lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Vortex] Porwani (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/10147-vortex-porwani.html)

Hawkeye 23-06-2011 00:29

Przeżyli. Nie wiedział jakim cudem, nie wiedział dlaczego. Tak naprawdę, wszystko szło co najmniej dziwnie. Nowy początek w cholernym mechu i te dziwne unijne literki. Przez chwilę myślał, że popełnił duży błąd. Wiele lat temu miał okazję siedzieć, strzelać i chodzić podobnym urządzeniem, ale drążki sterowe i inne guziki w maszynie do, której zasiadł podczas ucieczki były jedynie dalekim skojarzeniem tamtego treningu. Trzeba było się przyzwyczaić albo umrzeć.

Mimo wszystkich nie przeciwności losu przeżyli. Statek był zniszczony, konfederaci nie mogli ich kontrolować, może było to pewnym rodzajem szczęścia czy opatrzności. W zniszczonym statku padały kolejne pytania. Słuchał ich uważnie,ich sytuacja nie była różowa i wyraził to w swojej wcześniej wypowiedzi, ale chyba jej sens nie został do końca przyjęty.

Piraci nie byli dla niego ważni, równie nie istotne były ich pytania. Przynajmniej dopóki miał pistolet laserowy i ten prosty karabin, tak popularny wśród obywateli Konfederacji. Mimo, że Jack ćwiczył z nim nie raz, nie spodziewał się, że jego życie i przyszłość mogą zależeć, od tej prostej i zacofanej konstrukcji.

Milczał przy kolejnej wymianie zdań. Wyraźnie myślał, jednocześnie naciągając lepsze buty i kurtkę, podstawę do przetrwania w tym klimacie, w końcu odezwał się ponownie, jego głos był wyprany z emocji, logiczny ... trochę rozkazujący

-Rozmontujmy transporder, jego użycie w tym momencie, to samobójstwo, nie wiemy kto odbierze sygnał, nie wiemy czy, ktokolwiek odbierze, ale jeżeli będą to komuchy, to jesteśmy trupami - przerwał na chwilę rozważając dalsze odpowiedzi -Słuchajcie spróbujmy uruchomić transpordery albo radar, może uda się odnaleźć jakieś pozostałości technologi, jeżeli nie ruszmy, w stronę proponowaną przez Alexeia ... w każdym razie, nie powinniśmy tu zostawać. Lepiej wziąć potrzebne urządzenia i ewentualnie uruchomić je, jak znajdziemy jakieś ślady, mówiące gdzie jesteśmy, lub ewentualnie, znajdziemy miejsce, z którego komuchy, nie będą w stanie wystrzelać nas jak kaczki - zamilkł czekając na ich reakcję ... byli w niezbyt wesołym położeniu, ale zawsze istniała nadzieja

Tadeus 24-06-2011 12:14

- Datę? - niespodziewane pytanie Eustachego wywołało konsternacje u drobnego człowieczka. - A cholera wie! Ty, Malf, który właściwie dzisiaj jest?
Olbrzym zaczął odliczać coś na wielkich paluchach.
- Jak żeśmy wylatywali był chyba ten... no... dwunasty marca.
- A nie jedenasty? No, nieważne. Tedy teraz mamy chyba szesnastego.
- Stew?
- No?
- Miałem ci przypomnieć. No wiesz...
- O kurwa! Dług u Torra! Jestem trupem! Obiecałem mu dzisiaj kasę! Kropnie mnie jak tylko wrócę!

Łasica ścisnął mocniej karabin, desperacko rozglądając się za jakimś wyjściem.
- Nie ma rady - stwierdził w końcu z dziwnym spokojem straceńca. - Trzeba będzie ruszyć tam i znaleźć coś zajebiście cennego, by go przebłagać.
- No... jasne, Stew... -
przytaknął bez przekonania olbrzym, gapiąc się w jałowe pustkowie.

Użycie części z funkcjonującego transpondera mogło być dobrym pomysłem. Wszak był tam między innymi całkiem porządny nadajnik dalekiego zasięgu produkcji Zaibatsu. Starczyło tylko wypruć go ze starego miejsca i podłączyć do matrycy skanerów, zmienić oprogramowanie wskaźników i voila! Po dwóch godzinach wytężonej pracy Brunnera i Eustachego temu drugiemu udało się wreszcie załączyć układ. Powstał dość prymitywny radar. Niestety zamieć na zewnątrz skutecznie ograniczała jego zasięg i precyzyjność odczytu. Niewyraźne widma na ekranie okazały się jednak wystarczające. Ukazywały dwa kontakty, jeden mały, około dnia drogi od promu i drugi znacznie większy - zapewne jakieś zabudowana - mniej więcej dwa razy dalej. Ułożone były z grubsza w tej samej linii, nie było więc powodu, by nie zwiedzić ich po kolei.

Ruszyli w morze falującego piasku, mając świadomość, iż swoją decyzją zdali się już tylko na siebie. Bez nadajnika SOS nie było szans, by ktoś zdołał ich odnaleźć i uratować.

Pierwsze godziny marszu w zamieci nie były jeszcze takie złe. Wirujący w powietrzu pył oblepiał co prawda co chwilę wizjery i mechanizmy broni, było to jednak bardziej irytujące, niż groźne. Później jednak doszło do tego zmęczenie. Kombinezony nie były stworzone do dalekich forsownych wędrówek w atmosferze. Szybko zrobiło się w nich gorąco, a i same z siebie ważyły swoje, prowadząc do stopniowego fizycznego wycieńczenia. Niektórym, jak na złość, akurat wtedy zebrało się na pogawędki:
- Mówiliście, że po co unijni na ten Zenit lecieli? Nie wieźli tam przypadkiem czegoś cennego na pokładzie, hm? - zagaił niezobowiązująco Stew.
- ...Bo nam mówili, że niby coś wartościowego z jakiejś Njutop...
- Malf! Zawrzyj gębę, ty głupia paplo!
- Ej, co to było?
- Nie zmieniaj tematu!
- Nie, serio... widzieliście? Jakiś ruch, tam!

Drużyna spojrzała we wskazanym kierunku, nie było tam jednak nic poza piaskiem i skałami.
- Ależ ty głupi jesteś, Malf...
- Cień był... taki... no przecież widziałem... przebiegł tam... jakby pies albo co...
- Że też mnie tobą pokarało...


I parli dalej, w ciszy, byle bliżej zauważonego na radarze obiektu. W końcu zmuszeni byli jednak poszukać miejsca na odpoczynek. W takich warunkach nie było szans, by zdolni byli maszerować całą dobę. Jako schronienie posłużyło im pierwsze lepsze skupisko jałowych skał, z którego zbudowali improwizowany mur przed wiatrem. W samą porę, zaczęło się bowiem ściemniać. Wielki gazowy olbrzym, wokół którego orbitował ich księżyc ustawił się między nimi a gwiazdą układu. Przez moment na niebie pojawił się kontur gigantycznej planety, a potem nastały prawie całkowite ciemności, gdy masywne ciało niebieskie odcięło ich od promieni słońca.
- Mam nadzieję, że to twoje kolano... - wysyczał gdzieś w ciemności Stew.
- Słyszycie to?!
- Malf, do kurwy nędzy! Przestań wreszcie zmyślać!

Tym razem jednak nie zmyślał. Gdzieś w pobliżu coś poruszyło się na piasku. Rozległ się niski gardłowy warkot, prawie jak psi, chociaż zdający się pochodzić od znacznie masywniejszej bestii. Później następny, trochę dalej.
Teren obozu rozświetliły reflektory ich hełmów. Sztuczne światło odbiło się od ponad tuzina schronionych w mroku oczu. Stew nie wytrzymał napięcia. Jego karabin zaterkotał ogłuszająco, posyłając w stronę stworzeń grad pocisków. Ciężko było stwierdzić, czy coś trafił. Pokaz siły wystarczył jednak najwyraźniej, by przepłoszyć nocne bestie. Więcej się nie pokazały.

Na szczęście tamtejsze noce nie należały do długich. Po zaledwie czterech godzinach księżyc wyłonił się po drugiej stronie planety, a ich sięgnęły promienie poranka. Przy obozowisku dostrzegli ślady krwi pochodzące od jednego ze stworzeń. Ślad urywał się jednak po parunastu metrach.

Po następnych pięciu godzinach dotarli do pierwszego radarowego kontaktu. Wielki pustynny pojazd zdawał się częściowo przysypany. Wyglądał jakby stał tam co najmniej z dziesięć lat. Częściowo pokryty był rdzą i osadami niesionymi przez wiatr. Jedne z jego drzwi zdawały się uchylone, przy pancernej framudze wyraźnie widać było ślady głębokich bruzd zadrapań i pocisków z broni palnej. Kiedyś toczyła się tam zażarta walka.


Sam środek nie wyglądał lepiej. W ciasnych, durastalowych korytarzach pełno było śladów po ostrzale. W jednym miejscu, przed czymś, co wyglądało jak usypana z mebli barykada chyba eksplodował granat. Na ścianie został ślad przypominający zwęglone pozostałości nadpalonego człowieka. Brakowało jednak jakichkolwiek kompletnych ciał, czy nawet większych skupisk organów. Tego, że walczyli tam ludzie, można było się tylko domyślać. Większość mijanych pomieszczeń pozamykana była masywnymi drzwiami ciśnieniowymi. Znalazły się jednak i otwarte. W tych nic nie pozostało całe. Wszystkie sprzęty były doszczętnie zniszczone, a ściany zdobiły imponujące rozpryski dawno zakrzepłej krwi.

W jednym z pokojów znaleźli jeszcze coś. Pracownie szaleńca. Z każdej strony na rozbitków spozierały szkice rozdziawionych pysków zdeformowanych bestii.


Drzwi do tego pokoju były najbardziej sponiewierane. Ktokolwiek się w końcu do niego dostał, długo próbował. Pancerna ceramstal framugi była powyginana i rozszarpana, jakby pracowano przy niej co najmniej ciężkim sprzętem górniczym.

W końcu dotarli i do sterowni. Była całkowicie pusta. Nie było w niej nawet śladów walki. Poza jednym przedmiotem. Zwykłym pistoletem ze spustem magnetycznym porzuconym przy kapitańskim fotelu. W jego magazynku brakowało tylko jednego naboju.

Terminale wydawały się trwać w stanie spoczynku, na minimalnym awaryjnym zasilaniu.

xeper 27-06-2011 15:51

I proszę, co się okazuje? Że z życiorysu wyparowało mu coś koło trzech miesięcy! I co przez ten czas robił? Leżał zamrożony w kapsule i przemierzał kosmiczną pustkę, tak zupełnie bez powodu. Nie no! Niemożliwe... Przecież ktoś musiał mieć jakiś powód aby go hibernować. Kto? Jaki? Dalej nie wiedział i nie wyglądało na to, że wkrótce się dowie. Chyba ugrzęźli tu na dobre. Tu, to znaczy gdzie. W dupie, samo cisnęło się na usta.

Parę godzin spędzonych na grzebaniu w elektronice poskutkowało stworzeniem czegoś na kształt radaru. Niestety przy okazji do końca uśmiercili nadajnik SOS, więc teraz zdani byli tylko na siebie. Odczyty z radaru, który może i był skuteczny, ale w XXII wieku, pokazywały jakieś dwa obiekty, które uznali za „coś niewielkiego” i „coś znacznie większego, pewnie jakąś bazę”. Na szczęście leżały w tym samym kierunku, więc idąc do tego większego, można było zahaczyć o ten mniejszy.

Brunner, tak na wszelki wypadek, założył na siebie znaleziony w promie skafander. Przed samym wyjściem zapalił kolejnego papierosa, z niepokojem stwierdzając że w paczce pozostały mu zaledwie trzy. Zasunął wizjer i wyszedł na zewnątrz. Warunki na globie, na którym wylądowali, mimo iż dające możliwość przeżycia, do sprzyjających nie należały. Huraganowy wiatr niósł ze sobą drobiny pyłu i piasku, skutecznie ograniczając widoczność. Utrudniał też poruszanie, które w niewygodnym skafandrze stawało się prawdziwą udręką. Brunner pocił się i klął, ale uznał, że ściąganie ochronnego kombinezonu było jeszcze gorszym pomysłem. Piasek siekł niemiłosiernie, Brunner wołał nie myśleć co zostałoby z jego skóry, gdyby ściągnął skafander.

Męcząca podróż musiała jednak w końcu zostać przerwana. Byli zbyt zmęczeni, a do tego zapadła noc. Wciśnięci w zagłębienie skalne, dla ochrony przed wiatrem zabudowane dodatkowo murem z kamieni, mieli nadzieję spokojnie spędzić noc. Nic bardziej mylnego. Coś czaiło się w mroku nocy. Coś co podeszło pod samą skałę. Coś co wyglądem przypominało przerośniętego psa i uciekło dopiero jeden z towarzyszących im konfederatów otworzył ogień. Brunner nie mógł spać. Denerwowało go to wszystko... Mało powiedziane. Wkurwiało. Cały zbieg przypadków jaki doprowadził do tego, że znalazł się tutaj, na tym zapomnianym globie, wśród obcych ludzi i jakiś czających się w mroku bestii, które z pewnością miały ochotę go zeżreć. Niedoczekanie! Zapalił następnego papierosa. Dwa...

Stew chyba trafił w zwierzaka, bo na piasku widać było zaschniętą krew. Ale ciała nie było, więc nie mogli sprawdzić co to za stworzenia. Ruszyli w dalszą drogę. Migająca kropka na radarze była wielkim, gąsienicowym pojazdem, całym pokrytym rdzą i przysypanym piachem. Wszędzie widać było ślady walki, ale nie udało się im odnaleźć ani jednego ciała. Rysunki w jednym z pomieszczeń mogły dawać pewien obraz tego, z kim walczono. A pistolet znaleziony w sterówce wskazywał na samobójstwo. Brunner stał w drzwiach i palił ostatniego papierosa. Miał nadzieję, że tutaj znajdzie jakieś zapasy tytoniu. Po chwili krótkiej rozmowy skierował się do maszynowni. Jednak gdy zobaczył wnętrze pomieszczenia, aż zaklął i odruchowo sięgnął do kieszeni po szluga. Zaklął znowu.
- Może zostawmy to w spokoju i po prostu wymontujmy co się da – powiedział, gdy wrócił na mostek. – Nasz rozbity prom jest w lepszym stanie niż to gówno. Maszynownia wygląda jakby ktoś cisnął granat do kibla. Lepiej będzie zabrać części i poskładać nasz latawiec. A tak przy okazji, ma ktoś fajka?

zbik_zbik 29-06-2011 22:57

Eustachy był w szoku, trzy miesiące, czyli już co najmniej dwa miesiące wiedzą o jego zaginięciu i zapewne go szukają... ale najpierw będą przeszukiwać sojusz, a skąd mogą wiedzieć, że jest na terenie Unii... a teraz to już właściwie nie wiadomo gdzie był. Teren konfederacji... możliwe, teren komunistów? Też możliwe. A może byli po całkiem innej stronie wszechświata. Trudna była to sytuacja. Ale nadzieją wciąż była baza... o ile rzeczywiście była to baza. Leżał w ciemności i myślał, psy tu jeszcze były więc może też jacyś ludzie, a może lepiej żeby ludzi tu nie było, tylko opuszczony obiekt z częściami do uruchomienia promu. Albo lepiej jakiś działający statek. Cóż mu zostało w tej piaszczysto skalnej kryjówce... modlitwa:
Panie, słuchaj modlitwy mojej,
a wołanie moje niech do Ciebie przyjdzie!
Nie kryj przede mną swego oblicza
w dniu utrapienia mojego!
Nakłoń ku mnie Twego ucha:
w dniu, w którym Cię wołam, szybko mnie wysłuchaj!
Dni bowiem moje jak dym znikają,
a kości moje płoną jak w ogniu.
Moje serce wysycha spalona jak trawa,
zapominam nawet o spożyciu chleba.
Od głosu mojego jęku
moje kości przywarły do skóry.
Jestem podobny do kawki na pustyni,
stałem się jak sowa w ruinach.
Czuwam i jestem jak ptak
samotny na dachu.
Każdego dnia znieważają mnie moi wrogowie,
srożąc się na mnie przeklinają moim imieniem.
Albowiem jak chleb jadam popiół
i z płaczem mieszam mój napój,
na skutek oburzenia Twego i zapalczywości,
boś Ty mnie podniósł i obalił.
Dni moje są podobne do wydłużonego cienia,
a ja usycham jak trawa.
Zasnął, ale spał krótko, bo i noc na księżycu zwykle trwa krótko, a przecież są księżyce na których noc zdarza się raz w miesiącu, kto wie czy to nie był ten raz.
Wkrótce dotarli do pierwszego z obiektów, komunistycznego zdecydowanie. Więc mogli być w niebezpieczeństwie odnalezienia przez unistów. Otwarcie drzwi Eustachy postawił sobie za priorytet, może znalazło by się jakiś magazyn z częściami do promu, może nie będą musieli iść do drugiego obiektu, który mógł być zamieszkany. Informacja Brunnera że pojazd raczej nie pojedzie, nie była miła. W samych kombinezonach szło się trudno, a co dopiero z częściami.
- To wymontujmy części i zabierzemy je, ale dopiero po znalezieniu wszystkiego co niezbędne. Postarajmy się z tymi drzwiami, może nie będzie trzeba iść dalej, a jak nic nie znajdziemy to po prostu części zabierzemy w drodze powrotnej.

Tadeus 30-06-2011 18:54

Uaktywnione panele komputerowe rozświetliły kokpit pomarańczowym blaskiem. Zainstalowany system operacyjny nie należał do specjalnie złożonych, a mimo to rozbitkowie mieli poważne problemy z dojściem do pożądanych informacji. Coraz to wymieniali się przy ekranach, próbując na zmianę spenetrować lepiej chronione obszary pamięci. Bezskutecznie. Po ponad trzech godzinach prób musieli się poddać. Udało się im jedynie otworzyć ostatnie pliki nawigacyjne, wskazujące na to, iż ponad 20 lat temu - czyli w czasie ostatniej wojny - pojazd z pełną prędkością opuścił "Bazę Y" znajdującą się w miejscu, gdzie udało im się stwierdzić drugi kontakt i ruszył w pustkowie, bez konkretnego celu. Kontrola drzwi, podobnie jak i dziennik dowódcy pozostały dla nich niedostępne.

Nie zniechęciło to jednak Jack'a, który za cel postawił sobie zbadanie wszystkich tajemnic stalowego kolosa. Nie mniej pilnie mroczne wnętrza przeszukiwał też Stew, mający nadzieję na odnalezienie czegoś, co pozwoli mu zachować głowę przy przyszłym spotkaniu z wierzycielem. Temu drugiemu poszło raczej średnio, jeśli nie liczyć paru przepalonych i wygiętych rubli, ten pierwszy odnalazł jednak coś ciekawego. Jedne z zamkniętych drzwi najwyraźniej nie były sterowane z głównego komputera. Ktoś musiał zamknąć je manualnie. Jack może i nie był złodziejem, ale w jego zawodzie tego typu wiedza również bywała istotna. Po krótkich oględzinach i inspekcji pobliskiego panelu drzwi, udało mu się zwolnić magnetyczną blokadę. Ze środka pogrążonego w mroku pomieszczenia buchnęło słodkawe, zgniłe powietrze. W samym centrum purpurowo-czarnej podłogi leżało jakieś cielsko. Stopień jego rozkładu potwierdził, iż na jałowej planecie nie brakowało bakterii i grzybów. Wszystkie tkanki wydawały się nadgniłe, bądź częściowo skonsumowane przez drobnoustroje. Zachował się jednak kościec, dziwnie znajomy, w niepokojący sposób łączący cechy psa i człowieka. Widać było na nim pozostałości po potężnych, zdeformowanych węzłach mięśniowych. Kreatura za życia niewątpliwie musiała być wyjątkowo silna, było to jednak za mało, by sforsować cermastalowe drzwi. Cokolwiek zostawiło największe z zaobserwowanych zniszczeń, musiało być znacznie większe i groźniejsze.

***

Wszystko wskazywało na to, że naprawa kolosa, o ile w ogóle możliwa, zajmie zbyt dużo czasu. Postanowili więc wyruszyć w dalszą drogę. Wcześniej doładowali jedynie skafandry z zapasowego generatora pojazdu i skonsumowali znalezione unijne zupy, które, nawiasem mówiąc, okazały się całkiem niezłe i pożywne. Najwyraźniej fakt, że pomidory znajdywały się w nich na liście składników dopiero na piętnastym miejscu nie miał specjalnego wpływu na walory smakowe. A może ich kubki smakowe po prostu już dawno zdegenerowały się od tego beznadziejnego syntżarcia?

Druga noc na pustoszonym wiatrem pustkowiu wcale nie była spokojniejsza. Upiorne ujadanie, zawodzenie i dźwięki dziesiątek przemieszczających się w mroku istot nie pozwoliły nikomu zaznać snu. Z każdą minutą rozbitkowie zastanawiali się, ile dzieli ich od ataku, który prawdopodobnie zakończy ich życia. Palce nerwowo przesuwały się po spustach, oczy błądziły w ciemności, doszukując się zgarbionych, zdeformowanych kształtów i błyszczących oczu. Ale atak nie nadszedł. Gdy zza horyzontu wyłoniły się pierwsze promienie słońca byli skrajnie wyczerpani. I zdziwieni. Skoro słyszeli ich tak wiele, czemu bestie nie zaatakowały? Może to przez powtarzane całą noc modlitwy Eustachego? A może istoty świadome przytłaczającej przewagi chciały się z nimi zabawić, nim rozedrą i pożrą ich ciała? Cóż... na odpowiedź najwyraźniej musieli jeszcze poczekać.

***

Nim jeszcze ujrzeli z bliska zabudowania, zwrócili uwagę na wielkie, wypalone kratery znaczące cały teren. Co bardziej obeznani z tematem rozbitkowie od razu rozpoznali w nich ślady bombardowania orbitalnego. Dość improwizowanego, jeśli celem miała być baza. Widać było, że w nią również wielokrotnie trafiono, atak był jednak zbyt pospieszny i niedokładny, by mogła zostać całkowicie zniszczona.


Ruszyli więc między szkielety starych, zniszczonych zabudowań. Fale uderzeniowe i elektromagnetyczne doszczętnie strzaskały cała elektronikę i wnętrze większości budynków. Była to zła nowina dla nich. Potrzebne im delikatne części prawnie na pewno nie przetrwałyby takiego ataku.

Przekopywanie się przez niezliczone ilości przysypanego piachem gruzu zajęło im sporo czasu. Poza centrum lotów na powierzchni znajdowały się najwyraźniej główne zabudowania mieszkalne kolonistów. Nie brakowało tam strzaskanych mebli, resztek dawno zwietrzałego jedzenia i... zabawek. Najwyraźniej jeden z baraków mieścił coś w rodzaju przedszkola dla pierwszego pokolenia urodzonego w kolonii. Gdzieś wśród kolorowych krzesełek poniewierała się stara książka, w której Wilk i Zając uczyli dzieci, jak przetrwać atak orbitalny Sojuszu.

Wspomnienia wojny...

Centrum lotów mogło okazać się ciekawszym miejscem. Jeszcze ciekawsze byłoby, gdyby nie trafiono w nie centralnie z orbitalnej artylerii. Większość zapisków i komputerów po prostu wyparowała. Jedyną przydatną wskazówką, którą udało się znaleźć był niekompletny zapis logistycznych poleceń przysyłanych z orbity. Najwyraźniej zawieszona nad księżycem stacja nadzorowała cały projekt kolonizacyjny i kierowała życiem codziennym ludzi.

Wkrótce okazało się, że eksplozja pocisku poza zniszczeniami dokonała czegoś jeszcze. Otworzyła przejście do znajdujących się pod ziemią pomieszczeń. Maskowana, masywna płyta z ceramstali, która wcześniej musiała bronić wejścia do podziemi, pękła od ogromnych temperatur, pozwalając na odkrycie drugiego, podziemnego miasta. Może tam przetrwało coś, co mogliby wykorzystać?

Mroczne korytarze już po paru minutach powitały ich upiornym znaleziskiem. Wszędzie wokół, w snopach rzucanego z ich hełmów bladego światła, dostrzec mogli kupki rozszarpanych ubrań, a wśród nich nadgryzione ludzkie resztki.

Nie zdążyli otrząsnąć się jeszcze po pierwszym znalezisku, gdy praktycznie wpadli na drugie. Z mroku wyłoniły się liczne laboratoryjne tuby. Łącznie z nadal unoszącą się w cieczy zawartością.



Zmutowane, chore ciała, zdeformowane płody, bluźniercze hybrydy człowieka i maszyny, człowieka i zwierząt... Wszystko martwe, nieme, zastygłe w niewyobrażalnym cierpieniu.



A kawałek dalej... Następne rzędy tub. Pęknięte, puste, opuszczone. I ledwo czytelna mapa podziemi, nadrukowana na jedną ze ścian. W kolorowy sposób wskazującą drogę do magazynu części serwisowych. Tak niedaleko, może ze trzysta, czterysta metrów? To jedynie parę korytarzy i kilka ponurych podziemnych sal.

A w oddali? Co to? Cienie? Wycie? A może tylko gra wystraszonej do granic możliwości wyobraźni? Projekcja przerażonego pierwotnego instynktu? Nie... One się naprawdę zbliżają.

Bieg, krzyki, nerwowe spojrzenia na migające na pomarańczowo wskaźniki naładowania baterii. Światło w hełmach staje się coraz słabsze, lekko mruga. Wytrzyma jeszcze z pół godziny? Powinno. Musi!

Gdzieś po drodze w falującym mroku miga malutka wyspa kolorów. Jedno zawieszone na metalowej szafce zdjęcie. Stare, nieostre, trochę krzywe, z kawałkiem palca zasłaniającym stojącą z boku osobę w białym kitlu. A na pierwszym planie przedszkolna klasa. Pół tuzina przycupniętych przed aparatem dzieci. Ludzkich? Nie...

Nie! To prawdziwe potwory! Okropnie zniekształcone bestie! Boże... Kto byłby zdolny do... Stew rzyga na swoje spodnie, pędząc nadal przed siebie. Malf ze łzami w oczach przyłącza się do modłów Eustachego. Biegną.

Wycie zbliża się, z mroku wyłaniają się pierwsze szpony i uzębione paszcze. Karabiny terkoczą szaleńczo.

Magazyn.

Nerwowe otwieranie skrzyń, wrzaski, rykoszety. Są części! Ale oni nadal nacierają! Ciągle i ciągle! Wskakują na skrzynie! Wszystkie wylewają się z jednego korytarza, będącego jednocześnie jedynym wyjściem. Reflektory mrugają w rytm rozbłysków plujących pociskami broni.

xeper 04-07-2011 11:35

Nie udało się do końca spenetrować pustynnego pojazdu, wiele tajemnic z przeszłości pozostało ukrytych. Jedak kilka rzeczy było pewnych. Pojazd nie nadawał się do jazdy, stopień uszkodzeń spowodowanych upływem czasu i walką był zbyt duży, aby opłacało się inwestować czas i części w naprawę. Po drugie w końcu na własne oczy zobaczyli jednego z potworów, zamieszkujących pustynię. Martwe stworzenie, zostało uwięzione w jednym z pomieszczeń dawno temu. Teraz pozostały z niego cuchnące, przegniłe szczątki. Szczątki, które jednak dawały doskonałe pojęcie o wielkości, sile i możliwościach potwora. Było w nim także coś niepokojącego. Kościec był nad wyraz ludzki... W głowie Brunnera pojawiła się myśl, którą jednak szybko wypchnął w najgłębsze zakamarki mózgu. Lepiej było przyjąć, że to ewolucja i natura stworzyły to bydlę.

Podróż dio bazy była tak samo męcząca jak ta poprzedniego dnia. Wiatr smagający ziarenkami piasku, nie ustawał nawet na moment i Brunner zastanawiał się w jakim celu, neokomuchy zasiedliły tą planetę. Może były tu jakieś złoża cennego surowca. Nic innego nie przychodziło mu do głowy. Jednak widok bazy nie wskazywał na stację wydobywczą. Mimo iż była zniszczona przez orbitalne bombardowania, to nigdzie nie widać było pozostałości szybów górniczych, kruszarek i innego ustrojstwa wykorzystywanego przy wydobyciu złóż. Cel musiał być jakiś inny. Poznać go mogli tylko poprzez penetrację zabudowań.

Zwyczajne życie zwyczajnych obywateli. To wszystko co można było powiedzieć po paru godzinach spędzonych w bazie. Przeszukiwanie budynków przyniosło efekt w postaci odkrycia zapisków, wskazujących na bazę orbitalną jako centrum dowodzenia. Poza tym nic ciekawego. No, może poza dziurą wybitą przez celnie wystrzelony pocisk z orbity. Podziemne miasto budziło nadzieje na odkrycie czegoś ciekawego.

To co odkryli było niezaprzeczalnie ciekawe, a do tego ohydne i przerażające. Trupy, pełno zgniłych trupów ludzi, pracujących w podziemiach. W mroku rzędy tub laboratoryjnych. Myśl jaka pojawiła się w mózgu Brunnera gdy widział ciało zabitego potwora, wróciła. Teraz żywiła się widokami jakie otaczały Brunnera. Martwe ciała, zmutowane potworki unoszące się w słojach. Setki kabli, rurek i drutów wystające ze zdeformowanych ciał. Jebane komuchy, pomyślał przechodząc obok jednej z tub. Pierdoleni popaprańcy. A potem kolejne tuby, puste... A więc to wszystko prawda. One wyrwały się na wolność.

Magazyn jest niedaleko. Spokojnie, niezauważeni przemkną tam i zabiorą co trzeba. Potem, równie cicho wyniosą się z tego przeklętego laboratorium. Ruszyli. Trzeba się spieszyć. Ale cicho... Słychać tylko przytłumiony tupot grubych podeszew skafandrów i wzmocnione przez maski oddechy. Czyżby coś słyszał? Szuranie, odległe kroki, wycie. Brunner ściągnął z pleców strzelbę..
- Kurwa, panowie. One tu są! Te bestie są wciąż tutaj. Biegiem! – wskazał przed siebie. Według planu drzwi powinny być za zakrętem korytarza. Oby były otwarte. Brunnerowi coś mignęło na jednej z szafek. Kolorowa plama. Nie zwrócił uwagi. Przebiegł obok. Za sobą usłyszał odgłos rzygającego Stewa. Wolał się nie zastanawiać co zobaczył konfederat. Dopadł do drzwi. W świetle lampy zobaczył wyskakującego z mroku potwora. Niemalże ludzka sylwetka, zakończona wielką psią głową. Długie, cienkie ramiona. Potężne kły, długie szpony. Jarzące się czerwienią oczy. Nacisnął spust. Chmura rozżarzonych odłamków pomknęła w stronę bestii. Nie patrzył na efekt. Wbiegł do magazynu. Dziesiątki skrzyń i kontenerów. Wszystkie opisane tym durnowatym alfabetem komuchów. Kurwa! Jak tu mają znaleźć cokolwiek.

Podbiegł do pierwszej z brzegu skrzyni. Zatrzaski ustąpiły bez problemu. W środku poukładane w równych rządkach leżą przetworniki. Czyli jest dobrze. Ale nie ma czasu. Zasunął wieko. Wskoczył na nie. Z wysokości miał lepszy widok na to co się dzieje. Istna powódź bestii wypełniała korytarz. Wlewała się do pomieszczenia. Wszyscy strzelali, każdy z tego co miał. Brunner po raz kolejny wypalił niemal na oślep. Nie było sensu celować. I tak trafi...
- Szukajcie granatów, ciężkiego sprzętu, czegokolwiek! – wrzasnął, przekrzykując hałas towarzyszący strzelaninie. Strzelił po raz trzeci. Jakiś potwór zaskomlał i padł z wielką dziurą w klatce piersiowej. Zaraz zniknął przykryty innymi. Już tylko kilka metrów dzieliło bestie od Brunnera. Nie miał wątpliwości, że go dostaną. Pierdolony los. Żeby umrzeć na jakimś zasranym księżycu bez nazwy. I to jak? Zeżartym przez psy. To nadawało się na scenariusz do kiepskiego horroru „Atak zmutowanych psów na stację księżycową IV”. Tłumy w kinach. Sukces kasowy gwarantowany. Znowu pociągnął za spust.

Hawkeye 06-07-2011 20:03

Komuchy coś planowały. Wiedział to od samego początku, a kolejne godziny spędzone na tej planecie, tylko potwierdzały te przypuszczenia. Wszystkie rządy, wszystkie bez wyjątku poszukiwały sposobów na zdobycie przewagi nad swoimi konkurentami. Historia lubiła zataczać koła, a najwyraźniej ludzkość jako całość była zbyt głupia, żeby uczyć się na swoich błędach. Ta planeta była w pewnym sensie sanktuarium i muzeum. Gdyby wojna trwała jeszcze dłużej, kto wie do czego by doszło. W ostatecznym rozrachunku jaka broń zostałaby użyta, aby osiągnąć zwycięstwo? Czy ktoś byłby gotowy przerwać chaos śmierci, czy w końcu wiele światów zginęłoby w furii ognia spadającego z nieba? Czy podzieliby los Ziemi?

Jack z maszyny zabrał jeden z rysunków tajemniczych psów. Czy Unia badała je? Czy może sama je wyhodowała? Wydawało się, że jest to pytania, na które będzie mogła odpowiedzieć jedynie wycieczka dalej ... dalej w stronę tajemniczych zabudowań.

Ruszyli ... ostatecznie wolałby pozostać w pojeździe. Co prawda poprzednim właścicielom na niewiele się ta ochrona przydała, ale nie widzieli jeszcze tego z czym tamci mieli do czynienia. Może już tego tutaj nie było, może pojazd został zniszczony przez ekipę sprzątaczy? Noc minęła niespokojnie, na całe szczęście była krótka ... ale nerwy udzielały się wszystkim. Spodziewali się ataku w każdej chwili, ale nie nadchodził. Czy mogło to oznaczać pewną inteligencję psowatych? Czy może po prostu instynkt kazał im na coś jeszcze czekać? Takie rozważania były co prawda w tym momencie niepotrzebne, ale z drugiej strony pozwalały choć na chwilę zapomnieć o niebezpieczeństwie, które czekało na nich na tej tajemniczej planecie.

Gdy zobaczył pierwsze promienie słońca uśmiechnął się lekko. Oto przetrwał kolejny dzień. Czego więcej mógł oczekiwać? Zawsze wiódł niebezpieczne życie i jakoś nie wierzył, że dane będzie mu umrzeć we własnym łóżku ... cóż przynajmniej śmierć nie nadeszła jeszcze teraz. Maszerowali, mieli nadzieję, że zabudowania dadzą im ochronę, okażą się zbawienne, ale gdy podchodzili bliżej zabudowań Jack zaczynał rozumieć, że ta nadzieja była płonna.

Kratery ... kratery mówiły całą historię, która miała zostać powiedziana. Ostrzał planetarny. "Baza jest stracona ratujcie nas" ... tak pewnie musieli krzyczeć mieszkający tu ludzie, a ktoś na górze ... z mniejszym lub większym bólem serca musiał zniekształcić te słowa "Baza jest stracona ... zniszczcie wszystko ... to nie może się wydostać". Nie wierzył w zbiegi okoliczności ... nie w takich wypadkach ... kolejny eksperyment, który poszedł źle. Kolejne naukowe przełomy, które musiały zostać pogrzebane ... dziedzictwo Oppenheimera i von Brauna ...

Laboratoria, tylko to wszystko potwierdzały, wszystkie przypuszczenia. Całą prawdopodobną historię ośrodka i jego śmierci ... to wszystko było okrutne, tak tylko jak okrutny potrafi być człowiek. Nieludzkie, tak tylko jak człowiek potrafi taki być ... to wszystko miało mieć większy cel ... zwycięstwo za wszelką cenę. Dobrze, że komuniście skończyli tak jak skończyli ... niestety warkot prowadził do wniosku, że i oni tak skończą ... a potem nastąpił atak.

Jack walczył o życie. Próbował unikać, próbował strzelać, próbował dostać się na wyższy teren ... wszystko aby uratować siebie. Nie musiał słuchać żadnych rad, żeby wiedzieć jak walczyć ... walczył o życie i nie zamierzał odpuszczać. Pistolet laserowy wysyłał w ciemność kolejne wiązki. Ciężki oddech. Jeden z psów zeskoczył na niego ze skrzyni. Przygniótł swoim ciężarem ... jego pysk zbliżał się niebezpiecznie do jego twarzy ... strzelił ... promień lasera przeszył cielsko potwora, McCallahan szybkim ruchem odrzucił z siebie trupa ... podniósł się na równe nogi ... leżeć tutaj, oznacza śmierć.

Zaczął się cofać, robiąc unik przed kolejnym atakującym zwierzęciem. Musiał znaleźć jakieś bezpieczne miejsce, takie z którego nie będą go mogły zaskoczyć te bestie ... strzelał ... ale one wciąż nadchodziły ...

deMaus 06-07-2011 21:05

Nocny atak, najwyraźniej zrobił na nim większe wrażenie, niż by na to wskazywała jego postawa i mina, ponieważ po wstępnym zbadaniu pojazdu, stwierdził, że zanim coś otworzą, dobrze by było, żeby sprawdzili czy nie działają jakieś kamery wewnątrz pomieszczeń, do których chcą wchodzić, i że on popilnuje wejścia do tego statku, a w razie powrotu tych bestii, da znać.
Jedyne odkrycie jakie osiągnęli to informacja, że następny cel jest bazą, to, że naprawa tego była by za długa, i szkielet jednego z tych potworów.
To ostatnie było najgorszym odkryciem, bo wskazywało na to, iż obrazki znalezione chwilę wcześniej, nie były wymysłem chorego grafika.


Ruszyli w dalsza drogę, a kiedy dotarli do bazy, sytuacja stawała się gorsza z każdym pomieszczeniem do jakiego wchodzili. Najpierw zniszczone przedszkole, potem bezużyteczne centrum lotów, potem podziemne laboratoriom, a na koniec tuby.

- Blać - zaklną i splunął na widok pełnych tub, a na twarzy pojawiła mu się wściekłość. Spojrzał na poszarpane ubrania i nadgryzione kości i dodał - Zasłużyli. - po czym ruszył wściekły dalej.


Nie zdążył ostygnąć, kiedy znaleźli następne pomieszczenie, z rozbitymi tubami, i plan. I kiedy pojawiły się cienie. Zaczęli biec, najpierw jednym korytarzem, potem drugim, a cienie zbliżały się, było słychać szuranie pazurów, a może to jego wyobraźnia, w pewnym momencie zauważył, że wszystko zwolniło, ale to raczej jego myśli płynęły szybciej. Zastanawiał się, czy czy te psy mając coś wspólnego z tymi, które tu z braku lepszego słowa "wyhodowano". Zapewne nie, skoro minęło 20lat, to musiały się żywić, sobą nawzajem, a więc o ile jeszcze miały na początku jakieś cechy ludzkie, na co wskazywało zdjęcie, to teraz już ich raczej nie mają. Nagle przypomniał mu się stary film, który oglądał na nielegalnie zdobytej kasecie. I'm legend, czy coś w tym stylu, napis na kasecie, głosił wersja alternatywna, jednak Alexei nie miał pojęcia czy tak było na prawdę, bo nigdy nie miał w rękach innej, a nie mógł tak sobie szukać, bo przecież żył na świecie unii. W filmie tym, na ludzi spadała choroba, która zamieniała ich w potwory, przeżył tylko jeden, który szukał lekarstwa, i znalazł, ale na koniec potwory próbując ocalić swoją towarzyszkę, zaatakowały, go, a kiedy im ją oddał, pozwoliły mu odejść. Bohater uznał, że są nową rasą, i nie szukał już lekarstwa. Ale nawet, gdyby te bestie miały ludzkie uczucia, to oni przecież nie maja im czego oddać.
Rozmyślał też, nad tym, czy atak na tą planetę był wykonany przez Sojusz, czy przez unię. Obie wersje były prawdopodobne, i pewnie nigdy nie poznają prawdy.

Dopadli do magazyny, i wskoczyli za skrzynie, jedną ręką zrywał wieka skrzyni, szukając za radę Brunnera, granatów lub ciężkiego uzbrojenia, a druga strzelał i strzelał, Celował, mniej więcej w stronę bestii, było ich tyle, że aby chybić musiałby chyba się postarać.

zbik_zbik 06-07-2011 21:51

Będę baczył na Ciebie, Mocy moja,
bo Ty, o Boże, jesteś moją warownią.
W swej łaskawości Bóg wychodzi mi naprzeciw,
Bóg sprawia, że mogę patrzeć na [klęskę] moich wrogów.
Wytrać ich, o Boże, niech lud mój nie zapomina!
Twoją mocą rozprosz ich i powal,
o Panie, nasza Tarczo!

Modlił się, bo i cóż mu zostało. Odrzucał wieka pudeł. Szukał. Czego? Sam nie wiedział, ale pięścią nie był w stanie się obronić. Broni żadnej nie miał, bo i tak nie za dobrze się nią posługiwał. Szukał czegoś co mu pomoże, może go ochroni. Hałas niemiłosierny, ciągłe strzały, krzyki, potwory, krew. Koszmar jakiego jeszcze nie było. A kto był winny? Ludzie, ludzie którzy postanowili zabawić się w Boga. A Bóg się odpłacił, i miał do tego prawo. Eustachy to nawet pochwalał. Jednak pragną żyć, pragną zrobić jeszcze jak najwięcej.
-Niech się dzieje Twoja wola. - powiedział spoglądając znacząco w górę. Może taka była droga tej grupki, znaleźć się na opuszczonym księżycu i zginąć męczeńsko za grzech świata. Ale nie, przecież już się wszystko dokonało, nie potrzebna była kolejna ofiara lecz zrozumienie i poznanie świętych tajemnic. Tego uczyła go religia. Więc może jest tu przypadkiem wplątany w to piekło. Ta wersja mogła być prawdziwa, lecz Eustachemu łatwiej było przyjąć celowość wszystkich wydarzeń. A skoro celowo został postawiony w "lwiej jamie", to zdecydowany był niczym Dawid przeciw potężnemu Goliatowi, walczyć przeciw przeważającym siłom potworów. A przecież Dawid pokonał Goliata tylko z procą. Myśl ta dodał mu siły i zaczął rzucać w potwory czymkolwiek się dało, szukał jakichś granatów, ewentualnie jakiejś broni, czegokolwiek by bronić swego życia. W ostateczności gotów był nawet gołymi rękoma jak Samson przeciw Lwu bronić życia...

Tadeus 07-07-2011 00:03

Gdy do słabo oświetlonego, ciasnego wnętrza wlała się fala spragnionych mięsa kreatur, rozpoczęła się jatka. I to wyjątkowo chaotyczna i bezwzględna. Szybkość i zwinność bestii pozwoliła im na ominięcie większości skoncentrowanego ostrzału i atakowanie z niespodziewanych kierunków i wysokości. Skrzynie, które rozbitkom służyły za ochronę, dla atakujących stały się idealnymi trampolinami i zasłonami do ich gwałtownych ataków.

Lecz i dla broniących się śmierć nie była obcym rzemiosłem. A przynajmniej dla części z nich. Eustachy, pozbawiony broni i umiejętności by jej użyć desperacko próbował doszukać się jakichś przydatnych przedmiotów w serwisowych skrzyniach. Na próżno. Bestie coraz to wyłaniały się z mroku, próbując pochwycić go i wciągnąć za skrzynie. Jedynie szczęście i łaska jego boga pozwoliły uniknąć mu pierwszych z tych ataków. Potem jednak najwyraźniej pokłady fortuny wyczerpały się. Potężne zdeformowane ramiona wystrzeliły z ciemności, chwytając gwałtownie za jego ciało. Natychmiast poczuł gorącą strugę cieczy spływającą mu z poranionych pleców. Grunt momentalnie uciekł mu spod nóg. Nim zniknął jednak na zawsze za skrzyniami, nad jego głową rozbłysły złote strugi energii, a nadludzko silne szarpanie ustało.

To Alexei, ich unijny towarzysz, parł naprzód niczym anioł zemsty. Trzymane przez niego pistolety - laserowy i magnetyczny - siały śmierć gdziekolwiek się skierowały. Wydawało się, że był idealnie przeszkolony do takich właśnie sytuacji - chaotycznych i krwawych bojów na bliskim dystansie. Zwijał się i wirował w unikach posyłając do piachu coraz to nowe maszkary.

Ale i innym szło całkiem niekiepsko. Strzelba Brunnera wreszcie pokazała swoją prawdziwą moc. Szerokie chmury rozżarzonych odłamków ścinały bestie z nóg całymi grupami, nim te zdołały nawet zbliżyć się do zarośniętego Konfederata.

Sądząc po okrzykach Stew, jemu również nie brakowało sukcesów.
- A kurwa! Tu cię mam cholero! Ahahahahaha!
- Tera ci nawet pieprzeni Wołk i Zajac nie pomogą, brzydalu!

Entuzjastycznym wrzaskom towarzyszył szaleńczy terkot jego maszynowej broni.

Gorzej sprawa wyglądała u odciętej chwilowo od reszty dwójki, Jacka i Malfa. Bestiom udało się okrążyć ich pozycje - zapewne posłużyły się w tym celu jakimiś skrytymi w mroku szybami. Nim reszta zdążyła się do nich przebić, przeżyli parę naprawdę niesympatycznych chwil.

Pistolet laserowy Jacka'a miał naprawdę potężną moc przebicia, jego szybkostrzelność była jednak zbyt niska, by powstrzymać aż tak liczne fale nacierających przeciwników. Pierwsza z bestii, która prześliznęła się przez obszar ostrzału jedynie go powaliła, druga zdążyła go jednak rozbroić i przyszpilić do ziemi potężnym cielskiem. Poczuł ostre jak brzytwa pazury wbijające się w jego ramię. A potem usłyszał potężny ludzki ryk i zauważył masywne ramiona owijające się wokół szyi próbującej rozszarpać go maszkary. Mięśnie ramion zafalowały w nieludzkim wysiłku, a bestia osunęła się na niego ze skręconym karkiem. Malf za ten ratunek zapłacił jednak wysoką cenę. Inne potwory wykorzystały jego chwilową nieuwagę i rzuciły się na niego całą chmarą. Krew z jego rozszarpywanego ciała trysnęła na wszystkie strony.

Kawaleria przybyła w ostatnim momencie. Na jej czele niespodziewanie pojawił się poharatany Eustachy, decymujący szeregi wroga czymś co wyglądało jak ciężka przemysłowa gaśnica śniegowa. Pod wpływem mroźnej chmury ich ciała niemal natychmiast kostniały i pękały. Wyglądało na to, że ktoś w końcu wysłuchał jego modłów.

***

Trzy dni później dotarli z powrotem do swojego promu. I nie była to prosta droga. Liczne części zamienne i masywne ciało mocno poranionego Malfa dość mocno utrudniły ich podróż. Szczególnie, że wszystko wskazywało na to, iż nie wszystkie z maszkar zostały zabite, nie mówiąc już o ich większych kuzynach, których istnienie mogli nadal jedynie podejrzewać na podstawie widzianych zniszczeń. Nie było więc czasu na dokładniejsze poszukiwania i wracanie po resztę potencjalnie cennych gratów.

Dzień później wreszcie wzbili się w powietrze. Stało się to co prawda w kłębach czarnego dymu i przy upiornej wibracji całego kadłuba... ważne było jednak, iż wszystko najwyraźniej działało. Po paru minutach ostrych turbulencji opuścili ostatnie warstwy szaro-burej atmosfery, witając ponownie kosmiczną pustkę. Znów byli wolni. A przynajmniej byliby, gdyby prom miał silnik skokowy... Obecnie ich świat zamykał się w granicach nieznanego im systemu.

Szybki skan w jednoznaczny sposób pokazał, iż dwa najbardziej oczywiste wyjścia nie były im dostępne. W systemie nie dało się wykryć ani większych statków, mogących ich stamtąd zabrać, ani przekaźników nadprzestrzennych, których mogliby użyć, by wezwać pomoc. Chyba, że widziana już stacja miała na pokładzie jakiś podobny sprzęt. Jej skan okazał się zresztą dość ciekawy. Większość jej powierzchni najwyraźniej pochłaniała wiązki sensorów, czyniąc ją niewidzialną dla systemów. Gdyby nie wielka dziura po ostrzale, ziejąca w jej boku, prom w ogóle by jej nie wykrył. Na szczęście, w drugiej je części, która nie była uszkodzona, nadal wydawała się utrzymywać atmosfera.

Problem poharatanych po walce kombinezonów również rozwiązał się nad wyraz szybko i sprawnie. Śmierdząca stęchłym powietrzem komora śluzy zawierała bowiem tuzin bardzo porządnych unijnych skafandrów, modelu TZ-21. Według wiedzy Alexeia i Jacka w czasie wojny były to najnowocześniejsze dostępne modele, przydzielane jedynie priorytetowym projektom. Poza sporym zapasem energii powinny również zapewnić im lekką ochronę przed ostrzałem i sprawną komunikację w obrębie drużyny. Stew od razu zatarł ręce.
- Będzie ze trzy stówy od wdzianka jak nic...
Wyglądało na to, że mały człowieczek jednak przeżyje najbliższe spotkanie z wierzycielem.


Znalezione modele były też znacznie wygodniejsze i bardziej intuicyjne w użytku, toteż eksplorując obiekt mogli w pełni skupić się na zadaniu. I mieli się na czym skupiać. Ogromne ilości komputerowych wyciągów zdawały walać się dosłownie wszędzie. Tam gdzie działały jeszcze płyty grawitacyjne zalegały na podłodze i stołach, tam gdzie nie, lewitowały w powietrzu tworząc długie, efektowne serpentyny. Wyglądało to na centrum i mózg całej operacji. Dwadzieścia lat temu zasiadały tam zapewne całe zastępy unijnych analityków. Obecnie nie było po nich jednak śladu. Znawcom tematu w papierach rzuciły się jednak w oczy wielokrotne nawiązania do projektu o kryptonimie Vortex. Według aktualnych danych wywiadowczych, to właśnie jego celem było stworzenie zaawansowanej broni biologicznej, która w czasie wojny zabiła dziesiątki milionów obywateli wszystkich stron i zniszczyła życie w całym systemie planetarnym Edenu.

Ciężką, martwą ciszę przerwał niespodziewany trzask głośników.
- Ahh... goście... - zacharczał nieznany im głos.
Minęła długa chwila nim nieznajomy odezwał się ponownie, tym razem wydawał się jakby żywszy i zaintrygowany.
- Tak się cieszę, że nareszcie ktoś przybył wyswobodzić mnie z tego nieznośnie nużącego więzienia... O, ale tego bym się nie spodziewał.
Znowu cisza.
- No proszę. Jesteście ciekawszymi gośćmi niż sądziłem. Zapraszam do mnie, omówimy moje żądanie politycznego azylu. Zielony B.
I jak na zawołanie zaświeciły się lampy, wskazujące im drogę.

***

W końcu otworzyły się przed nimi drzwi do wskazanego obszaru. A tam, w polu pulsującego, zdeformowanego mięsa przy panelu komputerowym zasiadał blady i wychudzony mężczyzna w średnim wieku.


- Jestem Nigel duBois, obywatel Neutopii - zaczął, stając chwiejnie na cieniutkich nogach. - Jak sądzę, zapoznaliście się już moimi... dziećmi... Ach, tak... Macie przecież tak wiele wspólnego - mrugnął okiem.
- No, ale przejdźmy do meritum. Jak widać, Unia Ludowa mnie zdradziła... po tym wszystkim, co dla niej zrobiłem. Mimo tylu doskonałych, pięknych dzieci, którymi ich obdarzyłem... - westchnął, wspominając przeszłość z rozczuleniem.
- Już jako dziecko wiedziałem, że chcę tworzyć, formować i rzeźbić. Wiedziałem też, że natura obdarzyła mnie ku temu odpowiednim potencjałem. Byłem najwybitniejszym z mojego pokolenia, ci durnie w Neutopii nadal korzystają z moich teorii, które sformułowałem jako dziewięciolatek! I odważają się jednocześnie mną gardzić! Potępiać! Przepędzić!
- Ale - dodał już spokojniej. - Unia mnie przygarnęła i dała mi... zabawki... dała nijaką brzydką ludzką masę do rzeźbienia...
Zamilkł omiatając obłąkańczym wzrokiem pomieszczenie.
- Wiecie, co chcieli zrobić, gdy dałem im już, czego chcieli?!
Zachichotał wskazując masywną, stalową skrzynię, która stała przy panelu. Gdyby nie wygaszony, odłączony licznik ciężko byłoby dojrzeć, że to... ładunek nuklearny.
Chichot Nigela przerodził się w opętańczy śmiech.
- Myśleli, że nie wiem! Że nie zauważę! Durnie! Ja widzę wszystko! Wszystko! To ONE mi pokazują! ONE widzą!
Chichot. Cisza.
- Zabierzcie mnie do waszych rządów. Sojusz, Zaibatsu, wszystko jedno. Stworzę im broń, jakiej nie widział jeszcze świat! Vortex będzie przy niej żałosną dziecinadą! Spędzone tu lata pozwoliły mi znaleźć wiele odpowiedzi. Mam tyle wspaniałych pomysłów! Wasze nacje obsypią was za to złotem! Jestem bezcenny! BEZCENNY, SŁYSZYCIE?!


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:35.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172