lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Incepcja] I n c e p c j a (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/10710-incepcja-i-n-c-e-p-c-j-a.html)

Rewan 28-12-2011 17:39

Gdy byłem mały…

- To po hiszpańsku... Antonia jest u góry i myślę, że chce nam coś powiedzieć. Nie wygląda to dobrze... Wydaje mi się, że mówi o zejściu w dół. Myślę, że Amy...

…dopiero co zdążyłem odrosnąć od ziemi…
Nobody poczuł jak bicie serca zwalnia (a może przyspiesza, a to czas zwolnił?) i odlicza sekundy do katastrofy. Sam nie wiedział jak, co i kiedy. Już poprzez rozmowę był przygnębiony, a teraz jeszcze to... Nie wiadomo co się działo z Antoniną. A wszystko wokół wyglądało, jakby ktoś ich odłączał od snu. Wyjmował “kabelki”. Albo lepiej - pakował tam poziom wyżej kulę w łeb, co powodowałoby opuszczenie ciała też i tutaj. Nagle umysł Dominica zaczął wyobrażać sobie sprzęt, który tak dobrze już znał. Nawet najmniejsze szczegóły. Nawet te mało znaczące, jak ryska na obudowie. Walizka musi się zmaterializować, albo zaraz padnie jak mucha. Wszystko już nabierało kształtu, w głowię wizja się już niemal utworzyła, niemal każdy szczegół, niemal każda rzecz i…

…a mimo to czekała mnie jeszcze długa droga do poziomu głów dorosłych…

…przeszywający ból rozwarł szeroko oczy Dominica. Te zaraz się przymrużyły, gdy światło na nie padło. Nim przyzwyczaił się do światła (przecież był przyzwyczajony, w pokoju było wystarczająco jasno!) minęło kilka sekund. Zmrużył kilka krotnie powieki, po czym spojrzał na otoczenie. Sala. Jak ta w Wenecji. Człowiek wstający na nogi, powoli. Turysta? Przecież właśnie padł jak mucha. Demon?! Krzyk, który miał wydrzeć się z jego gardła został stłumiony przez kompletny szok. I nagle zrozumiał. Ktoś wydarł go z objęć snu, nie udało mu się. Nim to się stało, widział jak sprzęt zaczął już się materializować, gdy nagle…

…zastanawiałem się czasem, co jeśli to jest sen?

Totem…

Co jeśli całe nasze życie to bardzo długi sen…

Poczuł się spokojniejszy, gdy wyczuł znajomy ciężar na piersi. Nagle pewnym ruchem wyrwał sobie igłę podłączoną do PASIVu. Potem przeturlał się przez plecy.

…a kiedy się wybudzimy…

-Auu! – to był błąd. Plecy jeszcze nie były przygotowane na coś takiego. Mimo wszystko to nie było teraz ważne. Odwrócił się od wszystkich plecami. Nie ważne, że widział demona. Nie ważne, że pewnie to nie jest żadna rzeczywistość, a tylko kolejny poziom, skoro chodzi tu coś takiego. Ważne, żeby na niego spojrzeć. Rozwarł lekko marynarkę (nie zwykł nosić takich rzeczy, więc czuł się nieswojo, ale miejsce tego wymagało) i z wewnętrznej kieszeni wyciągnął zegarek, przypięty łańcuszkiem do reszty marynarki. Nim otworzył wieczko, wstrzymał oddech. Otworzył go i spojrzał na niego, macając powierzchnię.

…wszystko co ważne dopiero się zacznie?

A więc jednak... Sam nie wiedział, czy mu dzięki tej odpowiedzi ulżyło, czy nie. Zrobił się jednak na pewno spokojniejszy, bo wiedział. Gdy miał wiedzę, czuł, że bardziej nad wszystkim panuję, gdy jej nie miał, był tak zagubiony, jak zazwyczaj był w swej codzienności. Obrócił się i spojrzał, jak demon ( nie wiedział czemu, ale wydawało mu się, że nie musi się go bać) wybudza wszystkich po kolei. Zauważył, że wśród nich nie ma chemiczki. A więc to Ty, Antonino…

-Możesz mi powiedzieć ile razy jeszcze musimy się wybudzić? – choć pytanie zostało rzucone w eter, Antonina musiała zrozumieć, że to właśnie do niej je kierował.

Od czasu poznania „branży” minęło już trochę czasu…

- Kiedy zasypialiśmy, to był pierwszy poziom. A więc tylko raz jeszcze. Tak było. Jak jest teraz - nie wiem, malutki - demon westchnął ciężko. - Będziemy musieli sprawdzić mieszanki i urządzenie tutaj - i na górze również.

Kiedyś spotkałem chemika

-Weszliśmy do snu bez żadnej wiedzy o tym. Może i miał być to test, ale coś mi się zdaję, że nie panujecie nad nim. A test nie powinien tak wyglądać. Na pewno kilku osobom się to nie spodoba jak się obudzą.

Kogoś, kto zajmował się tym co ja

Demon złapał Szóstkę za nogi, poderwał je do góry i obalił Rosjanina razem z krzesłem.
- Poradziłeś sobie? Jeśli tak, to zdałeś test mimo wszystko. Mimo braku wiedzy, mimo ingerencji z Limbo. I mimo tego, że wierchuszka oblała. Gratulacje!

Pokazał mi swoją piwnicę, a w niej ukrytych śniących

-Nie podoba mi się to - westchnął Nobody- Ekstraktor na dole powiedział już nam o co chodzi. Incepcja? Putin? Wiem, że nie powinienem mówić, że to niemożliwe, nie w obliczu snów, ale... Już teraz pojawiły się znaczące problemy. Coś co powinno być zwykłym zejściem, a jednak stało się jak się stało. Powiedz mi. Czy Ty naprawdę chcesz podjąć takie ryzyko?

Krążący wokół stołów nagle przerwali rozmowę, bo zdali sobie sprawę, że nie ma sensu kontynuować prowadzonych przez siebie czynności. Miranda, Point-Man i Ekstraktor siedzieli w fotelach z otwartymi oczyma, nieruchomi jeszcze niczym posągi które pyszniły się dalej za ich plecami. Demon usuwał się powoli pod ścianę, wodząc wzrokiem po malowidłach i drapiąc się pazurem po lewym półdupku.

William Eakhardt również był już tutaj razem z nimi, a jego sen o więzieniu był już tylko wspomnieniem. Sądząc po anielskich scenach, odgrywających się w przestrzaniach nad nimi, wszyscy trafili do nieba.



Nie potrafili oni już spać inaczej…

O Dominicu można było powiedzieć jedno. Jeżeli ktoś miał na niego wpływ, to zdecydowanie Antonina. Nawet słowo ekstraktora nie było dla niego tak ważne. Zakończył swoją dyskusję i oddalił się o kilka kroków wraz z demonem/Antoniną do sprzętu, za który wraz z nią był odpowiedzialny. Jeżeli można było coś o nich powiedzieć to, że on może i był lepszy w aspekcie technologicznym/chemicznym, ale to ona znała się na wszystkich tych mistycznych aspektach. I choć zdawało się to abstrakcyjne, to rzeczywiście miało to swoje zastosowanie w praktyce. Jej metody dawały jej przewagę nad innymi chemikami.

…ich sen możliwy był tylko dzięki mieszance.

Demon rozplatał sprawnie węzły gordyjskie kabli.
- Słuchaj mnie, malutki - wyszeptał, kiedy za ich plecami rozgorzała nowa dyskusja. - Fałszerkę trzasnął prawdopodbnie Cień. Większość Cieni to przenikające do naszych głów istoty z Limbo. Demony. Diabły. Lub inni tacy jak ja. Chcę wierzyć, że to, co się stało, to przypadek. Że nasza obecność kogoś wkurzyła tak mocno, że postanowił nam popędzić kota. Ale nie mogę wykluczyć, że to było celowe, świadome i zamierzone. To zaś znaczy, że ktoś wiedział o nas i o tej akcji. Więc mamy kreta. Sprawdzamy nasze zabawki - wskazał paluchem zakonczonym szponem na urządzenie. - Bo być może i tu tkwi przyczyna... lub dowód. OK? I jeszcze jedno. Trzymaj się blisko mnie. Niedługo zacznie się jatka. Nie wiem, co to będzie. Zdawało mi się, że wiem, ale nic nie znalazłam. Jeśli zobaczysz coś, czego nie możesz znieść, zamknij oczy i módl się. To pomaga.

Stwierdziłem wtedy „Przychodzą, bo inaczej nie mogą już spać”

Dominic rejestrował każde słowo jakie wypowiedziała Anotnina, choć nie do końca rozumiał o czym ona tak naprawdę mówiła. Ba! Nie miał zielonego pojęcia. Cienie? Diabły? Demony? On znał się na swojej robocie, wiedział jak działa sen i jakie zachodzą reakcje podczas niego. Co powoduje, że śnimy, a co, że się budzimy. Jak działał organizm, kiedy jego ciało wypoczywało a umysł? Raczej nie zawsze… Ale demony? Cienie, które chciały zawładnąć umysłem? Każdy z nas ma swoje gorsze strony, ale czy o to chodziło Antoninie używając metafory „Cień”?

Słuchając zajął się swoją częścią roboty. Sprawdzał co mógł bez specjalistycznego sprzętu, tak jak mówiła mu jego mentorka. Jedno po drugim. Wszystko mógł jednak robić zaledwie „wzrokowo”. Nie mógł niczego potwierdzić ostatecznie.

-U mnie chyba wszystko gra… Kret? Masz kogoś na myśli?

Odpowiedział mi „Przychodzą, żeby się budzić. Tam jest ich rzeczywistość”

- Żebym to ja wiedziała, Dominic... U mnie też ok. Przynajmniej to jest w porządku.

- Co mnie zabiło? - Amy odezwała się w końcu - macie jakieś podejrzenia?

- Zaraz to ty niczego nie pamiętasz? - w głosie Willa słychać było szczere zdziwienie.
-Znaleźliśmy cię z nożem głęboko... Wbitym w ciało - wzdrygnął się lekko na samo wspomnienie.
-A ona... - wskazał na Mirandę. - Ona leżała obok.

Miranda Lawson nie zdradzała jakichkolwiek oznak tego, że słucha. Nie reagowała, pozostawiona przez innych w takim stanie, w jakim przebudziła się w tej sali.

Dodał jeszcze „Kto dał Ci prawo do osądzania co jest rzeczywiste, a co nie?”

Cały sen zdawał się co najmniej zagadkowy. Teoretycznie miał być, jeżeli Nobody dobrze zrozumiał, co najmniej spokojny. Wszystko jednak zaczęło się od buntu, który ogarnął całość snu i zdominował dalszy przebieg wydarzeń.

- Nie było jej u mnie. Pamiętam, że do gabinetu wpadły rozwścieczone więźniarki, zrobiło się zamieszanie. A zabiła mnie... pomogła mnie zabić Davis, moja podwładna. Była ze mną praktycznie od... od początku. Obezwładniła mnie a jakaś inna kobieta wbiła mi nóż w brzuch. - Na samo wspomnienie spojrzenia napastniczki i bólu jaki jej zadała zrobiło jej się niedobrze.

Gdy dziś siadam w fotelu…

Wszystko wskazywało na to, że cały sen skupił się na zabiciu Amy. Dlaczego? Sen był architekta. Wszystko zaczęło już się od samego początku, także eliminuje to pomysł, jakoby fałszerka za bardzo ingerowała w sen. Jedyne co mu przychodziło do głowy, to że konstrukcja snu była zaopatrzona od samego początku w defekt. Tylko jak? Jak to w ogóle możliwe? Nobody nigdy nie miał do czynienia z czymś takim… Jego wiedza na temat snów tutaj upadała, podejrzewał, że to właśnie Antonina, wraz ze swym doświadczeniem na polu mistycyzmu, może powiedzieć coś na ten temat.

- To nie ma sensu. Projekcje w mojej głowie starałaby się raczej cię chronić a cały ten bunt... Wszystko było skierowane w ciebie. Poza tym nie powinno być żadnego buntu. Nie przy takiej stabilności snu. Nie rozumiem czemu strażniczka miałaby pomagać więźniarkom - Will pokręcił głową na potwierdzenie tego, że faktycznie czuje się skołowany.

- Davis początkowo mnie broniła. Potem rzuciła się na mnie - powiedziała jeszcze raz. - I uwierz, ja też niewiele z tego rozumiem. Z pewnością mniej niż Ty. To nie ja śniłam sen ja nawet nie wiem jak i po cholerę się w nim znalazłam - w tych słowach wybrzmiewała nuta pretensji.

- Nie miałem pojęcia, że tu będziesz. Nie wiem czy zgodziłbym się ponownie gdybym wiedział. Cholera Amy nie wiedziałem nawet, że masz jakieś... “Zdolności” w tej branży. Zresztą pogadamy o tym później bo to chyba nie najlepsza pora.

Architekt czuł się trochę winny z powodu tego co się stało. Czułby się jednak o wiele gorzej gdyby coś złego naprawdę się jej przytrafiło. Zwykły traf sprawił, że ta kobieta pojawiła się w jego życiu akurat w tym momencie. Gorszego już chyba nie mogła wybrać. Nie wiedział czy odczuwał ulgę z powodu, że ją widzi czy może wręcz przeciwnie. Może powinien próbować odwieść ją od współpracy z tymi ludźmi? Tą myśl zostawił jednak na poźniej.

- Zgodziłbyś się skoro już w to wszedłeś. Nieważne. Pogadamy później.

Smith uśmiechnął się, słysząc Koroniewa. Znał to myślenie i rozumiał. Gdyby rozkazy dowódcy były kwestionowane, zginęłoby o wiele więcej ludzi. Zawsze. Na każdej wojnie.
Niemniej nie znaczyło to, iż zawsze mają rację, jednak to przekonanie wyniósł już z innego miejsca. Niemniej to była właśnie chwila na wyjaśnianie wszelkich wątpliwości.
Przez kilka długich chwil stał i słuchał Architekta, zaczynając rozumieć czemu nastąpiła niejaka zamiana miejsc Ekstraktora i Fałszerki.
-Zastanawia mnie-zaczął.
-Co spowodowało, że Antonia mogła podejrzewać, iż Amy zeszła do Limbo? W tym pokoju stało się coś, o czym nikt jeszcze nie powiedział-dokończył z zamyśleniem.
-Co sprawiło, że w to uwierzyłeś? - zwrócił się do Williama. Blackwood i Miranda najprawdopodobniej jeszcze wtedy nie byli świadomi.

Architekt zastanowił się przez chwilę. Dziwne, że wcześniej nie przyszło mu to do głowy. Właściwie jak teraz o tym pomyślał to...

- Nie wiedziałem gdzie mogła wtedy być Amy. Chciałem się tego dowiedzieć, ale to ona... Will unikał choćby spoglądania na demona. Nie można było mieć wątpliwości o kogo mu chodzi.

- Antonia powiedziała, że się tego dowie a ja jej uwierzyłem. Wtedy chyba chwyciłbym się czegoś co dawało choćby cień szansy. Coś w jej głosie... Jej zdecydowanie, powiedziało mi, że coś było nie tak, więc po prostu nie zadawałem zbędnych pytań.

…patrzę przez okno na niebo…

Dominic zrozumiał, że można w tym wszystkim spostrzec pewien ciekawy fakt. Nie zaczęli nawet rzeczywistej akcji, a już teraz dowiadują się tak ciekawych rzeczy. Do niedawna sądził, że wie o tym fachu naprawdę dużo. Z wiedzy teoretycznej czuł się całkiem pewnie. Natomiast teraz przekonywał się, że jeśli cała ta akcja będzie przebiegać tak jak przebiega już teraz, to niedługo pozostawi daleko w tyle dawnego siebie. Oby tylko do tego momentu nie wpadł w limbo…

Inżynier skinął głową.
-Rozumiem. Antonia dysponuje wiedzą z innych płaszczyzn. Nie bardzo ci się dziwię. Najprawdopodobniej sam bym uwierzył-uśmiechnął się lekko.
-Dobrze. Przekonała cię Chemiczka. Masz coś do powiedzenia w tym temacie?-zapytał Brazylijkę z obecnie mało brazylijską twarzą.
- Mam. Ale czekam, aż dojdziecie do ściany i walniecie się w nią wystarczająco mocno, żeby zrozumieć, kto miał rację. Trochę popłaszczenia się też nie zaszkodzi, jestem taka próżna - oznajmił demon tonem, jakim czyni się wyznania.

…myślę „To moja siostra jest rzeczywista. Póki jej nie uwolnię, to właśnie ten świat jest dla mnie najważniejszy”

pawelps100 28-12-2011 17:54

Razem z muzyką kostucha zawitała do pokoju przesłuchań, co każdy z obecnych ujrzał krótko po śmierci nadzorcy ich wspaniałej, dotychczas pełnej sukcesów akcji. Ale ten danse macabre nie ustał ani na chwilę po odejściu Blackwooda, najpewniej na wyższy poziom snu. Ale co mogło wywołać odchodzenie kolejnych członków Teamu? Możliwości było sporo, ale tutaj na dole Piotr był skazany wyłącznie na zgadywanie. Tymczasem śmierć skosiła już Cryera i Nobody, a na dokładkę także Rulera. Gdy Malcolm stwierdził ,że czas zakończyć sen i ruszył w stronę Architecta, Koroniew tylko mógł go biernie obserwować- był za daleko, by jego interwencja mogła cokolwiek uczynić. Jeszcze sen się nie skończył, gdy sam Rosjanin ciężko zwalił się na ziemię.

Gdy Piotr otworzył oczy, nad sobą miał różne aniołki- idealnie pasujące do jego sytuacji. Gdy wstał był nieźle wkurzony ale widok… stwora, który rozmawiał z Nobody, szybko go otrzeźwił i wprawił w skrywane przerażenie. Co to mogło być? W pierwszej chwili Rosjanin pomyślał, by rzucić się na to coś i uratować Nobody, ale tamten wcale nie był przestraszony- zresztą tak samo jak przynajmniej część Teamu. Za to Ruler na głośno wyraził to, co sam Sixth- Man miał ochotę powiedzieć, a Morozow rozwiał resztę jego wątpliwości- ten dziwaczny stwór, przypominający jakiegoś demona z Czarnego Lądu (przynajmniej wg Piotra) okazał się być drużynową Chemiczką o imieniu Antonia.

Ale mimo wszystko Szóstce nie było do śmiechu- został razem z częścią Teamu dokumentnie okpiony, niedoinformowany i narażony na niebezpieczeństwo w wyniku błędów góry. Dlatego wyśnił sobie ulubiony pistolet P-83 a, następnie go zabezpieczył i usiadł na postawionym z powrotem krześle. Uznał, że lepiej nie wchodzić w świat snu bez broni- tak jak to robił dawniej.

Na szczęście, przez czas zadumy nie stracił wiele- wzajemne oskarżanie się, kłótnie chwilami przechodzące w pyskówki, podważanie kompetencji dowództwa. Reasumując, całkowity chaos, który nie powinien mieć miejsca w czasie prawdziwej akcji. Gdy Piotr myślał, że to wszystko, usłyszał, że Nobody próbuje w zawoalowany sposób usunąć Architecta, co było wg niego niedopuszczalną ingerencję w decyzję dowództwa. Musiał się temu przeciwstawić, więc przypomniał mu o hierarchii, ale tamten pewnie by nie ustąpił, gdyby nie zainterweniowała Antonia. Widać ona jedyna mogła skutecznie wpływać na młodego. Coraz lepiej- pomyślał wtedy ze zgrozą Koroniew. Przecież w tej chwili zaczęła się tworzyć osobna hierarchia dowodzenia, co pogłębił się w czasie kłótni Siergieja z Chemiczką- coś absolutnie niedopuszczalnego w umyśle Szóstki.
Ale z drugiej strony musiał oddać sprawiedliwość Nobody- przecież to właśnie niestabilność emocjonalna Architecta, człowieka starszego i doświadczonego, który powinien trzymać nerwy na wodzy, doprowadziła do buntu, który skończył się przedwczesnym zakończeniem snu. Mimo to Piotr ufał, że Siergiej i Malcolm wiedzieli, co robią, angażując go do Teamu. W innym wypadku cała wyprawa była przegrana już na samym początku.

Następne sprawy nie były tak istotne z jego punktu widzenia- próbowano ustalić, co załatwiło naszego Fałszerza, potem zaś Point- Man zastanawiał się nad zasadnością pozostania w drużynie Chemiczki. Potem zaś od nowa zaczęła się zabawa.


Do niedawna Koroniew zachowywał się bardzo spokojnie. Kolejni członkowie grupy zdawali raport Extractorowi- innymi słowy, wszystko działo się tak, jak powinno. Ale kiedy pianino zaczęło grać samo z siebie, Rosjanin poczuł znajome uczucie, że znowu jest coś nie tak. Odruchowo wyjął broń i ją odbezpieczył, a usłyszawszy rozkaz Point- Mana posłusznie skierował pistolet na Turystę. Jednak gdy usłyszał słowa Antonii, zwrócił się do niej:
- Nie jesteś pewna tego, że się obudzimy Chemiczko? Jak tak to dlaczego? Mówisz byśmy nie zawierzali słowom człowieka, który nie wie co się dzieje. Rozumiem, że ty wiesz co się dzieje. Może więc podzielisz się z resztą grupy swoją wiedzą?- wypowiedział te słowa bez gniewu, zirytowania czy coś w tym stylu. Rosjanin chciał tylko wiedzieć co się dzieje- bardzo nie lubił takich sytuacji.

- Rosjanin doszedł do ściany i postanowił oszczędzić głowie ciosu - skomentował demon. - To jest to, co wy nazywacie Limbo, panie Koroniew. Limbo się wsącza. To nie jest jakiś mityczny poziom głębokości snu. Limbo otacza wszystkie sny. Nasze miejsce - demon wskazał pazurem podłogę pod swoimi stopami - jest bańką zatopioną w Limbo, a ono jest oceanem, do którego brzegów nie dotarł nikt, ludzkie życie jest zbyt krótkie. Teraz Limbo napiera na ściany naszej bańki i je rozpuszcza. Śmierć w tej chwili, na którą tak nalega nasz dzielny Point-Man, rozrzuci nas losowo - część wybudzi się na górze, część spadnie w Limbo. Mi to w sumie wszystko jedno, bo potrafię sama wrócić. Ale nie wiem, jak to będzie z wami.

- Czy w takim razie, możecie przestać we mnie celować? - zapytał Blackwood, który w końcu zaczynał rozumieć co się wokół niego dzieje... Znaczy się to, że był we śnie...

Gdy w końcu kobieta raczyła wydusić z siebie wytłumaczenie Piotr wpadł w przerażenie (choć starał się nie okazywać na zewnątrz). Słyszał wiele opowieści na temat Limbo, ale do tej pory traktował je jak legendy, którymi doświadczeni straszą kotów. Teraz podobno to Limbo napierało na ich kryjówkę, a oni nie mogli się wybudzić. Koroniew już miał zadać następne pytanie, ale Fałszerka go uprzedziła. Gdy usłyszał rozkaz Point- Mana, wykonał go przez zdjęcie Turysty z muszki i zabezpieczenie broni. Co do kłótni, jaka wybuchła między Morozowem a Antonią, to nie Koroniew nie bardzo orientował się o co mu chodzi. Jednak jedno było pewne: po wyłączeniu się przełożonego z gry decyzję musiał podjąć Ekstraktor- dlatego kątem oka Piotr spojrzał na niego, będąc ciekawym, jak zareaguje.

- Może skończcie te osobiste wycieczki, co? - wtrąciła Amy - Co Twoim zdaniem powinniśmy zrobić - zwróciła się do Chemiczki.

-Żebranie o wiedzę, która może uratować. Może na was spłynie choć kropla łaski wielkiej chemiczki. Ci, którzy przystąpią do zadania muszą być przygotowani na długie błaganie o każdy ochłap informacji, jaki może się przydać. Ja nie będę żebrał, jeśli nie wystarcza moja prośba. A informacja nie zawsze musi przyjść na czas, nawet jeśli spłynie po wężowym języku waszej towarzyski-mówił Anthony do tych, którzy raczyli go słuchać.

Jednocześnie usiadł po turecku, przygotowując się do modlitwy. Przyniesie pomysł lub czeka go ostatnie przebrnięcie przez paciorki Mali.
-William. Zrób coś dla mnie. Nie daj im umrzeć-dodał, po czym zamknął oczy.

No tak- teraz na dokładkę okazało się, że są w pułapce, z której mogą wyjść tylko poprzez przeczekanie do końca snu. „Z drugiej strony”, pomyślał Rosjanin, „ta kobieta ma wielką wiedzę- oczywiście pod warunkiem, że teraz nie zmyśla albo nie bawi się w żadne czary. Jeśli zaś ma rację, to ciekawe, gdzie się tego nauczyła.” Po krótkiej chwili namysłu Piotr uznał, że wołałby nie znać odpowiedzi na to pytanie. Natomiast trochę nieodpowiednia wydała mu się postawa Siergieja. Kto wie, może nie lubi tej Antonii? Z drugiej strony on miał władzę nad nią, a nie odwrotnie, więc akurat gniew na nią wydał mu się usprawiedliwiony. Ale żeby przejść w medytację w samym środku snu, w dodatku, gdy wszystko zaczęło się sypać, a Team jeszcze bardziej niż zwykle potrzebuje silnego dowództwa?
Tego Koroniew nie mógł pojąć, dlatego postanowił działać na własną rękę i posłuchać rad Chemiczki, skoro góra nie reagowała.

arm1tage 28-12-2011 18:24

- Właśnie! - wciął się w końcu zdenerwowany Blackwood, który ledwo rozumiał naukowy bełkot - Co to kurwa miało być?! Tam we śnie? Ten cały pieprzony teatrzyk! I czemu cały czas mnie prześladujesz wiedźmo? Żałuję, że Cie wtedy w ogóle posłuchałem! - zasapany Thomas będący zazwyczaj ostoją spokoju, teraz ledwo powstrzymywał się od ataku na demona, którego zachowanie coraz bardziej go irytowało.
- Posłuchanie mnie było najlepszym pomysłem twojego życia - rzucił demon znad rozbebeszonego urządzenia. - Przypominam, że po pierwsze trzymałam się jakże genialnego planu, w którym wy nie wiecie, że to sen. Temu zawdzięczasz nasze małe tete-a-tete w schowku na miotły. A jeśli chodzi o nasze dramatyczne rozstrzelanie. Było konieczne. Wszystko, co zrobiłam, było potrzebne i wystarczające. Mogłam poprosić Willa, żeby palnął mi w łeb... ale był trochę w proszku, pamiętasz? Jeszcze by chybił. A sama nigdy się nie zabijam. To grzech ciężki.

Smith po raz kolejny uśmiechnął się lekko. Po co im niewspółpracujący Chemik, któremu większość załogi nie ufała?
I tak nie korzystali z jej wiedzy, więc równie dobrze na jej miejsce mógł wejść każdy, nawet nie mający odpowiedniego zestawu informacji.
A kwestie informatora... Na razie przemilczy.

-Malcolm, będę musiał prosić się o rozmowę-powiedział cicho do Ekstraktora.

Malcolm słuchał wszystkiego uważnie, nie przerywając, a części układanki powoli zajmowały swoje miejsca. Nie przerywał też, bo jak na razie na szczęście , od pewnego momentu co prawda ale zawsze, przebieg rozmowy zaczął spełniac jego oczekiwania - to znaczy kolejni członkowie Teamu relacjonowali rzecz ze swojej perspektywy. A trzeba było poznac wszystkie, by próbowac ogarnąc całośc. Właśnie zamierzał przerwac i oddac głos tym spoza pierwszej piątki, bo jak na razie niewiele wiedział o tym co działo się u nich. Ale nie zdążył, bo razem ze wszystkimi zamarł, a jego wzrok tak jak wzrok innych pobiegł ku wielkiemu instrumentowi stojącemu pod jedną ze ścian.

Huk był krótki i mocny, gdy pokrywa od pianina otworzyła się sama, ucinając nagle rozmowy i zwracając uwagę w jedno miejsce. Potem białe i czarne klawisze zaczęły się poruszac, a dobitne, czyste dźwięki popłynęły pod sufit - w doskonałej akustyce sali zaczęła rozbrzmiewac melodia.

-Blackwood. Bądź przygotowany na śmierć. - powiedział spokojnie Point-Man patrząc na pianino - Jak zacznie dziać się coś, nad czym nie zapanujemy, dostaniesz kulkę i wyjdziemy stąd.

- Że co kurwa? - rzucił krótko całkiem zdezorientowany Thomas.

- Will, przygotuj wyobraźnię - kontynuował Point - na zatrzymanie czegoś, czym chyba właśnie próbuje straszyć nas Antonia-rzekł spokojnie, wyjmując pistolet, który odbezpieczył. Mechanicznym ruchem sprawdził zawartość magazynka. Nastąpiło kliknięcie zatrzasków i szczęk naciągu broni.
Przygotowany do strzału.
-Koroniew, miej Blackwooda na celowniku. Ruler, też na wszelki wypadek bądź gotów strzelić-polecił.

Ruler wcale nie miał pewności, czy nadal posiadał broń ze snu. Pomacał ręką klapę kurtki i okolice pasa, żeby się upewnić...No tak, kurwa. Przecież to mi się tylko śniło. Jak w pieprzonym dzieciństwie, gdy budzisz się ze snu w którym przywaliły cię zabawki, a rano...

A melodia rozkręcała się, grana z polotem, wokół głównego tematu oplecione były kunsztowne ozdobniki i śmiałe improwizacje. Choc temat akurat nie brzmiał klasycznie, raczej był jakimś brzmiącym dosc nowocześnie standardem.

-Tik, tak, Blackwood-powiedział spokojnie Smith, wyciągając nieodłączne Mala, skoro nie przyda mu się broń.

Demon wpatrywał się w pianino, w śmigające w upiornym tańcu klawisze, przeniósł wzrok na posągi. Czy to tylko ułuda, czy Adonis mrugnął okiem? Inne patrzyły, kamiennym, oskarżającym wzrokiem. Potem, równie nagle jak skaczące klawisze, wyskoczyła broń. Point Man stracił w oczach Antonii resztki szacunku, jakie jeszcze do niego miała. On ma dowodzić? On? Zblazowany mały fiutek z przerostem ego, walczący nie z realnym zagrożeniem, ale z kimś, kto mu nadepnął na odcisk? Kogucik stroszący pióra. Jakie to męskie. Jakie to małe. Demon wyciągnął rękę, pazury zamknęły się barwną bransoletą na nadgarstku Dominica.
- Schowaj się za mną. Nie daj się zabić - to zabrzmiało jak prośba, nie jak rozkaz. Dominic czuł na ręku przebiegające raz po raz fale. Demon się trząsł.

- Każdy, który przyjmie kulkę: nie zaręczam, że obudzicie się w rzeczywistości. Tony też wam tego nie zaręczy. A raczej zaręczy, bo jest taki pewny siebie i pośle was na śmierć tylko dlatego, żeby nie przyznać mi racji. Robicie jak chcecie. Każdy ma jedno życie. To wy decydujecie, czy należy je złożyć w ręce człowieka, który nie ma pojęcia, o czym mówi. A ty Anthony... pochlebiasz mi, naprawdę. Pominę małe pobudki,. które cię do tego pchają, ale takiego komplementu dawno mi nikt nie powiedział. Przeceniasz mnie jednak, i to sporo. Dla twojej informacji: świadome i zamierzone zrobienie tego, czego jesteśmy świadkami, to nie w kij dmuchał. Potrafi to może z dziesięć osób na całym świecie. Nie ma mnie wśród nich, ale może kiedyś będę.

Anthony pomyślał chwilę, po czym ponownie zabezpieczył broń.
-Zostawcie Turystę. Antonia, jesteś ślepa, jeśli nie widzisz, że po raz kolejny ufam twoim słowom, nie mając żadnego dowodu na ich prawdziwość. Jesteś mało bystra, jeśli nie dostrzegasz tego, iż kilkukrotnie chciałem zasięgnąć twojej wiedzy.Jesteś nieprzydatna, ponieważ nie chcesz się nią podzielić. Wprowadzić w sen może dowolny chemik. To, co cię wyróżnia, przez twoje zadufanie i przerośniętą opinię o sobie samej, każe ci nie dzielić się niczym, przez co twoje umiejętności nie przydają się nikomu, więc i ty się nie przydajesz-powiedział, ignorując otoczenie.
-Po wyjściu ze snu lepiej zniknij. Zniknij i zadbaj o to, bym cię więcej nie zobaczył. To będzie spłata mojego długu wdzięczności wobec ciebie-dopowiedział Point Man i spojrzał przelotnie na Malcolma.
-Chyba, że Ekstraktor wybierze ciebie, bo ja nie zejdę z tobą nawet po schodach-to mówiąc Inżynier założył ręce na piesi, przerzucając koraliki własnego Mala.
-Malcolm, niezależnie od wyboru, mnie nie musisz błagać o informacje, a jakbym z tego nie wyszedł, Anderson cię do nich doprowadzi-skinął głową Whitmanowi.

Demon pociągnął nagle nosem... pociągnął raz jeszcze.
- Cuchnie, nie czujecie? Jakby... padliną.

Wysoko, tam, gdzie nikt na razie nie patrzył, na sklepieniu, gdzie wśród chmur tańczyły anioły, coś nagle poruszyło się delikatnie. Bezpieczny z dala od spojrzeń ludzi, jeden z małych aniołków, złotowłosych pulchnych cherubinków, odwrócił głowę. Odnotował, że jest sam pośród niebieskich przestworzy, a ludzie na dole się kłócą. Pulchną twarzyczkę wykrzywił płaczliwy grymas i aniołek zaczął krzyczeć. Ci na dole nie słyszeli. Aniołek zamachał pulchnymi raczkami, wyciągnął je w dół. Różowa skóra pokryła się sinymi trupimi plamami, na pulchnych kończynach aniołka pojawiły się fioletowe i czerniejące z każdą chwilą wybroczyny. Skóra na policzku rozstąpiła się, ukazując psujące się, bezzębne dziąsła. Brzuch martwego aniołka pęczniał i wzdymał się od trupich gazów. Gnijące rączki wystawały już ze sklepienia, wodziły rozpaczliwie w powietrzu.

aveArivald 28-12-2011 19:01

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Y4XbneG571M&feature=related[/MEDIA]

Otłumaniony Blackwood zamrugał niemrawo powiekami. Niebo. To musiało być Niebo. Spoglądał na anielskie postacie spowite nieskazitelnie czystymi chmurami. Czuł się jakby przed chwilą mocno oberwał po głowie. Piszczało mu w uszach. Co się stało? Dlaczego umarł? Nagle usłyszał jakieś trzaski i jęki. Miał jasne przeczucie, że jednak coś jest nie tak.

Cóż... na pewno nie był w niebie... Ogłuszony od uderzenia głową w posadzkę, wpatrywał się w kunsztowne malowidła zdobiące sufit obszernej sali. Jęki okazały się jego własnymi postękiwaniami. Ostrożnie zerknął w prawo, potem w lewo. Pamiętał to miejsce, wiedział już gdzie się znajduje. Przypomniał sobie Wenecję, luksusowy hotel, spotkanie całej drużyny... A więc rzeczywistość... Spróbował się poruszyć a gdy ból na wskroś przeszył jego mózg - zaklął siarczyście.

- Kurwa, co jest? - jęknął łapiąc się za głowę. Obrazy rozmywały się i przenikały nawzajem, tworząc chaotyczną mozaikę. Huk fal, piach, profesor, dziedziniec, dyżurka, bunt. A później ta kobieta... Antonia, no tak! I mundur SWAT w schowku na miotły. Pamiętał co się tam działo. Jak walczyli. Pamiętał zdruzgotanego Willa i to jak strzelił do Antoni. Antoni czy demona? Właśnie... Właściwie to... sam już nie wiedział... Wtedy wszystko było jakieś inne, zagmatwane... Na dodatek w momencie śmierci chemiczki stało się... to... coś... To dziwne uczucie i wrażenie jakby... jakby chemiczka weszła mu do głowy?

Nie potrafił tego wyjaśnić czy chociażby opisać. Czuł, jakby w mózgu ktoś mu cały czas siedział. Wtedy jednak nie miał czasu na zastanawianie się nad tym. Will poprowadził go na spotkanie z resztą swojej ekipy i mimo, że Blackwood miał mnóstwo pytań i jeszcze więcej wątpliwości, zaufał mu i pozwolił się zaprowadzić do wyznaczonego miejsca. Intuicyjnie czuł, że powinien trzymać się razem z innymi “znajomymi twarzami”. W obskurnym pokoju przesłuchań gdzie odbyło się spotkanie został w końcu uświadomiony, że znajduje się we śnie. Jednak ważniejszym był fakt, że nareszcie znalazł człowieka, którego szukał. Zanim jednak zdecydował się przekazać gryps... umarł...

Blackwood przetarł energicznie oczy i potrząsnął głową. No tak... Cóż... Teraz cała ta sytuacja wydawała mu się absurdalna. Wszystko co wcześniej wydawało się tak rzeczywiste, teraz było tylko mglistą marą i serią pojedynczych slajdów. Był przekonany, że jego śmierć to sprawka tej baby, Antonii. Ale spokojnie, nie ma się czym martwić, przecież we śnie nie można zginąć prawda? - zapytał sam siebie chcąc uspokoić rozbiegane myśli. Starał się podnieść lecz fakt, że siedział na przewróconym krześle a ręce miał oplecione w jakieś kable, wcale mu tego nie ułatwiał. Gdy w końcu się pozbierał i rozejrzał naokoło, zobaczył resztę ekipy...

W pomieszczeniu znajdowali się wszyscy. Większość spała podpięta do tego cholernego PASIVa. Oprócz niego przytomne były Amy i Antonia. Tę drugą Blackwood poznał po starannie wypięlęgnowanych dredach. Szła w stronę krzeseł, na których drzemali Cryer i Dominic. Odwróciła się, gdy turysta zaczął wstawać i wtedy pojął, że to nie do końca jest Antonia. Maska zdawała się być tą samą, którą założyła zanim strzelił brazylijce w twarz, ale teraz wyglądało to tak, jakby była częścią ciała chemiczki. Czarne usta wykrzywiały się w grymasie. Unosiły się złote brwi.

- Wstawaj, na co czekasz, na zaproszenie? Właśnie dotrzymałam słowa i wyciągnęłam cię z pudła - głos był nierzeczywisty i odmienny od tego, jaki słyszał z ust Antonii.
Gdyby demon nie zwrócił uwagi na obietnice daną przez Anotnię Thomasowi we śnie, ten zapewne nawet by się nie domyślił z kim może rozmawiać. I rzeczywiście, Thomas miał słuszne przeczucia - to Antonia była odpowiedzialna za jego śmierć tam we śnie. Nie była to co prawda żadna klątwa jak sobie to wcześniej wyobrażał, Antonia go po prostu wybudziła.

Zaraz... ale przecież to nie była Antonia! Czy ja nadal śnię? Czy to w ogóle możliwe? - pod czaszką Blackwooda kotłowała się masa pytań.

- Wywalaj wszystkich, po szarży w górę. Tylko Will ostatni - rozkazała, po czym nachyliła się nad Dominikiem. Pogładziła jego policzek wierzchem dłoni, by nie zadrasnąć skóry pazurami.
- Maleńki, wiesz, że to dla twojego dobra.
Blackwood poczuł coś znajomego. Nie rozumiał tego, ale wiedział, że pochodzi od Antonii. To nie dające się opisać uczucie, jakby chemiczka siedziała mu gdzieś w mózgu. Thomas ściągnął mocno brwi wyraźnie marszcząc czoło. Nie podobało mu się to uczucie. Może został opętany? Hehe... nieee to przecież niemożliwe.

Gdy Antonia przechyliła krzesło, ręce Dominica wystrzeliły do góry, zupełnie jakby starał się wpić rozcapierzonymi palcami w sen i dalej w nim trwać. Mimo że Thomas był mocno zaniepokojony całą tą sytuacją i tym, że Antonia nadal wyglądała jak demon albo nawet i gorzej, po prostu nie mógł powstrzymać się od sarkastycznego komentarza. Intuicyjnie czuł, że wszystko idzie jak należy.

- Zajebiście - sapnął starając się nie dać nic po sobie poznać - że co niby, mam ich wywracać na posadzkę? Doskonałe metody, bez jaj - parsknął - I co do ciężkiej cholery ci się stało? We śnie... jakoś... inaczej... no i ta maska... - zaczął zadawać pytania chociaż nie miał pojęcia jak je sformułować. W końcu odpiął się od PASIVa a po chwili opierał się o krzesło, na którym siedział Solo.

“Mimo wszystko lepiej nie ryzykować z takim bykiem. Jak przez przypadek mi wpierdoli?” - pomyślał czekając na odpowiedź demona. Musiał zebrać myśli... w głowie mu się kręciło... sam nie wiedział czy od upadku, czy od tego popieprzonego snu...
W końcu ostrożnie odepchnął krzesło Rulera.

Huk walącego się o marmur fotelu z potężnym cielskiem poniósł się echem w wielkiej sali, niemalże zgrywając się w czasie z upadkiem Cryera.

Z Cryerem było trudniej, bo Fałszerz nr 2 ważył swoje. Kiedy łupnął na ziemię, demon złapał się z jękiem za okolice okołodupne w końcu udzielając jakiejś odpowiedzi.
- Amy zginęła, bo ktoś wszedł do naszego snu od zewnątrz. Przez Limbo. Może to tylko istota z drugiej strony, niepowiązana z naszą akcją. A może ktoś z rozmysłem chciał nam dosrać. Aby to zrobić, musiał wiedzieć, więc mamy kreta. Nie będę ryzykować wybudzania farmaceutykami po czymś takim, kiedy nie wiem, co wam wstrzykuję i jakie będą efekty.
Blackwood powoli zaczynał układać puzzle jakimi były jego wspomnienia z Wenecji. Wynajęta sala... PASIV... chemiczna mieszanka... igły i kable... był tak skupiony na przypominaniu sobie przeszłości, że zapomniał w ogóle o bieżącym zadaniu.

Spojrzał na ledwo co wybudzonego Ekstraktora, którzy zerwał po twarzy od Antonii. Dobrze, że kłótnia go nie dotyczyła... Demon mówił samymi zagadkami... Co się zaczęło? - zastanawiał się Blackwood - Jakie wyjście? Co tu się do cholery dzieje? Czy ci ludzie w ogóle kontrolują całą tą sytuację? Raczej nie, wszyscy sprawiają wrażenie zagubionych i zdezorientowanych. To są profesjonaliści? Nie potrafią nawet kontrolować tego co sami stworzyli!

- Właśnie! - wciął się nagle zdenerwowany Blackwood, który ledwo rozumiał naukowy bełkot towarzyszy - Co to kurwa miało być?! Tam we śnie? Ten cały pieprzony teatrzyk! I czemu cały czas mnie prześladujesz wiedźmo? - dodał mając na myśli ciągłe uczucie tego, że chemiczka siedzi mu w głowie - Żałuję, że Cie wtedy w ogóle posłuchałem! - zasapany Thomas będący zazwyczaj ostoją spokoju, teraz ledwo powstrzymywał się od ataku na demona, którego zachowanie coraz bardziej go irytowało.

- Posłuchanie mnie było najlepszym pomysłem twojego życia - rzucił demon znad rozbebeszonego pianina - Przypominam, że po pierwsze trzymałam się jakże genialnego planu, w którym wy nie wiecie, że to sen. Temu zawdzięczasz nasze małe tete-a-tete w schowku na miotły. A jeśli chodzi o nasze dramatyczne rozstrzelanie. Było konieczne. Wszystko, co zrobiłam, było potrzebne i wystarczające. Mogłam poprosić Willa, żeby palnął mi w łeb... ale był trochę w proszku, pamiętasz? Jeszcze by chybił. A sama nigdy się nie zabijam. To grzech ciężki.

W miarę wyjaśnień i dyskusji wspomnienia stawały się coraz wyraźniejsze. Przypominał sobie wszystko o czym był informowany przed snem. Nagle coś sobie uświadomił. Gryps! Cholera! Nadal w zębie miał wiadomość od Woodsona!

Nagły huk przerwał jego rozmyślania. Pianino stojące w rogu sali zaczęło ot tak sobie grać.
- Blackwood. Bądź przygotowany na śmierć - powiedział spokojnie Point-Man patrząc na pianino - Jak zacznie dziać się coś, nad czym nie zapanujemy, dostaniesz kulkę i wyjdziemy stąd.
- Że co kurwa? - rzucił krótko całkiem zdezorientowany Thomas.

- Każdy, który przyjmie kulkę: nie zaręczam, że obudzicie się w rzeczywistości... - zaczęła chemiczka a Blackwood, w końcu, ze stuprocentową pewnością i świadomie, mógł stwierdzić, że jest we śnie. Pianino grało coraz to głośniej podczas gdy Thomas intensywnie myślał nad tym, co powinien w takim wypadku zrobić. Czy Antonia zostanie w jego umyśle? Czy powinien przekazać wiadomość od Woodsona? Może sam powinien ją odczytać? Ale to przecież tylko sen, ta wiadomość nie może być prawdziwa... Fuck, fuck, fuck!

- Czy w takim razie, możecie przestać we mnie celować? - zapytał ostrożnie jednak nie miało to już większego znaczenia.

Następnych wydarzeń, których był świadkiem nie zapomni chyba do końca swojego życia. Ożywiony sufit, który zaczął transformować z niebiańskiej sialanki w otchłań piekieł z najgorszych koszmarów. Posągi, które ożyły po czym bez słowa ruszyły w ich kierunku. Wyczarowany na jego oczach, ogromny stos drewnianych mebli i... AK47, który nieoczekiwanie pojawił się w jego dłoniach!

I już zaczął tworzyć się w jego umyśle plan. Ucieczka! Zadyma! Przeżycie! Wybudzenie się! Pozbycie się w końcu tego uczucia, że Antonia siedzi mu we łbie! Przekazanie info od Woodsona!

Wszystkie jego myśli zamarły jednak, gdy tylko zobaczył wyluzowanego ekstraktora siedzącego w skórzanym fotelu z kieliszkiem szampana w dłoni...
- Ladies and Gentelman… show must go on.

Kolejny raz po głowie Blackwooda krążyły nieskomplikowane myśli...





...

What... what the fuck!?

Anonim 28-12-2011 21:53

Po krótkiej rozmowie w sali szpitalnej usiadłem na korytarzu. Dobrze, że za wczasu kazałem odciąć cały korytarz. To jak to jest? Coś tu bardzo nie gra. Chyba nie jest aż tak głupi... a może... a jeśli nie on to kto? Od tych myśli aż rozbolała mnie głowa. Ten numer jest na rzecz nas wszystkich. Nie tylko mnie. Czemu miałby to blokować? A może ten cały przedsięborca ma jeszcze jakieś interesy? Akurat! Z pewnością chodzi o to. Komuś. Tylko komu?


Rozszarpać.


Upewniłem się u konowałów czy z pewnością wszystko będzie w porządku, ale nic mi to nie dało. Źle się czuję. Niedobrze mi. Wszystko szło tak dobrze, a nagle... cholerny domek z kart. Ale tam. To da się skleić. Mam wystarczająco dużo informacji, żeby w luksusie żyć do końca życia jeśli sprawdzi się najgorszy z możliwych scenariuszy. Nikt nie odważy się mnie tknąć. A jestem tak blisko samego szczytu. Im bliżej jednak tym bardziej trzeba być czujnym. Non stop. Nawet w snach.

Zmasakrować.


Śmierci tu nie będzie. Jest natomiast ciężka i tajemnicza choroba. I ta tajemniczość nie daje mi spokoju. Tajemnice są dobre, gdy znajduję się w kręgu osób wtajemniczonych będąc poza tym kręgiem sprawia, że popadam w paranoję. Zdaję sobie z tego sprawę, a jednak... to może być prawdziwe zagrożenie. Juliusz Cezar zginął, bo zignorował takie drobne szczegóły. Jego misterny plan nie przysłużył się mu choć już Oktawian osłonił się z każdej strony i mimo porażek odniósł ogólny sukces. Sukces ogólny jest ważniejszy niż sukces w szczegółach, a jednak to takie maluteńkie kawałeczki rzeczywistości sprawiają, że tego sukcesu ogólnego wcale nie ma. I nie będzie. Nie będzie jeśli nie będę uważał. Dlatego właśnie zaufani ludzie ze służb pozostaną w szpitalu. Być może towarzysz został wysłany do szpitala, bo tutaj łatwiej jest go dosięgnąć. Ale nic z tego. Wzmocnię jego obronę i dodatkowo wyślę kogoś do Projektu. Będę też musiał odbyć poważną rozmowę z Brutusem. Jeśli to on stoi za tym numerem to znaczy to, że już ma w dłoni nóż, którym pchnie mnie przy najbliższej okazji. Choć to mało prawdopodobne. Czemu miałby atakować Projekt? A jeśli to nie on to tym bardziej muszę z nim porozmawiać. Jeśli to osoba trzecia to przecież atakując Projekt atakuje nas obu. Trzeba skurwysyna powstrzymać. - prawie nieświadomie powiedziałem do siebie na głos. Już trochę się uspokoiłem.


Poćwiartować.


Postanowiłem osobiście sprawdzić czy wszystko w porządku z Projektem i oprócz tego, że te durne pały spowalniają pracę to wydaje się, że nie mam się czego obawiać. Czyżby? Kilku dodatkowych ludzi z cyklu "ochrona i wywiad" nigdy nie zaszkodzi. Jeśli ktoś by protestował to niech zapewnią ich, że to dla ich dobra. Bo właściwie tak jest. Nie chcę, żeby znów ktoś zachorował czy poślizgnął się na schodach czy coś... przynajmniej dopóki nie wiem kto pierwszy kichnął i kto mył ostatnio podłogę. Niech też ktoś sprawdzi z kim najbardziej konkuruje ta firma. Dokładnie, ale nie wchodząc w jakieś niebezpieczne misje. Żadnych strzelanin czy nawet włamów. Zwykła robota w przyspieszonym tempie. Kolejna sprawa to skierować kogoś do zbadania co to za choroba. Niech sprawdzą to w laboratorium gdzie trzymamy takie rzeczy. Jeśli okaże się, że nie mamy tego to albo to sprawa Jankesów albo ktoś zupełnie dał ciała z przekazywaniem informacji z laboratoriów europejskich i hinduskich... no pozostają jeszcze Chińczycy, ale oni raczej nie mają jeszcze takiej technologii, ale kto ich tam wie? Porozmawiać o wszystkim z Dmitrijem. I tak dowie się o wszystkich ruchach, a może coś sam wymyśli... no dobra, ale... powiem też swojej osobistej ochronie, żeby wzmożyli czujność i to samo doradzę Dmitrijowi, żeby zrobił. Wciąż w głowie huczą mi słowa konowałów "tajemnicza choroba", a właściwie "tajemnicza". Tajemnicza znaczy problematyczna. Bardzo problematyczna. Ostatecznie możliwe, że będzie trzeba delikatnie podpytać Jankesów. Może nawet wysłać jakieś ploty do kilku osób zza granicy o tym, że Jankesi używają broni biologicznej na ważnych osobach. Ja już mam problem, niech oni też mają - może rozwiążą go za mnie. Ale to w ostateczności. Najpierw muszę sprawdzić czy to nie "tajemnicza choroba" z mojego podwórka. Tak. Wszystko musi być wykonane w takiej kolejności. Czas wydać stosowne rozkazy stosownym osobom i zapowiedzieć się u Dmitrija.

Kovix 28-12-2011 22:12

Był w celi z jakimś gościem – nie do wiary, że dał się zamknąć. Kto teraz po niego przyjdzie? Lepiej już chyba było dostać kulę… Jebać to…
- Hej ty - po długim milczeniu Ruler zwrócił się do siedzącego obok mężczyzny - kogo tu chcą przesłuchiwać? Wiesz w ogóle, co to za więzienie? Jesteśmy w Europie, czy w Stanach?

Po chwili zorientował się, że to pytanie może brzmieć kretyńsko, więc dodał szybko:
- Bo ja chyba dostałem w łeb i nie pamiętam...

Cholera. Kolejny koleś, który zamiast odpowiedzi zadaje kolejne pytania... Kiedy zobaczył, że zaraz nim do izolatki wrzucony został człowiek z dziedzińca, którego również kojarzył, jakby już go gdzieś widział, miał nadzieję na odpowiedzi. Miał tylko chwilę, by przyjrzeć się jego twarzy. Wyraźne zarysy kości policzkowej, twarz równie duża co ogromne, bochenowe pięści, spojrzenie trzeźwe i czujne. Tak, wyglądał jak koleś, który ledwo wyszedł z siłki. Choć nie do końca. Bardziej jak… Żołnierz? Zaraz jednak jego przemyślenia na temat człowieka zniknęły, tak jak światło, które uciekło za zamykającymi się drzwiami. Zostali pochłonięci jedynie przez nieprzejednaną czerń ciemności.

-Ehhh… - wyraził pokazowo swoją irytację – Jesteś w stanie przypomnieć sobie co się działo przed bójką z naszym Ekstraktorem? Nie? Wcale mnie to nie dziwi... A teraz skojarz fakty.

Każdy człowiek z fachu powinien po czymś takim zrozumieć o co chodzi. Miał nadzieję, że nie będzie musiał prowadzić go za rączkę prosto do odpowiedzi, a że teraz już sam będzie mógł stawiać kroki wprost do jednej, prostej prawdy.

- Naszym? - spytał szczerze zdziwiony Ruler - czyli... ty też współpracowałeś z... Ekstraktorem? - Wszystkich wpakowali do więzienia? - mężczyzna robił zdziwioną minę; chyba rzeczywiście nie ogarniał sytuacji.

Gdyby w celi nie panowała nieprzejednana ciemność, Ruler zobaczyłby grymas nie zadowolenia na twarzy Nobody’iego. Nie mniej jednak, nie był w stanie tego dostrzec tak więc przez chwilę panowała cisza. Do tej pory siedział, lecz czuł się skostniały, także postanowił wstać. Czynności tej towarzyszył przenikliwy ból w plecach. Cryer nieco przesadził z tym realizmem. Mógł mnie walnąć trochę lżej… Oparłszy się o ścianę, kontynuował:
-To więzienie jest realne, ale tylko dla Twojej podświadomości. W tej chwili właśnie śnimy. Nie, nie wiem dlaczego tu dokładnie jesteśmy i nie wiem dlaczego nie jesteśmy w posiadaniu totemów – pomacał z przyzwyczajenia kieszeń na piersi, w której zazwyczaj spoczywał jego totem – Podejrzewam, że nasz zleceniodawca postanowił nas przetestować, nie dając nam znać, że tak właściwie jest to test i śnimy

- Śnimy... o ja pierdole- Christopher poczuł się, jakby ktoś go nagle oblał kubłem lodowatej wody - czyli to prawda z tym wchodzeniem do snu... Kurwa, a czyj to jest w ogóle sen? I czemu nie możemy po prostu stąd wyjść, obudzić się?
- I kim, tak w ogóle, ty jesteś? - dodał po chwili.

Dominic spojrzał w domniemane miejsce pobytu współwięźnia. Kim jest ten człowiek, skoro mówi, jakby nigdy nie był we śnie. Czyżby turysta?
-Jak już mówiłem, nie posiadam żadnych informacji, prócz swoich własnych domysłów. Architekt stworzył sen, ale nie mam żadnych wskazówek co do tego czyj jest to sen. Ja jestem chemikiem – Dominic nie lubił się przyznawać, do bycia gorszym, dlatego nie dodał, że jest wingmanem – Możesz do mnie mówić Nobody. Pytanie kim Ty jesteś? Jesteś turystą?

- TURYSTĄ? Co ty pierdolisz? Czy ja wyglądam na japońca z aparatem?! - teraz Ruler już kompletnie nie wiedział, o czym mówi ‘Nobody’. - Jestem tu przede wszystkim po to, żeby wykonywać polecenia pana Colda... czy jak on się naprawdę nazywa. Ekstraktora. Jego słowo - i tylko jego - jest dla mnie poleceniem.

Dominic podrapał kciukiem swędzący nos, stwierdzając w duchu, że jest to dziwne. Człowiek stojący koło niego był kompletnie zielony jeżeli chodzi o sny i wydobycie. Nie rozumiał podstaw. Po kiego grzyba się tu znalazł? Były w sumie dwa wyjścia. Jedno zakładało, że jest on człowiekiem od brudnej roboty. Człowiek był postury żołnierza, bardzo umięśniony, a jego ręce wyglądały tak, jakby mógł w nich zgnieść jego własną głowę. To by pasowało. Ale to jest za łatwe… Druga opcja zakładała, że jest to Forger, który jest częścią jego testu. No dobra, ale co miałby sprawdzać w takim razie? Jak się zachowam? Zdobyć moje zaufanie? Cholera wie… Choć w to wierzył bardziej, aczkolwiek w rzeczywistości musiał już go widzieć, skoro wydawał mu się od początku znajomy, więc nie do końca ta teoria się sprawdzała. Mimo wszystko, odgrywał swoją rolę.
-Prawdę mówiąc nie mam pojęcia co tu robisz, skoro tak mało wiesz o tym fachu. Grunt jednak to, że właśnie śnimy. Jestem niemal pewny, że śmierć nas wybudzi. Ale tego nie zrobimy. Jesteśmy w śnie, także mamy zapewne jakąś rolę do odegrania i póki tego nie zrobimy, nie będziemy się budzić. Najpierw musimy się dowiedzieć jasnych faktów. Dopóki nie znajdziemy Ekstraktora, bądź kogoś ważniejszego ode mnie, robisz to co mówię. – zabawne jest to, że gdyby to był świat realny, nigdy nie odważyłby się powiedzieć w taki sposób szczególnie do człowieka, wyglądającego w ten sposób. Tu był jednak w swoim żywiole. Tu stawał się zarozumiały i pewny siebie.
- Nie będę nic robił, póki nie rozkaże mi tego Ekstraktor. - odpowiedział spokojnie Ruler, patrząc w stronę rozmówcy. - Nie pamiętam Ciebie ani jakiejkolwiek hierarchii panującej w tej robocie. Może możesz mi coś o tym powiedzieć? - dodał beznamiętnie.

-Z pewnością jeśli chodzi o walkę, to Ty jesteś znawcą. Ja natomiast zajmuje się snami. Tak więc czy Ci się to podoba czy nie, tylko ja mogę nas pokierować przez sen. Nie ma sensu ani czasu w tej chwili tłumaczyć Ci wszystkiego. Powiem tylko to co musisz wiedzieć. Sen jest podobny do świata rzeczywistego, gdyż właśnie na jego podobieństwo powstaje. Jednocześnie jest całkiem inny. Kieruję się pewną logiką, ale nie taką jak rzeczywistość. Co musisz w związku z tym zrozumieć, to że musisz improwizować. Może pojawić się tu znikąd woda, grawitacja może zniknąć, świat może obrócić się do góry nogami. Nie ważne. My musimy działać. Rozumiem, że umiesz się posługiwać bronią?
- Od ósmego roku życia - Ruler uśmiechnął się paskudnie, jednak uśmiech ten był niedostrzegalny dla rozmówcy.
-Świetnie. Myślę, że coś Ci skombinuję. Masz jakieś preferencje? Póki co myślę o jakiejś niewielkiej spluwie.
- To znaczy, że możesz coś... wyśnić? - Chris nie mógł się nadziwić metodom, o jakich mówił ‘Nobody’ - jeżeli tak, to dawaj cały arsenał - granaty, pistolety, kałach, uzi. Ze wszystkiego strzelałem i wszystko się przyda - Ruler wydawał się podniecony na myśl o możliwościach rozpierduchy.

Z oddali rozległy się jakieś kroki, a potem coraz głośniejsze rozmowy na korytarzu.

-Mówiłem Ci, tutaj ja jestem specjalistą. Pomału wielkoludzie… Na razie pomyślimy o zabezpieczeniu. Nie jestem pewien, ale chyba ktoś po nas schodzi tu na dół. Tak więc myślę, że Beretta Px4 Storm będzie póki co w sam raz…
Ruler, któremu pierwsza ekscytacja nieco minęła, patrzył jednak teraz na młodego wzrokiem, zarezerwowanym do patrzenia na wariatów. Mimo iż w tej ciemności wcale nie widział tego gościa...jak mu miało być...Nobody. Też coś.
To stało się nie wiadomo kiedy. W mroku Ruler otworzył japę. No właśnie, zupełnie jak we śnie. W jednej chwili siedział oparty o ścianę tylko w brudnym pasiaku. W następnej, czuł już ucisk skórzanego pasa na ciele. Siegnął dłonią kabury, z niedowierzaniem wyciągnął broń. Trudno było powiedzieć, jak wyglądała. Ale w dotyku, czuło się jej ciężar i mechanizmy, czuło się to jak prawdziwą, pieprzoną Berettę!

W tym właśnie momencie ktoś stanął za drzwiami izolatki. Rozległo się charakterystyczne dzwonienie pęku kluczy. Jednak zamek nie zgrzytnął. Zamiast tego zgrzytnęło coś w drzwiach i do środka wlało się trochę światła. Przez spory, prostokątny otwór w żelazie, umiejscowiony na wysokości pasa.
- Ruhl! - szczeknął zza drzwi gruby, chamski głos klawisza - Młody też. Koniec randki, wychodzimy. Wsadzać po kolei łapy do zakucia. Gówniarz pierwszy.

Zapadła cisza, ale po niej słychać było jakiś przyciszony głos strażnika.
- To nieostrożne. Oni mogą być niebezpieczni...

-Otworzyć!-polecił znajomy skądś głos. Rozległ się kolejny szczęk zamka, zaś kolejne drzwi stanęły otworem.
Na zewnątrz stało przynajmniej trzech ludzi. Jeden z nich był asekurowany przed upadkiem.

-Wyłazić stąd! Na jednej nóżce!-szczeknął człowiek podtrzymujący Ekstraktora.
Wyszli, prowadzeni przez strażników. Robienie rozróby byłoby teraz bardzo niekorzystne – mogli dostać kulkę w mgnieniu oka, zanim Ruler zdążyłby wyciągnąć broń. Zdecydował się strzelać wtedy, kiedy mu każą, albo gdy straż spróbuje go przeszukać…
Ale fagas się nie mylił – niebezpieczni byli, i to mocno.




Ruler przez chwilę koncentrował się na pistolecie, a potem... poczuł się, jakby upadał. I chyba upadł rzeczywiście, bo znalazł się na podłodze, ale... zupełnie w innym miejscu.
Pierwszym, co zobaczył, była humanoidalna istota, przypominająca...
-KURWA, PIERDOLE - krzyk poniósł się po całej sali, gdy Ruhl zdał sobie sprawę, że koło niego stoi demon.

Odsunął się parę kroków i spojrzał po pozostałych. Wydawało mu się, że nikt nie ogarnia. CO tu się kurwa działo? Odruchowo sięgnął po broń, ale oczywiście... Beretty już nie było.

Cryer chciał podejść do Point-Mana, ale przerwał mu nagły upadek. Zanim zdołał zrozumieć, co się dzieje, był już w zupełnie innym miejscu, leżąc w niewygodnej pozycji, z nogami zarzuconymi niemalże za głowę, pod zdobionym malowidłami suficie. Rozejrzał się i zrozumiał, co się stało — rzeczywiście ktoś ich wybudzał, tylko czemu pojedynczo? Czemu przedwcześnie? Sięgnął do swoich nadgarstków i ostrożnie wyciągnął igłę połączoną z przewodem PASIV-u.
— Ał, ał, ał… — jęczał, ale w końcu mu się udało. Złapał się za rękę i stoczył na podłogę tak, żeby móc wstać. — Jezu Chryste! A to co znowu?! — wykrzyknął, gdy w jego stronę odwrócił się na chwilę demon o złotych brwiach. Cryer natychmiast cofnął się pod ścianę. — Czy ktoś w końcu wytłumaczy mi, co tu się dzieje? Co to jest? — wykrzyknął zlęknionym tonem, wskazując palcem na potwora.

Demon złapał Szóstkę za nogi, poderwał je do góry i obalił Rosjanina razem z krzesłem.
- Poradziłeś sobie? Jeśli tak, to zdałeś test mimo wszystko. Mimo braku wiedzy, mimo ingerencji z Limbo. I mimo tego, że wierchuszka oblała. Gratulacje!

Koroniew otworzył oczy. Leciał do tyłu, przed oczyma migały chmury, obrazy nieba pełnego aniołów. Potem nagle uderzenie, mocne walnięcie tyłem o posadzkę. Na szczęście walnięcie łbem zamortyzowało coś miękkiego, na czym siedział, a co upadło razem z nim. Rozejrzał się, leżąc, a pierwsze co zobaczył, było kablami ciągnącymi się z jego żyl ku wielkiemu stołowi.
Wtedy to usłyszał znajomy głos...

-Nie podoba mi się to - westchnął Nobody- Ekstraktor na dole powiedział już nam o co chodzi. Incepcja? Putin? Wiem, że nie powinienem mówić, że to niemożliwe, nie w obliczu snów, ale... Już teraz pojawiły się znaczące problemy. Coś co powinno być zwykłym zejściem, a jednak stało się jak się stało. Powiedz mi. Czy Ty naprawdę chcesz podjąć takie ryzyko?

Krążący wokół stołów nagle przerwali rozmowę, bo zdali sobie sprawę, że nie ma sensu kontynuować prowadzonych przez siebie czynności. Miranda, Point-Man i Ekstraktor siedzieli w fotelach z otwartymi oczyma, nieruchomi jeszcze niczym posągi które pyszniły się dalej za ich plecami. Demon usuwał się powoli pod ścianę, wodząc wzrokiem po malowidłach i drapiąc się pazurem po lewym półdupku.

William Eakhardt również był już tutaj razem z nimi, a jego sen o więzieniu był już tylko wspomnieniem. Sądząc po anielskich scenach, odgrywających się w przestrzaniach nad nimi, wszyscy trafili do nieba.

arm1tage 29-12-2011 08:28

Oficer przyjrzał się zdjęciu, analizując każdy szczegół oglądanej twarzy.

- Charles Fayeth. - powiedział do siebie.
- Zapewne już tak nie wygląda. - zauważył ważący ponad sto dwadzieścia kilo mężczyzna o spoconej twarzy. - To ostatnie znane nam jego wcielenie. Operacje plastyczne nie stanowią dla Whi-Techu problemu.

Śledczy jeszcze raz przyjrzał się raportowi balistycznemu. Kurwa...Dwa tysiące siedemset metrów?
- Najdłuższy potwierdzony strzał śmiertelny to jakieś dwa i pół tysiąca, prawda Phil? - zapytał eksperta.

- Dokładnie 2475 metrów - ciężki mężczyzna zdjął i przetarł zaparowane okulary - Craig Harrison, strzelca wyborowego armii brytyjskiej, Afganistan, w dziesiątym. Accuracy International L115A3, nabój .338 LM.
Dłonie oficera przerzucały papiery, tam i z powrotem, jakby miały się czarodziejsko zmienić po drodze.
- Ale dwa razy? - nie dowierzał. - To...
- To nieludzkie. Dlatego właśnie stawiam na tamtego gościa. - westchnął Phil. - Cholera wie, czym nafaszerowali jego mózg. Dwa dokładne trafienia. Prawdopodobnie strzelał pomiędzy kolejnymi uderzeniami serca dla zmniejszenia ruchu lufy w pionie. Ostrzał musiał skompensować dodatkowo silny tego dnia wiatr.
- Mógł podejść bliżej. Po cholerę...
- Mógł. Ale nie podszedł. Jeśli mnie pytasz, to demonstracja. Komuś zależało, by ktoś wiedział. To jak podpis. Jest paru ludzi na planecie, którzy mogliby to zrobić. I tylko parę instytucji, które mają takich ludzi, taki sprzęt i takie możliwości.
- I ty myślisz, że to Fayeth.
- Tak. Ten facet to nie tylko nadworny cyngiel Whi-Techu. Jeśli wierzyć naszym źródłom, to ich chodzący prototyp, właściwie już cyborg. Popatrz tutaj...
Phil rzucił na stół jakieś dokumentacje.
- Dwa tysiące drugi. Frachtowiec, liny uniemożliwiały zdesantowanie żołnierzy z helikopterów na pokład statku. Strzelał do lin łączących maszt z mostkiem. Ostrzał był prowadzony na wzburzonych wodach, z pokładu fregaty klasy Santa-Maria oddalonego o 700 m. Przeczytaj sobie, ile przestrzelił, i w jakim czasie. O, a tutaj zobacz, dwa lata później...

Oficer zagłębił się w lekturę...





THE MARK




"Głównym wrogiem Rosji są jej mieszkańcy. Tortury - to kluczowe słowo rosyjskiego życia. Rosja zawsze, na przestrzeni całej swojej historii, tyranizowała, dręczyła swój naród, znęcała się nad nim. Świadomie, zasłaniając się carskimi lub komunistycznymi doktrynami ideologicznymi, niszczyła go w rozmiarach apokaliptycznych - wojnami, głodem, epidemiami, czystkami, represjami. A na dodatek zmuszała mieszkańców do miłości wobec rosyjskiego państwa, do nieustannego krzyczenia mu „hura!". W tym zawarł się sens rosyjskiej apokalipsy.”


Władimir Władimirowicz Putin pokiwał głową, nie zmieniając wcale wyrazu twarzy...Oscylował on pomiędzy znudzeniem, a smutkiem.
- Rosyjska apokalipsa...? - zapytał.
- Tak. Taki jej nadał tytuł. - odpowiedział ostrożnie człowiek trzymający przed sobą książkę. - Czy mam czytać dalej?
- Czytajcie.

- Dzisiaj Rosja dostała zawrotu głowy....- zaczął na nowo lektor - Ma ogromne zapasy ropy, lecz sama mało co produkuje. Ma broń jądrową, lecz obrzydliwe drogi. Upiera się, że jest potężna. Kto jednak z bliższych i dalszych sąsiadów dostrzega jej atrakcyjność? Ten ogromny kraj boi się, że rozleci się na kawałki. Rosja zawsze gardziła naturą człowieczą i chciała ją ulepszyć, przymierzając totalitarne ideologie. Jednak dzisiaj Rosja jest ideologiczną kaleką. Nie może zrozumieć, po co istnieje. Nie posiada idei narodowej, która byłaby zdolna zjednoczyć kraj. Dla opozycji władza jest czekistowską juntą. Czekiści z natury swojej są oddziałem karnym, a nie twórczym. W najlepszym razie są zdolni, jak podpułkownik Putin, do wykonania zadań operacyjnych, taktycznych, nie posiadają natomiast zdolności strategicznych...

- Wystarczy. - władca uniósł rękę. - Zabierz to.

Poddany skwapliwie wycofał się z wyraźną ulgą sprzed oblicza cara. Bał się rzecz jasna o siebie, ale bardziej mogli bać się ci, którzy dopuścili do powstania tej książki. Mogli. Bali się. Albo już niczego się nie bali. To wiedział tylko Władimir Władimirowicz.

- Ech, Jerofiejew, Jerofiejew...- westchnął, gdy już został sam. - Ty nicziewo nie ponimajesz...

Ujął jeszcze raz w dłoń treść wystąpienia, które miał dziś publicznie wygłosić. Przeleciał tekst do momentu, w którym skończył się przygotowywać wcześniej. Dochodził do najważniejszego momentu. Oświadczenia, które trzeba było wypowiedzieć mocnym, pewnym tonem. Wyprostował się i odchrząknął.

- Opozycjoniści mają wiele jednostkowych programów, ale nie mają wspólnego. Nie mają też wyraźnej drogi do osiągnięcia swoich celów, które również nie są jasne. - słowa popłynęły dźwięcznie w wielkiej sali - Nie ma też ludzi, którzy byliby zdolni do zrobienia czegoś konkretnego.
Nie zabrzmiało to jednak tak pewnie, jakby chciał. Putin powtórzył kilkukrotnie te zdania, w końcu uznając efekt za zadowalający. Przeszedł do kolejnej części, gdzie były wyrażenia wymagające szczególnego przećwiczenia.

- Wybory do Dumy Państwowej, niższej izby parlamentu, dobiegły końca i ich rewizja nie może być przedmiotem dyskusji.
Napił się czystej wody z wypolerowanej do przesady szklanki. Chłodny płyn przyjemnie gładził gardło.
- Nie może być przedmiotem dyskusji. - powtórzył zdecydowanie - Nie może być przedmiotem dyskusji. - położył nieco inaczej akcent i mruknął z zadowoleniem. Lepiej. Dużo lepiej.

Przebiegł wzrokiem parę wersów niżej. Co dalej? Propozycja internetowej dyskusji o przejrzystości wyborów prezydenckich, które odbędą się w marcu przyszłego roku. Tak. Internetowa dyskusja. Dobry pomysł.

Władimir Władimirowicz usiadł, zdając sobie sprawę z tego, że przemówienie ćwiczył w ruchu. Popatrzył na blat, gdzie leżały materiały, które kazał sobie przynieść niezwłocznie do samodzielnego przeczytania. Odłożył prospekty przemówień i ujął raporty wywiadowcze. Jeden dotyczył domniemanej broni bakteriologicznej. Wywiad nie sygnalizował wykrytych ostatnio zmian w arsenale chemicznym u światowych graczy. Niestety u Mortona, mimo drugiej wymiany personelu medycznego i chemicznego, nic nie stwierdzono. Na dole strony widniała konkluzja profesora Sołowowa. - ...nic znanego współczesnej nauce.
Putin odłożył raport i zadumał się. Nic znanego nauce...Myśli uparcie wiodły go ku książkom, których tyle swego czasu przeczytał. Zganił się zaraz za tę myśl, powinien wierzyć wszystkim którzy usiłowali go przekonać i wtedy, i teraz, że to wierutne bzdury. No tak, ale skoro nauka...

Westchnął i ujął pozostałe raporty. Właściwie grube teki, będące jedynie streszczeniem, reszta czekała cierpliwie w postaci elektronicznej by raczył zapoznać się z treścią plików. Oczy biegały po historii wojen Whi-Techu z ARMA CORP, cholernym pupilkiem amerykanów. Może to tylko jej kolejny etap. Niedawno Jack się odgryzł, likwidując szefa ochrony ARMA. Choć, przypominał sobie Władimir, towarzysz Morton zarzekał się osobiście, jemu samemu w oczy, że nie ma z tym nic wspólnego. Przecież nie ważyłby się...choć nic nigdy nie wiadomo. Tylko po co. W ogóle...- odłożył akta - ...to takie...emocjonalne. Na pokaz. Przecież miejsce tego...jak mu tam...Altmana...zaraz zajmie następna żądna krwi głowa. Morton bawi się w półśrodki, tu trzeba byłoby urwać hydrze za jednym zamachem wszystkie łby, i spalić wszystko. No tak, zagryzł wargi, ale tutaj już trzeba zacząć się liczyć z ograniczeniami... międzynarodowymi. Władimir Władimirowicz nie cierpiał ograniczeń, ale nie był szalony by nie dostrzegać ich występowania na arenie międzynarodowej. Za ARMA stał Sam, i nie można było tak po prostu...Ech, polityka. Kiedyś, życie było prostsze. Skrzywił się, wspominając słowa ze wstępu tego paszkwila autorstwa Jerofiejewa. Pomyślmy o czym innym.

Jeszcze raz napił się łyka wody i wtedy, ni z tego ni z owego, przypomniało mu się to, co powiedział kiedyś o nim samym George W. Bush. Jak to było? “Patrzyłem temu człowiekowi prosto w oczy. Zajrzałem przez nie w jego duszę.”

Putin zamyślił się, odłożył papiery na bok. Po raz kolejny w ciągu ostatniej godziny pokiwał powoli głową.

- Oj, dablju, dablju...Ty nie wiesz nic o rosyjskiej duszy...










THE SOURCE




Nad Las Vegas zapadła noc, co oczywiście nie miało w tym miejscu najmniejszego znaczenia. MGM GRAND, kasyno noszące dumnie znamię giganta kinowego, zaznaczało już pysznie jaskrawą zielenią swoją nocną obecność na mapie miasta hazardu, gdzieś pomiędzy NY NY a Excaliburem. Wielki złoty lew oglądał z góry, jak codziennie, płynącą do środka ludzką rzekę spragnionych mocnych wrażeń. Wbudowane w ściany małe urządzenia świetlne emitowały niepostrzeżenie zmienne kolory, przez co cała fasada w magiczny sposób zmieniała się w czerwień, lub inny odcień zieleni, gdy tylko odwróciłeś na moment wzrok.

Ci jednak, którzy byli tu stałymi bywalcami, nauczyli się już dawno nigdy wzroku nie odwracać.

Należało być uważnym. Nie poświęcać uwagi całemu blichtrowi. Nie myśleć o fantazyjnym oświetleniu wnętrz, w którym, jak w wielu innych miejscach tego molocha, można było zauważyć temat przewodni seksualnego niewolnictwa. Kobiece i męskie posągi niewolników patrzyły w milczeniu, jak co noc, na pochylonych, nad obciągniętymi zielonym suknem stołami, graczy. Nad niektórymi stołami, tak jak właśnie teraz na tym, gromadził się tłum. Znaczyło to zawsze to samo. Gra toczyła się o wielką, nawet jak na standardy MGM, stawkę. Za chwilę można będzie stać się tu świadkiem oszałamiającego tryumfu, lub ludzkiego upadku. Te ostatnie były częstsze, ale też przecież to upadki zawsze uwielbiali oglądać widzowie. Pewne było jednak zawsze tylko jedno. Kasyno zawsze wygrywa.

Należało być uważnym. Zwłaszcza, gdy tyle jest na stole. Zwłaszcza, gdy to poker. Zwłaszcza, gdy rozgrywka wchodziła w decydującą fazę. Tom w milczeniu spojrzał na leżące przed sobą dwie swoje karty, nie odkrywając ich ponownie. Za to po raz setny podniósł wzrok na rywali.

Z dziesięciu, którzy dziesięć godzin temu zaczynali tę grę, zostało tylko dwóch. Dwóch graczy, i on. Podczas tego czasu krupierzy zmienili się już dwa razy. Oni trzej, pozostawali na placu boju. Po lewej stronie Toma siedział dość młody jeszcze, elegancki mężczyzna z hiszpańską bródką i kalifornijskim akcentem, podobnie jak Tom skryty za ciemnymi okularami. Na jego ramieniu uwieszona była nieodłączna ozdoba szastających grubą forsą i swoim życiem graczy, uśmiechnięta młoda kobieta o onieśmielającej aż mężczyzn urodzie. Była tak efektowna, że zapewne facet miał ją przy sobie by zdekoncentrować rywali...Ale mimo że Tom znał dobrze te sztuczki, starał się nie zatracać się w uśmiechu, którym co jakiś czas pięknotka go częstowała. Najbezpieczniej było nie patrzeć. Boyle przeniósł wzrok na prawo.

Po prawej...To właściwie był jakiś szczyl, mogący być nawet i synem Toma jeśli nawet nie wnukiem, chudy, w przybrudzonej bejsbolówce Knicksów i z denerwującym nawykiem żucia gumy. Jednak wygląd mylił. Chłopak miał mistrzowsko opanowane odruchy i nie dawał się podpuszczać.

Obaj tych graczy Tom widział pierwszy raz w życiu. Obaj, był tego pewien, nie byli przypadkowymi gośćmi kasyna. Każdy z nich, tak jak on sam, miał nawyki nałogowego gracza, i każdy z nich umiał dobrze, jeśli nie zawodowo grać w pokera. To można było właśnie wywnioskować z dotychczasowych dziesięciu godzin gry i to sprawiało, że gra stała się pasjonująca. Góra brązowych sztonów, po pięć tysięcy baksów każdy, tylko podkręcała tę niepowtarzalną atmosferę. Cztery setki takich żetonów leżało jeszcze przed Tomem. Na stole było ich już trzysta.

Grali w pokera Texas Holdem. Odmianę, która swoją furorę zawdzięczała prostym zasadom i niespodziewanym zwrotom akcji, trzymającym cały czas w napięciu każdego uczestnika rozdania. Holdem to gra, której uczysz się w 10 minut, a szlifujesz całe życie…Zupełnie jak szachy... Krupier nie brał udziału w grze, beznamiętnym wzrokiem oglądając ogromny, cholernie wysoki stos żetonów piętrzący się na środku stołu. A było dopiero po licytacji przed flopem! Tom delikatnie obejrzał jeszcze raz swoje dwie karty, unosząc same rogi, choć dobrze pamiętał co w nich ma.

- Flop. - powiedział krupier, a jego sprawne ręce zaczęły wykładać karty. Zgodnie z tradycją, pierwsza karta z góry talii została „spalona” czyli odłożona na bok bez odkrywania a następne trzy krupier wyłożył na środku stołu, odkrywając ich wartości.





Asenat 29-12-2011 11:58

Dominic otworzył oczy i Antonię zalała fala niewypowiedzianej ulgi. Jest, jest... żyje. Reagował normalnie, udało się. Dalej Ruhl. Też otworzył oczy, gramolił się z podłogi z gracją wywalonego do góry nogami żółwia. Antonia pragnęła dopaść do niego i zamknąć w uścisku, wycałować radośnie. Odpuściła. Raz, że nie była do końca sobą i mogła nie ogarnąć na czas drugiej strony swojej natury. Dwa, że pewnie uciekłby z wrzaskiem. Jej szanse na "happy together ever after" i tak właśnie pikowały w dół, jak pierdolnięty ze śrutówki gołąbek pokoju.

To jednak było w tej chwili średnio ważne. Jej mały i duży mężczyzna wrócili bezpiecznie. Pozostali nie byli tak ważni. Och, owszem, ich zejście byłoby ciosem w jej ambicję i dobre mniemanie o samej sobie. Byłaby wkurwiona, ale przeżyłaby tę stratę bez większych trudności.

Wilk wywołany z lasu zawył radośnie i trudności objawiły się w całej krasie. Niewybudzeni jeszcze członkowie grupy otworzyli oczy. I Antonia miała na to tylko jedno wytłumaczenie: ktoś nie posłuchał jej rozkazu. Ktoś samowolnie walnął im w łeb. Ktoś w obliczu demolki w więzieniu postanowił, że jest mądrzejszy. Od niej, od bruja!

Właściwie nieważne, kto. Za całość akcji i za bezpieczeństwo i tak odpowiedzialny był Malcolm.

Demon wyrwał się z okowów woli, sapnął wściekle. Z oczu poszły mu ogniste skry, dogasające potem na zimnym marmurze posadzki. Obrócił się z wrzaskiem, świdrującym w uszach krzykiem... gdzieś za jego głosem drgał drugi, nie tak mocny. Zachłystujący się płacz niemowlaka.

- Dostałeś ROZKAZ!

Demon obrócił się do Malcolma, w którego oczach dopiero zaczęła budzić się świadomość. Za słowami pomknęły zakrzywione pazury, tnąc skórę na policzku Ekstraktora. Głowa Malcolma odskoczyła w bok, a na jego obliczu krwiste pręgi zaczynały szybko nabierać wyrazistości.

- Kiedy dostajesz rozkaz, słuchaj PIEPRZONY AMATORZE!

Kątem oka dostrzegła, że Ruler spiął się, gotowy do skoku. Malcolm oderwał dłoń od poranionej twarzy, palec wskazujący powędrował w kierunku pustego krzesła.

- Siad na dupsko … - wkurwionym głosem odezwał się Malcolm. – Pozostali też niech zajmą miejsca.

Antonia w jednej chwili zobaczyła możliwą przyszłość. Tę, w której odrywa głowę Malcolma od ciała. Była mu w końcu potrzebna tylko po to, by deszcz mu nie kapał do szyi. Potem zaś wszyscy, którzy właśnie wyciągnęli broń, rozstrzelają ją jak żołnierze kartelu kombinującego dilera.
Smith otworzył oczy, lecz przez moment był lekko zdezorientowany. Wyszarpnął broń i wycelował prosto w łeb znajdującego się kawałek dalej demona.
-Nie ty jesteś od rozkazów-warknął. Następny mądry.
Zdecydowanie wolniej schował ją ponownie, kciukiem zatrzaskując zabezpieczenie, po czym rozparł się wygodniej.
Demon zarechotał. Długi jęzor śmignął z czerni ust i oblizał ogniste oko.
- Nie ja? Doprawdy? Mam ci przypomnieć, jak w Rio szedłeś za mną wypełniając rozkazy co do joty, ściskając mnie w przerwach za rękę tak mocno, że poharatałeś mi skórę? Wtedy też spieprzyliście sprawę... całkiem jak dziś.
-Możesz przypominać, ponieważ tego nie było. Uratowałaś nam rzyci, ale nigdy nie zachowuję się jak delikatna dama, księżniczko-uśmiechnął się lekko.
- Śnij dalej swój słodki sen, mały książę.
-Za to ty możesz już się obudzić.

Na krawędzi słyszenia rozległ się płacz. Antonia drgnęła wewnętrznie. Co to było? Tuż za granicą snu żyły... nie, istniały... różne stworzenia. Dusze niedawno zmarłych błąkały się czas jakiś, zanim ruszyły dalej. Niektóre zostawały - ci, którzy umarli we śnie i nie rozumieli, że nie żyją, ci, którzy umarli nagle i nie chcieli odejść. I dzieci. Dzieci nie ogarniały śmierci i na wieki trwały za granicą czekając na rodziców. Wydawało im się, że to zabawa, dopóki nie czekały w samotności zbyt długo.

Demon wycofał się pod ścianę. Rozglądał się, czujnie, jakby na coś czekał.
- Moje wyjście nic nie zmieni. Już się zaczęło.
-No to wyjaśnij nam co się zaczęło-podłożył ręce pod głowę.
- Kiedy zobaczysz, będziesz wiedział, półgłówku.
Stworzenie zamarło. Nasłuchiwało. Tylko co jakiś czas powietrze muskał czerwony ozór.

-Zatem nam wszystkim wyjaśnij, jaśnie oświecona. Rozumiem, że w swym bezmiarze wiedzy będziesz potrafiła to zrobić-odezwał się ponownie, po czym podniósł się do pozycji siedzącej.
-Jesteś dobra w tym, co robisz i dlatego Malcolm się z tobą skontaktował. Oboje szanujemy obce kultury, czy doświadczenia obcych nam światów.
Każdy z obecnych tutaj posiada zdolności, których nie mają inni, więc spodziewamy się współpracy. Również z twojej strony.
Jeśli coś wiesz, to powiedz. Być może z czymś takim spotkamy się w śnie Putina. Mamy dokonać na nim incepcji-wtrącił informację, którą Chemiczka ominęła.

-Przed nim i jego siłami nikt nie ucieknie, jeśli nas wykryje. Wtedy zaczniemy marzyć o koszmarach.
Każdy z nas musi mieć całkowitą pewność, że nie odwrócisz się w potrzebie i ty musisz mieć taką pewność względem nas-dodał poważnie.

Piekielna istota zdawała się nieobecna, wsłuchana bardziej w siebie niż w słowa PointMana. Po czarnych policzkach płynęły łzy, strugi ognistej lawy żłobiące głębokie ślady. Zrozumiała. Płacz, kiedy zeszli ostatni z grupy. Dziecko bez matki znalazło matkę bez dziecka. Nie znalazło tylko jeszcze formy i lepiej, by nie znalazło. Demon otworzył usta.
- aaaaa, kotki dwa... szaro-bure obydwa. Nic nie będą robiły, tylko ciebie bawiły...Ach, śpij, bo właśnie Księżyc ziewa i za chwilę zaśnie A gdy rano przyjdzie świt Księżycowi będzie wstyd, Że on zasnął a nie ty Ach, śpij, bo nocą Kiedy gwiazdy się na niebie złocą Wszystkie dzieci, nawet złe, Pogrążone są we śnie A ty jedna tylko nie W górze tyle gwiazd W dole tyle miast Gwiazdy miastom dają znać Że dzieci muszą spać...

Point Man ponownie opuścił się do pozycji półleżącej z rękami założonymi za głową.
-Armaty. Będą nabite działa. Wycelowane. Twarze. Pełne napięcia. Strach. I wyczekiwanie. Wejdą bez wystrzału...-rozpoczął, urywając nagle.
Nie powiedział nic więcej.
- To, co martwe, nie umiera - szepnął demon. - Lecz trwa.
Ruszył. Zajrzał pod stół i delikatnie rozchylił każdą z tkwiących tam toreb. Potem zajrzał za pianino... i do pianina. Ciągle nucąc, przeszukiwał wszystkie zakamarki pomieszczenia.
-Nic nigdy nie umiera. Śmierć jest jedynie zmianą formy-rzucił od niechcenia Smith.
- Tak myślisz? - demon pełzał na czworaka w ciemnościach za posągami. - Niebawem będziesz mógł to zweryfikować. Bo jeśli strzelisz do tego, co się pojawi, będzie to ostatnia rzecz, jaką zrobisz w życiu.
-Tak właśnie myślę-odparł, lecz nic więcej nie powiedział.

Nic nie znalazła, a płacz ucichł. Może się pomyliła, zdarza się. Stłamsiła demona na tyle, że odzyskała władzę nad tym, co było ich wspólnym ciałem. Wbiła się bezlitośnie w kłótnię Dominica z Willem. Malutki... Taki malutki, a taki zadziorny. Nie kurczak, a pisklę drapieżnego ptaka. Nie umie jeszcze sam polować, nie umie latać, ale wie już, jak dziobnąć w łeb towarzyszy we wspólnym gnieździe. Kiedyś będzie świetny, była tego pewna. Pociągnęła go za sobą do maszynerii... trzeba sprawdzić, wszystko. Ktoś musiał puścić farbę i zamierzała sprawdzić, jak wielkie miał jaja, jak daleko się posunął.

Potem zaś rozległa się muzyka. Demon zachichotał do Antonii, a Antonia zamarła. Zaczęło się, naprawdę się zaczęło. Na ustach miała już wyjaśnienie, ale po chwili zastanowienia ostrzegła tylko Dominica... Celem miał być Putin, a w jego smutnym kraju czaiły się niebezpieczeństwa groźniejsze niż polarne misie, które ponoć spacerowały po ulicach Moskwy. Cholerne babuszki-szeptuszki, i szamani na wpół wymarłych plemion z dalekiej Syberii, Czukcze czy inni Ewenkowie. Czeczeni, którzy biegali całymi dniami w kółko w rytualnym tańcu, którego genezy nie rozumieli, ale który nadal działał. Fakt, że oni wszyscy nienawidzili do głębi matuszki Rosiji nie był taki oczywisty. Przekupić można każdego.

Nie, powinni zobaczyć, z czym mogą się spotkać. Antonia zagryzła usta i rozpoczęła nieplanowany test reakcji na nieznane.

Reakcja Pointmana przeszła wszelkie oczekiwania Antonii, schowanej za demoniczną maską. Spodziewała się, że Anthony nie uwierzy. Może kropnie jej w głowę, może będzie próbował przymusem wytłuc więcej informacji, a może schowa godność do kieszeni i popłaszczy się trochę, by ugrać swoje. Na pewno nie spodziewała się, że postawi przepychanki o swoją pozycję nad życiem dowodzonych przez siebie ludzi. I na pewno nie spodziewała się takiego żałosnego focha. Miała już przygotowaną armatę, a tu się okazało, że cel nie dość że jest wróblem, to jeszcze sam skapitulował. Nawet trochę było go jej żal. W końcu rozumiała do głębi pragnienie władzy. Żal nie był zbyt wielki, bo Antonia nigdy nie trzymała z przegranymi - a za takiego miała PointMana. Został zmiażdżony i napawała się tym faktem, z przyjemnością obserwując siedzącego mężczyznę. Po prostu nie mogła sobie odmówić.

- Opanuj się człowieku - głos Fałszerki przestał być miły. - Nikt tu o nic nie żebra. Próbujemy się czegoś dowiedzieć a ty jak ostatni pajac unosisz się “honorem”. Brawo, bardzo profesjonalne i dojrzałe podejście.

-Też próbowałem-odrzekł, przerywając jedynie na chwilę.

- Przede wszystkim nie wymachujmy bronią, bo komuś puszczą nerwy i będzie nieszczęście - syknął demon. - Nie wychodzimy przez śmierć, bo nie wiadomo gdzie wyjdziemy. Czekamy, aż nas wyrzuci naturalnie, bo narkoza się wyczerpie. Bronimy normalności. Czyli jeśli pianino gra samo - to ktoś siada i zaczyna napierdalać w instrument. Tylko część bytów z Limbo jest sprytniejsza od ludzi. Resztę można oszukać. Broniąc tego, co normalne, zamykamy im przejście. Musimy tylko wytrzymać. Ściągnięcie nas z góry, nawet jeśli limbo częściowo nas zaleje, jest pewniejsza niż loteria ze śmiercią.

Nobody podążył wzrokiem za wskazującym ku górze palcu. To co widział było normalne i nienormalne zarazem. Człowiek potrafi kreować świat snu, w którym się znalazł według własnych pragnień. Podążając za żądzą niezwykłości często stwarza rzeczy, które wprost zapierają tchnienie. Oczywiście on nie był w stanie dokonywać tak wielkich rzeczy, nie potrafił by cały świat nagiął się do jego woli. W normalnych okolicznościach potrafił stworzyć to i owo (w snach wszak byli jak Bogowie, tworzyli coś z niczego) ale przy umiejętnościach architektów pozostawał zaledwie dzieckiem błądzącym po świecie bez matki, która by go poprowadziła za rączkę. Jednak to co widział nad swoją głową budziło niepokój. Może i w pewnej mierze podziw, ale przede wszystkim niepokój. Scena przedstawiona na sklepieniu zdawała się żyć. Zarazem jednak to życie zdawało się ulatniać, gdy z chwili na chwilę anioł i jego otoczenie zaczęło gnić, a świat fresku łączył się z tym, w którym byli oni. Przeszedł go dreszcze tak zimny, że początkowo sparaliżował jego ruchy, lecz chwilę potem cofnął się o kilka kroków do tyłu, jak gdyby miało go to uratować przed nadchodzącą zagładą. Zatrzymało go dopiero wpadnięcie na Koroniewa i aż podskoczył. Chwilowy szok został opanowany i rozejrzał się. Po chwili przybliżył się ponownie do Demona. Jak na ironię, to mu najbardziej ufał.

-Trzeba stąd spadać… Sny zaczynają się robić bardziej niebezpieczne, niż rzeczywistość. Tam będziemy mieli czas na analizowanie i obrażanie się nawzajem. Ale teraz…

Demon zamknął oczy.
- Wiejcie. Wszyscy. Poza budynek. Will, stwórz mi wielkie ognisko i też uciekaj. Zamknę to lub dam wam czas.

Cryer gdzieś zniknął, ale zamiast niego pojawił się przystojny mężczyzna w eleganckim garniturze. Wyglądał jak jakieś wcielenie Jamesa Bonda i gdy się zawiesiło na nim wzrok, mógł się wydać nawet trochę znajomy. Nie okazując żadnych emocji, poprawił krawat.
— Chyba rzeczywiście lepiej się zbierać — oznajmił, po czym skierował się do drzwi. Nacisnąwszy kilkakrotnie klamkę, zauważył, że są zamknięte.
— Ma ktoś klucz do tej sali? — spytał głośno, odwróciwszy głowę, jednak nie czekając na odpowiedź, przykucnął, obejrzał zamek i zaczął w nim grzebać wytrychem, który niespodziewanie pojawił się w jego dłoniach. Nie pomagał mu w tym wcale wzrok śledzących go, ludzkich, ale nabiegłych krwią oczu, w kamiennych obliczach posągów obok drzwi. Ręce zaczęły lekko drżeć, wytrych dzwonił o ścianki otworu.

Demon wyciągnął rękę i podniósł jedno z krzeseł, które właśnie z łoskotem legło u jego stóp. Potrząsnął nim na próbę i rzucił na Willa szybkim spojrzeniem. Antonia schowana głęboko w jego wnętrzu wyczuwała zaciekawienie i zdziwienie. Sama czuła podziw, autentyczny i głęboki podziw. Pierwsze krzesła były... normalnymi egzemplarzami swojego gatunku. Ostatnie, takie jak to, które trzymał w ręku demon, nie miały żadnych ozdób... nie miały też śrub ani gwoździ, wykonane z jednego kawałka drewna. Sama esencja krzesła, idea krzesłowatości. Umysł zdolny do takich uproszczeń kiedy liczył się czas, był umysłem geniusza. Antonia zanotowała w pamięci, by po wszystkim zapytać Willa, czy zrobił to świadomie. Dla celów poznawczych, bo znaczenia dla akcji to nie miało żadnego. Intuicję zaś ceniła równie wysoko jak świadomość i wiedzę.

Po uwadze Architecta Koroniew również spojrzał w górę. Widok był niesamowity, piękny i… przerażający zarazem. Jednakże po chwili wpadł na niego Mr. Nobody, który również gapił się na sufit. Ten sam sufit zaczął się zapadać, a z niego wylewało się coraz więcej potworów. Coraz bardziej skłonny był uwierzyć słowom Antonii, tym bardziej że ona jedyna zaproponowała konkretny plan. Patrząc na tę salę, Koroniew doszedł do wniosku, że koniecznie trzeba się z niej wydostać. Jednak nie mógł jej opuścić bez porządnej broni. Dlatego Piotr bardzo mocno skupił się, by wyobrazić sobie trzy karabiny maszynowe AK-74 i masę amunicji do niej. Jeśli Chemiczka ma rację, wkrótce drużyna będzie bardzo potrzebować broni. Gdyby Koroniewowi się udało, miał zamiar dać po jednej sztuce Rulerowi i Turyście , a jedną zachować dla siebie. Jednak zanim do tego doszło, przekrzykując hałas spytał Antonii:
-Antonio, wiesz ile czasu będziemy musieli się tu bronić? Ruler, panie Turysto, podbiegnijcie do mnie! Zamierzam wyśnić w miarę porządną broń- jak mamy tu zostać dłużej, pewnie nam się przyda.

- Chwile! To są chwile! - odwrzasnął demon.

arm1tage 29-12-2011 13:06



THE TEAM


Ogień... Skoro Antonina chce go spalić - myślał Nobody - potrzebny nam ogień gdyby miał zamiar się nam wymknąć. Nie można się ograniczać. Trzeba być przygotowanym na wszystko. Dominic Ward wyobraził sobie w swoich rękach miotacz ognia. Nie jest to zbyt przydatna broń na polu bitwy, ale tutaj zdecydowanie mogła pomóc. Przypominał sobię specyfikację różnych powstałych rodzajów miotaczy, a także to, jak on sam by wykonał. Zmodyfikowany miotacz ognia, bez części “plecakowej”. Specyfikację pamiętał doskonale. Rysunek techniczny powstawał z pamięci w jego głowie jak malowany naprędce obraz. Skupił się, starając się nie zwracać uwagi na wszystko, co działo się dookoła. Było to cholernie trudne.

- Aaaaaaa! - rozległ się nagły wrzask bólu, a Dominic zdał sobie sprawę, że to on wrzeszczał. Dłonie piekły, na ich wewnętrznych stronach powstały poczerwienienia charakterystyczne dla lżejszych oparzeń.
Rozejrzał się szybko, sycząc z dyskomfortu. To nie było wszystko. W paru częściach sali, pod ścianami, pojawiły się małe punkty zapalne. Ogniem zajął się obrus na niewielkim stoliczku, w przeciwległym kącie płonęło gustowne krzesło. Jak spłoszony zwierz rzucił spojrzenie w jeszcze innym kierunku. Niedaleko pakującego porozwalane wszędzie pakunki z amunicją Koroniewa płonęła zasłona...

Atmosfera gęstniała, a pasaże wygrywane na pianinie były coraz bardziej rozbudowane. Serca waliły coraz szybciej, jakby razem z nadal trwającą muzyką nabierającą i tempa, i mocy. Brzmiało to już teraz tak, jakby ktoś nie tylko grał, ale bębnił mocno palcami w klawisze. W rękach Szóstki, Blackwooda i Rulera zaciążyły nagle lśniące, wypolerowane karabiny Ak-74, a wokół ich nóg zaczęły rosnąć niczym miasta z klocków pudełka z amunicją, już po kilku chwilach sięgając kolan.

Will stał pośród tego wszystkiego, niczym szaman, dzierżąc długi kij owinięty na końcu grubą śmierdzącą szmatą.

-Świetnie. Im mniej tutaj zostaniemy, tym lepiej. Panie Blackwood, umie się pan posługiwać tą zabawką?- spytał szybko Koroniew. Bał się, że Turysta zna jedną z najlepszych broni na świecie co najwyżej z filmów, więc postanowił się upewnić. - Jak tak, to niech pan i Ruler wezmą tyle amunicji ile uznają za potrzebne.

Zamek szczęknął. Thomas Blackwood bez słowa, jakby machinalnie, sprawdził stan karabinu dając Koroniewowi do zrozumienia, że sobie poradzi. Sam Rosjanin wziął ze sobą część wyśnionej amunicji- tyle ile mógł wziąć. Trochę przesadził z ilością. Pomyślał, że przydałaby się torba, do której wpakowałby resztę i wyśnił ją także.Udało się, ale brakowało czasu. Przyklęknął na podłodze i jak szalony zaczął sprawnie ładować pudełko za pudełkiem do torby, rzucając z dołu spojrzenie na Extractora:
-Mr. Cold , jakie są rozkazy? - krzyknął krótko, nad hałasem - Co robimy?
Ekstraktor zdawał się być jednak wpatrzony w jakiś punkt za jego plecami...

Nie-sa-mo-wi-te! To było niesamowite. Jak w jednej chwili z bezładnej zbieraniny indywidualności zaczęła powstawać grupa, ukierunkowana na jeden cel. Jak nagle zaczęli działać. Jak rosła sterta uzbrojenia. Antonia żałowała jednej rzeczy - że upłynie trochę czasu, zanim będzie mogła im powiedzieć. Jak bardzo w tej chwili była z nich dumna. I że zapamięta to uczucie na długo, i oni też powinni zapamiętać. W tej chwili byli jednym, zjednoczeni w obliczu obcego ich doświadczeniom zagrożenia.
Marmurowy Adonis drgnął, z poruszonego ruchem wolnym jak dryf kontynentów osypał się kamienny, skrzący proch, oczy lśniły czerwienią i żądzą.

- Chyba sobie żartujesz, grecki sukinsynu!?
Demon strzaskał trzymane w ręku krzesło o podłogę. Z ostrym ułomkiem w ręku, z wibrującym wrzaskiem na ustach pomknął w kierunku Adonisa, celując w przekrwione oko.

Nawet w ferworze, jaki nagle zapanował w Teamie, trudno było nie zauważyć tego co się działo. Z góry leciały kawały tynku, i padliny. Pęknięcia na suficie robiły się coraz większe i widać w nich jakąś ciemną, atramentową otchłań. Nie ulegało wątpliwości że sufit niebawem runie. Pianino szalało...

Szaleli wszyscy, za wyjątkiem jednego człowieka.





THE EXTRACTOR



Whitman zasiadł w fotelu. Uniósł kielich, patrzył na odrywające się od szkła bąbelki. Potem przeniósł wzrok na środek pokoju i zgromadzonych wokół stosu członków teamu. Ekstraktor, z zastanawiającym spokojem w głowie i kielichem w ręku, patrzył na galopujące coraz szybciej zdarzenia, obrazy.

Ruch Willa, jak w zwolnionym tempie miotającego swą laskę. Uwalniającego Ogień. Szóstka, przerywający pakowanie i razem z torbą pędzący w stronę wyjścia najszybciej jak potrafi, jakby miał nadzieję zdążyć przed żywiołem. Pośród chmur galopują jeźdźcy. Demon w czarnej masce wbija ostro zakończony przedmiot w oko Adonisa, z kropli krwi padających na marmurową posadzkę wyrastają szybko kwiaty. Adonis nie wygląda już wcale jak Adonis, czerwień w jego jedynym pozostałym oku rozlewa się na całe ciało. Gdy szpony jego stworzonego z siarki i wulkanicznej lawy ciała chwytają Antonię, jego piękną nadal twarz wykrzywia uśmiech...

- Ladies and Gentelman … show must go on. - Malcolm podnosi kielich wysoko, ku otwierającym się niebiosom.





THE TEAM



- Ladies and Gentelman … show must go on.

Ale kiedy show się zaczął, zaczęli wrzeszczeć. Wszyscy.

Koniec świata, nadszedł. Słońce zamknęło się. Dies irae, gdy nadchodzi, nie ma takiego, który by nie zapłakał. Niebo pękło, z trzaskiem i hukiem. Niebo zwaliło im się na głowę, niebo otworzyło się i okazało się, że zamieszkują go istoty straszliwsze niż ich prywatne wyobrażenia piekieł. Wszystko trwało ułamek sekundy. Wszystko trwało ułamek sekundy za długo, ułamek w którym działo się wszystko i który trwał wieki. Najpierw opadły chmury, i zamieniły się w prawdziwe chmury rozwiewające się gdzieś niczym puch dmuchawca. Nad nimi, było już tylko jezioro ognia. Jego wody, hektolitry spaczonego żywiołu, mknęły ku nim, a pośród wód spadały istoty, przed którymi mózg zamykał z hukiem swoje wrota, wypluwając przez usta człowieka swoje zmaterializowane nagle w formie opętańczego krzyku przerażenie. W smrodzie padliny i siarki. Bestie otchłani, czarne i omiatające przestrzeń śliskimi mackami. Spaczone, zgniłe zdeformowane dzieci. Inne, bezkształtne ciemne masy o paszczach pełnych długich jak drzewa zębów, paszczach z których tryskały strumienie zgniłych żab, opadających jak deszcz. I jeszcze inne. Nekromorfy, które nie mogły się narodzić, a narodzone nie mogły umrzeć.

Zaterkotały rozpaczliwie karabiny, ale kule były wobec tych stworzeń niczym, bo są one niczym gdy nadchodzi ten dzień. Nieczyste rogate duchy, z których ust wypełzały rzeczy jeszcze gorsze od nich. Nieczyste natchnione wypowiedzi. Wszystko to runęło na górę, którą stworzyli i na nich, u stóp jej stojących. Gwiazdy otchłani. Tu, na Har-Magedon. Dusze mknęły ku swym martwym zwłokom. Otchłanie zlewały się, spotykały. Jezioro ognia i jego mieszkańcy bieli na spotkanie tym, co na dole - tu ogień stawiał swoje stopy coraz szybciej, liżąc swoim jęzorem zbocza kolejnych, większych i mniejszych gór. Deszcz żab jest już jak bombardowanie. Reakcja, raz rozpoczęta, nie da się zatrzymać. Nagły wzrost temperatury, gdy wszystko zaczyna płonąć. Nagły wzrost ciśnienia, gdy jak szaleństwo wypycha z głowy twoje oczy. Gwałtowna, egzotermiczna reakcja, rozchodząca się szybciej niż czterysta metrów na sekundę fala uderzeniowa. Świat staje na głowie. Gwiazdy spadają, a wielka góra zostaje uniesiona w powietrze. Otchłanie zlewają się w jedną, gorącą ogniem i gniewem, a zimną jednocześnie zimnem pustki. Nieczyste natchnione wypowiedzi. Wszyscy śpią, a ten dzień przyjdzie jak złodziej. Na razie, jest tylko krzyk. W chwili gdy otchłań zalewa ciała żywych, gdy jej macki i jej języki chwytają wszystkich ludzi - wszystko znika.





THE FORGER’S WINGMAN


Za nic nie mógł poradzić sobie z cholernym zamkiem, wytrych łomotał o ścianki aż w końcu trachnął, łamiąc się. Cryer zaklął pod nosem, ale wtedy przyszła nieoczekiwana pomoc. Zwinnym ruchem wyłapał lecący ku niemu klucz i trzęsącymi się rękoma wpakował go prosto do zamka. Nie oglądał się nawet, bo to co podpowiadała mu wyobraźnia karmiona przetaczającym się nad głową Johna hałasem - było i tak wystarczające by niemal przekroczyć próg szaleństwa. Prawie wyłamał barkiem stające już otworem się drzwi i znalazł się w długim hotelowym korytarzu, urządzonym z nie mniejszym przepychem niż sala. Z rozpędu przebiegł po grubym dywanie parę metrów, ale zaraz zatrzymał się jak wryty. Zamarł. Może sir Perihalt zachowałby się odważniej. Za plecami Cryera, w otwartych drzwiach już ktoś był - chyba Koroniew. Ale John, niby królik schwytany w snop światła na szosie, nie poruszał się wpatrzony w niezbyt odległy punkt przed sobą.

Na środku korytarza ktoś stał. Biała światłość, bijąca od czegoś w końcu korytarza, pozwalała na dostrzeganie konturów, ale nie twarzy czy innych szczegółów postaci. Nieznajomy był niewątpliwie mężczyzną, prawdopodobnie elegancko ubranym. Prawdopodobnie to, co trzymał w unoszonej właśnie do góry ręce, było pistoletem.

- Pleased to meet you. Hope you guess my name. - zdążył jeszcze usłyszeć Cryer - Nikt nie wychodzi przed czasem z mojego przyjęcia...





THE TEAM



- …trzy, dwa, jeden, iiiiiiiiiii....- młody człowiek trzymał kciuk na prztyczku od stopera, przyglądając się uważnie cyferblatowi, gdzie długa cienka wskazówka docierała na sam szczyt.

-...minuta! - kciuk wdusił przycisk, wskazówka zatrzymała się. Mężczyzna obejrzał się do tyłu, uśmiechnął się, po czym powrócił do wykonywanych przez siebie czynności.



- No to pierwsze parzenie mamy z głowy...- wesoły, dźwięczny głos Andersona poniósł się po wielkiej sali. Charakterystyczny aromat rozniósł się wszędzie w mgnieniu oka. Dłonie młodzieńca sprawnie poruszały się w urządzonym na bocznym stole królestwie czarnych imbryków, ustawionych w długim rzędzie dwunastu filiżanek i porozkładanych akcesoriów do parzenia herbaty. Szczupły, wysoki student pomniejszej uczelni w Dakocie Południowej kręcił się pośród tego wszystkiego, a jego ruchy zdradzały sporą wprawę. Przyrządzał właśnie herbatę sposobem gongfu cha i nie chciał wylewać pierwszego naparu w celu „obudzenia liści” : pierwsze parzenie musiało być dość długie.Naturalnie każde kolejne parzenie było dłuższe niż poprzednie, z wyjątkiem pierwszego - minutowego, i zaczynało się od dwudziestu sekund. Dłoń Jacka już odmierzała stoperem kolejny czas.
- Liście bardzo ładnie nam się już obudziły. - ocenił, przymykając z lubością oczy nad naparem - A wy?


...We passed upon the stair,
we spoke of was and when
Although I wasn't there,
he said I was his friend



- Minuta...Idealnie dobrana dawka, Antonio...
Anderson odwrócił się, aby tym razem dokładniej przyjrzeć się siedzącym wokół głównego, okrągłego stołu ludziom. Mina studenta, wcześniej będąca uosobieniem relaksu, nagle stężała. Uważny wzrok młodzieńca przelatywał z twarzy na twarz. Oczy mieli już otwarte. Słyszeli też muzykę, choć wynajęci muzycy czekali dopiero za drzwiami sali. To Kurt Cobain, uwięziony chwilowo w małym odbiorniku radiowym stojącym niedaleko aparatury do parzenia herbaty, nie przestawał śpiewać swym ochrypłym wokalem, z towarzyszeniem swojego bandu, grającego unplugged.



Which came as some surprise
I spoke into his eyes
I thought you died alone,
a long long time ago








Jak wygląda człowiek wybudzony nagle z koszmaru? Chyba najbliżej mu do wyciągniętej nagle z wody ryby, choć dla niej koszmar dopiero się zaczyna. Może jednak lepiej pozostać przy człowieku, który wydostał się na powierzchnię na chwilę przed utonięciem.

Są koszmary, z których wybudzić się, to naprawdę uratować się przed śmiercią.

Jedenaście osób. Jedenaście stworzeń, jedenaście par szeroko otwartych oczu. Jedenaście rozchylonych ust, unoszących się szybko piersi. Jedenaście gardeł, wciąż walczących o powietrze, mimo że nie znajdują się już pod powierzchnią. Jedenaście razy po dziesięć palców kurczowo wczepionych w rękojeści drogich krzeseł obitych białą otuliną. Jedenaście trzepoczących się w piersiach serc. Jedenaście umysłów, którym udało się uciec, w ostatniej chwili, z koszmaru.

Dwa, które nie zniosły tego najlepiej...


Oh no, not me
I never lost control
You're face to face
With The Man Who Sold The World



Każdy miał przed oczyma czyjąś twarz. Każda z jedenastu osób patrzyła na inną, spośród tych podpiętych kablami do stojącego na środku urządzenia PASIV. Niektórzy próbowali analizować, inni po prostu tylko uspokoić się.

Każdy próbował zapomnieć.

Przyspieszone bicie serca, fizjologiczna i naturalna reakcja organizmu na treść snu. Mogą się również pojawić takie objawy jak: przyspieszony oddech, pocenie się. Tak. Mogą i występują. Tak. Spokojnie. Jesteśmy z powrotem. W trakcie koszmaru może dojść do raptownego wybudzenia, czemu przejściowo może towarzyszyć dezorientacja. Tak, dezorientacja...Nie myśleć o tym, co...Nie myśleć o...Nie! Nie myśleć. Wciąż siedzieli. Jeszcze przez chwilę niezdolni do zabrania głosu.Jedenaście milczących, elegancko ubranych osób. Gdyby ktoś nieznajomy popatrzyłby na nich z boku zobaczyłby grupę osób w różnym wieku, osób które z pewnością przeżyły właśnie coś wstrząsającego, może szokującego lub strasznego. Kim mogliby być? Na pierwszy rzut oka najbardziej charyzmatycznie i stosunkowo spokojnie, wybijając się na tle innych, prezentowali się: niemłody mężczyzna o wojskowej postawie, minie i stylu bycia, zwracająca na siebie uwagę postawna Brazylijka o pewnej siebie twarzy, oraz dystyngowany angielski gentleman wpatrzony właśnie w jedną z kobiet. Postronny mężczyzna zauważyłby jednak przede wszystkim olśniewającą kobietę o wydatnych ustach, właśnie tę na którą patrzył profesor - skończona piękność odwzajemniała spojrzenie siedzącego dokładnie naprzeciw Anglika. Pozostali, w oku przypadkowego obserwatora, bardziej wtapiali się w tłum, zauważalni dopiero przy drugim i trzecim spojrzeniu. Ładna czarna dziewczyna wydawała się być całkowicie nieobecna, jej rozchylone usta lekko drżały.. Czterech mężczyzn dających się określić jako młodych, z czego jeden bardziej niż inni, rozglądało się ostrożnie po sobie i po suficie. Starszy, dość niepozorny wąsaty mężczyzna w okularach patrzył tylko na jednego mężczyznę. Na eleganckiego człowieka z bródką, odzianego w jasny strój z czarną muszką. Z każdą sekundą, na Malcolmie Whitmenie, który chował się za ciemnymi szkłami okularów, skupiało się coraz więcej wyczekujących spojrzeń.


I laughed and shook his hand,
and made my way back home
I searched a foreign land,
for years and years I roamed
I gazed a gazely stare at all the millions here
We must have died alone, a long long time ago

Who knows? Not me.
We never lost control
You're face to face
With the man who sold the world.



Kovix 01-01-2012 15:04

KURWA KURWA KURWA KURWA!!! – Ruler wrzeszczał, wybałuszając oczy na otaczające go koszmary i jednocześnie strzelając praktycznie na oślep z karabinu. Zostało mu na tyle zdrowego rozsądku, żeby nie strzelać do towarzyszy, mimo iż to, co działo się wokoło niego, całkowicie usprawiedliwiało każde szaleństwo.

Bo to było szaleństwo. Galopujące rumaki bez głów, jakieś straszne potwory, z ciałem i bezcielesne, o tysiącu paszcz! Ogień, morze ognia. Spadające gwiazdy, wybuchy, umierające stworzenia, dużo śmierci. Jak to wszystko mogło się naraz pojawiać przed oczyma – Christopher nie rozumiał. Bał się śmiertelnie, już nawet nie o powodzenie misji, ale o własne życie. Jak ten koszmar się skończy, wylądują w Piekle? W ogóle nic nie rozumiał, nie miał pewności, czy jeszcze żyje.

To, co się działo, zupełnie nie przypominało jakiejkolwiek misji, w której Ruhl kiedykolwiek brał udział. Owszem, bywało niebezpiecznie, czasami nawet śmiertelnie niebezpiecznie. Kule latały, krew się lała – normalka. Ale TO?! Koszmar nad koszmarami, masakra, obłęd. Nie dało się tego opisać, można było tylko napierdalać bezcelowo z kałacha, licząc, że koszmar się skończy.

Ile to trwało? Może godzinę, może minutę? Czas tutaj nie funkcjonował, tylko strach, ogień i… śmierć.

Aż nagle wszystko zgasło, jak za dotknięciem tej cholernej bajkowej różdżki. Ciemność, potem błysk, oślepiająca jasność, jakieś chwiejące się kształty, coraz bardziej ostre, coraz bardziej chwiejące się… i uderzenie ciała spadającego na podłogę.

- Ja… pierdolę.- szepnął cicho, kiedy zorientował się, że koszmar się skończył, on nie ma już w łapach kałasznikowa, ale leży na zimnej, marmurowej posadzce, a z ust leci mu strużka śliny. Kiedy z trudem podnosił się, kątem oka zobaczył, że ktoś mu się przygląda – jakiś młodzik, najwyraźniej zatrudniony do czuwania nad nimi podczas snu. Zaraz się wszystkiego dowiem – pomyślał – tylko trzeba się ogarnąć. Broń…

Pomacał pod kurtką – glock był na swoim miejscu. Nie wyciągał, bo tamten mógłby się przestraszyć, ważne, że jest. Jak ja w ogóle wyglądam- szepnął cicho do siebie, rozglądając się za lustrem. Wypatrzył jakieś pare metrów od siebie i niepewnie zrobił dwa kroki w jego kierunku. Nie był pewien, czy nadal umie chodzić, jak i tego, czy wszystkie kończyny są na swoim miejscu.

Lustro jednak zawsze mówiło prawdę. Ruler wyglądał całkiem normalnie – prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu, szerokie bary, łapy jak bochny chleba. Twarz o dość ostrych rysach, mocna szczęka, głęboko osadzone ciemne oczy. Włosy przystrzyżone bardzo krótko, bez specjalnej dbałości o obowiązujące kanony mody. Nie ten typ.

Ubranie też miał w nienaruszonym stanie – wygodne, ciemne jeansy, skórzana kurtka, która już swoje przeżyła, i jasna bluza. Żadnej biżuterii, rzecz jasna, to niebezpieczne. Swojej kamizelki kuloodpornej też nie miał, została w rzeczach. Przydałaby się nowa, swoją drogą.

Mógł zupełnie normalnie ruszać wszystkimi kończynami, choć na początku wydawało mu się to niezwykłe. Potarł dłonią o skroń – nawet nie bolała go głowa. Pierwszy raz coś takiego przeżywał… i miał szczerą nadzieję, że ostatni.
Odwrócił się po chwili do młodego gościa. Wypadało coś zagadać, póki wszyscy się wybudzą.

- Ty jesteś...? - zapytał Ruler człowieka, który najwyraźniej pilnował ich... ciał podczas tej wspaniałej wycieczki.
- Anderson. - przedstawił sie chłopak - Dobrze mieć strażnika na górze. Jestem tu za zgodą waszego szefa, rzecz jasna.
- Dobra... dzięki - Ruler właściwie nie wiedział, za co dziękuje. Sam też nie przestawił się.

W filmach tacy jak on zawsze byli szpiegami. A Christopher oglądał filmy.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:07.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172