Miami; Downtown; siedziba Kultu Zaginionego Miasta |
|
|
Tura 21 - 2051.03.05; nd; wieczór Czas: 2051.03.05; nd; zmierzch Miejsce: Miami; Downtown; siedziba Kultu Zaginionego Miasta Warunki: wnętrze domu, jasno, krzyki i strzelanina na zewnątrz jasno, ciepło, zachmurzenie, powiew, ciepło Roxy Blondynka opierała broń o parapet i na ile mogła cierpliwie czekała na znak. Na ową rekę albo jego właściciela który mignął jej na chwilę. Ale ta coś nie chciała się pojawić. - Chcesz tam wybiec?! - Sammy wciąż trzymała jej karabin i patrzyła z przestrachem to na nią to na podwórze które stało się polem walki. Kule zdawały się latać w obu kierunkach, trudno już było się połapać kto tu do kogo strzela. Wszystko się wymieszało. Ktoś obrywał, ktoś krzyczał, jęczał, poganiał albo umierał. Wszedzie był chaos i hałas. No i śmigający ołów. A trzeba by albo wyskoczyć oknem i spróbowac biec na zewnątrz albo zaryzykować skok na korytarz gdzie też trwała strzelanina. Dało się zrozumieć dlaczego młoda kultystka była przerażona myślą o wybiegnięciu z tego pokoju. Roxy nie zdążyła jej odpowiedzieć bo ujrzała swój cel. Co prawda nie była to ta ręka na piętrze ani reszta jej właściciela ale za to któryś z mundurowych dorwał się do drabiny i wchodził po niej aby dostać się na piętro. Myśliwski sztucer huknął po raz kolejny i pocisk pomknął przez pół setki kroków podwórza strącając mundurowego jak blaszanego kogucika na jarmarku. Trafił go gdzieś pod pachę więc pewnie i w płuca. Rana musiała być poważna i mężczyzna wrzasnął i stracił równowagę przetaczając się na bok i spadajac z drabiny na ziemię. Roxy przeryglowała karabin gotowa do kolejnego strzału albo decyzję czy skakać już teraz, za jeszcze jeden strzał czy może sobie darować. Sammy coś zaczęła do niej mówić albo się pytać. Nie była nawet pewna bo zagłuszyła ją potężna eksplozja w willi. Błysk, huk i wystrzeliły płomienie a potem dym. Ten nagły wybuch momentalnie przerwał całą strzelaninę aż czuć było goracy podmuch jaki walnął w twarz i głuchy pogłos w uszach. Rita Walka była na bezpośredni dystans. Bezpardownowa. W końcu dzieliło ich tylko kilka schodków półpiętra. On strzelał do niej a ona do niego. Jak dwaj rewolwerowcy. Wielki, wściekły dryblas i o wiele drobniejsza złodziejka artefaktów. Nie miała pojęcia co się dzieje z Jamesem, ten wielki bydlak jaki do niej strzelał raz za razem skutecznie absorbował ją całkowicie. Właśnie trafiła go raz u drugi. Widziała krwawe kleksy jakie rozchlapały się na jego piersi i boku ale i ją trafiły jego pociski. Rozgrzany ołów przeszył jej udo i bark aż nią nieco bujnęło. Ale nie przestawała strzelać. A on niespodziewanie przestał. Tak nagle, że nie zdązyła zareagować na to co się dzieje. Strzeliła jeszcze raz gdy zorientowała się, że tamten rusza do przodu. Te dwa czy trzy kroki z góry pokonał jednym sustem i jego pięść trafiła ją w żołądek. Uderzenie było z siłą kafara aż wybiło jej powietrze z płuc i pociemniało jej w oczach. Ledwo zarejestrowała ponure niebo i dźwięg rozbijanej szyby. Tylko to poczucie spadania. Nawet uderzenie plecami o ziemię ledwo pamiętała. Jeszcze jak leży na tej ziemi. A potem błysk i ciemność. James To była klasyczna sytuacja gdy ważne było kto zdzierży o to jedno uderzenie wiecej. Ten zwycięży. Ten przeżyje. I James czuł, że zbliża się do swojego kresu. Tamten drugi co go dopadł jak się mocował z tym na podłodze dalej siedział mu na plecach. Świetnie zdawał sobie sprawę, że w ten sposób ma lepszą pozycję i mocno utrudnia James’owi obronę. Nie miał pojęcia co się dzieje gdzie indziej. Ktoś krzyczał, biegał, strzelał ale to wszystko było tłem. Wyraźny był zachrypnięty oddech jego własny i tego drugiego. Nie było czasu ani sił na gadanie. Każdy oddech był wysiłkiem dla umęczonego ciała. Zdawał sobie sprawę, że jeszcze cios czy dwa i to będzie koniec James’a Westa. Straciły siły i tamten go dorżnie tak jak on sam dobił przed chwilą jego kolegę. I stało się. Tamten grzmotnął go automatem w nerki tak mocno, że pociemniało mu w oczach. Opadł na nogi tego któremu przebił gardło. Ten drugi nie odpuszczał wyczuwając, że chociaz sam też ledwo dyszał to ma szansę zakończyć walkę na swoją korzyść. I wtedy zadrżała podłoga. Wybuch. Potężny. Owiała go fala gorąca. Ten jego przeciwnik też był zaskoczony ale go nie puszczał przyszpilając go do podłogi i nóg zabitego mundurowego. Wszystko zaczynało się walić. Albo to tak to zarejestrował słabnący umysł Westa. Jak się wali, pęknięcia, dziury i jeszcze większe dziury w podłodze i ścianach. Jak ten wielki biegnie do tej sypialni w jakiej zastali ich z Ritą i coś krzyczy rozpaczliwie. A potem dym zdławił wszelką świadomość James’owi. --- Czas: 2051.03.05; nd; wieczór Miejsce: Miami; Downtown; siedziba Kultu Zaginionego Miasta Warunki: podwórze, blask ognia, spalenizna, noc na zewnątrz ciemno, ciepło, zachmurzenie, powiew, ciepło Roxy Nie miała pojęcia co tam się stało. Poza tym co wszyscy. Coś tam wybuchło. Coś większego niż zwykły granat. Coś tam rozsadziło kawał ściany willi, wybuchł pożar, w wyniku pożaru znów coś tam się zawaliło. Zapanował kompletny chaos. Ale on niejako przerwał walki. Wydawało się, że nagle i mundurowi i sekciarze stracili zapał. Gdy minął pierwszy szok wydawało się, że wszyscy uciekli w panice przestraszeni tą hekatombą i ogromem zniszczeń. A może obawiając się koljnego wybuchu. I to zarówno sekciarze w swoich białych szatach świątecznych jak i mundurowi w wojskowym kamuflażu. Tam i tu leżało jakieś ciało, ktoś dogorywał ale właściwie zrobiło się cicho i pusto. Przynajmniej w zasięgu głosu i wzroku. A ten słabł bo zmierzch przeszedł w ciemność i nad głowami miały zachmurzone, wieczorne niebo. Jedyne światło dawały ogniska pożaru z willi które na szczęście też dogasały. I miały bo okazało się, że jak bitewny kurz opadł jedyną człowiekiem jaki pozostał przy Roxy była Sammy. O dziwo wciąż trzymała jej karabin tak jakby w ogóle o nim zapomniała. I chyba była w lekkim szoku. Ale chociaż dała sobą kierować i wykonywała polecenia. Aż się otrząsnęła i zrobiła się naprawdę pomocna. Rita Obudził ją ruch. Miała zaklejone krwią oczy i opuchliznę na twarzy. Pewnie tak bo czuła ją jak obcą maskę. A nad sobą widziała wieczorne niebo. I lekki wietrzyk na twarzy. Przyjemnie chłodził. Chociaż w zalatywało coś spalenizną. Dłuższą chwilę tylko tak leżała nie mając siły na nic więcej. Ale w końcu siły i pamięć ostatnich wydarzeń zaczynała jej wracać. Ten duży ją tak trzasnął, że wyleciała przez okno na półpiętrze. Bo była w willi. - Emma! Obudziła się! - w zasięgu wzroku pojawiła się jakaś twarz. Jakaś kobieta. Młoda. Podbiegła i nachyliła się do niej. - Sabatea? Już dobrze. Nie ruszaj się. Wszystko będzie dobrze. Poczekasz tu? Ja muszę pomóc Emmie wyciągnąć Gideona. Masz tu wodę. - rzuciła krótko Samantha. No tak, to była ta Sammy co robiła za ich przewodniczkę po siedzibie sekty i samej sekcie. Woda z manierki pomogła i Ricie zaczynała wracać zdolność myślenia. Chociaż dalej była bardzo słaba i wszystko ją bolało. James Obudził go ruch. Albo ciągnięcie za ramie. Sam nie wiedział co było pierwsze. Powoli wracał z mroków niebytu. Słyszał jakieś głosy. Kobiece. Mozoliły się z czymś lub nad czymś. Dopiero po chwili zorientował się, że nad nim. Gdzieś go wlokły. Albo skądeś wyciągały. A potem znów mrok go całkiem pochłonął. Obudził się ponownie leżąc niedaleko Rity. Niedaleko siedziała Roxy i Samantha. Wyglądały na brudne i zmęczone. Ale jak podniósł głowę uzmysłowił sobie, że on sam wygląda jeszcze gorzej. Ubranie miał popalone i w strzępach. Tam i tu widział białe plamy bandaży. |
|
|
Miami; Downtown; siedziba Kultu Zaginionego Miasta |
Tura 22 - 2051.03.06; pn; popołudnie Czas: 2051.03.06; pn; popołudnie Miejsce: Miami; Downtown; dom gościnny Cantano Warunki: stołówka, jasno, cicho, ciepło na zewnątrz jasno, ciepło, pogodnie, sła.wiatr Wszyscy https://i.pinimg.com/originals/8f/2e...b77c0159b5.jpg - Proszę, to zrobiłam specjalnie dla was. - Jenny zdjęła z tacy fikuśne szklanki z jeszcze bardziej fikuśną zawartością. Samo zdrowie jak zapewniała. Pomoże wrócić do zdrowia. Może tak było a może i nie. Ale na pewno dziewczna o migdałowych oczach umiała przyżądzać i serwować te kolorowe, owocowe napoje na bazie mleka albo jogurtu i owoców. Słodkie, smaczne i pożywne. No i za darmo! Bo skoro byli gośćmi senior Cantano i byli w jego domu dla gości… No nie było tak źle. Właściwie to było tu całkiem dobrze. Chociaż to najbardziej zdawała sobie sprawę blondwłosa medyczka. James i Rita właściwie mieli z tym święty spokój bo odkąd wczoraj wieczorem Roxy jakoś dała radę ich przywieźć do domu Wranglerem James’a to przespali wieczór, noc, ranek i sporą część dnia. Okazało się, że póki jeszcze adrenalina krążyła w żyłach to kierowca i złodziejka jakoś jeszcze funkcjonowali. Ale jak to z nich zeszło to oklapli zupełnie zapadając w letarg bez snów. I cała reszta spadła na Roxy i Sammy. Dobrze, że jak już przyjechały pod dom to obie panie Chen wyszły im pomóc wnieść pokiereszowaną dwójkę do wnętrza domu. I okazały się bardzo przejęte i pomocne. Zwłaszcza Jenny co była młodsza i silniejsza pospołu z Sammy okazała się dla Roxy się trzecimi rękami w opiece nad rannymi. Zwłaszcza, że była tu gospodynią więc wiedziała co gdzie leży, jak działa i w ogóle. Potem jak już oprały się z zakrwawionymi ciałami kolegi i koleżanki mimo, że już była północ albo i po to zrobiła coś do jedzenia dla Roxy i Sammy. Na śniadanie też tylko one zeszły a pozostała dwójka nie bardzo reagowała nawet na zmianę opatrunków. Dopiero teraz, jak już była druga połowa dnia to wstali i zeszli na dół na mniej więcej obiad. Trochę musieli poczekać aż Jenny wszystko naszykuje dlatego na razie im zaserwowała po tym owocowym napoju. Dla James’a i Rity dzień zaczął się właściwie teraz. Z poprzednich wydarzeń niewiele pamiętali. Jeszcze coś, chyba, że idą albo raczej, że dziewczyny im pomagają iść w stronę Wranglera. A potem pojedycnze obrazy. Jakieś widoki umykającego miasta za oknami. Schody do góry. Łóżko. Ktoś kto się nad nimi pochyla i coś mówi. Wszystko pomieszane i mętne. Dopiero więc jak już za oknami była druga połowa dnia obudzili się na dobre. I poczuli jak podziurawione kulami i ciosami ciało boli. Mogli obejrzeć swoje opatrunki i resztę. No a żołądek wezwał ich na dół. Byli głodni. Właściwie nic nie jedli od wczorajszego obiadu jeszcze w siedzibie kultu. Ale mimo wszystko byli żywi. Wczoraj ledwo trzymali się na nogach i w końcu nawet to nie do końca. A dzisiaj dali radę zejść na dół i chociaż ciała były zesztywniałe i obolałe to jednak chodzić już mogli samodzielnie. Bieganie to chyba jeszcze by mogło być problematyczne ale chodzić już mogli. Roxy właściwie też dopiero wstała. I też była głodna. Ją z kolei wymęczyło czuwanie nad dwójką pacjentów. Dobrze, że ta Sammy i Jenny jej pomagały to w końcu w dzień mogła odespać to co nie bardzo jej sę udało w nocy. A gdy obie siedziały w stołówce czekając na obiad gotowany przez Jenny niespodziewanie zjawili się Rita i James. Sammy to chyba zaskoczyło bo straciła wątek. - Cześć. Jak się czujecie? - zapytała patrząc niepewnie jak pozostała dwójka dosiada się do tego samego stołu jaki zajmowali wczoraj rano. A wydawało się jakby to było lata temu. Jak już byli w komplecie była kultystka kontynuował to co zaczęła mówić nim przyszli. - Myślę, że to może być zdjęcie prawdziwej mapy. Tak sądzę. Nigdy jej nie widziałam. Ale słyszałam, że mistrz Amos ma ciemnię. A tu jest jakaś mapa. Tylko taka chyba ciemnieje. Wczoraj jak ją braliśmy to mi się jaśniejsza wydawała. - pokazała coś co wyglądało jak zdjęcie mapy. Były jakieś rzeki czy strumienie, lasy, plamy, symbole no i nieśmiertelna, eliaszowa dobra mowa. Wczoraj Roxy i Sammy jak się wspięły na piętro częściowo zawalonej willi udało im się dostać do ciemni o jakiej wspomniał James. A tam suszyły się zdjęcia i odbitki. Jedną z nich zerwała Sammy i w podnieceniu zaczeła nawijać, że to chyba prawdziwa mapa. Znaczy jej zdjęcie. Mniej więcej jak i teraz tylko wówczas była bardziej rozemocjonowana tym odkryciem. Potem razem z Roxy miały inne zajęcia i priorytety więc mapa poszła niejako w zapomnienie. Ale jak dzisiaj oglądały to zdjęcie Roxy też miała wrażenie, że wczoraj była jakaś jaśniejsza. Czyżby jej się wydawało? Ale jak Rita wzięła fotkę mapy w swoje ręce rozpoznała zagrożenie. Owszem, to była fotka, nawet jakiejś mapy. Ale albo Amos miał kiepskie chemikalia albo coś poszło nie tak. Brakowało utrwalacza. I wystawione na światło dzienne fotografie powoli ciemniały. Trzeba było je jak najszybciej zawieźć do jakiejś ciemni z porządnym utrwalaczem aby je zachować chociaż w obecnym stanie. Bez tego za parę godzin, może parę dni zdjęcia zrobią się kompletnie czarne i nieczytelne. Do tego czasu względnie bezpiecznie można było je trzymać z dala od światła słonecznego albo oglądać w ciemni przy czerwonej żarówce. --- Mecha 22 Rita; gojenie się ran; (BUD + Sprawność); 5 + 3; rzut: Kostnica suk > rany 2>3/9 James; gojenie ran; (BUD + Sprawność); 2 + 1; rzut: Kostnica suk > rany 2>3/9 Roxy > Rita; leczenie ran; (SPR + Chirurgia); 13 + 4; rzut: Kostnica suk > rany 3>4/9 (Pielęgniareczka 4>5/9) Roxy > James; leczenie ran; (SPR + Chirurgia); 13 + 4; rzut: Kostnica suk > rany 3>4/9 (Pielęgniareczka 4>5/9) |
|
|
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:13. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0