- Wreszcie ktoś mówi do rzeczy! - ucieszył się bandito. - Mam tylko jedno pytanie. Kto cie zrobił dowódcą, do kurwy nędzy?! Szarak spojrzał na tamtego z wyższością. Pyskówki. Bezustanne gadanie ilu już ściągnąłeś. Morderczy wzrok ćwiczony po godzinach, przed kawałkiem jakieś szyby. Znał to. Każdy ochroniarz z Detroit to potrafił. - Tjaa.. - Zaciągnął się papierosem. Właśnie. Ochroniarz. Podnóżek strzelcy pokładowego. - Słuchaj, meksie. Mamy dwie możliwości. Wymienimy ze sobą kilka zdań, rzucimy się na siebie, Ty złamiesz mi szczękę kastetem, a ja wbije Ci nóż między żebra, kiedy reszta będzie biła nam brawo za skillsy. - Uśmiechnął się, jak na wspomnienie najlepszych cycków, które ściskał. - Albo po prostu ruszymy. Prawdopodobnie każdy z nas jest chory. Powiedz, masz czas do zmarnowania? Ja nie. Strzelba załadowana. Przygotowana do strzału. |
O, mamy kogoś mocnego w gębie. Ciekawe czy prócz tego potrafi coś jeszcze. W Detroit były setki takich męt. Cóż, teraz już ich nie ma, przynajmniej tych, które na swojej drodze spotkały Hegemończyka i nie umiały trzymać jadowitego języka za zębami. - Taki z ciebie chojrak?! - ten gnojek dopiekł Scorpionowi uwagą o nożu między żebrami. - Myślisz, że dałbyś radę prawdziwemu mężczyźnie? Ha! Taki szczyl jak ty?! Wracaj do cycków swojej mamusi zanim będzie dla ciebie za późno. Obie ręce najemnika spoczęły na pasie, chociaż jedna z nich, czego Grey nie mógł wiedzieć, spoczywała również na rękojeści Beretty. Pistolet zawsze jest szybszy od karabinu. |
- Panowie, panowie!- Giddens uniósł dłonie do góry- może zamiast pojedynkować się jak dwaj wąsaci kowboje w skwarne popołudnie, zmajstrujecie Johnnemu co, żeby mógł się ruszać Roscoe tak naprawdę miał w dupie kto zginie, ale nie mógł już znieść przechwałek dwóch 'twardzieli'. Nie wiedział co się zmieniło w mentalności ludzi po wojnie, że każdy chciał mieć grymas jak Clint Eastwood i rzucać sentencjami jak Arnold Schwarzenegger. Wkurwiało go to niemiłosiernie, traktował to jak plagę swoich czasów. - Zamiast mierzyć się wzrokiem i ripostami jak dwa rogacze w rui zróbcie coś porządnego, kurwa mać...Jeszcze raz usłyszę kolejną przechwałkę to któryś z was padnie trupem na ziemię, jak babkę kocham! Splunął na ziemię. |
Niech kurewka myśli, że jest twardziel. W dupie to miał. Chciał po prostu się ruszyć. - Taki z ciebie chojrak?! Myślisz, że dałbyś radę prawdziwemu mężczyźnie? Ha! Taki szczyl jak ty?! Wracaj do cycków swojej mamusi zanim będzie dla ciebie za późno. - Grey uśmiechnął się szeroko. - Tarmoszenie cycków twojej, daje mi wystarczającą frajdę, kowboju. - To musiało się skończyć awanturą. Gdyby nie stary Roscoe. - Panowie, panowie! - Giddens uniósł dłonie do góry- może zamiast pojedynkować się jak dwaj wąsaci kowboje w skwarne popołudnie, zmajstrujecie Johnnemu co, żeby mógł się ruszać. - Nie. Grey głęboko w dupie miał Popieprzonego. Ale, ale za to dobry wzrok. Meks wcześniej pakował po kieszeniach broń. Teraz w tych samych kieszeniach miał łapy. To nie wróży nic dobrego. Słyszał opowieści o dżungli, o drobnych ranach, zakażeniach, gangrenie i obcinaniu nogi na żywca. Jak w pierdolonej "Pile". Widziałeś "Piłę"? Człowieku, jeśli moja klatka w Detroit dalej stoi i kiedyś do niej wrócę, to zabiorę płytkę. Horror-szoł, mówię Ci. - Zamiast mierzyć się wzrokiem i ripostami jak dwa rogacze w rui zróbcie coś porządnego, kurwa mać...Jeszcze raz usłyszę kolejną przechwałkę to któryś z was padnie trupem na ziemię, jak babkę kocham! - Warto by było odpuścić. Inaczej, wiesz, rana, zakażenie, gangrena i horror-szoł. - To co, meksie? Zabijamy się, czy ruszamy? Wybierz bramkę numer jeden. Zrób to. |
Mogło być tak ciekawie. Tak ciekawie, ale ten pieprzony dziadyga musiał się wtrącić! Jeszcze chwilę i ktoś by tu leżał w piachu z dziurą w głowie, bądź innej części ciała. Nieważne który z nich ważne, że zabawa byłaby przednia, chociaż niezwykle krótka. Na hasło staruszka bandito skrzywił się, ale nie odstąpił od wpatrzonego w niego samobójcy. - To co, meksie? Zabijamy się, czy ruszamy? - spytał Grey. Scorpion patrzył jeszcze przez jakiś czas prosto w oczy tego popaprańca, widząc w nich dokładnie to samo, co zapewne tamten widział w jego. Zawziętość, dumę i chęć mordu. W końcu postanowił odpuścić... na razie. - Niech będzie. Ruszajmy - po czym dodał po cichu. - Módl się tylko, żeby ta choroba załatwiła cię zanim ja będę miał ku temu okazję - plunął wprost na but Harrisona i powoli wycofał się do tyłu, jednocześnie obserwując potencjalnego przeciwnika. |
- Wiesz, meksie. Jesteś jak sam Ted Schultz. Wielka liga. Nie odpuszczasz. - Krzyknął za tamtym Grey i roześmiał się. Nawet zdawał się nie zauważyć, że tamten napluł mu na buta. Miał to w dupie. - Ja i Scorpion na czujkę. - Niech ten Amigo pierdoli, co chcę. Jeśli mają wyjść z tego w jednym kawałku, ktoś musi ogarnąć całość. Był już na kilku przejażdżkach, gdzie każdy wydawał rozkazy tylko samemu sobie. Same trupy. - Reszta pójdzie z tyłu. Kilkanaście metrów. Oczy dookoła głowy. - Zrobił pauzę. - Roscoe, jak chcesz to możesz iść z nami. Albo po prostu daj mapę i powiedz, gdzie idziemy. Masz jakąś broń? - Rzucił z przekorą. - Umiesz w ogóle strzelać? - Szarak miał dziwnie pozytywny humor. Nie pierwszy raz się tak czuje. Jak śmiejący się skazaniec, wstępujący na szafot. |
Hawk jak dotychczas spokojnie przyglądał się kłótni. Nie dotyczyło go to, choć z niezadowoleniem stwierdził że nie pierwszy raz widzie takie akcje i nigdy nie wynikało z nich nic dobrego. Najgorszy rodzaj smarkaterii. Cholernie tego nie lubił, lecz nie miał zamiaru tego uwydatniać. Po prostu poprawił swoje ciemne okulary i zaczął skręcać kolejnego papierosa. - Ja i Scorpion na czujkę. Słowa te zaskoczył Hawka na tyle, że spojrzał na Grey'a. Nadal miał obojętny wyraz twarzy, gdy zwracał się do obu z nich. - Nie powinniście iść razem. Zamiast na obserwacji skupicie się na wzajemnemu dopierdalaniu sobie. Bóg wie czym to się może skończyć...dla nas wszystkich.- Słowa te, mimo że z pozoru ostre, szczególnie jak na kogoś tak małomównego jak Daniel wypowiadane były bez nacisku, spokojnie. Cicho. Z doświadczenia wiedział że głos rozsądku potrafi studzić zapał. Dawać do myślenia.- Ktoś musi zostać na szarym końcu, pilnowanie tyłów to też ważne zadanie. Zwrócił się w stronę Grey'a. Jeszcze bardziej ściszył głos. - Nasz przyjaciel Bandito nie zgodzi się zostać z tyłu. Posłuchaj głosu rozsądku... - My z kolei. - Zwrócił się tym razem w stronę Scorpiona. - Będziemy szli z przodu, pięciometrowe odstępy. Reszta grupy piętnaście metrów dalej, a tyłów pilnuje Grey... o ile się zgodzi. - Na konieć Hawk uniósł ręce w pojednawszym geście, jak gdyby obawiał się kolejnej kłótni. - Jeśli macie lepszy plan, z chęcią się dostosuję. Czterdziestoparoletni, zmęczony życiem głos rozsądku. |
- Jeśli macie lepszy plan, z chęcią się dostosuję. Spojrzał na faceta. Będzie mu pierdziel rozkazywał. Nie będzie lazł z tyłu i powierzał swoje życie tym pala... Spojrzał na laseczkę, która miała iść razem z nim, na ogonie. Będzie lazł z tyłu z największą przyjemnością. - Dobra, ja pójdę na końcu. W końcu nie jest tam tak źle, prawda? - Uśmiechnął się najbardziej łobuzerskim uśmiechem do Troy. - I kto bierze szamana? Ja w razie rozróby muszę mieć wolne ręce. - Chyba, że będę akurat dobierał się do twojego tyłeczka. Wtedy, wszystko jedno. - Nie lepiej zostawić go na łodzi? |
- Wiesz, meksie. Jesteś jak sam Ted Schultz. Wielka liga. Nie odpuszczasz - uwaga Greya zaintrygowała Scorpiona. Miał gdzieś całą jej treść, interesowało go tylko środkowe zdanie. "Jesteś jak Ted Schultz". Skąd ten dupek wie jaki jest Schultz? Czyżby był jednym z jego ludzi? Jeśli tak, trzeba się go jak najszybciej pozbyć. Z drugiej strony, chyba by się tak głupio nie wygadał, zresztą miał wiele okazji by załatwić Hegemończyka. Bandito nie wiedział za wiele, ale wiedział jedno. Musi się znaleźć z nim gdzieś sam na sam. I nie po to by go zajebać... - Nie powinniście iść razem. Zamiast na obserwacji skupicie się na wzajemnemu dopierdalaniu sobie. Bóg wie czym to się może skończyć...dla nas wszystkich - rzucił milczek. What the hell?! O co mu znowu chodzi? Podchodzi do Harrisona, szepcze mu coś na ucho, a potem idzie w kierunku najemnika. - My z kolei będziemy szli z przodu, pięciometrowe odstępy. Reszta grupy piętnaście metrów dalej, a tyłów pilnuje Grey - z kolei za chwilę dodaje, jakby nagle zrezygnował z własnego pomysłu. - Jeśli macie lepszy plan, z chęcią się dostosuję - bandito zgłupiał całkowicie. Nie szanował tego milczka, a teraz ten jeszcze mu pokazuje, że absolutnie słusznie. - Mam lepszy pomysł. Albo idę z Grey'em albo sam. On ma przynajmniej jaja, a ty... Nie zawierzę ci jako wspólnikowi w jakiejś rozpiedusze |
- Pani wybaczy, obowiązki wzywają. - Uśmiechnął się szelmowsko do Troy, gestem uchylając niewidzialny kapelusz i ruszył w kierunku meksa. Mijając Hawka rzucił. - Najwyżej się pozabijamy. Gdy był przy Skorpionie, zgasił niedopałek o wielki liść zmutowanego drzewa. - Ja będę osłaniał lewą stronę, Ty prawą. Ruszajmy w końcu. Zabij meksie, ale ktoś musi krzyczeć "za mną". |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:27. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0