|
W czasie postoju Nakpena miał trochę czasu na rozmyślanie. Przypominał sobie świat sprzed kataklizmu. Świat tętniący życiem, pełen dźwięków, pełen ruchu, pełen ludzi. Oczami wyobraźni widział magazyny, wśród których się właśnie znajdowali, wypełnione towarami i krzątającymi się pracownikami. Załadunek ciężarówek, podjeżdżający pociąg towarowy. Brygadzista poganiający pracowników. Jakiś biznesmen uzgadniający coś z zarządcą hal. Tak to wyglądało. A teraz? Teraz wszystko to wydawało się tak odległe… Magazyny świeciły pustkami, budynki były częściowo zawalone. Chwasty i chaszcze porastały każdy skrawek niezabetonowanej ziemi. I jeszcze cisza. Najgorsza była cisza. Cisza przerywana tylko wyciem wiatru. Nakpena lubił spokój, jednak ta nienaturalna, złowroga cisza nie była niczym przyjemnym. Wywoływała gęsią skórkę i sprawiała wrażenie, że za chwilę stanie się coś złego. Jakby człowiek znalazł się w filmie grozy. Gdy ponownie ruszyli w drogę, mijali kolejne relikty dawnych czasów. Wzrok Indianina przykuło w szczególności boisko do baseballa. Mimo, że starszyzna plemienna patrzyła na to niezbyt łaskawym okiem, wszystkie chłopaki w jego wiosce marzyły o zostaniu sławnymi baseballistami. Nakpena też. Mieli nawet swoje boisko. Zabawa była wyśmienita. Każdy udawał, że jest jednym ze swoich idoli. W jego przypadku był to Joe Mauer – łapacz. Indianin sięgnął za pazuchę i wyjął mocno sfatygowaną kartę. Nostalgia… Po chwili schował ją z powrotem. Po dalszych kilkudziesięciu minutach jazdy Indianin dostrzegł zabudowania fabryczne. Zdaje się fabrykę samochodów. I zombie… Co najmniej kilkadziesiąt. W sumie nie tak wiele. Szybka komunikacja przez krótkofalówkę z resztą ekipy. Decyzja? Jedziemy tam! Ford przodem, w charakterze tarana, motocykle z tyłu. Nieumarli rozpadali się na kawałki przy zderzeniu z samochodem, Liao ciął swoją szablą na lewo i prawo, Nakpena odstrzelił kilka łbów z pistoletu. Udało się! Wjechali do środka hali fabrycznej. Samochód zablokował wjazd. Kilku umarlaków próbowało na siłę wleźć za nimi, jednak stworzona zapora była dla nich nie do przejścia. Teraz trzeba działać. Na początek sprawdzenie hali. Kto wie co mogło się w niej czaić. Później najlepiej będzie podzielić się na zespoły dwuosobowe i ruszyć na przetrząsanie fabryki. Jedna z kobiet zapewne zostanie z małą, ktoś musi przypilnować tak jej jak i całego dobytku ekipy. Jeśli fabryka nie została jeszcze splądrowana jest szansa na znalezienie naprawdę przydatnych fantów. Tylko te truposze… Trzeba będzie uważać. Skoro plączą się na dziedzińcu to zapewne łażą też po zabudowaniach. O dziwo w hali chyba ich nie było. Może wylazły im na przywitanie? Nakpena postanowił sprawdzić to dokładnie. Ponownie uruchomił silnik Harleya i ruszył wzdłuż ściany hali z zamiarem jej objechania. |
Postój się skończył, a Thomas miał przyjemność zastąpić Evelyn za kierownicą. No i dość szybko się okazało, iż przyjemność ta była dość wątpliwa, jako że o wiele przyjemniej było siedzieć na miejscu pasażera i nie przejmować się tym, że nadgryziona zębem czasu nawierzchnia autostrady daleka jest od ideału. Z drugiej strony... Prawdę mówiąc narzekać nie bylo na co, bowiem jechać się dało, i to całkiem nieźle, chociaż pędzić, ile fabryka wpakowała w silnik, mógłby tylko idiota. No i nie trzeba się było przejmować tym, że się zgubi drogę... Budynek opuszczonej przez ludzi a okupowanej przez stado zombie fabryki przyciągnął uwagę nie tylko Thomasa. Obecność zombie sugerowała, iż ostatnimi czasy tego miejsca nie odwiedzali różnej maści poszukiwacze skarbów. I że spenetrowanie tego miejsca być może przyniesie jakieś ciekawe owoce - może jakieś przydatne narzędzia, może coś, co kiedyś przyda się na wymianę? A może nawet paliwo? Wszak niejedna fabryka posiadała własny generator, a te nie chodziły na wodę. Szansa była niewielka, ale pomarzyć zawsze można było. Jedyną przeszkodę na drodze do potencjalnych skarbów stanowiły zombie - w zasadzie niegroźne dla pasażerów forda, ale mogące być niebezpieczne dla motocyklistów. Dlatego też samochód musiał utorować drogę... Już po chwili cały pomysł przestał się Thomasowi podobać. Co prawda zombiaki były łatwym łupem, ba - niektóre nawet same pchały się pod koła, ale efekty wizualne były mało przyjemne, a biedny ford miejscami przestał być czerwony... Drugim minusem były drzwi fabryki - ewidentnie wyłamane, co znacznie zmniejszało szanse na znalezienie czegoś interesującego. No ale było za późno na zmienianie planów. Ford wjechał do środka, z fasonem wykonał zwrot o 180 stopni i zatrzymał się, gotowy do natychmiastowego opuszczenia hali, gdyby to okazało się konieczne. - Eve, Mach, zamknijcie wrota! - powiedział Thomas. Gdyby to się udało, miał zamiar zastawić wrota - oczywiście nie własnym ciałem, a samochodem, który ważył tyle, że nawet cała horda zombiaków nie ruszyłaby go z miejsca. |
& Thomas, Nakpena, Liao
|
|
Pomieszczenie jak to w firmach, nie było bogato wyposażone w sprzęt, ale widać jako pracująca w niebezpiecznych warunkach, przedstawiała swój pokój medyczny w nieco lepszym stanie niż zazwyczaj. Liao szedł wzdłuż stołu przyglądając się znajdującym na nim próbówkom. Zastanawiał się po co w fabryce samochodów ich było aż tyle, ale może poza opatrywaniem rannych robili tutaj jakieś testy mieszanek do samochód? Motoryzacja to nie był jego konik, więc nie zastanawiał się nad tym zbyt długo. Wśród wszelkiego szkła zauważył jedno, w którym zobaczył własne odbicie. Lusterko, takie małe - 20 na 20 centymetrów. Chińczyk sięgnął po nie. Było całe i nie popękane. Schował je do bocznej kieszeni plecaka. Była to rzecz, która nie zajmuje dużo miejsca, a może się przydać, tym bardziej że widząc je przypomniał sobie, że nie zabrał swojego, a podczas golenia może się ono przydać. Tak. Mimo wyprawy nie zamierzał odpuszczać podstawowych zasad higieny, w tym i golenia. Nakpena przejrzał szafki i szuflady. Było tam sporo przeterminowanych leków, jakieś stare materiały opatrunkowe, w tym wyglądający całkiem przyzwoicie, bandaż elastyczny, który od razu znalazł się w kieszeni Indianina. Stetoskop! Niestety, gumowe rurki całkiem sparciały. Termometr rtęciowy. To zabieramy. Trochę strzykawek i igieł. O sterylności można było pomarzyć, plastikowe jednorazówki. Szkoda, że nie mieli tu starej, dobrej strzykawki ze szkła, z metalową igłą. Takiej, którą dało się wyparzyć. Po za tym same śmieci i… zdechły szczur. - Czas ruszać dalej. Nic ciekawego już tutaj chyba nie znajdziemy - powiedział Nakpena. Obaj opuścili pomieszczenie i skierowali się do kolejnych drzwi. Szatnia. W większości pusta. Wisiało kilka starych kurtek, w suficie świeciła dziura. - Chyba nie warta zachodu. Chcesz spojrzeć czy idziemy dalej? - zapytał Shurena. - Nie, nie ma sensu - skwitował Azjata - Kiedyś to zapewne można by przeczesać kieszenie dla gotówki, a teraz… Nie kończąc zdania skierowali się do dalszych drzwi, za którymi było coś w rodzaju pomieszczenia socjalnego. Tutaj także nie było nic specjalnego. Mały stolik, kilka krzeseł oraz szafki i blat ze zlewem obok którego stał brudny ekspres do kawy. Skoro już się tu znaleźli Shuren postanowił przejrzeć zawartość szuflad i półek. - Zobaczmy, ludzie w firmach przeróżne rzeczy potrafili trzymać. Może w którejś też będzie mini lodówka - Zaproponował Nakpenie wejście po tym jak już upewnił się, że nic na nich nie czyha za drzwiami i ruszył przeczesywać kolejne pomieszczenie w poszukiwaniu fantów. Bieda, same śmieci. Jakieś naczynia, trochę sztućców. Nakpena już wcześniej zabrał nóż i widelec, teraz zgarnął jeszcze łyżkę - może się przydać jako mieszadełko do ziółek. Lodówka faktycznie była, otwarta i ogołocona. Ktoś chyba jednak tu kiedyś był. Wygląda na to, że dawno, może nawet zaraz po całym kataklizmie. Mikrofalówka, czajnik elektryczny, ekspres do kawy, dystrybutor wody - pusty. - Ja już nic ciekawego nie widzę, Liao, masz coś? Poszli więc dalej… i trafili do kolejnej hali produkcyjnej. Resztki regałów, kurz, rdzewiejące drzwi samochodowe, w sumie nic ciekawego. Ale były i śmieci. I resztki ogniska?? Indianin wywnioskował ze śladów, iż ktoś tu był, nie dalej niż tydzień temu… Liao mu musiał wierzyć na słowo. Shuren przechodził akurat obok 5-metrowego regału, gdy coś zazgrzytało… i draństwo runęło prosto na niego. Ot tak po prostu. Stara konstrukcja padła od drgań, jakie on wywołał krokami?? Na szczęście w nieszczęściu, to nie był ciężki regał z grubymi, stalowymi elementami niczym szyny kolejowe, a jego słabsza wersja… no ale i tak ten cholerny złom pieprznął na Chińczyka, grzebiąc go pod sobą. - Liao, żyjesz! - zawołał Nakpena, próbując jednocześnie ustalić czy przypadkiem ktoś temu regałowi nie pomógł runąć akurat na Shurena. - Żyje… - Spod sterty żelastwa wydobył się stłumiony jęk Shurena, który próbował zapłać oddech przyciśnięty metalową rurką do ziemi, która odbierała mu dech. Na szczęście dzięki swoim treningom udało mu się w miarę szybko zareagować i wymanewrować, aby nie przyjąć całego impetu na swoje ciało - Pomóż mi to z siebie ściągnąć. Ciężkie jak cholera. Indianin nie dostrzegł ani nie usłyszał nikogo, kto mógłby przyczynić się do wypadku. Czyli to było przypadkiem? Nie wierzył w przypadki… - Nie ruszaj się Liao, zaraz to z Ciebie zdejmę - zawołał do przyjaciela i od razu zabrał się za ściąganie z niego kolejnych elementów rozwalonego regału. Na szczęście żelastwo rozpadło się na mniejsze elementy, toteż Nakpena był w stanie odsuwać je po jednym i jednocześnie uważać, żeby nie wyrządzić Shurenowi dodatkowej krzywdy. Kiedy skończył podał Chińczykowi rękę pomagając wstać i powiedział: - Musimy wracać. Na motorze mam apteczkę, porządnie cię opatrzę. Masz rozbitą skroń. Znalazłem tutaj wprawdzie bandaż elastyczny, ale nie ręczę za jego sterylność, nie ryzykowałbym przykładania go do żywej rany. Dasz radę iść? Liao dotknął swojej głowy, rzeczywiście miał ranę, z której leciała krew. Wyjął z kieszeni materiałową chusteczkę, o która wytarł palec oraz czoło. Zrobił skłon, przy czym lekko zasyczał, wykonał też kilka prostych ćwiczeń rozciągających. - Jak widać jestem cały, jedynie siniaki i lekko rozbita głowa. Nic więcej jak przy bardziej intensywnym treningu - Uspokoił przyjaciela Shuren - Dziękuję ci za pomoc - Chińczyk skłonił się w stronę Indianina. - Jak widać czas nie oszczędził i tego miejsca, czego skutkiem był ten incydent. Chyba, że ktoś celowo zastawił pułapkę - Mistrz wushu wskazał na znajdujące się miejsce po resztkach ogniska - Nie wydaje mi się, abyśmy tutaj coś ciekawszego znaleźli, raczej wszystko co cenne będzie skonfiskowane. - Mimo wszystko powinniśmy wracać. Uderzenia w głowę zawsze są niebezpieczne, nie wiadomo czy nie masz wstrząśnienia mózgu - nalegał Nakpena. - Przytrzymuj chusteczką ranę żeby zatamować krwotok i wracajmy. Nic już tu po nas. Ktoś tu niedawno był, więc i tak pewnie wszystko jest ograbione. Indianin powoli skierował się w stronę wyjścia obserwując Shurena. Starał się ocenić czy nie potrzebuje pomocy z powrotem do reszty ekipy. - Nie będę się kłócił. Lekarzem nie jestem, znam jednak doskonale swoje ciało, wydaje mi się, że generalnie jest wszystko w porządku. Idźmy jednak, skoro uznajesz, że tak będzie lepiej - Shuren ruszył w stronę wyjścia - Coś mi się wydaje, że twoje ziółka na ból przydadzą się szybciej niż myślałem - Chińczyk uśmiechnął się szeroko i bezgłośnie. Wrócili tą samą drogą, którą przyszli. Nie było niespodzianek. Po powrocie do tymczasowego obozu Nakpena zbadał Liao na tyle, na ile był w stanie przy pomocy swojego skromnego sprzętu i opatrzył mu krwawiącą głowę. - Tak się zastanawiam czy tymczasowo Liao nie powinien pojechać w samochodzie, a na jego motorze ktoś inny. Co wy na to? A zwłaszcza Ty Liao. - Nie ma możliwości, nie oddam swojego motoru - Odpowiedział niemal natychmiast Shuren - Nie lubię cisnąć się w klatce, którą jest samochód i do momentu jak nie będę zmuszony, albo nie będę miał jak prowadzić, to pozostanę na motocyklu - Myśl, że ktoś kto prawdopodobnie nie potrafi, albo jest mało doświadczonym kierowcą jednośladu miałby prowadzić jego motor, ani przez moment mu się nie spodobała. - W porządku - odpowiedział Nakpena - ale gdyby kręciło Ci się w głowie, miałbyś mdłości albo zrobiłoby Ci się słabo to od razu daj znać. Nie udawaj niezniszczalnego. Tacy nie istnieją, a Ty jesteś nam potrzebny cały i zdrowy. - Jak reszta? Możemy ruszać? Czy chcecie tutaj przenocować? |
Laverne i Thomas - Może poszukamy tak zwanego socjalnego zaplecza? - zaproponował Laverne. Thomas, który bardziej był zainteresowany potencjalnymi zdobyczami w dziedzinie paliwa czy narzędzi, po namyśle skinął głową. - Może Pepsi wywęszy tam coś interesującego - powiedział żartobliwym tonem. Z automatycznym karabinkiem w dłoni ruszył na poszukiwania wspomnianego przez "Trapera" zaplecza. Miał nadzieję, że na drzwiach pozostały jakieś tabliczki informacyjne. Hensley rozejrzał się po pomieszczeniu i wskazał swojemu przybocznemu róg pomieszczenia, gdzie stał stolik, a na nim jakieś niezidentyfikowane… baterie. Laverne ostrożnie zbliżył się do nich, starał się wyczytać z nich jakieś informacje, nie biorąc ich na ręce. - Ciekawe czy promieniują… - zadał pytanie ni to sobie, ni to Thomasowi. - Wyglądają jak zwykłe akumulatorki. - Masz licznik? - spytał Thomas. Obejrzał znalezisko ze wszystkich stron. - Może i akumulatorki... Weźmiemy wracając do samochodu - zaproponował. - Teraz chodźmy dalej... na przykład tam. - Wskazał drzwi, znajdujące się o parę kroków od stolika z akumulatorkami. - Nie mam, nigdy mi nie był potrzebny. Ale mogą pasować do krótkofalówek. - zgodził się z towarzyszem i ruszył w stronę drzwi, zdejmując karabin z pleców. Zerknął jeszcze tylko na Pepsi, czy ta nie alarmuje czegoś, czegokolwiek. Pies kręcił się jednak w sumie po pomieszczeniu bez celu… Thomas, trzymając karabin w prawej dłoni, nacisnął klamkę, a potem pchnął drzwi, otwierając je na oścież. A potem zajrzał do środka. Traper uniósł karabin do ramienia, celując w światło drzwi, w głąb pomieszczenia, ale tak by czasem głowa Toma nie weszła w linię między lufą, a z potencjalnym przeciwnikiem… Nawet jeśli znaczyło celowanie w sufit. Zawsze szybciej było opuścić broń, niż całkowite jej ściągnięcie w dół. Trafili na… kible. Znaczy się, kiedyś to były tu chyba toalety dla pracowników. A wszystko zasyfione, rozwalone, mroczne, i… śmierdzące! Ktoś nawalił do jednej z porcelanek, całkiem niedawno? W każdym bądź razie jebało zdrowo, i było pełno much… - Nosz diabli nadali... Ale smród... - Thomas zapalił latarkę i oświetlił pomieszczenie, w którym panowała ciemność, jako że ubikacje nie miały okna. - Jak tak cuchnie, to chyba to gówno nie ma zbyt wielu dni - powiedział, starając się nie oddychać. Ale nie zamierzał dotykać wspomnianego gówna, by sprawdzić trafność swego podejrzenia. - Ale nie sądzę, by tu można znaleźć coś ciekawego... Przesunął światłem z latarki po podłodze i ścianach. - Jeżeli ktoś świeżo napełnił ten kibel, to nie możliwe że nie jesteśmy tu sami. A jeżdżenie motorem i strzelanie na wiwat czerwonoskórego mogło sprawić że daliśmy ludziom czas się schować lub przygotować pułapkę. Ja bym był ostrożniejszy od tej pory. - dał znać Thomasowi o swoich obawach. - Możliwe że ktoś nawet nie zdążył się podetrzeć, jak tu wpadliśmy… Leverne też sięgnął po latarkę i oświetlił pomieszczenie, za specjalnie nie opuszczając karabinu. - Musiałby być pijany w trupa, by nie zauważyć naszego przyjazdu - stwierdził Thomas. - A za dużo tu much, by to zrobił pięć minut temu. Skorzystał z kibla parę dni temu... - Mimo wszystko oczy dookoła głowy. Fabryka jest spora, może nadal tutaj być. Jakby nie było przed fabryką jest chmara żywych trupów. Po coś tu przylazły to raz, a po drugie ciężko przez nie byłoby z tej fabryki uciec. - Nam też to łatwo nie pójdzie. - Thomas uśmiechnął się krzywo. - Przydałyby się drugie drzwi, by wypuścić motocyklistów na wabia. Niech paru odciągną. Ruszyli na dalsze zwiedzanie fabryki. |
Po 2 godzinach buszowania po fabryce, odkryciu samych "pierdół", i małemu wypadkowi, jakiemu uległ Liao, towarzystwo doszło do wniosku, iż obiekt który przeszukiwali… był stratą czasu!! To była fabryka samochodów, owszem, ale elektrycznych samochodów, napędzanych właśnie owymi cholernymi bateryjkami, jakich około 20 znaleźli. Jeden pojazd miał ich coś z 8000, i dzięki nim jeździł, i trzeba było go regularnie podładowywać prądem… Paliwa więc nie było tu ani kropelki. No szlag by to trafił! Ruszyli więc w dalszą drogę, wyjeżdżając z fabryki, jak i jej terenów, tak jak i tu przyjechali. Więc pełny gaz, traktowanie Zombie, od czasu do czasu ukatrupienie jakiegoś na swojej drodze ręcznie. *** Godzina jazdy dalej autostradą 55, i w sumie już wieczorem… McLean. Totalne zadupie. Brak ludzi, brak czegokolwiek, same ruiny, dalej… Kolejna niemal godzina podróży. Atlanta. Była już prawie 20:00. 251km podróży za nimi, wieczór, definitywnie czas na postój, obozowisko, nocleg. Stacja benzynowa Shell. Pusto. No ale sprawdzić wypadało… Budynek z napisem "Central Illinois Ag". Wiele starych, zardzewiałych maszyn rolniczych na parkingu… ale budynek się nadawał na nocleg, pojazdami można było wjechać do środka, a na pięterku, gdzie kiedyś były biura, w tych kilku pomieszczeniach, można było spać. Teren "czysty". Nigdzie żadnych Zombie, groźnych zwierząt, szczurów, nic. Nadawało się. No to kolacja. Rozprostować nogi, dać tyłkowi odpocząć od wiecznego siedzenia. Ktoś nawet wpadł na pomysł, rozpalenia ogniska wewnątrz budynku, by ugotować coś ciepłego… w sumie czemu nie, dawało radę. ~ Noc minęła spokojnie. Siostry spały razem z małą w jednym z pomieszczeń, panowie osobno, różnie liczebnie rozlokowani… a jedna osoba zawsze na warcie. *** Ranek był jednak nie taki, jaki by chcieli. Akurat świtało, gdy między pojazdami na parterze, zaparkowanymi wewnątrz budynku, pojawiły się jakieś cienie. Dużo cieni. Evelyn pełniąca akurat wartę, zorientowała się co i jak dopiero po kilku cennych sekundach… momentalnie jednak odbezpieczyła swoje M16, i otworzyła ogień krótką serią. Karabin co prawda miał tłumik, ale jego "pierdzenie", i tak było wyraźnie słychać. A krzyk kobiety, to już w ogóle: - Atak bandziorów!. Wstawać!! Co, gdzie, kto… wyrwane ze snu towarzystwo zerwało się na nogi, łapiąc za pukawki. Byli atakowani przez jakąś bandę popaprańców(?), którzy próbowali zajść ich we śnie. A sam atak nastąpił tuż o świcie. Stara, wredna sztuczka. Fuuuuuck… *** Komentarze za chwilę. |
& Liao Shuren podbiegł do drzwi, przylgnął do ściany obok nich i otworzył je tak do połowy, po czym wyjrzał tylko kątem oka, aby zobaczyć co zwiastowały krzyki kobiety i strzały z karabinu… zauważył jakiegoś typa, chowającego się za ich pickupem. Nakpena trzymając karabin w rękach stanął tuż przed progiem, nie opuszczając jednak pokoju. Dał Shurenowi znak żeby był cicho. Patrzył i nasłuchiwał. On również zauważył gościa chowającego się za maską pickupa… typek chyba miał łuk. - Co do… - Zaczął Nakpena, słysząc odgłos przy oknie, ale obaj poczuli nagle ból w plecach, centymetry obok kręgosłupa. Dali się zajść jak dzieci. Typek wlazł im do pokoju oknem, i strzelił do nich z dziwacznej, podwójnej kuszy. Bolało kurna, bolało… Nakpena syknął z bólu. Momentalnie odwrócił się i posłał gnojowi serię z karabinu. Trzy kule trafiły typa w tors, a ten padł jak kłoda na pysk, definitywnie martwy… Liao zabolało mocno, ale nie krzyknął. Nie miał w zwyczaju krzyczeć, jednak zaryczał znacznie. Złapał za bełt, wyrwał go ze swojego ciała, po czym przyjrzał się z bliska sprawdzając, czy grot nie był czymś nasączony… ale jak tu cokolwiek stwierdzić, gdy wszystko było ubabrane w jego krwi? Nakpena upewniwszy się, że chwilowo jest bezpiecznie również usunął bełt ze swoich pleców, sycząc przy tym jak jadowity wąż. Rany, swoją i przyjaciela, należałoby zdezynfekować i opatrzeć, tylko że nadal atakowali ich ci cholerni obszarpańcy. Z drugiej strony nie wiadomo czy nie wda się jakieś zakażenie. Bełty mogły też być zamoczone w jakimś jadzie. Tutaj liczy się czas. - Liao zerkaj na drzwi i na okno, zdezynfekuję Ci ranę. Potem się zamienimy. Powiem ci jak to zrobić. Z dziurami w plecach i tak za wiele teraz nie pomożemy. - Powiedział Indianin i sięgnął po swój zestaw medyczny, który miał zawsze pod ręką, wskazując jednocześnie na kąt pokoju. - Ja ciebie całkowicie rozumiem - Powiedział Liao powoli zbliżając się jednak w stronę okna, a nie zostając w miejscu jak chciał Nakpena - Ale wydaje mi się, że w obecnej sytuacji jestem w stanie zaryzykować i lepiej najpierw odeprzeć atak, a dopiero później zająć się sobą. Mamy ważny cel - Powiedział Chińczyk po czym trzymając w ręku swoją szablę wbił ją między łopatki martwego gościa leżącego na podłodze, czemu towarzyszył dźwięk łamanych kości kręgosłupa - tak dla pewności, że na pewno będzie martwy. Następnie wymienił broń, schował dao do pochwy i złapał za łuk. Naciągnął go na tyle ile się dało i obserwował co działo się za oknem. Drzew nie było, krzaków jak na lekarstwo… ktoś pobiegł właśnie za róg budynku, i zniknął Liao z pola widzenia. Tych drani było tu chyba sporo? Nakpena nic nie odpowiedział. - Obyś miał rację - pomyślał. Nie byłoby wskazane żeby się obaj rozchorowali na samym początku podróży. Już poranione plecy są wystarczającym problemem. Gdy Chińczyk podszedł do okna, Nakpena cały czas patrzył przez otwarte drzwi, starając się dostrzec kolejnego przeciwnika… którym był typek z łukiem, nadal chowający się za maską Forda. I fiut właśnie do kogoś z kumpli Nakpeny strzelał z owego łuku… aż tu nagle spadła butelka całkiem blisko Nakpeny, i buchnęło ogniem. Pieprzony koktajl mołotowa, tuż przed nim, podpalający mu buty!! Indianin instynktownie odskoczył do tyłu i znalazł się w głębi pokoju. Próbował zdusić płomienie, które zajmowały mu buty. Szlag by to trafił, dalej płonęło! Pożar w drzwiach pokoju powinien za chwilę zgasnąć samoczynnie. Najgorsze te pieprzone buty! No i kto rzucił koktajl mołotowa? - Chyba za ścianą czai się jeszcze jeden - krzyknął. - A kolejny, bądź kolejni są na zewnątrz. Widziałem jak ktoś przebiega - Liao spojrzał w kierunku drzwi, gdzie zobaczył niezły pożar, a w tym buty Nakpeny, który wykonując dziwny taniec jedynie bardziej rozniecał pożar. Shuren złapał za kurtkę i podskoczył do Indianina. - Nie ruszaj się - Materiał mocno zarzucił, aby przygasić ogień na butach przyjaciela. - Tędy jest zbyt niebezpiecznie - Powiedział Chińczyk wskazując drzwi i panoszący się tam ogień - Mają nas jak na widelcu. Zejdźmy przez okno. W plecaku mam linę, możemy przymocować ją do biurka i łatwiej będzie zejść. Zaskoczymy ich od pleców. - Dobrze. Schodźmy, trzeba się z tymi draniami rozprawić bo nas powybijają. Albo my albo oni. Idź pierwszy będę Cię osłaniał z okna. Skośnooki mężczyzna złapał za plecak. Lina była przymocowana do jego boku, tak jak zawsze. Razem z Nakpeną przywiązał ją mocno do biurka, a następnie szepnął za linę sprawdzając, czy mocno się trzyma, a później zacząć nią schodzić. - Osłaniaj mnie, nie wiadomo, czy nie ma ich więcej - Powiedział do mężczyzny zostającego w pomieszczeniu. Nakpena wyglądał oknem rozglądając się za potencjalnymi wrogami, co chwila zerkał też na drzwi pokoju, ot tak dla pewności. W pogotowiu miał broń gotową do strzału. Po chwili Liao był na dole a za nim ruszył Nakpena… i ostatni metr pacnął na dupsko, no ale w sumie nic się nie stało, poza drobną ujmą na jego honorze. Wyskoczyli za róg w kierunku głównego wejścia… i rozwalili dwóch typków. Nakpena był wściekły. W sumie jak nie on… Nie dość, że plecy naiwaniały jak szalone to jeszcze musiał spaść na cztery litery. A wszystko przez tych kretynów! Szkoda już było na nich marnować kul. W ręku Indianina błysnął nóż bojowy, który po chwili wylądował pod żebrami jednego z gnojków czekających za rogiem. Chyba byli pewni, że ich kumpel, który wlazł oknem, pozbył się zagrożenia. Jak widać nie. Koleś przed śmiercią zdążył się tylko odwrócić i zobaczyć wściekłą twarz Nakpeny. W tym czasie Chińczyk wykończył drugiego zbira. |
Evelyn strzelała i krzyczała. Skoro pełniła wartę na balkoniku, pewnie tam było jakieś zagrożenie. Właśnie tak uznał Mach ziewając okropnie oraz zrywając się ze swojego pseudołóżka zwanego śpiworem. - Panowie, mamy gości - jeszcze powiedział cicho, choć przekonany był, że jego współspacze usłyszeli strzały oraz okrzyki kobiety. Szybko przecierając oczy ruszył na czworakach do drzwi. Poprzez betonową podłogę nikt nie mógł strzelać, byli więc pod tym względem bezpieczni, jednak z daleka zza balkonu ktoś mógł strzelić przez drzwi biura za którymi spali. Lepiej więc było iść nisko pochylonym lub właśnie na czworakach niczym zwierzę. Plan właściwie był prosty: uchylić drzwi, wyjść na balkonik, ułożyć się oraz obserwować ze snajperką, czy ktoś nadchodzi. Skoro Evelyn już strzelała nie było co robić specjalnej pułapki. Biorąc pod uwagę, że tamci widzieli też motocykle oraz samochód, wiedzieli, że kryje się parę co najmniej osób, ale być może mogli ich zaskoczyć siłą ognia, więc może warto byłoby pozwolić im na zbliżenie się. Ale kim tamci są oraz ile ich jest? Może to jakaś grupa uzbrojona w kije, czy tam inne tego typu. Kto wie? Jakkolwiek było, Mach po prostu chciał się położyć oraz czekać na balkoniku na przeciwnika przygotowawszy HK PSG1. Jeśliby potrzeba było, maczeta również wisiała jak zwykle przy pasie. Mach zauważył typka chowającego się za beczką i chyba ktoś tam jeszcze był za pickupem. Thomas nie lubił być wyrywany ze snu, chyba że powód tej pobudki był przyjemny. Do takich jednak nie należała wizyta nieproszonych gości. - Szlag by ich trafił... - odparł, podnosząc się z legowiska i chwytając za leżący obok śpiwora karabinek. - Ciekawe, ilu ich jest... Ostrożnie, by nikt z zewnątrz go nie zauważył, podszedł do okna by sprawdzić, czy z tej strony widać jakichś napastników. Thomas zerkający ostrożnie przez okno, nie zauważył nikogo… i o mało nie zostało mu poderżnięte gardło! Jakiś popapraniec wspiął się po ścianie, i zaatakował z zaskoczenia długimi nożami, na szczęście niecelnie. Było blisko, baardzo blisko… Thomas cofnął się o pół kroku, równocześnie posyłając w stronę "gościa" krótką serię. - Uważajcie na okna! - krzyknął, gdy typek dostawał dwa razy w tors, raz w biodro, po czym z cichym jękiem runął w dół, a po chwili dało się słyszeć gruchnięcie o ziemię… - Laverne, biegnij do małej! - dodał. - Sam se biegnij? Tam się jest na widoku! - Odparł "Traper", zerkając zza framugi drzwi w halę… Ten za beczką był bliżej. Czyli bardziej niebezpieczny. Mach powoli więc przymierzył swoją snajperką szukajac, kiedy celownik znajdzie się na odpowiednim miejscu. Wyczekiwał, kiedy ów się odpowiednio odsłoni. Wtedy spokojnie chciał załatwić sprawę, później zaś czołgająco przestawić się nieco na prawo. Ciągła zmiana pozycji to absolutnie podstawa snajperskiej umiejętności. Trafił gościa za beczką w lewy bok, a ten padł na glebę, łapiąc się za ranę, po czym zaczął wrzeszczeć, leżąc już całkowicie widoczny obok owej beczki. Evelyn klęła niczym szewc, oddając pojedyncze strzały z M16 do gościa kryjącego się za maską Forda… ech, jak tu go udupić, nie uszkadzając jednocześnie pojazdu? - Eve!!!! - Rozległ się nagle wrzask… Dove z pokoju, w którym cały czas była z małą, oraz dwa huki wystrzału, chyba z obrzyna. Ranny nie ranny, ale jeszcze niebezpieczny. Jeśli miał jakiś pistolet… Konieczne było trafienie go przynajmniej tak, żeby stracił przytomność. Więc szybkie przetoczenie się, potem zaś strzał, oraz kolejne przetoczenie się Macha. Zapewne Laverne miał rację twierdząc, że na balkoniku jest się jak na dłoni. Ale w tym przypadku "mała" była najważniejsza. - No to mnie osłaniaj... - rzucił Thomas w stronę "Trapera", po czym skulony, wyskoczył na balkonik, chcąc jak najszybciej dostać się do pokoju, w którym nocowały dziewczyny. Hensley nie potrzebował więcej poleceń, przyłożył karabin do ramienia i delikatnie się wychylając, czekał by wypalić w stronę bandytów ogniem zaporowym, unikając przy tym zniszczenia ich auta. - Powoli, od osłony do osłony. M14 to słaby automat, bliżej mu do snajperki. - poinformował kolegę. - Na trzy? Mach dobił gościa obok beczki, definitywnie już drugim nabojem zmieniając status typka na "martwy". A potem to się kulnął tu, to tam, na balkonie. Thomas biegł do pokoju, gdzie (chyba) była nadal Dove i Amy, i zauważył kątem oka, jak frajer chowający się za paką pickupa mierzy do niego starannie z jakiegoś dużego pistoletu… serce podeszło mu nieco do gardła, ale strzały nie padały. Koleś za to zaczął nagle walić spluwą właśnie o pakę Forda. Czyżby się zacięła?? Czyżby Thomas miał aż tyle szczęścia w tej chwili?? Ktoś był cały czas poniżej balkoniku, na którym szalał Mach. I ten ktoś, niewidoczny dla lekarza… poczęstował go w końcu koktajlem mołotowa. Jezu. Butelka rzucona sporym łukiem, opadła bardzo blisko Macha, rozbiła się, i wszystko zapłonęło… łącznie z nogami medyka!! Natychmiast się odtoczył. Oparzenia są wstrętne. Pozostało jedno: gwałtownie ściągnął górę ubrania ażeby stłumić ogień. Nie było czasu na nic innego, zaś uratować przed ciężkimi poparzeniami mogła tylko szybka reakcja. Jedną nogę ugasił, teraz szybko druga… Uff, wyszło. W tym czasie Laverne przestrzelił prawą burtę paki pickupa(!) by dopaść kryjącego się za nią typka… no i trafił. Chyba gdzieś tuż pod szyją, chyba prosto w mostek. Koleś padł, i się już nie poruszał. Fajnie. Nagle jednak obok głowy "Myśliwego" coś śmignęło, ledwie o centymetry. Strzała wypuszczona z łuku gościa chowającego się za maską Forda. Niefajnie… Rzucił się gwałtownie. Mach się machnął. Niech to gęś. Zlekceważył niebezpieczeństwo, albo raczej, po prostu nie przyszło mu na myśl, że ktoś może kryć się od spodu. Gorzej, że mógł mieć jeszcze kolejny koktajl. Postanowił poprowadzić akcję oszukującą. - Ranyyyyy! - wrzasnął ile sił. Jakby zresztą nie było: czuł poparzenia jak skurczygnat. Wszyst wrzask uzyskał szczerą autentyczność. - Ogiiiieeeeeń! Hrrrrrrrr, ooooooo…!!! Zgaś. Gaś! - po czym szybko przetoczył się Jeśli ów chłopek będzie miał kolejny jeszcze koktajl, istniała szansa, że tam poprawi, skoro jest tam nie tylko ktoś ranny, ale jeszcze jakiś gaszący. Nic takiego jednak nie miało miejsca, ktoś za to zdecydowanie biegał pod balkonikiem, rozległy się też strzały po prawej budynku, i to jakby poza nim? A Laverne zastrzelił jeszcze gościa czającego się za maską pickupa, efektownie trafiając go prosto w łepetynę… |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:16. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0