowiednia chwila. Teraz mieli na głowie poważniejsze sprawy z Królową Anną na czele.
Przejechała palcami po rękojeści wiszącego przy boku rapiera po czym wróciła, bo odmeldować bosmanowi, że Mary znajduje się już najpewniej tam, gdzie być powinna.

Midnight 22-04-2011 22:04

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=6_39wbGIJ_I&feature=related[/MEDIA]

Królowa Anna z każdą chwilą znajdowała się bliżej Rozkoszy. Fregacie nie przeszkadzał w tym ani wiatr, który zdawał się omijać ją z daleka, ani potężne fale przez niego wznurzane. Huk grzmotu raz za razem wstrząsał nieboskłonem, a świetliste linie błyskawic rozdzierały niebo niczym cięcia noża. Chmury zbliżały się z północnej strony i z tej samej strony wiał wiatr, uderzając o burtę brygu, kołysząc nim niczym matka układająca do snu swe dziecko. Bo i on często do snu układał tych, którzy na wezbranych wodach się znaleźli. Do snu, który dla nich przez wieki trwać będzie, w trakcie których ich ciała zlegną w kojach na dnie.

Bellamy pojawił się wśród swej załogi w niedługą chwilę po tym jak Earl wraz z Mary stanęli przy sterniku. Twarze piratów zwróciły się w jego kierunku, chcąc z jego oblicza wyczytać co też zadecyduje. Ten, jakby nie widząc świdrujących go oczu pełnych oczekiwania, uśmiechnął się, co było dość nietypowe nawet nie biorąc pod uwagę okoliczności, po czym spojrzał na towarzyszącą pierwszemu dziewczynę. Ta w odpowiedzi skinęła głową. Na co była to odpowiedź? Wielu pewnie z chęcią przygarnęłoby tą informację jednak nie było na to ani czasu, ani też nikt im ku temu okazji nie dął. Huk wystrzału zlał się z tym, który w upiornie błękitnym świetle rozdarł niebo. Królowa może i była od nich wciąż oddalona, jednak kapitan owej łajby był albo szalony albo też zdesperowany. Manwer, który rozpoczęła fregata zanim jeszcze Bellamy pojawił się na pokładzie ustawił ją przodem do sztormu i rzędem morderczych paszczy armat w stronę Rozkoszy. Kule, niosąc z sobą śmierć i zniszczenie , wbiły się w pokład. Brygiem szarpnęło, gdzieś rozległ się krzyk, z innego miejsca doleciało wołanie o pomoc.
- Kapitanie?! - potężny głos bosmana przedarł się przez zamieszanie.
Bellamy jednak zignorował Rahla na rzecz ponownego spojrzenia i ponownego pochylenia się głowy młodej Mary. Bez słowa podszedł do sternika i stanowczym gestem chwycił za koło sterowe. Sykes, również milcząc oddał mu władzę nad statkiem oddalając się by znaleźć sobie inne, użyteczne zajęcie.

Rozkosz zaprotestowała przeciągłym jękiem gdy koło sterowe wykonało gwałtowny obrót kierując ją wprost na północ i szalejący niemal tuż nad nimi sztorm. Gdyby tego było mało, ścigająca ich fregata miała teraz idealne warunki by wykończyć bryg. Manewr Bellamego oznaczał dla nich niemal pewną śmierć. Mimo tego na twarzy kapitana utrzymywał się uśmiech, a ci którzy stali w pobliżu mogli usłyszeć jak nuci pod nosem popularną przyśpiewkę, podchwyconą od Alonso.

Ciepła krew poleje się strugami,
Wygra ten, kto utrzyma ship.
W huku dział ktoś przykryje się falami,
Jak da Bóg, ocalimy bryg.

Nagły huk w uszach grał i już atak trwał,
To fregaty uzbrojone rzędem w setkę dział.
Czarny dym spowił nas, przyszedł śmierci czas,
Krzyk i lament mych kamratów, przerywany ogniem katów.

Ciepła krew poleje się strugami,
Wygra ten, kto utrzyma ship.
W huku dział ktoś przykryje się falami,
Jak da Bóg, ocalimy bryg.


Najwyższy jednak najwyraźniej odwrócił się do nich plecami i nie chciał łaskawie spojrzeć na swe dzieci. Marynarze na Królowej gotowali liny do abordażu. Słychać było ich pokrzykiwania i sporadyczne wystrzały mające dodać animuszu załodze fregaty, a serca pirackie zmrozić strachem.
- Strzelać bez rozkazu! - rozległ się wrzask Samuela.
Huknęły armaty, jak się okazało jednocześnie z tymi, w które statek wroga był zaopatrzony. Dym spowił przestrzeń między nimi.


W międzyczasie, na samym dnie oceanu, w miejscu którego nigdy oko ludzkie nie widziało i nie zobaczy, coś się obudziło.

Ajas 14-05-2011 21:12

Wzburzone fale uderzały o burty statku, miotając nim niemal jak mała łódeczką. Gdyby tego było tona ogonie siedziała im jeszcze „Królowa”. Johnatan jednak zachował zimną krew, wiele już w życiu widział, rzadko kiedy tracił nerwy. Pociągnął solidnie z butli zatkniętej za pas, i przytrzymując się ściany ryknął do swych podkomendnych.
- W takich warunkach liczyć możemy jedynie na opaczność Fortuny! Oni zresztą też nie sądzę by zaczęli ostr... – wtem niczym na sygnał mimo gromów dało się słyszeć wystrzały ich psa pościgowego. Johnatan nadał pierś i przysunął się do jednej z armat. Załoga Królowej musiała być zdesperowana skoro strzelała na ślepo byle tylko ich zatopić.
- Chłopcy dam wam ja lekcję. –ryknął Śmierdzący Joh do swych pomagierów którzy pojrzeli na niego. – Gdy nie masz jak celować... –mówiąc to John wyjął z ust skręta i zbliżył go do lontu pobliskiej armaty, skierowanej w teorii w stronę goniącego ich statku. Dłonią teatralnie zasłonił oczy. –... licz tylko i wyłącznie na szczęście! –sznur zasyczał podpalony i pognał do działa. Po chwili huk rozległ się po ładowni, a armata odskoczyła do tyłu. Metalowy anioł śmierci poszybował zaś, przed siebie. Niczym wiedziony magiczną siłą uderzył prosto w statek ich przeciwników. „ No proszę matuszka Fortuna czasem jeszcze na mnie zerka.” –pomyślał brodaty kanonier i ryknął do reszty załogi znajdujące się pod pokładem.
- Dobra odpowiadać na ogień ogniem, tylko nie przesadzać! Kul musi nam wystarczyć do najbliższego fortu. –huknął swym tubalnym głosem i skierował się w stronę schodów na górny pokład prowadzących.

Gruby John odrzucił klapę na bok i wyszedł na górny pokład. Smoła Ryży i inne chłopaki dadzą sobie radę tam na dole, a teraz było trzeba dowiedzieć się kto tu tak steruje, niczym czort jakiś. Gdy śmierdzący Joh zobaczył kapitana przy sterze który śpiewa do tego zarechotał głośno. “[i] Samuel w takim humorze kto by pomyślał”- pomyślał kanonier i pociągnął z butelki zatkniętej za spodnie, gdyż palić w takim deszczu ciężko było. Ruszył po pokładzie starając się trzymać równowagę, deszcze strugami spływał po jego odsłoniętej piersi, a krople kapały z brody.
- Co tu się wyprawia Kapitanie?!! -ryknął na całe gardło gdy był już przy sterze, ażeby gromy i huk dział przekrzyczeć. - Czy już do piekła płyniemy czy to jeszcze nie tu!!!
- Niemal tu, John... Niemal tu - odkrzyknął Bellamy na chwile śpiew swój przerywając. - Nie powinieneś być czasem pod pokładem?
- Smoła i Ryży świetnie sobie radzą, niech chłopaki mają trochę zabawy. -zaśmiał się John jak gdyby przeżywał takie sztormy i sytuacje tysiące razy. -[i] Jak nam wlezą na statek to tu pomogę, w takich warunkach ustrzelić ich to tylko w rękach losu, a mi matuszka fortuna
już wiele razy szanse dawała.-[i] Dodał jeszcze ciągnąc z butelki, jednocześnie na Mary spoglądając. Jakoś dziwnie znajoma była, mu jej twarzyczka.- A panienka droga to któż, bo jakoś imienia nie mogę sobie przypomnieć. -zapytał Gruby John.
Samuel tylko pod nosem się uśmiechnął i powrócił do śpiewania nie komentując słów John’a.
- Mary - odparła dziewczyna. - Nie mieliśmy okazji do poznania aczkolwiek mam wrażenie, że znamy się od wieków, sir. - owe “sir” również Johnowi znajomym się zdało. - Zaś tamci na pokład nie wejdą, nie zdążą - dodała Mary uśmiechając się bynajmniej nie słodkim uśmieszkiem.
Gruby John podrapał się po brodzie zamyślony. - Skądś ja Cie znam dziewczyno, tylko sobie przypomnieć nie mogę, stary się robię, kiedyś bym takiej twarzyczki nie zapomniał. -dodał i zarechotał swym grubym głosem, lecz spoważniał nagle.- Nie mów lepiej za wczasu czy zdążą czy nie, mi taki jeden tez mówił że nie zdąże pistoletu wyciągnąć. Ojj zdziwił się pijaczyna, zdziwił, kulkę mu w takiej miejsce wpakowałem że przy kobiecie nie godzi się mówić. -powiedział uśmiechając się do wspomnień.
Mary nic na owe słowa z początku nie odpowiedziała poświęcając chwilę by na wzburzonym morzu skupić uwagę. Wrogi statek zdawał się jej nie obchodzić.
- Może pozdrowienia od Nelly pamięć odświeżą? Aczkolwiek biorąc pod uwagę że jedynie dwa razy nasze drogi się skrzyżowały, szanse na to bym trwalsze wspomnienie wyryła są raczej znikome - W tym momencie przerwała. Nagły wstrząs niemal zwalił ją z nóg. Gdzieś rozległo się wołanie o pomoc, trzask pękającego drewna. - Zaraz się zacznie... Przygotujcie się.
Johnatan mimowolnie się uśmiechnął. - Potem pogadamy mała, o ile przeżyjemy, jak nie to pozdrów ode mnie Nelly. A teraz idę pomóc tu na pokładzie, bo jeszcze potem w piekle mnie obwinią żem kapitana zagadał i przez to zatonęliśmy. -zaśmiał się i pociągając z butli oddalać się zaczął.

Zdezorientowany i spanikowany Jim ponownie znalazł się na czworakach, ale tym razem nie spieszno mu było się podnosić. Zapominając o swojej pirackiej godności popełzł w strugach deszczu, pomiędzy nogami zwijających się jak w ukropie marynarzy. Ktoś przewrócił się o niego, kiedy kierował się w stronę mostka, pechowiec nie miał pojęcia, co się stało ani czasu żeby tego dociekać. Jimmy pełzł, więc dalej aż znalazł się przy kole sterowym niemal pod nogami kapitana, który z śpiewał z uśmiechem na twarzy. Widok ten bardziej niż cokolwiek innego przeraził majtka.

Johnatan który akurat był w pobliżu spojrzał jak młody Jim pełza po pokładzie. Mimo sztormu szalejącego dookoła nich, oraz Anny która niczym demon postanowiła zabrać ich w objęcia piekieł brodaty ogniomistrz uśmiechnął się sam do siebie. Chwycił swą potężną ręką Jima za kołnierz i postawił go do pionu.

- A ty co Jim, wreszcie masz szanse pokazać, że szorowanie pokładu nie jest już dla Ciebie. -kanonier wyciągnął zza paska jeden ociekający wodą pistolet i wcisnął go w dłonie chłopaka. - Idziesz ze mną Jimbo, pokażesz staremu Johnowi co umiesz, a kto wie może szepnę o tobie słówko kapitanowi. - kanonier walnął łapskiem w plecy majtka i pociągnął go za sobą w stronę burty.

Jim nie bardzo miał ochotę wstawać. “To nierozsądne tak bez sensu oberwać jakąś zbłąkaną kulą, ale Johnatan ma rację, mogę wreszcie pokazać na co mnie stać.” Odepchnął dłoń kanoniera.

- Nie potrzebuję go proszę pana, mam własny.- wyciągną z za szarfy swoją pukawkę i ścisnął ją w dłoni. Pozwolił się poprowadzić do burty, obecność tak doświadczonego marynarza u boku dodawała mu otuchy. Strach powoli ustępował, jego umysł przystosowywał się do nowej sytuacji.“ To jest prawdziwa walka, coś o czym marzyłem siedząc pod pokładem, coś czego im zazdrościłem... o czym będę mógł opowiadać!” Tak, Jim zdecydowanie miał zamiar zadbać by było o czym opowiadać. Wysilił wzrok próbując dojrzeć wrogich marynarzy przez zasłonę deszczu. Wystawił język w kąciku ust, jak małe dziecko które bardzo się stara. Nie zamierzał spudłować.

- Hej! Wy gubernatorskie szczury! Chodźcie no bliżej!- wrzasnął w burzę.

- To im dogadałeś. -zarechotał brodacz po czym spojrzał na Jima.- Ale ten język to schowaj bo wyglądasz jak byś w wygódce miał problemy. -dodał i walnął Jima znowu w plecy, aby otuchy mu dodać. - I nie marnuj oczu teraz, potem Ci się przydadzą, czekać trza, póki co za daleko są. Tylko kule armatnie mogą póki co zdziałać tu coś. - i jak by na sygnał jeden z metalowych pocisków przez Rozkosz wystrzelony uderzył w burtę Anny. - No proszę! -krzyknął John radośnie. - Mają nasze chłopaki szczęście nie ma co!

Upomniany Jim schował język i przybrał minę o wiele bardziej godną pirata. Zaczynał czuć się nawet dość pewnie, kule raczej nie mogły go dosięgnąć za to Joh mógł. Uderzył go w plecy tak że o mało nie upuścił pistoletu w odmęty wburzonego oceanu. Dla bezpieczeństwa przyciągnął broń do piersi coby mu jej kanonier nie wytrącił ani nie zabrała zachłanna fala. Potem już tylko patrzył jak urzeczony na chmury dymu i odłamki drewna pryskające z burty Anny. “Doprawdy niesamowity widok, żadne opowieści nie są w stanie go w pełni oddać.”

Johnatan uśmiechnął się i spojrzał w stronę Anny. Błyskawica rozcięła niebo niczym miecz, rozjaśniając mrok na chwilę. Sekunda ta jednak starczyła Johnowi.

- Padnij!!- ryknął głośno do wszystkich w około i runął na ziemię jednocześnie Jima mocno na nią ciągnąc. Jedno uderzenie serca potem kula uderzyła w burtę rozrzucając na boki drewniane odłamki, jak i jakiegoś nieszczęśliwca. John jęknął cicho strzepując z siebie wióry drewniane, oraz wyrywając kilka malutkich odłamków które wbiły mu się w rękę. Jim zaś leżał obok niego i tyle szczęścia nie miał bo odłamek drewna wbił się młodemu w... tyłek.

- To się nazywa mieć pecha... -mruknął John na Jima patrząc, jak by na to nie spojrzeć to tyłek chłopaka uratował jego bok od rany.- No mam u Ciebie dług chłopie, ale lepiej Cie teraz stąd zabrać, dasz rade chodzić? -mruknął brodacz podnosząc się na nogi.

Błysk i huk zlały się w umyśle Jima w jedno, nie słyszał Johna i nie wiedział jak znalazł się na pokładzie. Huk ogłuszył go tak że widział tylko poruszające się usta kanoniera, spojrzał po nim szukając jakichś obrażeń. Joh krwawił z ręki poza tym chyba nic mu się nie stało. Jim poszukał wzrokiem swojego pistoletu ale nie było po nim śladu, postanowił wstać, i wtedy to poczuł. Bolało jak cholera i to gdzie! Sięgnął dłonią do prawego pośladka, płynęło po nim coś ciepłego i zdecydowanie nie był to deszcz, namacał kawałek drewna. “Nie trzeba było wstawać.” - spojrzał na Johna z niejakim wyrzutem, to on go tu przywlókł. I wtedy to naszła go myśl “jest rana, trzeba ją będzie pokazać medykowi”. Do tego Jim nie mógł dopuścić!

- Nnic mi nie jest.- powiedział chociaż jego twarz mówiła co innego i spróbował wstać. Nawet mu się to udało, krzywiąc się z bólu odkuśtykał kawałek i oparł się o maszt.

- No Jimbo, nieźle żeś dostał, i to gdzie! Tej blizny to byle komu nie pokażesz.- rzekł John i butelkę z grogiem chłopakowi wręczył- Łyknij se, a potem do medyka idziemy, to i mi łapę jakimś paskudzctwem obleje a tobie tyłkiem się zajmie. - zarechotał rozbawiony sytuacją kanonier.

Majtek nie przepadał za grogiem, ale tym razem nie odmówił, wziął butelkę i porządnie pociągnął z gwinta. Efekt był taki że twarz wykrzywiło mu jeszcze bardziej i przez chwilę nie mógł złapać oddechu by odpowiedzieć. Kaszlnął kilkakrotnie.

- Nie zamierzam tego pokazywać nawet medykowi.- wyjaśnił i jakby na usprawidliwienie dodał - Pan Earl mnie zdecydowanie nie lubi, zresztą miałem teraz czyścić zapasowy łańcuch kotwiczny z jego polecenia.- oddał butelkę Johnemu i powlókł się pod pokład. “Może uda mi się samemu to wyciągnąć, to w końcu tylko większa drzazga.” przekonywał sam siebie ale jak tylko o tym pomyślał nogi zrobiły mu się miękkie.

Johnatan jednak zatrzymał chłopaka nim ten kilka kroków zrobił, chwytając go za ramię. Kolejna błyskawica rozświetliła nieboskłon, jak i brodata twarz kanoniera. - Słuchaj młody, masz dwa wyjścia albo on Ci to wyciągnie, albo ja to zrobię, a uwierz nie wiem co gorsze. A Earl, może i Cie nie lubi ale medykiem jest to wie co robi, powiemy mu że to ja Cię wyciągnąłem na pokład. -Gruby John pociągnął z butli i kontynuował. - No chyba że chce skończyć jak stary Mark kulawiec co to też do medyka nie poszedł, a potem musiał sypiać na brzuchu całe życie, bo mu zad zczerniał. -powiedział kanonier do Jima powoli popychając go w stronę gdzie medyk się znajdował.

Agape 15-05-2011 09:41

Praca zdawała się nie przynosić żadnych efektów, ogniwo które czyścił nie różniło się niczym od pozostałych, na dodatek statkiem bujało coraz bardziej i Jim miał pewne problemy z trafieniem w miejsce w które celował młoteczkiem. Nie był to jedyny jego problem, potrzebował całej swojej siły woli by nie rzucić wszystkiego i nie popędzić na pokład. Jego frustracja narastała z każdą chwilą stając się niemal fizycznym cierpieniem. „ Co się tam dzieje na górze?” tych kilka słów ze znakiem zapytania kołatało się w jego głowie wywołując w niej sztorm wielokroć potężniejszy od tego który szalał na zewnątrz.

- Matuszko droga, a ty to szto tutaj robisz? - odezwał się znienacka głos tuż za Jim’em.
Odwrócił się sprawdzając kto taki zapuszcza się w to zapomniane przez wszystkich miejsce zamiast pędzić na pokład.



Starszy pirat z przepaską na lewym oku, z wesołym uśmiechem przyglądał się Jim’owi.
- Czyszczę łańcuch proszę pana.- odpowiedział chociaż gość doskonale sam mógł zobaczyć czym Jim się zajmuje.
- Po jakie licho ktoś kazał ci łańcuch czyścić jak nad nami sztorm? - zdrowe oko pirata łypnęło niedowierzająco w stronę Jima. – Dziatki mi jeno straszysz. Lepiej byś szedł na górę.... - nie był zadowolony aczkolwiek wciąż się uśmiechał.
- To wie tylko pan Earl, ja wcale tego łańcucha czyścić nie chcę.- odpowiedział Jim próbując się skupić na pracy- O jakie dziadki panu chodzi? Tu są tylko szczury.
- No skoro Earl kazał... - nie wyglądał na przekonanego jego słowami. - No przecie o nich gadam. Dziatki moje...
Sięgnął do kieszeni obszernych, pasiastych spodni i wyjął kilka większych okruchów chleba.
- No chodźta do wujaszka Saszy... Chodźta... - zaczął przywoływać wyciągając w ich stronę otwartą dłoń.
“Myślałem że szczury powinno się tępić a nie dokarmiać” pomyślał majtek zupełnie zapominając o łańcuchu, był ciekaw czy gryzonie podejdą by wziąć poczęstunek.
- Od dawna pan je karmi?
Gryzonie posłusznie zaczęły podchodzić do mężczyzny. Dwa największe śmiało wspięły się na dłoń przednimi łapkami, zgarniając dla siebie najlepiej wyglądające okruchy.
- Te dwa to od kiedy je Earl przy niósł z sobą, a reszta to od maleńkości.
- Niesamowite.- oczy Jima zrobiły się okrągłe, “i pomyśleć że chciałem je młotkiem potraktować”.- Naprawdę to pan Earl je przyniósł?... Skąd je wziął?- dała o sobie znać zwykła Jimowa ciekawość.
- To już byś musiał chłopcze Earla zapytać. Ja się jego życiorysem z innymi nie zwykł dzielić - odpowiedział układając troskliwie pozostałe okruszki na suchej desce by reszta stadka mogła się nimi nacieszyć.
- Czy gdybym ja im coś dał, podeszły by?- nagle poczuł do zwierzątek sympatię. Stary pirat pokazał mu zupełnie nowy sposób patrzenia na szczury.
- Jak poczują żeś dobry chłopak i im krzywdy zrobić nie chcesz to może i przyjdą - sięgnął do kieszeni z której wyjął kolejną porcję okruchów. – Masz, spróbuj... - podał je Jim’owi.
- Dziękuję.- chętnie przyjął okruchy i powoli opuścił otwartą dłoń na podłogę.- Chodźcie, nic wam nie zrobię.- zachęcił je i czekał w napięciu. “Podejdą czy nie podejdą?” Gryzonie wyraźnie wyczuły że to jeszcze nie koniec karmienia. Wiedziały co Jim ma ale tylko ruszały wąsikami nie mając odwagi podejść. Kiedy już tracił nadzieję do przodu ruszyły trzy najmniejsze szczurki, stawiały łapki ostrożnie, w każdej chwili gotowe do ucieczki.
-No śmiało maluszki.- nie przestawał zachęcać Jim. Wreszcie pierwsze okruchy zostały delikatnie zabrane z jego dłoni.
Sasza z aprobatą pokiwał głową.
- Polubiły cię jak nic, a to znak żeś dobry dzieciak. Jak będziesz chciał możesz tu przychodzić, one lubią towarzystwo.
- Raczej będę musiał tu przychodzić, bo prędko tego nie skończę. -wskazał łańcuch głową- Przynajmniej nie będę sam.- uśmiechnął się do szczurków które wciąż pałaszowały okruchy.
- Tylko nie zapomnij o okruchach - przypomniał mu Sasza po czym zaczął się wycofywać. – To ja już idę do siebie.
Jimy pożegnał staruszka i jeszcze jakiś czas przyglądał się jedzącym gryzoniom.
- Na pewno o was nie zapomnę, nawet kiedy skończy się moja kara.- otrzepał dłonie z resztek.

Wreszcie pokonany przez swoją ciekawość wstał, wahał się jeszcze chwilę, po czym postanowił wyjść. W tym właśnie momencie „Rozkoszą” wstrząsnęła pierwsza salwa „Królowej Anny”, rzucając Jima na podłogę. Pozbierał się nadzwyczaj szybko i popędził ile sił w nogach na pokład, wspinając się po stromych stopniach szykował pistolet. Już wystawił głowę ponad zmoknięte deski pokładu obserwując zastygły w świetle błyskawicy obraz chaosu, kiedy brygiem gwałtownie zarzuciło. Jim wylądował na czworakach i tak właśnie pokonał ostatnie stopnie. Wstał dopiero na pokładzie żeby zobaczyć „Królową Annę” w całej okazałości. W rozbłyskach błyskawic widział wrogich marynarzy szykujących liny. Wtedy to przemknęło Jimowi przez myśl że może lepiej było zostać ze szczurami. Myśl ta nie zagościła jednak na długo w jego głowie, huknęły bowiem armaty. Na pokład z grzechotem posypały się odłamki drewna.

To co działo się potem zdało mu się być niczym senny omam. Huk armat, wycie wiatru i siekący deszcz tworzyły niesamowitą przytłaczającą atmosferę. Widok kapitana śpiewającego przy kole sterowym zupełnie odebrał Jimowi poczucie realizmu. Na całe szczęście znalazł go działowy John, który dodał mu odwagi i pomógł zachować się jak na prawdziwego pirata przystało. Kiedy Jimowi zdawało się już że wszystko jest w porządku huknęła kolejna salwa „Królowej Anny” z której niestety nie wyszedł bez szwanku. Majtek nie chciał korzystać z pomocy medyka ale John sugestywnie przedstawił mu co go czeka w takim wypadku.

- Dziękuję panu za troskę.- mruknął Jim i stanął zastanawiając się nad czymś. Zdecydowanie nie chciał stracić pośladka, ale wizyta u medyka była dla niego ostatecznością. Wreszcie jakby wrócił do siebie. - Chyba nie mam wyboru.- powiedział z rezygnacją i jakimś dziwnym smutkiem malującym się na twarzy.
- Nie łam się młody, pomyśl jakie bajery będziesz mógł dziewką wkręcać, taka blizna to dopiero coś. -pocieszał chłopaka John.- Powiesz że własnym tyłkiem mnie zasłoniłeś, dodasz do tego trochę mieczy i dwóch osiłków i historia jak znalazł.- Powiedział śmiejąc się i pociągając z butli po czym temat zmienił.- Piśmiennyś Jimbo?
Jim znowu odleciał gdzieś myślami.- Nawet z tymi mieczami to by nie najlepiej wyglądało. W tyłek to można oberwać jak się ucieka... - już układał w głowie historię niestety nie wychodziła na zbyt bohaterską- A pisać niestety nie umiem.- odpowiedział przekrzykując wiatr.
- To wpadnij do nas czasem pod pokład to Cię podszkolę w czytaniu Jimbo. Mam takie książki że Ci chłopie oko zbieleje, a włosy dęba staną... i nie tylko one. -powiedział brodaty kanonier rechocząc niczym stary pijak. Ale co prawda to prawda bo przez długie lata książek na wiele tematów nazbierał.
-Na pewno wpadnę... pewnie będę miał trochę wolnego.- rozpogodził się wyraźnie. Perspektywa wolnego i do tego solidna dawka opowieści działały na majtka lepiej niż jakakolwiek mikstura uśmierzająca ból.
John podrapał się po swej ociekającej deszczem, owłosionej klacie i rozejrzał się. - Earl gdzieś tu powinien być...- po tych słowach powietrza w płuca nabrał i ryknął głośno. - Earl gdzie jesteś do stu diabłów!!! Pacjenta tu mam!!!

Czego jak czego, ale siły głosu Johnowi nie brakowało. Jednak miejsce pierwszego oficera było na mostku...
Earl spojrzał na kapitana. Samuel, chociaż skupiony na sterze, usłyszał jednak i przyzwalająco skinął głową.
Peter wnet znalazł się obok Johna. I towarzyszącego mu marynarza.
- Jim? - zdziwił się. Jim powinien siedzieć w bezpiecznym miejscu pod pokładem. – Łańcuch cię przygniótł? W takim miejscu? - Ironię w jego głosie można było dosłyszeć bez wysiłku.
Podobnie jak bez problemów można było dojrzeć krew na pośladku chłopaka.
Pacjent był wyraźnie niezadowolony z tak szybkiej reakcji medyka. Humor pogarszał mu się w miarę jak Earl mówił. “Jeszcze będzie się ze mnie nabijał” zdenerwował się, ale miał już gotową odpowiedź.
- Nie proszę pana, to szczur mnie ugryzł.- odparł z przekąsem.
- Najwyżej wypalimy - odparł Peter spokojnie. – Nie ma strachu, tutejsze szczury, systematycznie sprawdzane, nie roznoszą chorób żadnych. “Sprawdzane? Pewnie je sam dokarmia i szczuje na marynarzy, żeby móc ich polewać tą swoją miksturą”- pomyślał Jim.
John machnął ręką na przywitanie medykowi po czym ze swym niemal nieodłącznym uśmiechem na twarzy rzekł. - To za nim młodemu tyłek przypalisz, to wiedz że ja go z ładowni zabrałem, a coby coś bardziej pożytecznego robił. A i powiedz ty mi czy ja to przemyć czymś muszę czy nie, bo drzazgi to wyjąłem, ale czy to starczy to nie wiem. - a po tych słowach pokazał rozmówcy lekko zakrwawioną rękę z której to dopiero co kilka małych odłamków sobie wydłubał.
- Nie trzeba było do jeża się tulić - powiedział Earl. – W takim razie najpierw obejrzę ciebie, potem Jima. Zapraszam.
To ostatnie słowo skierowane było do Jima, który wyglądał jakby wolał skoczyć za burtę, niż w ręce medyka trafić.
Jim faktycznie w ręce medyka oddawać się nie chciał, kiedy szedł zdawało się, że to skazaniec podążający na egzekucję. Nie odzywał się już, perspektywa poddania się czynnościom Earla skutecznie odbierała mu chęć do dyskusji.
John zaś poszedł za Jimem grog popijając i rozglądając się po pokładzie jak to to sprawa wygląda aktualnie.
Earl gościnnym ruchem otworzył drzwi i zaprosił pacjentów do środka, pilnując, by Jim wszedł jako pierwszy. Nie miał zamiaru mobilizować członków załogi, by gonili Jima i sprowadzili go na siłę do królestwa medyka.
John przysiadł ciężko na krześle i potrząsnął głową aby zrzucić z siebie nadmiar wody.
- Przynajmniej sucho tu jest. -powiedział podsuwając swoje potężne ramie Earlowi. - Nie pozwolisz pewno na palenie co? Z resztą to co miałem przy sobie pewnie zamokło...- mruknął widocznie z tego faktu niezadowolony Johnatan.
Jimy stanął pod ścianą i obserwował w ciszy, woda zabarwiona krwią ściekała na podłogę robiąc wokół jego stóp różową kałużę.
Peter obrzucił kałużę u stóp Jima niezbyt przychylnym spojrzeniem, ale nic nie powiedział.
- Pokaż rękę, John.
John podciągnął rękaw ukazując niezbyt mocno pokaleczone ramię. - Nic wielkiego, od tak pytam coby losu nie korcić. -wyjaśnił.
- Nie będę okrutny i nie powiem, że wystarczyłaby zawartość twojej butli - powiedział Earl. – Mam co innego, a tym się pocieszysz po bólu.
Wyciągnął z szafki pękatą butlę.
- Pali jak ogień - uprzedził. Jak inaczej mógłby działać spirytus...
Nalał na szmatkę i oczyścił ranę, a potem zabandażował.
- Trzymaj z dala od wody - powiedział. – I pokaż się za trzy dni, chyba że zacznie boleć.
Przy oczyszczaniu rany John syknął z bólu przez zęby, lecz szybko zażył ze swej butelki leku na wszystkie troski. Westchnął wstając z krzesła i wsłuchał się w deszcz uderzający o pokład. - Trzymać z dala od wody... będzie ciężko że tak to ujmę. -powiedział i zaśmiał się głośno. - No to zostawiam was samych chłopcy, miłej kuracji. -mówiąc to poklepał Jima po plecach i ruszył w stronę drzwi by po chwili znowu na pokładzie się znaleźć.
Peter zamknął drzwi.

- No dobrze - powiedział Peter, gdy szum wiatru i odgłosy potyczki zostały po tamtej stronie drzwi. – Ściągaj spodnie. Zobaczymy tę ranę.
Jim zarumienił się lekko i nie wyglądało na to żeby miał zamiar się ruszyć z pod ściany. Spuścił tylko głowę.
- Jim, nie zachowuj się jak dziewica orleańska - powiedział Peter. Bitwa trwała, za chwilę mogli pojawić się kolejni ranni i on nie miał zamiaru czekać, aż młodzian się namyśli.
- Niejeden tyłek widziałem - dodał.
Jim podniósł głowę a w jego oczach zaskrzył się gniew.
-Dziewica orleańska tak?- zapytał ostro. Nie chciał tu być, gdyby nie obawa o własne zdrowie nawet nie pisnąłby o ranie. Nie podobało mu się to co mówił Earl. “Jak ty mało o mnie wiesz? Nabijasz się, ale zaraz mina ci zrzednie.” Naprawdę buzował w nim gniew i tym razem postanowił to pokazać, zbić Earla z pantałyku.
- Kiedy ja jestem dziewicą!- niemal krzyknął i spuścił spodnie.
Peter zachował kamienną twarz, jedynie nieco uniósł brwi.
- Odwróć się - powiedział, nie komentując niespodziewanego faktu. – Wiele osób o tym wie? - spytał. – Musisz się położyć - dodał. – Nie wyciągnę wszystkiego od razu.
Z szafki wyciągnął kolejną butelkę. Mniejszą znacznie. Nalał trochę do kubka.
-Tylko kapitan i ty.- odpowiedziała i podeszła do leżanki ściągając rękami koszulę jak najniżej się da, na szczęście ta była dość długa. Posłusznie się położyła. “Nie wyglądał na zaskoczonego, ciekawe czy dochowa tajemnicy?” zastanawiała się czekając aż Earl zacznie.
- Wypij. - Peter trochę po niewczasie podał jej kubek. – Paskudny smak, więc nie pluj. Złagodzi ból. Uniosła się z trudem, “Teraz mi to mówi” i zeszła z leżanki, z oczywistych względów nie mogła na niej usiąść.
- Czy dałby mi to pan gdybym była mężczyzną?- zapytała biorąc od niego kubek i przyglądając się ciekawie jego zawartości. “Jeśli smakuje tak jak wygląda...”
- Dla twardych facetów jest tamten usypiacz. - Earl wskazał kawał tęgiego kija. - Chyba że wcześniej podziała solidna porcja rumu. Wolisz spróbować coś innego?
Nie dodał, że w trudniejszych przypadkach pacjentom towarzyszy paru tęgich chłopów, mogących unieruchomić delikwenta.
- Nie, po prostu jestem ciekaw...a - była już tak przyzwyczajona do swojej drugiej tożsamości że mówienie w rodzaju żeńskim sprawiało jej kłopoty.
- Nie odzwyczajaj się - powiedział Peter. - Jak tylko z powrotem ubierzesz spodnie będziesz znów Jimem.
Uśmiechnęła się na te słowa. “To znaczy że nie zamierza mnie wydać”. Poruszyła kubkiem wprawiając w ruch wirowy jego zawartość, po czym wychyliła go jednym haustem... i o mało wszystkiego nie wypluła na medyka. Zakrztusiła się, ale jakimś cudem zmusiła się do przełknięcia tego świństwa.
- Chyba wolałbym rum.- zaskrzeczała.
- Dobry masz gust. - Earl skinął głową. – Rum smaczniejszy, zdecydowanie. Ale uwierz mi, to działa lepiej. A teraz leż i postaraj się nie krzyczeć. Kląć możesz.
Szybko znalazła się z powrotem na leżance, miała zamiar pokazać Earlowi, że nie jest jakąś tam wychuchaną panienką ale prawdziwym marynarzem.
- Może pan zaczynać.
Kilka drzazg wyciągniętych zostało bez problemu. Potem następne trzy. Kolejna. Ktoś miał prawdziwego pecha.
- Dwie ostatnie. Teraz może zaboleć, ale nawet nie drgnij, żeby się nic nie złamało - uprzedził Peter.
Na razie wszystko było w porządku, albo napój działał albo to faktycznie nie było zbyt bolesne. Teraz miało być inaczej, zacisnęła zęby gotowa wytrzymać. Zdecydowanie nie chciała żeby coś się złamało i zostało w jej pośladku na dłużej.
Poczuła palce Earla na swoim pośladku, po raz pierwszy w zasadzie od chwili, gdy rozpoczął się zabieg.
Zacisnęła ręce na krawędzi leżanki. “Niech to szybko skończy i zostawi mnie w spokoju”.
Czubkami szczypiec chwycił większą z drzazg i pociągnął.
Zesztywniała cała, nawet nie pisnęła, tylko po policzkach popłynęły łzy, ale Earl skupiony na czymś innym nie mógł ich zobaczyć.
- Dzielny chłopak - pochwalił ją Earl. - Jeszcze jedna i koniec.
“Musi cały czas ze mnie kpić?”- pomyślała-„... Ale dobrze że to już koniec.”
Ostatnią wyciągnął bez uprzedzenia.
Mimowolnie jęknęła. “Drań, zrobił to specjalnie!” Nie lubiła medyka a po tym zabiegu jej poziom sympatii do Earla spadł jeszcze bardziej.
- Nie ruszaj się jeszcze - uprzedził Peter.
Posłuszna jego słowom pozostała na miejscu. “ Co jeszcze?”
- To samo dostał John - uprzedził ją. - Ale postaram się uważać.
“A niech to, John nie wyglądał na szczęśliwego kiedy go tym polał. Postara się uważać? Akurat.” Przeczuwała że wyleje na nią o wiele więcej niż to konieczne.
Wbrew obawom Jima zapiekło znacznie mniej, niż się mogła spodziewać.
Zdziwiła się bardzo gdy ból okazał się niezbyt dotkliwy. “Może naprawdę uważał.”
-To już wszystko proszę pana?- chciała jak najszybciej się stamtąd wynieść i zapomnieć o całej sprawie. Być znowu Jimem, zwykłym majtkiem. Nagle przypomniała sobie coś.
- Skąd pan wziął te dwa oswojone szczury?- wzięła Earla z zaskoczenia.
- Przyszły za mną z mojego poprzedniego statku - odpowiedział. – Nie wiedzieć czemu polubiły mnie. A teraz wstań, bo na leżąco cię nie zabandażuję. Tylko koszulę weź w zęby, bo musisz mi pomóc. Nie będziesz musiała się obracać.
Westchnęła tylko i wstała, stanęła tyłem do medyka i podniosła koszulę wkładając jej krawędź do ust. “Spodnie też trzeba będzie zaopatrzyć, mają sporą dziurę” pomyślała próbując odwrócić swoją uwagę od Earla.
Peter przyłożył garść szarpi do zranionego miejsca, a potem sięgnął po długie kawały płótna i zaczął bandażować.
- Przytrzymaj mocno. Nie ma prawa drgnąć.
Spełniła jego prośbę przyciskając rękami materiał do ciała. “To nie będzie pierwszy bandaż jaki mam na sobie”- pomyślała o tym który towarzyszył jej odkąd piersi za nadto zaczęły się rzucać w oczy. Teraz też go miała, gdyby nie on nawet najbardziej tępy marynarz zauważyłby że z Jimem coś jest nie tak. Na szczęście koszula nie uniosła się na tyle wysoko by Earl mógł go zobaczyć. Zdecydowanie nie życzyłaby sobie żadnych komentarzy na ten temat.
Jim był szczupły; zabandażowanie pośladka nie zajęło ani dużo czasu, ani płótna. Potem tylko artystyczna kokardka...
- Poczekaj jeszcze moment - powiedział Earl. - Coś jeszcze dla ciebie znajdę, żebyś nie biegał z taką dziurą w spodniach.
Nie zwracając uwagi na Jima otworzył stojący w kącie pomieszczenia kufer i wyciągnął z niego szare, nieco zużyte spodnie i kawałek szmaty, który okazał się gaciami. Rzucił Jimowi jedno i drugie.
- Spodnie do zwrotu przy najbliższej okazji - powiedział.
Była zadowolona że to już koniec, znowu obciągnęła koszulę, chciała jak najszybciej zniknąć. Już ruszyła by podnieść swoje spodnie, które w tej chwili wyglądały jak szmata do podłogi, mokre i postrzępione. Zaskoczyła ją propozycja medyka. “Naprawdę nie jest złym człowiekiem.- pomyślała o nim nieco cieplej- Nie lubiłem go chyba tylko dla tego, że z racji profesji był zawsze najbliższy poznania mojego sekretu, ale teraz kiedy już go zna...”
- Dziękuję proszę pana. - spojrzała na pierwszego oficera z prawdziwą wdzięcznością biorąc od niego rzeczy i wciągając na wciąż wilgotne od deszczu ciało.- Zwrócę je jak tylko doprowadzę swoje do porządku. Kiedy mam się zgłosić?
- Zaraz powiem - odparł Peter i rzucił jeszcze jeden kłębek materiału. - Nie zapomnij włożyć.
Odwrócił się plecami do Jima, by ten mógł się spokojnie ubrać.
Złapała kolejną szmatkę i rozwinęła ją.
- A to po co?- zapytała.
Peter zatrzymał się w połowie obrotu, uświadamiając sobie, że Jim jeszcze nie zdążyłby się w żaden sposób ubrać.
- Jimmy... To ma posłużyć uzupełnieniu pewnych, że tak powiem, braków. W tym wieku chyba wiesz, jakich - powiedział. – Ale bez rozwijania - dodał, całkiem jakby widział, co Jim zrobił ze szmatką.
Szczęka jej opadła.
-Aaa... chyba już rozumiem.- spojrzała na szmatę dziwnie, wyraźnie nie była przekonana do tego pomysłu.- Na razie sobie daruję... ale dziękuję.- pozbierała szybko swoje spodnie z podłogi. “W życiu nie wpadłabym na coś takiego.” I wcale nie musiała, Jim był zwykłym majtkiem, stał na najniższym szczeblu w hierarchii, nikt więc nie zwracał na niego szczególnej uwagi, ot tyle ile było konieczne żeby wydać jakieś polecenie czy rzucić kilka przekleństw. Nawet gdyby ktoś się zainteresował mógł co najwyżej współczuć że Jim został tak skąpo wyposażony przez naturę, w głowie by mu nie postało prawdziwe wyjaśnienie tej kwestii.
- Ubrany? - spytał Peter.
- Tak, ubrany.
Peter obrócił się.
- Masz tydzień leżenia. Żadnych prac, chyba że w kuchni. Oczywiście chodzić możesz. Co dzień, wieczorem, przyjdziesz do mnie, żebym sprawdził opatrunek. Kiedyś możesz zmienić zdanie na temat płci, a wówczas ważne będzie, by nie zostały żadne ślady. Jak kiedyś zapomnisz, to sam ci tyłek spiorę. Jasne?
Lepiej być nie mogło. “I nawet nie zostanie blizna” chociaż to akurat mało Jima obchodziło. “To właśnie przez takie myślenie się ukrywam. Kobieta to nie tylko ładny tyłek.”
-Tak proszę pana przyjdę na pewno.- niemal się uśmiechał. Tydzień, cały tydzień będzie mógł się wałęsać po statku i wtykać nos w nie swoje sprawy, nikt go nie będzie gonił do roboty.
- A po tygodniu dokończysz łańcuch i zrobisz kolejne pięć ogniw. - Medyk nagle zniknął, a zamiast niego pojawił się nagle pierwszy oficer.
-Trudno- wzruszył ramionami- Spodziewałem się że od tego nie ucieknę.- Skinął jeszcze pierwszemu oficerowi głową i wyszedł. “Nie mógłby zapomnieć o tym łańcuchu? Albo chociaż nie przypominać mi?”

Kerm 15-05-2011 10:30

Morze chyba wściekło się,
Fala prosto wali w nas,
W oczy spogląda rychła śmierć.
Stary trzyma w ręku ster,
Wiatr na burtę kładzie nas,
Boże, w opiece Ty nas miej.
Śpiewka może nie do końca była zgodna z aktualną sytuacją, ale ogólne wrażenie oddawała. Storm nadciągał szybkimi krokami, a jego siła rosła z sekundy na sekundę. Rozkosz niejedną burzę czy wichurę przetrzymała i, przy odrobinie szczęścia udałoby się jej przetrwać i huragan. Istniało jednak pewne ‘ale’.
‘Ale’ nosiło imię Królowa Anna, a jej kapitan postawił sobie za słowo honoru dopaść Rozkosz. I raczej małe były szanse, by nagle zmienił swe zamiary, o czym świadczył zwrot na burtę i ostrzelanie brygu. Głupcem był Zahary, tak nisko kule posyłając. Gdyby wyżej lufy podnieść kazał i po masztach strzelał, szansę by miał na zatrzymanie ściganego, bo bez żagli kiepsko się pływa, a przy wietrze mocnym jedno uszkodzenie starczy...
Dwie dwunastofuntówki, tydzień wcześniej na rufie Rozkoszy zamontowane, wypaliły w chwili, gdy Królowa zwrot zaczęła. Dość udanie, gdyż dwie bruzdy szerokie wśród żołnierzy, co na pokładzie fregaty stali, wycięte zostały, a krzyki bólu i wściekłości dotarły do uszu Petera.

Odpowiedź Królowej była bardzo szybka i gwałtowna, lecz rufa brygu była na tyle małym celem, że większość kul przeszła bokiem, tylko dwie trafiły w pokład, ale i tak uderzeniom towarzyszył trzask pękającego drewna i krzyk bólu.
Ranni i naprawy musieli poczekać na lepszą okazję. Teraz była okazja na wykonanie zwrotu. Na południe. Zanim Królowa zdołałaby pójść w ich ślady, Rozkosz, niesiona sztormem, byłaby już daleko i szansa ponownego ich dogonienia byłaby dużo mniejsza.
Okazja by była, ale nie on tu dowodził.
Dość dziwne było to, że ani Samuel, ani Mary Ann nie byli wcale zaniepokojeni. W dodatku ze słów Mary wynikało w oczywisty sposób, że brygowi nic nie grozi. Co było co najmniej dziwne w zestawieniu z faktem, iż ustawieni burta w burtę z Królową stanowili idealny cel dla dział tamtego okrętu. Oczywiście zanim tamci, choćby byli równie dobrzy jak najlepsi w królewskiej marynarce, zdążą ponownie naładować działa minie trochę czasu, ale pozycja nie należała do komfortowych.
Rzecz jasna abordaż w takich warunkach byłby szaleństwem, ale kto mógł wiedzieć, do czego posunie się Zahary, którego afekt do Samuela, znany całemu chyba światu, zaliczać należało do tych żarliwych, acz zdecydowanie nie pozytywnych. A skoro na pokładzie Rozkoszy był prawdziwy skarb, to niejeden z pewnością by się znalazł, co by swe życie na hazard postawił. Dla mniejszych sum ludzie umierali niż legendarny skarb. Mary liczyła na cud, czy na to, że brygowi wyrosną nagle skrzydła?
Okazja do prośby o wyjaśnienie zagadkowych słów i równie zagadkowego uśmiechu nastąpiła gdy tylko John się oddalił, ciągnąc za sobą Jima, który jak zwykle znalazł się nie tam, gdzie powinien. Może by trzeba wykorzystać ten łańcuch i ograniczyć nieco mobilność młodzieńca, zanim narobi sobie prawdziwych kłopotów?
Earl spojrzał na Samuela, potem przeniósł wzrok na Mary. Jednak pytania nie zadał. Prędzej by trupem padł. Nie miał zamiaru oglądać jej ironicznej miny.
Spojrzał na płynącą równolegle z nimi Królową Annę. Nie trzeba było być prorokiem by wiedzieć, że niedługo nastąpi kolejna salwa.


W takich momentach pierwszy oficer raczej nie powinien opuszczać pokładu bez ważnej przyczyny. Skoro jednak Samuel uznał, że bardziej się przyda jako medyk...

Lęk Jima przed poddaniem się zabiegowi był dla Petera nie do końca zrozumiały. Bywało, że nawet największe zabijaki, co nie lękały się korda czy kuli, miewały pietra przed wizją skalpela, ale chłopak nie wyglądał na takiego. O co więc szło?
Earl chłopców do łoża nie brał, nawet najbardziej gładkich. Wiedziały o tym Karaiby jak długie i szerokie, a ostatni głupiec, który odważył się powiedzieć coś takiego, skończył z trzecim okiem dokładnie w środku czoła.
A może Jim chorobę francuską złapał, chociaż wąs mu się jeszcze nie sypał? Może wciągnęła do łóżka młodego, nieostrożnego głupca jakaś sprytna dziwka i obdarzyła go niechcianym prezentem?

Prawda okazała się bardziej zabawna, niż się Peter mógł spodziewać. Z trudem opanował uśmiech, gdy jego pytanie stało się jakby proroctwem i spróbował przekształcić ten uśmiech w wyraz uprzejmego zdziwienia, gdy Jim spuszczając spodnie zademonstrował w dość oczywisty sposób możliwość bycia dziewicą, a nie prawiczkiem.
No i ten okrzyk... Czyżby Jim sądził, że Peter dziewicy nie widział na oczy? Co prawda ostateczne potwierdzenie tego stanu rzeczy wymagałoby pewnych badań, ale Peter był w stanie dać wiarę, że Jim mówi prawdę.
A z takim przypadkiem miał już kiedyś do czynienia, chociaż nie aż tak osobiście. Młody midshipmen okazał się dziewczyną. Tyle tylko, że to wyszło na jaw dużo wcześniej. Po tygodniu. Afera stała się dość znana, a kilku oficerów wylądowało na połowie pensji. W końcu kogoś trzeba było ukarać.
Zaś bycie dziewicą, chociaż samo w sobie powodu do wstydu raczej nie stanowiło i naganne również nie było, było stanem przemijającym. Istniał prosty sposób, by to zmienić. Peter jednak, chociaż w sprawach damsko-męskich doświadczenie miał nie tylko jako medyk, postanowił ograniczyć swą pomoc opatrzenia pośladka, w inne kwestie się nie mieszając. Jeśli Jimowi nie podobało się bycie dziewicą, to musiał sobie poszukać kogoś innego. Petera interesowała rana, która, chociaż bolesna, nie była groźna, wymagała tylko trochę cierpliwości z obu stron.
Obrócił się w stronę szafki, chcąc sięgnąć po odpowiednią miksturę. Poczekał chwilę, chcąc dać Jimowi czas na dotarcie do kozetki, na której zwykle wykonywał tego typu zabiegi. Twarda była jak deska, pokryta materiałem, z którego bez problemu zmywało się krew.
Podał Jimowi kubek.
Pacjent, zamiast wypić miksturę na leżąco, zerwał się - nie wiedzieć czemu - na równe nogi. Zapominając przy okazji o tym, że koszula nie sukienka i prezentując Earlowi po raz drugi kolejny (po kształcie nóg i pośladków tudzież gładkości skóry), a w zasadzie najbardziej oczywisty dowód na to, że chłopcem Jim nie jest i nigdy nie był.
Peter nie skomentował jednak tego faktu.
Poczekał aż Jim ponownie się położy, po czym zaczął wyciągać drzazgi.

Całe szczęście już parę lat temu kowal w Port Royal wykonał dla niego kilka solidnych, ale i w miarę precyzyjnych narzędzi. Dzięki temu nie musiał wyciągać drzazg paznokciami czy zębami. Co prawda w przypadku zgrabnej panienki nie byłoby to nic strasznego, ale medyk na pirackiej łajbie zwykle miał do czynienia z mężczyznami. Nelly i Jim stanowili wyjątkowe przypadki.

Jim zniósł zabieg jak przystało na pirata. To fakt, że Peter wyjątkowo się starał, ale i tak... Poza Jim tym miał szczęście. Jeśli kiedyś zechce wrócić do swojej płci, to będzie mógł, a raczej - będzie mogła - pokazywać swój nieskażony żadnymi bliznami tyłeczek.
Opatrzywszy należcie rannego, obdarzywszy nie tylko parą gaci, ale i zaleceniami, Peter odprawił Jima. A potem szybko sprzątnął mini-izbę przyjęć i wyszedł na pokład.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:28.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172