lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Postapokalipsa (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-postapokalipsa/)
-   -   THE END[Żywe trupy] Łzy, pot i krew (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-postapokalipsa/14047-the-end-zywe-trupy-lzy-pot-i-krew.html)

Zombianna 16-09-2014 12:30

Byli w niebezpieczeństwie - jak inaczej wyjaśnić nagłą troskę Johna, zazwyczaj mającego w głębokim poważaniu wszystko i wszystkich...no dobra, prawie wszystkich? Empatia była ostatnią rzeczą, o jaką Cartwright by go posądzała, sytuacja więc musiała stać się nieciekawa. Pal licho ich oddział, każdy potrafił o siebie zadbać...ale ich mały balast? Albo go rozerwą żywcem na strzępy, albo kolejny nadpobudliwy wojskowy wpierw strzeli, a potem będzie myślał.

- Potrzebuję twojej pomocy - odezwała się na pozór wesołym głosem, głaszcząc dziecko po skołtunionych włosach. Sięgnęła ku wiązaniom prowizorycznego kaftana i rozsupłała je, a plecak i resztę maneli założyła na przód - Zabieramy się stąd, szybciej będzie jeśli wezmę cię na barana. Złap mnie za szyję, tylko cicho sza. Bawimy się w podchody, reszta nie może nas zobaczyć ani usłyszeć bo przegramy. Kiedy ci powiem zamkniesz oczy i nie będziesz ich otwierać, dobrze?

Miała nadzieję, że chociaż najważniejsze informacje dotarły. Taszczenie sprzętu i dziewczynki mogły okazać się śmiertelnie głupim pomysłem, ale ciągnięcie jej za rękę było jeszcze głupsze. Zostawienie problemu i odejście bez oglądania się za plecy odpadało...po prostu odpadało. Wciąż pamiętała po co wysłano ich w teren i dlaczego. Stanowili oddział, a swoich się nie zostawia. Kasapi i reszta mogli mieć kłopoty, a dodatkowa spluwa to zawsze dodatkowa spluwa. Odczekała chwilę, po czym obładowana jak juczny muł ruszyła ostrożnie schodami w dół.
Bez szaleństw, pamiętaj że nie jesteś sama, masz ciężki bagaż i nieswoje życie w swoich rękach. - upominała się raz po raz, nerwowo strzelając oczami na boki. Wyszła na zewnątrz, modląc się w duchu, by mimo wszystko udało się jej dostrzec zagrożenie, nim ono dostrzeże ją.

Nimitz 22-09-2014 12:06

- Mówisz, że jesteś żołnierzem...ale Twoje zachowanie przeczy wszystkiemu o co kiedykolwiek walczyliśmy. To prawie tak, jak byś pluł na przysięgę i szczał nucąc "star spangled banner". - Powiedziała nadal mierząc jedynie do niego.

- I will never quit. I persevere and thrive on adversity. My Nation expects me to be physically harder and mentally stronger than my enemies.- Tym razem fragment roty wypowiedziała na głos wierząc, że albo herszt wróci po rozum do głowy albo Markins wykorzysta ten czas odpowiednio i uratuje siebie i dziewczynę.

- Dałeś mi wybór, więc i ja odwdzięczę się tym samym. Rozejdźmy się, tu i teraz. Jeżeli zdecydujesz podążyć za nami i tak nie będę miała na to wpływu. Jeżeli jednak zdecydujesz się strzelić, to nie wiem na czyją stronę przechyli się szala ostatecznej wygranej, mimo to, zagwarantuję ci jedno, ten parking stanie się cmentarzem dla nas obojga. - Wiedziała, że postępuje właściwie, jednak czułaby się poniekąd lepiej widząc choćby jakąś ponadrywaną zniszczoną naklejkę przedstawiającą białego orła i Amerykańską flagę. Niestety wszechświat nie zdecydował się wesprzeć w tym momencie jej głupiego heroizmu.


1.Star spangled banner - Hymn Stanów Zjednoczonych Ameryki

2. Podobnie jak w poprzednim poście użyty jest fragment przysięgi US Navy Seals.

SWAT 05-10-2014 14:01

Wszystko potoczyło się lawinowo. Markins odpalił samochód i z piskiem ruszył w stronę przywódcy, który to w ostatniej chwili uniósł swoją broń i oddał kilka strzałów w stronę kierowcy. Na nieszczęście Markinsa, celnych. Przywódca wpadł na maskę, przetoczył się po szybie i z trzaskiem upadł za autem, a auto prowadzone przez wolne ciało pognało dalej zakręcając i uderzając w inne, stojące na parkingu auto. Kobieta wyskoczyła i pognała przed siebie w nosie mając swoich wybawców. Po utracie dowódcy napastnicy wcale nie wyglądali na zagubionych, wręcz przeciwnie. Trójka z nich od razu podbiegła do Kasapi. Każdy jej ruch mógł być gwoździem do trumny. Z tego co widziała przynajmniej kobieta przeżyła… Chociaż ona.

Jeden sprawdził dowódcę, ten niestety nie miał szans na przeżycie. Definicja obrażeń była szybka, połamane kości poprzebijały narządy wewnętrzne. Pojedynczy strzał z pistoletu zakończył jego żywot. Broń oraz wszystko co przy sobie posiadał zostało skrzętnie odebrane.

John zdążył, lecz zobaczył tylko grupkę osób odchodzących od miejsca wypadku. Wśród nich była skuta Taida, kierowali się na północ. Nie widać było Markinsa, ale auto i kierowcę zauważył chwilę później. Jasnym było że staruch nie siedzi tam bo tak mu się podoba.

Daleko za nim powoli i ostrożnie szła Violet z sierotką. Nie miała zamiaru wskakiwać pod lufy jakiś karabinów, a gdy do tego doszły odgłosy wystrzałów i uderzenia samochodem w drugi, zwolniła totalnie chowając się za budynkiem.

Nad Chicago gęstniała noc.

Nimitz 11-10-2014 13:57

Wiedząc, że niewiele więcej w tej sytuacji zdziałać Palec na spuście drgnął nieznacznie, a pot nieprzyjemnie oblepił jej twarz.
W duszy dziewczyny pojawiły się mieszane uczucia, z jednej strony mając nadzieję, że usłyszy strzał ze strony Violet i Johna, a jeden z mężczyzn padnie, potem następny i jakoś wybrnie z tej sytuacji, z drugiej miała nadzieję, że zbiorą zapasy i ruszą w stronę jakiegoś bezpieczniejszego schronienia.

Strach jaki walczył w niej o dominację z wyszkoleniem, ale już po chwili poczuła jak silne dłonie wyciągają broń z jej mocnego uścisku. Zadrżała gdy wykręcili jej ręce za plecy i popchnęli w sobie tylko znanym kierunku. Zwiesiła głowę ukradkiem rozglądając się za możliwością ucieczki i z każdym krokiem będąc co raz bardziej pewną, że ani Violet, ani John nie pokuszą się o przyjście jej z ratunkiem.

Kerm 11-10-2014 14:14

Bez wątpienia pojawił się zbyt późno. Przynajmniej jeśli chodziło o Stevena. Na szczęście ostatni strzał nie oznaczał końca życia Kasapi.
John anie przepadał zbytnio za "Pani Dowódco", ale nie aż tak, by życzyć jej nagłej i niespodziewanej śmierci. Z drugiej strony... nie życzył jej również trafienia w łapska jakiejś bandy. I, nie da się ukryć, nie bardzo wiedział, który los byłby lepszy. Z tym, że śmierć, podobno, jest stanem nieodwracalnym, w przeciwieństwie od niewoli.
Co prawda niektórzy mawiali o losie gorszym, niż śmierć... i pytanie, czy nie w to właśnie wpakowała się jakimś cudem Kasapi.

Bez względu na to, co John myślał o Kasapi, nie zamierzał zostawiać jej w takiej sytuacji. A to wymagało jednej rzeczy - powędrowania w ślad za grupką, sprawdzenia, gdzie się zatrzymają, a potem... potem się zobaczy.


Kawałek kamienia zastąpił kredę...
Narysowawszy na chodniku wielką, wskazującą kierunek strzałkę, John ostrożnie ruszył za "porywaczami".
Jego sojusznikiem (ale i wrogiem) był zapadający powoli zmrok.

Zombianna 17-10-2014 23:45

Pchanie się z dzieciakiem w sam środek jatki na bank nie stanowiło dobrego pomysłu. Gdyby była sama, Violet bez problemu podkradłaby się bliżej i na własne oczy zapoznała z sytuacją. Na razie jednak na jej plecach wisiał ciężki balast w postaci kilkuletniego, wciąż pogrążonego w szoku dziecka i nic nie wskazywało na to, że sytuacja szybko się zmieni. Beztroskie podejście do własnego bezpieczeństwa zastąpiła obawa o jego życie.

- Dobra kochanie, plan jest taki - wyszeptała do dziewczynki, stawiając ją na ziemi. Pozbawione dodatkowego ciężaru plecy zatrzeszczały z ulgi - Złap mnie za rękę i chodź jeszcze kawałek. Jakbyś zobaczyła kogoś na horyzoncie to szarpnij mocno za mój rękaw, dobrze? I cicho...nadal się bawimy w podchody. - Cartwright starała się ukryć niepokój, maskując go dość swobodnym tonem. Próbowała też wychwycić jakikolwiek grymas na twarzy malucha, świadczący o tym że załapał o co jej chodzi.

Dopóki nie zrobiło się całkiem ciemno mogły przejść jeszcze kawałek. Potem będą musiały pomyśleć o schronieniu na noc. Gdyby była sama, Violet pewnie zaszyłaby się gdzieś wśród ruin, wdrapując na jedną z wyżej położonych i trudno dostępnych, ceglanych półek. Teraz jednak nie była sama, podobne akrobacje nie wchodziły w grę.

SWAT 24-10-2014 16:20

Taida szła pod lufą karabinu niczym jeniec, którym w rzeczywistości była. Gdzieś w połowie drogi założyli jej płócienny worek na głowę aby nie widziała dokąd idą, ale przez materiał mogła zauważyć że żołnierze wyposażyli się w latarki kiedy mrok zalał miasto. Poza jednym, ten na szpicy najprawdopodobniej miał noktowizor. Bez przywódcy, o ile nim był zostało ich sześciu. Dwóch szło za Taidą, popychając ją co jakiś czas lufą karabinu albo nakierowując kiedy zakręcali. Kolejna dwójka szła kilkanaście metrów za sobą, każdy po jednej stronie ulicy. Na szpicy szedł mężczyzna z noktowizorem. Jeden z nich odłączył się od grupy i tylko latarka zdradzała że idzie dłuższą drogą, zapewne badając nagromadzenie żywych trupów. Kierowali się na północny-zachód.

John nie musiał za bardzo się starać aby wypatrywać wrogów. Latarki w czarnej jak smoła nocy były jak znaki drogowe. W dodatku ściągali większość żywych zwłok które od razy likwidowali maczetami, młotkami, nożami i bagnetami. Pościg trwał półtorej godziny, pseudo-żołnierze często się zatrzymywali, nasłuchiwali i nie śpieszyli się aż tak bardzo. Droga zaprowadziła do budynku mieszkalnego w Chinatown, na 300 West 23rd Street. Chińskie krzaczki wysypywały się z każdej markizy i szyldu.

Violet miała swoje problemy. Dziewczynka gdy się uspokoiła, zaczęła ciągnąć kobietę za rękaw. Zwabione hałasującym samochodem i strzałami w miejsce „0” zaczęły ściągać hordy pobliskich nieumarłych. Chód musiał zmienić się w trucht. W którą stronę poszedł John, gdzie Taida i tak dalej pozostało zagadką. W krótce zapadłą noc. Truposze wypełniały okoliczne uliczki i skrzeczały z pobliskich budynków, prócz z tych otwartych na oścież z których wyszły wcześniej. Po zamknięciu drzwi i zabarykadowaniu ich dawały całkiem dobrą kryjówkę na pewien czas. O ile nie zmienią się w pułapkę bez wyjścia.

Nimitz 26-10-2014 17:01

Z chwili na chwilę sytuacja Taidy się pogarszała. Wiedziała to i mimo szczerych chęci nie umiała przegonić rosnącego w jej sercu strachu.

Lufa karabinu uwierała ją nieprzyjemnie w plecy, dlatego starając skupić się na czymś innym postanowiła liczyć kroki, zakręty i spróbować odgadnąć drogę jak i jej cel. W momentach gdy miała wrażenie, że podłoże jest odrobinę miększe, próbowała zostawić wyraźny ślad butem, jakby udając potknięcia czy też udając kulenie. Nie spodziewała się za bardzo, że któreś z towarzyszy ruszy jej z ratunkiem, ale nadzieja, gdy ona jedna pozostaje wpija się boleśnie w serce człowieka i szarpie dotykając bolesnych poranionych miejsc.

"Może jednak spróbują jej pomóc" - przebiegło jej przez myśl, ale nie wypowiedziała tych słów głośno.

Kerm 27-10-2014 14:06

Przez moment John zastanawiał się, czy najlepszym wyjściem nie byłoby zastrzelenie Kasapi. Jeden strzał i kobiecie nie groziłyby ani ewentualne tortury, ani też jeszcze bardziej prawdopodobny wielokrotny gwałt. Jednak nie miał pojęcia, co Kasapi wybrałaby, więc po chwili zrezygnował z tego pomysłu. Śmierć była czymś nieodwołanym, ostatecznym. Nie było od niej odwrotu. A na razie przynajmniej Kasapi była cała i zdrowa. W takim razie można było spróbować - na przykład - ją wykupić. W końcu mieli do dyspozycji całe mieszkanie pełne różnych dóbr. Problem był tylko, jak pohandlować i nie wpaść w ręce tamtych.
Przesłać informacje, rzucając kamień w okno? Kamień owinięty w kartkę papieru?
A może... John spojrzał w stronę, w którą oddalił się jeden z tamtych. A może by tak wziąć jeńca?
Albo dla przekazania wiadomości, albo na wymianę? Tylko kto wymieni kobietę (towar deficytowy najwyraźniej) na faceta?
Ale spróbować można było.
Kierowany tą myślą John ruszył za mężczyzną, który nieostrożnie oddalił się od prowadzącej Kasapi grupki.

Zombianna 30-10-2014 16:06

Szwendanie się po nocy odpadało i choć serce nakazywało Cartwright szukać śladów obecności Johna, Kasapi i Stevena, rozsądek podpowiadał, by znaleźć schronienie dla dzieciaka. Kobieta liczyła na to, że uzbrojona grupka poradzi sobie z ewentualnym niebezpieczeństwem, a jeśli nie...cóż. Jeżeli pojawiło się coś, z czym nie dali rady we trójkę, to co zdziała jedna osoba, do tego obarczona niańczeniem kilkuletniego brzdąca?
- Świetnie - westchnęła cicho, ciągnąc za sobą bezimienną towarzyszkę i nerwowo strzelając oczami na boki. Ciemność nocy skutecznie ograniczała widoczność, zresztą coraz więcej sztywnych pojawiało się między zapuszczonymi domami. Musiały szybko znaleźć w miarę bezpieczną dziurę i zaszyć się w niej do świtu. A rano, o ile jakieś “rano” jeszcze dla nich nastanie, poszuka łusek, zwłok i śladów, które choć w przybliżeniu powiedzą gdzie udała się reszta.
-Teraz odpoczniemy. Trzeba coś zjeść - rzuciła szeptem. W miarę bezpieczne schronienie - na myśl przychodził Violet tylko schron zbudowany przez zastrzelonych rodziców dziewczynki...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:18.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172